Węgierski pisarz, eseista. Urodził się i mieszka na Słowacji. Pełnił funkcję prezesa Stowarzyszenia Pisarzy Słowackich i redaktora naczelnego oficyny Kalligram. Autor licznych zbiorów opowiadań, esejów oraz prac naukowych z historii literatury węgierskiej. Laureat Nagrody Stowarzyszenia Pisarzy Słowackich oraz wielu innych nagród.
Sprawnie napisany, pomysłowy zbiór opowiadań, w których autor sięga po fantastyczne motywy, bawiąc się w literackie gry. Nie sposób pominąć wyraźnej inspiracji twórczością Borgesa. Nawet jeżeli to nie jest ten poziom, to jest to bardzo dobry zbiór tekstów bawiących się konwencjami, wątkami, pewną samoświadomością tekstów, bohaterów, którzy np. będąc pisarzami stają się bohaterami własnych literackich poszukiwań i twórczości. Wychodzi to bardzo świeżo, oryginalnie, w części tekstów bardzo porywająco, a w innych bardziej melancholijnie, z naciskiem wyraźniejszym na klimat.
Do tego dostajemy literaturę zakorzenioną jednocześnie w tej postmodernistycznej tradycji, ale i węgiersko-słowackiej glebie, z mocnym osadzeniem w kulturze i tym rozdźwięku politycznym autora, jest on bowiem Słowakiem narodowości węgierskiej.
Zbiór jest ułożony tak, że pierwsze teksty są najbardziej przystępne, łatwo zrozumiałe, oparte na fajnych zwrotach akcji, puentach wyraźnych i dość oczywistych, a im bliżej do końca książki tym bardzie dostajemy zmiany formy, żonglowanie postaciami, narratorami, miejscami, a punkt wejścia, zrozumienia zwiększa się.
Całość bardzo na plus, niewielka antologia, która przekonała mnie do autora i nie omieszkam sięgnąć po inne jego tytuły.
Ostatnimi czasy, być może jedynie chwilowo, zarzuciłam kryteria, wedle których dawniej oceniałam literaturę, i przyjęłam dwa nowe, zasadnicze. A zatem interesuje mnie, czy jest szczera i czy ma coś do powiedzenia.
Niniejszych kryteriów zastosować wprost do „Dzwonów Einsteina” się nie da. Tak to chyba jest z nową literaturą, że trudno stwierdzić, na ile nieudane fragmenty są w swej nieudaności zamierzone. Szczególnie jeśli rzecz nosi podtytuł „Opowieść z Absurdystanu”.
Grendel ma styl i ma humor, ma też niejaką słabość do kiczu oraz stwierdzania prawd oczywistych. Jego hiperboliczna rozprawa z triumwiratem komunizmu, oportunizmu i relatywizmu wydaje mi się nie tylko postrzelona, ale i rozstrzelona oraz przestrzelona, choć niewątpliwie interesująca.