Chuck Dixon - urodzony w 1954 roku, słynny scenarzysta komiksowy. W jego dorobku są obecne takie tytuły jak "The Punisher War Journal", "Catwoman", "Robin" i "Detective Comics". W tym ostatnim stworzył słynne historie "Knihgtfall" i "KnightsEnd", opowiadające o upadku Batmana za sprawą Bane'a.http://
W historii Mrocznego Rycerza jest kilka momentów przełomowych, które na nowo definiowały postać i wstrząsały fandomem. Egmont postanowił przedstawić nam właśnie jedną taką kultową sekwencję, którą zresztą łatwo zaobserwować można na okładce. Do akcji ponownie wkracza Bane, który ma plan na złamanie Batmana zarówno duchem, jak i ciałem.
Ale żeby nie było tak prosto, najpierw ma zamiar zmiękczyć swój obiekt. W tym to właśnie celu Bane doprowadził do masowej ucieczki psycholi z Arkham, a złapanie wszystkich będzie nie lada wyczynem dla Batmana i jego nowego Robina, jakim jest Tim Drake. Chłopak będzie tu zresztą dumnie i uparcie sekundował bohaterowi, ale nawet to wsparcie okaże się niewystarczające...
Strach na Wróble, Zsarz, Killer Croc, Joker, Brzuchomówca. To tylko część atrakcji, jakie przygotowano tu dla nas i są to naprawdę dobre momenty przed wielkim finałem. Batman nie ma czasu na odpoczynek, zresztą o to chodziło Bane'owi. W końcu musi dojść do konfrontacji i zmiany rozkładu sił. Upadek Batmana boli tym bardziej, iż autorzy ładnie wytaczają nam drogę ku przegranej bohatera, który chce być ponad to wszystko, poświęcając naprawdę dużo swojemu alter ego.
Ale kultowa scena to nie wszystko, bo następuje gdzieś w połowie tego prawie sześćset stronicowego zbioru. To co idealnie obrazuje zaistniałą sytuację to sentencja: "Umarł król, niech żyje król". Bo stanowisko "Batmana" szybko zostaje zajęte przez inną figurę, bo w Gotham w końcu zawsze musi być jakiś zakapturzony bohater. I jest. Całkowicie odmienny od swojego pierwowzoru, ale jeszcze bardziej skuteczny.
Przed nowym Batmanem postawiono naprawdę trudne zadanie. Sam ma "kłopoty sam ze sobą", a tu jeszcze dochodzi szereg złoczyńców. Bo już zza węgła wystawia maskę Strach na Wróble, który ma plan, a gdzieś tam przemyka jeszcze Anarky. A na deser niejako powtórka z rozrywki. Bane zna prawdę i ma zamiar zmiażdżyć batmanią podróbkę tak jak oryginał.
Drugi tom jest nawet lepszy od pierwszego, choć niestety czuć tu miejscami naftalinę. I choć kreska podoba mi się dużo bardziej niż przy takim Punisherze z tego okresu, to nie mogę wziąć pod uwagę czynnika, który ma potężną siłę. Mianowicie - sentyment. Pamiętam jeszcze część zeszytów z oferty TM-Semic i amatorzy tej serii będą wniebowzięci przy tej ofercie Egmontu.
Mimo tego, że ta wersja Batmana już mocno zaśniedziała to i tak nie mogę tego nie polecać. Wszelkie minusy są jednak marginalne, a Knightfall daje zabawę w czystej formie. I wygląda bajecznie.
Koniec długiej rozpisanej na 5 grubych tomów i kilka zawartych serii, ponad 2500 stron (!) i mamy koniec. 3/4 tytułu to perypetie Nightwinga i Robina. Ten pierwszy przywdziewa kostium Batmana, zastępując go, bo oczywiście ten ostatni znów gdzieś wyrusza ( swoją drogą ciekawe co wtedy robi?). W ostatniej części Bruce wraca i konfrontuje się z Trojką, na samym końcu spotyka Bane`a, ale czy tym razem znów będą się bić? No i dlaczego jego kamerdyner postanawia opuścić rezydencję? Tego dowiecie się w tym tomie. Kreska bardzo różnorodna, ale też coraz bardziej współczesna, bo dochodzimy tutaj już do połowy lat 90. No i sam tytuł Nowy początek daje nam znać o tym, że dalszy ciąg poznamy w kolejnych grubych tomach, które koniecznie muszę nadrobić, jak już sprzedam komplet Knightfalla. Polecam całą serię.