-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać42
Biblioteczka
2022-08-21
2018-01-31
Współczesna polska poezja powstaje, wydaje się, ale chyba nigdy nie widziałam, żeby jakiś tomik promowano tak bardzo jak „Chłopców, których kocham”. Reklamy w mediach społecznościowych, dedykowane tła na stronach księgarni, mnóstwo wpisów i mnóstwo komentarzy. Chcąc nie chcąc, moja uwaga została przyciągnięta, a książka zamówiona i następnie przeczytana. Choć bardziej pasowałoby słowo „pochłonięta”, jako że po godzinie z małym hakiem przepłynęłam przez wszystkie wiersze oraz listy. To śliczna poezja w ślicznej oprawie graficznej.
Większość utworów poetyckich zapadła mi w serce, dobór słów jest niesamowicie wysmakowany. Jeśli chodzi o tematykę, to czytelnik uświadczy w tych wierszach miłości, odchodzenia i tęsknoty, natomiast podział na rozdziały jest znakiem, że każdy z nich stanowi ważny etap. Dużo tu związku z dłońmi, falami, piaskiem i czymś nieuchwytnym, co jednak Anna Ciarkowska zdołała swoją wrażliwością złapać. Do tego utworom towarzyszą bardzo ładne obrazki, aż człowiek się zastanawia, jak dużo pracy autorka włożyła w swoje debiutanckie dzieło. Absolutnie polecam fanom poezji Rupi Kaur i poezji w ogóle.
Współczesna polska poezja powstaje, wydaje się, ale chyba nigdy nie widziałam, żeby jakiś tomik promowano tak bardzo jak „Chłopców, których kocham”. Reklamy w mediach społecznościowych, dedykowane tła na stronach księgarni, mnóstwo wpisów i mnóstwo komentarzy. Chcąc nie chcąc, moja uwaga została przyciągnięta, a książka zamówiona i następnie przeczytana. Choć bardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-03-30
"to nie krew czyni cię moją siostrą
lecz to jak dobrze rozumiesz moje serce
jakbyś nosiła je
we własnym ciele"
Wiersze o kobiecości, o bliskości między kobietami, o wspólnych i mniej wspólnych sprawach pośród nich. Wiersze o dumie, jaką podmiot liryczny odczuwa, myśląc o kraju, z jakiego pochodzi. Wiersze o miłości, ale stanowiące mniejszą część niż w „Mleku i miodzie”. Taki jest tomik „Słońce i jej kwiaty”.
Poezji Rupi Kaur można zarzucić, że nie jest ona wybitna i nie zmieni świata, ale nie można jej odebrać tego, iż jest prawdziwa i może zmienić czyjś światopogląd. Patrząc na to, jaki wizerunek poetka kreuje w sieci, jestem w stanie bez problemu uwierzyć, gdy w posłowiu zamieszcza informację o młodych dziewczętach i dorosłych kobietach, które dziękowały jej za poprawę opinii o samych sobie. Ponieważ Rupi Kaur to prostolinijna dziewczyna z sąsiedztwa, szczera i nie udająca, że życie jest łatwe... I takie wiersze z niej wypływają. Do jednych to przemawia, innym się nie podoba, jednak w poezji nie ma ściśle określonych zasad, poezja nie musi się tłumaczyć ze swoich kształtów. Osobiście mam nadzieję, że polskie wydawnictwa będą przychylniej patrzeć na poetyckie propozycje i z szuflad wypłyną nowe talenty.
"to nie krew czyni cię moją siostrą
lecz to jak dobrze rozumiesz moje serce
jakbyś nosiła je
we własnym ciele"
Wiersze o kobiecości, o bliskości między kobietami, o wspólnych i mniej wspólnych sprawach pośród nich. Wiersze o dumie, jaką podmiot liryczny odczuwa, myśląc o kraju, z jakiego pochodzi. Wiersze o miłości, ale stanowiące mniejszą część niż w „Mleku i miodzie”....
2018-05-10
„często się
rozsypuję
zawsze składam
cierpliwie
od nowa
za każdym razem
trochę inaczej”
Pod pseudonimem Billie Sparrow kryje się internetowa osobowość, autorka kanału na YouTube (pod tą samą nazwą), gdzie porusza, można rzec, życiowe tematy. Opowiada różne anegdoty, mówi o akceptacji, kulturze głuchoniemych, nauce, wierze. Warto ją pooglądać, zwłaszcza gdy jest się młodym człowiekiem i pewnych rzeczy nie ma się jeszcze poukładanych w głowie, choć myślę, że Weronika trafia również do starszych ludzi. Nie można jej odmówić pomysłu na siebie. Do popełnienia tomiku poezji przyznała się około miesiąc przed premierą i już wtedy wiedziałam, że go kupię, ponieważ kilka razy wcześniej zdarzyło jej się wspomnieć, iż pisuje wiersze, a ja byłam ich bardzo ciekawa.
Zamówiłam „Arkusz poetycki” i dwa dni później miałam tę książkę u siebie. Pierwsze wrażenie mogę określić jako niezwykle pozytywne. Na kartkach przewija się mnóstwo ilustracji w tradycyjnym stylu. Są one przeplecione gdzieniegdzie geometrycznymi kształtami. Niektóre strony są stylizowane na takie z zeszytu w kratkę. Całość jest bardzo spójna, utrzymana w czerni, niekiedy kontrastująca z bielą (choć sam papier nie jest biały, raczej kremowy, ale niespecjalnie się znam na tym; mogę tylko nadmienić, że gramatura jest porządna i kartkę czuć między palcami). Przewija się też fiolet i jeśli się nie mylę, jest to odcień dominujący z kanału Billie Sparrow. Oprawa twarda, matowa. Prawdziwą przyjemnością jest oglądać tak ładnie wydrukowaną książkę, ale tu jest przecież coś jeszcze, coś ważniejszego. Wiersze.
Treść podzielona jest na pięć rozdziałów: pokolenie, tożsamość, uniesienia, w(y)rażenia i marność. Podobny podział zauważyłam, zapoznając się z tomikami Rupi Kaur czy Anny Ciarkowskiej. I jest to zdecydowanie w porządku, jako że wiersze są w jakiś sposób uporządkowane.
Utwory poetyckie, w zdecydowanej większości, charakteryzuje brak wielkich liter i znaków przestankowych, co jednym się spodoba, innym niekoniecznie. Tematyka nie jest nadzwyczajnie szeroka. Autorka chwyta się tematów bliskich każdemu człowiekowi, czyli relacji z innymi, ludzi w ogóle i miłości czy też pożądania: „całuję twe skronie / i chłonę twój głos / dotykam twych dłoni / i proszę w tę noc”. W wierszach komentuje również rzeczywistość: „róbmy tak dalej / a opary zazdrości / uduszą nas / wszystkich / jeszcze prędzej / niż smog”. Nie brakuje też nawiązań do mediów społecznościowych oraz inwektyw: „Odkładam telefon. / W myślach / dalej przeglądam fejsa”. Niektóre teksty wyszły Billie Sparrow lepiej, inne gorzej, jednak jest młodą autorką i z pewnością kolejne próby poetyckie okażą się ciekawsze.
Jestem odrobinę zawiedziona tym wydawnictwem. Jest piękne, porządnie zaprojektowane, ale więcej w nim ilustracji niż wierszy, a tak naprawdę bardziej byłam złakniona treści, słów, które trafią do mojego serca. Bo choć na ładną grafikę dobrze popatrzeć, to zrozumiałe, znacznie przytłoczyły one to, co wyszło spod pióra Billie Sparrow. Dodatkowo można się przyczepić mnóstwa pustych stron i niewykorzystanego miejsca, co jest lekkim marnotrawstwem (tyle tylko, że zaprezentowanym w estetycznej formie). Gdyby wyciąć je, zmniejszyć liczbę ilustracji o połowę, to książka zmniejszyłaby objętość o co najmniej jedną trzecią. A tak mamy przerost formy...
Jedną dodatkową gwiazdkę daję za odwagę. I za promowanie poezji, choć wiele osób zapewne będzie się spierać, oceniając ten tomik, o kunszt literacki, o zalew zdań pociętych w wiersze... Jestem za tym, że albo poezja trafia, albo nie trafia. A autor nie musi się tłumaczyć. Bez względu na to, czy napisał coś pod wpływem chwili, czy poświęcił jednemu wierszowi dużo czasu. I choć ja do „Arkuszu poetyckiego” raczej nie będę powracać, to widzę, że niektórym bardzo on się podoba, a mnie to cieszy, gdyż ludziom warto życzyć dobrze.
„proste słowa
są lepsze
gdy przeciskają się
w mieście
z ust do uszu
szumiąc nieśmiało
ceniąc bliskość
nie naruszając
ciszy”
„często się
rozsypuję
zawsze składam
cierpliwie
od nowa
za każdym razem
trochę inaczej”
Pod pseudonimem Billie Sparrow kryje się internetowa osobowość, autorka kanału na YouTube (pod tą samą nazwą), gdzie porusza, można rzec, życiowe tematy. Opowiada różne anegdoty, mówi o akceptacji, kulturze głuchoniemych, nauce, wierze. Warto ją pooglądać, zwłaszcza gdy jest się...
2019-01-30
Wiersze o tematyce miłosnej czytam chętnie, dlatego z radością sięgnęłam po tomik „Znowu pragnę ciemnej miłości”, czyli zbiór prac osiemnastu polskich poetów i poetek. Za wybór poezji odpowiada Joanna Lech – kilka jej utworów również znalazło się w książce. Soczysty wstęp pisarki przygotowuje czytelnika do podróży po szeroko pojętym romantyzmie i emocjach, jakie budzą w każdym człowieku związki oraz intymność. Od razu ucieszyłam się, widząc w spisie dobrze znane nazwiska, a więc Marię Pawlikowską-Jasnorzewską, Halinę Poświatowską, Tadeusza Różewicza, Annę Świrszczyńską oraz Rafała Wojaczka. To właśnie do twórców z ubiegłego wieku żywię najwięcej sentymentu i to do ich wierszy najczęściej zaglądam, ilekroć mam ochotę na spotkania poetyckie.
Jednak to nie spotkanie ze „starymi przyjaciółmi” mnie ciekawiło, a pierwsze zetknięcie z nowymi autorami. Szczerze przyznaję, że to w poezji w wykonaniu panów odrobinę się zakochałam. Ich ujęcie miłości i tęsknoty zawsze wydawało się „w punkt”, począwszy od Romana Honeta i wstępu do wierszu pt. „trzydzieści pięć”: „jeżeli można całą miłość nazwać, / można też całą w jednej chwili przeżyć”. Bardzo spodobały mi się utwory Jakobego Mansztajna, w szczególności pierwszy z czterech, gdzie podmiot liryczny nie potrafi sobie poradzić z rozstaniem i opuszczeniem przez byłą partnerkę wspólnego mieszkania: „[…] miałem zapytać: co teraz / z kotami, do kogo należą / wspólne książki, wspólne płyty / wspólne życie? śmierć być może / jest lekarstwem, ale nie jest odpowiedzią”. Za co najmniej intrygujące można uznać wiersze Jacka Podsiadła, który – ogólnie rzecz ujmując – barwnie zaklina w nich rzeczywistość. Z kolei Tomasz Różycki w swojej twórczości poetyckiej uspokaja drugą połowę, utwierdza w przekonaniu, że wszystko jest w porządku: „Skoro ty jesteś dziwna i ja jestem dziwny, / to się wspaniale składa, razem zadziwnimy / świat, będą nas pokazywać palcem rodziny”. Marcin Świetlicki poezją oczarowuje duszę: „Kiedy wracam do miasta – to do ciebie wracam. / Miasto po prostu nie istnieje, kiedy / nie ma w nim ciebie […]”.
Zastanawiam się, czy Joanna Lech miała większe trudności (a może nie miała ich wcale?), dobierając wiersze innych poetów, czy zastanawiając się nad tym, co z własnej twórczości umieścić w książce. Dwa utwory sprawczyni tomiku zachęciły mnie do bliższego zapoznania się z jej pracami, choć, patrząc na ogół tekstów, byłam odrobinę zaskoczona, jak chętnie panie umieszczają w swojej poezji zwroty po angielsku: „Ponieważ ty jesteś jak wyważone drzwi i brak wyjścia. / And I want you”. Inny przykład z wiersza Justyny Bargielskiej: „źle jest lgnąć do umarłych? So what”. Urzekła mnie za to prostota w wykonaniu Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej, w której czuć ducha Poświatowskiej (również przez brak wielkich liter i znaków interpunkcyjnych): „nawet jeśli mnie nie kochasz / mów mi że mnie kochasz”. Twórczość Marty Podgórskiej ma szansę spodobać się osobom, które wypatrują w poezji szarej rzeczywistości i odrobinę chłodnego podejścia do spraw sercowych. Z pewnością nie powrócę do wierszy takich autorek jak Joanna Oparek oraz Agnieszka Wolny-Hamkało. Nawet po kilkukrotnym przeczytaniu ciągle wydawały mi się nie tyle niezrozumiałe, co po prostu dziwaczne.
Antologie z utworami różnych autorów mają swoje zalety. Za najbardziej istotną uważam możliwość poznania skrawków twórczości kogoś wcześniej nieznanego, co pozwala na późniejsze poszukiwanie kolejnych jego dzieł na własną rękę. W przypadku „Znowu pragnę ciemnej miłości” kilkoro poetek i poetów mnie zainteresowało, kilkoro odrzuciło.
Spodziewałam się po tomiku bardzo klasycznego podejścia do miłości, a jest w nim ukazane całe jej szerokie spektrum, co koniec końców uważam za dobre. Są staroświeckie wzdychania do nagich szyj i dłoni, jest nowoczesne owijanie w bawełnę i jest zwyczajne życie ze zwyczajnymi rozstaniami. Zwłaszcza w tej nowszej poezji zauważyłam dużo prostego pożądania i cierpienia wywoływanego odrzuceniem, za to mało romantycznej tęsknoty i rzeczywistego oddania siebie drugiej osobie. Próżność miesza się w niej często z wrażliwością, współcześni poeci uwagę przywiązują do rzeczy materialnych, podczas gdy twórcy z XX wieku skupiają się na tym, co ulotne i niewidoczne dla oczu; nie do końca potrafią się cieszyć chwilą, która trwa, bo mocno obawiają się, że minie zbyt szybko.
Na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie, jednak osobiście jestem trochę rozczarowana. A może to nie rozczarowanie, a pewne przywiązanie do wygody, jaką oferują tomiki z twórczością jednego autora. Pozwalają na lepsze wczucie się w splot słów jednej osoby, podczas gdy w takim zbiorze jak omawiany otrzymujemy mieszankę różnych doświadczeń i stylów. Coś się spodoba, ale zanim się przetrawi tę treść, na kolejnych stronach są już wiersze, które niekoniecznie trafiają do serca.
Wiersze o tematyce miłosnej czytam chętnie, dlatego z radością sięgnęłam po tomik „Znowu pragnę ciemnej miłości”, czyli zbiór prac osiemnastu polskich poetów i poetek. Za wybór poezji odpowiada Joanna Lech – kilka jej utworów również znalazło się w książce. Soczysty wstęp pisarki przygotowuje czytelnika do podróży po szeroko pojętym romantyzmie i emocjach, jakie budzą w...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-20
„gubię części ciebie tak jak gubię rzęsy
nieświadomie i wszędzie”
Debiutancki tomik wierszy przeplecionych prozą poetycką autorstwa Rupi Kaur zyskał ostatnio sporo rozgłosu w Polsce. Wydawnictwo Otwarte zadbało o reklamowanie dzieła młodej Kanadyjki jako „książkę, którą warto mieć pod ręką na stoliku nocnym”. Poezja ta jest skierowana przede wszystkim do kobiet, jednak przed przystąpieniem do lektury warto poszukać informacji na temat samej poetki.
Rupi Kaur urodziła się w 1992 roku w Indiach, a w wieku czterech lat przeniosła się wraz z rodzicami do Toronto. Będąc dzieckiem została zainspirowana przez matkę do wyrażania swoich emocji poprzez malowanie, co wpłynęło na jej późniejszy związek z pisaniem. Na początku publikowała wiersze na Instagramie oraz Tumblrze, dodając proste ilustracje oparte na czarnej, nierównej kresce i białym tle, co wzmacniało emocjonalny przekaz słowa pisanego. Rupi postanowiła samodzielnie wydać kolekcję swoich prac na Amazonie w 2014 roku, jednak popularność „Milk and Honey” była tak duża, że odezwał się do niej wydawca i kolejne wydanie książki nosiło już oznaczenie Andrews McMeel Publishing. Poetka publicznie sprzeciwiła się tabu dotyczącego kobiecego ciała i jego natury – w marcu 2015 roku udostępniła na Instagramie zdjęcie siebie leżącej na łóżku, a na spodniach i prześcieradle widniały ślady krwi. Po dwukrotnym usunięciu fotografii z serwisu ze względu na „naruszenie przepisów” Rupi opublikowała je na Facebooku z komentarzem: „Seksualizacja kobiet jest w porządku, kobiety z miesiączką nie”. Sprawa ta zainspirowała ją do napisania wiersza: „widocznie to nieelegancko z mojej strony / wspominać publicznie o okresie / bo biologia mojego ciała / jest jako taka zbyt prawdziwa (…)”.
„Mleko i miód. Milk and Honey” to zbiór ponad stu pięćdziesięciu tekstów podzielonych na cztery części: cierpienie, kochanie, zrywanie i gojenie. Do tematów podjętych w tomiku należą relacje z rodzicami, odkrywanie własnego ciała i naruszanie granic jego komfortu przez niepożądane osoby, uszanowanie swych wyborów i pragnień, kontakty fizyczne i ból po utracie miłości. Zapewne do sukcesu „Mleka i miodu. Milk and Honey” przyczynić się mogła prostota (podkreślam – prostota, nie banał) słów, lekkość w łączeniu ich w krótkie zdania i jednocześnie intymność, która sprawia, że lepiej jest przebrnąć przez te wiersze w odosobnieniu od reszty świata, aby później porozmyślać nad tym, dlaczego niektóre sprawy dotyczące cielesności są tak bardzo odepchnięte od strefy bezpiecznych rozmów i rozważań. Poezję Rupi Kaur zrozumie każdy, bowiem brak w niej górnolotnych porównań oraz metafor, a przez strony książki, przy odpowiednim nastroju, płynie się niezwykle szybko. Teksty nie są opatrzone tytułami i nie ma w nich wielkich liter, co było świadomym wyborem autorki. Niektóre, choć bardzo krótkie, warto przeczytać parę razy albo zapisać w notatniku.
Przez poezję Rupi Kaur przemawia niezgoda na uprzedmiotowienie kobiecego ciała: „uczą / cię że / twoje nogi / to przystanek dla / mężczyzn chcących odpocząć / ciało jak wolne miejsce do dyspozycji / gości tylko że nikt / kto przychodzi / nie chce / zostać”. Wyraża ona także dumę z powodu bycia kobietą: „(…) już samo bycie kobietą / nazywanie siebie / kobietą / sprawia że jestem całkowicie pełna / i kompletna”. W innych wierszach sprzeciwia się najpopularniejszym kanonom piękna: „mój problem z tym co uznają za piękne / polega na tym że ich koncepcja piękna / skupia się na wykluczaniu ludzi / dla mnie włosy są piękne / gdy kobieta nosi je / jak ogród na skórze (…)”. Jako podmiot liryczny Rupi Kaur często wyrusza do własnych wspomnień. Na ponów staje się dzieckiem albo znowu przeżywa pierwsze pocałunki. We wszystkich częściach przeważają teksty o akceptowaniu i kochaniu siebie, inne traktują o prostych uczuciach, jak np. smutek po stracie ukochanego. Jednak autorka zaznacza, że najważniejsza jest miłość do samego siebie, a wszystko to, co człowiek w życiu straci, można przeboleć i czerpać z tego siłę, poza tym uzależnienie od drugiej osoby jest czymś niekorzystnym.
Muszę przyznać, że wydanie dwujęzyczne to strzał w dziesiątkę. Nigdy nie odmówię sobie poezji, ale zdecydowanie bardziej wolę ją czytać w języku, w jakim została napisana, dlatego częściej sięgam po klasykę polskich poetów niż dzieła obcojęzyczne. W przypadku omawianego tomiku na jednej stronie znajduje się oryginał, a na kolejnej tłumaczenie polskie, co pozwala porównać do siebie oba teksty. Większość z nich bardziej podobała mi się po angielsku, choć znalazły się wyjątki. Polskie tłumaczenie wydało mi się mniej ujmujące i mało przemyślane, czerpiące plus z faktu, że Rupi Kaur lubuje się w prostych słowach i łatwych konstrukcjach zdaniowych. Tu jednak odbiór zarówno wersji oryginalnej, jak i przetłumaczonej, zależy od czytelnika, poza tym na pewno znalazły się osoby, które sięgnęły jedynie po wersję polską albo takie, które wolały zaznajomić się z twórczością kanadyjskiej poetki po angielsku. Podobnie subiektywnie jest z oceną samych wierszy.
Wydanie „Mleka i miodu. Milk and Honey” zdecydowanie przyciąga uwagę. Prostą czarną okładkę zdobi rysunek pojedynczej pszczoły, co wraz z wyśrodkowanym tytułem stanowi ciekawą kompozycję. Charakter ilustracji znajdujących się wewnątrz, może niezbyt pięknych czy dbających o detale, dobrze oddaje to, co Rupi Kaur wyraziła za pomocą pisma.
„gubię części ciebie tak jak gubię rzęsy
nieświadomie i wszędzie”
Debiutancki tomik wierszy przeplecionych prozą poetycką autorstwa Rupi Kaur zyskał ostatnio sporo rozgłosu w Polsce. Wydawnictwo Otwarte zadbało o reklamowanie dzieła młodej Kanadyjki jako „książkę, którą warto mieć pod ręką na stoliku nocnym”. Poezja ta jest skierowana przede wszystkim do kobiet, jednak...
2018-03-31
Recenzja na blogu: https://gwiezdnadziewczyna.blogspot.com/2022/08/violet-robi-mostek-na-trawie-lana-del-rey.html
Nie jestem na bieżąco z muzyką Lany Del Rey i mój ulubiony album studyjny pochodzi z 2014 roku (mowa o „Ultraviolence”), ale wracam czasem do niektórych piosenek albo sprawdzam, co ostatnio wydała. Zawsze uwielbiałam wokal tej amerykańskiej gwiazdy, chociaż nigdy nie nazwałabym się fanką Lany. Tomik zainteresował mnie głównie… tytułem. Jest też ślicznie wydany i pełen fotografii wykonanych przez samą autorkę. Pomyślałam, że może na ponów zakocham się w jej twórczości. Wiersze zamieszczone w „Violet robi mostek na trawie” czytałam trochę jak piosenki. Obawiałam się akcentów amerykańskich, jakichś lokalnych odniesień i kontekstów, których nie zrozumiem, co finalnie wpłynie negatywnie na odbiór poezji. A czytałam w oryginale i w przekładzie polskim. Niektóre wersy lepiej wybrzmiewały po angielsku, inne w naszym ojczystym języku. Czy któreś z zaprezentowanych utworów zdołały mnie ująć?
Elizabeth Grant, bo tak naprawdę nazywa się Lana Del Rey, w notce otwierającej tomik pisze, że utwory powstawały w duchu autentyczności i nad wieloma wersami ciężko pracowała, by brzmiały jak najlepiej. Tę pracę rzeczywiście czuć. Nie są to „niedbałe” wiersze ani takie powstałe na poczekaniu, z potrzeby serca. Autorka pragnęła, by jej poezja była przede wszystkim dobrze napisana, co w moim odczuciu trochę zraniło przekaz emocjonalny. Czytając, byłam zachwycona splotem słów, ale czytałam o czymś, z czym trudno było mi się utożsamić i może tylko ze dwa, trzy razy szybciej zabiło mi serce. Zbyt często też zastanawiałam się, czy artystka przeżyła to, co opisuje, czy pomieszała realność z fikcją, pomimo że nie powinno mieć to większego znaczenia.
„and saw Violet / bent backwards over the grass / 7 year old with dandelions gasped / tightly in her hands”
Tytułowy wiersz ujął mnie z miejsca za sprawą życiowego kontrastu. Osoba dorosła, zbyt dużo myśląca, niepotrafiąca podjąć prostych decyzji i odrobinę przygnębiona, zauważa siedmiolatkę wykonującą mostek na trawie. Szczęśliwą, beztroską, łapiącą moment. Od razu zapragnęłam być jak to dziecko i mniej się przejmować różnymi sprawami. Kolejne utwory – większa ich część – są bardziej rozbudowane i rzadko powiązane wspólnymi motywami (przewija się jeden, a mianowicie żal po stracie mężczyzny / nieudanej relacji). W pamięć zapadł mi ten o lekcji latania, następnie kursie żeglowania, na który zapisała się jako Elizabeth Grant, nie Lana Del Rey. Jest w nim zawarta ogromna siła poprzedzona brakiem zaufania do siebie. Powiedziałabym, że ten wiersz łączy lirykę i prozę, bo jego druga część została napisana jak opowiadanie. Mieszanie rodzajów literackich nie będzie przemawiać do każdego, ale mi się taka niecodzienna zabawa słowem zdecydowanie podoba.
„I didn’t trust myself / not just 2500 ft above the coast of Malibu / but with anything. And I didn’t trust you, / I could have said something but I was quiet / because pilots aren’t like poets / they don’t make metaphors between life and the sky.”
Amerykańskie akcenty, jakich się obawiałam, również występują. Najwięcej jest ich w poemacie o Los Angeles. Czegóż tam nie ma – dzika ekscytacja miastem, poczucie zagubienia, przynależności, desperackie wołanie o miłość. Z jednej strony ma się wrażenie, że w tym miejscu podmiot liryczny czuje się najlepiej, bo czuje się sobą, z drugiej strony całe to przywiązanie do Los Angeles wydaje się niezdrowe i niepoparte rozsądnymi argumentami.
„Totally on fire, unlivable, unbreathable, I need you”
Tomik zwieńczają mały zbiór haiku – lepsze w oryginale niż w przekładzie – oraz „zapiski dla poetki”, czyli puste strony, na których można coś zanotować albo samodzielnie napisać wiersz. Z tej możliwości raczej nie skorzystają osoby trzymające książki z daleka od przyborów do pisania, choć wydaje mi się, że sama autorka nawet zachęcałaby do korzystania z ołówków oraz długopisów, patrząc na całokształt wydawnictwa.
„Violet robi mostek na trawie” to nie jest miłość od pierwszego, ani nawet drugiego, wejrzenia. Dobrze czytało mi się poezję Lany Del Rey, ale tylko nieliczne utwory podobały mi się w całości. Z niektórych zachowałabym jedynie krótkie fragmenty. Autentyczna, a mimo to tajemnicza i pozostawiająca duże pole do interpretacji – tak określiłabym twórczość amerykańskiej artystki. Odnajdziemy w niej głównie poetkę, nie wokalistkę (ani tym bardziej gwiazdę zza oceanu).
Recenzja na blogu: https://gwiezdnadziewczyna.blogspot.com/2022/08/violet-robi-mostek-na-trawie-lana-del-rey.html
więcej Pokaż mimo toNie jestem na bieżąco z muzyką Lany Del Rey i mój ulubiony album studyjny pochodzi z 2014 roku (mowa o „Ultraviolence”), ale wracam czasem do niektórych piosenek albo sprawdzam, co ostatnio wydała. Zawsze uwielbiałam wokal tej amerykańskiej gwiazdy, chociaż...