Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Niezwykłe stadium ludzkiej ambiwalentności w postaci jednej kobiety pragnącej zmienić własne życie. Niespokojna i dążąca do wolności dusza umieszczona w wyciszonym i niegwałtownym ciele. Burza zmian myśli i sposóbu postrzegania świata połączona ze spokojem działań i decyzji to precyzyjny kunszt literacki autorki, który zawładną mną do reszty.

Nic nie wskazywało na to, że w dniu ukończenia czterdziestu lat pani Wu diametralnie zmieni swoje życie. Nie chcąc już dłużej rodzić dzieci kobieta proponuje mężowi konkubinę. W domu Wu to początek zmian i tradycyjnego myślenia. Idą czasy zmian i rewolucji. Przede wszystkim rewolucji w życiu jednostek.

„Bo pierwsza miłość w sercu mężczyzny to miłość do siebie samego. Niebiosa dały mu tę miłość jako pierwszą, aby chciał żyć, choćby jego smutki były wielkie i ciężkie. A gdy miłość własna dozna urazy, żadna inna w nim nie przetrwa, bo gdy miłość do siebie odniesie rany zbyt głębokie, on zechce umrzeć, co jest wbrew nakazom niebios”.

Niezwykle bogata, mądra i pouczająca. Przewracająca życie i myślenie do góry nogami, w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewasz. I pewnie jest prawdą, że każda książka ma swój czas i w zależności od naszej sytuacji w życiu może na nas różnie wpłynąć. Tak było ze mną i odzyskaniem spokoju ducha w ciągle pogmatwanym i problemowym życiu. Zupełnie nie spodziewałam się tak wielkiego przekroju myśli, spostrzeżeń czy poglądów, tak szerokiego spektrum problematyki, współczesności zagadnień, trosk, obaw i niepokoju ludzkiej duszy. Buck ukazała prawdziwe oblicze ludzi, który niezależenie od pochodzenia przechodzą te same problemy, mają podobne wątpliwości i zmartwienia, a przede wszystkim dążą do samo satysfakcji i zadowolenia z życia. Do wolności.

"Mądrość to wielki dar, ale i wielki ciężar zarazem. Rozum bardziej niż bieda i bogactwo dzieli ludzi i czyni ich wrogami lub przyjaciółmi. Choć byłby nie wiem jak dobry, człowiek mądry musi pamiętać, że roztropność nie zaskarbi mu miłości tych, co rozum mają nieco słabszy."

Powieście sama w sobie jest bardzo głęboka. Sama historia to tylko zalążek jej wielopoziomowej złożoności ludzkich emocji i odczuć. Posługując się główną bohaterką pisarka ukazuje nie tylko tradycyjne chińskie myślenie, model rodziny czy obowiązek względem starszych, rodziców czy domu, lecz także, jak już wspomniałam, rozmyślania nad sensem ludzkiego istnienia, wolności, prawa ingerencji w życie innych, słabości i niedoskonałości ludzkiej. To zaledwie namiastka z wielu spraw poruszanych przez autorkę, która poprzeczkę ustawiła bardzo wysoko i utrzymała ten poziom do samego końca. Książka spełnia wymogi nie tylko jako dobre czytadło, również sprawdza się jako dobre sumienie.

Wydawałoby się, że punktem kulminacyjnym będzie pojawienie się Drugiej Pani, lecz to wcale nie był ten moment. Dopiero później, kiedy wir zmian osiąga punkt najwyższy, my, czytelnicy, odkrywamy, że to nie o historię tak naprawdę chodzi, lecz o stadium ludzkiej psychiki i zachowań, które tak naprawdę nie zmieniają się od wieków, bez względu na pochodzenie.

Dla mnie książka jest rewelacyjna, a autorka pokazuje ponownie klasę. Polecam każdemu, bo po tą autorkę warto sięgać!

Niezwykłe stadium ludzkiej ambiwalentności w postaci jednej kobiety pragnącej zmienić własne życie. Niespokojna i dążąca do wolności dusza umieszczona w wyciszonym i niegwałtownym ciele. Burza zmian myśli i sposóbu postrzegania świata połączona ze spokojem działań i decyzji to precyzyjny kunszt literacki autorki, który zawładną mną do reszty.

Nic nie wskazywało na to, że w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z początku podchodziłam ostrożnie, pierwszy tom nastawił mnie bardzo pozytywnie, ale rewelacji nie było. Drugi kompletnie mnie zaskoczył, nie mogłam uwierzyć, że tak się wciągnęłam. Nie trudno zrozumieć, że od trzeciego tomu oczekiwałam niemałych fajerwerek. Jak się udało?

Od czasu "Niepokoju" wiele się zmieniło, kończy się sielanka, a zaczyna wyścig z czasem, pytanie, czy wilki mogą cokolwiek poradzić na zbliżające się niebezpieczeństwo. Co robić ma Sam wiedząc, że jego ukochana jest gdzieś w lasach Mercy Falls a z dnia na dzień pozostaje co raz mniej czasu. Ile jest w stanie poświęcić człowiek dla ukochanej osoby?

Powiedzmy sobie szczerze od początku - nie powaliło mnie. Powalił mnie za to ten znany schemat, ta celowa powolność, do znużenia podobna budowa i brak napięcia. Tak jak wcześniej nie narzekałam na nieśpieszną akcję, tak teraz mi ciążyła. Skoro czyha niebezpieczeństwo to trzeba je jakoś wprowadzić, trzeba budować napięcie tak, żeby czytelnik nie mógł się oderwać. A mi strony strasznie się dłużyły, nie mogłam doczekać się momentu, kiedy coś zacznie się dziać. Denerwowało mnie to, że autorka ta mocno skupia się na uczuciach a zapomina, że ma tak wiele tajemnic do wyjaśnienia. Oczekiwałam, że pozostawiona na koniec niewiedza jakoś mnie zaskoczy, wprowadzi zamęt, ale przy tak wolnym tempie powieści był to marny skutek.

Czyta się w miarę szybko, bo to nadal fajnie napisana powieść, ale ten ograny schemat aż razi w oczy. Autorka skupia się na uczuciach, ale nadal nie czyni ich mdłymi i ckliwymi, za co przyznaję duży plus. Miłość łącząca Sama i Grace jest wyjątkowa, ale bardziej opiera się na wzajemnym zrozumieniu i zgraniu. Szkoda, że napięcie rodzi się dopiero na sam koniec, szkoda, że na wszystkie tajemnice poświęcono tak mało miejsca, że zepchnięte zostały one na boczny tor.

Rozczarowałam się, to fakt, ale mimo wszystko dobrze wspominam tę trylogię - świetny pomysł na wilki, mnóstwo tajemnic, ciekawa oprawa, prosty język powodujący natychmiastowe wciągnięcie się. To wszystko wpływa na to, że mogę polecać trylogię, bo nie jest kolejnym mdłym romansem i ma wiele do zaoferowania.

Z początku podchodziłam ostrożnie, pierwszy tom nastawił mnie bardzo pozytywnie, ale rewelacji nie było. Drugi kompletnie mnie zaskoczył, nie mogłam uwierzyć, że tak się wciągnęłam. Nie trudno zrozumieć, że od trzeciego tomu oczekiwałam niemałych fajerwerek. Jak się udało?

Od czasu "Niepokoju" wiele się zmieniło, kończy się sielanka, a zaczyna wyścig z czasem, pytanie, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co raz bardziej zaskakują mnie trylogie tego wydawnictwa. Pierwszym tom zawsze taki niepozorny, a kontynuacja co raz to lepsza i bardziej wciągająca.

Nadchodzi wiosna. Sam jest człowiekiem, ale tym razem to z Grace zaczyna się dziać coś dziwnego. W dodatku rodzice próbują ją rozdzielić z Samem – skupieni jak zwykle tylko na sobie, nie zwracają uwagi na to, jak bardzo ranią córkę. Isabel po śmierci brata zaprzyjaźnia się z Grace. Po długiej zimie w domu Sama pojawia się nowy wilk, Cole – niepokojący gość, który odmienia życie każdego z nich.

Nie sądziłam, wręcz nie potrafiłam się przed sobą przyznać, że taka młodzieżowa historia mogła mi się tak spodobać. Z początku nie chciałam się zagłębiać dalej, bo bałam się rozczarowania kolejnymi tomami, mdłymi słówkami i historii pisanej na przymus. "Niepokój" dosłownie wprowadził niepokój od połowy książki i teraz nie mogę przestać myśleć, co stanie się w ostatnim tomie.

Zaczęło się standardowo bardzo powoli, takie nudnawo spokojne życie pary zakochanych. Jednakże autorka nie zapomniała, że pewne tajemnice wymagają stopniowego wprowadzenia, a niewyjaśnione sprawy najbardziej interesują. Bo co to za przyjemność, kiedy sami rozwiązujemy sprawę lub kiedy autor podsuwa wszystko na tacy? Tutaj tego nie ma, masz tylko złudzenie, że nic więcej nie można dodać, a tak naprawdę nie wiesz nic. Całe dwa tomy nie przekroczyły twojej bariery niewiedzy. Słodka tajemnica i wciągająca historia mogą się okazać mieszanką wybuchową.

Oczywiście zasługą wciągnięcia jest bardzo prosta historia oparta na miłości dwóch nastolatków. Napisana prostym i przystępnym językiem szybko zachęca do dalszej lektury i ani się czytelnik obejrzy jest na końcu książki. Najlepszy w niej jest pomysł na wilkołaki, który bardzo chwalę od pierwszego tomu. Podoba mi się ta wyjątkowość i to, że sami przedstawiciele wilkołaków do końca nie wiedzą, jakimi prawami rządzi się ich świat. Być może to utarty schemat, że nastolatkowie są odpowiedzialni, szybko się w sobie zakochują, a ich związek okraszony jest tajemnicą, ale uwierzcie mi, jak przyjemnie się to czyta. Nie ma nic złego w dobrych opowiastkach o nadnaturalnych stworzeniach.

Zachęcam tych, co jeszcze nie próbowali i tych, co już są po pierwszym tomie, tymczasem ja czekam na trzeci tom.

Co raz bardziej zaskakują mnie trylogie tego wydawnictwa. Pierwszym tom zawsze taki niepozorny, a kontynuacja co raz to lepsza i bardziej wciągająca.

Nadchodzi wiosna. Sam jest człowiekiem, ale tym razem to z Grace zaczyna się dziać coś dziwnego. W dodatku rodzice próbują ją rozdzielić z Samem – skupieni jak zwykle tylko na sobie, nie zwracają uwagi na to, jak bardzo ranią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy słyszę o wampirzych historiach, to aż mnie mdli gdzieś w środku, bo przecież ileż można o tym samym? Do znudzenia wałkowanie jednego tematu... Jednak "Drżenie" nie dotyczy wampirów, lecz pokrewnych wilkołaków. Dzięki temu autorka stworzyła wciągającą historię i nietuzinkowe postacie.

Będąc młodą dziewczynką Grace zostaje uprowadzona z huśtawki przy swoim domu. Domek mieszczący się na pograniczu lasu to mała idylla zabieganych rodziców i samej bohaterki. Szczególnie od tamtego dnia, kiedy porwana została przez wilki.

W wyniku zbiegu okoliczności jeden wilk postanawia odtrącić stado i nie pozwolić na zabicie Grace. Od tamtej pory dziewczyna obserwuje las szukając swojego wilka, nasłuchuje wycia sfory. Kiedy spotyka Sama jej życie diametralnie się zmienia, a wszystko ma swój początek w dniu porwania.

Zaskoczyła mnie ta książką. Bardzo pozytywnie. Wydawałoby się, że to mdła historia, w pewnym momencie tak jest, kiedy nadmiar uczuć bohaterów wręcz wypełza z książki, lecz kiedy autorka nie skupia się na emocjonalnej relacji Grace i Sama jest naprawdę przyjemnie. Największym atutem tej książki jest pomysł na wilki, na ich przemianę, sposób życia itd. Chociaż struktura książki dostosowana jest do młodszych czytelników nie przeszkadza to w odbiorze. Prosty język, a czasem trywialne dialogi, powodują błyskawiczne przejście przez książkę. I tu, w gwoli wyjaśnienia, ten prosty język nie jest tutaj minusem. Myślę, że działa to raczej na korzyść powieści, bowiem danie tak młodym bohaterom poważnego i dojrzałego języka byłoby nie tylko nietaktem, ale poważną kpiną.

Jeśli chodzi o bohaterów, to oczekuję lepszego rozbudowania ich cech charakteru, ale też nie mogę się do czegoś przyczepić. Bohaterka potrafi walczyć o swoje, jest dojrzałą i zrównoważoną osobą, która nie podejmuje pochopnych decyzji. Sam jest bardzo nieśmiałym chłopakiem, do tego jest w stanie poświęcić samego siebie dla uratowania Grace. Można tutaj zauważyć dość ironiczne spojrzenie, jeśli chodzi o tę parę, bowiem Grace bez ceregieli podchodzi do spraw damsko-męskich, zaś Sam wiecznie płonie rumieńcem. Trochę na opak, jeśli chodzi o paranormal romance. Pewna siebie dziewczyna i zakompleksiony stwór to coś odmiennego.

Generalnie tak jak wspomniałam książkę czyta się błyskawicznie, historia jest ciekawa i wciąga. Pozostaje nadzieja, że w kolejnych tomach będzie dwa razy więcej akcji i dużo niewyjaśnionych spraw.

Kiedy słyszę o wampirzych historiach, to aż mnie mdli gdzieś w środku, bo przecież ileż można o tym samym? Do znudzenia wałkowanie jednego tematu... Jednak "Drżenie" nie dotyczy wampirów, lecz pokrewnych wilkołaków. Dzięki temu autorka stworzyła wciągającą historię i nietuzinkowe postacie.

Będąc młodą dziewczynką Grace zostaje uprowadzona z huśtawki przy swoim domu. Domek...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gaumardżos! Opowieści z Gruzji Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller
Ocena 6,7
Gaumardżos! Op... Anna Dziewit-Meller...

Na półkach: , ,

Kiedy pewnego dnia dostałam na maila pytanie czy chciałabym recenzować powieść o Gruzji nie wahałam się ani chwili, bowiem cóż ja wiem o Gruzji? Cóż wiem o mieszkańcach, tradycjach i problemach? Nic. Wstyd przyznać, ale przed przeczytaniem "Gaumardżos" moja wiedza była znikoma. Później wszystko uległo zmianie...

"Gaumardżos" trudno nazwać przewodnikiem czy książką podróżniczą, bowiem państwo Mellerowie umieścili tu raczej subiektywne wspomnienia, opowiastki czy anegdoty związane z Gruzją, a mniej suchych faktów. To spojrzenie trochę rozczula, gdy Mellerowie opowiadają o Gruzji, jak o kimś bliskim, o kimś za kim się tęskni, wzdycha i zawsze z upragnieniem wraca. Od razu czytelnik widzi i czuję tą bliskość, uczucie tęsknoty, dobrej zabawy.

Oprócz uczuć płynących od narratorów zauważyć można niezwykłą mentalność Gruzinów, którzy pomimo okupacji, wielu wojen i prób zmuszenia obywateli do poddania się innemu państwu nadal czują własną wartość, tradycję i kulturę, którą zachowują w sposób zgoła odmienny od naszego. Tam nie potrzeba muzeów pamięci, nie potrzeba podawania na tacy w szkole tradycji, w Gruzji nadal żyje folklor, w każdej rodzinie tradycje mają pierwszeństwo, a supra (uczta) nie obędzie się bez tradycyjnych toastów. W mentalności Gruzinów jest gościnność, bezwarunkowe zaufanie i miłość do swojego kraju. W życiu nie pomyślałabym, że ktoś może być tak otwarty na obcych, tak miły i uprzejmy, a zarazem tak uparty, jeśli chodzi o zapraszanie na ucztę. Bo to nie tylko gościnność drzemie w naturze tych ludzi, również upór, bardzo dobrze wykształcona zdolność twardego postawienia sprawy (czyli musisz do nas przyjść, nie ma gadania).



Dzięki Mellerom poczułam magię tego kraju, przyjrzałam się ludziom, których mentalność zawładnęła moim sercem. To kraj, gdzie załatwienie prostej sprawy może zając nawet i dnie, gdzie kobiety mają władzę na mężczyznami, może nie tak na co dzień, ale każda kobieta wie, że bez niej chłop by sobie nie poradził. Tamada potrafi wznosić toast nawet przez 30 minut, czasem wznosząc za przodków, czasem rzucając żartobliwe słowa i wywołując ogólną wesołość. Gruzini lubują się jak Polacy w dużych i głośnych ucztach, z mnóstwem jedzenia i ogromnej ilości wina. Tylko że tam wszystko dzieje się z dwukrotną siłą, z większym uśmiechem na twarzy i z większym zapałem. Niejednokrotnie można zauważyć podobieństwo ich do nas i na odwrót. Wiele wspólnych cech, wiele wspólnych spraw ważnych i tych mniej. Kto by pomyślał, że w tak mały państwie można odnaleźć tak pokrewne dusze.

Podczas supry stół nie pozostaje pusty nawet na pięć minut; puste półmiski natychmiast zostają zamienione na nowe, a uczta trwa nieprzerwanie nawet kilka godzin:


Toasty, wygłaszane przez tamadę potrafią trwać nawet 30 minut; podczas takiego toastu tamada porusza sprawy ważne i te trochę mniej, trzyma się tradycji, a przede wszystkim musi dotrwać do końca uczty, oczywiście pijąc tak jak pozostali:


Zauroczyłam się Gruzją. Chociaż w tej książce bardzo mało zwraca się uwagi na wady, nie ma się co dziwić, patrząc na miłość jaką autorzy otaczają ten kraj, same zalety zmuszają do jak najszybszego odwiedzania tej krainy. Do skosztowania wszystkich potraw, odwiedzenia Tbilisi, poznania uprzejmych i gościnnych Gruzinów oraz ich wspaniałej kultury.

Sama książka jest pięknie wydana, ilustracje świetnie dopełniają historie. Czyta się szybko i bardzo przyjemnie, chociaż niektóre momenty są zbyt przegadane jak dla mnie. Osobiście poczułam magię Gruzji, poczułam więź z tym krajem. Mellerowie chcieli pokazać Gruzję swoimi oczami i wyjątkowo im się to udało. Pomimo subiektywnego spojrzenia czytelnik sam może zdecydować co mu pasuje, a co nie. Ja gorąco polecam!

Kiedy pewnego dnia dostałam na maila pytanie czy chciałabym recenzować powieść o Gruzji nie wahałam się ani chwili, bowiem cóż ja wiem o Gruzji? Cóż wiem o mieszkańcach, tradycjach i problemach? Nic. Wstyd przyznać, ale przed przeczytaniem "Gaumardżos" moja wiedza była znikoma. Później wszystko uległo zmianie...

"Gaumardżos" trudno nazwać przewodnikiem czy książką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja babcia zawsze powtarzała, że jestem "waligóra". Więc, gdybym wybrała się na taki Mount Everest, to z góry nie zostałoby nic. Lecz prawda jest taka, że to góra decyduje, kto zdobędzie jej szczyt, a kto polegnie po drodze.

Z pasją nigdy człowiek nie wygra. Podziwiam takich ludzi, bo chowają strach do kieszeni, wyjmują odwagę, przypinają do piersi i gonią marzenia. Dlatego wybrałam właśnie tą książkę do recenzji. Po pierwsze, podziw. Po drugie, w końcu mrożąca krew w żyłach historia. A po trzecie, obiecałam sobie, że kiedy spełnię wszystko, co zaplanuję, sama wybiorę się na taką wyprawę i zdobędę najwyższą górę świata.

Plan wysokiej poprzeczki, możliwe, że nigdy nie będzie mi dane tego dokonać, a to powstrzyma mnie choroba, a to finanse, jeszcze kiedy indziej burze i trudności na wysokościach. Jednak Krakauer udowodnił mi jedno - marzenia można złapać, można udowodnić sobie, że szczyt jest do zdobycia. W pocie czoła, krwi, odmrożeń, złamań i śmierci, ale jest możliwy. I sama mogę opowiedzieć, dlaczego Mount Everest jest tak chętnie wybieraną górą do zdobycia. Przecież są mniejsze, ale trudniejsze do zdobycia szczyty również godne uwagi. Jednak, będąc już na szczycie M.E. ma się wrażenie, bycia najdalej, gdzie tylko da się wejść. Będąc mały dzieckiem wchodziło się na najróżniejsze meble byleby być większym od reszty. Z tym szczytem jest podobnie. Czujesz, że dalej się nie da. Osiągnąłeś najwyższy punkt na Ziemi.

Wspinając się rozumiesz, co goni innych na szczyt. Będąc już na dole, wiesz nadal, co ich prze w górę. Lecz, gdy przeżywasz taką tragedię, zaczynasz się zastanawiać, gdzie jest granica podążania za marzeniami i kiedy "na pewno mi się uda" traci jakikolwiek sens. Tragedię, jedną z największych w historii zdobywania Everestu, którą do końca życia zapamiętają ci, którzy uszli ledwo z życiem. Nie tylko zapamiętają ten wysiłek, ten pot, tą radość z wspinania się na najwyższy szczyt Ziemi, lecz także w ich pamięci na zawsze zostaną osoby, które z Himalai nie wrócą już nigdy, których ciała mijali po drodze. Zapamiętają także coś, czego z pamięci wyprzeć się nie da - winę, za śmierć połowy ekspedycji Adventure Consultants.
Bardzo trudno zawrócić kogoś, kto wszedł już tak wysoko.
Spekulować o przyczynach śmierci dwunastu osób w 1996 roku można na wiele sposobów, co z resztą autor bardzo dogłębnie oddaje w swojej książce. Lecz ważną rzeczą, na którą chcę zwrócić uwagę są morale, z jakami chcemy dokonywać oceny wydarzeń jakie miały miejsce 10 maja. Z jednej strony, trzeba było porzucić ratowanie jednych, ze względu na brak dojścia do nich, innych ze względu na małą szansę przeżycia. Jednak, zróbmy sobie ćwiczenie, oddychajmy wolno, pobierając jak najmniejszą ilość tlenu (jaką tylko uda nam się wykonać) i spróbujmy teraz trzeźwo myśleć, zachować morale, a co dopiero ratować innych. Błędy, które zostały popełnione na szczycie wpłynęły na sytuacje zupełnie bez wyjścia. Godzina 17, zupełne ciemności, dookoła tylko lód, zapadliny, porywisty wiatr i temperatura (odczuwalna) -70° Celsjusza. W takich warunkach, bez syntetycznego tlenu, powodzenia życzę tym, którzy próbują ruszyć na pomoc.

Aspektem, który również chce poruszyć są nowicjusze, którzy pchają się na szczyt powodując nie tylko gniew bogów (z wyznania Szerpów), lecz przede wszystkim zaśmiecenie góry i niebezpieczeństwo, jakie sprowadzają na inne wyprawy. W razie wypadku takiej grupy (chociaż zdarzają się grupy komercyjne i te "na poważnie", których problemy także dosięgają, np. ekspedycja Roba Halla, opisywania właśnie w tej książce) inne, decydujące się na pomoc albo szybko schodzą, albo szybko pośpieszają do góry. W obu przypadkach równa się to ogromnym zagrożeniom nie tylko dla grupy potrzebującej, lecz także dla ratowników. Niezależne od naszej woli są ruchy góry, w pewnym momencie może zejść lawina czy obruszyć się lód. Ekspedycje doświadczone stwarzają mniejsze zagrożenie dla innych, nowicjusze często są zdania, że góra nie tylko jest dla wszystkich, lecz także do zdobycia dla zupełnie nie przygotowanych wspinaczy. Będąc czytelnikiem wyprawy w 1996 roku mamy okazję poznać południowoafrykańską grupę, która za nic ma inne ekspedycje i prze na szczyt z zupełną obojętnością i chamskimi zagrywkami przewodnika. Takie sprawy nie powinny mieć miejsca w miejscu, gdzie każda minuta się liczy, gdzie każdy w dowolnym momencie może zginąć.

Komercjalizacja Everestu, wprowadzanie nowicjuszy, chamskie zagrywki w niebezpiecznych warunkach. Wiele spraw, o których generalnie nie ma się pojęcia, zostaje poruszonych w książce. Weźmy chociaż komercjalizację. Do 1953 roku można było pomarzyć o ataku szczytowym, co dopiero o szczycie! Wiele doświadczonych grup wspinało się i polegało na pewnych wysokościach i dopiero w 1953 roku dokonano pierwszego wejścia na szczyt (uznanego przez historię). A teraz czytam o tym, że w 1985 na Everest wprowadzono niedoświadczonego Dicka Bass'a. W kolejnych etapach co raz to więcej rządnych przygód, a przede wszystkim sławy, kupowało sobie wejściówki na najwyższą górę. Wchodziło co raz to więcej i więcej, lecz na całe szczęście nie wszyscy dochodzili. Nikt nie da pewności, że twoja stopa postanie na wysokości 8 848 metrów n.p.m. Góra przestała być rajem dla tych, którzy wchodzili tam z pragnień wspinaczkowych, marzeń o zdobyciu czy z zwykłej naiwności, że może i mnie uda zdobyć się ten wierzchołek? I chociaż teraz głośno krzyczę za tym, żeby ograniczyć takie wyprawy, to sama chciałabym mieć szansę wydrapania się. Gdyby tylko panowało to na lepszych warunkach, gdyby Everest nie był traktowany jako rozgłośnie medialną, ale jak "wisienka na torcie". Niestety, nie których nie da się zmienić.

"Wszystko za Everest" to reportaż, który powinni przeczytać wszyscy, nie zależnie od tego, czy Everest im w głowie czy nie. Książka Jona Krakauer'a ma w sobie tyle podłoży akcji, iż służyć może nie tylko jako przestroga, ale także jako pokazanie spełniania marzeń, poświęcenia, lojalności. Pokazuje, jak ważni są Szerpowie w wspinaczkach, chociaż jak błahe wydaję się wspinanie, to jednak jak trudnym i niebezpiecznym sportem jest. Jak ciężko przeżyć w takich warunkach, jak ludzie muszą polegać na sobie i przewodniku, a przede wszystkim, jak bardzo liczy się wola walki (życia) w sytuacjach kryzysowych. Nie podważalnym plusem takiej wyprawy jest docenienie życia, gdy staję się na krawędzi.

Cudowna, przerażająca i wciągająca! W żadnym momencie nie dłuży się ani nie gubi przeznaczenia swojego powstania - rzetelnego oddania sytuacji z wyprawy w 1996 roku grupy Adventure Consultants. Autor wprowadza opisy wielu postaci znajdujących się w tym okresie na Evereście, a także opisuje wiele innych wypraw, które miały miejsce. Porusza sprawy ważne dla wspinaczy, ważne dla przyszłości zdobyć, a także dla ludzi, u których nadzieja i ambicje mają pierwsze miejsce przed sławą i rozgłosem. Używając retrospekcji, porównań Krakauer ubarwia i tak już ciekawy reportaż. Gorąco polecam!

Moja babcia zawsze powtarzała, że jestem "waligóra". Więc, gdybym wybrała się na taki Mount Everest, to z góry nie zostałoby nic. Lecz prawda jest taka, że to góra decyduje, kto zdobędzie jej szczyt, a kto polegnie po drodze.

Z pasją nigdy człowiek nie wygra. Podziwiam takich ludzi, bo chowają strach do kieszeni, wyjmują odwagę, przypinają do piersi i gonią marzenia....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki O chłopcu, który ujarzmił wiatr William Kamkwamba, Bryan Mealer
Ocena 7,3
O chłopcu, któ... William Kamkwamba, ...

Na półkach: , ,

Są tacy ludzie, którzy na nudę i niepowodzenie mają tysiąc genialnych pomysłów. Tu dokonujemy podziału na tych, których pomysły to psoty oraz na tych, który pomysły wciskają nas w fotel. Nie zdając sobie sprawy jak jedno dziecko, niedożywione, bez odpowiedniej edukacji może nas zagiąć swoją wiedzą, pomysłowością i chęcią nauki.

By uronić kilka łez nie trzeba mi mdławego romansu, wystarczy prosta, można by powiedzieć swojska, opowieść z życia codziennego. I nie zaprzeczę, że wielokrotnie podczas czytania tej powieści stanęły mi w łzy w oczach, lecz przede wszystkim karciłam samą siebie za takie marnotrawienie czasu, życia i rozkładanie na części pierwsze błahostek, które wydają się mi bardzo ważne. Poniekąd są ważne, szczególnie dla mnie, i taką miarę powinnam brać, niekiedy jednak ma się taką rewelacyjną możliwość spojrzenia na czyjeś życie, które mówiąc szczerze, kolorowe to nie jest.

Will Kamkwamba wprowadza nas w świat swojego życia, pozwala wejść z butami do jego domu, poznać rodzinę, a także odkryć najdalsze zakątki jego wspomnień. Prostym i przystępnym dla czytelnika językiem opowiada swoją historię życia w Malawi. Gdy go poznajemy ma trzynaście lat, następuje klęska głodowa (spowodowana m.in. fatalnymi warunkami atmosferycznymi, jak również brakiem zainteresowania ze strony prezydenta, który bardzo długo utrzymywał się w twierdzeniu o brak jakiejkolwiek głodówki), wielu umiera z głodu, inni z powodu malarii czy cholery. Z powodu braku pieniędzy chłopak zmuszony jest opuścić szkołę. Zapasy co raz szybciej się kończą, znikoma pomoc w trymiga znika, zawrotne ceny zboża czy innych produktów zdatnych do zjedzenia przytłaczają i uniemożliwiają wielu wykarmienie dużych rodzin. To właśnie w tym okresie (klęska głodowa niosła skutki przez wiele lat) nasz bohater zagląda do biblioteki i odnajduję małą, nieporadną książkę do fizyki.

"Kobiety z wychudzonymi szarymi twarzami siedziały osobno błagając Boga o zmiłowanie. Ale robiły to po cichu nie płakały. Wszędzie zresztą ludzie cierpieli w milczeniu bo nikt nie miał siły na płacz. Dzieci z wzdętymi brzuszkami i dziwnie wyrudziałymi włoskami gromadziły się pod wystawami sklepowymi ..."

I tak właśnie moja znienawidzona fizyka zmienia na zawsze życie tego chłopca. Nie tylko sam uczy się teorii zawartych w tej książce, jak również sam, małymi krokami, rozpracowuje urządzenia by sam w końcu je konstruować. Czytając o próbach z radiem jakoś mało mogłam uwierzyć, że jego szalone (nawet dla mnie!) pomysły udadzą się. Więc pewnie wyobrażacie sobie jak wielce byłam zdziwiona pod koniec i jak dumna byłam z tego chłopaka! Konstruowanie przez młodych chłopaków to przecież nic wielkiego - każdy malec to robi, prawda? Lecz gdy doda się fakt budowania owych maszyn z odpadków z wysypiska i "niepotrzebnych" rzeczy staje się to na tyle wyjątkowe, aby pomóc młodemu geniuszowi w rozwoju i nauce, jak również wydać o nim książkę.


Heroiczne czyny w tak małym i zacofanym zakątku świata. Niech z błędu wyjedzie ten, co myśli o komputerze i jego bytności "wszędzie". Otóż w domach Malawijczyków nie było nawet prądu! Większość osób szła spać o 19, bo było zbyt ciemno by cokolwiek robić. Założenie instalacji jest bardzo kosztowne, więc łatwo można sobie wyobrazić jak wiele zmienia w życiu rodziny Kamkwamba wiatrak. I jak wiele mógłby zmienić u reszty rodzin, trzeba też wiedzieć, że William nie chciał poprzestać na zrobieniu prądu u siebie w domu, lecz także ułatwić życie innym mieszkańcom wioski.

„- Afrykanie codziennie naginają to, co mają - a jest tego niewiele - do swojej woli. Wykazując inwencję twórczą, stawiają czoło wyzwaniom, jakie rzuca Afryka. To, co świat postrzega jako śmiecie, Afryka przetwarza. Tam, gdzie świat widzi stare odpadki, Afryka widzi odrodzenie.”

"O chłopcu, który ujarzmił wiatr" to przepiękna powieść, którą każdy powinien przeczytać. Uczy wiele, nie tylko fizyki ;), lecz przede wszystkim docenienia własnych spraw i życia, pokazuje, że są osoby, które mimo przeciwności losu potrafią robić coś użytecznego i spełniać swoje marzenia. W czasie problemów nie załamywać rąk, a działać, działać i jeszcze raz działać. Powieść ta pokazuje nie tylko perspektywy życia codziennego, co świetnie się czyta, lecz także politykę prowadzoną w tym państwie, stosunek władz do ludzi, czy samych ludzi do siebie nawzajem. Mimo tych wszystkich nieszczęść to bardzo ciepła książka, pełna zapału i chęci robienia czegoś więcej, spełniania swoich marzeń.

Jeszcze na koniec ciekawostka AC (prąd przemienny) i DC (prąd stały). Czy już kojarzy się Wam co to za ciekawostka? Mówiąc szczerze w życiu nie przypuszczałabym, że jeden z najbardziej rozpoznawalnych zespołów świata ma fizykę w nazwie. :) [Wydedukowałam to na podstawie tłumaczenia Williama o transformatorach.]

Są tacy ludzie, którzy na nudę i niepowodzenie mają tysiąc genialnych pomysłów. Tu dokonujemy podziału na tych, których pomysły to psoty oraz na tych, który pomysły wciskają nas w fotel. Nie zdając sobie sprawy jak jedno dziecko, niedożywione, bez odpowiedniej edukacji może nas zagiąć swoją wiedzą, pomysłowością i chęcią nauki.

By uronić kilka łez nie trzeba mi mdławego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z wydawnictwem Initium jest tak, że każdą książkę, którą od nich dostanę zachwalam, pochłaniam ją w nieprzyzwoitym tempie, a potem zabieram się za następne i tak koło się zamyka. Wydawać by się mogło, że pewnie nie jestem obiektywna. Po prostu to wydawnictwo wydaje takie książki, które zawsze do mnie trafiają, ich lektura jest przyjemna, wciągająca i z niecierpliwością czekam na kontynuację.

Nagle musisz dokonać wyboru - wciąć milion dolarów czy podjąć udział w tajemniczej grze i otrzymać pierwszą wskazówkę. Amy i Dan są skazani na siebie, ich ukochana babcia nie żyje, a oni nie mieli pojęcia, dlaczego babcia zostawiła taki testament. Nie lubiani przez swoją rodzinę muszą podjąć decyzję czy uciec od ciotki i wyruszyć na poszukiwanie wskazówek, czy zabrać pieniądze i za chwilę stracić je na rzecz wspominanej ciotki. Podjęcie się wyzwania oznacza, że nie można się z niego wycofać, a na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo. Jaką decyzje podejmie rodzeństwo i co ich będzie czekać?

"Labirynt kości" pochłonął mnie od samego początku po ostatnie strony. Nie przypuszczałam, że mogą powstawać jeszcze tak ciekawe, wciągające i uczące o sile przyjaźni i rodziny serie młodzieżowe. Miejscami żałowałam, że mój brat nie czyta książek, bo spokojnie mógłby się wkręcić tę serię. Przede wszystkim jest zbudowana na podstawowym schemacie budowania napięcia. Chociaż z każdą stroną zbliżamy się do punktu kulminacyjnego, koniec końców zostajemy na etapie pierwszej wskazówki i niewyjaśnionych okoliczności. Riordan tak sprawie poprowadził akcję, że oprócz śledzenia losów bohaterów uczymy się nowych miejsc, poznajemy zagraniczne miasta, dowiadujemy się także o historii i wielkich osobach, które tą historię tworzyły.

"39 wskazówek" od samego początku zachęca, aby na bieżąco śledzić losy głównych bohaterów. Możemy uczestniczyć czytając książki, możemy zapisać się na stronę serii. Wszystko jest przygotowane tak, aby zachęcić młodszych czytelników do czytelnictwa. Nawet główni bohaterowie są latoroślami. Muszą zmierzyć się z problemami, które normalnego czternastolatka dawno by przerosły. Tutaj, oczywiście pamiętajmy, że to fikcja, pojawia się więź między rodzeństwem, która powoduje wyjście cało z opresji. Oczywiście starszą widownie może denerwować wiele rzeczy, na przykład głupie pytania Dana, myślę jednak, że w tempie rozwijania się akcji przestają takie mankamenty przeszkadzać i nie zwraca się na nie wielkiej uwagi. W tej serii chodzi właśnie oto, aby odkrywać, zadawać pytania i szukać na nie odpowiedzi. Bawić się wyśmienicie i tak właśnie jest. Dlatego z czystym sumieniem zachęcam do niej wszystkich: dorosłych, młodzież czy nawet młodsze dzieciaki, bo każdy znajdzie coś dla siebie.

Z wydawnictwem Initium jest tak, że każdą książkę, którą od nich dostanę zachwalam, pochłaniam ją w nieprzyzwoitym tempie, a potem zabieram się za następne i tak koło się zamyka. Wydawać by się mogło, że pewnie nie jestem obiektywna. Po prostu to wydawnictwo wydaje takie książki, które zawsze do mnie trafiają, ich lektura jest przyjemna, wciągająca i z niecierpliwością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początek nowego miesiąca, nowa porcja lektur, nowe doznania czytelnicze i dużo nowości. Zacząć miesiąc od dobrej książki to naprawdę fart. Miło jest czytać coś, co sprawia, że zmęczone oczy natychmiast idą w górę. To ta ciekawa książka przedłuża naszą bezsenność, chęć siedzenia do późna lub zabierania ze sobą książki zawsze i wszędzie, nie bacząc na jej ciężar czy rozmiar. „Dziedziczka Cieni” taka właśnie jest, strony niebezpiecznie ciągną, historia donośnie woła o wyjście na światło dzienne, a postacie tak łapią za serca, że długo będzie się je wspominać. To mocna, miejscami brutalna powieść o świecie, gdzie cierpnie jest na porządku dziennym. A nietolerancja potęguję kolejną zawiść. Gdzieś tam w cieniu są Krwawi, którzy mają jeszcze grosz honoru, dumy i akceptacji do Krewniaków.

Drugi tom przynosi co raz to więcej przygód, niepewności i doznań, jakich czytelnik bardzo pożąda. Dreszczyku na fakt, co będzie dalej. Jak potoczą się losy bohaterów, czy uda się zwalczyć zło panujące w Królestwach ? Książka porusza bardzo ważny problem – tolerancję. Gdy Królowa najeżdża na terytorium Krewniaków, wielu z nich ginie w imię chorej idei. To zupełnie tak, jak niektórzy ludzie traktują drugich, zupełnie nie obchodzi ich, co drugi ma do powiedzenia, ani fakt, że sprawia się komuś krzywdę. Dowiadujemy się o tym, jak Jaenelle „nagrodziła” „wujków Briarwood”. Jak choroba zabija ich wszystkich po kolei. „Nie ma lekarstwa na Briarwood”. Czytając nabiera się przekonania, że świat w trylogii jest tak podobny do naszego, pełen krzywdy i bólu, cierpienia i śmierci, ale jednak z silniejszą dawką miłości i idący z nią konsekwencji. I gdyby nie magia, można by powiedzieć, że to nasz świat. Świat bez litości.

Drugie spotkanie z Bishop uważam za naprawdę udane. Myślałam, że będzie gorzej, że trylogia się opuści, postacie staną się nie do wytrzymania, akcja przestanie mnie interesować lub jeszcze jakiś inny przypadek. A tu NIE! Jest idealnie. Wciąga tak, jak wciągało a nawet bardziej. Dużym plusem jest to, że poszczególne sytuacje są opisane z różnych perspektyw. Ciężko oceniać postać jeśli nie zna się jej toku myślenia, prawda? Jak mogłabym oceniać postępowanie Hekath, która jest bezduszną kobietą(żeby nie powiedzieć brzydko), jak mogłabym nadać jej przydomek ciemnego charakteru, gdybym nie wiedziała, co nią kieruje?

Determinacja Jaenelle mnie poraża i podziwiam ją, iż jest w stanie tak bardzo poświęcić się dla innych. Wyczerpując siebie do ostatniej kropli mocy, nadal jest gotowa iść i kogoś ratować. Jest determinacja w celu uratowania Krewniaków napawa mnie szacunkiem i wielką chęcią pomocy w tym, co robi. Co dzień spotykam się z takimi objawami nietolerancji, z poczuciem wyższości i lepszości nad innymi. Przecież jest się lepszym, to tylko niecni ludzie, zwierzęta… Przecież każdy ma prawo do bycia na ziemi, dla każdego jest miejsce. Więc gdzie pchacie się z łapami?! Żywię wielkie nadzieje co do trylogii, w rękach już trzeci tom, niebawem czwarty, aż płakać się chcę na myśl o rozstaniu z bohaterami i historią. W końcu dobra książka, wciąga cię do swojego świata.

Początek nowego miesiąca, nowa porcja lektur, nowe doznania czytelnicze i dużo nowości. Zacząć miesiąc od dobrej książki to naprawdę fart. Miło jest czytać coś, co sprawia, że zmęczone oczy natychmiast idą w górę. To ta ciekawa książka przedłuża naszą bezsenność, chęć siedzenia do późna lub zabierania ze sobą książki zawsze i wszędzie, nie bacząc na jej ciężar czy rozmiar....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytanie przedostatniej części dawało zarazem poczucie wielkiej ekscytacji i bólu. Bólu rozstania. Ból przepełniał moje serce na wskroś, gdy tylko pomyślałam o fakcie kończenia się trylogii. Czytając to na przemian z mieszanymi uczuciami, tak mocno targającymi mą osobą, stwierdzam z czystym sercem, że ta trylogia na zawsze zostanie w mojej pamięci. Zostanie zapisana jako najlepsza trylogia, historia, która pochłonęła moje serce doszczętnie.

W tym tomie mamy co raz to więcej śmiesznych, ironicznych komentarzy, które są taką miłą powłoką tego, co dzieje się w Królestwie. W domu czasami zastanawiali się czemu tak głośno się śmieje, ale naprawdę miejscami nie można opanować się ze śmiechu. Bishop ma tak wspaniałą formę narracji, tak wspaniałe opisy, które rzadko spotyka się w powieściach, aż miło patrzeć. Jej dokładne opisy przeżyć wewnętrznych dawały jasny i przejrzysty obraz uczuć postaci, a przede wszystkim emocji targających nimi. Bez nutki kłamstwa powiem, że nawet (za przeproszeniem) jełop zrozumie, co się dzieje w książce. Każdy jest w stanie wyczuć historię, bohaterów i pobudki będące miarą konsekwencji ich użycia.

Ten tom pokazuje, jak żaden z poprzednich, jak Jaenelle jest zdolna do poświęceń. Jak ludzie w jej sabacie są zdolni do poświęcenia w imieniu swojej Pani. „Królowa Ciemności” daje nam pole widzenia na potęgę Czarownicy, na świat przepełniony skazą, na Krwawych (Skażonych pobudkami władzy, rządów czy panowania), na Dorothę i Hekath, odwiecznie wrogie Czarownice – dwa rozpadające się trupy, przepełnione chciwością, okrucieństwem i pychą.

Pod koniec troszeczkę zaleciało ckliwością, jednakże tak bardzo wczułam się w bohatera historii i od początku życzyłam wszystkim szczęścia, Daemon i Jaenelle zawsze byli na przodzie.

Na samym końcu, co wcale nie oznacza, że mniej ważne. Chciałabym podziękować Kalio, za pomoc w odkryciu tej trylogii oraz Pani Barbarze Jarząb z Wydawnictwa Initium, szczególnie za fakt współpracy z moim blogiem, który zaowocował w naprawdę przyjemną pracę. Dziękuję serdecznie.

Czytanie przedostatniej części dawało zarazem poczucie wielkiej ekscytacji i bólu. Bólu rozstania. Ból przepełniał moje serce na wskroś, gdy tylko pomyślałam o fakcie kończenia się trylogii. Czytając to na przemian z mieszanymi uczuciami, tak mocno targającymi mą osobą, stwierdzam z czystym sercem, że ta trylogia na zawsze zostanie w mojej pamięci. Zostanie zapisana jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wydawać się może, że to kolejny wspaniały świat magii, gdzie króluje dobro, ład i porządek. I tu pierwsza pułapka. Światem rządzi Królowa. Tak! Kobieta! To kobiety są u władzy, to one wykorzystują mężczyzn jako obiekty seksualne, niewolników czy do wysługiwania się w najróżniejszych sytuacjach. To kobiety mają władzę, są okrutne, nie znają litości i wykorzystują swoją moc do niecnych celów, takich jak zostanie Królową całego świata.

Wspaniała powieść fantasty, poruszająca trudne, a zarazem wstrząsające problemy. Wykorzystywanie dzieci w celach seksualnych, ogólnie wykorzystywanie kogoś w celach seksualnych. Słowo dzieci wzbudza odrazę i poirytowanie, bo jak można tak dzieci wykorzystywać.

Do gustu bardzo mocno przypadła mi Jaenelle – żywy mit, niczego nie świadoma dziewczyna, która posiada ogromną moc. Jest słodka, urocza, pełna dobroci i kiedy bliska jej osoba ma kłopoty, nie zawaha się ani chwilę by jej pomóc. Powieść właściwie toczy się wokół niej, mała jest z jednej strony bezbronna, a z drugiej ma w sobie magię, ogromną magię. Już niedługo wyzwoli Królestwo Cienia z tych wszystkich ludzi i ci, którzy myśleli tylko o sobie niszcząc konkurencję na każdym kroku, gorzko pożałują.

Książkę czyta się zdecydowanie za szybko, strony przemykają przez palce, a ja błagałam, aby się nie skończyła. Teraz czekam na 2 kolejne tomy, które mam zamiar połknąć tak jak „Córkę krwawych” :) Co mi się najbardziej podobało: książka nie jest przesłodzona, jest pełna okrutnych rzeczy, które są na porządku dziennym, nic nie jest ukryte i czytelnik wie, jak bezduszne i bestialskie są niektóre osoby.* Wartka, trzymająca powieść, która z strony na stronę, aż krzyczy „Co będzie dalej?!”. Pomału z co raz większą siłą wciąga się w powieść, a koniec jej jest bardzo daleki. Co cieszy podwójnie! Bo przynajmniej tak dobra powieść nie kończy się zbyt szybko. :)

*Nie żebym lubiła przemoc, ale koloryzowanie świata, tak okrutnego, byłoby niewskazane.

Wydawać się może, że to kolejny wspaniały świat magii, gdzie króluje dobro, ład i porządek. I tu pierwsza pułapka. Światem rządzi Królowa. Tak! Kobieta! To kobiety są u władzy, to one wykorzystują mężczyzn jako obiekty seksualne, niewolników czy do wysługiwania się w najróżniejszych sytuacjach. To kobiety mają władzę, są okrutne, nie znają litości i wykorzystują swoją moc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga część wypada znacznie lepiej od poprzedniczki. Dużo więcej humoru, główna bohaterka w końcu jest realistyczna i nie denerwuje jak poprzednio.

Druga część wypada znacznie lepiej od poprzedniczki. Dużo więcej humoru, główna bohaterka w końcu jest realistyczna i nie denerwuje jak poprzednio.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niezwykłe felietony, które przybliżają uroki polskiej przyrody!

Nieustępliwie i wytrwale zaczytujemy się w powieściach na miarę Indiany Jones'a czy Tomka Wilmowskiego. Z pasją śledzimy nowe produkcje BBC, filmy dokumentalne i rozczulamy się na widok najdziwniejszych zakątków i zwierzątek, które pokazują nam znani podróżnicy. Stanisław Jachowicz powiedział kiedyś - "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie. ", a to idealnie odzwierciedla cuda natury, które pokazuje nam Adam Wajrak na łonach polskiej przyrody.

"To zwierzę mnie bierze" (cóż za chwytliwy tytuł!) to zbiór felietonów zaczynających się w maju, kiedy zostaje wydana książka, a kończy się w kwietniu, żeby czytelnicy mogli podążać tropem opisywanych zwierząt, miejsc i aby mieć możliwość zobaczyć to , co autor. Autor prezentuje nam znane i mniej znane zwierzaki, opowiada o rekordach flory.

Dla mnie największym zaskoczeniem były cudowne zdjęcia wykonane naprawdę z bliskiej odległości, to uchwycenie majestatu, dzikości i bardzo często uchwycenie ich codziennego życia. Szczególnie piałam z zachwytu na widok wilków, rozczulały mnie małe lisy, ale, co ważne, zapałałam sympatią i ciekawością do naszych rodzimych ptaków. Tych gatunków jest od groma i ciut, ciut i pewnie długo zajmie mi jeszcze odróżnianie podobnych gatunków od siebie, czy jeszcze trudniejsze - samiczek od samców, ale dzięki tym felietonom można się zaciekawić. Można odkryć wiele ciekawostek. I uwierzcie mi na słowo - wielu rzeczy naprawdę byście się nie spodziewali.

"To zwierzę mnie bierze" nie jest rewolucją dla tych, którzy w przyrodzie "siedzą" od jakiegoś czasu lub czytają książki na ten temat. Jest jednak rewolucją, ponieważ o przyrodzie można pisać tak ciekawie. Można zmusić człowieka jednym zwykłym felietonem do tego, aby opuścił swoje cztery ściany i wyruszył na poszukiwania. Książka ta pokazuje, że można obserwować przyrodę, uczyć młodych i przestrzegać przez zgubnym wpływem człowieka nawet dla gatunków, które wydają się nam pospolite lub liczebne. Cóż teraz ma powiedzieć nasza rodzima wiewiórka ruda, która przez działalność człowieka walczy o przetrwania z wiewiórką szarą i grozi wyginięciem? Nie wspominając już o gatunkach, które doprowadziliśmy do końca ich egzystencji, o wycince lasów, o hałasie, który powoduje zmiany zachowania u zwierząt. Niestety, przyrodę podziwiać łatwo, ale żeby ją podziwiać to trzeba też o nią dbać i nie bagatelizować sprawy.

Uważam, że książka Adama Wajraka będzie cudowną opowieścią dla młodych czytelników, dla tych, którzy głodni są wiedzy biologicznej, dla tych, którzy są po prostu ciekawi dlaczego świstaki są zestresowana albo dlaczego ślimak pokazuj rogi. To będzie cudowna i pełna niezwykłych faktów przygoda, którą możecie odbyć w domowym zaciszu albo podążając szlakiem przyrodnika. Polecam!

Niezwykłe felietony, które przybliżają uroki polskiej przyrody!

Nieustępliwie i wytrwale zaczytujemy się w powieściach na miarę Indiany Jones'a czy Tomka Wilmowskiego. Z pasją śledzimy nowe produkcje BBC, filmy dokumentalne i rozczulamy się na widok najdziwniejszych zakątków i zwierzątek, które pokazują nam znani podróżnicy. Stanisław Jachowicz powiedział kiedyś - "Cudze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Jedz, co chcesz" jest bez wątpienia najlepszą książką, z jaką do tej pory spotkałam się, jeśli chodzi o kwestie żywieniowe. To nie tylko zbiór porad żywieniowych, znajdziemy tutaj rozmowy ze specjalistami, którzy rozprawią się z zakorzenionymi stereotypami, wskażą błędy i fatalne nawyki, a przede wszystkim wytłumaczą różnice między tym, co wydaje nam się prawdą, a tym, co tą prawdą jest.

W książce Krystyny Naszkowskiej mamy kilka wywiadów, a między nimi serię "Zdecyduj", która przedstawia dwa produkty, opisuje ich właściwości, wady i zalety, a wybór pozostawia nam, czytelnikom. Wywiady podzielone są na poszczególne rozdziały, z których dowiemy się "Czy jaja nas trują?", "Czy żywność ekologiczna jest lepsza od tej zwyczajnej?", "Czy szkodzi nam margaryna i czy masło jest zdrowsze?, "Co to jest cholesterol?", "Czy wegetarianie/weganie mogą przeżyć bez mięsa i czy jest to bezpieczne?" oraz "Czy istnieje dieta idealna?".

Trudno zweryfikować każdą informację, która w dzisiejszym tempie i napływie wszechogarniającej wiedzy, miesza w głowach, często karze kompletnie zmienić tryb życia, a czasem okazuje się, że to, co wydawało nam się zdrowe, wcale takie nie jest. Weźmy chociażby przykład jajek, które w momencie powstawania leków antycholesterolowych zostały okrzyknięte sprawcą podwyższonego cholesterolu i odradzono ich spożycia. Skutki tej propagandy widać do dziś np. w Ameryce, gdzie jajek je się w naprawdę małych ilościach. Okazuje się jednak, jak opowiada prof. Tadeusz Trziszka, jedyny jajolog w Polsce, jedzenie jajek pozwala zmniejszyć ilość cholesterolu. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że im więcej jemy produktów zawierających cholesterol tym mniej produkuje go nasza wątroba. Idąc tym tropem dowiadujemy się, że sprawcą zapychania się naczyń krwionośnych jest cholesterol produkowany przez naszą wątrobę!

Takich szokujących informacji znajdziecie tutaj więcej. Dowiecie się, że GMO nie jest szkodliwe, że w trakcie powstawania margaryny powstaje bardzo niebezpieczna izomeria trans, która bywa bardzo często rakotwórcza. Oprócz tego obalony zostanie mit ekologicznej żywności, jako lepszej i zdrowszej. Oprócz tego poznacie tajniki dobrej diety i tego, jak wegetarianie żyją bez mięsa. Oczywiście to tylko wierzchołek góry lodowej.

Jeśli więc szukacie dobrego źródła informacji, wiedzy potwierdzonej badaniami, jeśli szukacie solidnych wyjaśnień i zrozumiałego dla wszystkich przekazu - nie zwlekajcie i zabierzcie się za lekturę "Jedz, co chcesz". Można by dyskutować, że to kolejna w morzu pełnym publikacji książka, której można nie dawać wiary. Można też zasugerować, iż ktoś kto ma tytuł profesorski wcale nie musi mówić mądrze. Wszystko można, ale lepiej zrobić to po przeczytaniu tak pouczającej i otwierające oczy lekturze. Informacje można zweryfikować, można przeprowadzić test na sobie. Warto może jednak pomyśleć o swoim sposobie życia i tym, czy na pewno chcemy, aby codzienna żywność kiedyś przyczyniła się do chorób różnej maści. Gorąco polecam!

"Jedz, co chcesz" jest bez wątpienia najlepszą książką, z jaką do tej pory spotkałam się, jeśli chodzi o kwestie żywieniowe. To nie tylko zbiór porad żywieniowych, znajdziemy tutaj rozmowy ze specjalistami, którzy rozprawią się z zakorzenionymi stereotypami, wskażą błędy i fatalne nawyki, a przede wszystkim wytłumaczą różnice między tym, co wydaje nam się prawdą, a tym, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Belladonna" jest kontynuacją cyklu Efemera. W tym tomie bohaterowie pierwszej części, czyli Sebastian, Lynnea i Kpiarz schodzą na boczny plan, a my cieszymy się z odkrywania myśli, obaw i emocji Glorianny, od której zależą losy świata.

W tej części spotykamy nowych bohaterów - czarodzieja Michaela, jego siostrę Caitlin (niewyszkoloną krajobrazycznię) oraz ich ciotkę Brighid. Wszyscy troje pokładają nadzieję w Belladonie i tak spotykają ją na swojej drodze, która prowadzić będzie do pokonania Zjadacza Świata. Czy uda im się pokonać odwiecznego wroga? Czy nadzieja serca naprawdę leży w Belladonnie? Co stanie się, kiedy trzeba będzie zapomnieć, aby uratować bliskich?

Anne Bishop ciągle mnie zadziwia. Pewnie uwarunkowane jest to moim uwielbieniem do jej powieści i takim głodem ciągłego zaczytywania się w jej historiach. Co jest w nich takiego wyjątkowego? Przede wszystkim stworzone od samego początku światy, które fascynują, są odmienne od tych, które prezentują dzisiejsze powieści fantastyczne, zbudowane są w taki sposób, że nie idzie się od nich oderwać. Czytając wnikamy do świata pełnego zagadek, tajemnic i magicznych zjawisk. Autorka skupia się na szczegółach, tworzy wszystko do początku, buduje bazę, krainy, bohaterów, moce i zasady rządzące ich światem. Oprócz tego dostajemy gamę bohaterów naznaczonych pewnymi przejściami, na kartach powieść odzyskują oni wiarę w lepsze jutro. Dostajemy niezłą dawkę magicznych sztuczek i ciągle wartką i wciągająca akcję.

W tym cyklu Bishop stawia na relacje międzyludzkie. Chociaż brakowało mi pewnych wyjaśnień i pociągnięcia tematu w pierwszej części tu dostajemy emocje i uczucia Belladonny na tacy. Autorka porusza ważny problem opuszczenia i wygnania przez społeczeństwo. Pokazuje, jakie blizny może nosić w sobie osoba po ciągłych upokorzeniach, braku akceptacji i wyklęcia z powodu tego, kim się jest. Oczywiście można zauważyć w Efemerze pewne schematy z "Czarnych kamieni", ale nie warto doszukiwać się dziury w całym. Krajobrazy są tak wyjątkowe i zagadkowe, że pewne podobieństwa nie powinny nas razić.

Najbardziej zaskoczyło mnie zakończenie. Spodziewałam się, że rozwiązanie problemu Zjadacza Świata nastąpi dopiero w kolejnym tomie. A tu niespodzianka, wszystko wywraca się do góry nogami, a czytelnik zastanawia się, co złego może pójść jeszcze nie tak, skoro tak dobrze kończy się ten tom, a przed nami jeszcze następny. W "Belladonie" niewątpliwie największym atutem zaraz za Efemerą jest Zjadacz Świata, który budzi grozę tudzież strach, przez co historia nie staje się lukrowanym romansem czy powiastką dla pensjonarek.

Nie zaprzestanę polecania książek Anne Bishop ze względu na a) oryginalność, b) pomysłowość, c) świetne historie, d) przeróżną gamę bohaterów,e) cięty język i specyficzny humor i f) za zagadkowość i tajemnice. Warto po nie sięgnąć, aby mile spędzić czas, aby zobaczyć, że można stworzyć coś naprawdę wyjątkowego. Warto, więc gorąco zachęcam!

"Belladonna" jest kontynuacją cyklu Efemera. W tym tomie bohaterowie pierwszej części, czyli Sebastian, Lynnea i Kpiarz schodzą na boczny plan, a my cieszymy się z odkrywania myśli, obaw i emocji Glorianny, od której zależą losy świata.

W tej części spotykamy nowych bohaterów - czarodzieja Michaela, jego siostrę Caitlin (niewyszkoloną krajobrazycznię) oraz ich ciotkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czasem bywa tak, że najdziwniejsza i najzupełniej w świecie typowa powiastka może nas bardzo zaskoczyć. Wydaje się, że okładka i opis nie zachęcają, niektórych wręcz odpychają. Jeśli ktoś jednak się skusi to raczej w imię dobrej zabawy, a nie filozoficznej historii i tak oto natyka się na "Do następnych mistrzostw", które dziwnym, niefortunnym trafem gdzieś po drodze zaplątało się, odepchnęło połowę czytelników, a okazuje się, że powieść ta jest jedną lepszych, jakie ostatnio można dostać.

"Czterech przyjaciół, trzy życzenia, jedna historia" i żeby od razu od początku było jasne każdy bohater ma trzy życzenia. Historia prowadzona jest przez Juwala Frida, który wraz z trzema kumplami tworzy paczkę od czasów liceum. Razem przeprowadzają się do Tel Awiwu, razem spędzają czas oglądając mecze piłki nożnej, wspólnie wypełniają karteczki z trzema życzeniami, które mają określić ich wyobrażenia o życiu podczas następnych mistrzostw za 4 lata.

Wydaje się więc, że spotykamy lekką, odmóżdżającą historię, przy której można się trochę pośmiać, ale nic wielkiego z niej się nie wyniesie. To wielki błąd. Wielu, którzy czytało już "Do następnych mistrzostw" uważa, że okładka i tytuł bardzo mylą czytelnika. Dla mnie, w porównaniu z innymi zagranicznymi okładkami, nasza nie jest taka zła. Kiedy więc ktoś jednak po nią sięgnie okazuje się, że to wcale nie taka prosta i łatwa książka, a przygody czterech przyjaciół okazują się miszmaszem polityki, wojny, zamieszek i nieprzejednanego losu, który lubi płatać figle.

Jeśli sięgniecie po tę powieść docenicie przyjaźń, zrozumiecie, jak wielką rolę odgrywają bliscy, którzy po prostu są. Oprócz tego zżyjecie się z bohaterami w sposób, jakiego nigdy nie oczekiwalibyście po takiej książce. Będziecie chcieli miejscami przerwać. bo wszystko będzie się w was kotłować, będziecie pogrążać się w smutku, miejscami śmiać się, ale przede wszystkim ogromnie będzie wam brakowało bohaterów, kiedy historia dobiegnie końca.

Dla mnie książka Eshola Nevo jest dowodem na to, że w prostej historii odnaleźć można naprawdę wiele wartości. Poznajemy izraelską codzienność, mentalność tamtych ludzi, poznajmy czterech, zupełnie od siebie różnych, kolegów i ich plany na przyszłość. Mistrzostwa są tylko punktem służącym do retrospekcji narratora, który swoją opowieść snuje raczej w nieprzewidywalny sposób. Czytając zetkniecie się ze stratą, bólem, śmiercią, rozterkami oraz poszukiwaniem celu i sensu swojego istnienia. Dlatego ta książka powinna koniecznie znaleźć się na waszych półkach, aby was zaskoczyć, rozśmieszyć i doprowadzić do łez. Lecz przede wszystkim pokaże wam, że z prostoty można stworzyć coś pięknego.

Czasem bywa tak, że najdziwniejsza i najzupełniej w świecie typowa powiastka może nas bardzo zaskoczyć. Wydaje się, że okładka i opis nie zachęcają, niektórych wręcz odpychają. Jeśli ktoś jednak się skusi to raczej w imię dobrej zabawy, a nie filozoficznej historii i tak oto natyka się na "Do następnych mistrzostw", które dziwnym, niefortunnym trafem gdzieś po drodze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Strasznie nie lubię, kiedy zabieram się za książkę, do której mam już duże wymagania i wiele oczekuję. Z autopsji wiem, że takie spotkania zamiast mnie zachwycać rozczarowują, przeważnie dosyć gorzko. "Wejść w zbrodnię" niestety jest taką książką, od której oczekiwałam czegoś "ponad", a co uzyskałam?

Sylvia Bell to wyróżniająca się z tłumu nastolatka. Wyróżnia się różowymi włosami, nie należy do cheerleaderek, w dodatku ma jeszcze czelność chorować na narkolepsję. Domyślacie się więc, że szkoła aż huczy od plotek, szczególnie, że siostra Sylvii jest zdecydowanie bardziej przebojowa. Naszą bohaterkę jednak to nie razi, ma swojego najlepszego przyjaciela, na horyzoncie pojawia się okrutnie przystojny nowy uczeń. Czego chcieć więcej od życia. Gdyby nie fakt, że Vee w trakcie swoich napadów przenosi się do innych ciał i widzi wszystko oczami danej osoby, to jej życie nie byłoby takie złe.

Do samego końca tej książki, a nawet kiedy czekała ona na recenzję, zastanawiałam się, jakie powinnam objąć stanowisko - czy książkę skrytykować, czy zachwalać. Nie da się ukryć, że przemknęłam przez nią jak burza, autorka zaintrygowała mnie wątkiem przenoszenia się do innych ciał, z wyczekiwaniem brnęłam przez książkę, aby przekonać się, jak się sprawy potoczą. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że oczekiwałam lepszego wątku kryminalnego. Wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, kiedy wyczekuję momentu, kiedy morderca orientuje się, że Sylvia wie, a takiego momentu wcale nie ma! Do tego jeszcze w połowie książki domyśliłam się, o co w tym wszystkim chodzi, więc zakończenie było dla mnie tylko kwestią czasu.

Autorce można zarzucić też to, że jedzie po tak znanym schemacie uczennicy, która jest na uboczu, jest dziwaczna i ma jednego, prawdziwego przyjaciela, nowy gorący i przystojny uczeń zwraca uwagę właśnie na nią i do tego dom, w którym bohaterka nie czuje się ostatnimi czasy najlepiej. Gdyby zebrać i podsumować wszystkie za i przeciw, to minusów wychodzi o wiele więcej, więc dlaczego kontynuowałam czytanie? Myślę, że przeważył fakt, że "Wejść w zbrodnię" jest w brew pozorom sprawnie napisaną książką, którą czyta się z przyjemnością. Jeśli podejdzie się do niej bez oczekiwań i zagłębi się w historię to raptem okaże się, że te wszystkie głupoty i wady przestają przeszkadzać. Można polubić bohaterów, w trakcie na pewno przejmiemy się ich przeżyciami, nie jednemu będziemy współczuć. Gdzieś tam w głębi duszy będziemy kibicować nowej miłości, ale nie tej, o której myślicie. Chociaż to znów coś schematycznego, to gdy dojdzie do tego wątku uwierzcie mi, będziecie cieszyć się z obrotu spraw.

Szkoda, że książka tak dziwnie się urywa. Być może to furtka dla dalszych losów, być może brak pomysłu na oryginalne zakończenie i mamy sami dokończyć historię. Gdybać możemy, ale lepiej zabrać się za lekturę i trzymać kciuki, aby powstała kontynuacja, miejmy nadzieję lepsza od poprzedniczki i bardziej zaskakująca.

Strasznie nie lubię, kiedy zabieram się za książkę, do której mam już duże wymagania i wiele oczekuję. Z autopsji wiem, że takie spotkania zamiast mnie zachwycać rozczarowują, przeważnie dosyć gorzko. "Wejść w zbrodnię" niestety jest taką książką, od której oczekiwałam czegoś "ponad", a co uzyskałam?

Sylvia Bell to wyróżniająca się z tłumu nastolatka. Wyróżnia się różowymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Marzenie celta" nie jest książką łatwą ani tym bardziej przyjemną. Im dalej zagłębiamy się w bestialstwo i niesprawiedliwość ludzką tym bardziej robi się nieprzyjemnie. A jest naprawdę ciężko wytrzymać bijącą nienawiść, okrucieństwo, brak jakiegokolwiek pohamowania czy norm społecznych. Kiedy myślimy, że gorzej już być nie może, człowiek udowadnia, że srogo się mylimy.

Tytułowy Celt to Roger Casement, z pochodzenia Irlandczyk, początkowo na służbie Imperium Brytyjskiego. Zostaje wysłany w dwie podróże mające na celu inspekcję doniesień o okrucieństwach i morderstwach na tamtejszych plemionach. Casement odwiedza Kongo oraz Peru, dużo przebywa w Irlandii, która jest pod okupacją brytyjską. W trakcie swoich podróży jako konsul sprawdza pogłoski i wraz z komisją spisuje raport o stanie rzeczy w dalekich zakątkach.

Główny bohater styka się z problemem niewolnictwa, wykorzystywania miejscowej ludności, która nie ma jak obronić się przed białym człowiekiem. W jego raporcie znajdziemy przykłady tego, do jakiego stopnia jest się w stanie posunąć człowiek, kiedy znikają granice cywilizacji. Znajdziemy opowieści tych, którzy przeżyli, tych, których plecy i pośladki noszą znamiona biczowania, usłyszymy o tych, którzy już nigdy nie będą stąpać po świecie, bo zostali zamordowani albo zginęli z wycieńczenia. I tu pojawia się dysonans, kiedy mówimy o ingerencji białego człowieka w Afryce czy Ameryce Południowej. Trzeba zaznaczyć, że biały człowiek, w gruncie rzeczy misjonarze, wprowadzali edukację, medycynę i higienę, z drugiej pchali się ze swoją religią zbyt natarczywie. Uważali, że tylko ich religia da człowiekowi zbawienie i mieszkańcy koniecznie muszą na nią przejść. Trafiali się ludzie, którzy poświęcali Afryce całe swoje życie, próbowali naprawić to, co wyrządziła żądza zysku i chciwość. Byli też tacy, którzy przyjeżdżając na czarny ląd stawali się postrachem tamtejszej ludności, potrafili mordować, katować, gwałcić i okaleczać. W głuchej dziczy pozwalali sobie i podwładnym na wiele, wykorzystywali do granic możliwości niewolników, dziesiątkowali i eksplorowali bogactwo Afryki.

Oprócz bestialstwa znajdziemy jeszcze wątek odzyskania niepodległości przez Irlandię. W trakcie podróży Roger, choć nigdy nie przejawiał zainteresowania politycznymi aspektami swojego kraju, tam zmienia swoje poglądy. Patrzy na niesprawiedliwość, na uwięzienie prawowitej ludności w łapach silniejszego i uważającego się za lepszego i bardziej cywilizowanego kraju i myśli o własnej ojczyźnie uwięzionej pod władzą Wielkiej Brytanii. Rozpoczyna spotkania, poznaje nowych ludzi, spotyka się w ramach politycznych narad. Zaczyna nawet planować z przyjaciółmi powstanie. Widzimy też od razu I wojnę światową, podczas której Irlandczycy gotowi do walki widzą dla siebie szansę. Nasz bohater próbuje za wszelką cenę ratować kraj i niestety słono za to zapłaci. Uznany za zdrajcę trafia do więzienia z wyrokiem pozbawienia życia. I jakby tego było mało ludzie patrzą na niego nie tylko jak na zdrajcę, ale też jak na dziwoląga, który śmie być homoseksualistą.

W tej książce nie ma łatwych wątków, każdy niesie za sobą jakieś brzemię, stanowi dowód wyrachowania i obojętności ludzi na krzywdę innych. Sytuacje jakie spotykają Casement'a wydają się nieprawdopodobne, nie chcemy wierzyć, że ludzka ręka jest w stanie przyłożyć się do dziesiątkowania innych narodów, ale tak niestety było. Europejczycy uważali się za lepszych, odczuwali niechęć i obrzydzenie do "kolorowych", pozwalali sobie na przemocy, przejęli władzę. Mamy też wspaniały przykład, kiedy bohater spotyka Josepha Conrada, który napisał "Jądro ciemności". Tam w dżungli ludzie przekraczali własne granice, schodzili poniżej tego jądra, poniżej wszelkich zasad. W Afryce człowiek pokazał swoje prawdziwe oblicze.

Pamiętajmy o tym, że to świadectwo człowieka, który chciał pomóc w walce z bestialstwem, chciał wolności dla swojego kraju, chciał zaznać smak miłości, a nie szybkie i bezuczuciowe spotkania seksualne. Potrzebował akceptacji, nie chciał się kryć, nie chciał, aby ludzie uważali to za zboczenie. Niestety nie po raz pierwszy stracony został człowiek, którego ideą było robienie wielkich rzeczy. "Marzenie celta" to wspaniałe świadectwo przemian społecznych, kolonializmu, I wojny światowej, a przede wszystkim tak wyjątkowego człowieka, jakim był Roger Casement. Dla mnie lektura obowiązkowa dla każdego.

"Marzenie celta" nie jest książką łatwą ani tym bardziej przyjemną. Im dalej zagłębiamy się w bestialstwo i niesprawiedliwość ludzką tym bardziej robi się nieprzyjemnie. A jest naprawdę ciężko wytrzymać bijącą nienawiść, okrucieństwo, brak jakiegokolwiek pohamowania czy norm społecznych. Kiedy myślimy, że gorzej już być nie może, człowiek udowadnia, że srogo się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Minęło już trochę czasu od mojego ostatniego spotkania z Eoną, zdążyły mi się nieco zatrzeć wrażenia, dlatego do tego tomu podeszłam raczej spontaniczne, bez żadnych oczekiwań. Chociaż wróć, miałam jedno oczekiwanie, a mianowicie dobrze się bawić.

"Eona. Ostatni lord smocze oko" jest kontynuacją i zwieńczeniem przygód młodej adeptki na miano Lady Smocze Oko. Kiedy w pałacu wybucha przewrót Eona jest dopiero w trakcie szkolenia, które pozwoli zapanować nad mocą jej smoczycy. Ukrywając się wraz z prawowitym cesarzem i przyjaciółmi Eona musi ocalić jedynego ocalałego Lorda Smocze Oko, to jej jedyna szansa, aby zapanować nad mocą i wyzwolić kraj spod władzy Sethona. Jednak czy Lord Ido zechce pomóc i czy Eona zdoła wyzwolić państwo?

Przed Eoną wiele trudnych wyborów, wiele trudnych prób, których zostanie poddana w imię przyjaźni i miłości. Na bohaterkę czekają również zawirowania z tytułu komu uwierzyć i kto tu mówi prawdę. W "Eonie" jednak ogromną moc odrywają przyjaciele, którzy pomimo strachu przed nieopanowaną mocą nadal dzielnie stoją przy boku młodej adeptki. W drugim tonie poznajemy więcej uczuć, emocji i obaw, którymi dręczy się cesarska naiso. Bohaterka nie tylko poznaje tajniki swojej mocy, ale powoli zagląda do także świata dorosłych - pierwsze miłosne rozterki, pierwsze zauroczenie i zwątpienia serca.

Nie da się ukryć, że pomimo objętości brniemy przez książkę niczym turbo ekspres, od razu wciągamy się w akcję, dajemy się porwać urokowi krainy stworzonej przez Alison Goodman i z przyjemnością obserwujemy walkę między dobrem a złem. Tym razem nikt nie wyjdzie z tej walki wygrany, a każdy będzie musiał coś poświęcić. Autorka zdecydowała się na otwarte zakończenie, więc możemy tylko spekulować, jak potoczą się losy bohaterów. Z jednej strony było to rozczarowujące, bo kiedy zbliżamy się do końca chcemy wiedzieć, jakie rozwiązanie, w tak beznadziejnej sytuacji, podsunie pisarka, z drugiej pozostawia furtkę dla dalszych losów bohaterów i na nutkę niedopowiedzenia. Ja stawiam jednak na oczywiste zakończenie fabuły, bo potem męczy mnie, co mogło się wydarzyć.

Obok problemów i zmagań bohaterki mamy jeszcze smoki, które w tym tomie odgrywają znacznie większą rolę i poświęca się im zdecydowanie więcej uwagi. Kiedy czytałam pierwszym tom to właśnie smoki najbardziej mnie urzekły, podobało mi się przeplatanie fantazji i mitologii, a przede wszystkim spodobało mi się umiejscowienie akcji w krainie na kształt Chin czy Japonii. W tym tomie jest podobnie, smoki zachwycają, z napięciem oczekujemy momentu, kiedy Eona wreszcie zdobędzie pełnie mocy i oczekujemy odpowiedzi, które powoli napływają z czerwonego i czarnego foliału. Wybuchowa mieszanka, która zapewni czytelnikowi zabawę na wiele godzin.

Zachęcam, bo to intrygująca, wciągająca i miejscami pouczająca książka. Świetna przygoda dla fanów fantastyki, ale nie tylko. Polecam!

Minęło już trochę czasu od mojego ostatniego spotkania z Eoną, zdążyły mi się nieco zatrzeć wrażenia, dlatego do tego tomu podeszłam raczej spontaniczne, bez żadnych oczekiwań. Chociaż wróć, miałam jedno oczekiwanie, a mianowicie dobrze się bawić.

"Eona. Ostatni lord smocze oko" jest kontynuacją i zwieńczeniem przygód młodej adeptki na miano Lady Smocze Oko. Kiedy w pałacu...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Rozmowy bez retuszu Artur Barciś, Marzanna Graff
Ocena 7,3
Rozmowy bez re... Artur Barciś, Marza...

Na półkach: , ,

"Umówiliśmy się z Arturem w Teatrze Ateneum. Wbiegł (wydaje mi się, że on nigdy nie chodzi, lecz zawsze biega) do środka, wnosząc ze sobą mnóstwo energii, i od razu wygłosił stały dla siebie tekst: Pójdziemy do bufetu, bo muszę coś zjeść. Uśmiecham się, bo to cały Artur." Cały Artur to nie tylko znany aktor. To także pisarz felietonów, recytator, reżyser i twórca bajek. Artur Barciś nie jedną ma twarz, nie jedną rolę odegrał czy to w teatrze, czy w filmie.

"Rozmowy bez retuszu" są jak wywiad rzeka. Otwierasz pierwszą stronę i zanim się obejrzysz zbliżasz się do końca. Odczuwasz zdziwienie, bo przecież jak tak szybko to wszystko mogło się skończyć. Nie możesz uwierzyć, że koniec oznacza koniec opowieści o tak wyjątkowym człowieku. Z ciekawości więc czytasz próbkę jego bajki, zaglądasz na stronę. Już wiesz, że ten niesamowity człowiek na zawsze pozostawi w tobie ślad. Jak sam powtarza - "Myślę, że jestem żywym dowodem na to, że nigdy nie należy się załamywać. Nigdy nie wiemy, co nas czeka. Nigdy nie wiemy, czy to, co w danej chwili jest straszne i złe, kiedyś nie zamieni się w coś dobrego". Ty też zaczynasz w to wierzyć. Zaczynasz ufać, że przeciwności losu i tak gdzieś cię doprowadzą, że nie zawsze muszą oznaczać koniec twoich marzeń i planów. Przede wszystkim zaznajamiasz się z człowiekiem pełnym energii, to taki typ, którego wszędzie pełno, w głowie tysiące pomysłów, a kiedy widzisz go to wiesz, że chcesz pozostać w jego otoczeniu i czerpać tą radosną energię.

Wszystko zaczyna się nie poradnie, bo mała miejscowość, chuderlawy chłopak, ciężkie czasy i na studia daleko. Do tego początkowo nikt nie chce uwierzyć, że jesteś starszy, bo wyglądasz dosyć przeciętnie. Konkurs recytatorski nie robi wrażenia, ale dostajesz się na studia, potem przenosisz się z teatru do teatru, dostajesz co raz lepsze role i pokazujesz, że w mniejszym ciele drzemie wielki duch."Aktorstwo to nie jest coś, czego można się ot, tak nauczyć. To jest dar, z którym się człowiek rodzi. Można to oczywiście spaskudzić, zmarnować, rozmienić na drobne albo szlifować. Jednak, żeby coś z tym zrobić, trzeba najpierw to mieć, czuć w sobie." W ciągu swojego życia spotkasz gwiazdy, wielkie formaty, ale nadal pozostajesz tym samym człowiekiem z wielkim planami. Każdy sukces zapisuje się na twoich kartach, każda porażka utwierdza w przekonaniu, że warto. Cóż mogę powiedzieć - Arturze Barcisiu jesteś wielki. Dzięki rozmowie z Marzanną Graff poznajemy wielkiego człowieka, wspaniałego mówcę, który ubarwia rozmowę anegdotami, swoim prywatnym życiem, wspomina rodzinne perypetie i to, jak żona czekała na jego powrót, aby urodzić pierworodnego syna.

Artur Barciś jest postacią niesztampową, wyraźną osobowością, która aż kpi energią do działania. Jest to aktor starej daty, który ma talent i wiedzę, której (według mnie) wyraźnie brakuje współczesnej polskiej obsadzie. Z całą przyjemnością zaczytywałam się w tym wspaniałym wywiadzie, uśmiałam się miejscami jak norka, z zachwytem słuchałam o dawnych ikonach kina czy teatru, a przede wszystkim budowałam wiarę w ludzi i mam nadzieję, że powstanie więcej takich książek właśnie o takich ludziach. Do książki bardzo zachęcam.

"Umówiliśmy się z Arturem w Teatrze Ateneum. Wbiegł (wydaje mi się, że on nigdy nie chodzi, lecz zawsze biega) do środka, wnosząc ze sobą mnóstwo energii, i od razu wygłosił stały dla siebie tekst: Pójdziemy do bufetu, bo muszę coś zjeść. Uśmiecham się, bo to cały Artur." Cały Artur to nie tylko znany aktor. To także pisarz felietonów, recytator, reżyser i twórca bajek....

więcej Pokaż mimo to