Ciekawy pomysł, ciekawy zbiór nazwisk. Jedne opowiadania lepsze, inne słabsze, jak to zwykle w antologiach. Ale warto przeczytać. Mam wrażenie, że autorzy mieli dobrą zabawę przy tym zadaniu, które postawiła przed nimi Zadie Smith.
Jej opowiadanie zresztą należy do tych bardziej udanych. Widać, że podeszła serio do tej pracy i starała się stworzyć niepowtarzalną postać (a nawet małą galerię postaci)
Opinie nie oszukują. To jedna z najbardziej depresyjnych rzeczy znanych medium komiksowemu.
To, w jaki sposób Chris Ware potrafi przelać na panele kompletną beznadzieję wielopokoleniowego rozkładu relacji rodzinnych oraz to, jak nowatorsko umie opowiadać o pogrzebanych wewnątrz konfliktach wewnętrznych zasługuje na nic bardziej skromnego niż aplauz. Dodatkowo mamy do czynienia z niesamowicie przenikliwym oraz empatycznym spojrzeniem na alienację człowieka skrzywdzonego przez środowisko, w którym przyszło mu żyć.
Z drugiej strony sam czytelnik ma pewien problem w kontekście oceny sytuacyjnej i tu moim zdaniem komiks błyszczy najbardziej. Postacie stworzone przez autora budzą bardzo sprzeczne emocje. Celowo są jednocześnie odpychające oraz wzbudzające sympatię. Często doświadczają niezależnych od nich przeżyć wywołanych przez kompletną patologię najbliższych i relacji, w których musieli z nimi tkwić. I pomimo świadomości tego skrzywdzenia, ich jestelstwo miejscami bywa nieprzyjemne, nieeleganckie, nieestetyczne. Moim zdaniem strzał w dziesiątkę, zero grania na tanich emocjach, dostajemy zsubiektywizowany wycinek szarej, zjełczałej rzeczywistości i to my możemy zinterpretować go, jak tylko chcemy.
Wnioski są jednak gorzkie. Bardzo gorzkie.