-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2022-12-01
2023-01-01
2022-09-21
Nie wiem od którego tomu książki z serii "Pan Samochodzik" utraciły status "Pana Samochodzika" ale czytając "Toruńską tajemnicę", która ma numer 96 zdecydowanie jestem zdania, iż powinno nastąpić to dużo, dużo wcześniej. Bo skądinąd wiem, że seria i bohater mają wśród wielu osób status kultowych. A seria z każdym kolejnym pojedynczym tomem traci na wartości. Zyskuje infantylność, sztuczność i naiwność. Jeżeli mam być tak zupełnie szczery to kompletnie nie wiem dla kogo te pozycje obecnie są adresowane. Nie nadaje się to już dla starszego odbiorcy, który wychowany jest na pierwszych dwunastu (czy jak liczyć inaczej piętnastu) tomach. Bo nie ma w tym już magii Nienackiego i pewnie traktowane jest to przez nich sentymentalnie. Nie nadaje się dla dzieci bo mimo wszystko jest to zbyt poważne i mało interesujące. Nie nadaje dla młodzieży bo akcja jest mocno infantylna i naciągana. A i zagadki są bardzo, bardzo banalne. Naprawdę, nie wiem dla kogo jest to adresowane. Z resztą sam popyt na "samochodzikową" literaturę wiele o zainteresowaniu serią daje w jakiś sposób odpowiedź na to pytanie...
Osobiście "samochodziki" łapię od czasu do czasu aby przeczytać przygodę z jakiegoś miejsca gdzie ostatnio spędziłem trochę czasu. Tym sposobem po weekendzie w Toruniu postanowiłem zerknąć czy gdzieś złapię jakiegoś "samochodzika", którego akcja działa się w tym mieście. I tak trafiłem właśnie na "Toruńską tajemnicę". Tak bajdełej to głupi weryfikator sobie wybrałem bo można być pewnym, że "Samochodzik" był już w każdym miejscu świata i odnalazł albo próbował odnaleźć każdy skarb świata... Kindżały, złote pociągi, Arkę Noego, bursztynową komnatę, mumię, koronę Popiela, Świętego Graala (bo to nie Indiana Jones ani Robert Langdon go odnalazł tylko Daniec!)... To już nawet brzmi absurdalnie. Tak więc czekam tylko jak będzie szukał skarbu w mojej piwnicy (kredens z warsztatu dziadka) albo pod drzewem na działce pana Janka z Rokicin Dolnych (a to będzie bimber z 1987 roku). Bo czyż tytuły "Pan Samochodzik i... skarb Janka z Rokicin" albo "Pan Samochodzik i... piwniczny skarb" nie brzmią "samochodzikowo"? No jak nie jak tak...
Ale rozwlekłem się w tym nic nie mówiącym wstępie. Więc do rzeczy.
Akcja rozpoczyna się przypadkowym znaleziskiem na jakie natrafiają nastoletni chłopcy w ruinach zamku Dybów. Odnajdują bowiem korytarz zakończony zamkniętymi drzwiami. Dokąd prowadzi? Mają zamiar przekonać się o tym później, kiedy wrócą na poszukiwania z lepszym sprzętem. Z przyczyn bowiem niezależnych od nich nie jest im to jednak dane...
Po latach główny bohater czyli Paweł Daniec musząc udać się w służbową podróż do Bydgoszczy, spotyka przy okazji swojego przyjaciela ze szkolnych lat. Ten z kolei zapoznaje go z wiekowym Panem Anzelmem - fanatykiem historii i kolekcjonerem dzieł sztuki. A ten wprowadza go w zagadkę złotych kielichów pochodzących z Torunia.
I to w sumie tyle słowem wstępu.
Co było fajne?
Fajne było to, że mogłem być w miejscach opisanych na kartach książki. Przecież chwilkę wcześniej buszowałem po ruinach zamku Dybów czy biegałem po starym mieście.
Co mi się nie podobało najbardziej?
Infantylizm. Naiwność. Prostota języka. Aż do przesady.
Rozumiem, że książka w głównej mierze adresowana jest do (chyba) trochę młodszego odbiorcy (ale czy na pewno?). Ale w dobie internetu i youtube'a, "arcydzieł" Vegi czy ogólnie otaczającego nas świata, chociażby rozmowy dresiarzy przedstawionych w książce brzmią dramatycznie i sztucznie. Ostrzej zwraca się już do dzieci wychowawczyni w przedszkolu kiedy chce wyegzekwować zwrot zabawki niż robili to dresiarze w książce. Już pomijam przedstawienie ich w tak stereotypowy sposób (niech przyzna się ktokolwiek kto widział kiedyś dresa z łańcuchem na szyi). Pomijam ich umysł pracujący na zasadach dziecka w wieku 7-8 lat. To przecież tak nie wygląda... No i sposób ogólnie działania drechów (których jest aż taki nadmiar w książce, że tytuł powinien brzmieć "Pan Samochodzik i... drechy") jest naprawdę stereotypowo infantylny. Większych przygłupów nie da się chyba w Polsce znaleźć niż Ci pracujący na zlecenie niejakiego głównego antagonisty - gangusa Salcesona. Pewnie kierował się ceną usług. Miało być dobrze i tanio. Wyszło tylko tanio.
Aha... i jeszcze jedno - wielka tajemnica, kielichy, wątek II Wojny Światowej, tajemne przejścia i nagle na koniec okazuje się, że jest ktoś, kto od początku wiedział o całej tajemnicy i znał jej rozwiązanie. Come on...
Oryginały (nazwijmy tak książki autorstwa Nienackiego) toczyły się z reguły w bardzo sympatycznej atmosferze, konflikty były rozwiązywane raczej "pokojowo" (jak to mówił Bruce Lee - sztuka walki bez walki), nie było akcji na zasadzie bijatyk i walk. Tutaj to się dzieje już na grubo. Akcje z nożami, włamaniami, sztuki walki wszelakie, pistolety, pościgi samochodowe czy plenerowe, śledzenia komórkami. Nie no... to nie jest "samochodzik" jakiego znałem i lubiłem...
Więc wracając do początku - nie dziwię się, że w końcu ktoś na tyle zainteresował się tym tematem i seria "Pan Samochodzik i..." straciła ten przedrostek.
To na pewno nie jest ostatnia książka z serii jaką przeczytam. Jeżdżę to tu, to tam. Lubię poczytać jak Autor przedstawia miejsca w których byłem i w jaki sposób wplecie w nią swoje fantazje i fabułę. Więc książek z serii będę pewnie od czasu do czasu szukał. Ale poziomu spodziewam się podobnego.
Nie wiem od którego tomu książki z serii "Pan Samochodzik" utraciły status "Pana Samochodzika" ale czytając "Toruńską tajemnicę", która ma numer 96 zdecydowanie jestem zdania, iż powinno nastąpić to dużo, dużo wcześniej. Bo skądinąd wiem, że seria i bohater mają wśród wielu osób status kultowych. A seria z każdym kolejnym pojedynczym tomem traci na wartości. Zyskuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-07
Tytuł bardzo dobry i cholernie dobrze się go czytało.
Pomijam, że z braku czasu, natłoku obowiązków i ogólnego dopierdzielenia roboty i wszelkich dodatkowych atrakcji jakich może dostarczyć życie zawodowe, to czytanie szło mi mega topornie... Wystarczy powiedzieć, że "Szczelinę" czytałem chyba ze dwa miesiące (wstyd)... Ale to naprawdę tylko i wyłącznie dlatego, że specyfika mojej pracy lubi solidnie dosrać od początku listopada i trzymać emocję do samego końca roku... Stąd absolutny brak czasu na przyjemności.
Ale do rzeczy.
Samej treści nie będę streszczał bo średnio rozgarnięty człowiek potrafi przeskrolować sobie stronę do góry i zalążek fabularny będzie już znał.
Streścić mogę jednak moje emocje. A ujmę je w kilku słowach. Ciekawość, emocje, irytacja.
Ciekawość - bo z każdym kolejnym wątkiem, każdym otwarciem nowej sprawy, nowym pociągniętym sznureczkiem, nowym odkryciem, byłem mega ciekaw co wydarzy się dalej. To trochę jak w hamerykańskich serialach kiedy odcinek kończy się w najmniej odpowiednim dla oglądającego momencie (a najlepszym dla scenarzysty) bo trzeba podtrzymać napięcie. I często gęsto jest tak, że trzeba obejrzeć jeszcze te kilka minut kolejnego odcinka aby wiedzieć co wydarzy się dalej. Z czytaniem "Szczeliny" miałem podobnie. Tylko, że czytanie nie kończyło się jak w przypadku jakiegoś serialu na pierwszych kilku minutach kolejnego odcinka ale pożerało kolejne strony.
Wątki, historia, pomysł - meeeeeeega props najniższy ukłon.
Emocje - w sumie patrz wyżej. Nie sposób nie przeżywać emocji i nie doświadczać ich z bohaterami. Nie sposób nie przypisać postaci bohaterów do jakiś swoich znajomych. Nie ciężko polubić lub znienawidzić głównego bohatera. Każda z wykreowanych postaci jest "jakaś". Nikt nie jest jałowy i pusty jak dzban. Są z krwi i kości. Przepełnieni emocjami, wyrazistością, namacalnością.
Plus emocje nasze - wewnętrzne. Tego co czujemy czytając. Podekscytowanie, fascynacja, strach, niepewność, dezorientacja, skołowanie.
E lot of imołszans. Takie poprowadzenie słowa jak zrobił to Autor to naprawdę masterpiece.
Irytacja - bo wielokrotnie zostałem zrobiony w konia. Kiedy myślałem, że będzie już dobrze, zmierza w dobrą stronę, wszystko się prostuje to... wszystko było już źle, zmierzało w złą stronę i krzywiło się.
To trochę jak z życiem. Kiedy jest dobrze to nie możesz się cieszyć bo to znaczy, że zło pier*olnie znienacka.
I czemu jeszcze irytacja? Bo... bo... bo "Szczelina miała być najlepszą książką Autora. Była cudowna. Ale mnie osobiście "Ciemność" podobała się bardziej.
I naprawdę się na to zirytowałem.
Bo 90% książki czytałem z takim napięciem z jakim mógłby oczekiwać człowiek z zawiązanymi oczami na wbicie szpilki pod paznokieć. Ale ostatnie 10% po prostu mnie rozczarowało... Akcja poszła w stronę w jaką najbardziej bym chyba nie chciał aby poszła. Może to trochę zbyt mocne słowo ale ostatnie 10% nazwę po prostu "rozczarowaniem". Bo na taką dawkę tajemnicy, napięcia, wyekspediowanych do granic emocji, spuentowanie jest po prostu (jeżeli tak można napisać w przypadku takiego rozwiązania) "logiczne".
Mnie osobiście szkoda, że książka poszła w taką stronę. Bo wątki jakie się pojawiły (i nie zakończyły) mogłyby być poprowadzone w zupełnie inną stronę. No albo tutaj już włącza się moje B klasowe serce;).
Ale tak - sporo wątków jest rozpoczętych i nie zakończonych. I to nie jest na zasadzie - czytelniku dopowiedz sobie i wymyśl teorię sam. Bo tu nie da się niektórych rzeczy dopowiedzieć i wyjaśnić samemu.
Podsumowując. 90% cudowności, przygody, fascynacji tajemnicą, czytelniczego podniecenia. Stanu w którym myślałem "ten tytuł wskoczy do TOPu najlepszych książek jakie przeczytałem". Ostatnie 10% burzy ten obraz upraszczając go. Czułem się trochę tak jakbym wszedł do dopiero co odkrytego grobowca w Egipcie i zobaczył tam kibicowskie graffiti.
Czy polecam? Oczywiście! Cholernie polecam! Bo to groza w najczystszej możliwej postaci. Oniryczna, przygodowa groza.
Moje wewnętrzne odczucie bardziej poleca "Ciemność" ale też nie dziwię się i rozumiem czemu "Szczelina" ma więcej fanów i polecających.
No i wątpliwości nie ulega - Jozef Karika wielkim pisarzem jest.
Tytuł bardzo dobry i cholernie dobrze się go czytało.
więcej Pokaż mimo toPomijam, że z braku czasu, natłoku obowiązków i ogólnego dopierdzielenia roboty i wszelkich dodatkowych atrakcji jakich może dostarczyć życie zawodowe, to czytanie szło mi mega topornie... Wystarczy powiedzieć, że "Szczelinę" czytałem chyba ze dwa miesiące (wstyd)... Ale to naprawdę tylko i wyłącznie dlatego, że...