Udręka Lauren Kate 6,9
ocenił(a) na 56 tyg. temu Czuję się naprawdę zdradzona przez ten tom - i to nie tylko dlatego, że wspomnienie o nim w mojej głowie było znacznie lepsze, niż to, co przeczytałam.
Przede wszystkim głupota Luce bolała tak bardzo, że aż brakowało mi słów w pewnym momencie. Bo okej, buzowała się, kiedy nie wiedziała, czemu ma nie wychodzić ze szkoły… ALE BYŁY MOMENTY GDZIE DOŚWIADCZYŁA TEGO, ŻE KTOSIE CHCIAŁY JĄ ZABIĆ, ŻE MIAŁA POWIEDZIANE, ŻE KTOSIE RÓŻNE COŚ OD NIEJ CHCĄ, a ona co? Nic. Dosłownie nic. I tak sobie wyłaziła na totalnym wywaleniu BO COŚ. Zawsze znajdowała jakiś mętny argument za tym, żeby wyleźć i znów narobić kłopotów. To było mę.czą.ce.
Nie kupowało mnie też totalnie to, jak w pewnym momencie u Shelby nastąpiła zmiana. Rozumiem, że miała dwa powody, a nawet trzy, które zniechęcały ją do niej, ale, w moim odczuciu, te konflikty nigdy nie były jakkolwiek rozwiązane. I owszem, działy się w ich znajomości rzeczy pozytywne, które mogły zmieniać ich relację, ale skok, jaki został wykonany w ich znajomości wydawał się zwyczajnie leniwy.
Zabawne jest też to, że na początku wątku z Głosicielami, jaki na ich końcu, w ogóle olano/zapomniano o tym, że ich podglądanie i rozciąganie miało zajmować mnóstwo czasu do tego stopnia, że np. ogarniasz się, że minęło 8 godzin. Było to zauważane przeoczenie i nieco smutne, zważając na ich rosnącą rolę w serii.
Jeśli bym jednak miała mówić o pozytywach, to początkowo tym dla mnie była Luce kwestionująca miłość jej i Daniela. Tego naprawdę oczekiwałam - jej wątpliwości o prawdziwości tego uczucia, skoro było związane z klątwą, złości na myśl o rodzinach, które cierpiały przez to, że on zdecydował się ją kochać, bo umierała raz za razem, stawiania się temu, że chciał trzymać ją w tajemnicach i wymagać posłuszeństwa… To było coś, co przyjemnie czytało się w młodzieżowej książce, której głowym aspektem jest nieśmiertelna miłość. Kwestionowanie. Poszukiwanie odpowiedzi. Cieszyłam się naprawdę, kiedy zaczął się ten wątek, ale… ostatecznie został oczywiście rozwiązany w sposób, który cały ten build up, w moim odczuciu, absolutnie osrał. Nie mniej jednak przez sporą część czasu było czymś, co sprawiało, że dobrze się czytało tę książkę, stąd jej ocena utrzymała się na tym poziomie, co tomu poprzedniego.
Podobał mi się też zamysł postaci Francesci i Stevena, jako nauczycieli z przeciwnych stron, którzy nauczali razem, żeby młodzi Nefilim znali obydwie strony monety równo i sami mogli podjąć wybór. Przy tym jednak same w sobie postaci nie pobudziły mojej sympatii.
Cieszyłam się też, że wątek Dawn (więcej nie zdradzę) miał sens w odniesieniu do tego co się działo, jak również wyjaśnienie tego, skąd mogła wziąć się pomyłka na terenie szkoły dla TYCH COSIÓW. Kolejna rzecz, która mocno u mnie zapunktowała.
Z drugiej jednak strony znów Daniel którego nie powinno w ogóle być, ale i tak co chwilę się pojawiał. Naprawdę uważam, że książka mogłaby dużo zyskać na jego NIEobecności - bo tak to mamy gadanie, że nie może/nie powinien tutaj być, ale praktycznie do drugi czy trzeci dzień robił bążur.
Równie bezsensowna były dwie, sceny, o których muszę po prostu wspomnieć:
- gdzie randomowy Luce została dociśnięta do ściany przez Głosiciela, żeby nie spaść, pierwszy raz w ogóle wykazując u cieni jakiekolwiek myślenie i chęć jej ochrony, które NIC NIE BĘDZIE ZNACZYŁO ANI W TYM, ANI W NASTĘPNYM TOMIE (pisząc to, zaczęłam właśnie Uniesienie)
- Daniel który unosi się z Luce i ona NAGLE wyślizguje się mu z rąk, a ona myśli, że umrze tak, jakby 1 książka nie była jeszcze w pytę długa, a 2 on nie miał skrzydeł, żeby polecieć za nią i ją uratować… miało być chyba emocjonalne, a było mdłe
Na koniec chyba warto wspomnieć o zakończeniu, które, no cóż, na pewno było pełne akcji, ale czy ciekawe? Ciężko mi to określić z perspektywy tego, że wiedziałam, do czego zmierzało, bo zwyczajnie pamiętałam tę część historii… Nie mniej jednak argumenty Luce za tym, czemu to zrobiła, nie wiem, nie kupowały mnie. Czułam od nich takie TO BĘDZIE FAJNE WIĘC TO ZROBIMY, zamiast jakiejś takiej porządniej zbudowanej narracji...
Nie zmienia to jednak generalnego faktu, że jak na tak starą (dla mnie będzie ponad dekada, jak czytałam to pierwszy raz) serię o średnio napisanym wątku nieśmiertelnej miłości, to trzyma się dobrze i czytanie nie jest taką udręką, jakiej się spodziewałam, przypominając sobie mój gust w tamtych czasach (team Edward i te sprawy).