Najnowsze artykuły
- ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
- ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik252
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Tom DeFalco
Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:10.10.10TomDeFalcoByLuigiNovi.jpg
17
6,2/10
Pisze książki: komiksy
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,2/10średnia ocena książek autora
76 przeczytało książki autora
90 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
New Warriors: Początki/ Starcie z Juggernautem
Tom DeFalco, Fabian Nicieza
7,3 z 3 ocen
17 czytelników 0 opinii
2019
Avengers: Operacja Galaktyczna Burza, część 2
David Ross, Tom DeFalco
5,5 z 6 ocen
30 czytelników 0 opinii
2019
Liga Sprawiedliwości: Niekończąca się walka
Dan Abnett, Tom DeFalco
5,5 z 16 ocen
25 czytelników 4 opinie
2018
Machine Man: Ścigany. Sen robota. Co jeśli... on żyje?!
Barry Windsor-Smith, Tom DeFalco
6,4 z 20 ocen
49 czytelników 2 opinie
2018
Spider-Man: The Greatest Responsibility
Bill Sienkiewicz, Tom DeFalco
6,0 z 1 ocen
1 czytelnik 0 opinii
2016
Doctor Strange and Doctor Doom: Triumph and Torment
Tom DeFalco
6,0 z 1 ocen
1 czytelnik 0 opinii
1989
Najnowsze opinie o książkach autora
Avengers West Coast #52 Tom DeFalco
4,0
Oczywiście - kreski komentować nie będę jako, że jest to jeden z najciekawszych w mojej ocenie okres komiksów Marvela (przynajmniej na razie tak twierdzę :P ).
Historia przedstawiona w zeszycie, wymaga kilku numerów wcześniej aby w pełni wybrzmieć. Wydarzenia kluczowe rozgrywają się szybko i są momentami niejasne - chciałbym mimo wszystko wiedzieć więcej, a śmierć Thomasa i Williama wydaje się tu być nieznacząca - przynajmniej nie na tyle by wybrzmieć poprawnie.
Liga Sprawiedliwości: Niekończąca się walka Dan Abnett
5,5
Na tylnej części okładki „Niekończącej się walki” zamieszczany jest cytat z zagranicznej opinii na temat tego albumu. Widnieją tam takie słowa: „Hitch nieustannie znajduje nowe sposoby przedstawiania rzezi i ludzkich dramatów”. Cóż, największym dramatem, przynajmniej do tej pory, był poziom prowadzonej przez niego serii. Ani na moment nie wniósł się on ponad przeciętność, a najczęściej zwyczajnie szorował po dnie. Ostatnio pisałem nawet, że jakość „Ligi Sprawiedliwości” podniesie się dopiero po zmianie scenarzysty. Tym razem Hitcha wspiera trzech innych autorów, ale życie potrafi zaskakiwać, bo, o dziwo, to składowe pisane przez dotychczasowego opiekuna cyklu, sprawiają najlepsze wrażenie.
Liga Sprawiedliwości nigdy nie zaznaje zbyt dużo spokoju. Tym razem bohaterowie muszą mierzyć się z niecodziennym zagrożeniem. W wyniku czegoś, co zrobił Flash, Manhattan zostaje zniszczony, a jedna z ziemskich Green Lanternów ginie. Ale do tej katastrofy wcale nie musi dojść. Szkarłatny Sprinter dostaje się bowiem w pętlę czasową i otrzymuje kilka kolejnych szans, żeby odwrócić serię niefortunnych zdarzeń. To jednak niejedyne niebezpieczeństwo, z którym będą musieli mierzyć się sprzymierzeni herosi. Z kosmosu przybywa bowiem armia mikroskopijnych, potencjalnie śmiercionośnych zarazków, następnie na arenie wydarzeń pojawiają się dziwni, zmodyfikowani żołnierze, jakoby niosący pokój, a w końcu z martwych powstaje galaktyczny despota, którego ambicją jest zniewolić, kogo tylko się da.
Już sam tytuł albumu mówi nam czego możemy spodziewać się w środku. Bezpośrednio odnosi się on co prawda do dwuzeszytowej opowieści Hitcha, ale jak ulał pasuje także do reszty stawki. „Niekończąca się walka” to kwintesencja stylu tego albumu. Składowych jest tu w sumie aż pięć, co sprawia, że całość bardziej przypomina antologię niż jedną, zwartą opowieść, jak miało to miejsce przy wcześniejszych tomach. Nie ma w tym, oczywiście, niczego złego, istotne, żeby poszczególne elementy stały na odpowiednim poziomie jakościowym. Z tym zaś było do tej pory bardzo krucho. Czwarty tom wyróżnia się jednak w tej materii in plus. Co prawda żadna czarodziejska różdżka nie miała tu użycia, ale w znacznej mierze jest to dość rzetelna, „szybkoczytelna” rozrywka.
Jak wspominałem wcześniej, najlepsze wrażenie robią obie fabuły Hitcha. W pierwszej z nich Amerykanin wykorzystuje motyw pętli czasowej (sam Flash mówi zresztą w pewnym momencie, że uczestniczy w „Dniu Świstaka”). Choć nie ma tu niczego, czego nie znalibyśmy wcześniej, trzeba przyznać, że autor w końcu zrezygnował z głupawych pomysłów fabularnych, którym hołdował w poprzednich odsłonach serii. Tutaj, choć nie zaskakuje, to prezentuje rzemieślniczą sprawność, której mocno w „Lidze Sprawiedliwości” dotąd brakowało. Podobać się może także jego druga opowieść. „Odrodzony”, choć też nie jest w żaden sposób rewolucyjny, przynosi sympatyczną wariację na temat powrotu do życia pogrzebanego przed wieloma latami tyrana. Jak można się spodziewać, pierwsze co robi on po przebudzeniu, to powrót do morderczej misji, co sprawia, że superbohaterowie mają bardzo dużo roboty. Pod względem rozrywkowym ten segment sprawdza się także dobrze, ale mam jednak w stosunku do niego pewne zastrzeżenia. Przede wszystkim jest za krótki. Ta historia miała potencjał na całoalbumową naparzankę, zahaczającą o moralność. Hitch ostatecznie tych możliwości do końca nie wykorzystał właśnie z tego względu, że zbyt szybko zamknął fabułę. Szkoda, że tutaj nie postąpił tak jak wtedy, gdy słabymi pomysłami zapełniał całe albumy.
Trochę rozczarowują pozostałe składowe tego tomu. Wszystkie z nich to krótkie jednozeszytówki, które na dobrą sprawę nie mają szans, żeby rozwinąć się w coś bardziej złożonego. W „Furii” mamy okazję przyjrzeć się postaci Mery po wydarzeniach z trzeciego tomu „Aquamana”. „Furia” bohaterki jest wielka, ale wydaje się to być motyw dość naciągany, bo bez ingerencji sił zewnętrznych bohaterowie zwyczajnie nie pozwalają sobie na tak duże ataki humorów i nie kierują się czystymi emocjami. W „Samym strachu” Tom DeFalco stara się poruszyć temat odpowiedzialności herosów za życie cywili, ale czyni to za bardzo „po łebkach”, by temat mógł nas trochę mocniej zainteresować i poruszyć. Z kolei „Tysiąc drobiazgów” to całkiem sympatyczna opowiastka o tym, że pozory mogą mylić, a agresja jest czasem tylko i wyłącznie odruchem obronnym.
Rysunki nie są najmocniejszą stroną „Niekończącej się walki”. Nie zrozummy się źle – nie są one jakieś szkaradne, ale praktycznie żaden z pracujących przy tym tytule artystów nie wykazał się niczym szczególnym. To ilustracje z gatunku tych, na które całkiem miło spojrzeć, ale o których zapomina się chwilę po lekturze. Czyste, sprawne rzemiosło i nic ponadto. Czasami bardziej efektowne (Briones),innym razem jakby lekko rozmyte (Hitch),ale zazwyczaj pozbawione indywidualnego stylu, nieźle pasujące zarówno do „Ligi Sprawiedliwości”, jak i wielu innych tytułów superhero.
Po trzech tomach straszliwej scenariuszowej mizerii, czwarta odsłona odrodzonej „Ligi Sprawiedliwości” przynosi w końcu lekki skok jakościowy. Wciąż nie jest to tytuł, który nas w jakikolwiek sposób olśni, ale w porównaniu do poprzednich części, jest zauważalnie lepiej. Bryan Hitch chyba zrozumiał w końcu, że jego wcześniejsze pomysły dotyczące przygód Supermana i spółki nie wypaliły i poszedł w nieco innym, zdecydowanie bardziej interesującym kierunku. To odbicie się serii od dna cieszy, bo nie spodziewałem się, że Hitch będzie jeszcze w stanie stanąć na nogi. Ciekawe, czy ta tendencja zostanie utrzymana w kolejnym tomie. Przekonamy się o tym w przyszłym roku.
Recenzja do przeczytania także na moim blogu - https://zlapany.blogspot.com/2019/01/liga-sprawiedliwosci-odrodzenie-tom-4.html
oraz na łamach serwisu Arena Horror - http://arenahorror.pl/ARENA_HORROR/komiksy/liga_sprawiedliwosci_dc_odrodzenie_niekonczaca_sie_walka.HTML