Przebudzenie
- Kategoria:
- horror
- Tytuł oryginału:
- Revival
- Wydawnictwo:
- Prószyński i S-ka
- Data wydania:
- 2014-11-13
- Data 1. wyd. pol.:
- 2014-11-13
- Data 1. wydania:
- 2014-11-11
- Liczba stron:
- 536
- Czas czytania
- 8 godz. 56 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788379610709
- Tłumacz:
- Tomasz Wilusz
Mroczna, elektryzująca powieść o tym, co może istnieć po drugiej stronie życia…
W niedużej miejscowości w Nowej Anglii, ponad pół wieku temu, na małego chłopca bawiącego się żołnierzykami pada cień. Jamie Morton podnosi głowę i widzi intrygującego mężczyznę, jak się okazuje, nowego pastora. Charles Jacobs wraz ze swoją piękną żoną odmieni miejscowy kościół. Mężczyźni i chłopcy skrycie podkochują się w pani Jacobs; kobiety i dziewczęta – w tym także matka Jamie’go i jego ukochana siostra Claire – tym samym uczuciem darzą wielebnego Jacobsa. Jednak kiedy rodzinę Jacobsów spotyka tragedia, a charyzmatyczny kaznodzieja wyklina Boga i szydzi z wiary, zostaje wygnany przez zszokowanych parafian.
Jamie ma własne demony. Od wielu lat gra na gitarze w zespołach na terenie całego kraju i wiedzie tułaczy żywot rock-and-rollowego muzyka, uciekając od rodzinnej tragedii. Po trzydziestce – uzależniony od heroiny, pozostawiony na pastwę losu, zdesperowany – Jamie ponownie spotyka Charlesa Jacobsa, co ma głębokie konsekwencje dla nich obu. Ich więź przeradza się w pakt, o jakim nawet diabłu się nie śniło, a Jamie odkrywa, że słowo „przebudzenie” ma wiele znaczeń.
Ta bogata, niepokojąca powieść prowadzi czytelnika przez pięć dekad do najbardziej przerażającego zakończenia, jakie kiedykolwiek wyszło spod pióra Stephena Kinga. To arcydzieło Kinga, nawiązujące do twórczości takich wybitnych amerykańskich pisarzy jak Frank Norris, Nathaniel Hawthorne i Edgar Allan Poe.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Coś się stało
Wlokąca ciężar nad siły,
Mrówko samotna na ścieżce!
Przeszkody cię otoczyły,
Zasadzki i kroki: podstępne drapieżce.
Coś się stało: Stephen King napisał kolejną powieść, tym razem trzymając się gatunku, który jest dla niego (i vice versa) najbardziej łaskawy. „Przebudzenie” to mroczna i momentami mocno trzymająca w napięciu historia, która znacznie różni się zarówno od „Pana Mercedesa”, „Doktora Sen”, jak i „Joyland”. Gdybym miała porównywać najnowszy twór Kinga, to, z powieści, które do tej pory czytałam, najbliżej mu chyba do „Martwej strefy”. Nie przez samą historię, a ze względu na klimat, którym raczy nas autor – przytłaczający, ciemny i gęsty. Naładowany ujemnie.
Zaczyna się jednak sielankowo i przyjemnie. Poznajemy uroczą rodzinę Mortonów w momencie, kiedy do miasteczka położonego nieopodal znanego już czytelnikom Kinga Castle Rock przyjeżdża młodziutki pastor, Charles Jacobs, do którego po chwili dołączyć ma żona i synek. Członkiem rodziny Mortonów, z perspektywy którego poznawać będziemy bieg późniejszych (i dużo późniejszych) wydarzeń, będzie ośmioletni Jamie. Niezwykle religijna społeczność z obawą przyjmuje młodego (a więc zapewne butnego i niewystarczająco miłującego Boga) pastora, jednak szybko okazuje się, że Jacobs nie tylko jest człowiekiem dużej wiary, ale także potrafi znaleźć wspólny język z młodzieżą i zaciekawić ją zarówno religią, jak i nauką. Pastora wyróżnia bowiem to, że jest chorobliwie wręcz zafascynowany elektrycznością; uważa, że ludzkość nie docenia jej wpływu na nasze życie i przestała zauważać jej niemal magiczne właściwości.
Całe uwielbienie, jakim ludzie darzyli rodzinę pastora, znika w dniu Strasznego Kazania, jak później przez wiele lat nazywane będzie ostatnie kościelne przemówienie Charlesa. Od tej pory zmienia się wszystko; coś się stało i nic nigdy nie będzie już takie, jak kiedyś. Czas przeskakuje wiele lat do przodu, a mały Jamie jest już mężczyzną. Choć pastor wyjechał po Strasznym Kazaniu, mały chłopiec nie zapomniał człowieka, który sprawił, że Jamie był świadkiem cudu. Kiedy więc jako dorosły mężczyzna spotyka na swojej drodze Charlesa Jacobsa, rozpoznaje go bez chwili wahania. Również niegdysiejszy pastor nie ma wątpliwości co do tego, skąd zna chudego, wykończonego narkotykami mężczyznę. Jak bowiem słusznie zauważa wydawca – ta dwójka ma różne, choć tak samo silne demony, które wpłynęły na całe ich życie. Choć mężczyźni mogą tego jeszcze nie wiedzieć – los zwiąże ich na zawsze, nie pytając, czy będą z tego zadowoleni.
„Przebudzenie” ma fantastyczny początek, w którym powraca King z małych miasteczek i dziecięcej wyobraźni, ludzkich problemów wywodzących się z codziennych sytuacji i wielkich tragedii, niekoniecznie będących wynikiem jakichś nadprzyrodzonych sił. Pierwsze rozdziały tchną prostolinijną magią, jaką potrafi zawrzeć świetny pisarz tam, gdzie z pozoru nic się nie dzieje. Później ta fantastyczność nieco zwalnia, czas rozciąga się coraz bardziej, w efekcie czego na ponad pięciuset stronach zawarte zostaje kilkadziesiąt lat życia głównego bohatera. Według mnie, jak na stosunkowo niewielką ilość stron, to trochę za dużo. Tym bardziej, że powieść rozwija się bardzo powoli, a ów tajemniczy, złowrogi pakt, o którym informuje nas opis książki, pojawia się naprawdę późno, a czytelnik momentami traci nadzieję na rzecz obawy, że być może wydawcy coś się pomyliło. Jednak – jednak! – wytrwały, cierpliwy czytelnik otrzymuje swoją nagrodę - skrzącą się, naelektryzowaną i okropną. Zakończenie powieści, choć zupełnie różne od początkowych stron, jest bowiem rewelacyjne. Choć domyślam się, że może ono okazać się równie kontrowersyjne…
Stephen King posługuje się wieloma toposami i symbolami. Niektóre pochodzą z naszego świata, inne z uniwersum stworzonego poprzez przenikanie się postaci, miejsc i zdarzeń w prozie króla horroru. Swoją drogą, to fascynujące, jak ten pisarz potrafi na fundamentach naszego świata, świata który znamy, stworzyć ramy innego, który rozbudowuje pilnie i konsekwentnie z niemal każdą następną książką. Dzięki temu nie wchodzimy do czegoś nowego, a z każdym kolejnym rozdziałem mijamy miasteczko dobrze nam już znane, spotykamy postać, której nazwisko brzmi znajomo, albo jesteśmy świadkami czegoś, o czym już wiemy, że wydarzyło się w świecie Stephena Kinga. Niemal każdorazowe otwarcie jego prozy jest jak otwieranie drzwi nie do nowego domu, a do nieznanego pokoju w miejscu, do którego klucz otrzymaliśmy wraz z pierwszą powieścią pisarza.
„Przebudzenie” to dziwny horror. To wszystko bowiem, co najbardziej przerażające i okropne, wywołujące obrzydzenie i bezwiedny krok w tył, dopiero ma się wydarzyć. King zostawia czytelnika z jego największym strachem, z jedynym lękiem, którego nigdy nie pokona żyjący człowiek. A śmierć wypełnia tę powieść po brzegi, nawet jeśli nie zostaje nazwana. Od śmierci wszystko się zaczyna, lecz czy jest ona także końcem wszystkiego? Coś się stało i Jamie Morton będzie mierzył się z tym do końca życia; przez wiele lat będziemy zaglądali w najgłębsze zakamarki jego cierpienia, wiele razy będzie towarzyszyło nam, to samo co jemu, przerażenie niezmiennie idące w parze z tym, co nieznane. Autor „Wielkiego marszu” - a nie wymieniam tej książki przypadkowo – z opowieścią o śmierci, strachu, tragedii i zwątpieniu miesza, wydawać by się mogło, lęki wyrosłe także z jego życia. Jest tu miejsce na wielkie uzależnienie i na – może tylko nieco mniejszą – miłość; znajdziemy na kartach „Przebudzenia” ogromną potrzebę muzyki i namiastkę tego, jak może wyglądać rockowe życie (E-dur. E to podstawa); są również umiejętnie wplecione pajęczyny starości, te nitki babiego lata, które niepostrzeżenie zaczynają pojawiać się nie tylko we włosach, ale także w kościach, mięśniach i umyśle.
King spełnia swoje wizje z niezwykłym uporem. Splata ze sobą motywy, tka sieć powiązań i nawet jeśli czytelnicy nie zawsze są zadowoleni z jego kolejnych dzieł, wychodzi z tego z twarzą, między innymi również dzięki temu, jak pisze. W „Przebudzeniu”, podobnie jak w wielu jego książkach, jest coś, czego nie da się opisać słowami, które znamy; coś strasznego, co zrodziło się w wyobraźni pisarza, choć podczas czytania łatwo o tym zapomnieć i uznać za rzeczywiste. Jednak King nadal jest wierny tak swojemu rozrastającemu się wciąż światu przedstawionemu, jak i zasadom, które nim rządzą. Dlatego również w „Przebudzeniu” nie pozwala swojemu czytelnikowi zapomnieć o tym, że to człowiek jest często swoim największym wrogiem, a lękliwi ludzie żyją we własnym piekle. Można rzec, że sami je sobie tworzą… Choć jego najnowsza powieść jest dla człowieka nieco bardziej bezwzględna.
W cienia mojego niebie
Wysilasz serce swe szare…
Mrówko: wpatruję się w ciebie
ja, bóstwo ginące pod własnym ciężarem.
(M. Pawlikowska-Jasnorzewska „Mrówka”)
Sylwia Sekret
Oceny
Książka na półkach
- 8 114
- 3 562
- 2 982
- 230
- 180
- 174
- 86
- 79
- 65
- 50
Opinia
Zdanie pierwsze:
"Pod co najmniej jednym względem nasze życie naprawdę jest jak film".
Zdanie najlepsze:
"Pytanie: Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?
Odpowiedź: Wszędzie, kurwa, wszędzie".
Nie przeczytałem "Pana Mercedesa", więc mam lukę w "kingologii", ale po lekturze "Przebudzenia" mam wrażenie, że King zabrnął w ślepą uliczkę. "Dallas 63'" nie powalało. Kontynuacja "Lśnienia" była bardzo słabą powieścią. "Przebudzenie" (właściwie "Ożywienie": "Revival") jest jeszcze gorsze. To niestrawna mieszanka słabo pasujących do siebie składników. Mistrz Stephen nawiązuje silnie w swojej nowej książce do "Frankensteina", lecz ironicznie sama struktura tej powieści przypomina monstrum niedbale pozszywane ze zwłok literackich toposów. Trochę tajemnych i zakazanych ksiąg, nieco Lovecrafta (motto książki: "Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami. Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami") i szalony naukowiec "bawiący się w Boga", szukając "zakazanej wiedzy". Nieświeży, irytujący koktajl.
Za Lovecraftem nigdy nie przepadałem: jego proza jest morderczo bombastyczna i przeładowana przymiotnikami; wszystko jest tam bluźniercze, pardon, Bluźniercze, i "nieopisane", a Prawdziwa Wiedza powoduje u śmiertelników jedynie Szaleństwo. Jest to dokładnie ten typ antyintelektualnego bełkotu, który mnie denerwuje, zamiast straszyć. Nie da się tego traktować inaczej, niż z przymrużeniem oka: próba budowania współczesnego horroru na tym fundamencie nie jest trafionym pomysłem. "Frankenstein" z kolei to oczywiście jeden z kamieni milowych w rozwoju fantastyki, ale jednocześnie "gotycka" powieść Shelley reprezentuje romantyczny, chyba najbardziej mnie wkurzający topos "wiedzy zakazanej" i kult mętnego filozofowania. Nie wierzę w wiedzę zakazaną, w moim przekonaniu to tylko wyraz strachu przed destabilizacją światopoglądów opartych na ignorancji i przesądach. Nie ma ciemności, lecz tylko ignorancja, jak powiada klasyk. No cóż, lecz z drugiej strony, czym byłby horror bez prawdziwej, metafizycznej ciemności? Albo akceptujemy konwencję z dobrodziejstwem inwentarza, albo fora ze dwora. W porządku, chętnie zawieszę swoją niewiarę na wieszaku w przedpokoju eskapistycznej zabawy i atawistystycznego dreszczu wzdłuż kręgosłupa, ale niestety zawartość horroru w horrorze, jaką oferuje "Przebudzenie" jest niebezpiecznie niska.
Cenię Kinga za rozbudowane ekspozycje, lecz tutaj proporcje zostały wyraźnie zachwiane: "rozbiegówka", pieczołowita budowa tła to jakieś 90 % powieści. Autor "Carrie" zbyt długo wprowadza nas z właściwym sobie szacunkiem do detalu, w realia amerykańskiej prowincji późnych lat 60. Tajemnica pęcznieje grozą, narasta i grzmi z daleka jak burza na horyzoncie (elektryczność odgrywa tu jedną z głównych ról, jak w fantazji Mary Shelley), lecz rozwiązuje się ją pospiesznie, dosłownie na kilku stronach. Niestety okazuje się, że góra urodziła mysz i po zamknięciu (czy raczej wyłączeniu, bo czytałem na kindlu ;)) książki towarzyszyło mi poczucie niesmaku.
Myślę, że dla każdego czytelnika jest oczywiste, że King jest tu bardziej własnym psychoterapeutą, niż pisarzem. Upływający czas, starość, oto powracające motywy:
"Za młodu patrzyłem na ludzi po pięćdziesiątce ze współczuciem i skrępowaniem: za wolno chodzili, za wolno mówili, oglądali telewizję, zamiast wybrać się do kina czy na koncert, przez udaną imprezę rozumieli kolację z sąsiadami zakończoną dość wcześnie, żeby pójść spać po wiadomościach o jedenastej".
"Myślę, że po pięćdziesiątce większość ludzi wyzbywa się zwodniczych majaków dotyczących życia. Dni biegną coraz szybciej, coraz więcej człowieka boli, chód staje się coraz wolniejszy, pewne rzeczy to jednak rekompensują. Ogólny spokój pociąga za sobą docenienie tego, co się ma".
"Trzy okresy w życiu mężczyzny to rzeczywiście młodość, wiek średni i jak to się, do cholery stało, że się tak szybko zestarzałem?"
Będąc w podeszłym już wieku pisarz próbuje odsłaniać i oswajać własne lęki, szczególnie ten największy, przed śmiercią. Wykorzystywanie własnych koszmarów musi być dla pisarza horrorów odpowiednikiem bezwzględnej eksploatacji bohactw naturalnych; z czasem źródła wysychają. King częstuje nas w "Przebudzeniu" zdecydowanie nadmierną dawką banałów. Najważniejszy z nich to niesłychanie nowatorskie i "szokujące" (prowincjonalnych bogobojnych Amerykanów z Maine) twierdzenie, że z bezmiaru bezsensownego cierpienia, jakie jest podstawowym warunkiem funkcjonowania "czującej" biosfery wynika oczywisty wniosek o nieistnieniu Boga, a przynajmniej dobrego i wszechmogącego Boga teistów. W powieści najkrócej sformułowano to następująco: "Bóg to dochodowy, samofinansujący się twór Kościołów tego świata".
Osobiście mnie dziwi, że jeden z bohaterów powieści dochodzi do takiego wniosku tak późno, dopiero gdy cios dosięga go osobiście: czemu trzeba stracić własną rodzinę, by stracić wiarę, gdy przecież inni tracą rodziny nieustanni, a bezmiar cierpienia zalewa świat w każdej sekundzie. Cóż to za groteskowo monumentalny egocentryzm! Ileż czasu zmarnowanego na bezsensowne rytuały!
Osią powieści jest właśnie utrata wiary i mam silne wrażenie, że King mówi tu od siebie. Zawiedzie się jednak ktoś, kto spodziewa się tu czegokolwiek bardziej odkrywczego od przerabianej niezliczoną ilość razy teodycei. Oto "Straszne Kazanie" jakie wygłasza jeden z głównych bohaterów do osłupiałych wiernych w kościele:
"Nie muszę wchodzić w dalsze szczegóły, wyliczać pożarów, powodzi, trzęsień ziemi, zamieszek, morderstw (...) gdy ludzie giną w takich okolicznościach, jak moja żona i syn... ich śmierć wydaje się okrutna i niezrozumiała. Chrystus wstąpił do nieba w swoim ciele, powiada Pismo Święte, ale my, nieszczęśni śmiertelnicy, tu, na tym padole, aż za często zostajemy sami z ohydnymi kupami zmasakrowanego mięsa i tym nieustannie huczącym w głowie pytaniem: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Przez całe życie czytałem Pismo Święte, najpierw na kolanach matki, potem w kole młodych metodystów i na studiach teologicznych, i mogę wam powiedzieć, przyjaciele, że Biblia nigdzie bezpośrednio tej kwestii nie porusza. Najbliższe do niej nawiązanie znajdziemy w Liście do Koryntian, gdzie święty Paweł mówi mniej więcej tak: "Nie pytajcie, bracia, bo i tak nie zrozumiecie". Kiedy Hiob ośmielił się prosić o wyjaśnienie samego Boga, otrzymał jeszcze bardziej obcesową odpowiedź: "Gdzieś był, gdy zakładalem ziemię?". Co w wolnym tłumaczeniu znaczy, jak ujęliby to nasi młodsi parafianie, "Spadaj na szczaw, koleś".
I dalej:
"Powiedzmy sobie wprost, co święty Paweł miał na myśli, mówiąc o tym niejasnym zwierciadle. Chodziło mu o to, że mamy wszystko przyjmować na wiarę. Jeśli nasza wiara jest silna, pójdziemy do nieba i tam wszystko zrozumiemy. Jakby życie było dowcipem, a my dopiero w niebie poznamy jego kosmiczną puentę".
Banały, od których bolą zęby.
"Każdy bez wyjątku Kościół szerzący Chrystusową naukę jest przekonany, że on jeden ma bezpośrednie połączenie z Wszechmogącym". A do tego muzułmanie, żydzi, buddyści, hinduiści, setki wyznań żywych, tysiące umarłych i - powinien dodać King, choć tego akurat nie robi - nieznana nam liczba jeszcze nie narodzonych. Czy naprawdę to nie jest elementarna wiedza? Jak bardzo religia ogłupia i paraliżuje umysły, skoro wnioski tego typu jawią się w XX wieku (gdy padają te słowa w powieści) komukolwiek zdrowemu na umyśle jako obrazoburcze, czy odkrywcze?
"Niektóre z tych sekt i wyznań są nastawione pokojowo, ale największe... czy raczej te, którym się najlepiej powodzi, zbudowano na krwi, kościach i krzykach cierpienia tych, którzy mieli czelność nie oddać pokłonu ich wersji Boga. Rzymianie rzucali chrześcijan na pożarcie lwom; chrześcijanie ćwiartowali tych, których uznawali za heretyków, czarowników czy czarownice, Hitler złożył miliony Żydów w ofierze fałszywemu Bogu czystości rasowej. Miliony spalono, zastrzelono, powieszono, połamano kołem, otruto, zabito prądem i dano na rozszarpanie psom... wszystko w imię Boga".
"To jest ta wielka nagroda. Wbija się nam do głów od najmłodszych lat: niebo, niebo, niebo! Zobaczymy nasze utracone dzieci, ukochane matki wezmą nas w ramiona! To jest marchewka. Kijem, którym się nas okłada, jest piekło, piekło, piekło! Szeol wiekuistej męki i potępienia. Straszymy dzieci tak małe jak mój kochany zmarły synek, że będą się smażyć w piekle, jeśli ukradną cukierka czy nie powiedzą prawdy o tym, jak przemoczyły nowe buciki.
Nie ma żadnego dowodu, że jakiekolwiek zaświaty istnieją; żadnej podstawy naukowej; jest tylko suche zapewnienie, połączone z naszą silną potrzebą wiary, że to wszystko ma sens. Kiedy jednak stałem na zapleczu domu pogrzebowego Peabody'ego i patrzyłem na zmasakrowane szczątki mojej żony i synka, którego dużo bardziej ciągnęło do Disneylandu niż do nieba, doznałem objawienia. Religia to teologiczny odpowiednik klasycznego przekrętu ubezpieczeniowego, polegającego na tym, że rok po roku wnosisz składki, po czym, kiedy chcesz skorzystać ze swojej sumiennie odkładanej polisy, dowiadujesz się, że firma, która brała od ciebie pieniądze, tak naprawdę nie istnieje".
"Jeszcze jedno. Nie wiemy, skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy. Może coś tam jest, ale idę o zakład, że nie jest to Bóg w rozumieniu jakiegokolwiek Kościoła. Wsłuchajcie się w cały ten jazgot sprzecznych wierzeń, a stanie się to dla was oczywiste. Wykluczają się nawzajem i nie pozostawiają nic (...) Wierzcie w co chcecie, lecz powiem wam jedno: w mętnym zwierciadle świętego Pawła nie skrywa się nic prócz kłamstwa".
"Otaczali mnie ludzie, którzy na codzień korzystali z komputerów, by kontaktować się ze znajomymi i być na bieżąco z tym, co się na świecie dzieje, ludzie, którzy traktowali satelity meteorologiczne i przeszczepy płuc jak coś najzupełniej normalnego, ludzie, którzy oczekiwali, że pożyją trzydzieści-czterdzieści lat dłużej niż ich pradziadowie. A mimo to wszyscy jak jeden mąż dawali się nabrać na historyjkę, przy której bajki o Świętym Mikołaju i Wróżce Zębuszce to naturalistyczny realizm".
Jest jeszcze wątek uzdrowiciela-cudotwórcy, silnie zakorzeniony w amerykańskiej (choć nie tylko, vide: niejaki Bashobora) kulturze ignorancji:
"Oni nie zasługują na prawdę. Nazwałeś ich ćwokami, jakże trafnie. Odłożyli na bok swoje rozumy... często całkiem tęgie... i zawierzyli tej gigantycznej firmie ubezpieczeniowej zwanej religią. Obiecuje im ona wiekuistą szczęśliwość po śmierci, jeżeli za życia będą przestrzegać określonych reguł, i wielu próbuje, ale nawet to nie wystarcza. Kiedy przychodzi ból, pragną cudów. Dla nich jestem tylko szamanem, który dotyka ich magicznymi obrączkami, zamiast potrząsać nad nimi grzechotką z kości".
Co jednak towarzyszy temu otrzeźwieniu, otrząśnięciu się z intoksykacji religijnym narkotykiem? Grafomańskie wątki i "mistyczne" brednie. Obowiązkowa tajemnicza, zakazana i straszliwa (Bluźniercza!) księga to w "Przenudzeniu" De Vermis Mysteriis, rodem z prozy Roberta Blocha, zaadaptowana przez Lovecrafta, a następnie przez Kinga. Recykling ten jest chyba słabo uzasadniony merytorycznie. Oto "potężna maszyneria, która wprawia w ruch młyn wszechświata" i "rzeka mocy, która tę maszynerię napędza", czyli "potestas magnum universum" - ktokolwiek nad nią panuje zyskuja straszliwą, nieprzeznaczoną śmiertelnikom moc (ostatnio z dziećmi oglądałem "Smerfy 2", w których Gargamel czerpie z rzeki mocy ekstrahowanej z niebieskich stworzonek...) uzdrawiania, ożywiania i zaglądania za barierę śmierci. I tak dalej, w głąb króliczej nory, w której znajdziemy zamiast dreszczu przerażenia jedynie marne dekoracje, które budzą (u mnie) co najwyżej politowanie. Nawiasem mówiąc, inkrustacja prozy łaciną jako sposób nadania wizji, nomen omen, gravitas, to estetyczna taniocha.
Oto szalony naukowiec odnajduje "Drzwi do śmierci, przez które prędzej czy później przechodzi każdy z nas w postaci okrojonej do samego umysłu i ducha, odrzuciwszy ciało jak pustą rękawiczkę". Nieco zwietrzałe, nieprawdaż?
Plan jest prosty jak konstrukcja cepa:
"Zamierzam przywrócić Mary Fay do życia, wówczas poznam prawdę o tym, co jest po drugiej stronie drzwi, które prowadzą do Królestwa Śmierci. Dowiem się tego z pierwszej ręki od kogoś, kto tam naprawdę był".
Nie mam już siły wysłuchiwać wciąż tej samej historii szalonego naukowca i zakazanej wiedzy. Zupełnie jak Victor Frankenstein, który dotknięty śmiercią matki i własną bezradnością w jej obliczu, wkracza na Mroczną Drogę, wiodącą do Szaleństwa i Potępienia. Składniki obowiązkowe: "zabawa w Boga" i pragnienie pokonania śmierci, czyli grzeszny bunt przeciwko boskim prerogatywom: hubris i nieunikniony upadek. W książce pada nawet obowiązkowe zdanie: "Ta wiedza nie jest nam przeznaczona". Czy może być coś bardziej wyświechtanego? W cholerę z tym, powiadam! Wystarczy już tego samoupadlania się, kulenia w jaskiniach, cofania przed światłem, które drażni przywykłe co ciemności spojówki.
Końcówka powieści to w zamierzeniu odsłonięcie Strasznej Prawdy, na którą czekamy przez kilkaset stron lektury. Nie udało się. Czy to naprawdę kogokolwiek przeraża? Wielcy Przedwieczni? Bogowie źli do głębi swych Nikczemnych Jestestw? Nicość, która nie jest Nicością? Wszystkie te wydumane, kiczowate fantasmagorie od Boscha, Dalego i Lovecrafta, z dodatkiem nowoczesnej makabry w stylu Gigera,"The Thing", eksploatacją strachu przed insektami i śmiercią?
"Ułudą był cały świat żywych. To, co uważałem za rzeczywistość, tak naprawdę było tylko zasłoną, lichą jak stara nylonowa pończocha. Za nią był prawdziwy świat".
"Prysnął naiwny miraż życia doczesnego i zamiast nieba, które obiecywali kaznodzieje wszelkich wyznań, po śmierci czekało na nich martwe miasto z cyklopowych kamiennych bloków pod niebem, które samo w sobie było tylko zasłoną. Wyjące gwiazdy wcale nie były gwiazdami. To były dziury i dobiegające z nich wycie płynęło z prawdziwej potestas magnum universum. Za niebem skrywały się istoty, żywe, wszechmocne i do cna bezduszne".
Były to zaświaty, które "czekają nie tylko na złych pośród nas, ale na nas wszystkich".
"Poszli służyć Wielkim Bóstwom w Nicości. Nie ma śmierci. Nie ma światła. Nie ma spoczynku".
"Za tymi drzwiami czekają koszmary, których nie sposób objąć rozumem. Nie tylko kraina śmierci, ale kraina poza śmiercią, świat pełen obłędnych kolorów, szalonej geometrii i bezdennych otchłani, w których Wielkie Bóstwa wiodą swój niekończący się, obcy żywot, i snują swoje niekończące się, nikczemne myśli. Za tymi drzwiami jest Nicość".
No cóż, prawdziwa nicość nie skrywa niczego. Nie jest straszna, ani nikczemna. Nie potrzebuje przymiotników, ani wersalików. Czy zbliżając się do tych drzwi sekunda po sekundzie musimy koniecznie zaludniać pustkę? Przecież niegdyś wszyscy już przez nie przeszliśmy (miały kształt łon naszych matek) nie robiąc z tego wielkiego dramatu. Królicza nora jest pusta. Mnie to nie przeraża, raczej uspokaja. Nie rozumiem o co cały ten zgiełk. Jesteśmy tu przez chwilę gośćmi. Nieco męczące przyjęcie się kończy, światło gaśnie. Chętnie pogadałbym o tym z mistrzem Stephenem.
Zdanie ostatnie: "Przyjdę do Matki".
Zdanie pierwsze:
więcej Pokaż mimo to"Pod co najmniej jednym względem nasze życie naprawdę jest jak film".
Zdanie najlepsze:
"Pytanie: Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?
Odpowiedź: Wszędzie, kurwa, wszędzie".
Nie przeczytałem "Pana Mercedesa", więc mam lukę w "kingologii", ale po lekturze "Przebudzenia" mam wrażenie, że King zabrnął w ślepą uliczkę. "Dallas 63'" nie powalało....