Powiem bez ogródek, że bardzo wiele można powiedzieć o tej książce. I dobrego, i niestety również złego. I nie zamierzam tej książki specjalnie bronić przed zasłużoną krytyką, pomimo tego, że wystawiłam jej taką wysoką ocenę i jestem nawet zdania, że jest to moja ulubiona przeczytana dotychczas w tym roku książka. Zastrzegam jednak, że nie jest ona dla wszystkich i nie zakładam, że jest bez skazy. Mnie się ona po prostu podoba. Rzućcie kamieniem, bo jestem tu hipokrytką, ale mnie panowie z rodziny Van der Berg uwiedli. Wszyscy.
Ósemkę daję, ponieważ odnajduje się ona w moich prywatnych preferencjach oraz dostrzegam w niej różne piękne rzeczy, które mi się podobały.
Po pierwsze, ja się bardzo odnalazłam w bohaterce. Myślę, że to dość ważne, by odnaleźć się na miejscu bohaterki. A Tiernan myśli w bardzo podobny sposób do mnie, w bardzo podobny sposób postrzega świat i odczuwa swoją egzystencję. Mimowolnie więc odczuwam większą sympatię niż niektórzy ludzie. Mamy też zdecydowanie podobny gust do (fikcyjnych) mężczyzn.
Po drugie, relacje w tej książce. Pomijając te seksualno-romantyczne pomiędzy bohaterami, o których może trochę potem, relacje w tej książce są niesamowicie rozpisane. To, w jaki sposób budowała się relacja Tiernan z każdym poszczególnym bohaterem, ta pozałóżkowa, jest jednocześnie delikatne i finezyjne oraz bardzo z namysłem napisane i przedstawione. Czuje się po prostu to, jak się one przeobrażają i wyglądają one dość realistycznie by w nie uwierzyć.
Jednocześnie czasem to przeszkadzało, ponieważ nie do końca te nieerotyczne relacje wiązały się z tymi erotycznymi. O ile w przypadku Kaleba i Noah jeszcze się one ze sobą splatały, o tyle z Jakiem miałam duży problem - właśnie dlatego, że ta ojcowsko-córkowa relacja i bliskość rodzinna była na początku tak świetnie napisana i potem przejście do "miłosnych" relacji było już dla mnie trochę na siłę i naciągane.
Po trzecie, wiążące się z drugim, rysy charakterów postaci. Są proste i jednocześnie złożone. Dość ludzkie, choć nie bez przesadzania. Panowie bardzo smalcują i to jest jednocześnie do wyobrażenia, ponieważ są dość stereotypowymi chłopami z lasu, żyjącymi według najprostszych zasad, ale też miejscami okropnie irytujące. Potrafią jednak być zupełnie inni, co we mnie pozostawiało pewien konflikt: nie dało się zapomnieć o niektórych wydarzeniach, nawet jeśli byli najwspanialszymi facetami na świecie w danym momencie. No i nie ukrywajmy, mamy tu do czynienia z podwójnymi standardami, przedmiotowym miejscami traktowaniem kobiet i niekiedy bardzo toksyczną męskością oraz przemocą seksualną. To też okropnie kłuło w oczy, nawet w zestawieniu z tym, że niektóre sceny sprawiały, że nie dało się o nich nie myśleć, jak o wspaniałych bohaterach, o których można marzyć.
Po czwarte, język tej książki. Przez większość tych niemalże sześciuset stron jest ona przepięknie napisana. Przekład mnie oczarował, chociaż nie brak mu wulgarności i niektóre określenia czynności seksualnych były dość odstręczające w swojej prostocie. Trzyma się to jednak jakoś kupy, choć czasami gorzej się czytało. Szczególnie sceny erotyczne. Nie brakowało im ognia, ale są chyba najgorszą częścią tej książki - chciałabym bardzo, żeby wszyscy bohaterowie mówili tyle, ile mówi Kaleb przez większość ich trwania.
Dla mnie to nawet bardziej niż gorący romans w trójkącie po prostu książka o odnajdywaniu siebie i walce z samotnością, która jest tu ukazana na wiele sposobów. Historia o rodzinie, która nie do końca była rodziną, a która się nią stała i odnalazła się w przytłaczającym ich wszystkich świecie.
Ale co jeszcze było na nie oprócz tej toksycznej męskości i problemów z wykorzystaniem seksualnym? No trochę to, że czasem rzeczy się po prostu w niej działy. Trochę bez sensu, trochę dziwnie, trochę tak zwanie "z d**y". Końcówka to szalony roller coaster, w którym otwierałam tylko szeroko oczy. Sceny erotyczne w większości też, bo miałam wrażenie, że autorka w umieszczaniu ich trochę jakby rzucała rzutkami - tu się pojawi losowo, a tu nie, tu znowu tak, bo tak chciał los.
Jestem mega zachwycona dodatkami, które znajdowały się na końcu i miały chyba łącznie z pięćdziesiąt stron - to była bardzo miła niespodzianka!
Ogólnie ta książka to moje zdecydowane guilty pleasure, ponieważ ma w sobie jednocześnie wszystko czego nie znoszę i z czym się nie zgadzam i wszystko o czym marzę, czytając podobne historie.
Powiem bez ogródek, że bardzo wiele można powiedzieć o tej książce. I dobrego, i niestety również złego. I nie zamierzam tej książki specjalnie bronić przed zasłużoną krytyką, pomimo tego, że wystawiłam jej taką wysoką ocenę i jestem nawet zdania, że jest to moja ulubiona przeczytana dotyc...
Rozwiń
Zwiń