Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2012 Dan Simmons 6,4
ocenił(a) na 43 lata temu Gdybym wydał na tę książkę 60 pln - a tyle pierwotnie kosztowała - to bym się mocno zdenerwował. W środku są tylko trzy pełnowartościowe teksty. Na ogólną liczbę jedenastu. Fatalny upadek serii.
Ten najlepszy tekst, umieszczony złośliwie na samym końcu książki, to "Kochanek doskonały" Dana Simmonsa. 129 stron gęstej prozy osadzonej w realiach okopów I wojny światowej, z nieznacznym tak naprawdę wątkiem fantastycznym (co notabene jest lekko rozczarowujące w antologii należącej do serii, która u zarania proponowała czystą SF),dobitnie pokazuje bezsens tamtej wojny i mądrze wplata gloryfikację życia samego w sobie. Jest to zarazem najdłuższy tekst w antologii, a i jednocześnie najstarszy, pochodzi bowiem z 1993 roku, podczas gdy reszta jest nowsza o przynajmniej dekadę.
Drugi wart uwagi kawałek to oczywiście "Rybak znad Morza Wewnętrznego" Ursuli K. Le Guin. Co zresztą było łatwe do przewidzenia, bo Ursula rzadko kiedy odwala chałtury i nawet jeśli niekiedy mocno udziwnia swoje kreacje zwariowanymi związkami partnerskimi - jak tutaj, z czworokątem - to nadal jej proza ma solidną podbudowę i więcej niż satysfakcjonującą psychologię postaci.
Trzecie z dobrych opowiadań to "Żywiciele" Aleksandra Zołotki, zbudowani może troszkę zbyt podręcznikowo (z taktem metronomu pojawiają się kolejne istotne elementy kreacji),ale kreujący oryginalny, ponury świat przyszłości.
Reszta w mniejszym lub większym stopniu denerwuje. "Automatyczna niania Daceya" Teda Chianga wbrew pozorom nie koncentruje się na niani, oferującej całkiem duży potencjał, a na wychowanym przez nią dzieciaku. W efekcie dostajemy opowieść dziwną, niesprecyzowaną fabularnie. Z kolei drugi najdłuższy tekst zbioru, 107-stronicowy "Otwórz oczy" Paula Jessupa, zasypuje czytelnika mrowiem zwariowanych pomysłów, które tworzą opowiadanie zawiłe, mętne, nużące, zakończone w sposób satysfakcjonujący może autora, bo już nie czytelnika, zgubionego kilka wiraży wcześniej. Podobnie chybiony jest "Lotnik i dziewczyna" Olgi Onojko, rozpadający się na dwie absolutnie nie przystające do siebie połowy - fajną opowieść o pilocie żywego myśliwca pierwszowojennego w świecie, gdzie loty wewnątrzukładowe są łatwe, proste i przyjemne ze względu na wypełniający przestrzeń kosmiczną eter, oraz nijaką, przyziemną i niesprecyzowaną co do realiów (osoba z ewidentnymi zdolnościami nadprzyrodzonymi jest traktowana jako coś normalnego, choć cała reszta wygląda na naszą rzeczywistość) historię o lekarce dusz. Słabo też wypada Gaiman z "Przypadkiem śmierci i miodu", rozpadającym się na dwie nużące, bezpłciowe części - narrację bieżącą z Chińczykiem i pszczołami, oraz narrację listowną z Sherlockiem Holmesem.
Do tego dochodzą dwa teksty napisane zgrabnie, tyle że w zasadzie niefantastyczne - "Orzeł adacki" Bradleya Dentona (jest to swego rodzaju hołd złożony Dashiellowi Hammettowi, z grzybkową wizją, którą należy raczej wziąć za rojenie; przy czym wizja podaje na dwóch stronach elementy intrygi, które w teorii miały być podstawą śledztwa, a zaznaczę, że całość liczy 84 strony) i "Steam Girl" Dylana Horrocksa (opowieść snuta przez nastolatkę koledze z klasy sympatycznie przypomina "Księżniczkę Marsa", tyle że... to opowieść z drugiej ręki, finalny twist jest zaś dwuwykładalny). Całość natomiast uzupełniają dwa opowiadania bezsensowne, czyli otwierająca książkę "Wrzawa śmiertelnych" Roberta Shermana (wszyscy ludzie na świecie dostają karteczkę z datą śmierci i przyczyną - jeśli więc mają paść ofiarą morderstwa, to pędzą do mordercy i proszą o zaszlachtowanie; a poza tym wszyscy jeżdżą nieprzestrzegając prawa; autor czegoś tu nie przemyślał) i "Dołącz, całuj, leć" Suzanne Church (muzyka jako narkotyk może jeszcze ujdzie, ale meldowanie się w policyjnym dozorze na cudzych komórkach? Czy swojej, przenośnej? Co to za dozór?).
Lektura zapewnia więc sporo frustracji i nieporozumień, i Simmons, mimo że świetny, nie potrafi już zmienić niezbyt pozytywnego stosunku do całej książki.