-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2021-02-24
2020-04-22
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 7/10
Zetknąłem się z wieloma opiniami, mówiącymi o tym że Sandman Neila Gaimana zrewolucjonizował rynek komiksowy. Z jakiegoś powodu długo broniłem się przed tą serią. Teraz jednak, po przeczytaniu jej pierwszego tomu zastanawiam się co, do jasnej cholery, tak długo mnie powstrzymywało? „Preludia i nokturny” to bardzo udany mariaż okultystycznego horroru z urban fantasy oraz elementami mainstreamowego komiksu superbohaterskiego. Historia rozpoczyna się w momencie, gdy Morfeusz zostaje omyłkowo (zamiast Śmierci) uwięziony przez członków Loży Pradawnych Misteriów. Główna oś fabularna skupia się więc na dwóch aspektach. Pierwszym jest czasowa absencja Władcy Snów i jej wpływ na życie zwykłych ludzi, drugim natomiast wątek poszukiwania trzech magicznych atrybutów Sandmana, które zostały mu skradzione w momencie uwięzienia. W poszukiwaniu owych przedmiotów Morfeusz spotyka na swojej drodze postacie znane zarówno z imprintu Vertigo (Johna Constantine'a, demona Etrigarna), jak i głównego nurtu uniwersum DC (członków Ligi Sprawiedliwości). Protagonista zmuszony jest również odwiedzić piekło, by stanąć do osobliwego starcia z jednym z zamieszkujących go demonów, oraz walczyć w królestwie snu z przerażającym łotrem, niejakim Doktorem Destiny. Na sam koniec Gaiman upchnął utrzymany w nieco lżejszej konwencji epizod opowiadający o spotkaniu Morfeusza z jego starszą siostrą Śmiercią. „Preludia i nokturny” to wyjątkowa opowieść, łącząca w sobie mroczny realizm z magiczną wrażliwością sennych wizji. Fabuła jest wciągająca, a zawarta w niej intryga została zawiązana bardzo starannie. Kreowanie postaci to istny majstersztyk (może poza nieco groteskowym wizerunkiem Kaina i Abla). Sam Morfeusz mimo, że nie jest człowiekiem, ma sporo ludzkich przywar. Nie obce mu są pojęcia zemsty oraz współczucia, a w jego działaniach jest miejsce zarówno dla aktów zimnego okrucieństwa jak i pełnej ciepła życzliwości. Komiks zawiera w sobie pewną dawkę symboliki, a w jego tle pojawia się również sporo nawiązań do popkultury – jedna z postaci czyta „To” Stephena Kinga, w innym miejscu billboard głosi o wyświetlaniu w kinie „Nocy żywych trupów”.
Ilustracje – 5/10
Nie ma się nad czym specjalnie rozwodzić. Album ten wypełniają raczej przeciętne, klasyczne rysunki, standardowe dla czasów w jakich powstał ten komiks. Zachwytów brak. Na minus marny design demonów. Widać, że Sam Kieth niespecjalnie przyłożył się do tworzenia wizerunków stworów zamieszkujących piekielne czeluści. W większości przypadków wyglądają one, jakby były wyciągnięte wprost z jakiejś ogłupiającej kreskówki z Cartoon Network. Na plus natomiast Śmierć jako młoda gotka. Wizerunek tej postaci prezentuje się znakomicie.
Wydanie i dodatki – 7/10
Bardzo ładne wydanie w twardej oprawie. W bonusach dwa dodatkowe teksty – wstęp głównego wydawcy linii Vertigo Karen Berger oraz posłowie Neila Gaimana.
Podsumowanie
„Preludia i nokturny” to bardzo intrygujące wejście do świata Sandmana. Wielowarstwowa opowieść z pogranicza jawy i snu, która w znakomity sposób łączy ze sobą oba te światy. Momentami zabawna, innym razem mroczna i przerażająca, na pewno jednak skłaniająca do zadumy. Nadal nie wiem czemu tak długo unikałem tej serii. Teraz jednak nie mogę się doczekać lektury kolejnych tomów, zastanawiając się w jakie rejony może mnie jeszcze poprowadzić wyjątkowa wyobraźnia Neila Gaimana. Polecam.
***
ZAWARTOŚĆ
Sandman vol. 2 #1-8 (styczeń – sierpień 1989)
SCENARIUSZ
Neil Gaiman
ILUSTRACJE
Szkic: Sam Kieth, Mike Dringenberg
Tusz: Mike Dringenberg, Malcolm Jones III
Kolor: Daniel Vozzo
DODATKI
Wstęp Karen Berger.
Okładki wydań zeszytowych.
Krótkie biogramy twórców.
Posłowie Neila Gaimana.
WYDANIE
Wydawca: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Cykl: Vertigo
Seria: Sandman
Data wydania: 3 listopad 2014
Tłumacz: Paulina Braiter
Format: 170 x 260 mm
Liczba stron: 240
Okładka: Twarda
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788323728078
Cena okładkowa: 79,99 zł
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 7/10
Zetknąłem się z wieloma opiniami, mówiącymi o tym że Sandman Neila Gaimana zrewolucjonizował rynek komiksowy. Z jakiegoś powodu długo broniłem się przed tą serią. Teraz jednak, po przeczytaniu jej pierwszego tomu zastanawiam się co, do jasnej cholery, tak długo mnie powstrzymywało? „Preludia i nokturny” to bardzo udany mariaż...
2020-04-06
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 7/10
Po dwóch tomach napisanych przez Brian Azzarello, Egmont postanowił cofnąć się w czasie i przedstawić czytelnikom „Hellblazera” w adaptacji Gartha Ennisa. Czemu wydawnictwo zdecydowało się opublikować poszczególne runy akurat w takiej kolejności? Tego nie wiem, niemniej jedna opowieść niespecjalnie wpływa na drugą, więc nie ma sensu się tym przesadnie przejmować. Warto jednak porównać wersje obu scenarzystów, ponieważ różnią się od siebie niemal w każdym aspekcie. Po pierwsze i najważniejsze samą osobą głównego bohatera. Constantine w ujęciu Azzarello to antypatyczny, bezwzględny buc, natomiast w wersji Ennisa to nadal cham, ale zdecydowanie bardziej ludzki. Inny jest również styl narracji, kiedy Amerykanin stawiał na oszczędną, mroczną estetykę kryminału noir, to Irlandczyk lubował się w bardziej rozwlekłej opisowej konwencji. Wreszcie natężenie wątków paranormalnych. Azzarello ograniczał je do niezbędnego minimum, Ennis czerpał z nich pełnymi garściami. Pierwszy tom runu wiecznie wkurzonego Irlandczyka składa się z dwóch dłuższych historii i kilku krótszych, przeważnie jednozeszytowych epizodów. Scenarzysta mocniej skupia się na wewnętrznych rozterkach protagonisty, od razu wystawiając go na mocny strzał. „Śmiertelna zależność” rozpoczyna się w momencie, gdy Constantine dowiaduje się, że wypalane w hurtowej ilości papierosy, sprowadziły na niego nieuleczalnego raka. John nie ma zamiaru jednak poddać się bez walki. Historia ta jest bardzo emocjonalna (Ennis przedstawia Constantine’a jako człowieka bardzo ceniącego sobie przyjaźń) i w fajny sposób łączy ze sobą wątki zarówno mistyczne jak i obyczajowe. Opowieść jest lekko przegadana, ale nadrabia bardzo fajnie zakrojoną intrygą, w której bohaterowi udaje się oszukać samego diabła. Warto wspomnieć, że kilka rozwiązań z tego komiksu zaczerpniętych zostało do adaptacji filmowej przygód Johna Constantine’a. Po tym znakomitym początku nastąpił czas krótszych i mniej znaczących historii. Protagonista zyskuje miedzy innymi nowych przyjaciół („Pan tańca”), ale dorabia się też kolejnych bardzo potężnych wrogów („Nadzwyczajne życiorysy”). Druga dłuższa opowieść to powrót do bardzo wysokiego poziomu. „Królewska krew” łączy w sobie kilka ciekawych wątków – jest krwiożerczy demon, tajemniczy dekadencki klub dla wpływowych ludzi oraz legenda Kuby Rozpruwacza. Fabuła tej opowieści jest bardziej brutalna i dynamiczna od pozostałych zawartych w tym albumie, ale wyróżnia się też wciągającą intrygą i mrocznym klimatem. Na sam koniec zostaje jeszcze jeden krótki epizod, którego najmocniejszą stroną jest niespodziewanie mocny finał.
Ilustracje – 4/10
Niestety ilustracje do tego komiksu prezentują się bardzo nijako. Prace głównego rysownika Willa Simpsona wyglądają niechlujnie i są mało wyraziste. Twarze szkicowanych przez niego postaci często przybierają jakieś dziwne grymasy, albo zwyczajnie nie trzymają proporcji. Pojedyncze epizody ilustrowane przez pozostałych rysowników wcale nie wyglądają dużo lepiej. Wrażenie bylejakości potęguje uboga kolorystyka. Wygląda na to, że odpowiedzialny za nią Tom Ziuko poszedł sobie na wagary i większość kadrów zamknął w góra trzech barwach.
Wydanie i dodatki – 7/10
Twarda oprawa, papier kredowy i ponad czterysta stron do przeczytania. Do tego kilka bonusów, a wśród nich wstęp Gartha Ennisa oraz krótki tekst opisujący pokrótce zagadnienia poruszane przez różnych scenarzystów w serii „Hellblazer”.
Podsumowanie
Pierwszy tom „Hellblazera” w adaptacji Gartha Ennisa to komiks bardzo dobry, a momentami wręcz znakomity. Na jego kartach Constantine obcuje z duchami, stawia czoła demonom, a nawet paktuje z samym diabłem. Ale nie tylko klimat niesamowitości i zjawiska paranormalne stanowią o sile tego albumu. Ennis mocniej zgłębia również wnętrze protagonisty. Testuje jego psychikę, zrzucając mu na głowę między innymi chorobę nowotworową oraz śmierć przyjaciół. I to właśnie eksploracja duszy bohatera, pozwala temu komiksowi nabrać więcej głębi i mocy. Szkoda jedynie, że za kapitalną sferą fabularną nie nadążą bardzo uboga warstwa graficzna. Nie zmienia to jednak faktu, że album ten zdecydowanie wart jest polecenia.
***
ZAWARTOŚĆ
Hellblazer vol.1 #41-50, 52-56 (maj 1991 – luty 1992, kwiecień - sierpień 1992)
SCENARIUSZ
Garth Ennis
ILUSTRACJE
Szkic: Will Simpson, Mike Hoffman, Steve Dillon, David Lloyd
Tusz: Mark Pennington, Malcolm Jones III, Tom Sutton, Mark McKenna, Kim DeMulder, Stan Woch, Steve Dillon, Will Simpson, David Lloyd
Kolor: Tom Ziuko, David Lloyd
DODATKI
Wstęp Gartha Ennisa.
Okładki wydań zeszytowych.
Krótki tekst pt. „Hellblazer, piekło jest wybrukowane dobrymi autorami”.
Biogramy twórców – Gartha Ennisa, Willa Simpsona, Steve’a Dillona i Davida Lloyda.
Dwie grafiki z okładkami alternatywnymi.
WYDANIE
Wydawca: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Cykl: Vertigo
Seria: Hellblazer
Data wydania: 11 marzec 2020
Tłumacz: Paulina Braiter, Marek Starosta
Format: 170 x 260 mm
Liczba stron: 416
Okładka: Twarda
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328142961
Cena okładkowa: 119,99 zł
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 7/10
Po dwóch tomach napisanych przez Brian Azzarello, Egmont postanowił cofnąć się w czasie i przedstawić czytelnikom „Hellblazera” w adaptacji Gartha Ennisa. Czemu wydawnictwo zdecydowało się opublikować poszczególne runy akurat w takiej kolejności? Tego nie wiem, niemniej jedna opowieść niespecjalnie wpływa na drugą, więc nie ma sensu...
2020-04-21
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 6/10
Będąca prequelem serii Sandman „Uwertura” na pewno nie jest lekturą łatwą w odbiorze. Te nasycone onirycznym klimatem połączenie dark fantasy z science-fiction o kosmicznym rozmachu wymagało ode mnie wzmożonej uwagi oraz ciągłego skupienia. Na ogarnięcie zbudowanego przez Gaimana świata również potrzeba mi było nieco dłuższej chwili. Okazał się on bowiem być niezwykle barwnym i bogatym uniwersum, a mnogość występujących w nim postaci wcale nie ułatwiała mi zadania. Szczególnie, że wszystkie te osobistości były w jakiś sposób fascynujące i każdą z nich chciałem poznać nieco lepiej. W tym elemencie objawił się niezwykły talent scenarzysty, który potrafił znakomicie spersonifikować takie pojęcia jak Czas, Noc, Chwała, Los czy też Pożądanie. Nadanie im ludzkich cech oraz wyglądu (tu ukłony również dla rysownika) wyszło Gaimanowi i ekipie naprawdę bardzo fajnie. Kolejnym przykładem nieograniczonej wyobraźni Brytyjczyka były znakomite dialogi, jakie prowadzą między sobą odmienne aspekty Morfeusza. Inteligentne i pełne humoru sceny przedstawiające konwersacje toczące się pomiędzy poszczególnymi tożsamościami Władcy Snów, to niewątpliwie jeden z przebłysków geniuszu scenarzysty. O ile jednak całe otoczenie oraz tło opowiadanej historii zostało ukształtowane w iście mistrzowskim stylu, to sama fabuła nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia. Być może roztaczane przez Gaimana wizje były dla mnie zbyt surrealistyczne, a tocząca się gdzieś pomiędzy jawą a snem opowieść za bardzo abstrakcyjna? A może po prostu „Uwerturą” powinienem raczej kończyć swą przygodę z Sandmanem, niż ją zaczynać? Może dzięki temu wyłapałbym wszystkie smaczki, których nie zdążyłem jeszcze poznać? Prawdopodobnie zmierzę się z lekturą tego komiksu raz jeszcze, kiedy przebrnę przez wszystkie podstawowe tomy serii. Ciekawe jakie wtedy będą moje wrażenia...
Ilustracje – 10/10
Pod względem graficznym „Uwertura” to pełne rozmachu, monumentalne arcydzieło, wyróżniające się barwną kolorystyką, pomysłowym układem kadrów oraz zachwycającą wszechstronnością stylistyczną. Niemal każda strona tego albumu to majstersztyk. W przypadku tego komiksu ilustracje nie są jedynie wizualizacją fabuły, a integralnym, często wiodącym elementem kreowania narracji. „Uwertura” to również jeden z tych niewielu komików, które zwracają uwagę na pracę liternika. Zróżnicowane czcionki oraz fantazyjny układ dymków dialogowych są niezwykle oryginalne i dodają tej opowieści wyjątkowego sznytu.
Wydanie i dodatki – 10/10
Pięknie wydany album w twardej oprawie, przebogaty w różnorodne bonusy. Szczególnie warto zwrócić uwagę na notatki Neila Gaimana oraz artykuły, w których rysownik (J. H. Williams III), kolorysta (Dave Stewart), liternik (Todd Klein) oraz twórca okładek (Dave McKean) opowiadają o swojej pracy nad tą mini serią. Do tego cała masa dodatkowych ilustracji oraz krótkie rozmowy z twórcami, przeprowadzone przez Shelly Bond. Naliczyłem razem 54 strony dodatków... W taki właśnie sposób powinno się publikować komiksy! Jako czytelnika interesuje mnie nie tylko sama historia, ale również towarzyszące jej zaplecze – chcę zajrzeć od kuchni, poznać punkt widzenia twórców, genezę powstania danego komiksu oraz różne inne ciekawostki z nim związane.
Podsumowanie
We wstępie do tego albumu Neil Gaiman przyznaje, że pierwszy szkic tej historii powstał dwadzieścia osiem lat przed jej publikacją. Scenarzysta miał więc sporo czasu, by gruntownie przemyśleć swoje dzieło i doskonale widać, że przyłożył się do pracy. Album ten jest wycyzelowany w każdym najmniejszym detalu, szczególnie w kwestii kreowania uniwersum, w którym funkcjonuje ta opowieść. „Uwertura” to oniryczne, epickie dzieło z gatunku fantasy, które zachwyca klimatem oraz wizją przedstawionego świata, i o ile śmiało można traktować ją jako osobne dzieło, to jestem przekonany, że większe wrażenie zrobi dopiero po przeczytaniu głównej serii przygód Morfeusza. Niniejszy komiks to niewątpliwie dzieło oryginalne i pod wieloma względami urzekające, ale czy jakoś specjalnie odkrywcze i porywające? Tu mam wątpliwości. Bo o ile warstwa graficzna olśniewa, to sama fabuła nie jest czymś wielce wyjątkowym. Jak dla mnie trochę przerost formy nad treścią. Tak czy inaczej warto, chociażby po to, by móc napawać się widokiem obłędnych ilustracji J. H. Williamsa III, okraszonych kapitalną kolorystyką Dave’a Stewarta. Polecam.
***
ZAWARTOŚĆ
Sandman: Overture vol. 1 #1-6 (grudzień 2013 – październik 2015)
SCENARIUSZ
Neil Gaiman
ILUSTRACJE
Szkic: J. H. Williams III
Tusz: J. H. Williams III
Kolor: Dave Stewart
DODATKI
Wstęp Neila Gaimana.
Okładki wydań zeszytowych.
Proces tworzenia rysunków: Metoda obrazów sennych – Tekst J. H. Williamsa (wraz z przykładowymi planszami), w którym artysta opowiada o pracy nad komiksem.
Galeria grafik z alternatywnymi wariantami okładek.
Nakładanie kolorów: Od teorii po wykonanie – Dave Stewart opowiada o swojej pracy nad „Uwerturą”.
Tworzenie liter – tekst Todda Kliena, autora liternictwa w wersji oryginalnej.
Tworzenie okładek – Okraszony ilustracjami tekst autorstwa Dave’a McKeana, twórcy oryginalnych okładek zeszytowych.
Krótkie wywiady przeprowadzone przez Shelly Bond (redaktorkę serii) z twórcami tego komiksu – Neilem Gaimanem, J. H. Williamsem III oraz Dave’em Stewartem.
Notatki Neila Gaimana do każdego z sześciu rozdziałów tego albumu.
Dodatkowe grafiki autorstwa J. H. Williamsa wraz z komentarzami rysownika.
Krótkie biogramy autorów.
WYDANIE
Wydawca: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Cykl: Vertigo
Seria: Sandman
Data wydania: 9 listopad 2016
Tłumacz: Paulina Braiter
Format: 170 x 260 mm
Liczba stron: 232
Okładka: Twarda
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328118287
Cena okładkowa: 89,99 zł
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 6/10
Będąca prequelem serii Sandman „Uwertura” na pewno nie jest lekturą łatwą w odbiorze. Te nasycone onirycznym klimatem połączenie dark fantasy z science-fiction o kosmicznym rozmachu wymagało ode mnie wzmożonej uwagi oraz ciągłego skupienia. Na ogarnięcie zbudowanego przez Gaimana świata również potrzeba mi było nieco dłuższej chwili....
2020-04-02
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 7/10
„Hellblazer” w adaptacji Briana Azzarello to bardziej komiks sensacyjny wzbogacony elementami mistycyzmu, niż okultystyczny horror, którego można byłoby się tu spodziewać. Tym razem bohater nie walczy z bytami nadprzyrodzonymi, a spotyka na swojej drodze zwykłych ludzi. Areną wydarzeń nie jest też rodzima Anglia, a Stany Zjednoczone. Sam John Constantine jest natomiast wrednym gnojkiem, który nie specjalnie budzi sympatię. Oś fabularna runu Azzarello oparta jest na śmierci pewnego znajomego głównego bohatera. Scenarzysta już na dzień dobry wrzuca protagonistę w niezłe bagno, umieszczając go w więzieniu, a inaugurujący ten album „Ciężki wyrok” okazuje się być najlepszą historią w nim zawartą. Constantine od pierwszego dnia pobytu w pierdlu, zaczyna wprowadzać tam swoje porządki, a że robi to we własnym niepowtarzalnym stylu, to dzieje się naprawdę dużo i bardzo intensywnie. Opowieść ta charakteryzuje się niepokojącym klimatem oraz ponurym, ale jednocześnie spektakularnym finałem. W „Dobrych chęciach” Constantine trafia do miasteczka Doglick, gdzie mieszkają jego starzy znajomi, z którymi łączą go niezwykle skomplikowane relacje. Mroczna tajemnica i niespodziewany zwrot akcji na sam koniec utrzymują tę historię na nawet niezłym poziomie. Ostatni z dłuższych epizodów nie jest może specjalnie oryginalny, ale został przez Azzarello całkiem zgrabnie zobrazowany. Grupa nieznajomych zostaje uwięziona przez szalejącą śnieżną zamieć w pewnym przydrożnym zajeździe. Sprawy zaczynają się komplikować, gdy pojawia się trup, a wraz z nim pewna krwawa legenda. W rzeczonym „Piekło zamarznie” widoczne jest podobieństwo do twórczości Quentina Tarantino. Historia ta utrzymana jest w zbliżonym klimacie, a jej fabuła przypomina nieco jedno z dzieł reżysera – „Nienawistną ósemkę” (Co by nie gadać, to Azzarello był pierwszy!). Komiks ten uzupełniają dwa krótkie one-shoty. „W grobie” opowiada o dwóch toczących się równocześnie dialogach, z których jeden ma niezwykle niepokojące podłoże. Utrzymany w humorystycznej konwencji „Pierwszy raz” mówi natomiast o początkach nikotynowego nałogu bohatera i jego pierwszym spotkaniu z pewną niezwykle ważną dla całej serii postacią.
Ilustracje – 6/10
Historie rozgrywającą się w więzieniu ilustruje Richard Corben, a jego specyficzny styl nawet nieźle pasuje do niepokojącego klimatu tej opowieści. Pozostałe dwie dłuższe epizody narysowane są w stylu bliźniaczo podobnym do estetyki preferowanej przez Eduarda Risso, z którym Azzarello współpracował przy innej serii dla Vertigo – „100 naboi”. Kreska Marcelo Frusina jest prosta, oparta na nastrojowym korzystaniu z efektu cienia i jako taka sprawdza się całkiem nieźle. Dwa krótkie one-shoty wyszły spod ręki Steve’a Dillona („Kaznodzieja”) oraz Dave’a V. Taylora. W obu przypadkach nie ma czym się zachwycać, ale powodów do narzekań też nie widzę.
Wydanie i dodatki – 7/10
Ponad czterysta stron bardzo ładnie wydane komiksu. Niestety bonusów jak na lekarstwo. Na plus znakomita okładka autorstwa Phila Hale’a.
Podsumowanie
Brian Azzarello podszedł do serii „Hellblazer” w sposób nowatorski, ograniczył motywy nadprzyrodzone do niezbędnego minimum, a samego Constantine’a ukazał jako absolutną antytezę pozytywnego bohatera. Fabuła tego runu bazuje na niepokojącym klimacie, brutalnej przemocy oraz stylu narracji gdzieś z pogranicza kryminału noir i opowieści grozy. Wszystkie te składniki złożone razem, komponują się w całkiem smakowite komiksowe danie. Polecam.
***
ZAWARTOŚĆ
Hellblazer vol.1 #146-161 (marzec 2000 – czerwiec 2001)
Hellblazer- Vertigo Secret Files #2 (sierpień 2000)
SCENARIUSZ
Brian Azzarello
ILUSTRACJE
Szkic: Richard Corben, Marcelo Frusin, Steve Dillon, Dave V. Taylor
Tusz: Richard Corben, Marcelo Frusin, Steve Dillon, Dave V. Taylor
Kolor: James Sinclair, Lee Loughridge, Pamela Rambo
DODATKI
Okładki wydań zeszytowych – znakomite prace Tima Bradstreeta.
Krótkie biogramy twórców – Briana Azzarello, Richarda Corbena, Marcelo Frusina oraz Steve’a Dillona.
WYDANIE
Wydawca: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Cykl: Vertigo
Seria: Hellblazer
Data wydania: 27 marzec 2019
Tłumacz: Paulina Braiter
Format: 170 x 260 mm
Liczba stron: 408
Okładka: Twarda
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328141421
Cena okładkowa: 109,99 zł
7/10 – BARDZO DOBRY
Scenariusz – 7/10
„Hellblazer” w adaptacji Briana Azzarello to bardziej komiks sensacyjny wzbogacony elementami mistycyzmu, niż okultystyczny horror, którego można byłoby się tu spodziewać. Tym razem bohater nie walczy z bytami nadprzyrodzonymi, a spotyka na swojej drodze zwykłych ludzi. Areną wydarzeń nie jest też rodzima Anglia, a Stany Zjednoczone....
2020-04-03
6/10 – DOBRY
Scenariusz – 6/10
John Constantine kontynuuje swą podróż po Ameryce, podczas której rozwiązuje dwie niedokończone sprawy. Pierwsza z nich bezpośrednio nawiązuje do wydarzeń z poprzedniego tomu i prowadzi Johna do ostatecznego wyjaśnienia powodów samobójstwa „Szczęściarza”. To właśnie za rzekome zabójstwo byłego kolegi Constantine trafił do więzienia, więc tym bardziej zależy mu na zrozumieniu przyczyn tego zdarzenia. Tematem przewodnim tego tomu jest jednak konfrontacja protagonisty z niejakim S.W. Manorem (zwanym też Stanleyem) i to od genezy ich konfliktu rozpoczyna się ten album. Historia ta ma swój początek jeszcze w latach siedemdziesiątych, kiedy to młody John wywija Stanleyowi niezły numer. Inaugurująca ten tom historia „Francuskie pieski i Anglicy” opowiada właśnie o tym wydarzeniu. Jest to wypełniona licznymi humorystycznymi wstawkami lekka opowieść, w której John pokazuje nieco inne oblicze – cwanego żartownisia. Po tej krótkiej retrospekcji następuje powrót do teraźniejszości i zdecydowanie mroczniejszych tematów. Constantine odwiedza kolejną zabitą dechami mieścinę z amerykańskiej prowincji, gdzie czeka na niego wdowa po martwym kumplu oraz grupa lokalnych neonazistów. Historia ta jest bardzo ponura, krwawa i pełna brutalnej przemocy, a w jej finale dobiega końca motyw „Szczęściarza”. Tylko czy jest on w pełni satysfakcjonujący? Tu mam wątpliwości. Azzarello mocno zagrał na niedopowiedzeniach, pozostawiając chyba zbyt wiele miejsca na domysły. Niestety na tej historii kończy się wszystko, co moim zdaniem było w tym albumie najlepsze. Dalej jest już nieco gorzej. Pozostają dwa całkiem nijakie jednozeszytowe epizody oraz dość przeciętne zwieńczenie runu, w postaci konkluzji wątku związanego ze Stanleyem. „Popiół i kurz w mieście aniołów” to historia przesiąknięta kontrowersyjnymi tematami. Jest w niej sporo wyuzdanego i perwersyjnego seksu, poruszony został również temat biseksualnych skłonności protagonisty. Fabularnie jednak wielkiego „łał” nie było. Udział Constantine’a w tej opowieści jest raczej epizodyczny, a ona sama wydała mi się przegadana i mało interesująca. Na samym końcu uchował się jeszcze nie powiązany z całością króciutki epizodzik, który wyróżnia się eksperymentalną formą poetyckiej narracji. Ot, ciekawostka.
Ilustracje – 6/10
Większość ilustracji do tego albumu wyszła spod ręki Marcelo Frusin, którego prace wyglądają niczym klony rysunków Eduardo Risso. Jeśli ktoś czytał takie komiksy jak „100 naboi” czy „Wolverine: Logan”, ten doskonale wie z jakim rodzajem ilustracji będzie miał tu do czynienia. Wyraziste kadry i prosta kreska, której siła wyrazu kryje się w umiejętne stosowanym cieniowaniu. Styl Frusina bardzo dobrze pasuje do mrocznych historii w stylu kryminału noir i to musiał być jeden z powodów zaangażowania go do rysowania „Hellblazera” w adaptacji Briana Azzarello. Utrzymana w lżejszej konwencji pierwsza historia z tego albumu, zilustrowania została przez Guya Davisa („B.B.P.O”) i ten wybór też się broni. Styl Davisa jest zdecydowanie łagodniejszy i lepiej pasuje do humorystycznego klimatu tej opowieści. Najsłabiej zaprezentował się Giuseppe Camuncoli, który próbuje naśladować styl Frusina, ale jego rysunki nie mają takiej mocy oddziaływania. Krótki epizodzik wieńczący ten album jest dziełem Rafaela Grampy i identycznie jak w sferze fabularnej, również graficznie prezentuje się dość ekstrawagancko.
Wydanie i dodatki – 7/10
Bardzo ładne wydanie w twardej oprawie, niestety praktycznie bez żadnych bonusów.
Podsumowanie
Drugi tom runu Briana Azzarello daje radę mniej więcej do połowy, później treść troszkę nie nadąża za formą. Mam wrażenie, że w pewnym momencie scenarzysta padł ofiarą własnej ambicji i przekombinował zarówno w warstwie dialogowej, jak i fabularnej. A szkoda, bo jego wizja „Hellblazera” jest kusząca niczym grzech. Śmiała, mroczna, brutalna i bezkompromisowa. Sam główny bohater przedstawiony został jako manipulujący ludźmi, bezwzględny i antypatyczny cham, co mocno wyróżnia go pośród standardowych bohaterów komiksowych produkcji. Azzarello porzuca liczne wątki nadprzyrodzone na rzecz surowego realizmu, pokazując najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Podróżujący po Ameryce Constantine odkrywa jej prawdziwe oblicze, odarte z sielankowej iluzji, brudne i odpychające. Mimo dość przeciętnej końcówki, uważam więc, że komiks ten jest warty przeczytania, ponieważ lista jego zalet jest jednak całkiem pokaźna.
***
ZAWARTOŚĆ
Hellblazer vol.1 #162-174 (lipiec 2001 – sierpień 2002)
Hellblazer vol.1 #250 - Holiday Special: All I Goat For Christmas (Luty 2009)
SCENARIUSZ
Brian Azzarello
ILUSTRACJE
Szkic: Guy Davis, Marcelo Frusin, Giuseppe Camuncoli, Rafael Grampá
Tusz: Guy Davis, Marcelo Frusin, Cameron Stewart, Giuseppe Camuncoli, Rafael Grampá
Kolor: Lee Loughridge, James Sinclair, Zylonol, Marcus Penna
DODATKI
Okładki wydań zeszytowych – ponownie świetny Tim Bradstreet.
WYDANIE
Wydawca: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Cykl: Vertigo
Seria: Hellblazer
Data wydania: 17 lipiec 2019
Tłumacz: Paulina Braiter
Format: 170 x 260 mm
Liczba stron: 336
Okładka: Twarda
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328141438
Cena okładkowa: 99,99 zł
6/10 – DOBRY
Scenariusz – 6/10
John Constantine kontynuuje swą podróż po Ameryce, podczas której rozwiązuje dwie niedokończone sprawy. Pierwsza z nich bezpośrednio nawiązuje do wydarzeń z poprzedniego tomu i prowadzi Johna do ostatecznego wyjaśnienia powodów samobójstwa „Szczęściarza”. To właśnie za rzekome zabójstwo byłego kolegi Constantine trafił do więzienia, więc tym...
7/10 – BARDZO DOBRY
FABUŁA - 7/10
Scenariusz: Joe Hill
Całkiem sympatyczny horror z ciekawie nakreśloną fabułą, która opiera się na kilku nieoczekiwanych zwrotach akcji oraz bardzo zręcznie stopniowanym napięciu. Nawet mimo faktu, że im dalej w las, tym fabuła „Kosza pełnego głów” robi się w niektórych aspektach nieco przewidywalna, to ostatecznie Joe Hill i tak potrafi zaskoczyć paroma niespodziewanymi twistami. Nie ma więc czasu na nudę. Scenarzysta z wyczuciem porusza się na granicy gatunków horroru, kryminału oraz czarnej komedii (kilka momentów znakomitego humoru sytuacyjnego). Początkowo sielankowy klimat tej historii bardzo szybko przeistacza się w mroczny horror. Największą siłą prozy Hilla są jednak naturalne, dowcipne dialogi, oraz umiejętność budowania zmyślnej, wielowarstwowej intrygi. Na plus zaliczyłbym także budzącą sympatię główną bohaterkę, która z każdą kolejną stroną ewoluuje w dość niespodziewanym kierunku, świetny pomysł wyjściowy, a także nawiązania do nordyckiej mitologii, które nadają tej opowieści dodatkowego smaczku. Muszę przyznać, że przebrnąłem przez „Kosz pełen głów” bardzo gładko i z dużą dozą przyjemności, a dzięki temu komiksowi zwrot „gadające głowy” nabrał dla mnie zupełnie nowego znaczenia…
ILUSTRACJE - 7/10
Szkic: Leomacs, Riccardo La Bella
Tusz: Leomacs, Riccardo La Bella
Kolor: Dave Stewart
Niniejszy komiks zdobi miła dla oka oprawa graficzna autorstwa Leomacsa (szkice i tusz) oraz Dave’a Stewarta (kolory). Włoski artysta mocno skupia się na mimice rysowanych postaci, podkreślając tym emocjonalny aspekt tej historii. Leomacs daje radę zarówno w kadrach budzących grozę, jak i tych lżejszych, pełnych humoru scenach. Mam też nieodparte wrażenie, że jedna z rysowanych przez niego postaci nieprzypadkowo przypomina granego przez Johna Cazale’ego jednego z bohaterów „Pieskiego popołudnia” (film w reżyserii Sidneya Lumeta z 1975 roku). Obaj mają nawet tak samo na imię. Moim zdaniem to nie może być przypadek.
WYDANIE – 7/10
W bonusach dwa krótkie wywiady z twórcami, a w nich nie tylko o pracy nad „Koszem pełnym głów”, ale również ogólnie o fascynacji gatunkiem horroru. Dodatkowo znakomite ilustracje do okładek wydań zeszytowych (autorstwa Reiko Murakami), oraz ich alternatywnych wersji – wśród twórców między innymi cudne prace Joshuy Middletona, Tuly Lotay oraz Gabriela Rodrigueza (sprytne nawiązanie do genialnej serii „Locke & Key”).
Dodatki:
• Galeria okładek wydań zeszytowych
• Galeria okładek alternatywnych
• Czerwony tusz – wywiad z Joe’em Hillem, wraz ze szkicami postaci autorstwa Leomacsa
• Czerwony tusz – wywiad z Leomacsem, rysownikiem „Kosza pełnego głów”
Szczegóły wydania:
• Wydawca: Egmont Polska
• Wydawca oryginalny: DC Comics
• Cykl: DC Black Label (Hill House Comics)
• Seria: -
• Data wydania: 20 styczeń 2021
• Tłumacz: Paulina Braiter
• Format: 170 x 260 mm
• Liczba stron: 184
• Okładka: Twarda
• Papier: Kredowy
• Druk: Kolor
• ISBN-13: 978-83-281-4900-7
• Cena okładkowa: 69,99 zł
Zawartość:
• Basketful of Heads vol.1 #1 (grudzień 2019)
• Basketful of Heads vol.1 #2 (styczeń 2020)
• Basketful of Heads vol.1 #3 (luty 2020)
• Basketful of Heads vol.1 #4 (marzec 2020)
• Basketful of Heads vol.1 #5 (kwiecień 2020)
• Basketful of Heads vol.1 #6 (maj 2020)
• Basketful of Heads vol.1 #7 (lipiec 2020)
PODSUMOWANIE
„Kosz pełen głów” to utrzymana w klimacie horroru niezwykle przewrotna i oryginalna opowieść o zbrodni i karze. Po absolutnie fantastycznej serii „Locke & Key”, Joe Hill dostarcza kolejną porcję niebanalnej, ciekawej rozrywki w formie powieści graficznej. Wygląda na to, że syn Stephena Kinga znakomicie odnajduje się również w tej formie sztuki. Mariaż pisarza z wydawnictwem DC rozpoczyna się od mocnego uderzenia, skutecznie zachęcając do sięgnięcia po kolejne odsłony cyklu Hill House Comics. Polecam.
7/10 – BARDZO DOBRY
więcej Pokaż mimo toFABUŁA - 7/10
Scenariusz: Joe Hill
Całkiem sympatyczny horror z ciekawie nakreśloną fabułą, która opiera się na kilku nieoczekiwanych zwrotach akcji oraz bardzo zręcznie stopniowanym napięciu. Nawet mimo faktu, że im dalej w las, tym fabuła „Kosza pełnego głów” robi się w niektórych aspektach nieco przewidywalna, to ostatecznie Joe Hill i tak potrafi...