William Stanley Merwin - amerykański poeta, dramaturg oraz tłumacz. Działacz na rzecz ochrony środowiska i buddysta. Po studiach na Uniwersytecie Princeton pracował w latach 1949–1951 jako prywatny nauczyciel we Francji, Portugalii i na Majorce.
Debiutował zbiorem wierszy „A Mask for Janus” (1952). Jest autorem ponad dwudziestu tomów wierszy, sztuk teatralnych, utworów prozatorskich i wspomnieniowych oraz licznych przekładów na angielski, m.in. klasyki takiej, jak „Poemat o Cydzie”, „Żywot Łazika z Tormesu”, „Pieśń o Rolandzie”, „Czyściec” Dantego, wierszy Mandelsztama, Nerudy, Garcii Lorki, poetów francuskich i japońskich – za co otrzymał The PEN Translation Prize.
Był wyróżniany najbardziej prestiżowymi nagrodami, m.in. Pulitzerem (dwukrotnie),National Book Award, Bollingen Prize, Wallace Stevens Award.
Przewodniczył Akademii Poetów Amerykańskich, zaś w latach 2010–2011 piastował godność Poety Laureata Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych.
W roku 2013 został pierwszym laureatem Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta.
W.S. Merwin żył 91 lat.
Trzykrotnie żonaty: 1. Dorothy Jeanne Ferry (od 1952, rozwód); 2. Dido Milroy (do 1978, rozwód); 3. Paula Schwartz (1983-08.03.2017, jej śmierć).https://merwinconservancy.org/
W.S. Merwin to kolejny obok Gary’ego Snydera amerykański poeta, z którego pierwszą prezentacją wierszy w Polsce mamy do czynienia. Mimo że tę dwójkę wybitnych poetów łączą poza pokoleniową przynależnością zainteresowanie buddyzmem Zen, proekologiczne zaangażowanie czy pacyfistyczna działalność, to każdy z nich daje im w swojej poezji inny, niepowtarzalny wyraz. Poza tym w poezji Merwina szczególnie uderza mnie jego podejście do języka, które jest zasygnalizowane otwierającym zbiór „Imię powietrza” wierszem „Nauka martwego języka” z tomu „Green with Beasts” (1956). Poeta bardzo subtelnie opisuje język, który się zmienia, a wraz z nim odbiór nazywanej rzeczywistości. Ta zmienność nie ułatwia opisu świata, dzięki czemu jest wyzwaniem nie tylko dla poety, który, mówiąc „Ja co zawsze nazbyt wierzyłem słowom” („Fruń”),zdaje się przyznawać do pewnej bezradności wobec słów. Nie oznacza to odłożenia pióra bądź, jak poeta chciałby w wierszu „Nienapisane”, ołówka:
„W tym ołówku
kulą się słowa których nigdy nie napisano
nie wymówiono
nie nauczono
(…)
jaki to może być alfabet
że go nie rozwiną
co to za język
czybym go rozpoznał
czybym go pojął żeby dojrzeć prawdziwe nazwy
wszystkiego”.