Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nigdy nie zastanawiało mnie, jak to jest funkcjonować bez rodzeństwa. Mam młodszą siostrę i po prostu rzeczą niewyobrażalną byłoby życie bez jej obecności, w większym czy mniejszym stopniu. A co dopiero powiedzieć o bliźniętach? Mówi się, że mają oni zupełnie inny rodzaj więzi, taki który skłania ku sobie mocniej i trwalej. Nie wydaje mi się, bym mogła to kiedyś zrozumieć.
Książka Jandy Nelson wpadła na polski rynek z niemałym rozmachem – mocno reklamowana, wychwalana przez wszystkich. Dopiero po większym rozeznaniu się pojawiły się też negatywne oceny. Pamiętam, że z powodu amerykańskiego booktube'a bardzo chciałam sięgnąć po tę pozycję – jej wydanie w Ameryce jest niesamowite. Cieszę się, że dotarła do nas, bo mogłam zaspokoić swoją ciekawość. A jak wyszło? Zapraszam dalej.

Co tutaj znajdę?

Bliźniacze rodzeństwo – Jude i Noah. Z jednej strony ciężko znaleźć między nimi jakąś różnicę, z drugiej ciężko o bardziej przeciwstawne charaktery. Ich historię poznajemy z dwóch aspektów czasowych; przed i po wypadku rodzinnym, który okazuje się ostatnim czynnikiem, niszczącym niesamowitą więź łączącą tych dwoje. Razem z bohaterami poznajemy ich rozterki, nie tylko te miłosne, ale również problem z akceptacją samego siebie, próby zwrócenia na siebie uwagi czy dopasowanie się do społeczeństwa. A wbrew pozorom, w tak młodym wieku, te problemy znaczą bardzo dużo dla dorastającej osoby.

Dlaczego mówię książce tak?

Po pierwsze: Trzynastoletni Noah. Jeśli miałabym wybierać moją ulubioną postać na przestrzeni całej powieści, to jest to zdecydowanie młodsza wersja głównego bohatera. Sposób w jaki Noah reaguje na świat i go opisuje, jak znajduje porównania do sztuki w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób chwytają mnie za serce. Bardzo ciężko go znielubić. Moim ulubionym elementem z jego narracji są wstawki, w których tytułuje rozgrywającą się sytuację jak malowany przez siebie obraz. Czytelnikowi odruchowo pojawia się wizja tego obrazu przed oczami, co jeszcze bardziej ubarwia świat przedstawiony w książce. Nie potrafię też zapomnieć o jego próbach dopasowania się do środowiska młodzieży; ciężko być akceptowanym, kiedy myśli i widzi się inaczej niż wszyscy. A gdy w grę wchodzą uczucia, to już naprawdę blisko katastrofy. Noah jest typem młodszego brata, którego chciałabym przytulić, pogłaskać po głowie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
Po drugie: Szesnastoletnia Jude. Kiedy skaczemy w czasie, poznajemy też bliźniaczkę Noaha, która, krótko mówiąc, na początku mocno działała mi na nerwy. Nie przekonywała mnie w żaden sposób, więc naturalną koleją rzeczy nie zapałałam do niej sympatią. Dopiero kiedy to jej rozdziały są przedstawione z jej punktu widzenia, zaczynam stopniowo ją rozumieć. Do sztuki podchodzi zupełnie inaczej niż Noah. Ponadto wierzy w przesądy i rozmawia ze swoją 'wyimaginowaną' babcią – bo kto normalny rozmawiałby z duchami? Kiedy okazuje się, że musi stworzyć rzeźbę idealną, zaczyna się u niej również bardzo szybki i intensywny okres dojrzewania emocjonalnego; to jak dorasta napawa mnie w jakiś dziwny sposób dumą ale też zaskakuje, bo spodziewałam się, że to Noah pozostanie tym bardziej odpowiedzialnym z dwójki rodzeństwa.
Po trzecie: Relacja Jude i Guillermo oraz Noah i Brian. W przypadkach obu par tym, co najprędzej rzuca się w oczy, kiedy chce się je podsumować to nić porozumienia, jaka nawiązuje się między postaciami. Zarówno Jude jak i Noah poszukują kogoś, kto zrozumie i zaakceptuje ich bez zbędnego zadawania pytań. Kogoś, komu nie będzie przeszkadzało trzymanie cebuli w kieszeni, bo to odstrasza złe moce, czy opisywanie świata za pomocą barw i obrazów. Oboje dostają szansę, by nawiązać ciepłą relację z kimś kto ich rozumie. Jude trafia pod opiekę wybitnego rzeźbiarza, który od pewnego czasu nie potrafi pokonać swoich słabości. Noah poznaje chłopaka, na którego określenie 'świr' najprawdopodobniej byłoby za mało. Jest coś pięknego w tych zalążkach przyjaźni, która stopniowo rozkwita w coś pięknego, bo jest pielęgnowana, choć nie rzadko metodą prób i błędów.
Po czwarte: Język książki. Nie tylko w rozdziałach poświęconych Noahowi, również Jude przywiązuje dużą wagę do tego, jak wygląda świat. Autorka w bardzo subtelny, ale równocześnie widoczny sposób próbuje pokazać, że oglądać można też duszą, że kolory i kształty noszą w sobie coś więcej. A ja lubię sztukę. I lubię poznawać ją z każdej możliwej strony.

Dlaczego mówię książce nie?

Po pierwsze: Osoba Oscara i jego relacja z Jude. Nie, teoretycznie nie mam nic do Oscara – wprowadził trochę zamieszania i humoru do książki, która momentami była tak smutna, że miałam ochotę rzucić ją w kąt. Jak promyczek słońca, ten brytyjski chłopaczek wpadł między kartki książki i ożywił nieco szarą, burą rzeczywistość Jude i Noaha. Ale nie do końca byłam zadowolona z tego, jak pod koniec on i Jude funkcjonują. Trochę za szybko? Trochę zbyt... idealnie? Nie ukrywajmy, oboje nie są święci, a patrząc na zakończenie, można odnieść wrażenie, że mocno ich wyczyszczono.
Po drugie: Dianna Sweetwine, czyli matka Noah i Jude. Nie do końca popieram takie gloryfikowanie postaci, która zachowuje się w taki, a nie inny sposób. Bez rzucania spoilerami, chcę tylko powiedzieć, że generalnie końcówka lekko mnie zawiodła – bo okazuje się, że utrzymywanie sekretów i niszczenie podwalin rodziny nie jest niczym złym, że można to akceptować, a nawet lubić.

Ostateczny wyrok?

Ode mnie, 'Oddam ci słońce' dostałoby siedem i pół, może osiem. To naprawdę dużo, zwłaszcza na młodzieżówkę. Ale książka niesie wiele ładnych przesłań, to mądry przekaz, chociaż jak już wspominałam, w niektórych momentach wyszło zbyt cukierkowo. Książkę na tle innych powieści młodzieżowych wyróżnia właśnie chyba ta obecność sztuki w życiu codziennym. Bo tak poza tym, to reszta jest dość typowa i charakterystyczna. Wielkich odkryć przy niej nie znajdziemy, ale jest tak przyjemna i pełna ciepła rodzinnego, że warto dla niej zawinąć się w koc i popijając herbatę przeczytać. Bo długo to nie zajmie, a zostanie miłe wspomnienie.

Nigdy nie zastanawiało mnie, jak to jest funkcjonować bez rodzeństwa. Mam młodszą siostrę i po prostu rzeczą niewyobrażalną byłoby życie bez jej obecności, w większym czy mniejszym stopniu. A co dopiero powiedzieć o bliźniętach? Mówi się, że mają oni zupełnie inny rodzaj więzi, taki który skłania ku sobie mocniej i trwalej. Nie wydaje mi się, bym mogła to kiedyś zrozumieć....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdybym kiedykolwiek miała okazję wybrać się do jakiejś innej epoki w przeszłości, by choć na chwilę zobaczyć jak wyglądało wtedy życie, miałabym ciężki orzech do zgryzienia. Chciałabym poznać świat Imperium Rzymskiego za rządów Oktawiana Augusta, Anglię rewolucji przemysłowej, czy Amerykę lat 50 ubiegłego wieku. Marzy mi się również jednak Rosja czasów carów. Tamten okres rozkwitu kultury rosyjskiej odkrywać zaczęłam w powieściach takich znakomitych pisarzy jak Tołstoj czy Dostojewski. A jednak, niespodziewanie, pewną 'rosyjskość' odnalazłam również w powieści Leigh Bardugo.

O książce słyszałam już od dawna, jej okładka i opis przewijały mi się dość często, gdy oglądałam różne zdobycze książkowe lub zwyczajne propozycje w księgarniach. Nie ukrywam, że już sam opis zaintrygował mnie, by po nią sięgnąć. Zdobywała też zaskakująco dobre recenzje. Ostatnio odłożyłam literaturę młodzieżową i fantastyczną na bok, mając inne ciekawe pozycje, czułam się więc trochę jakbym cofnęła czas.

Co tutaj znajdę?

Alina Starkov to młoda dziewczyna, która wraz ze swoim pułkiem musi przeprawić się przez Fałdę – mroczne zjawisko, które podzieliło niegdyś potężną i wspaniałą Ravkę. Ze swoim przyjacielem, Malem, oboje stają w obliczu niebezpieczeństwa, ponieważ Fałdę przekraczali dotychczas nieliczni. Kiedy podczas akcji Mal zostaje ranny, Alina stawia na szali wszystko, by go ocalić. A to przyniesie niespodziewane konsekwencje. Ale czy będą one dobre? Czy biedna sierota odnajdzie się w nowej sytuacji?

Dlaczego mówię książce tak?

Po pierwsze: Ravka. Jest coś urzekającego w świecie, który stworzyła Leigh Bardugo, nawet jeżeli odniesienia do Rosji brzmią momentami komicznie lub wręcz nachalnie. Próba stworzenia nowych języków, kreacja dworu królewskiego, czy chociażby osoba Apparatusa pojawiająca się w kluczowych momentach... To wszystko sprawiało wrażenie, jakby już czytało się tę historię. Tyle że na kartach podręcznika do historii. Jeśli chodzi o mnie, nie mam problemu z polubieniem Ravki, z jej mieszkańcami i Griszami, którzy również zostali dość ciekawie przedstawieni. Głównie podział na Zakony brzmiał zachęcająco.
Po drugie: Darkling i Baghra. Myślę, że z bohaterów występujących w tej książce, tych dwoje było najbardziej wyrazistych i przykuwających uwagę. Oboje, jako Griszowie, pełnią rolę Wzmacniaczy i pokuszę się o stwierdzenie, że wzmacniają też swoimi charakterami samą książkę. Ciężko nie lubić Darklinga, bo jest wprowadzany jako postać bardzo stopniowo, ale stanowczo. Autorka dobrze wiedziała, jak chce go stworzyć i myślę, że zamiar swój zrealizowała. Baghra zaś zyskuje swoją zgryzotą i sceptycyzmem; nie dziwię jej się po tylu latach udręki z takimi ludźmi.
Po trzecie: Ach, zapomniałam. Punktu trzeciego nie ma. Przejdźmy do minusów.

Dlaczego mówię książce
nie?

Po pierwsze: Syndrom głównej bohaterki powieści młodzieżowej. Tak, chyba zaczyna mnie to po tylu latach irytować. Wszystkie heroiny niemal zawsze mają te same cechy charakterystyczne, po których można je poznać: z pozoru szare myszki, które ktoś musi poprowadzić za rączkę, by odkryły, że mogą spokojnie konkurować o koronę Miss. U ich boku kręcą się przystojni, bogaci mężczyźni, mający w rękach władzę. Nie wspominając o ich licznych talentach. Ale stop, talenty nie mogą być liczniejsze niż te głównej bohaterki, bo przecież zostałaby usunięta z pierwszego planu! Alina to właśnie taki przykład – od zera do bohatera. W bardzo krótkim czasie okazuje się być osobą najbardziej wyczekiwaną przez ludność Ravki. Nawet drobne zabiegi autorki, mające na celu uratowanie wizerunku Aliny niewiele pomogły. Jej poczucie humoru i pyskatość są na miejscu, ale sprawiają wrażenie sztucznych w porównaniu z jej charakterem na początku książki. Słaby progres w nauce sztuk walki? Nieważne, bo Alina i tak rozniesie później wszystkich w proch. Nie, to nie był spoiler, tylko moja drobna wizja przyszłości. Ciężko do Aliny się przywiązać, utożsamić z nią.
Po drugie: Trójkąt miłosny. Trochę podciąga się to pod schematyczność głównych bohaterów, ale zawsze kiedy otwieram młodzieżówkę, po pierwszym rozdziale zadaję sobie pytanie – dobra, to który z tych panów jest pierwszym obiektem westchnień, a który robi za uroczą wstawkę, ewentualnie przeszkodę? Czy kiedykolwiek dostanę książkę bez tego zbędnego plątania postaci w niepotrzebne związki? A jeżeli już tak upieramy się przy trójkątach – czy mogę poprosić o taki, gdzie bazuje on na solidnych podstawach? Dziękuję!
Po trzecie: Brak oryginalności w oryginalności. Leigh Bardugo faktycznie sięgnęła po uniwersum z trochę innej strony, jednak mam wrażenie, że nie do końca rozwinęła je, patrząc na możliwości. Nie wiem jeszcze, czy zostawia sobie otwarte pole do popisu przy następnych dwóch częściach, czy po prostu brak pomysłu na dalszą fabułę. Czuję niedosyt, bo książka miała dotyczyć walki o Ravkę, a samej Ravki było tam tyle co kot napłakał.

Ostateczny wyrok?

Patrząc teraz na te podpunkty stwierdzam, że zabrzmiałam jak zgorzkniała stara babcia z klubu dyskusyjnego. A szkoda, bo mimo wszystko całkiem nieźle bawiłam się, czytając tę książkę. Myślę, że po prostu coraz ciężej czyta się książki, gdzie główny bohater jest od ciebie młodszy, a zachowuje się dojrzalej niż dorośli. Choć to też nie do końca prawda. Wbrew pozorom, te dwa, może trzy wieczory, które spędziłam w Ravce były tego warte. Skończę serię. Tego jestem pewna.
Polecam ją osobom, które lubią coś lżejszego, nie wymagającego wciągania się w akcję za mocno, bo ta rwie do przodu i nie przynudza. Ukłony z mojej strony w kierunku tłumaczki, która z tego co przeczytałam długo konsultowała się w sprawie tłumaczeń nazw oryginalnych. Bardzo cenię sobie osoby tak dokładne, stąd też moje podziękowania. Książka jest dzięki temu przyjemniejsza w odbiorze.
W skali od jednego do dziesięciu 'Cień i kość' dostałyby u mnie coś między szóstką, a siódemką. Bo pomysł był dobry, ale ciut spalony. Kto wie, może dalej jest lepiej?


Adrianna. (http://literatura-na-jezyku.blogspot.com)

Gdybym kiedykolwiek miała okazję wybrać się do jakiejś innej epoki w przeszłości, by choć na chwilę zobaczyć jak wyglądało wtedy życie, miałabym ciężki orzech do zgryzienia. Chciałabym poznać świat Imperium Rzymskiego za rządów Oktawiana Augusta, Anglię rewolucji przemysłowej, czy Amerykę lat 50 ubiegłego wieku. Marzy mi się również jednak Rosja czasów carów. Tamten okres...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wrzesień się kończy, a co za tym idzie, mam coraz więcej roboty na głowie. Projekty, olimpiady, zwykła nauka, codzienne przypominanie o maturze… To wszystko powoduje u mnie dwa odbicia. Pierwsze chce usiąść nad tym wszystkim i ogarnąć w taki sposób, by zaspokoić głód ambicji, z drugiej strony natomiast marzy mi się zaciszny kątek z górą książek. Niestety, coraz częściej zauważam, że kieruję się tym pierwszym sposobem. Boli mnie to, bo książek mam teraz dużo, a czasu mało. Zmieni się to pod koniec października, mam nadzieję.
Książkę, jaką dzisiaj chciałam Wam przedstawić sporo ludzi zainteresowanych ostatnio popularnymi tytułami pewnie zna. Mam na myśli Cień Węża Ricka Riordana. Autora znam od długiego czasu, już chyba w drugiej albo trzeciej gimnazjum dorwałam Złodzieja Pioruna. Tak też zaczęło się moje zainteresowanie kompletowaniem serii.
Rick Riordan urodził się i wychował w Teksasie. Ma żonę i dwóch synów, którzy zainspirowali go do napisania książek. Zdobył sporo nagród i jest jednym z popularniejszych pisarzy książek o tematyce młodzieżowej. Głównie znany z serii o półbogu, greckim herosie Percym Jacksonie, oraz serii o rodzeństwie uwikłanym w zagadki świata mitologii egipskiej (Kroniki Rodu Kane).

Długo zbierałam się w sobie, zanim w końcu zakupiłam trzecią część trylogii Kronik Rodu Kane. A to nie miałam pieniędzy, a to byłam tak zajęta podciąganiem ocen, że jedyne o czym marzyłam to sen. W końcu jednak zebrałam się w sobie i gdy tylko mama weszła ze mną do empiku, powiedziałam sobie: kupujesz ją!
Przeczytałam w dosłownie dwa wieczory; gdyby nie nauka, ogarnęłabym ją w jeden dzień. Tęskniłam za piórek pana Riordana, za postaciami które wykreował. Dlatego z wielką niecierpliwością czekałam na przerwy w szkole, by móc przeczytać chociaż stronę czy dwie.

Odkąd młodzi magowie Carter i Sadie Kane nauczyli się, jak postępować ścieżką starożytnych egipskich bogów, wiedzieli, że odegrają ważną rolę w przywracaniu Maat – porządku – w świecie. Nie spodziewali się jednak, że świat stanie się aż tak bardzo chaotyczny. Wąż Chaosu, Apopis, uwolnił się i grozi zniszczeniem świata za trzy dni. Magowie są podzieleni. Bogowie znikają, a ci, którzy pozostali, są słabi. Walt, jeden z najzdolniejszych uczniów Cartera i Sadie, ma przed sobą krótkie życie i już czuje, że jego siły słabną. Ziya jest zbyt zajęta opieką nad zgrzybiałym bogiem słońca Ra, żeby naprawdę pomóc. Czego może dokonać dwójka nastolatków i grupka ich jeszcze młodszych uczniów?
Być może istnieje sposób na powstrzymanie Apopisa, jest on jednak tak trudny, że może kosztować Cartera i Sadie życie – nawet jeśli im sie powiedzie. Aby mieć szanse powodzenia, muszą zaufać psychotycznemu magowi, że ich nie zdradzi albo, co gorsza, nie pozabija. To zadanie jest szaleństwem. Cóż, oni są szaleni.Zabawne sytuacje, niezapomniane potwory, nieustannie zmieniająca się drużyna przyjaciół i wrogów – w Cieniu węża tempo akcji nigdy nie zwalnia; trzeci tom jest wciągającym i w pełni zadowalającym dopełnieniem trylogii Kronik Rodu Kane.*


Jestem w pełni zadowolona z tego, co Rick stworzył tym razem. Sytuacja Sadie i Cartera wydawać by się mogła beznadziejna, jednak dali radę. Po raz kolejny wielkie wrażenie wywarła na mnie dbałość o szczegóły, zwłaszcza te związane z mitologią. Sama bardzo interesuję się starożytnymi kulturami i wiem co nieco, ale chylę czoło przed pieczołowitością autora i jego ambicją, by czytelnik oprócz wspaniale spędzonego czasu wyniósł z tej książki również wiedzę. Bo w taki sposób naprawdę o wiele lepiej przyswoić wiedzę.
Okładka jest zdecydowanie najlepsza ze wszystkich dotychczasowych, szkoda tylko że część taka krótka. Podział narracji na dwóch bohaterów występował od początku i lubię ten zabieg. Zmienia bieg akcji, chociaż osobiście wolałam rozterki Cartera. Ogólnie był dla mnie lepszą postacią, wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia tej głupiej Sadie z pierwszej części - pustej rozpieszczonej laluni. I sam pomysł na zakończenie, cały ten wątek z Anubisem i Waltem… Nie, po prostu nie! Rick chciał uszczęśliwić wszystkich, a tak naprawdę zostawił mnie w konsternacji, bo już sama nie rozumiem, kto to w końcu był. Po raz kolejny zakochałam się w Amosie, jego postawie i ambicji. Podobnie ucieszyłam się na widok Bastet i Besa. Dwójka moich ulubionych bogów.
Cała książka wywołała we mnie pozytywne odczucia, aczkolwiek czuję lekki niedosyt. Tak jak pisałam wcześniej, zakończenie związane z Sadie i jej ‘trójkącikiem’ jest dla mnie zbyt przesłodzone, wolę chyba książki z drastycznymi wątkami. Cieszę się również, że książka się skończyła - takich historii nie można ciągnąć w nieskończoność, bo potem nie chce się człowiekowi ich czytać. Cała trylogia pięknie prezentuje się na półce i wierzę, że za jakiś czas z przyjemnością do niej wrócę, bądź też zarażę ‘bakcylem’ młodszą siostrę, która już poznała serię o bogach greckich.

Wrzesień się kończy, a co za tym idzie, mam coraz więcej roboty na głowie. Projekty, olimpiady, zwykła nauka, codzienne przypominanie o maturze… To wszystko powoduje u mnie dwa odbicia. Pierwsze chce usiąść nad tym wszystkim i ogarnąć w taki sposób, by zaspokoić głód ambicji, z drugiej strony natomiast marzy mi się zaciszny kątek z górą książek. Niestety, coraz częściej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kryminały i thrillery kocham od zawsze, były to jedne z pierwszych książek, jakie prawdopodobnie miałam na swojej prywatnej półce. Zaczynałam Kingiem, Cobenem, Mastertonem, by wreszcie sięgnąć po autorów ze szwedzkiej półki. Polecały koleżanki, polecały również czytane w internecie liczne recenzje i opinie. W końcu się zdecydowałam i łapiąc się na jakąś promocję w empiku kupiłam pierwszą część niesamowicie popularnej i dobrze przyjętej przez krytyki trylogii Millennium.


Autor, Stieg Larsson niestety nie miał szansy doczekać się sukcesu za życia, gdyż zmarł nieszczęśliwie na atak serca. Wiek pięćdziesięciu lat to nie jest dużo, zwłaszcza dla człowieka pracującego w tak wybrednym zawodzie jak dziennikarz. Jednakże sądzę, że gdyby pan Larsson żył byłby niesamowicie dumny z tego, co udało się osiągnąć jego dziełu.

Nie będę ukrywać, byłam mile zaskoczona faktem, że książki nie są cienki, każda kolejna to około stu stron więcej od poprzedniej [pierwsza ma ponad 600]. Interesujące okładki i wygodny podział rozdziałów w książce zdecydowanie umila czytanie - łatwo przerwać jeśli odrywają nas od lektury jakieś inne działania, nie tracąc przy tym na akcji. Również czcionka nie męczy oczu, co nie każde wydawnictwo uwzględnia - drobne literki i niewielkie odstępy to po prostu tragedia, a jeśli do tego trafi się opis, to po prostu plątanina znaków.

Przed sobą mam trzecią i zarazem ostatnią część trylogii. Dwie poprzednie wywarły na mnie ogromne wrażenie. Od razu wiedziałam, że zakup był udany i książki ładnie będą się prezentować na półce. Do ostatniego zdania nie mogłam przestać czytać. Nienawidziłam, gdy przerywano mi w najważniejszych wątkach.

Trzecia i ostatnia część serii Millennium zaczyna się w miejscu, w którym kończy się "Dziewczyna, która igrała z ogniem". Lisbeth Salander przeżywa próbę pogrzebania jej żywcem. Ale jej kłopoty na tym się nie kończą.
Mikael Blomkvist sięga w skrywaną przeszłość Salander i rusza w pogoń za prawdą. Pisze ważny tekst, który ma oczyścić nazwisko Lisbeth Salander i wywołać trzęsienie ziemi w rządzie, służbach bezpieczeństwa i całym kraju. Lisbeth Salander w końcu ma szansę pogodzić się z własną przeszłością.*


Opis osobom nie czytającym poprzedniej części pewnie nie dał zbyt wiele do zrozumienia, dlatego z czystym sercem zachęcam do sięgnięcia po poprzednie tomy. Dla mnie jednak okazało się tym, czego pragnęłam - zrozumienia kontaktów i całej tajemnicy, którą owiana była postać Zalachenki. Przez całą książkę czułam, że jeśli Lisbeth skończy w więzieniu, to głośno i dobitnie przedstawię swój protest.
W dalszym ciągu uwielbiam postać Salander, jest niesamowita. Niczego się nie boi, ma swój świat i plany. Mimo alienowania się od społeczeństwa i nie do końca zgodnych z prawem umiejętności jest osobą, która nie jest zła. Po prostu życie potraktowało ją tak a nie inaczej. Nikt nigdy nie chciał jej słuchać, dlatego gniewna dziewczyna postanowiła zwrócić na siebie uwagę. Jedyne czego mi brakowało u niej to większej akcji wydarzeń, ale wszystko jest zrozumiane z powodu sytuacji i długiej kuracji zdrowotnej.
Po drugiej stronie narracji mamy Mikaela Blomkvista, nieustraszonego dziennikarza, upartego mężczyznę w średnim wieku, który próbuje pomóc Lisbeth. Dziewczyna ewidentnie unika kontaktu z nim, co i tak go nie odtrąca. Zawsze mi się to w nim podobało, brak skrupułów oraz poszukiwanie coraz to nowych i bardziej nielegalnych źródeł researchu.
Kreacja bohaterów to i tak nic w porównaniu do wytworzenia świetnego tła polityczno-społecznego. Nie znam się na historii polityki Szwecji, ale dopracowane szczegóły, znajomość struktury rządu szwedzkiego jest doprawdy imponująca. Co najbardziej zdumiewało, to fakt, że opisy te nie nużyły. Zdarzały się ciągnąć na więcej niż trzy strony, ale mimo tego szybko mijały, spowalniały akcję, dzięki czemu czytelnik mógł odpocząć i przygotować się na kolejną dawkę emocji.

Podsumowując, jest to thriller polityczny, który zaimponował mi nie tyle fabułą ile szczegółami, o które w dzisiejszych czasach niewielu autorów dba. Zostawiają niedokończone wątki, a potem zapytani o nie, nie są w stanie sklecić sensownego wytłumaczenia. Stieg Larsson stworzył od początku coś, czemu nadał serce i duszę. Każda przewinięta przez kartki postać stworzyła atmosferę, zbudowała napięcie i wywołała emocje. Chcę więcej takich tytułów nie tylko na swoich półkach, ale i w księgarniach na całym świecie.

Kryminały i thrillery kocham od zawsze, były to jedne z pierwszych książek, jakie prawdopodobnie miałam na swojej prywatnej półce. Zaczynałam Kingiem, Cobenem, Mastertonem, by wreszcie sięgnąć po autorów ze szwedzkiej półki. Polecały koleżanki, polecały również czytane w internecie liczne recenzje i opinie. W końcu się zdecydowałam i łapiąc się na jakąś promocję w empiku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po raz kolejny sięgnęłam po książkę autorstwa Andrzeja Ziemiańskiego. O nim słyszałam już dosyć dawno, dwa lata temu na pewno, gdy koleżanka pokazała mi kilka fragmentów Achai. Bardzo spodobał mi się wtedy humor i styl pisania pana Andrzeja, dlatego czym prędzej postanowiłam poszukać innych jego dzieł. Na półce dumnie stoi Breslau Forever znaleziony na targu tanich książek podczas wakacji. Potem w bibliotece znalazłam Żołnierzy Grzechu. A teraz? Teraz, na zakończenie pierwszej liceum w ramach nagrody książkowej wybrałam sobie Ucieczka z Festung Breslau.

Zadowolona z siebie zaglądam na tył okładki, a tam jak byk:
„Rok 1945. W oblężonym Breslau giną w niewyjaśnionych okolicznościach ludzie przygotowujący do wywozu dzieła sztuki. Sprawą interesują się agenci różnych wywiadów. Śledztwo przejmuje oficer Abwehry, absolwent Oksfordu, pacyfista - Dieter Schielke. To początek nieprawdopodobnych zdarzeń, zbiegów okoliczności, dziwnych spotkań, niespodziewanych zwrotów akcji. Jaką rolę odgrywa w niej tajemniczy Holmes? Kim jest piękna Rita i dlaczego Schielke poszukuje angielskiego szpiega? W nowej, sensacyjnej powieści Andrzeja Ziemiańskiego wojna jest dla jej bohaterów - miłośników twórczości Arthura Conana Doyle’a - nie heroiczną walką, ale wielkim przekrętem w gangsterskim stylu. Czy przeżyją piekło oblężenia i opuszczą Wrocław jako wygrani?”

Pierwsza myśl - nie będzie sensacji. Miałam rację. Książka nie należy do tych z gatunku - biją, strzelają, niszczą. Wręcz przeciwnie. Cała gra, jaką odbywa główny bohater to w większej mierze same przekręty, przemycanie papierów i naciąganie szych z danego wywiadu. Postać Schielkiego jako tako podobała mi się, głównie ze względu na jego pacyfistyczne poglądy oraz brak zainteresowania wojną. Dbanie o własną skórę liczyło się dla niego bardziej, dlatego też zyskał u mnie duży plus. Czasem egoistyczni bohaterowie nadają smaczku całej książce.
Mimo całej mojej sympatii do Dietera nie mogłam oprzeć się osobie Holmesa - polskiego agenta, człowieka nieobliczalnego. Przydomek w pełni do niego pasował, był pewny siebie, wiedział jak się ukryć, co zrobić, gdzie zadziałać. Jak Bóg - wiedział wszystko. Służył również jako przewodnik Schielkiego po mentalności i zwyczajach Polaków zamieszkujących Breslau. Postacie poboczne są oryginalne, nieprzerysowane jak z elementarza dla amatorów - mają swoją historię, swoje życie i plany, które realizują. Nikt nie jest tylko dobry, nikt nie jest tylko zły.
No właśnie. Mentalność. Tutaj autor miał spore pole do popisu i według mnie wykorzystał je w stu procentach. Czytając komentarze Niemców na temat zachowania Polaków dziwnym trafem robiło mi się cieplej na sercu. Co z tego, że są to słowa Polaka? Są prawdziwe i oddają w pełni piękno naszych rodaków, zwłaszcza ich zamiłowanie do pędzenia nielegalnego bimbru. Ziemiański pokazuje, że jesteśmy narodem zdolnym do przekrętu, pełnym optymizmu i pasji. Niemców przedstawia jako pedantów, a Rosjanie to ludzie z mózgami wypranymi komunistycznymi ideami. Według niego Polacy, jeśli usłyszą słowo NIE, znajdą w końcu sposób, by znaczyło ono TAK.
„ - Jakiś dziwny naród od dziecka żyjący w przekonaniu, że jeśli ktoś mówi ‘nie’, to jego świętym obowiązkiem jest natychmiast znaleźć milion sposobów, żeby ‘nie’ od razu brzmiało jak ‘tak’. Od Kopernika, poprzez wóz Drzymały, po Enigmę. Można sobie ustanawiać setki zakazów i przepisów, a oni i tak mają je w dupie.”
„Od rozwiązywania nierozwiązywalnych problemów są na tym świecie Polacy.”

Podsumowując, książka ewidentnie na plus, opis wojennego Wrocławia, wprowadzenie niemieckich nazw ulic był dobrym pomysłem - tworzyło atmosferę w książce. Wręcz miałam ochotę zobaczyć ten Breslau chociaż przez chwilę. Może nie jest to arcydzieło, ale książka godna uwagi i myślę, że fani pana Ziemiańskiego powinni być zadowoleni.

Po raz kolejny sięgnęłam po książkę autorstwa Andrzeja Ziemiańskiego. O nim słyszałam już dosyć dawno, dwa lata temu na pewno, gdy koleżanka pokazała mi kilka fragmentów Achai. Bardzo spodobał mi się wtedy humor i styl pisania pana Andrzeja, dlatego czym prędzej postanowiłam poszukać innych jego dzieł. Na półce dumnie stoi Breslau Forever znaleziony na targu tanich książek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeden z klasyków angielskiej literatury, na który polowałam od dawna. Powieść wydana w 1847, więc ma już swoje lata. Opowiada historię Heathcliffa oraz Catherine. Według większości ludzi, którzy mieli do czynienia z bohaterami panny Bronte jest to romans. Jak dla mnie, wręcz przeciwnie, niewiele jest tam fragmentów ukazujących uczucia. Takie drobne nieporozumienie, ale zmienia nastawienie do książki, zwłaszcza u osób niegustujących w romansach.
Historia opowiadana jest z punktu widzenia gosposi na Wichrowych Wzgórzach, Ellen. Była ona świadkiem wydarzeń opisanych w książce. Ojciec panienki Cathy w trakcie wyjazdu przygarnia do domu sierotę, nadając mu imię Heathcliff. Mimo początkowego oporu, młodzi zaprzyjaźniają się, a nawet zaczynają darzyć się uczuciem, choć kryją się z tym. Jednocześnie w tym samym czasie brat Cathy, Hindley dręczy przybłędę, skazując go na ciężkie życie w momencie, gdy umiera jego dobroczyńca. W życie Cathy wkracza również Edgar Linton, bogaty młodzieniec podbijający jej serce. Niezadowolony z tego faktu Heathcliff opuszcza Wichrowe Wzgórza.
Akcja przenosi się o kilka lat do przodu, gdy po śmierci Cathy, na arenę wydarzeń wkracza jej córka, również Catherine.

Nie chcę zdradzać całej fabuły, bo jest według mnie tak ciekawa, że nie należy jej streszczać. Wciąga, historia ludzi z XIX wieku jest jedną z lepszych, jakie miałam w rękach. Postacie mają ciekawe portrety psychologiczne, chociaż tak naprawdę lubiłam tylko dwójkę: Heathcliffa i Heratona. Głównego bohatera za jego cenne cytaty i spojrzenie na świat, które mimo jadu i złości było prawdziwe, realistyczne. Heraton urzekł mnie zaś swoją prostotą, uporem w dążeniu do zdobywania wiedzy i prób zaprzyjaźnienia się z młodą Catherine. Nienawidziłam jej za to, jak go odtrącała tylko z powodu nieumiejętności czytania.
Tak więc podsumowując, jestem zadowolona z zakupu. Dorwałam ją na wyprzedaży w empiku, wygrała w głosowaniu z 'Dumą i uprzedzeniem'. Polecam każdemu, kto chce na chwilę oderwać się od zwykłych problemów rzeczywistości i z przyjemnością poczytać niezbyt długą ale jakże fascynującą historię.

Jeden z klasyków angielskiej literatury, na który polowałam od dawna. Powieść wydana w 1847, więc ma już swoje lata. Opowiada historię Heathcliffa oraz Catherine. Według większości ludzi, którzy mieli do czynienia z bohaterami panny Bronte jest to romans. Jak dla mnie, wręcz przeciwnie, niewiele jest tam fragmentów ukazujących uczucia. Takie drobne nieporozumienie, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę tą znalazłam już dawno, bo na wiosnę na półce w miejscowym Empiku. Nie powiem, zaintrygowała mnie okładka oraz opis z tyłu. Miłość w czasach radzieckich? Może być ciekawie. Długo zwlekałam jednak z zakupem, bo wiecznie brakuje mi pieniędzy na książki. W końcu jednak trafiła się zniżka w Empiku i... uległam. Wybrałam ją, bo koleżanka zdążyła przeczytać pierwszą część tej trylogii przede mną i jedyne co pamiętam z jej chaotycznej wypowiedzi to: Siedziałam nad nią całe noce, rycząc w poduszkę.
Autorka, urodzona w Leningradzie postanowiła przybliżyć nam w jakiś sposób, plotąc wątek miłosny z tłem historycznym życie ludzi z sowieckiej Rosji. Tak powstała trylogia, a Jeździec Miedziany jest pierwszą książką. Kolejne to Tatiana i Aleksander oraz Ogród Letni.
Książkę wzięłam ze sobą na podróż do Lloret de Mar i przyznam szczerze, fabuła naprawdę wciąga. Jest coś takiego w tej książce, sposobie pisania [pomijając nie zawsze miłe dla oka błędy korektora], że czytelnika to wciąga. Teoretycznie całość jest banalna - dwoje zakochanych w sobie ludzi, niemogący ujawnić swoich uczuć. Znane, przewidywalne, ale jednak interesujące. Od samego początku wiedziałam, że szybko tego nie zostawię. Uparcie mordowałam kartki, a gdy się skończyły byłam zawiedziona. W takim momencie?! Tak się nie robi pani Simons!
Przez całą książkę widać przemianę Tatiany, z siedemnastolatki, która wyszła z domu po zakupy dla rodziny, po młodą kobietę, próbującą ocalić siebie i ukochanych. Zmienia się w niej bardzo wiele, jednak wciąż pozostaje lojalna dla bliskich, nawet jeśli Ci perfidnie ją wykorzystują - chociażby Dasza czy jej kuzynka, gdy żadna nie chciała pójść z kartkami po chleb w zimę. Była chodzącą wolontariuszką, co w pewnym momencie wręcz mnie irytowało. Nie potrafiła do końca określić sytuacji na trzeźwo. Rozbawił mnie fakt, jak szybko zmieniła swoje nastawienie do seksu - podczas pobytu w Leningradzie była czasem zbyt onieśmielona by patrzeć Aleksandrowi prosto w twarz, a podczas pobytu na wsi uprawiali seks kilka razy dziennie, co brzmi wręcz komicznie. Nie mówiąc już o tym, jak to było opisane.
Z drugiej strony jest Aleksander, oficjalnie mój ideał mężczyzny. Ja wiem, w książkach przeważnie tak jest, że wyolbrzymia się te dobre cechy, ale ja chcę takiego faceta. I basta. Wiedział, że musi dochować tajemnicy, oraz że jego priorytetem jest ochrona Tatiany. Chcę już drugą część, bo nie wiem, co się z nim stanie!
Ogólnie podsumowując, nie miałam wrażenia, że się nudzę. Kilka razy płakałam, a niektóre cytaty przyprawiały mnie o drżenie, bo były prawdziwe. Wiem, że znawcy czasów drugiej wojny światowej czepiali się szczegółów właśnie na tle historycznym, ale w sumie... po co, skoro nie to było głównym zamierzeniem autorki? Nie mogę się doczekać następnej części, a Wy lepiej odłóżcie te ponad trzy dyszki i migiem do księgarni!

Książkę tą znalazłam już dawno, bo na wiosnę na półce w miejscowym Empiku. Nie powiem, zaintrygowała mnie okładka oraz opis z tyłu. Miłość w czasach radzieckich? Może być ciekawie. Długo zwlekałam jednak z zakupem, bo wiecznie brakuje mi pieniędzy na książki. W końcu jednak trafiła się zniżka w Empiku i... uległam. Wybrałam ją, bo koleżanka zdążyła przeczytać pierwszą część...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę Paoliniego miałam w rękach już dużo wcześniej, bo na początku listopada. Była ona prezentem dla mojej przyjaciółki na urodziny. Zanim jej go wręczyłam, zdążyłam przeczytać pierwszy rozdział, jednak szczerze mówiąc, nie wciągnął mnie zbytnio. Może dlatego, że jakoś niespecjalnie zachęcały mnie osoby z mojego otoczenia oraz zakończenie Brisingra, trzeciej części. Tak to już chyba niestety jest z większością autorów, że stopniowo popadają w komercję. Samo rozdzielenie Dziedzictwa na dwa tomy jest dla mnie zbędny. Osobiście wolę grubsze książki, za które wydam kasę raz, ale porządnie, niż oczekiwać na zaledwie 200-, czy 300-stronicowe fragmenty.
W końcu jednak podczas ostatniego spotkania u tejże koleżanki przeglądając jej biblioteczkę ta książką przykuła moją uwagę. Pomyślałam sobie: Kolejna książka, która nie może zostać nieprzeczytana! Pożyczyłam i szybko pochłonęłam od poniedziałku, w zależności od tego, jak pozwalały mi na to obowiązki. Pozostał niedosyt po zakończeniu. Dlatego tak bardzo wrzucałam na to, co zrobiono, dzieląc książkę na dwie części. Co dalej?! Ja chcę wiedzieć! W porównaniu z trzecią częścią tutaj podobały mi się opisy, w poprzedniej bardzo mnie nużyły, aż odruchowo przekręcałam kartki, czego nienawidzę robić. Cieszę się, że Paolini wprowadził jako takie postępy w relacjach Aryi i Eragona. Ta dwójka jest naprawdę urocza. Po raz kolejny pokochałam Angelę - jest pełna tajemnic, niemal na wszystko zawsze znajdzie radę. Wprowadzenie kotołaków również było ciekawym pomysłem. Z całej książki najbardziej nudziła mnie historia Rorana. Jakoś nie mogę przebrnąć przez jego przygody ze zdobywaniem Aroughs. Przeżywałam za to porwanie Nasuady, jednej z lepszych postaci żeńskich w całej serii. Stopniowo wszystkie dotychczas niewyjaśnione wątki szybko się rozjaśniają, pozwalając z przyjemnością czytać lekturę. Wiadomo, poziom pisarstwa to nie światowa czołówka, ale chyba właśnie to stanowi urok całej serii. Jest dla dzieci, a póki co, przez najbliższe półtora roku dzieckiem wciąż będę. Kilkakrotnie zauważyłam błędy w druku, co czasem wytrącało z rytmu czytania.
Podsumowując, książka na plus, jednak jeśli czegoś mam się spodziewać, to dopiero po drugiej części, którą może kiedyś dorwę.

Książkę Paoliniego miałam w rękach już dużo wcześniej, bo na początku listopada. Była ona prezentem dla mojej przyjaciółki na urodziny. Zanim jej go wręczyłam, zdążyłam przeczytać pierwszy rozdział, jednak szczerze mówiąc, nie wciągnął mnie zbytnio. Może dlatego, że jakoś niespecjalnie zachęcały mnie osoby z mojego otoczenia oraz zakończenie Brisingra, trzeciej części. Tak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pana Ziemiańskiego i jego sposób pisania pokochałam wraz z momentem, gdy na Targach Taniej Książki podczas wakacji w Rewalu dorwałam Breslau Forever. Sam sposób w jaki autor zderza ze sobą sposób widzenia ludzi z różnych okresów istnienia Polski - tej PRL-owskiej i tej po '89 jest niezwykły. Jestem rocznikiem, który nie ma żadnego związku z tamtymi czasami, więc same drobne wzmianki pozwalają mi w jakiś sposób zrozumieć chociażby zachowanie mojej rodziny. Tłumaczy, czemu tak a nie inaczej. Wrocław jest cudownym miastem, miałam okazję je zwiedzić, zresztą pan Ziemiański obsadza tam większość swoich powieści. Opisy porównujące zmiany jakie zaszły w ciągu dwóch dekad są szokujące, potwierdzające tylko, jak ubodzy byliśmy zaledwie dwadzieścia lat temu. Teraz mamy tak wiele, że niemal wylewa nam się uszami. Mimo to, nie potrafimy się tym cieszyć.
Wykreowane postacie są prawdziwe, nie ma w nich jako takiego wyidealizowania, żadna nie prezentuje sobą heroicznej postawy. Fakt, działają w dobrym celu, ale w większości dążą ku celowi niekoniecznie prostymi drogami. Rzadko spotykam się z ciemnoskórymi bohaterami - tak naprawdę nie zwracałam uwagi na kolor skóry Potockiej, dopóki nie było to wspomniane przez autora. Byłam bardzo zadowolona czytając wzmianki o Makabrze; poboczne postacie zawsze tworzą klimat i bez nich pewnie żadna powieść nie miałaby takiego nastroju.

Osobiście polecam, jest to książka kryminalna, jednak nie ma w niej pościgów, wybuchów. Przedstawia prowadzenie śledztwa bezosobowego, przy pomocy nowoczesnej technologii, jednocześnie przedstawiając różnice w życiu Barskiego oraz Potockiej i Majchrzaka. Szybko się czyta, bo język jest przyjemny i nie sprawiający problemu ze zrozumieniem przekazu.

Pana Ziemiańskiego i jego sposób pisania pokochałam wraz z momentem, gdy na Targach Taniej Książki podczas wakacji w Rewalu dorwałam Breslau Forever. Sam sposób w jaki autor zderza ze sobą sposób widzenia ludzi z różnych okresów istnienia Polski - tej PRL-owskiej i tej po '89 jest niezwykły. Jestem rocznikiem, który nie ma żadnego związku z tamtymi czasami, więc same drobne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szczerze się przyznam, z początku mi się nie chciało. Tak naprawdę moją uwagę przykuła okładka, a także cena [wtedy jeszcze VAT nie był taki wysoki]. Ostatnio jednak robiłam porządki i natykając się na tą książkę, pomyślałam: Kurde, jeden z moich ulubionych autorów, a książka leży nietknięta. Tak być nie może. I rzeczywiście, jak usiadłam, tak nie mogłam się oderwać. Jak zawsze King świetnie tworzy podłoże psychologiczne. Ogólnie historia według mnie nie jest jakoś niesamowicie przerażająca, powodująca odruch wymiotny czy wywołująca płacz. Ma jednak swój urok. Sam pomysł jest dość oryginalny, by już twierdzić po kilku kartkach, że szybko to skończę. Czytałam gdy tylko miałam chwilę dla siebie. Pan King wykreował niesamowitą postać poboczną - staruszka Juda. Przyznam się, że nikt nie wzbudził we mnie tyle sympatii i nienawiści w tym samym czasie. Nie mogłam przez pół książki zdecydować się, czy jest on dla mnie postacią pozytywną, czy negatywną, by pod koniec stwierdzić, że go uwielbiam.
Po przeczytaniu ostatniej strony przyznam się, usiadłam na chwilę przy stole i musiałam mocno potrząsnąć głową. Nadmiar myśli był po prostu nie do zniesienia. To, w jaki sposób ta książka oddziałała na mój chwilowy pogląd sytuacji był ogromny, co rzadko się zdarza. Jak dotąd kilka pojedynczych tekstów sprawiło, że siedziałam z buzią otwartą ze zdziwienia, że to koniec. Że mogę ją odłożyć na półkę i z dumą stwierdzić: to było naprawdę dobre.
Z całego serca polecam tym, którzy lubią zastanowić się nad tym co czytają i nie boją się poznać innego poglądu niż ten, który jest nam prezentowany w otaczającym nas świecie.

Szczerze się przyznam, z początku mi się nie chciało. Tak naprawdę moją uwagę przykuła okładka, a także cena [wtedy jeszcze VAT nie był taki wysoki]. Ostatnio jednak robiłam porządki i natykając się na tą książkę, pomyślałam: Kurde, jeden z moich ulubionych autorów, a książka leży nietknięta. Tak być nie może. I rzeczywiście, jak usiadłam, tak nie mogłam się oderwać. Jak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to