-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2018-09-16
2019-02-15
2021-01-17
2021-05-06
2021-10-18
2023-01-23
Miałem spore oczekiwania wobec autobiografii Matthew Perry’ego, głownie dlatego, że trafiłem na sporo pozytywnych opinii na jej temat autorstwa ludzi, których gust zwykle w jakimś stopniu pokrywa się z moim. Nie ukrywam też, że byłem autentycznie ciekawy tego co Perry opowiedział w swojej książce, a także jak to opowiedział - w końcu to facet o świetnym komediowym wyczuciu (Chandler to bez dwóch zdań jedna z najlepszych komediowych ról w historii), więc spodziewałem się szczerej, ale podanej z gorzkim poczuciem humoru opowieści o zmaganiu z uzależnieniem i o bolączkach nagłej sławy. Czy to dostałem? No właśnie, nie do końca.
To co mnie najbardziej w książce Perry’ego męczyło to kompletny narracyjny chaos. Autor skacze w czasie i miejscu akcji, ale rzadko kiedy daje o tym wyraźnie znać, do tego stopnia, że już w połowie nie byłem w stanie uporządkować opisywanych przez niego wydarzeń w żadną logiczną całość. Najlepiej widać to na przykładzie przywoływanych przez niego związków z kobietami. W wielu przypadkach, najprawdopodobniej w celu ochrony prywatności swoich byłych partnerek, autor nie przywołuje ich imion i nazwisk. I jest to jak najbardziej w porządku. Problem w tym, że nie robi przy tym nic co pomogłoby czytelnikowi odróżnić te kobiety od siebie. Każda z nich, jeśli akurat nie jest Julią Roberts, staje się po prostu kolejną “nią”. I kiedy nagle, po latach, Perry opisuje spotkanie z jedną ze swoich byłych partnerek, ciężko stwierdzić, o której właściwie mowa (i czy w ogóle wspominał o niej wcześniej), a tym samym z jakimi właściwie emocjami wiązało się to spotkanie.
Nie jest to też książka dobrze napisana. Autor posługuje się na przemian kilkoma metaforami (jeśli jeszcze kiedyś przeczytam o krwi zamieniającej się w płynny miód to chyba zacznę krzyczeć), a nawet wtedy nie robi tego konsekwentnie. W jednym z rozdziałów pada na przykład zdanie, mówiące że praca na planie była dla Matthew Perry’ego jak narkotyk. I choć nie jest to porównanie, które Perry wprowadził do języka, to kiedy takie słowa wychodzą spod pióra osoby, która faktycznie wie co to znaczy być pod wpływem narkotyków, wydaje się że powinno być to miejsce na jakąś refleksję, zwłaszcza że poza tym jednym zdaniem, “Przyjaciele” są w opisach autora źródłem głównie pozytywnych emocji.
Są wprawdzie momenty kiedy książka naprawdę działa, kiedy autor daje nam wgląd w to co dzieje się w głowie osoby uzależnionej, nawet w tych najbardziej dramatycznych momentach. Perry umie też opowiadać anegdoty z planów filmowych i z tego co działo się poza oczami prasy, problem w tym, że cały czas ma się wrażenie, że książkę pisał w pośpiechu i niewiele z tych wątków dostało czas by wybrzmieć. Cały okres kręcenia “Przyjaciół” obejmuje w sumie zaledwie kilkanaście akapitów. I choć rozumiem, że nie o kulisach “Przyjaciół” miała być to opowieść, to na samym początku autor ewidentnie sugeruje, że temat gwałtownego zyskania sławy przez szóstkę odtwórców głównych ról, będzie istotnym wątkiem także w kontekście jego walki z uzależnieniem. Tymczasem ostatecznie jest to kwestia zaledwie napomknięta.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby dać Matthew więcej czasu na pisanie, a także więcej czasu dla redaktora, to powstałaby rzecz znacznie ciekawsza i bardziej dopracowana. Szkoda, bo widać, że facet naprawdę ma o czym opowiadać.
Miałem spore oczekiwania wobec autobiografii Matthew Perry’ego, głownie dlatego, że trafiłem na sporo pozytywnych opinii na jej temat autorstwa ludzi, których gust zwykle w jakimś stopniu pokrywa się z moim. Nie ukrywam też, że byłem autentycznie ciekawy tego co Perry opowiedział w swojej książce, a także jak to opowiedział - w końcu to facet o świetnym komediowym wyczuciu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-08
2023-06-06
2023-06-19
2023-06-24
2023-09-05
2023-12-23
2024-02-26
Niestety, choć pierwsze strony zaskakują pozytywnie, swobodą, humorem i szczerością, a także pomysłowością języka i wizualnej strony książki, to im dalej wgłąb tym szybciej zdajemy sobie sprawę, że Mery kręci się nieustannie wokół kilku tematów i tak naprawdę nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Zabiegi językowe, które w pierwszych tekstach bawiły, zaczynają irytować (a niektórych tekstów zwyczajnie nie da się czytać), a ziejąca pod wymuskaną powierzchnią treściowa pustka męczy niemiłosiernie. A potem pojawia się tekst o terapii. Na pewno są osoby, które w Mery widzą idolkę i liczą się z tym co ma do powiedzenia. I martwi mnie, że autorka wykorzystuje swój debiut żeby przekazać im taką myśl jak to, że może od terapii lepsze jest po prostu wyleżenie problemów na kanapie. Podchodziłem z ostrożną ciekawością - skończyłem zdenerwowany. Wolę jednak Mery - performerkę i wokalistkę, niż pisarkę.
Niestety, choć pierwsze strony zaskakują pozytywnie, swobodą, humorem i szczerością, a także pomysłowością języka i wizualnej strony książki, to im dalej wgłąb tym szybciej zdajemy sobie sprawę, że Mery kręci się nieustannie wokół kilku tematów i tak naprawdę nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Zabiegi językowe, które w pierwszych tekstach bawiły, zaczynają irytować (a...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to