rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Śliczny drobiazg, wdzięczny kaprysik. A literacko - bardzo fachowa robota. Szczygła podziwiam zawsze za to, że potrafi z drobnych skrawków codzienności stworzyć wybitny reportaż. Za to, że interesuje go coś, czego 99,9 proc. ludzi nawet by nie zastanowiło, jak np. zgubiona w kawiarni kartka z nazwiskami. I za to, że sięgając po takie drobiazgi, potrafi pokazać tematy, które zawsze będą dla nas najważniejsze.

Śliczny drobiazg, wdzięczny kaprysik. A literacko - bardzo fachowa robota. Szczygła podziwiam zawsze za to, że potrafi z drobnych skrawków codzienności stworzyć wybitny reportaż. Za to, że interesuje go coś, czego 99,9 proc. ludzi nawet by nie zastanowiło, jak np. zgubiona w kawiarni kartka z nazwiskami. I za to, że sięgając po takie drobiazgi, potrafi pokazać tematy, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jaka ja byłam głupia! Całe życie byłam przekonana, że do napisania dobrej biografii... Wróć! Do napisania jakiejkolwiek biografii potrzebne są lata pieczołowitego zbierania materiałów, szperania po archiwach i odkrywania złożoności bohatera, a nade wszystko – jeśli książka dotyczy osoby żyjącej lub wciąż żywo pamiętanej – OSOBISTEGO rozmawiania z najbliższymi, ludźmi ją znającymi, przyjaciółmi, rodziną, współpracownikami... Otóż, jak widać po tej książce, jestem naiwna. Wystarczy przekopać trochę materiałów (głównie wywiadów, zarówno prasowych, jak i radiowych oraz telewizyjnych), przeczytać trochę plotek, obejrzeć trochę filmów. A potem to wszystko zgrabnie ułożyć chronologicznie, trafić bezbłędnie w moment masowego zainteresowania człowiekiem i zgarniać miliony.

Ktoś powie, że przesadzam. Ależ nie – proszę zajrzeć na stronę 265 tejże „biografii”, do sekcji „Materiały źródłowe”. Widnieje tam 47 różnych nazw gazet, stacji i programów telewizyjnych czy stron internetowych. Od szacownego BBC, The Times czy New York Times po tabloidy z gatunku The Sun czy Daily Star. Przez całą lekturę tej książki miałam wrażenie, że częstuje się mnie informacjami z drugiej ręki. Pełno w niej sformułowań typu: „powiedział Benedict gazecie <<The Times>>”, „opowiadał Steven Moffat w amerykańskiej stacji radiowej NPR”, „w wywiadzie dla czasopisma <<Reader’s Digest>> Cumberbatch wyraził przekonanie, że...”. I tak dalej, mogłabym wymieniać bez końca. A gdzie prawdziwa rozmowa z bohaterem, z jego rodziną, ze znajomymi? Dlaczego mam wrażenie, że autor stchórzył i wybrał wersję po linii najmniejszego oporu, łatwą i szybką, ale będącą zaprzeczeniem prawdziwej biografii? OK., wydawanie biografii za życia jej bohatera bywa zwykle ryzykowne - autoryzacje ciągną się miesiącami, bywa, że ostatecznie nic z tego nie wychodzi albo wszystko kończy się w sądzie na procesie o pomówienia. Bywa. Ale chyba wolę jednak prawdziwą historię niż zeszyt z wycinkami.

To mój pierwszy, najcięższy zarzut do tej książki. Drugi to przy tym mały kaliber. Chodzi o język, a najprawdopodobniej także o tłumaczenie. Książka pełna jest ślicznych stylistycznych kwiatków, które z radością wynotowywałam. Z niejakim zdziwieniem przyjęłam np. zaskakującą niekonsekwencję w podawanych informacjach: oto nasz bohater w dzieciństwie „Miał bzika na punkcie programów telewizyjnych i filmów o wartkiej akcji, zwłaszcza amerykańskich: Buck Rogers, Star Trek oraz takich produkcji jak trylogia Gwiezdne wojny." (s. 18). Po czym na s. 226 trafiam na zdanie: „Paradoksalnie Cumberbatch nie był wcześniej zagorzałym fanem Star Treka.” No to miał tego bzika czy nie? Kolejne kwiatki: „Ze względu na jedną ze scen dramatu, w której grany przez Benedicta bohater musi podjąć pracę jako rzeźnik, aktor odwiedził stoisko z mięsem w supermarkecie” (s. 171) czy „Nie ulega jednak wątpliwości, że rola Benedicta Cumberbatcha miała kluczowe znaczenie dla sukcesu serialu. Krytyków zachwycały zwłaszcza ujęcia, w których aktor był pogrążony w myślach” (s. 202). Nie wiem, czy autor faktycznie nie ma chwilami wyczucia (zdanie o tym, że ulubionemu dramaturgowi Cumberbatcha, Terence’owi Rattiganowi, jego psychiatra w ramach leczenia z załamania twórczego polecił wyjechać na front II wojny św. i wziąć udział w walkach, jest niezamierzenie komiczne), czy to może taka sprytna licentia poetica...?

Do tego swoje dwa grosze dorzuca pani tłumaczka, która np. słynną pannę Marple z kryminałów Agaty Christie przemianowała na panią (s.113), a na samym początku wrzuciła zdanie, które mną wstrząsnęło. Cytuję: „Pod koniec lat osiemdziesiątych w Brambletye wybudowano teatr mieszczący aż trzystu widzów. Otwarcia dokonała niejaka Judi Dench.” (s. 19). NIEJAKA? Pod koniec lat 80. NIEJAKA Judi Dench ?!? W tym okresie Dench była już całkiem znaną aktorką i miała na swoim koncie wiele fantastycznych ról, jak choćby w fenomenalnym „Pokoju z widokiem” Ivory’ego (rok produkcji – 1985), za który dostała nagrodę BAFTA. Do BAFTY była zresztą pod koniec lat 80. nominowana jeszcze dwukrotnie.

Muszę przyznać, że czytałam tę książkę z rosnącą irytacją. Czegoś się tam dowiedziałam, nie zaprzeczam, ale lekturę skończyłam z refleksją, że czas zmienić zawód. Chyba przestanę się przejmować, poszukam rokujących sławę aktorów / pisarzy / celebrytów i zacznę zbierać materiały o nich. Po czym napiszę podobną do tej „biografię” i już więcej nie będę się martwić zarabianiem na życie. Pod warunkiem oczywiście, że mój bohater zrobi choć trochę spektakularną karierę...

Jaka ja byłam głupia! Całe życie byłam przekonana, że do napisania dobrej biografii... Wróć! Do napisania jakiejkolwiek biografii potrzebne są lata pieczołowitego zbierania materiałów, szperania po archiwach i odkrywania złożoności bohatera, a nade wszystko – jeśli książka dotyczy osoby żyjącej lub wciąż żywo pamiętanej – OSOBISTEGO rozmawiania z najbliższymi, ludźmi ją...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 2012 Jacek Dehnel, Małgorzata Kalicińska, Rafał Kosik, Zygmunt Miłoszewski, Beata Pawlikowska
Ocena 5,5
2012 Jacek Dehnel, Małgo...

Na półkach: ,

Jak na zbiór opowiadań przystało, książka nierówna. Duży plus dla Dehnela za wyobraźnię i poczucie humoru, drugi plus dla Kosika za nieprawdopodobnie prawdziwą (niestety) wizję przyszłości. Podobała mi się nawet parafraza "Anny Kareniny" w wykonaniu Kalicińskiej, choć to zupełnie nie moja pisarka i nie mój gust - książki z gatunku "Domu nad rozlewiskiem" omijam szerokim łukiem :). Szkoda jedynie, że Kalicińska nie zaufała do końca czytelnikowi i sama niemal od razu odkryła źródło inspiracji... Natomiast zupełnie nie trafia do mnie opowiadanie Pawlikowskiej - punkt wyjścia fabuły może i ciekawy, ale poziom jej abstrakcyjności i "zakręcenia" przerósł moje możliwości...:)

Jak na zbiór opowiadań przystało, książka nierówna. Duży plus dla Dehnela za wyobraźnię i poczucie humoru, drugi plus dla Kosika za nieprawdopodobnie prawdziwą (niestety) wizję przyszłości. Podobała mi się nawet parafraza "Anny Kareniny" w wykonaniu Kalicińskiej, choć to zupełnie nie moja pisarka i nie mój gust - książki z gatunku "Domu nad rozlewiskiem" omijam szerokim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowite, mała książeczka jakże ważna w moim dzieciństwie! Pamiętam, jak zaczytywałam ją do upadłego, aż nauczyłam się jej na pamięć :).
Mam same miłe wspomnienia z nią związane...

Niesamowite, mała książeczka jakże ważna w moim dzieciństwie! Pamiętam, jak zaczytywałam ją do upadłego, aż nauczyłam się jej na pamięć :).
Mam same miłe wspomnienia z nią związane...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pełna czułości i emocji opowieść o rodzinnym mieście Pamuka, a jednocześnie autobiografia. Dla tureckiego noblisty niemożliwe jest ukazanie własnego życia bez odniesienia się do historii i atmosfery Stambułu – tak ściśle łączą się one ze sobą. Sam z resztą nie ukrywa, że opisując siebie, opisuje też Stambuł. I nosi gdzieś w sobie – podobnie jak miliony stambulczyków – wewnętrzne rozdarcie między tęsknotą za dawnym wspaniałym Konstantynopolem czasów imperium osmańskiego a docenianiem zalet europeizacji w zachodnim stylu, przeprowadzonej przez Atatürka.

Zawsze intrygowało mnie portugalskie saudade – specyficzny stan ducha, melancholia i nostalgia z cieniem uśmiechu, kontemplowanie przemijania, ale bez rozgoryczenia i żalu, a raczej z towarzyszącym temu podkreślaniem wartości przeszłości. Orhan Pamuk w tej książce pokazuje, że istnieje swoiste tureckie saudade, które tam nazywa się hüzün. I mimo że niesie ono w sobie więcej smutku i tęsknoty za wspaniałą przeszłością, to daje jednak mieszkańcom Stambułu siłę i sposób na przejście przez życie z godnością i wbrew wszystkiemu. Jak pisze sam Pamuk: „Hüzün nie daje jasnego widzenia świata, raczej zasłania rzeczywistość, ułatwiając życie, jak para, która wylatuje w chłodny dzień z czajnika prosto na szybę. (...) Każdy dorosły mieszkaniec Stambułu w pewnym momencie swojego życia dostrzega, że jego przeznaczenie zaczyna się splatać z losem miasta, i nagle zdaje sobie sprawę, że czeka na smutek, który przyjdzie do niego w przebraniu skromności, wrażliwości albo innej namiastki szczęścia”.

Czuć ten hüzün w opisach zmieniającego się miasta, które we wspomnieniach autora jest jednocześnie niezwykłe, jedyne i wyjątkowe, a z drugiej wstydliwie ukrywa niszczejące pamiątki minionej świetności. W zdaniach, z których przebija duma, ale i smutna refleksja nad przemijaniem, we wzruszającym opisywaniu miejsc opuszczonych, nieznanych przeciętnemu turyście. To opowieść o cyprysach i ciemnych dolinach, o mijających się na Bosforze nocą statkach i płonących jak pochodnie drewnianych nadmorskich rezydencjach, o próbach zrozumienia przez dorastające dziecko otaczającego go świata, który na jego oczach przechodzi nieodwracalną przemianę.

Książkę szczególnie polecam tym, którzy noszą w sobie nieco naiwne wyobrażenie egzotycznego, orientalnie kolorowego i baśniowego Stambułu – to miasto ma milion różnych twarzy i zdecydowanie nie zasługuje na tak landrynkowy stereotyp.

Pełna czułości i emocji opowieść o rodzinnym mieście Pamuka, a jednocześnie autobiografia. Dla tureckiego noblisty niemożliwe jest ukazanie własnego życia bez odniesienia się do historii i atmosfery Stambułu – tak ściśle łączą się one ze sobą. Sam z resztą nie ukrywa, że opisując siebie, opisuje też Stambuł. I nosi gdzieś w sobie – podobnie jak miliony stambulczyków –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka-problem. I to z dwóch dosyć istotnych powodów.

Pierwszy: Vargas Llosa skończył ją pisać w 1993 roku, wciąż przeżywając bardzo mocno swój start w wyborach prezydenckich w 1990 roku i zwycięstwo Alberto Fujimoriego, który według Llosy pogrążył Peru w jeszcze większym chaosie i rządach autorytarnych. Książka pulsuje tymi emocjami, pełno tu prób wytłumaczenia się z własnych decyzji, czuć jego bezsilność wobec skorumpowanego systemu - to swoista walka z wiatrakami, szlachetna, choć skazana na niepowodzenie. Tylko że opisy peruwiańskich partii politycznych, układów i układzików warunkowanych wieloletnimi rządami reżimów wojskowych mogą być dla polskiego czytelnika obce i niezrozumiałe. To tak, jakby np. Kanadyjczykowi wytłumaczyć choćby paradoksy rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR... Próżny trud. No i od tych wydarzeń minęło już 20 lat, a tymczasem dostajemy pięknie wydaną książkę z hasłem "Nobel 2010" oraz "Mario Vargas Llosa sam o sobie"...:).

Drugi powód - struktura książki. Llosa zbudował ją na zasadzie przeplatanki: rozdział o sobie i swoim dzieciństwie/młodości, rozdział o wyborach. I tak na przemian, do bólu głowy. W efekcie czytałam ją bez skupienia, zmuszona wracać do przeczytanych fragmentów, bo raz byłam w jednej historii, a raz w drugiej. W dodatku - nie ukrywajmy - jego biografia jest o wiele ciekawsza i ciekawiej napisana niż kawałki o wydźwięku politycznym. Skończyło się na tym, że odpuściłam sobie dwa ostatnie rozdziały dotyczące wyborów, absolutnie nie czując żalu z faktu, że nie poznam najdramatyczniejszych chwil (z punktu widzenia Llosy) w jego życiu.

Ta przygoda z biografią Llosy potwierdziła moją smutną obserwację rynku wydawniczego: jeśli tylko autor zyskuje sławę, to opłaca się wznawiać - z wielkim szumem medialnym - nawet te pozycje, które należałoby pozostawić zagorzałym fanom albo badaczom literackim. Odpowiednio odgrzane i opakowane sprzeda się wszystko...

Książka-problem. I to z dwóch dosyć istotnych powodów.

Pierwszy: Vargas Llosa skończył ją pisać w 1993 roku, wciąż przeżywając bardzo mocno swój start w wyborach prezydenckich w 1990 roku i zwycięstwo Alberto Fujimoriego, który według Llosy pogrążył Peru w jeszcze większym chaosie i rządach autorytarnych. Książka pulsuje tymi emocjami, pełno tu prób wytłumaczenia się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak każda książka Freemana o fotografii - bardzo wartościowa. Odkryłam kilka trików, o których wcześniej nie pomyślałam, znalazłam potwierdzenie kilku, które z chęcią stosuję :).
Świetny punkt wyjścia do refleksji nad własnym stylem i do szukania nowych dróg w fotografowaniu.

Jak każda książka Freemana o fotografii - bardzo wartościowa. Odkryłam kilka trików, o których wcześniej nie pomyślałam, znalazłam potwierdzenie kilku, które z chęcią stosuję :).
Świetny punkt wyjścia do refleksji nad własnym stylem i do szukania nowych dróg w fotografowaniu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Piękny przykład na to, że warto czasami - po początkowym zniechęceniu - wrócić do książki i odkryć w niej skarb. Oraz dowód na to, jak redaktorskie skróty w gazetach mogą, nawet niechcący, zniszczyć wspaniałe opowiadanie.

Pierwszy raz na Alice Munro i tę książkę trafiłam w grudniowym magazynie "Książki", gdzie przedrukowano spory fragment ostatniego opowiadania. Z jednej strony miałam entuzjastyczne recenzje i zachwyty krytyków, z drugiej - swoje niezdecydowanie i nawet przykre zdziwienie, bo ja w tym fragmencie nie odkryłam nic ciekawego. Ba! Nawet mnie ono zniechęciło i uznałam, że to chyba pisarka nie dla mnie. Po czym przez przypadek trafiłam na stronie wydawnictwa Dwie Siostry na inny kawałek innego opowiadania. Jak ogromnie żałowałam, że było tylko szczątkowe, że nie poznałam zakończenia! Wtedy postanowiłam dać tej książce drugą szansę. I było warto. Jak się okazało, także ten nieszczęsny fragment z "Książek" jest rewelacyjną literaturą - ale pod warunkiem, że czyta się CAŁE opowiadanie, bez wycinania akapitów i Z ZAKOŃCZENIEM. To kapitalna różnica, możecie mi wierzyć.

Alice Munro posiadła rzadką zdolność: potrafi fascynująco opowiadać o zwykłym życiu i o momentach, które mogą nic nie znaczyć, ale często dla kogoś stają się centrum jego wszechświata. O uczuciach takich jak miłość, ból, smutek straty, przyjaźń, ale nie płytko i sentymentalnie, a z czułością i wydobywając niuanse, cieniując emocje. Pociąga za sobą czytelnika i pozwala mu być częścią tego świata. Chętnie zostawia na deser scenę, która jest jak reflektor - właściwie oświetla i dookreśla całość.

Już nie mogę się doczekać na następne jej książki. Cieszę się, że dałam jej szansę. Jest tego naprawdę warta.

Piękny przykład na to, że warto czasami - po początkowym zniechęceniu - wrócić do książki i odkryć w niej skarb. Oraz dowód na to, jak redaktorskie skróty w gazetach mogą, nawet niechcący, zniszczyć wspaniałe opowiadanie.

Pierwszy raz na Alice Munro i tę książkę trafiłam w grudniowym magazynie "Książki", gdzie przedrukowano spory fragment ostatniego opowiadania. Z jednej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Och, jak ja uwielbiałam w dzieciństwie tę książkę :)! Za pełną magii i czarów historię skomplikowanego, ale ostatecznie szczęśliwie zakończonego uczucia biednej dziewczyny i królewicza. Za pełne poczucia humoru opisy. No i za genialne ilustracje, doskonale dopowiadające fabułę. Chyba muszę ją odnaleźć i oddać do introligatora, bo zaczytałam ją na amen :).

Och, jak ja uwielbiałam w dzieciństwie tę książkę :)! Za pełną magii i czarów historię skomplikowanego, ale ostatecznie szczęśliwie zakończonego uczucia biednej dziewczyny i królewicza. Za pełne poczucia humoru opisy. No i za genialne ilustracje, doskonale dopowiadające fabułę. Chyba muszę ją odnaleźć i oddać do introligatora, bo zaczytałam ją na amen :).

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pięknie i starannie wydana książka. To zaleta, ale i wada, bo jeśli by zagęścić czcionkę i dać cieńszy papier, to z niemal 500 stron pozostałoby pewnie z 300 stron średnio porywającej opowieści...No ale twarda okładka, gruba cegła i duże kolorowe zdjęcia robią odpowiednie wrażenie.

Czyta się to szybciutko i lekko, ale z mojej strony bez satysfakcji - Niedenthal jest uroczym człowiekiem (miałam okazję z nim rozmawiać), ale talentu pisarskiego - z przykrością to stwierdzam - niestety nie posiada. Może jego anegdoty rozbawiają do łez słuchaczy, lecz gdy się je czyta, to wywołują cień uśmiechu i znikają po sekundach z pamięci. W dodatku trochę nie ma pomysłu na konstrukcję książki: prowadzi opowieść w miarę chronologicznie, co w efekcie przynosi obok siebie historie z różnych światów: tu jakiś projekt fotograficzny, tu oglądanie własnej teczki w IPN, a tu znowu 11 września 2001 opisywany z perspektywy telefonu od syna. Czasami brak jakiegokolwiek łącznika między nimi - jeśli nie liczyć faktu, że te zdarzenia miały miejsce w podobnym czasie.

Najbardziej boleję nad tym, że Niedenthal tak pobieżnie traktuje wiele ciekawych historii - pisze dwa, trzy zdania o czymś, prześlizguje się nad tym i przechodzi do następnej anegdoty, podczas gdy ja chciałabym usłyszeć wersję bardziej rozwiniętą, bogatszą. Szkoda, wielka szkoda, bo i życie ma ciekawe, i ogromne doświadczenie jako fotograf, który na kliszach utrwalał zmieniający się świat. No i w efekcie pozostaje żal, że można było lepiej, ciekawiej, staranniej, zamiast stawiać na oszołomienie czytelnika wydawniczymi sztuczkami...

Pięknie i starannie wydana książka. To zaleta, ale i wada, bo jeśli by zagęścić czcionkę i dać cieńszy papier, to z niemal 500 stron pozostałoby pewnie z 300 stron średnio porywającej opowieści...No ale twarda okładka, gruba cegła i duże kolorowe zdjęcia robią odpowiednie wrażenie.

Czyta się to szybciutko i lekko, ale z mojej strony bez satysfakcji - Niedenthal jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobrą stroną udziału w towarzyskim kółku literackim jest - poza oczywistą zaletą spotkań towarzyskich - także i to, że należy czytać książki, po które zapewne w innym wypadku nigdy bym nie sięgnęła. Tak właśnie było z powieścią Jennifer Egan, o której zupełnie nic nie słyszałam wcześniej. A reklamowanie jej nagrodą Pulitzera 2011 zadziałałoby na mnie raczej odstręczająco, bo podchodzę ostrożnie do takich hasełek. Po prostu zbyt często trafiałam na dobrze reklamowane złe książki...

Streszczać fabuły "Zanim dopadnie nas czas" nie będę, bo po pierwsze ma to być recenzja (a nie streszczenie), a po drugie dokładny opis można znaleźć w innych opiniach. Napiszę tylko, że przeczytałam tę książkę bez zbytnich emocji i ze średnim zainteresowaniem. Były dobre fragmenty, były też i takie, że brnęłam przez nie z obowiązku.

Plusy: ciekawe postaci, szeroka perspektywa, umiejętne poruszanie się Egan w różnych stylistykach językowych i formach narracji, dobry pomysł z klamrą fabularną spinającą początek i koniec książki. Zdolność pokazania współczesnych czasów i zanikających form komunikacji międzyludzkiej, a może raczej zastępujących ją innych sposobów: ludzie nie potrafią już ze sobą rozmawiać na trudne tematy, więc wolą wysyłać do siebie sms-y, siedząc przy jednym stole. Albo wypowiadają się w formie prezentacji w programie Power Point (zupełnie nie rozumiem skarg czytelników, że te wykresiki i tabelki są bez sensu i zupełnie niepotrzebne; wydaje mi się, że to akurat jest jeden z ciekawszych pomysłów, zwłaszcza w kontekście przywołanego tam tematu autyzmu...:-)).

Minusy: mnożenie bohaterów (w pewnym momencie nie chciało mi się już sprawdzać, kto jest czyim dzieckiem, kochanką czy byłą żoną) i mieszanie czasów, przeskakiwanie w przeszłość i przyszłość. Choć w sumie zmusza to czytelnika do uważnego śledzenia poszczególnych historii. Ale mi osobiście znudziło się już trochę wykorzystywanie tak popularnego chwytu jak zdania typu "Gdyby wiedziała, że za x lat...", "Po x latach dojdzie do wniosku, że...".
Co jeszcze? Zupełnie nie odczułam głównego przesłania książki, czyli rozważań nad przemijaniem, czasem, niemożliwością powrotu do dawnych wspomnień i chwil, rozmienianiem się na drobne i traceniem złudzeń. Owszem, to się wciąż przewija i jest osią książki, ale zostawiło mnie bez jakichkolwiek emocji i refleksji, które byłyby wynikiem tej lektury, a nie moich własnych przemyśleń. Z całym szacunkiem dla autorki, o wiele więcej w tym temacie wyniosłam z ostatniego tomu "Władcy pierścieni" Tolkiena...

Dobrą stroną udziału w towarzyskim kółku literackim jest - poza oczywistą zaletą spotkań towarzyskich - także i to, że należy czytać książki, po które zapewne w innym wypadku nigdy bym nie sięgnęła. Tak właśnie było z powieścią Jennifer Egan, o której zupełnie nic nie słyszałam wcześniej. A reklamowanie jej nagrodą Pulitzera 2011 zadziałałoby na mnie raczej odstręczająco,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dałam się namówić na zakup tej książki podczas grudniowych targów, bo po pierwsze przemiła pani z wydawnictwa bardzo mnie zachęcała, a po drugie byłam ciekawa literatury fińskiej, którą słabo znam. Ale dla mnie ta książka - mimo że ponoć Arto Paasilinna to jeden z najbardziej cenionych na świecie pisarzy z Finlandii - okazała się...słaba. Bo chociaż punkt wyjścia i potencjał ma świetny (dwóch niedoszłych samobójców postanawia założyć stowarzyszenie dla innych osób również myślących o samodzielnym pożegnaniu się z tym nieprzyjemnym światem), to niestety tego pomysłu nie rozwija jakoś interesująco. Jak spodziewałam się już po bardzo krótkiej lekturze, wszystko podąża do zbiorowego happy endu, a wspólna podróż ku śmierci staje się oczyszczającą terapią psychologiczną. Może to i optymistyczne podejście, ale podane w mocno podlukrowany i bajkowy sposób, rozmieniający na drobne ideę, którą można byłoby poprowadzić znacznie ciekawiej. Dowiedziałam się, że Finowie cierpią z różnych powodów na depresję, ale jakoś nie wywróciło to do góry nogami mojej wizji świata. Nie bawiły mnie - być może dla innych osób dowcipne - opisy różnych przygód, zapewne to nie moje poczucie humoru. Choć przyznaję, raz uśmiechnęłam się szeroko, gdy przeczytałam skargi przyszłych samobójców na rodaków i ojczyznę. Czy nie przypomina to Wam czegoś znajomego z naszego własnego podwórka?

"Urzędnicy fińscy na wyścigi wymyślają formularze podań, żeby upokorzyć ludzi, i zmuszają ich do biegania za usługą od okienka do okienka. Sklepy i hurtownie wyciągają z kieszeni biednych rodaków nawet ostatnie grosze.(...)Gdy człowiek się rozchoruje, to nieuprzejmi lekarze obchodzą się z nim jak ze szkapą przeznaczoną na rzeź."

Prawda, że znajome?

Dałam się namówić na zakup tej książki podczas grudniowych targów, bo po pierwsze przemiła pani z wydawnictwa bardzo mnie zachęcała, a po drugie byłam ciekawa literatury fińskiej, którą słabo znam. Ale dla mnie ta książka - mimo że ponoć Arto Paasilinna to jeden z najbardziej cenionych na świecie pisarzy z Finlandii - okazała się...słaba. Bo chociaż punkt wyjścia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trochę czasu ta książka czekała na mnie, a jak już się doczekała i z półki "Chcę przeczytać" przerzuciłam ją na "Teraz czytam", to nie mogłam się od niej oderwać. Wprawdzie jest to zbiór tylko kilku opowiadań, ale emocje i refleksje, jakie we mnie wzbudziła, miały wiele źródeł.

Jak zwykle podziwiam Huellego za poetycką prozę i to snucie historii, gdzie współczesność przeplata się z przeszłością, a oprócz akcji równie ważna jest atmosfera, aura, nastrój, zapachy i barwy. W jakiś sposób - jako wrocławianka, osoba mieszkająca w mieście o równie poplątanej historii co Gdańsk - rozumiem jego fascynację dawnymi czasami i mitologizowanie krainy dzieciństwa. Boli mnie to, co historia i wojna przyniosły ludziom: gdy dawni sąsiedzi stają się wrogami, gdy władza w imię specyficznie rozumianej "sprawiedliwości dziejowej" oraz nieludzkich idei prześladuje jednostki... Ta książka opowiada o wielu przeprowadzkach - zarówno tych dosłownie rozumianych, kiedy tysiące ludzi zmieniało po wojnie miejsce zamieszkania, próbowało na nowo zapuścić korzenie i po prostu żyć. Ale i o przeprowadzkach duchowych, mentalnych, migracji "do wewnątrz" jako formie oporu wobec niezrozumiałego świata oraz o przechodzeniu na drugą stronę życia. Dobrze ją czytać powoli, bez pośpiechu, podążając za rytmem zdań i poddając się urokowi opowieści.

Trochę czasu ta książka czekała na mnie, a jak już się doczekała i z półki "Chcę przeczytać" przerzuciłam ją na "Teraz czytam", to nie mogłam się od niej oderwać. Wprawdzie jest to zbiór tylko kilku opowiadań, ale emocje i refleksje, jakie we mnie wzbudziła, miały wiele źródeł.

Jak zwykle podziwiam Huellego za poetycką prozę i to snucie historii, gdzie współczesność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jedna z moich najulubieńszych, najukochańszych książek! Idealna na poprawę humoru i do tego, by wszyscy, którym ją polecałam, na krótko mnie znienawidzili - zwykle nie mogli mi wybaczyć histerycznych ataków śmiechu, od których bolały ich szczęki, przepona i inne mięśnie... Pamiętam, jak kiedyś próbowałam bezskutecznie przeczytać fragment o Bjornie i "kał-basie" mojej kuzynce: mimo wielokrotnych prób nie zakończyło się to powodzeniem, bo nie byłam w stanie przestać się śmiać i doczytać do końca :-). Musiała przeczytać sama.

Jedna z moich najulubieńszych, najukochańszych książek! Idealna na poprawę humoru i do tego, by wszyscy, którym ją polecałam, na krótko mnie znienawidzili - zwykle nie mogli mi wybaczyć histerycznych ataków śmiechu, od których bolały ich szczęki, przepona i inne mięśnie... Pamiętam, jak kiedyś próbowałam bezskutecznie przeczytać fragment o Bjornie i "kał-basie" mojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dziwny kryminał. Właściwie - jak dodał w tytule sam Sciascia - parodia kryminału. I jak dodał wydawca: parodia polityki. Jeżeli ktoś szuka łatwego czytadła o tym, jak dzielny policjant / detektyw tropi przestępcę i następnie go chwyta ku chwale sprawiedliwości i swej własnej, niech lepiej sięgnie po coś innego. Bo tak naprawdę jest to gorzka opowieść o tym, że sprawiedliwości nie ma, a ci, którzy są wezwani do jej egzekwowania, przekraczają granice moralności, byle tylko utrzymać się przy władzy.

"Zacząłem pisać dla zabawy, a gdy skończyłem, nie widziałem już w niej nic zabawnego". Ta książka Sciasci jest trudna, wymaga od czytelnika nie tylko skupienia (sporo w niej filozoficznych dyskusji o winie i karze), ale także zorientowania w ówczesnej sytuacji Włoch przełomu lat 60 i 70 - kraju ogarniętego falą kontestacji, gdzie tak naprawdę nie ma różnicy między rządzącymi a opozycją, bo przecież chodzi tylko o zachowanie status quo; gdzie już wkrótce dojdzie do porwania Aldo Moro przez terrorystów z Czerwonych Brygad. Nawet ktoś jako tako zorientowany może odłożyć książkę z wnioskiem: przeczytałem, ale wciąż nie rozumiem, kto był mordercą, o co chodzi w tym spisku? Mi pozostaje wrócić do niej raz jeszcze, może wtedy będę bliższa odpowiedzi na to pytanie...

Na koniec jeszcze jedna osobista i nieco filologiczna uwaga - lubię myśleć o tytule książki nie tylko jako o "Kontekście", czyli sytuacji uwarunkowanej przez inne zdarzenia, wpływającej na takie, a nie inne jej odczytanie. Lubię myśleć, że - choć w oryginale jest "Il contesto", a więc rzeczownik - tytuł można też odczytywać jako "io contesto"(neguję), od włoskiego rzeczownika contestare - kontestować, negować. Taką rolę pełni dla mnie inspektor Rogas, który wbrew sugestiom przełożonych, by porzucił niewygodną dla nich linię śledztwa, decyduje się pozostać wierny sprawiedliwości i swojemu zawodowi do końca.

Dziwny kryminał. Właściwie - jak dodał w tytule sam Sciascia - parodia kryminału. I jak dodał wydawca: parodia polityki. Jeżeli ktoś szuka łatwego czytadła o tym, jak dzielny policjant / detektyw tropi przestępcę i następnie go chwyta ku chwale sprawiedliwości i swej własnej, niech lepiej sięgnie po coś innego. Bo tak naprawdę jest to gorzka opowieść o tym, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy wydawnictwo Gazety Wyborczej z serii "Wielcy kompozytorzy" można uznać za książkę? W sumie tak, jest to jakaś broszureczka o życiu i twórczości Bacha, ale tak naprawdę - przynajmniej dla mnie - liczyło się nie słowo drukowane, a muzyka. Kupiłam ją wyłącznie dla Cafe Zimmmermann, wspaniale wykonującej dzieła lipskiego mistrza. Jeśli ktoś czuje respekt przed muzyką Bacha (albo bardziej ogólnie - przed tzw. muzyką poważną), powinien sięgnąć po tę propozycję. Czyta się dobrze, no i jest krótka oraz napisana "po ludzku" :-). Jeżeli da to impuls do dalszego pogłębiania wiedzy o kompozytorze albo barokowej muzyce, tym lepiej. A jeśli nie, to zawsze zostaje na płycie nieśmiertelny III Koncert brandenburski...

Czy wydawnictwo Gazety Wyborczej z serii "Wielcy kompozytorzy" można uznać za książkę? W sumie tak, jest to jakaś broszureczka o życiu i twórczości Bacha, ale tak naprawdę - przynajmniej dla mnie - liczyło się nie słowo drukowane, a muzyka. Kupiłam ją wyłącznie dla Cafe Zimmmermann, wspaniale wykonującej dzieła lipskiego mistrza. Jeśli ktoś czuje respekt przed muzyką Bacha...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jedna z moich ukochanych książek dzieciństwa i wczesnej młodości :-). Od tamtej pory marzyłam, żeby mieć w domu lemura...

Jedna z moich ukochanych książek dzieciństwa i wczesnej młodości :-). Od tamtej pory marzyłam, żeby mieć w domu lemura...

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wciąż, gdy wspominam tę powieść Bułhakowa, doskonale pamiętam poczucie postępującego paraliżu, a jednocześnie rosnącej fascynacji książką - dodam, że niejako "wpadłam" na nią jako młodziutka dziewczyna, ponieważ interesowała się nią moja dużo starsza siostra. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, walcząc z samą sobą, bo z jednej strony chciałam uciec z tego szalonego świata, a z drugiej coraz bardziej mnie on wciągał. Być może był to błąd, może spotkałam "Psie serce" za wcześnie, ale (mimo przerażenia fabułą) czułam głęboki podziw dla pisarza i jego talentu oraz wyobraźni, podziw, który nieustannie odczuwam. Będę musiała do niej powrócić.

Wciąż, gdy wspominam tę powieść Bułhakowa, doskonale pamiętam poczucie postępującego paraliżu, a jednocześnie rosnącej fascynacji książką - dodam, że niejako "wpadłam" na nią jako młodziutka dziewczyna, ponieważ interesowała się nią moja dużo starsza siostra. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, walcząc z samą sobą, bo z jednej strony chciałam uciec z tego szalonego świata, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jeśli ktoś zaczynający przygodę z fotografią zapytałby mnie, czy powinien przeczytać tę książkę, bez chwili wahania odpowiedziałabym: Tak. I zaraz bez wahania dodałabym jeszcze: Tak, ale nie bezkrytycznie. Jeffrey przedstawia historię fotografii od jej początków - najważniejszych twórców z krótkimi opisami ich doświadczeń oraz inspiracji, analizę wydarzeń i trendów, które na fotografię wpłynęły i wpływają. Za to należy mu się najwyższa pochwała, podobnie jak za bogaty zbiór zdjęć, ilustrujący przemiany, jakim podlegała ta dziedzina ludzkiej twórczości.

Ale od wystawienia oceny "rewelacyjnie" powstrzymuje mnie jedna cecha pisarstwa Jeffreya, która czasami drażniła mnie jak brzęczenie komara, a czasami przyprawiała o niepohamowaną irytację - wszechwiedza. Nie odbieram Ianowi Jeffreyowi ogromnej wiedzy o fotografii i wielkich fotografikach, nie mam powodu nie wierzyć mu, że to, co pisze, ma umocowanie w faktach. Ale naprawdę czasami denerwowało mnie "jedynie słuszne" odczytanie zdjęcia, które nie pozostawiało pola do interpretacji dla innych propozycji. Ot, przykład: zdjęcie Arthura Rothsteina, przedstawiające wnętrze mieszkania Browna, naczelnika poczty w Old Rag. Na ścianach wiszą fotografia Koloseum, coś w rodzaju świętego obrazka z chrześcijańską sentencją oraz fotografia ładnej, zalotnie spoglądającej dziewczyny. I fragment opisu autora książki: "(...) Chrystus i Koloseum reprezentują tradycję zachodnią. Na ścianie obok lustra czai się kusicielka, sugerując, że naczelnik jest osobą religijną, która mierzy się z pokusą i ją przezwycięża". Ratunku! Skąd taki wniosek?!? Z tego, że człowiek czyta książkę tyłem do zdjęcia dziewczyny, a przodem do makatki z Chrystusem? Albo inne, również moje ulubione: fotografia 5th Avenue autorstwa Joela Meyerowitza.Fakt, pies noszący buty zwraca uwagę, ale w życiu nie skierowałby mojej uwagi na buty innych przechodniów, co tak mocno sugeruje Jeffrey. Dla mnie na tym zdjęciu najważniejszy jest tygrys w okiennej wystawie, wyeksponowany dzięki kontrastowi cienia i światła, jego nieokiełznana poza zderzona z tłumem spieszącym się po tej słynnej ulicy.

Dlatego proponuję - tę książkę trzeba czytać uważnie, mając cały czas w pamięci fakt, że nie ma jednego słusznego rozwiązania, że w sztuce każdy ma prawo do własnej interpretacji. To szczególnie ważne dla tych, którzy dopiero wkraczają w fascynujący świat fotografii. Niech nikt was nie przekonuje, że ma monopol na prawdę!

Jeśli ktoś zaczynający przygodę z fotografią zapytałby mnie, czy powinien przeczytać tę książkę, bez chwili wahania odpowiedziałabym: Tak. I zaraz bez wahania dodałabym jeszcze: Tak, ale nie bezkrytycznie. Jeffrey przedstawia historię fotografii od jej początków - najważniejszych twórców z krótkimi opisami ich doświadczeń oraz inspiracji, analizę wydarzeń i trendów, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym wiedziała, co mnie czeka na stronicach tej książki, rozważnie poczekałabym kilka miesięcy i przeczytałabym ją już po urlopie. A tak od jej ukończenia żałuję, że w tym roku spędzę lato z dala od Włoch, od Południa pełnego zagadek i przeplatania się Dawnego z Obecnym, tradycji ze współczesnością...Chwilami miałam ochotę rzucić wszystko i pojechać do Apulii, zobaczyć miasteczka Basilicaty...

Dla kogoś, kto tak jak ja pozostaje pod nieustannym urokiem Italii (ale nie tej turystyczno-zabytkowej, a tej zwykłej, prowincjonalnej), to książka-balsam, książka-miód-na-serce, książka-przyjaciółka. Można się zachwycać rytmem zdań, poetyką opisu, bystrymi obserwacjami socjologa, który jednak nieustannie patrzy na ten wycinek Półwyspu Apenińskiego jak dobry przyjaciel - z życzliwością i sympatią, choć niezwykle wnikliwie. Mnie ta książka zauroczyła. A gdy spędzałam jedną z upalniejszych niedzieli nad Odrą, czytając Czaję i przysłuchując się rozmowie dwóch Włoszek na ławce obok, poczułam przez chwilę, że tam jestem. Na biednym, ale magicznym Południu.

Gdybym wiedziała, co mnie czeka na stronicach tej książki, rozważnie poczekałabym kilka miesięcy i przeczytałabym ją już po urlopie. A tak od jej ukończenia żałuję, że w tym roku spędzę lato z dala od Włoch, od Południa pełnego zagadek i przeplatania się Dawnego z Obecnym, tradycji ze współczesnością...Chwilami miałam ochotę rzucić wszystko i pojechać do Apulii, zobaczyć...

więcej Pokaż mimo to