Miłosne kołysanki Jane Graves 6,8
ocenił(a) na 75 lata temu Ona jest jego ochroniarzem. To wielki plus na samym początku.
Równie wielki jak minus, bo jako, że on to chodząca reklama piękna i testosteronu, ona musi patrzeć jak on codziennie wraca z inną wersją cycatej blond do domu. Na jedną chwilę staje się ciemnowłosą wersją cycatej i kończą na kanapie. Kilka minut i koniec. Ona odchodzi, a on zaczyna myśleć głową, a nie inną mniej szacowną częścią swojego nieziemskiego ciała. Ona w tym czasie orientuje się, że kilka minut na kanapie będzie miało dalsze konsekwencje. Nie pomaga próba przekonania i on nie decyduje się oddać jej pełni praw rodzicielskich. Zamiast tego postanawia stać się dobrym ojcem.
W sumie banalna historyjka.
Ale faktem jest, że ciężko się od niej oderwać, a jako, że do najgrubszych nie należy można przeczytać za jednym zamachem.
Mnie poprawiła humor i za to mam ochotę ją pochwalić. Bohaterowie wcale nie są tacy banalni jak mogłoby się wydawać po pierwszych stronach. To, co dzieje się między nimi (bo w pewnym momencie zaczyna się dziać, ale chwała, że później niż wcześniej) nie tylko ociera się o chemię, ale niekiedy jest chemią w najczystszej postaci. Kiedy odłoży się na bok głoopotę bohatera, to można nawet mieć sporo przyjemności w patrzeniu jak ciężarna kobieta zagania milionera w kozi róg.
Jest i zazdrość i miłość i humor.
I dobrze, że on jest piękny, a ona nie pięknieje. To znaczy spięknieje jako matka i tak dalej, ale nie zmieni się w chodzącą Wenus pod wpływem tygodniowego pobytu w SPA lub nawet tylko jednego maźnięcia rzęs tuszem do rzęs.
Podsumowując, to bardzo przyjemna lektura.
Odprężająca.
Radosna.
Wesoła.
Niegłupia.
Przyznam, że jestem zaskoczona. Mile zaskoczona.