Życiodajna śmierć. O życiu, śmierci i życiu po śmierci Elisabeth Kübler-Ross 6,8
ocenił(a) na 147 tyg. temu Przed lekturą tej książki wiedziałem, że Elisabeth Kübler-Ross określiła pięć psychologicznych etapów, które przechodzi pacjent na wiadomość o nieuleczalnej chorobie i perspektywie rychłej śmierci: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja, akceptacja, dlatego spodziewałem się ciekawego wykładu związanego z tym tematem. Niestety książka zawiodła mnie na całej linii.
Nie wiem, jak były napisane inne książki pani Kübler-Ross, ale odniosłem wrażenie, że „Życiodajna śmierć” to opowieść oderwanej już od rzeczywistości starszej pani. Za chwilę wyjaśnię dlaczego.
Przede wszystkim jest to tekst dla osób głęboko wierzących w Boga, do których się nie zaliczam (zapewne część czytelników uzna teraz resztę tej recenzji za nieistotną, no cóż – trudno). Autorka, która była przecież uznanym psychiatrą, w omawianej książce zupełnie „odleciała” w kierunku pseudonauki, wierzeń i parapsychologii. Mało tego, uznaje wszystkie osoby, które nie zgadzają się z jej wizją, za niewystarczająco dojrzałe, a przez to niewarte uwagi. Oto kilka cytatów potwierdzających to podejście:
– [Autorka pisała w poprzednim akapicie o tym, co wg niej dzieje się po śmierci]: „Z drugiej strony ludziom, którzy w to nie wierzą, nie wystarczy nawet milion przykładów. Dalej będą twierdzić, że wszystko polega na nieodtlenieniu mózgu. Ale to nie odgrywa żadnej roli, bo kiedy będą umierać i tak się dowiedzą, jak jest. Chciałabym być przy tym, jak ci ludzie, którzy rzucali mi kłody pod nogi, kiedy mówiłam o stanach bliskich śmierci, będą sami przechodzić na »drugą stronę«. Chciałbym popatrzeć, jaką minę zrobią, a potem »pokazać im język«” (s. 80).
– „Ci, którzy chcą wierzyć – uwierzą. Ci, którzy chcą się dowiedzieć – dowiedzą się. Ci, którzy nie są gotowi przyjąć tego, co im się przekazuje do wiadomości, nawet gdyby zebrało się 150 tys. przypadków i tak zbiorą 150 tys. argumentów przeciw. Ale to już ich problem” (s. 91).
Czy tak powinien pisać uznany psychiatra? Przeczy to wszelkim normom uznawanym w nauce, a przede wszystkim zamyka drogę do jakiegokolwiek dialogu. To nie koniec, bo autorka ignoruje wiedzę naukową w kilku innych miejscach, pisząc zwyczajne bzdury, bo trudno nazwać to inaczej. Oto przykłady:
– „Po tak wielu latach przeżytych z umieraniem zdałam sobie sprawę, że choć egzystujemy miliony lat jako ludzkie istoty, nie doszliśmy do powszechnie uznawanej odpowiedzi dotyczącej pytania najważniejszego ze wszystkich – jaki jest cel życia i cel śmierci” (s. 95).
Badania naukowe wykazały, że człowiek rozumny (Homo sapiens),a jak sądzę ten gatunek autorka miała na myśli, wyewoluował około 200 tys. lat temu na terenie Afryki. Najnowsze badania wykopaliskowe zdają się sugerować, że mogło to być nawet 315 tys. lat temu. W każdym razie obu tym liczbom daleko do „milionów lat”.
– „[…] kiedy opuszczamy nasze fizyczne ciało, przechodzimy do wymiaru, w którym nie istnieje czas ani pojęcie miejsca. Dlatego też możemy »podróżować« z szybkością myśli – tam, dokąd chcemy” (s. 100–101).
„Prędkość myśli”, a więc impulsów nerwowych, jest dobrze zbadana przez naukowców. Najszybsze impulsy osiągają ok. 120 m/s (ok. 430 km/h),a więc wcale nie tak szybko, jeśli mielibyśmy z taką prędkością podróżować „tam, dokąd chcemy”.
– [Autorka opisuje swoje doświadczenia po wprowadzeniu w trans z deprywacją sensoryczną, choć ona oczywiście tego tak nie nazywa]. „Aby uniknąć problemów, zdecydowałam, że użyję prędkości szybszej od światła i przeniosę się tak daleko, jak nikt jeszcze nie dotarł podczas eksperymentów związanych z opuszczaniem ciała” (s. 116).
To bardzo ciekawe, że autorka z taką łatwością osiąga prędkość szybszą od światła, zwłaszcza że jest to niemożliwe. Cząstka rozpędzona do takiej prędkości zyskałaby nieskończoną energię, a to przeczy prawom fizyki. Kwestię tę wyjaśnił Albert Einstein.
Na koniec skandaliczna moim zdaniem myśl autorki na temat osób poważnie myślących o samobójstwie:
„Na moim ostatnim seminarium było 17 osób stojących o krok od samobójstwa. Seminarium stanowiło ich ostatnią deskę ratunku. […] Tych ludzi trzeba brać na serio, ale trzeba im też uświadomić , że to my sami jesteśmy całkowicie odpowiedzialni za nasze życie. Dlatego nie róbcie z siebie ofiar i nie traćcie czasu, lamentując nad sobą. To wy sami i wybory, których w życiu dokonywaliście, zaprowadziły was tam, gdzie teraz jesteście” (s. 148).
Mam nadzieję, że nikt z uczestników tego seminarium nie targnął się na swoje życie, bo po takich „radach” pani psychiatry mogli jedynie poczuć jeszcze większą chęć skończenia ze sobą.
Książka jest polecana osobom, które straciły kogoś bliskiego lub które dowiedziały się o ciężkiej chorobie własnej bądź członka rodziny. Być może osoby wierzące widzą ten tekst inaczej i potrafią z niego czerpać pozytywy. Osobiście będę ją jednak każdemu odradzał, bo w żadnym wypadku nie jest to poradnik psychologiczny, a raczej katecheza (i to słaba) napisana przez osobę, która sama nie do końca radziła sobie ze swoją sferą psychiczną, co zresztą można było wyczytać na kartach książki. Szkoda, bo autorka wniosła wiele dobrego do psychiatrii i tanatologii. Mogę jedynie żywić nadzieję, że inne (wcześniej napisane) książki Elisabeth Kübler-Ross są lepsze.