-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać4 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant7
Biblioteczka
2024-06-19
2024-06-15
Pożerca niszczy świat. Elfia księżniczka, której charakter mierzy się zepsuciem i kaprysami zostaję zmuszona do opuszczenia swego rodzinnego gniazda i oddelegowana na bezludne pogranicze. Hordy orków zalewają ziemię, a w ruinach dawnych cywilizacji rodzi się zagadka. Pożerca pochłania wszystko na swej drodze. Apokaliptyczne wizję rodzą strach, a w ciemnych lochach elfka poznaję orkowego więźnia, tak bardzo innego od swych pobratymców. Rasizm i uprzedzenia tną głęboko, lecz czy w obliczu katastrofy można odrzucić pogardę?
Nie spodziewałem się, że ta książka tak wielce mnie zafascynuje. Nie sądziłem, iż pochłonie mnie każde zdanie napisane przez autorkę, której twórczość już wiele razy obiecywałem sobie odkryć. Jakże miłym było zatem dla mnie zaskoczenie, że historia ta nie tylko wciągnęła mnie na maksa, ale też nakreśliła mi na starcie pewien szkic dotyczący tego, czego mogę się spodziewać biorąc się za kolejne dzieła pani E. Raj. A szkic to wyjątkowy, bo łączący fantasy z elementami przygodowymi oraz ważnym dla fabuły freskiem romansowym, który nie jest kiepsko napisanym na kolanie wątkiem dla uciechy tłumu, lecz przemyślaną częścią skrywającą dodatkowo pewien rodzaj tajemnicy. Przyznać mi trzeba, iż ten zabieg wraz pierwszoosobową narracją dodał niecodziennej zmysłowości w relacji dwójki bohaterów, co przyniosło również pozytywny efekt w postaci rozwoju psychologicznego.
Idąc tym tropem autorka stworzyła nie tylko ciekawą scenerię i budzący się do literackiego życia nowy fantastyczny świat, ale także nadała postaciom rys niedoskonałości, który szczególnie widać u wyniosłych elfów gardzących innymi rasami. To jednak jest wciąż tylko jednym fragmentem układanek, jakie czekają na czytelnika. Odkrywanie następnych pustych miejsc i wypełnianie luk stawało się w trakcie lektury sporą frajdą, toteż im głębiej poznawałem tło i zasady panujące w tym uniwersum, tym mocniej pragnąłem poznać zakończenie tej opowieści będące czymś na kształt otwartych wrót. Jeśli miałbym nazwać tę książkę lekką fantasy, to ta książka powinna zostać wzorem dla innych z tego gatunku, żeby pokazać jak przez dynamikę akcji, jej zwroty i silną game emocji, można zbudować znakomitą historię.
Pożerca niszczy świat. Elfia księżniczka, której charakter mierzy się zepsuciem i kaprysami zostaję zmuszona do opuszczenia swego rodzinnego gniazda i oddelegowana na bezludne pogranicze. Hordy orków zalewają ziemię, a w ruinach dawnych cywilizacji rodzi się zagadka. Pożerca pochłania wszystko na swej drodze. Apokaliptyczne wizję rodzą strach, a w ciemnych lochach elfka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06-12
Było ich mnóstwo. Wiele barw przechodziło przed oczami niczym zwarta armia wyruszająca na bitwę. Były sobie bliskie, choć o tym nie wiedziały. Karmiły się tym samym chlebem, spijały te same słowa puszczone na wiatr jak latawce. Nigdy o tym się nie dowiedziały, ale były sąsiadami. Zagubionymi kamykami porzuconymi gdzieś w szczerym polu. Lato 1926 roku i młody stolarz rozpoczynający pracę nad trumną dla kobiety zmarłej z tęsknoty. Kormoran za oknem i strzelba wymierzona w jego cielsko. A później most, skok i zapomnienie tego, co się widziało. Jest tyle barw, a wszystkie tak bardzo sobie bliskie.
Ujęty słowami Jakuba Małeckiego przeniosłem się do pewnego pokoju i spojrzawszy na wysłużony fotel rozpocząłem ten znany mi od dawien dawna trans przewracanych kartek, które jakby samoistnie wiedziały już, co należy czynić. Po kilku fragmentach zdałem sobie sprawę, że jestem u siebie, toteż odnalazłem zdania, które znowu miały zostawić jawny ślad, by później delikatnym, acz tanecznym krokiem usadowiły się w mojej wrażliwości. I można mówić, że to już było, że Małecki pisał już o codzienności wiele razy w tak piękny sposób, ale dlaczego czepiać się mam tego, co zawsze wlewa we mnie fale spokoju, skoro wciąż proza naszego pisarza sprawia, iż chcę się więcej i więcej. Proza to niezwykła, bo często płynąca rzeką melancholii, traktująca o miłości jakże prostej, a jednocześnie wyjątkowej, dająca możliwość ujrzenia tęsknoty w jej pełnej krasie, a także lecząca na swój sposób obolałe zakamarki serca.
Małecki daję i tym razem czytelnikowi czas na przyjęcie ogromu zdań płynących ze środka duszy, pozwala spojrzeć na różne zdarzenia z kilku perspektyw, będąc przy tym niezmiennie oszczędny w wyrażaniu nagłych emocji, choć te subtelnie skradają swoje chwilę w najmniej spodziewanym momencie. Fabularny pejzaż może przypominać chaotyczną paletę różnych kolorów, lecz finalnie wszystko ma swoje uzasadnienie, a historia porozrzucanych tu i ówdzie zwykłych ludzkich spraw nie pierwszy raz już u autora "Horyzontu" odgrywa główną rolę.
W tym leży jej niesłabnąca jakość.
Było ich mnóstwo. Wiele barw przechodziło przed oczami niczym zwarta armia wyruszająca na bitwę. Były sobie bliskie, choć o tym nie wiedziały. Karmiły się tym samym chlebem, spijały te same słowa puszczone na wiatr jak latawce. Nigdy o tym się nie dowiedziały, ale były sąsiadami. Zagubionymi kamykami porzuconymi gdzieś w szczerym polu. Lato 1926 roku i młody stolarz...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06-09
Moje serce tęskni do morza zawsze, gdy czytam cokolwiek z nim związanego. Wówczas myśli wędrują do brzegów ciemnej toni, uderzających o skały fal i wiatru spieszącego z wolnością.
Tak też było w przypadku sięgnięcia po pracę Magdaleny Kubiak, dotyczącej legend Błękitnej Krainy, jak zwie się pomorskie tereny. Od samego początku bowiem uderzył mnie klimat owych podań, gdzie poczuć można starożytnego ducha tych rejonów, tak bardzo związanych z rodzimym słowiańskim folklorem czy wierzeniami, których czas nie był w stanie wykorzenić.
Tak więc słowo po słowie przyjmowałem do siebie kolejne litery tworzące zdania budzące do życia opowieści, których w zasadzie nigdy wcześniej nie dane było mi poznać. Znalazłem się na terenach okalających rzekę Łeba, zawitałem nad piaszczyste bałtyckie brzegi, chłonąc każdą z legend na swój własny pomorski sposób. Spotkać mi tam było dane ludzi o szlachetnych sercach gotowych nieść pomoc nawet zwierzętom, jak i też kaszubskie licho, które zło pragnąć chciało, dobro czyniło.
Mogłem także ujrzeć świętą górę Słowian Rowokołem zwaną, gdzie ponoć trzy boginki w noc kupały znaleźć można. Jakiej legendy by nie zacząć poznawać wszystkie łączy niezwykła więź i bardzo ładny język, którym posługuje się autorka.
Klimatyczna treść to jedno, co można tu odnaleźć. Drugą, nie mniej istotną kwestią są archiwalne zdjęcia i obrazy bardziej lub mniej znanych malarzy sycące oko każdego, kto łasy jest na sztukę. Nie dziwota zresztą, że strona wizualna nie odbiega od treści, bo wydawnictwo Bosz już dawno przyzwyczaiło czytelników, iż na tym polu nie ma sobie równych. Zatem z czystym sumieniem mogę polecić ową lekturę każdemu chcącemu głębiej wejrzeć w dziedzictwo kulturowe Błękitnej Krainy, a może i wejrzeć w jej duszę.
Moje serce tęskni do morza zawsze, gdy czytam cokolwiek z nim związanego. Wówczas myśli wędrują do brzegów ciemnej toni, uderzających o skały fal i wiatru spieszącego z wolnością.
Tak też było w przypadku sięgnięcia po pracę Magdaleny Kubiak, dotyczącej legend Błękitnej Krainy, jak zwie się pomorskie tereny. Od samego początku bowiem uderzył mnie klimat owych podań, gdzie...
2024-06-07
Spójrz. Tam gdzie przyszłość była zakryta unosi się teraz Złoty Szlak. Trzy i pół tysiąca lat jest niczym wobec nieskończoności istnienia. Trwam na straży tego, co musi być zapamiętane. Bene Gesserit wespół ze swoimi sojusznikami pragnie mego upadku, lecz widzę dokładnie każdy fragment mych losów, znam każdy wdech i wydech tych, którzy zajrzą w oczy śmierci.
Moje oczy.
Legendy nie da się uśmiercić, można tylko przedłużyć jej żywota.
Skończyłem czytać czwarty tom Kronik Diuny i w głowie wciąż pozostaję masa pytań. Jednakże w tej masie kształtuje się myśl powoli nabierająca kształtów, a jest nią zachwyt. Dotarłem do tego momentu cyklu, który wchodzi najgłębiej w istotę mistyki, filozoficznych nurtów i religii noszącej znamiona fanatyzmu. Tym wszystkim została czwarta odsłona serii Franka Herberta.
Nie było może tu miejsca dla wielu zwrotów akcji, lecz nie tym stoi to dzieło, a treścią - misternie połączoną nićmi słów intelektualną podróżą do jądra ciężaru sprawowania władzy. Ciężar to ogromny, toteż postać Leto II Atrydy w trakcie lektury nabiera coraz więcej odcieni tragizmu, co zdaję się przedłużeniem przeznaczenia ciągnącego się za rodem Atrydów, to jest swoistego fatum rodzącego tylko ból i śmierć.
Jest w tej opowieści mnóstwo szlaków wiodących do poznania sedna historii spisanej przez Herberta oraz wskazówek dotyczących działania tyranii, rozkładu imperium czy też spojrzenia na temat buntu mogącego przynieść tyle samo szkody, co pożytku. Myślę, że największą siłą tej powieści jest jej odmienność od poprzednich tomów, nadająca tekstowi wymiar swoistej polemiki z czytelnikiem, jednocześnie wynosząc na piedestał ważkie tematy odnoszące się do historii i natury człowieka. W mojej opinii wyjątkowy, acz wymagający zrozumienia tom.
Spójrz. Tam gdzie przyszłość była zakryta unosi się teraz Złoty Szlak. Trzy i pół tysiąca lat jest niczym wobec nieskończoności istnienia. Trwam na straży tego, co musi być zapamiętane. Bene Gesserit wespół ze swoimi sojusznikami pragnie mego upadku, lecz widzę dokładnie każdy fragment mych losów, znam każdy wdech i wydech tych, którzy zajrzą w oczy śmierci.
Moje oczy....
2024-06-04
Docierający sygnał z kosmosu staje się zagadką. Uczeni twierdzą, iż mógłby on być komunikatem od rozumnych istot, lecz jak potwierdzić ową tezę? Wszechświat pełen jest tajemnic, a ta trafia na podatny grunt tkwiący w umyśle, niczym ość w gardle uczonego Hogartha, który to w formie pamiętnikarskiej spisał swe słowa.
Dotknięcie nieznanego u Lema niesie ze sobą tym razem nietypową strukturę, bowiem zapieczętowaną w formę filozoficznego traktatu, będącego jednocześnie intelektualną powieścią obarczoną bagażem myśli autora. Nie jest to książka stojącą fabułą, bo tej nie ma tu w ujęciu sensu stricte, lecz jest nieustająca gonitwa pytań o istotę miejsca w którym przyszło nam żyć, a które nazywamy wzniośle światem. Rodzą się również pytania o naturę człowieka i bytu jako takiego, co z kolei kieruje czytelnika do miejsca dla tych, którzy nie obawiają się podjąć wyzwania wynikającego z obcowania z literaturą na wskroś przesiąkniętą naukową sferą.
Narrator nie tylko snuje swe rozmyślania, ale i też angażuję się w sprawę, jaką jest tytułowy Głos Pana, będący projektem od którego zależy los wielu jednostek. Na tym polu Lem znakomicie wchodzi w dysputę z czytającym, odsłaniając krok po kroku ludzkie pragnienia, apokaliptyczne lęki czy gnieżdżące się w duszy wątpliwości.
Zatem jest książka ta dziełem unikatowym w dorobku naszego pisarza, bo idącą wąską ścieżką ku temu, co niełatwe i wychodzące poza standardy ogólnie pojętej lektury. Jeśli nie potrafi się objąć jej przesłania rozumem, to trzeba chociaż docenić jej warsztatowy geniusz.
Docierający sygnał z kosmosu staje się zagadką. Uczeni twierdzą, iż mógłby on być komunikatem od rozumnych istot, lecz jak potwierdzić ową tezę? Wszechświat pełen jest tajemnic, a ta trafia na podatny grunt tkwiący w umyśle, niczym ość w gardle uczonego Hogartha, który to w formie pamiętnikarskiej spisał swe słowa.
Dotknięcie nieznanego u Lema niesie ze sobą tym razem...
2024-05-31
Z cyklu ponownie przeczytanych.
Tej książki nie trzeba nikomu przedstawiać, tak jak samego twórcy Śródziemia. Do tej książki warto wracać, jak właśnie sam zrobiłem.
Moje pierwsze spotkanie z "Hobbitem" przypadło ładnych kilkanaście lat temu. Było to tak dawno, że już sam nie pamiętam dokładnych szczegółów. Wiem jednak, że ponowna lektura zupełnie nic nie straciła na swojej jakości, i tak znowu wyruszając z przytulnej norki pana Bilbo Bagginsa wraz z kompanią krasnoludów pod wodzą Thorina Dębowej Tarczy, wyobraźnia poniosła mnie hen daleko do dzikich krain, by móc znów ujrzeć Samotną Górę oraz rzecz oczywista pokonać smoka Smauga.
Nadziwić się nie mogę, iż znając tą opowieść od deski do deski, wciąż zachwycam się niesamowitą podróżą jaką zafundował mi profesor Tolkien. Siła w tym wielka leży po stronie przystępności owego dzieła, ale i uniwersalnych prawd jakie zawarto w tej krótkiej dość historii. Co prawda "Hobbit" pozostaję nadal powieścią dla młodego czytelnika, lecz dorośli niezmiennie mogą docenić kunszt pisarski Tolkiena, magię zawartą w przygodzie oraz wartkość fabuły idealnie wprowadzającą do "Władcy Pierścieni".
Wspomnieć mógłbym jeszcze o subtelności humoru, którego głównym przedstawicielem jest nasz tytułowy hobbit, a także mógłbym poruszyć wątek znakomitego tłumaczenia czy wymienić szereg postaci głęboko zapadających w pamięć. Mógłbym to zrobić, ale nie uczynię tego, albowiem niech każdy spróbuje samemu wyruszyć z pewnej norki w ziemi, od której de facto wszystko się zaczęło, ku temu co nieznane.
Z cyklu ponownie przeczytanych.
Tej książki nie trzeba nikomu przedstawiać, tak jak samego twórcy Śródziemia. Do tej książki warto wracać, jak właśnie sam zrobiłem.
Moje pierwsze spotkanie z "Hobbitem" przypadło ładnych kilkanaście lat temu. Było to tak dawno, że już sam nie pamiętam dokładnych szczegółów. Wiem jednak, że ponowna lektura zupełnie nic nie straciła na...
2024-05-28
A gdyby tak przejść się po Newskim Prospekcie późnym wieczorem, spotkać po drodze szaleńca podającego się za Bóg wie kogo lub malarza obdarzonego niewątpliwym talentem, który gubi swą życiową ścieżkę? A gdyby tak zajrzeć głębiej w rosyjską duszę przez osobę wzgardzonego urzędnika dla którego jego szynel jest wszystkim, co najlepszego posiada? Nic prostszego, bo też wystarczy wziąć do ręki opowiadania petersburskie Mikołaja Gogola i natychmiast przed oczyma stanie XIX-wieczne miasto bogate w swe wzloty oraz upadki.
Aż dziw bierze, że za twórczość Gogola zabrałem się dopiero teraz, ale literatura nie zając, nie ucieknie, więc zawsze jest dobra okazja do nadrobienia zaległości. Tak więc zabrałem się za czołowe osiągnięcie rosyjskiego klasyka, dając upust wyobraźni podążającej za ukazaniem w satyrycznej formie bezdusznej administracji i systemu sprawowania władzy państwa carów. Rosyjski pisarz doskonale poznał strukturę pracy urzędów cywilnych, toteż swe rozczarowanie tym łatwiej przyszło mu tu spisać.
Treści umieszczone w zbiorze charakteryzuje głośna nuta komizmu będąca filarem dla moralnych elementów działających w ramię w ramię z dość gorzkimi przekazami wywołującymi częstokroć uśmiech politowania dla społeczeństwa rosyjskiego. Prócz satyrycznej szaty odziane są te teksty również w niesamowity płaszczyk upiornych wtrąceń widocznych szczególnie w opowiadaniu "Portret", który śmiało można dodać do tych spod znaku niepokojących, choć i tu Gogol pozostawia sobie miejsce dla zrobienia pstryczka w nos czytelnikowi.
Mimo kilku różnic między wszystkimi tekstami, całość splata się ze sobą plastycznym językiem trafiającym wprost do serca miłośników klasycznej literatury, tak wyraźnie i mądrze używającej metafor czy różnych zabiegów stylistycznych, że aż pragnie się podążać za kolejnym słowem ekspresowym tempem.
Proza Gogola zdecydowanie warta jest poświęcenia jakże cennego czasu, i z pewnością zwróci go z nawiązką ku radości ucztujących przy stole wybornie podanych tekstów.
A gdyby tak przejść się po Newskim Prospekcie późnym wieczorem, spotkać po drodze szaleńca podającego się za Bóg wie kogo lub malarza obdarzonego niewątpliwym talentem, który gubi swą życiową ścieżkę? A gdyby tak zajrzeć głębiej w rosyjską duszę przez osobę wzgardzonego urzędnika dla którego jego szynel jest wszystkim, co najlepszego posiada? Nic prostszego, bo też ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-25
2024-05-25
Przez step szeroki ku krainom jak ze snu roztacza swe panowanie duch czarnoboski. Młoda krasawica Wita, potomkini rodu Włastowiczów dzierżących onegdaj w swej pieczy potężny zamek Krzyżtopór, przebywa na ziemiach ukraińskich pod opieką kozaka Szczerbiny, by wkrótce odkryć w sobie ponadnaturalne zdolności. Burzowa noc zetknie ją z księciem Józefem Poniatowskim, który jak ona zapragnie podnieść upadającą Rzeczypospolitą. Czarny duch jednak nie da o sobie zapomnieć i upomni się o swoje.
Nietypowo napisana ta powieść jest w rzeczy samej oryginalną uwerturą mającej w swym gronie mieszankę kilku gatunków, tworząc jednakowoż dzieło na kształt poematu napisanego prozą, toteż nie umknie uwadze czytelnika pewna teatralność jej treści, lecz na tym nie koniec, bowiem słowa wyrażają się tu również pod postacią pięknej poetyki ulepionej wcześniej z gotyckich, historycznych i ezoterycznych form stanowiących o kierunku obranym przez Tadeusza Micińskiego.
Tak więc ostatnia wydana powieść polskiego pisarza dotyka ważkich tematów toczących swe zmagania na arenie gnijącej już struktury silnego onegdaj państwa, co z kolei kieruję tytułową Witę jako emisariuszkę dobrej nowiny wprost w czeluści dworu carycy Katarzyny. Prócz paranormalnych wątków prym wieść będzie również masonerska wizja świata, gdzie nie zabraknie psychopatycznych postaci, mogących przypominać pierwszych wyznawców totalitaryzmu.
Książka to niełatwa i wymagać będzie od każdego, próbującego się z nią zapoznać, dużego skupienia. Fragmentami filozoficzna treść wznosi swe dyskursy wysoko w górę, a tam czekać będzie nieugięty duch luciferyczny, tak bardzo charakterystyczny dla twórczości Micińskiego, i tak bardzo obejmujący słodką obietnicą spełnienia każdego, kto otworzy swój umysł na poznanie czegoś nowego.
Przez step szeroki ku krainom jak ze snu roztacza swe panowanie duch czarnoboski. Młoda krasawica Wita, potomkini rodu Włastowiczów dzierżących onegdaj w swej pieczy potężny zamek Krzyżtopór, przebywa na ziemiach ukraińskich pod opieką kozaka Szczerbiny, by wkrótce odkryć w sobie ponadnaturalne zdolności. Burzowa noc zetknie ją z księciem Józefem Poniatowskim, który jak ona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-19
W mroku gwiazd narodziły się słowa.
Na początku przecież było słowo i z niego wszystko powstało. Tak i tu z olśniewającym blaskiem wyłoniły się skupiska tekstów gromadnie paradując przed tym, który zna ludzkie sny i pragnienia. Tym kimś jest ten, kto dźwiga jednocześnie światłość i ciemność, by złączyć je w duchowym tańcu.
Tadeusz Miciński to postać nietuzinkowa, a każdy kto zetknie się z jego twórczością z pewnością przyzna mi rację. Moim pierwszym spotkaniem z tym młodopolskim poetą, prozaikiem i dramaturgiem był zbiór poezji, który tu przedstawiam. Potok słów płynących przez strony skłania do szeregu refleksji nad mistyczną sferą życia, wprowadza do ciemnych korytarzy duchowości mogących wraz z jasnością być drogą do wolności. Poezja ta niczym strącona z niebios istota wkrada się w umysły, przywiera do człowieka, by następnie zbudzić dawno uśpione tęsknoty sięgające poza wymiar i czas.
Miciński intryguje swą poezją swobodnie wędrującą po gnostyckiej dróżce obfitą w wiele barw oraz głęboko nasiąkniętą luciferiańską nutą, która nie ma nic wspólnego z obecną formą jej odbierania. To zdecydowanie bardziej złożona kwestia, ściśle powiązana z poszukiwaniem prawidłowej drogi mogącej dać ostateczne wytchnienie. Wiersze gromadzą się wokół tematu śmierci, ale i odrodzenia, wokół smutku, krwi, lecz też wznoszą się tam, gdzie gwiazdy bytują w ścisłości swych praw, a istota człowiecza może w końcu wpaść w ramiona mroku.
W mroku gwiazd narodziły się słowa.
Na początku przecież było słowo i z niego wszystko powstało. Tak i tu z olśniewającym blaskiem wyłoniły się skupiska tekstów gromadnie paradując przed tym, który zna ludzkie sny i pragnienia. Tym kimś jest ten, kto dźwiga jednocześnie światłość i ciemność, by złączyć je w duchowym tańcu.
Tadeusz Miciński to postać nietuzinkowa, a każdy...
2024-05-03
2024-05-03
2024-04-29
Wracam do rodzinnego miasta. Widzę te same miejsca zapisane w mojej pamięci na stałe. Chodzę po śladach, które kiedyś sam zostawiłem, a po mnie kolejni nieszczęśnicy pozostawieni samemu sobie w walce z cholernym życiem. Zaczyna się od pogrzebu matki, później pojawia się ból szybko robiący przestrzeń dla demonów przeszłości. Przed oczyma stają mi obrazy tragedii zrodzonej na śląskiej prowincji. Pożera mnie siła ukryta między szarymi budynkami, ulicami i reliktami minionej epoki. Przyciąga mnie stacja, której nienawidzę, a jednocześnie tak bardzo pragnę być blisko niej. Czy to już prosta droga do szaleństwa? Nazywam się Piotr.
Wszędzie tylko krew.
Po znakomitym zbiorze opowiadań "Cisza" byłem przekonany, że następna książka Marcina Majchrzaka po która sięgnę również zrobi to dobrze. Nie będzie zatem niespodzianką stwierdzenie, iż zawodu nie było. Zresztą nie mogło być inaczej, gdyż po pierwszych akapitach odnalazłem swój literacki azyl. Byłem tuż obok bohatera tej powieści, gdy ten przystanął przed budynkiem dworca, a im dalej kroki jego napędzały moje, to tym bardziej czułem, że muszę poznać tę historię. Historia zaś ta przepełniona jest stratą, lękiem, lecz i krzywdą otwierającą drogę dla galopującego na kościstym rumaku zła mogącego zabrać ze sobą każdego, kto choć raz stanie nad krawędzią swego żywota. Autorowi udało się obudzić moje wspomnienia z okresu dorastania, nierzadko okupione licznymi przemyśleniami, co z kolei spowodowało, że uchwycone wyobraźnią fragmenty powieściowej układanki ponownie karmiły się moimi doświadczeniami. Wielka to rzecz, jeśli proza dotyka takich emocji.
Jak to w literaturze weird fiction bywa groza wyraża się tu zderzeniem ze światem, który przeraża samym swoim jestestwem, pochłania siły witalne, odbiera rozum, by następnie wypluć cząstki tkanki mającej czynić pozór postaci człowieka. W tej jakże obfitej smutkiem, psychologicznej grozie odbijają się twarze ludzi pozostawionych na pastwę losu, wykastrowanych emocjonalnie oraz mających to nieszczęście, że przeszłość okazała się niewdzięczną suczą.
Stacja przesiąknięta depresyjnym wręcz klimatem urzekła mnie, jakkolwiek to nie zabrzmi.
Wracam do rodzinnego miasta. Widzę te same miejsca zapisane w mojej pamięci na stałe. Chodzę po śladach, które kiedyś sam zostawiłem, a po mnie kolejni nieszczęśnicy pozostawieni samemu sobie w walce z cholernym życiem. Zaczyna się od pogrzebu matki, później pojawia się ból szybko robiący przestrzeń dla demonów przeszłości. Przed oczyma stają mi obrazy tragedii zrodzonej na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-28
2024-04-22
Dwa uśmiechy, dwa spojrzenia i radość na twarzach. Kiedy patrzę na zdjęcie dwojga narzeczonych widzę miłość, która nie wymaga słów, a jednak słowa były warte zatrzymania w czasie. 1932 roku w Piekarach Śląskich rodzi się uczucie Pawła Słani i Marii Lortz. To tam odnajdują swe serca i to tu zaczyna się kronika życia pozostawiona w listach Pawła do swej narzeczonej. Niestety nadchodzi wojna, a wraz z nią ostatnie słowa, ostatnie pozdrowienia i nastaje cisza...
Lasy katyńskie pochłaniają ofiary zbrodniczego totalitaryzmu.
Zostało wspólne zdjęcie i radość dawnych lat.
Z ciężkim sercem piszę się o książkach, które nie są fikcją literacką, a opowiadają o prawdziwych losach ludzi pozostawionych na łasce tragicznej w skutkach wojny. Publikacja ta ma przede wszystkim dwójkę bohaterów, czyli wspominanych już narzeczonych, lecz tylko jednego jesteśmy w stanie usłyszeć w swej wyobraźni. Listy Pawła Słani są pełne ciepła, oddania, ale i obfite w miłość pokonującą wszelkie odległości. To także rzadko już spotykany obrazek ogromnej czułości przelanej na papier, piękna wyznania swoich uczuć i emocji, które towarzyszyły autorowi, gdy przebywał na Uniwersytecie Jagiellońskim czy na wojskowych ćwiczeniach. Przez owe listy można jednak zaobserwować coś jeszcze, a mianowicie część przedwojennego świata zatrzymanego w chwili, którego okruchy dnia codziennego tworzą bliskie czytelnikowi kadry, mogące choć trochę przybliżyć życie tamtej epoki.
Słowa spisane przez Pawła Słanie nie są wolne od tęsknoty, zwykłych rozterek zaskakujących zakochanego mężczyznę oraz karmiących serce intymności. Ten jakże piękny w wymowie i w opisie obrazek został zebrany i opracowany przez Łukasza Żywulskiego, dzięki któremu między innymi ta publikacja mogła zostać wydana.
To wielkie świadectwo nie tylko pod względem historycznym, ale też swego rodzaju dzieło ku pamięci ofiar zbrodni katyńskiej, których życie i miłość zostały brutalnie zerwane.
Ogromnie wdzięczny jestem za to, iż książka ta została wydana.
Dwa uśmiechy, dwa spojrzenia i radość na twarzach. Kiedy patrzę na zdjęcie dwojga narzeczonych widzę miłość, która nie wymaga słów, a jednak słowa były warte zatrzymania w czasie. 1932 roku w Piekarach Śląskich rodzi się uczucie Pawła Słani i Marii Lortz. To tam odnajdują swe serca i to tu zaczyna się kronika życia pozostawiona w listach Pawła do swej narzeczonej. Niestety...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to