Po miłość do Mesa Verde Tamera Alexander 7,0
ocenił(a) na 92 lata temu Książki tej pani już kiedyś sobie wypatrzyłam, ale jako że w pakiecie opłaca się kupić dużo bardziej, a ja się bałam ryzykować, że będą kiepskie, ciągle się wstrzymywałam. I tak ostatnio zawędrowałam sobie do Taniej książki w moim mieście i znalazłam tam Po miłość do Mesa Verde. Opis był średnio zachęcający, ale książka kosztowała grosze, więc uznałam, że sobie ją wezmę.
USA, 1875 rok. Główna bohaterka, Elizabeth, jest fotografem i aspirującą dziennikarką. Przyjeżdża do Timber Ridge, by zrobić zdjęcia i napisać artykuły, które zapewnią jej zwycięstwo w konkursie o posadę w Kronice Waszyngtońskiej. Na miejscu poznaje Daniela Ransletta, myśliwego żyjącego na odludziu, z którym zaczyna ją coraz więcej łączyć.
Opis z deczka harlekinowy, myślałam, że będzie z tego denny, za ckliwy nawet dla mnie romans, ale opis (tytuł w sumie też, bo wyprawa do Mesa Verde to końcówka książki, ale tłumacz zrobił tak z angielskiego From a Distance...) nie zawiera nawet połowy tego, co znajduje się w tej książce. Romans tak naprawdę rozwija się bocznym torem, a na pierwszy plan wysuwają się ambicje Elizabeth, jej feministyczne zapędy skonfrontowane z poglądami ludzi w małej wiosce na krańcu świata, mamy też kilka zbrodni, morderstwo, włamanie, porwanie... Pojawiają się też wątki uzależnienia od morfiny, ochrony przyrody, praw czarnoskórych i oczywiście echa wojny secesyjnej. To też książka wywodząca się z literatury chrześcijańskiej, więc mamy do czynienia i z wzmiankami o Bogu, ale nie jest to nachalne, myślę, że i ktoś niewierzący mógłby śmiało czytać i nie czuć się odrzucony.
Ogromną zaletą książki są szczegółowe opisy tego, jak wyglądało wykonywanie zdjęć w tamtym okresie. Jest też sporo z medycyny, bo w tle mamy wątek choroby płuc Elizabeth, ale na Goodreads parę osób go zjechało, że jest mało realistyczny. Dla mnie jako dla medycznego laika było w porządku.
Bardzo podobała mi się też relacja głównych bohaterów, była bardzo chemiczna, rozwijała się stopniowo, ekscytowała. No i cudowny klimat Dzikiego Zachodu! Co prawda takiego z westernów, ale jako wielka fanka Gary'ego Coopera czy Johna Wayne'a sporo nasiąkłam takimi klimatami i w tej książce też je czuć. W ogóle wydawało mi się momentami, jakbym oglądała właśnie stary dobry western. A gdyby tę książkę napisano w latach 30. i wtedy zekranizowano, to Cooper mógłby spokojnie grać Ransletta, przez całą lekturę miałam go przed oczami XD
Największym minusem tej książki jest fakt, że ma jeszcze dwie części, w których głównymi bohaterami są James i Rachel, rodzeństwo, które w tomie 1 jest z lekka w tle i ma bardzo ciekawe backstory, ale nie zostały one u nas wydane. Jeszcze gorsze jest to, że na książce jest napisane, że kolejne tomy w przygotowaniu, ale od 2013 roku się nie pojawiły... Udało mi się je znaleźć w oryginale i zaczęłam czytać, ale jednak, jak filmy wolę oglądać po angielsku, tak książki dużo lepiej mi się czyta po polsku. Cóż, może kiedyś się doczekam...