-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1159
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać415
Biblioteczka
2014-08-01
2014-07-27
Zacznę jak wszyscy: jak dobrze wiecie, ostatnio rynkiem wydawniczym zawładnął kradnący serca nastolatek nowy gatunek - New Adult.
A teraz już coś nowego: o dziwo nie przeczytałam ani jednej książki reprezentującej ten gatunek. Mało tego, nie przeczytałam nawet ani jednej pozycjii z prekursora NA – Young Adult. W każdym razie na pewno nie w formie, w której zostałaby tak nazwana. You know. Ale przecież to nie było tak, że nie miałam zielonego pojęcia, co zastanę którejś z tych książek. Były ich opisy, były recenzje. Miałam - i dlatego trzymałam się od nich z daleka… aż do zeszłej środy. Jak wrażenia?
Nastya jest zupełnie inna niż jej rówieśnicy. Nie myśli o chłopakach i ciuchach - myśli o tym, że gdzieś kryje się jej morderca. Że powinna już nie żyć. Ubiera się i maluje na czarno; jest tak aspołeczna, jak tylko się da. No i nie mówi. Nie wypowiedziała ani słowa od Tamtego Zdarzenia. Kiedy poznaje Josha, który wydaje się ją akceptować i nie zadawać żadnych pytań – a przy okazji być równie tajemniczy jak ona - nie zamierza dopuścić go do siebie zbyt blisko. Coś jednak nie idzie zgodnie z planem… Czy parze uda się ocalić siebie nawzajem? I czy odnajdzie swoje Morze spokoju?
Moje czytanie Morza Spokoju przypominało nawet nie jedną wielką huśtawkę nastrojów, tylko największy okręt świata na najbardziej rozszalałym morzu. Zdecydowanie nie Spokoju.
Zaczęło się źle. Wszystko mnie w tej książce denerwowało. Każdy mały szczególik. Zachowywanie się Nastyi, jakby była najbardziej pokrzywdzoną osobą na świecie (co do tego, to nie zmieniam zdania, niezależnie od wszystkiego. To nie jej historia, choć niewątpliwie okropna, ruszyła mnie w tej książce… ale po kolei). Niedopracowane detale – na przykład, kiedy bohaterka powiedziała że jeśli chodzi o wygląd, są z matką identyczne… a kilkanaście stron później stwierdziła, że chciałaby być do niej podobna (nie mam pytań). Wciąż uważałam, że autorka nieudolnie próbuje się wczuć w skórę nastolatki, co przecież jest niemożliwe. I jednocześnie Nastya troszeczkę przypominała mi mnie samą, a jakiekolwiek podobieństwo książkowego bohatera do mnie jest w moich oczach najgorszą możliwą zbrodnią do popełnienia. Warto wspomnieć, że przy tym wszystkim miałam fatalny humor – a kiedy mam zły dzień, wady w czytanych książkach wydają mi się jeszcze większe.
A potem, sama nie wiem kiedy, to się zmieniło o 180 stopni. W którymś momencie po prostu stwierdziłam, że śmieję się w głos z żartów najbardziej bezpruderyjnego człowieka w książkowym świecie w postaci najlepszego przyjaciela Josha, oraz że z całego serca kibicuję temu ostatniemu i Nastyi. Że nie mogę przestać myśleć o tej historii i oderwać się od niej, i że niemal podskakuję ze zniecierpliwienia, kiedy wreszcie poznam tajemnicę dziewczyny. Zaczęłam rozumieć, co urzekło tak wszystkich w Morzu – to powolne poznawanie się pary; nabieranie do siebie zaufania bez wypowiadania słów; romantyczne, choć niby zwykłe sceny, które strasznie chciałoby się przeżyć samemu. Ukazanie, że każdy może znaleźć jasny promień w tym szarym świecie.
A potem nastąpił kolejny zwrot. Morze spokoju już dawno przestało mnie irytować, ale na powrót zaczęło mnie nudzić. Przestało być tak niesamowicie niepowtarzalne i wyjątkowe. Znowu pojawiło się coś okropnie schematycznego, bez czego najwidoczniej żadna książka dla młodzieży nie może powstać. Na początku, kiedy byłam tak źle nastrojona do Morzu spokoju, spodziewałam się, że tak będzie, i mój zmysł czytelniczy najwidoczniej mnie nie zawiódł. W tym momencie zaczęłam być obojętna na dalsze losy Josha i Nastyi…
… aby na sam koniec drżeć i płakać ze wzruszenia. Tak, i mnie to nie ominęło.
Prawda jest taka, że pewnie przed długi czas, może i już nigdy, nie sięgnę po żadną NA. Ale ta konkretna mnie zaczarowała – i dlatego musicie ją przeczytać. To zdecydowanie nie jest geniusz ani najlepsza książka na świecie i nigdy tego ode mnie nie usłyszycie. Ale usłyszycie coś, czego na pierwszych stronach z pewnością nie spodziewałam się wymówić – że strasznie chciałabym znaleźć swoje Morze Spokoju. I wy też zechcecie. Musicie tylko wybrać się do księgarni po książkę Katji Millay. Przeżyjecie masę poplątanych emocji, zwątpień w świat tęsknych marzeń, wzruszeń, irytacji i chorobliwego zaciekawienia. Ale przyrzekam, nie pożałujecie.
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.it/
Zacznę jak wszyscy: jak dobrze wiecie, ostatnio rynkiem wydawniczym zawładnął kradnący serca nastolatek nowy gatunek - New Adult.
A teraz już coś nowego: o dziwo nie przeczytałam ani jednej książki reprezentującej ten gatunek. Mało tego, nie przeczytałam nawet ani jednej pozycjii z prekursora NA – Young Adult. W każdym razie na pewno nie w formie, w której zostałaby tak...
2014-07-16
Czasami nachodzi mnie ochota na przeczytanie czegoś lekkiego i niezobowiązującego. W tym przypadku padło na Jeśli zostanę, do której przekonał mnie świetny trailer zbliżającej się ekranizacji. Ciekawiła mnie główna bohaterka wiolonczelistka oraz - jak słyszałam - niebanalna poruszająca historia. I wiecie co? Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, bo jeszcze nie tak dawno z całą pewnością skrytykowałabym i tę książkę, i inne które ostatnio recenzowałam, nie zostawiając na nich suchej nitki. Może ma na mnie wpływ letnie rozleniwienie, a może zdarzenia w życiu prywatnym, nie wiem. Ale faktem jest, że Jeśli zostanę naprawdę mi się spodobało.
Siedemnastoletnia Mia ma dwa marzenia - dostać się na Juilliard School, gdzie mogłaby w pełni rozwinąć swoje umiejętności wiolonczelistki, a także żyć ze swoim chłopakiem Adamem długo i szczęśliwie. Jej życie jest wręcz idealne. Pełne smutków i radości, łez i śmiechu. Nie zamieniłaby je na żadne inne... aż Ktoś podejmuje decyzję za nią. Mia traci w wypadu rodziców, a sama trafia na OIOM. W niesamowity sposób może obserwować swoje ciało i zdarzenia z boku. Musi podjąć trudna decyzję - zostać, i stawić czoła życiu zmienionemu o 180 stopni, czy zamknąć oczy i odpłynąć?
Zacznę od tego, że słusznie byłam zaciekawiona postacią Mii ze względu na jej grę na wiolonczeli. Bez niej dziewczyna byłaby sympatyczna, ale... zwykła. Nie wyróżniająca się niczym z tłumu innych postaci literackich. A wiolonczela dodała jej niepowtarzalnego uroku, a dodatkowo zbliżyła mnie z nią. Bo może nie gram akurat na wiolonczeli (tylko na skrzypcach), ani nawet muzyki poważnej, ale zdecydowanie potrafię zrozumieć wielką miłość do instrumentu, słuchanie z głośników wcześniej wykonywanych utworów, i tak dalej. Autorka świetnie poradziła sobie z realistycznym oddaniem "relacji" dziewczyny z jej instrumentem. Tak samo zresztą jak z jej chłopakiem. Miłość Mii i Adama nie była z gatunku tych, co wybuchają nagle i niespodziewanie, a potem równie szybko się wypalają. Jako czytelnik mogłam obserwować poznawanie się pary, potem stopniowo coraz mniejsze onieśmielenie, aż wreszcie prawdziwe uczucie - wszystko dzięki temu, że przez znaczną część książki Mia po prostu wspomina, próbując zdecydować czy warto zostać. W związku z tym odbiorca nie spędza aż tak dużo czasu w przygnębiającym szpitalu, tylko raczej w domu głównej bohaterki. Więc mimo, że zdarzenia na OIOMie naprawdę mogą poruszyć (nie spodziewałam się tego, ale w jednym momencie nawet płakałam), to wiele razy trafia się też okazja do szczerego śmiechu z ironicznego ojca dziewczyny, czy klnącej jak szewc jej matki.
Jeśli zostanę porusza też wiele ważnych tematów. Na przykład, co jest łatwiejsze: życie czy śmierć? Kto jest większym egoistą: chora osoba decydująca się na odejście, czy jej bliscy myślący tylko o tym, jak poradzą sobie bez niej? Czy jest po co żyć, nie mając nikogo bliskiego przy sobie? Książka, choć krótka i z pozoru lekka, zmusza do paru dłuższych refleksji. I nawet mimo przewidywalnego zakończenia sprawia, że zdecydowanie nie można przejść koło niej obojętnie.
Książka pani Forman mocno mnie zaskoczyła. Spodziewałam się przeciętnego czytadła, a otrzymałam historię która na parę dni zawładnęła moim sercem. Może to nie najambitniejsza, ani nawet najoryginalniejsza na świecie historia, ale z pewnością warta przeczytania. Polecam.
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Czasami nachodzi mnie ochota na przeczytanie czegoś lekkiego i niezobowiązującego. W tym przypadku padło na Jeśli zostanę, do której przekonał mnie świetny trailer zbliżającej się ekranizacji. Ciekawiła mnie główna bohaterka wiolonczelistka oraz - jak słyszałam - niebanalna poruszająca historia. I wiecie co? Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, bo jeszcze nie tak dawno z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-14
Kojarzycie Szukając Alaski Greena, prawda? Wiem na pewno, że wielu z Was już dawno przeczytało debiut Zielonego. I nawet ja, choć do tej pory się z nim nie zapoznałam, byłam bardzo zainteresowana mnogością pozytywnych recenzji i opinii. W wielu z nich wyczytałam, że książka porównywana jest do "przełomowego Buszującego w zbożu". I tu zaczyna się dzisiejszy post. Oryginalność tytułu od razu zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Postanowiłam więc sprawdzić, czy treść jest równie warta uwagi. Czy odpowiedź okazała się twierdząca? Przekonajcie się sami!
Holden Caulfield jest nastolatkiem, ale nie takim do końca normalnym. Zdaje się myśleć zupełnie inaczej niż jego znajomi, a także być od nich pod wieloma względami dojrzalszy - i przez to czuje się samotny. Prawie wszystko go irytuje. Kiedy chłopak dochodzi do wniosku, że ma dość, po prostu ucieka ze szkoły. Wyrusza do Nowego Yorku, gdzie chce rozpocząć nowe życie. Czy szesnastolatkowi udaje się to?
Nie potrafię dokładnie określić, czego spodziewałam się po Buszującym w zbożu, ale na pewno nie jest to to, co otrzymałam. Wyobrażałam sobie chyba, że Salinger pisze podobnie do Greena - zabawnie, lekko, trochę ironicznie (mówię teraz o Papierowych miastach, bo jak mówiłam - Alaska jest wciąż przede mną). Prawda natomiast przedstawia się troszeczkę inaczej. Niełatwo jest mi dobrze dobrać słowa, ale odbieram styl autora jako trochę mroczny. A na pewno... szary. Jednak nie w znaczeniu "nijaki", o nie! Szary jest raczej świat widziany oczami Holdena. Jakby... nie spełnił jego oczekiwań. A więc zupełnie inaczej niż u Zielonego, gdzie bohaterowie zazwyczaj tryskają optymizmem. Mimo to Holden jest aż niewiarygodnie prawdziwy. Młody, a więc często głupi i naiwny. Czasem dziecinny, a czasem niesamowicie poważny. Nie potrafiący przestać się śmiać, aby w pięć minut później być na powrót przygnębionym beznadzieją świata. Samotny. Poszukujący swojej drogi. I siebie.
"Lepiej nigdy nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić."
Z chłopakiem łączyło mnie milion różnych cech i chyba właśnie dlatego nie mogłam go polubić. Rzadko kiedy darzę sympatią postacie podobne do mnie, gdyż wyraźnie widzę wtedy swoje wady. Holden więc przez znaczną część książki okropnie mnie irytował, co utrudniało mi lekturę (i nie pomagała mi w niej też okropnie powolna akcja). Poza tym główny bohater miał strasznie denerwującą tendencję do powtarzania co dwa zdania "słowo daję", "szalenie" bądź "fakt". Na początku mało od tego nie oszalałam, potem jednak zdołałam się jakoś przyzwyczaić. No i jedno muszę Holdenowi przyznać - miał on poczucie humoru. Czarne jak sama noc, ale jednak niezwykle skuteczne. Dzięki jego uwagom raz za razem wybuchałam śmiechem (co było dość niezręczne, biorąc pod uwagę fakt, że książkę czytałam w głównej mierze w pociągu). A ponadto wcale nie tak łatwo jest znaleźć inteligentnego bohatera powieści młodzieżowej. Holden na szczęście taki był. Miał dryg do zauważania rzeczy, które w jakiś sposób mi umknęły, dzięki czemu miałam parę dłuższych refleksji.
Buszujący w zbożu może nie jest najlepszą książką, jaką w życiu czytałam, ale nie żałuję jego lektury. Wydaje mi się, że jest to jedna z tych pozycji, które każdy powinien przeczytać choć raz. Każdy w końcu "buszuje" szukając swojej drogi. A co jak co, ale autor ma na pewno talent do wczuwania się w skórę nastolatka. I z pewnością nie jest to moja ostatnia książka Salingera. Więc może nie jakoś szczególnie entuzjastycznie, ale - polecam.
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Kojarzycie Szukając Alaski Greena, prawda? Wiem na pewno, że wielu z Was już dawno przeczytało debiut Zielonego. I nawet ja, choć do tej pory się z nim nie zapoznałam, byłam bardzo zainteresowana mnogością pozytywnych recenzji i opinii. W wielu z nich wyczytałam, że książka porównywana jest do "przełomowego Buszującego w zbożu". I tu zaczyna się dzisiejszy post....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-02
Szczęściarz to piąta już przeczytana przez mnie książka Nicholasa Sparksa. I muszę przyznać, że pomimo tego, iż jest on jednym z moich ulubionych autorów, to im dalej brnę w jego prozę, tym bardziej widzę wyraźny utarty schemat, którym w widoczny sposób autor kieruje się w swoich dziełach. Ale mimo to... książkę czyta się szybko, miło i przyjemnie. Nie można się od niej oderwać! Opowiada o miłości, przeznaczeniu i oczywiście szczęściu... I nawet jeśli jest łudząco podobna do innych, to bohaterowie zawsze będą inni. Bo każdy ma swoją własną przeszłość, swoje błędy, i swoją osobowość. Poza tym zakończenie jest naprawdę niespodziewane!
Polecam wszystkim fanom Sparksa!
Szczęściarz to piąta już przeczytana przez mnie książka Nicholasa Sparksa. I muszę przyznać, że pomimo tego, iż jest on jednym z moich ulubionych autorów, to im dalej brnę w jego prozę, tym bardziej widzę wyraźny utarty schemat, którym w widoczny sposób autor kieruje się w swoich dziełach. Ale mimo to... książkę czyta się szybko, miło i przyjemnie. Nie można się od niej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-23
Pamiętnik
Nie ma osoby, która choć trochę interesuje się współczesną literaturą i nie zna nazwiska Sparksa. Autor ten został okrzyknięty 'królem romansów'. Niestety do tej pory nie miałam przyjemności zetknięcia się z jakimś spośród jego licznych dzieł; pod każdą recenzją któregoś z nich pisałam ze wstydem "przygodę z autorem mam dopiero w planach". Z satysfakcją stwierdzam, że nareszcie się to zmieniło. A jak wrażenia? Powiem wprost: tylko ochota na więcej.
Zaczyna się zwyczajnie. Poznajemy starego mężczyznę, który codziennie czyta chorej na Alzheimera kobiecie historię miłosną dwojga młodych ludzi - Noah oraz Allie. Wkrótce okazuje się, że ani historia ani jej czytanie ani nawet przebieg choroby starszej pani nie są takie zwykłe jak się wydaje... Spiritus movens?Oczywiście miłość.
Fabuła książki jest niewątpliwie dość szablonowa... Ale to się nie liczy. Podobnie jak jej przewidywalność; zbyt szybki (i przez to trochę nienaturalny) wybuch uczucia między Noah i Allie... A co się liczy?
Przepiękne myśli, wzniosłe metafory, atmosfera pełna miłości i dzięki temu magii. Poezja. Cudne wrażenie, jakby rzeczywiście było się na moim ukochanym Południu. Zrozumiały, nietrudny w odbiorze styl. Płynność, spójność i klarowność.
Nie skłamię mówiąc, iż było perfekcyjnie. Nikt więc nie powinien się dziwić, że książkę przeczytałam jednym tchem, na dwa razy. Chociaż swoją rolę miała tu też stosunkowo mała objętość powieści - czyli w sam raz wakacyjna.
"Jestem zwyczajnym człowiekiem o zwyczajnych myślach i wiodłem zwyczajne życie. Nikt nie postawił pomnika ku mej czci, a moje imię szybko pójdzie w zapomnienie, lecz kochałem - całym sercem i duszą - a to, moim zdaniem, wystarczająco dużo."
Przedstawione w historii różnice warstw społecznych w powojennej Ameryce, a także przebieg choroby Alzheimera dodały jej realizmu. Ponadto słynny talent Sparksa do wyciskania łez został sprawdzony - i potwierdzony. Ryczałam przez całą drugą połowę. Książka porusza i wzrusza i... tego nie da się opisać.
Autor spisał się dobrze także pod względem kreacji bohaterów. Postacie nie są papierowe - bynajmniej, przerażająco prawdziwe, wraz ze swoimi prawdziwymi uczuciami, cechami, wadami, słabościami. Noah to wręcz ideał mężczyzny. Romantyk, artysta, czuły, pomocny, ale emanujący też siłą, męskością, pewnością siebie. Wyjątek od reguły mówiącej, iż kobieta pragnie tylko typów spod ciemnej gwiazdy.
O wiele mniej ciepło wspominam Allie, gdyż swoim niezdecydowaniem przypominała mi Ashleya
Wilkesa. Na szczęście i ona w końcu zyskała moją sympatię, czego nie powiem o tym bohaterze "Przeminęło z wiatrem".
"Tata mawiał, że kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie. Ta dziewczyna, o której opowiadasz, była twoją pierwszą miłością. I cokolwiek byś zrobił, zostanie z tobą. Na zawsze."
Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to będzie to duża dbałość o szczegóły: opisy jak kto był ubrany, co jadł na śniadanie, co robił w łazience... Tego akurat nie odbieram jako pozytyw, ale naprawdę mało która książka jest idealna. A przez wzgląd na wymienione przeze mnie superlatywy, wystawiając ocenę końcową nawet nie patrzę na ten ostatni mały mankament.
Podsumowując: "Pamiętnik" to książka zwyczajna, a wywołująca lawinę łez. Prosta, a w niezwykły sposób ukazująca potęgę pierwszej miłości. Czyli krótko: genialna. Obowiązkowa dla każdego, kto jeszcze się z nią nie zetknął. Miłość dotyczy przecież każdego z nas. Gorąco polecam!
Moja ocena: 9/10
Pamiętnik
Nie ma osoby, która choć trochę interesuje się współczesną literaturą i nie zna nazwiska Sparksa. Autor ten został okrzyknięty 'królem romansów'. Niestety do tej pory nie miałam przyjemności zetknięcia się z jakimś spośród jego licznych dzieł; pod każdą recenzją któregoś z nich pisałam ze wstydem "przygodę z autorem mam dopiero w planach". Z satysfakcją...
2014-01-30
Pewnej pięknej wrześniowej nocy zaczęłam czytać "Cień wiatru". I jakkolwiek moje wcześniejsze spotkania z autorem mogłam uznać kolejno za udane i umiarkowane, to pierwsza część "Cmentarza Zapomnianych Książek" okazała się być jednym z najlepszych dzieł pisanych, jakie przyszło mi czytać. A kolejna część, "Gra anioła"? Skłamałabym mówiąc, że oczekiwałam od niej czegoś konkretnego. Chciałam tylko książki, która chociaż w jakimś stopniu dorównywałaby pierwszemu tomowi. I udało się.
David Martin to zniszczony przez życie pisarz, który próbuje utopić swoje rozczarowania, utracone nadzieje i niespełnioną miłość w tworzonych dziełach. Zamieszkuje "przeklęty" dom, w którym odkrywa ślady dawnego lokatora. Dowiaduje się, że zginął on w niewyjaśniony sposób. Jednocześnie mężczyzna dostaje propozycję napisania niecodziennej książki od enigmatycznego osobnika z aniołem przypiętym do piersi, który oferuje mu całą fortunę... i nie tylko.
Jestem oszołomiona. Recenzję tę muszę zacząć od tyłu, bo boję, że nie wszyscy dotrą do końca - a przecież muszę Was jakoś przekonać, że dzieło Zafona jest jednym z ostatnim utworów na świecie, które mogłoby wylądować na Cmentarzu Zapomnianych Książek.
Oszołomiła mnie przede wszystkim siła przekazu. "Gra anioła" to taka walka żywiołów - schowane gdzieś między kartkami wszystkie możliwe emocje walczą o dominację, by kolejno oplatać nieszczęsnego czytelnika. I faktycznie - podczas lektury jęczałam zrezygnowana, śmiałam się w licznych momentach przesyconych czarnym humorem, krzyczałam na głos w chwilach grozy. Przeżywałam wszystko z głównymi bohaterami, którzy stali się moimi szczerymi przyjaciółmi bądź znienawidzonymi wrogami. Tak, w którymś momencie ta książka przestaje być tylko książką...
"Z czasem samotność głęboko wnika w ciebie i już nie chce stamtąd odejść."
"Gra anioła" przypomina też ocean - trzeba uważać, aby nie utopić się w nieodstąpionych tajemnicach, bo może skończyć się to pójściem na dno. Znaki zapytania i wątki namnażają się tu z każdą stroną, tworząc wiele nieprzeniknionych warstw. Pod tym względem "Gra..." różni się od "Cienia wiatru". Pierwsza część była romantyczna, porywająca, po prostu piękna. Natomiast druga - tajemnicza, mroczna, smutna, trochę przygnębiająca i niezrozumiała. Końcówka nic w tym względzie nie zmienia, chyba nawet jeszcze bardziej wszystko miesza. Wciąż trzeba czytać między wierszami. Jeśli wydaje ci się, że coś się wydarzy, to możesz być praktycznie w stu procentach pewien, że to się nie stanie - i tak będzie, jak chce autor. Biorąc to wszystko pod uwagę, spokojnie mogę stwierdzić, iż Zafon doszczętnie mnie zniszczył, potem poskładał, a następnie znowu zniszczył. I chociaż obecnie jestem totalnie załamana i książkowo skacowana, to jak mam nie nazywać go geniuszem?
Barcelona nadal zachwyca. Tym razem miasto zostało ukazane jako bardziej ponure, ale równie czarujące. Stare, opuszczone ruiny domów; posępne, ciemne zaułki. I dodatkowo niezwykle barwne, wyraziste postacie przechadzające się po nich. Każda w widoczny sposób różniąca się od poprzedniej; z własnym nietuzinkowym charakterem i emocjami. Długo by wymieniać wszystkich bohaterów, ale nie mogę zapomnieć tu o Davidzie, Cristinie, Isabelli, Pedrze, Corellim... i oczywiście o starym księgarzu, Sempere. Pójście ich śladami - choć może nie dosłownymi - kusi. Zdecydowanie, gdybym nie miała zagwarantowanej wycieczki do Barcelony w czerwcu, pewnie właśnie kupowałabym bilety na samolot.
Zakończyć tę recenzję mogę na wiele sposobów, ale żaden z nich nie wydaje mi się dość spektakularny, choć w jakiejś części oddający doskonałość "Gry anioła". Spróbuję jednak tak: Zafon w pewnym sensie zdaje się odwodzić czytelnika od podjęcia zawodu pisarza. Jednak pisząc tak wielką książkę, otrzymuje efekt dokładnie odwrotny...
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Pewnej pięknej wrześniowej nocy zaczęłam czytać "Cień wiatru". I jakkolwiek moje wcześniejsze spotkania z autorem mogłam uznać kolejno za udane i umiarkowane, to pierwsza część "Cmentarza Zapomnianych Książek" okazała się być jednym z najlepszych dzieł pisanych, jakie przyszło mi czytać. A kolejna część, "Gra anioła"? Skłamałabym mówiąc, że oczekiwałam od niej czegoś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-24
Delirium short story: Alex
Czytając poprzednie "połówkowe tomy" serii "Delirium" byłam zadowolona, że mam czym zająć się w oczekiwaniu na "Requiem". Nie przewidziałam jednak jednego: zakończenia tej historii, które to nie zadowoliło większość czytelników, ale i tak nie pozwalało zapomnieć o sobie. Przez długi czas byłam przygnębiona tym faktem, a gdy już wreszcie się z nim pogodziłam... okazało się, że istnieje czwarta "połówkowa" część! Pełna zapału zabrałam się do lektury. Tak naprawdę ta recenzja chyba jest niepotrzebna... myślę, że już dobrze wiecie, iż cokolwiek związanego z Lauren Oliver jest dla mnie synonimem możliwie wysokiej oceny.
Tym razem przenosimy się do Krypt, śledząc losy Alexa, który został złapany podczas nieudanej ucieczki z Leną. Chłopak poświęca wszystkie swoje myśli ukochanej i planach odnalezienia jej, bo to jedyne co utrzymuje go przy życiu...
Alex był do tej pory dość tajemniczą i skrytą postacią, nawet pomimo tego, że jedną z najważniejszych. Ucieszył mnie wobec tego fakt, że miałam okazję poznać jego przeszłość i dzieciństwo. Wszystkie emocje i uczucia chłopaka (w tym miłość do Leny) zostały, jak można było przewidzieć, doskonale przedstawione - w pełni uzasadniają zachowania bohatera w "Requiem" (a muszę powiedzieć, że nie przypadły mi one do gustu - był moment, w którym zwątpiłam w Alexa, którego w pierwszym tomie obdarzyłam naprawdę wielką sympatią).
Natomiast rozczarowałam się trochę, jeśli chodzi o złote myśli będące do tej pory nieodłącznymi w dziełach Oliver... Było ich zaledwie dwie czy trzy, ale tłumaczy to niezwykle mała objętość książki.
Naprawdę trudno jest mi napisać dobrą recenzję pozycji, która ma zaledwie 27 stron. Powiem więc tylko, że jestem bardzo zadowolona, że zapoznałam się z "Alexem" i dzięki temu mogłam odrobinę przedłużyć moją przygodę z "Delirium", która to seria wciąż pozostaje moją ulubioną. "Alex" jest chyba najgorszą z wszystkich części, ale to nie zmienia faktu, iż jest obowiązkowa dla każdego fana Oliver i amor deliria nervosa. Polecam.
Moja ocena: 9/10
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Delirium short story: Alex
Czytając poprzednie "połówkowe tomy" serii "Delirium" byłam zadowolona, że mam czym zająć się w oczekiwaniu na "Requiem". Nie przewidziałam jednak jednego: zakończenia tej historii, które to nie zadowoliło większość czytelników, ale i tak nie pozwalało zapomnieć o sobie. Przez długi czas byłam przygnębiona tym faktem, a gdy już wreszcie się z nim...
2013-01-17
Delirium short story: Hana
Miłość może uczynić Cię najszczęśliwszą osobą na Ziemi; sprawić, że z niecierpliwością będziesz wyczekiwać kolejnego dnia.
Jednak potrafi też wycisnąć łzy bólu; strącić Cię na dno rozpaczy.
Zabija Cię zarówno wtedy, gdy Cię spotka, jak i wtedy, kiedy Cię omija.
A gdyby miłość była zakazana?
"Delirium" było pierwszą przeczytaną przeze mnie książką autorstwa Lauren Oliver. Dzień, w którym ją kupiłam, był dla mojego życia niezwykle ważny. Okazała się być najlepszą książką, jaką w życiu przeczytałam. Postanowiłam więc zapoznać się z tomem "1,5" (nawet, jeśli czytałam już "Pandemonium") - nawet jeśli nigdy nie miało go być w Polsce.
Akcja rozpoczyna się po pierwszej imprezie Leny - kiedy to po raz pierwszy tańczyła z Aleksem. Tym razem jednak narratorką jest jej najlepsza przyjaciółka - blond-włosa Hana Tate.
Szybko okazuje się, że dziewczyna ma wiele sekretów, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego...
Kim tak naprawdę jest Steve? Czego chce?
Co się stało z Leną?..
Przyznam - początek był dla mnie bardzo trudny. Uważałam, że nie dam rady przeczytać 69 stron książki w obcym języku. Na szczęście moje przypuszczenia nie sprawdziły się. Tempo akcji było oszałamiające; po prostu czułam, że to dzieło pani Oliver, że to "Delirium".
Zdarzało się, że próbując uspokoić galopujące serce (które notabene biło miliony razy szybciej niż przy wielu polskich dziełach!), opuszczałam nieznane mi słowa. Wolałam pędzić dalej, moje serce się tego domagało. Wola czytania była silniejsza niż pragnienie dokładnego zrozumienia tekstu :)
"And for a moment - for a split second - everything else falls away, the whole pattern and order of my life, and a huge joy crests in my chest. I am no one, and I owe nothing to anybody, and my life is my own. "
Autorka jest mistrzynią w opisywaniu uczuć. Bardzo łatwo było utożsamić mi się z Haną (podobnie jak wcześniej z Leną), wczuć się w jej wewnętrzną walkę między głosem serca a głosem rozsądku. Ponadto, dziewczyna żyje w futurystycznym społeczeństwie, a jednak wydaje się ono być normalnym światem XXI wieku.
Kolejnym plusem są doskonale wykreowane postacie. Każdy bohater stworzony przez autorkę ma określony charakter (a jest ich cała gama), żaden nie jest zbędny.
Choć "Hana" ma tylko pięć rozdziałów, wszystko jest dokładnie przemyślane, wszystko dąży do pewnego celu.
A koniec? Nieprzewidywalny, rozbudzający lepiej niż hektolitry energetyków. Autorka skończyła książkę w najmniej spodziewanym momencie; odpowiada na niewiele pytań, a ostatnie zdanie "Hany" tworzy dziesiątki kolejnych. Jedno jest pewne - "Requiem" (trzeci tom trylogii) z pewnością będzie warto przeczytać. A jeśli przed premierą zdołam odznaleźć w Internecie "Anabell" lub "Raven" - tym lepiej :D
Nie da się opisać, co czułam zapoznając się z losami Hany w czasie, kiedy była w trakcie kłótni z Leną. Mimo wszystko - spróbuję. W "gorących" chwilach krew rozgrzewała się w moich życiach. W tych groźnych niemal namacalnie czułam moje napięte do granic możliwości nerwy. Dzięki pięknym złotym myślom łzy napływały mi do oczu. Po zakończeniu czułam ogromny niedosyt, pragnęłam czytać dalej i dalej..
Lauren Oliver jest moją ulubioną pisarką. Jej dzieł nie można porównać z niczym innym - mogą to być jedne z najważniejszych lekcji życiowych, przemieszane z cudownymi, prawdziwymi myślami i troszeczkę więcej niż szczyptą miłości ;)
Komu poleciłabym "Hanę"? Wszystkim, którzy czują się na siłach zmierzyć się z anglojęzyczną pozycją. Pierwszy tom, "Delirium, polecam już bez wyjątku wszystkim.
Jestem szczęśliwa, że zdecydowałam się na przeczytanie "DSS"; ba, gdybym nie przeczytała mogłoby to być dosłownie wielkim błędem.
Chyba nietrudno się domyślić na co "Hanę" oceniam? Oczywiście 10/10 :)
recenzja z mojego bloga --> http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Delirium short story: Hana
Miłość może uczynić Cię najszczęśliwszą osobą na Ziemi; sprawić, że z niecierpliwością będziesz wyczekiwać kolejnego dnia.
Jednak potrafi też wycisnąć łzy bólu; strącić Cię na dno rozpaczy.
Zabija Cię zarówno wtedy, gdy Cię spotka, jak i wtedy, kiedy Cię omija.
A gdyby miłość była zakazana?
"Delirium" było pierwszą przeczytaną przeze mnie...
2013-01-26
Delirium short story: Annabel
"Kochać" to pojęcie względne. Można kochać różowe wschody słońca, czy też kochać swojego psa. W obu przypadkach słowo to nie odpowiada prawdziwej miłości, tej potężnej i wiecznej. "Kochać" to znaczy być gotowym zrobić dla kogoś wszystko i bez względu na żadne przeciwności.
A Ty? Ile byłbyś gotów zrobić dla osoby, której mówisz "kocham cię"?
Kiedy raz przeczyta się naprawdę dobrą książkę, taką która zmienia sposób, w jaki patrzysz na otaczający Cię świat, wtedy nie poprzestaniesz na zapoznaniu się z dwoma tomami, w świadomości, że możesz przeczytać dwa kolejne - choćby i po angielsku. Tak więc "Annabel" jest już drugą przeczytaną przeze mnie anglojęzyczną książką. : )
Tym razem narratorką została matka Leny - postać owiana tajemnicą już od pierwszego tomu.
Książka została podzielona - podobnie jak w "Pandemonium" - na dwie części - "wtedy" i "teraz".
"Wtedy" - opowieść Annabel o miłości do swojego męża i córek, o swojej działalności antypaństwowej.
"Teraz" - historia jedenastu lat pobytu w Kryptach, i wreszcie wielkiej ucieczki z Oddziału Szóstego.
"Amazing, how hope lives. Without air or water, with hardly anything at all to nurture it."
"Annabel" była zdecydowanie cięższa do przeczytania, jeśli chodzi o stopień trudności językowej. W tekście było stosunkowo mało dialogów, a dość dużo rozbudowanych opisów uczuć (specjalność Lauren Oliver :D). Kobieta po latach samotności traciła powoli nadzieję na ucieczkę; trzymała ją tylko miłość. Bywało tak, że czuła nienawiść do wyleczonych ludzi, ponieważ mogli oglądać zachody słońca, czuć ciepło od palonego drewna w kominku w mroźny zimowy wieczór. Jej mieszane uczucia były genialnie przedstawione, i jest to wielki plus dla autorki. Jednak te rozległe opisy zbudowane z długich, złożonych zdań, spowalniały moje tempo czytania, przez co akcja wydawała mi się wolniejsza. Mimo to jestem pewna, że dla kogoś doskonale władającego tym językiem, byłaby mistrzowska.
Podsumowując: może oczekiwałam trochę czegoś innego po "Annabel", ale pozostaje faktem, że i tak to jedna z najlepszych historii, jakie przeczytałam. Wiele rzeczy się wyjaśniło.
Na końcu znajdowały się dwa pierwsze rozdziały "Requiem", ale zostawiłam je. Moje nieudolne tłumaczenie to jak niebo i ziemia do tłumaczenia Moniki Bukowskiej, to też poczekam, aż zrobi to ona ;)
Podobnie jak było z "Haną" - polecam każdemu, kto uważa, że jest w stanie przeczytać tę książkę.
Oceniam na 9/10.
Ze zniecierpliwieniem czekam na marzec, na premierę "Delirium short story: Raven".
"That's what made it so frightening to the lawmakers: Love obeys no laws other than its own."
recenzja z mojego bloga --> http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Delirium short story: Annabel
"Kochać" to pojęcie względne. Można kochać różowe wschody słońca, czy też kochać swojego psa. W obu przypadkach słowo to nie odpowiada prawdziwej miłości, tej potężnej i wiecznej. "Kochać" to znaczy być gotowym zrobić dla kogoś wszystko i bez względu na żadne przeciwności.
A Ty? Ile byłbyś gotów zrobić dla osoby, której mówisz "kocham cię"?...
2013-03-20
Delirium short story: Raven
Pewnym rodzajem stereotypu stało się to, że w serii "Delirium" można kochać tylko drugą połówkę. Nie, przepraszam - właśnie nie można. Ale przecież dla nikogo tajemnicą nie jest, że dwie przeznaczone sobie dusze zawsze się odnajdą, nawet w warunkach takich, jak w postapokaliptycznym świecie stworzonym przez Lauren Oliver. A jednak.. miłość do małej i nieporadnej istotki, nawet nie spokrewnionej z głównym bohaterem również została uwzględniona w świecie Leny. To przedstawienie różnych rodzajów miłości, a każdego równie silnego, jest już zdecydowanym plusem, który rzuca się w oczy już od pierwszych stron.
Raven poznaliśmy w drugim tomie serii, "Pandemonium". Była bohaterem dość ważnym acz właściwie nam nieznanym. W tomie 2,5 maska skrytości pęka. Dowiadujemy się wiele o przeszłości dziewczyny, o jej charakterze. Kim więc jest Raven?
Przede wszystkim jest to samotna, skryta dziewczyna. Okoliczności zmusiły ją do stania się twardą i szorstką osobą. Trochę przypominającą mi Scarlett O'Harę (tak, został mi pewien rodzaj skrzywienia po tej książce, ale JEST MI Z TYM DOBRZE :D) - silna młoda kobieta nie patrząca wstecz i czasem raniąca innych, patrząca trzeźwo na świat, a jednak czasem przyłapującą się na niemożliwych do zrealizowania marzeniach.. (kocham takie postacie!) i przede wszystkim: potrzebującą miłości. Ostatni warunek był na szczęście spełniony, jej chłopakiem był również poznany w "Pandemonium" Tack.
"Lies are just stories, and stories are all that matter. We all tell stories. Some are more truthful than others, maybe, but in the end the only thing that counts is what you can make people believe."
Akcja - choć nie "oficjalnie" podzielona na 'teraz' i 'wtedy' - toczy się zarówno w teraźniejszości jak i w przeszłości. Raven opowiada o swoich początkach w Głuszy, znalezieniu Blue, pierwszych miłosnych doświadczeniach, przemocy w dawnym domu. Ten ostatni temat bardzo mnie poruszył, muszę to przyznać. Natomiast akcja dziejąca się w teraźniejszości to po prostu uratowanie Juliana i Leny z kliniki - to już było w "Pandemonium".
"Alone. I'd been alone my whole life. (...) Then he kissed me. He leaned over and just touched his lips to mine with Blue held between us like a secret, and I knew then that I not be so alone anymore."
"DSS: Raven" to kolejna świetna książka pani Oliver. Autorka dokonała świetnej kreacji bohaterów, posługiwała się barwnymi opisami. Mimo tak małej objętości można zaobserwować stopniowe nabieranie tempa akcji. Wątek romantyczny przedstawiony jest dosyć delikatnie, choć to właściwie on jest tu głównym tematem. Po raz kolejny autorka pokazuje swoją umiejętność obierania w słowa myśli i stanów, a tym samym zmusza do przemyśleń.
Moja ocena? Oczywiście 10/10.
"Raven" polecam wszystkim fanom "Delirium"; wszystkim poszukującym swojego miejsca na ziemi i oczywiście.. miłości.
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Delirium short story: Raven
Pewnym rodzajem stereotypu stało się to, że w serii "Delirium" można kochać tylko drugą połówkę. Nie, przepraszam - właśnie nie można. Ale przecież dla nikogo tajemnicą nie jest, że dwie przeznaczone sobie dusze zawsze się odnajdą, nawet w warunkach takich, jak w postapokaliptycznym świecie stworzonym przez Lauren Oliver. A jednak.. miłość do...
2013-07-03
Destroy me
Niezdrowe szaleństwo nigdy nie jest mile widziane, zwłaszcza w miłości. Ale kiedy może być ono jedynym powodem do dalszego działania pasywnego dotąd zakochanego, może koniec końców nie jest takie złe, jak się je maluje?
Julia i Adam uciekli zostawiając samotnie rannego Warnera. Mężczyzna jednak wraca powoli do sił, a długie godziny leżenia w łóżku wypełnia myśleniem o uciekinierce. Kiedy znajduje dziennik Julii, jego miłość zaczyna podpadać pod kategorię "obsesja". Sprawy zaczynają się komplikować, gdy ojciec Warnera postanawia odnaleźć i zabić dziewczynę.
Po anglojęzyczny tom 1,5 "Dotyku Julii" chciałam sięgnąć od bardzo dawna. Nie miałam chyba jednak dostatecznej motywacji. Pojawiła się ona przy okazji ujawnienia daty polskiej premiery drugiego tomu, "Sekretu Julii". W tym momencie jedyną rzeczą, której żałuję to ta, iż do książki zabrałam się tak późno!
Pani Mafi po raz kolejny wykazała się talentem zachęcenia odbiorcy do dalszej lektury już na pierwszych stronach. Akcja mknęła od samego początku (a jak się potem okazało - nie przystanęła nawet na chwilę aż do końca). Biorąc także pod uwagę dość prosty, a w każdym razie całkiem dla mnie zrozumiały język, którym posługuje się, plastyczność opisów, atmosferę pełną sekretów i moje walące serce - całość wyszła naprawdę zgrabnie. W pewnych momentach zapominałam wręcz, że nie czytam w rodzimym języku!
"And yet I've known nothing like this terrible, horrible, paralyzing feeling. I feel crippled. Desperate and out of control. And it keeps getting worse. Every day I feel sick. Empty and somehow aching. Love is a heartless bastard."
Jeśli w pierwszym tomie serii nie polubiłam Warnera, właśnie zmieniło się to o 180 stopni. Dopiero teraz zobaczyłam, jak interesującą jest on postacią (chyba nawet najciekawszą tej sagi) - głównie ze względu na wspomnianą już jego obsesję na punkcie Julii. Jego wszystkie działania były niezwykle złożone, a on sam stale musiał zachowywać pozory. Wiem, że piszę dość tajemniczo, ale więcej nie zdradzę! Może oprócz tego, że czytelnik dowiaduje się wielu ciekawych faktów z przeszłości bohatera.
Dodatkowo, strony ze znalezionego przez mężczyznę dziennika Julii (a właściwie, Juliette - nie wybaczę tego tłumaczowi!) pozwalają na dogłębne zrozumienie tej postaci. Tym razem nie "słyszymy" jej myśli, a dowiadujemy się o nich jako postronny obserwator.
Reasumując: jestem bardzo zadowolona z sięgnięcia po "Destroy me". Książka mnie nie rozczarowała, a mile zaskoczyła. Pozwala domyślić się, co będzie działo się na stronach "Sekretu Julii", którego już nie mogę się doczekać, a także tłumaczy wiele niezrozumiałych w "Dotyku Julii" spraw. Polecam!
Moja ocena: 8/10
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Destroy me
Niezdrowe szaleństwo nigdy nie jest mile widziane, zwłaszcza w miłości. Ale kiedy może być ono jedynym powodem do dalszego działania pasywnego dotąd zakochanego, może koniec końców nie jest takie złe, jak się je maluje?
Julia i Adam uciekli zostawiając samotnie rannego Warnera. Mężczyzna jednak wraca powoli do sił, a długie godziny leżenia w łóżku wypełnia...
2013-04-15
Istoty chaosu
O końcu świata mówi się chyba od zawsze. Spekulacje na temat jego terminu nie mają końca. Właściwie to można wnioskować, że niektórzy wręcz na niego czekają. Faktem jednak jest, że nikt nie zna dnia ani godziny. Mimo to zadajmy sobie pytanie: jak zachowalibyśmy się, gdyby owy koniec przyszedł?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi dają znać o nadchodzącym końcu. Religijne miasteczko Gatlin uważa, że to Bóg pragnie zemścić się na swoich grzeszących dzieciach.. prawda jest jednak inna - to konsekwencje naznaczenia się Leny. Dodatkowo jej matka wraz z Abrahamem wciąż snują olany o zabiciu pary. Zewsząd zaczynają napływać mrożące krew głosy, przepowiednie, wskazówki... Osiemnasty księżyc się zbliża. Czy Ethan i Lena poradzą sobie z zatrzymaniem działań wrogów przed jego nadejściem?
Nie ukrywam, że po trzecią część Kronik Obdarzonych sięgnęłam z wielką radością. I choć tom drugi wzbudził we mnie zbytniego entuzjazmu, to masa pozytywnych opinii zrobiła swoje. Po "Istoty chaosu" sięgnęłam z nadzieją na świetną przygodę ze sporym dodatkiem miłości... I nie rozczarowałam się.
"Wszechświat to jeden wielki dom wariatów."
Przede wszystkim wzbudziła we mnie uznanie sugestywność utworu. Specyficzny klimat Południa został oddany bardzo realistycznie - zwłaszcza dzięki barwnym i plastycznym opisom. Już przy pierwszych stronach nasze oczy wyobraźni widzą te stare wille i porzucone plantacje. Częste wzmianki o obyczajach Południowców oraz o wojnie secesyjnej również dodają książce wiarygodności. Magia została zręcznie wkomponowana w nasz świat, a Istoty Światła oraz Ciemności zdają się pasować do niego w sposób naturalny.
Dalszymi atutami będą: humor wywołujący raz po raz salwy śmiechu, uwielbiane przeze mnie sarkazm oraz ironia Ammy i Ridley, nieprzewidywalny koniec, dynamiczna akcja sprawiająca, że podczas czytania nie ma czasu na nudę.
Cieszy mnie także to, że miłość Ethana i Leny (która przestała mnie już - na szczęście - irytować) nie została zepchnięta na dalszy plan (bo nie oszukujmy się - gdyby nie ona, to nie byłoby tej historii). Wręcz przeciwnie: doskonale dopełnia się z magicznymi przygodami bohaterów.
Autorki świetnie poradziły sobie z kreacją wszystkich postaci. Mamy do czynienia z całą gamą różnorodnych charakterów - od badboya, po cheerleaderkę. Autorki nie zapomniały też o postaciach dalszoplanowych - w kontekście całości są one naprawdę istotne, a w akcji biorą udział równomiernie do głównych bohaterów. Nie możemy więc narzekać na ich bezsensowne tworzenie czy niedopracowanie.
Jedynym ewentualnym minusem jest tu obecność trójkąta miłosnego. Na szczęście z czasem ten problem rozwiązał się sam - więcej nie zdradzę.
Reasumując: "Istoty chaosu" to ciekawa, oryginalna książka obfitująca w zarówno pędzącą akcję, sceny miłosne jak i wiele tajemnic oraz zagadek. Czasem jest naprawdę mrocznie, oczywiście w tym pozytywnym znaczeniu. Jestem pewna, że powieść spodoba się każdemu fanowi fantastyki przeplatanej wątkami miłosnymi. Jestem bardzo zadowolona, że nie porzuciłam tej serii. Teraz pozostaje mi wyczekiwać na czwarty, wieńczący tom.
Oceniam na 8/10
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Istoty chaosu
O końcu świata mówi się chyba od zawsze. Spekulacje na temat jego terminu nie mają końca. Właściwie to można wnioskować, że niektórzy wręcz na niego czekają. Faktem jednak jest, że nikt nie zna dnia ani godziny. Mimo to zadajmy sobie pytanie: jak zachowalibyśmy się, gdyby owy koniec przyszedł?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi dają znać o nadchodzącym końcu....
Sparks. Dla jednych jest to równoważnik łzawego kiczu, dla innych – geniusz. Dla mnie natomiast to po prostu synonim świetnej lektury. Nie wymagam już od niego wiele – zwyczajnie zdaje się na jego talent. W końcu od dawna pochłaniam jego książki jedna za drugą i jak do tej pory żadna mnie nie rozczarowała. Ale oczywiście nie ma siły, żeby nie oczekiwać czegoś więcej od jednego z jego najbardziej znanych dzieł (ekranizacja z Miley Cyrus, która była jeszcze wtedy Hannah Montaną, i tak dalej). W każdym razie przynajmniej zwalenia z nóg. A tu… nic z tego. Pamiętnik wciąż pozostaje na szczycie.
Poznajcie Ronnie. To typowa buntowniczka, wiecznie kłócąca się z matką i znikająca z domu na całe dnie. W wakacje wbrew swojej woli zostaje wysłana z młodszym bratem na Południe - do ojca, z którym nie zamieniła słowa od trzech lat, odkąd opuścił rodzinę. Dziewczyna na początku opiera się rękami i nogami, ale przestaje, gdy poznaje Willa. Jak się szybko okazuje - miłość swojego życia.
Uwaga, uwaga – sparksowy schemat został złamany! Choć może jest to złe słowo. Raczej… zmieniony. Przerobiony na nastoletnią wersję. Kiedy tylko się zorientowałam, byłam niezwykle zadowolona. Nie dość, że wreszcie czytam o - mniej więcej - rówieśnikach, to nie muszę po raz piąty (odjąć Pamiętnik i Jesienną miłość) zapoznawać się z historią dwojga ludzi, którzy przestali wierzyć w miłość, mają ogromny bagaż doświadczeń, problemy, i nagle – bum (ale mówię Wam: któregoś razu Sparks napisze w końcu najoryginalniejszą książkę na świecie, a wszystkim opadną wtedy szczęki). Zapowiadało się fantastycznie: wakacje, szum oceanu, miłość. I tajemnicza Ostatnia Piosenka. Nie zawiodłam się pod tym względem. Przecież nie ma takiej książki pana Nicholasa, którą bym wspominała źle. Po prostu nie ma takiej opcji! Ale nie wcisnęło mnie w fotel, nie było łez. No, może odrobinę mokre oczy, w jednym momencie. Ale to nie tak miało być, miałam ryczeć, miałam się niemożliwie wzruszyć! No i co się stało? Czyżbyście wszyscy kłamali? A może to jednak Pamiętnik podwyższył poprzeczkę, mimo że twierdzę, iż jej nie ma? Sama wiem. Nie mam co krytykować, bo obiektywnie było rzeczywiście idealnie. Leniwa atmosfera pełna uczuć, ciekawy pomysł z tytułową piosenką, dużo humoru, bicia serc… Wszystko to, co tak kocham w sparksowych romansach, i co sprawia, że nie mogę przestać się szczerzyć, kiedy tylko przeczytam pierwszą linijkę powieści. Dochodzę więc do wniosku, że to wina zakończenia, które mnie zwyczajnie nie przekonało. Spodziewałam się zupełnie innego. To wydaje mi się mocno naciągane, nawet jeśli oczekiwane od odbiorcy. Bo to chyba nie tajemnica, że czytelnik kocha mieć mydlone oczy, żeby móc wierzyć w piękno świata - ale w taki sposób, żeby się nie zorientował. Coś jak dawanie małym dzieciom wygrywać w chińczyka. A tym razem… no nie, po prostu nie.
Mimo to zapamiętam Ostatnią Piosenkę jako piękną książkę. Uwierzcie, jest naprawdę świetna! Pełna emocji, namiętności, śmiechu, fal uderzających o brzeg. I miłości, którą samemu chciałoby się przeżyć. Zdecydowanie nie tak dobra, jak myślałam, że jest, ale na pewno o wiele lepsza niż niektóre spośród innych pozycji autora. Chusteczek nie musicie kupować, ale bez wątpienia Was zauroczy. Musicie tylko otworzyć serca, duszę i uszy, a Ostatnia Piosenka z pewnością Was zdobędzie.
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Sparks. Dla jednych jest to równoważnik łzawego kiczu, dla innych – geniusz. Dla mnie natomiast to po prostu synonim świetnej lektury. Nie wymagam już od niego wiele – zwyczajnie zdaje się na jego talent. W końcu od dawna pochłaniam jego książki jedna za drugą i jak do tej pory żadna mnie nie rozczarowała. Ale oczywiście nie ma siły, żeby nie oczekiwać czegoś więcej od...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to