Nie oszukujcie się, że gdy dotknięcie dna, to się odbijecie, najprawdopodobnie jak wszyscy z nas ugrzęźniecie w mule(...) Nie jest prawdą, ż...
Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
- Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
- Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
- ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Piotr Jastrzębski
3
7,4/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
7,4/10średnia ocena książek autora
29 przeczytało książki autora
20 chce przeczytać książki autora
3fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Ten autor należy do naszej społeczności, ma 14 książek w swojej biblioteczce.Sprawdź co czyta autor
Książki i czasopisma
Popularne cytaty autora
Cytat dnia
Z dna widać wszystkich. Mało kto jednak dostrzega dno.
1 osoba to lubiNa dnie lustro jest tylko po jednej stronie. Za plecami już tylko bagno. Niewidzialna, ale pancerna szyba chroni wrażliwość małych stabiliza...
Na dnie lustro jest tylko po jednej stronie. Za plecami już tylko bagno. Niewidzialna, ale pancerna szyba chroni wrażliwość małych stabilizacji przed nieestetycznym widokiem ludzi upadłych, pechowców, nieudaczników. Z dna widać wszystkich. Mało kto jednak dostrzega dno.
1 osoba to lubi
Co czyta Piotr Jastrzębski
Ten autor należy do naszej społecznościZobacz profil autora
Najnowsze opinie o książkach autora
Z dna Piotr Jastrzębski
8,5
Pierwszy raz w swojej „czytelniczej” karierze mierze się z tego typu literaturą. Nie ukrywam, że miałam pewne obawy, czy podołam powierzonemu zadaniu. Aczkolwiek rozpierała mnie swoista duma, że w ogóle taka prośba do mnie trafiła. I bardzo dobrze, zawsze warto mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Przy okazji sama tematyka wydała mi się bardzo interesująca. Każdy z nas doskonale wie, że choroba alkoholowa dotyka miliony osób na całym świecie, kobiety, mężczyzn, nieletnich, bogatych i biednych, bez wyjątku. Według najbardziej popularnej encyklopedii internetowej (https://pl.wikipedia.org/wiki/Alkoholizm) – w Polsce w roku 2014, problem ten dotyczył ok 4,4% populacji powyżej 15 roku życia. Niestety, śmiem twierdzić, iż ta tendencja rośnie z każdym rokiem.
Łatwo jest nam oceniać innych, nie znając przyczyn ani podstaw danego zachowania. Nigdy nie powinniśmy się zarzekać, że nas nigdy nie spotka, bo prawda jest taka, że tego nie wiemy. Każdy może upaść. Wydarzy się coś, co spowoduje nieprzewidziane konsekwencje. Czy, tak z ręką na sercu, szczerzy sami ze sobą, kiedykolwiek zastanawialiście się jak wygląda życie alkoholika? Jak ulegają degradacji jego podstawowe priorytety? Gdzie zaspakajanie nałogu staje się sensem istnienia samym w sobie. Gdzie brutalna rzeczywistość miesza się z marami sennymi o minionym życiu w oparach najtańszego substytutu alkoholu. Ciężko sobie nawet wyobrazić takie życie, chociaż to żadne życie a zwykła egzystencja.
„Z dna” to historia opowiadająca o losach samego autora. Niesłychanie brutalna, ale nie w kontekście użycia siły (chociaż i takie elementy się zdarzają),tylko dowodząca tezie, że życie bywa okrutne i niesprawiedliwe. Sam opis pierwszej próby napicia się denaturatu doprowadziła mnie do ogromnego zniesmaczenia. Ale z drugiej strony, dało to do myślenia, jak wielką determinację może okazać człowiek, żeby wypić takie świństwo, aby tylko na ulotną chwilę zapomnieć. Prywatnie miałam styczność w swojej pracy z kobietą, która kupowała w aptece za grosze, kilka razy w tygodniu, kilka buteleczek spirytusu salicylowego. Jest to straszne i niepojęte, jaką to może mieć siłę napędową, żeby wypić cokolwiek, żeby nie zwariować. W trakcie czytania zatracamy się coraz bardziej, wspólnie z bohaterem. Tracimy razem dotychczasowe życie na poczet „nowego”, fioletowego wymiaru. Od czasu do czasu, jednak musimy zmierzyć się ze wspomnieniami z minionego żywota. Dla mnie chyba byłoby to najtrudniejsze. Psychicznie chyba bym nie dała rady. Nie dziwie się, że Piotr i jego koledzy nie chcą tego pamiętać.
Gratuluje autorowi niesamowitej odwagi i chęci podzielenia się swoją historią. W jasny i klarowny sposób, bez zbędnej cenzury opisuje to, co robił i to, co musiał robić, z kim się spotykał i do jakich rzeczy był zdolny, aby jakoś przetrwać każdy kolejny dzień. Pokazał również, że zwykły menel to także człowiek, który musi się przystosować do sytuacji. Który również ma potrzeby koegzystencji z drugą osobą. Książka w interesujący sposób pokazuje wzajemną lojalność między towarzyszami niedoli, co jest naprawdę fenomenalne i godne podziwu.W naszym społeczeństwie, niestety coraz rzadziej, takie relacje zachodzą.
Z mojej strony zachęcam każdego do przeczytania tej pozycji. Zapewniam, że z całą pewnością o niej nie zapomnicie. Nie jest to łatwa i przyjemna lektura, ale jest warta, każdej spędzonej nad nią minuty.
Z dna Piotr Jastrzębski
8,5
Przyznaję, że ociągałam się, by sięgnąć po książkę Piotra Jastrzębskiego. Notka wydawcy o autorze zamieszczona na okładce szczególnie do mnie nie przemówiła, a wręcz spowodowała, że zapaliła mi się kontrolka ostrzegawcza „Uważaj, trzymaj się z dala od polityki!”. Po procesie dojrzewania wreszcie zaglądnęłam do środka, jednak gdy dostrzegłam pod wstępem podpis Piotra Ikonowicza, tylko utwierdziłam się w swoim uprzedzeniu „Jejku, będzie politykierstwo…”. I bęc… znowu utknęłam. W końcu ileż można zwlekać? Nie ukrywam, że do lektury usiadłam z dystansem i… wówczas to się stało. Nie wiem dokładnie jak. Nie wiem dokładnie kiedy. Ale wierzcie mi, że wylądowałam na dnie. To dno było tak bezpośrednio przykuwające, że wynurzyłam się z niego tylko raz i tylko dlatego, że po pierwsze miałam taką możliwość i po drugie nie byłam w stanie znieść plugastwa alkoholowej czeluści, gdy za mózgojeba można rajfurzyć i frymarczyć drugim człowiekiem. Wówczas powiedziałam dość, czas na przerwę.
Piotr Jastrzębski sam uznaje „Z dna” za swoisty pamiętnik, zgromadziwszy w nim wydarzenia, w których sam uczestniczył lub był świadkiem. Autor nie stosuje taryfy ulgowej ani dla siebie, ani dla czytelnika. Nie ma tu więc eufemistycznych opisów wyjaśniających czy usprawiedliwiających przyczyny drogi na dno. Po prostu otwieramy książkę, czytamy i od razu tkwimy w pijaczej kloace. To uderzenie ogłusza i oszołamia jak dykta (dla niewtajemniczonych takich jak ja wyjaśnię, że chodzi o denaturat),która wlewa się w gardło i pali, pali aż do narastającego odruchu wymiotnego. Alkohol przetacza się tam wg zdumiewającej pijackiej miary, bo to nawet nie są litry. To procentometry, czyli dawki niezbędne do doszczętnego sponiewierania się, konieczne do stłumienia wspomnień o kochającej rodzinie, beztroskich dzieciach, zawodowym sukcesie. Bo wspomnienia wypalają piołunem nadziei resztki duszy bardziej niż otępiająca dykta wyniszcza i tak już fizycznie nędzny organizm.
„Z dna” jako dziennik zawiera osobiste przeżycia i subiektywne spostrzeżenia, ale jest też nadzwyczaj sugestywne. Szorujemy więc z autorem nosem niemal przy bruku, by upatrzeć na chodniku wymarzony okaz peta zasługujący na dopalenie przez pijaczka. Miętosimy go w złachanych ustach, parzymy uwalane palce. Wystając pod śmietnikiem w oczekiwaniu na zgniłe resztki wyrzucanego przez sklep jedzenia, woniejemy zakisłą mieszanką brudu, na wpół przetrawionego etanolu i dymu papierosowego. Towarzyszymy Jastrzębskiemu w nabożnym wręcz rozlewaniu procentów, próbując uspokoić telepiące się dłonie. Uprawiamy wyspecjalizowane wolnorynkowe żebractwo, by pomogło nam trwać w melanżu. Zachlewamy się do upadłego, zapominamy, znowu zalewamy robaka, a gdy zaczyna do nas docierać rzeczywistość, ponownie zapominamy, wpadamy w delirkę. I tak w kółko. Przez dni, tygodnie, miesiące i lata. Jedynym celem i sensem istnienia dla dykciarza staje się alkohol, który urasta do podstawowej potrzeby, nawet ponad konieczność zaspokojenia głodu. Błąkając się z Jastrzębskim, sama miałam wrażenie, że denaturat mi się ulewa, że zakrzywiona czasoprzestrzeń wprowadza mnie w lumpiarsko-nałogowy wymiar, że krztuszę się koszmarem bez wyjścia. Jednakoż całą tę odpychającą ohydę i nieznośną do udźwignięcia obrzydliwość sytuacji Jastrzębski ubiera w nad wyraz atrakcyjny fason, bo jako dziennikarz z wyrobionym warsztatem pisarskim ma ułatwione zadanie, aby dotrzeć do czytelnika nie tylko z samym przekazem, lecz także z jego formą.
„Z dna” to niewątpliwie ciężki kaliber tematyczny. Jastrzębski odsłania spory kawałek siebie. Bez ogródek, bez upiększeń, bez usprawiedliwień. Świat, w którym jemu przychodzi egzystować latami, nas błyskawicznie ścina z nóg niczym wytrawnie pędzony bimber. Myśli autora lewitują na obrzeżach rzeczywistego marazmu i absurdalnej apatii, a w filozoficznych refleksjach czerpią z alkoholowych celebrytów jak Witkacy, Hłasko czy Himilsbach, bowiem niektóre obszary osobowości Jastrzębskiego są odporne na upojenie i z trzeźwością godną mistrza abstynencji zdradzają wysublimowany apetyt na Grochowiaka, Herberta czy Kołakowskiego. Można by przypuszczać, że Jastrzębski to żulerski ekshibicjonista. Zarzucając nas wstrząsającymi epizodami, próbuje przed nami ukryć drugie dno, mianowicie najbardziej prywatne fragmenty swojego życia. Jest to strefa zastrzeżona tylko dla niego, od której nas oddziela bezwzględny szlaban. Może gdybyśmy tam zaglądnęli, z przerażeniem odkrylibyśmy, że dno, które nam Jastrzębski oficjalnie funduje, wcale nie sięgnęło jeszcze bruku? Bo to tam właśnie krwawi jeszcze miłość, umiera szacunek, plugawi się mąż, zawodzi ojciec, upada mężczyzna.
Jastrzębski spowodował, że poczułam wstręt i do tego, co sam pisze, i do niego samego za menelskie pijaństwo, za uchlany wygląd, za wiecznie szurający chód i przede wszystkim za patologiczną mentalność. Zaraz potem przyszło obrzydzenie do siebie samej za to, co urodziło się w mojej głowie. W ślad za tym zalał mnie wstyd. Wstydziłam się własnej reakcji na zapijaczonego żula, śmierdzącego łazęgę, na… człowieka. Szarpałam się z tą świadomością i długo bolało mnie sumienie (ale dobra literatura chyba musi boleć?),że lektura ujawniła moje obłudne oblicze, z którego wcale nie jestem dumna. W czasie parania się z własnymi wyrzutami natknęłam się na jednego z wrocławskich kloszardów, który z najwyższym pietyzmem wybierał „skarby” z ulicznego śmietnika. Niemal chciwie obserwowałam, jak przebiera, wącha, uważnie wpatruje się, liże i nadgryza, by sprawdzić jakość i ocenić wartość znaleziska. I wiecie co? Ponownie zupełnie bezwiednie pojawiła się w mojej głowie myśl. Ot, taka sobie, zwykła i ludzka. Kim jest ta marna istota i jaką ma za sobą historię? Tak oto Jastrzębski uwrażliwił mnie na losy innego człowieka. I jeśli kiedyś zapytacie, po co dzieje się na świecie to czy tamto, to miejcie świadomość, że wszystko ma głębszy sens. Nawet jeśli tu i teraz trudno go na szybko pojąć.