-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2023-07-20
2022-03-07
Spacery po Warszawie jako droga do zrozumienia siebie. Cicha, poetycka, medytacyjna proza.
Spacery po Warszawie jako droga do zrozumienia siebie. Cicha, poetycka, medytacyjna proza.
Pokaż mimo to2020-12-16
Wyjątkowej urody książka graficzna, opowiadająca mało znany epizod historii Polski z czasów Oświecenia. Grafiki z epoki kos, gilotyn i szubienic rzucają inne światło na okres klasycyzmu.
Wyjątkowej urody książka graficzna, opowiadająca mało znany epizod historii Polski z czasów Oświecenia. Grafiki z epoki kos, gilotyn i szubienic rzucają inne światło na okres klasycyzmu.
Pokaż mimo to2020-12-27
Śmierć epoki projektów.
„Projekt” słowo nadużywane, eksploatowane i wymiętolone przez sztukę, biznes, edukację. Dziś prawie nikt nie chce używać tego terminu, wzdraga się przed nim jak przed czymś niemodnym, nieautentycznym. W powieści Anny Sudoł tytułowe słowo „Projekt” powtórzone jest setki razy. Podczas lektury książki młodej autorki (r.1990, wizualnie 2000), czytelnik może dostać czkawki z tego nadmiaru, dlatego warto mieć przy sobie szklankę wody, miętuski i cały asortyment tradycjnych środków antyczkawkowych.
Środowisko, Instytucja – hermetyczny krąg dla wtajemniczonych, którzy, jeśli nie wykorzystają stanu łaski, nie załapią się na ten jeden krótki moment, gdy czyjeś wielkie oko dostrzegło błysk potencjału, to mogą na zawsze wypaść z obiegu. Nikt o nich nie wspomni, już nigdy. Zostaną sami ze swoimi marzeniami o byciu w tym świecie, gdzie „everybody wins” i „sky is the limit”. Jednak z „Projektu” Anny Sudoł dowiemy się także, że limit istnieje i że piekło to inni.
Gry, rozgrywki, konszachty i intrygi. Właściwie „Projekt” to współczesna wersja „Niebezpiecznych związków”. Powiem tylko, że te gry są w każdej dziedzinie, tyle że stawka może wynosić trzy koła po nieprzespanych nocach, opłaconych pogardą do samego siebie. Tu przynajmniej stawka jest wysoka, a koszty takie same. Co wybierasz?
„Projekt” to językowy wulkan, to słowa, które stwarzają ludzi i są ponad nimi jako kod wtajemniczonych. Świat sztuki współczesnej jest światem konstrukcji językowych, które niosą bohaterów. Annie Sudoł udało się ukazać determinizm językowy, któremu poddani są bohaterowie tej książki. Wejść w obszar hermetycznego kodu i być zrozumiałym, co więcej, stworzyć wciagającą fabułę na przestrzeni ponad trzystu stron, stron, które demaskują nasze podporządkowanie językowym strukturom.
„Projekt” Anny Sudoł jest powieścią, podobnie jak inne książki Ha!artu, aktualną i odważną, powieścią napisaną młodzieńczą energią, o świecie, który jest obok nas, o tu i o teraz. Wielkie bestsellery pokazują nam jakieś historyczne fantasmagorie, jakby w świecie dookoła nas nie było nic ciekawego. Ha!art w wydanych w 2020 roku powieściach pokazuje cały zestaw współczesnych lęków, gdzie autorzy próbują się z tymi fobiami mierzyć. Taką literaturę trzeba dziś docenić, bo jest to podejście unikatowe i odważne.
Śmierć epoki projektów.
„Projekt” słowo nadużywane, eksploatowane i wymiętolone przez sztukę, biznes, edukację. Dziś prawie nikt nie chce używać tego terminu, wzdraga się przed nim jak przed czymś niemodnym, nieautentycznym. W powieści Anny Sudoł tytułowe słowo „Projekt” powtórzone jest setki razy. Podczas lektury książki młodej autorki (r.1990, wizualnie 2000), czytelnik...
2020-12-08
Krótki i przyjemny w lekturze aneks Škvorecký'ego do swojej twórczości. Lektura po czesku przyjemna i nie pozbawiona anegdotycznego elementu, ale, jeśli przeczytało się większość twórczości autora "Tchórzy", ma się wrażenie, że to wszystko czyta się po raz drugi.
Krótki i przyjemny w lekturze aneks Škvorecký'ego do swojej twórczości. Lektura po czesku przyjemna i nie pozbawiona anegdotycznego elementu, ale, jeśli przeczytało się większość twórczości autora "Tchórzy", ma się wrażenie, że to wszystko czyta się po raz drugi.
Pokaż mimo to2020-12-02
Leksykon leśnego ruchadła
Upojna lektura. Czytanie "Seksu w wielkim lesie" wyzwala nas z okowów "seksu w wielkim mieście" i wielkiej mody ku naturalnej nagości. Przenieśmy się na łono natury z naszymi naturalnymi popędami, zachęca nas Łukasz Łuczaj - profesor biologii, znawca kobiecego i leśnego runa przyzywa nas do powrotu na łono...natury
Piękna i bezpruderyjna jest to książeczka. Myślałem, że żyjemy w czasach seksualnego tabu, że feminizm wyznaczył terytoria, gdzie dominuje zły dotyk i strach przed pożądaniem, które zostało zarezerwowane tylko dla miłości homoseksualnej, gdyż ona nie zagraża stosunkom na linii kobieta-ofiara kontra mężczyzna-seksista\oprawca. Książka Łuczaja też tak jest trochę postrzegana - czytałem te opinie przerażonych jej naturalizmem i nazewnictwem sufrażystek.
Ale to może dlatego, że Łukasz Łuczaj wędruje po świecie i lasach miast dusić się w pruderyjnej Polsce, gdzie ludziom z lewa i z prawa odbiera się naturalną radość egzystencji, wikłając nas w polityczne mordobicie. W "wielkim lesie", nie żadnej seksistowskiej dżungli, odnajdujemy tę pierwotną, naturalną radość seksu.
Na pytanie jak żyć po #metoo, gdy seks musi odbywać się bezdotykowo i najlepiej niewerbalnie, gdy seks jest zarezerwowany dla gejowskich klubów w Brukseli a i tam nie można czuć się bezpiecznie, Łukasz Łuczaj radzi - ucieknijmy na łono natury i odnajdźmy tam siebie.
"Seks w wielkim lesie" jest na swój naturalny sposób zbereźny, lekki i zabawny. Świńskie anegdoty, które przytacza autor, wspominając np. o nawilżaniu śluzem z maślaków lub dziesiątkach kleszczy na swoim napletku, w naturalnej scenerii wyglądają niewinnie i rajsko.
Od dzieciństwa ciągnęło mnie na łąki i do lasu. Nigdy mi to nie minęło. Po lekturze "Seksu w wielkim lesie" zrozumiałem dlaczego. Jest to kolejna lektura z ha!artowskiej półki, która rozbroiła mnie lekkością, humorem i bezpretensjonalnością. Nie ukrywam, że był to skuteczny okład na pandemiczne odleżyny.
Leksykon leśnego ruchadła
Upojna lektura. Czytanie "Seksu w wielkim lesie" wyzwala nas z okowów "seksu w wielkim mieście" i wielkiej mody ku naturalnej nagości. Przenieśmy się na łono natury z naszymi naturalnymi popędami, zachęca nas Łukasz Łuczaj - profesor biologii, znawca kobiecego i leśnego runa przyzywa nas do powrotu na łono...natury
Piękna i bezpruderyjna jest to...
2020-11-23
Nie będę się rozpisywał - doceniam język, klimat baśni, kreatywną wizję historii, folklor i ludowość, specyficzny galicyjski mikroklimat. Mimo to dalej nic nie poczułem. Szanuję, ale to nie moja baśń.
Nie będę się rozpisywał - doceniam język, klimat baśni, kreatywną wizję historii, folklor i ludowość, specyficzny galicyjski mikroklimat. Mimo to dalej nic nie poczułem. Szanuję, ale to nie moja baśń.
Pokaż mimo to2020-10-30
Historia Henry'ego Rinana - norweskiego kolaboranta i zdrajcy to historia ewolucji zakompleksionego człowieka w potwora. Strangerowi udało się ukazać jak zbrodniczy system przyciąga miernoty, by uczynić z nich zbrodniarzy. Ten proces rozkręca się w powieści powoli, by w końcu nabrać dynamiki kuli śnieżnej. "Leksykon..." to powieść o etapach i przekraczaniu granic, po których zwykły człowiek jest zdolny do wszystkiego. Niby już było, ale nigdy dość. Dziś cieszę się, że nikt z nich nie wyciągnął do mnie ręki.
Historia Henry'ego Rinana - norweskiego kolaboranta i zdrajcy to historia ewolucji zakompleksionego człowieka w potwora. Strangerowi udało się ukazać jak zbrodniczy system przyciąga miernoty, by uczynić z nich zbrodniarzy. Ten proces rozkręca się w powieści powoli, by w końcu nabrać dynamiki kuli śnieżnej. "Leksykon..." to powieść o etapach i przekraczaniu granic, po...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-30
Proza Żuławskiego o wojnie i miłości. Las, partyzantka, powstanie. Proza brutalna i zmysłowa. Pełna poetyckiego, językowego piękna, ale niełatwa w czytaniu. Współczesny romantyzm.
Proza Żuławskiego o wojnie i miłości. Las, partyzantka, powstanie. Proza brutalna i zmysłowa. Pełna poetyckiego, językowego piękna, ale niełatwa w czytaniu. Współczesny romantyzm.
Pokaż mimo to2020-09-20
Czesi takie opowiastki humorystyczne mają we krwi. Tu się odzywa tradycja Haszka i bawidulstwo hrabalowskie. Cieszyło mnie, że to twórcy z mojego pokolenia i niektóre teksty sięgały po inspirację do lat 90-tych, czasu transformacji. Nie są to teksty poprawne politycznie i to cieszy jeszcze bardziej. Czesi potrafią się śmiać ze wszystkiego, a nawet z samych siebie. W formie książkowej ten stand up sprawdza się, o dziwo, wyjątkowo dobrze! Żywe, bezkompromisowe słowo, które daje chwilę wytchnienia w polskim szaleństwie. Polecam gorąco!
Czesi takie opowiastki humorystyczne mają we krwi. Tu się odzywa tradycja Haszka i bawidulstwo hrabalowskie. Cieszyło mnie, że to twórcy z mojego pokolenia i niektóre teksty sięgały po inspirację do lat 90-tych, czasu transformacji. Nie są to teksty poprawne politycznie i to cieszy jeszcze bardziej. Czesi potrafią się śmiać ze wszystkiego, a nawet z samych siebie. W formie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-05
Książka klasycznie romantyczna - łączy lirykę, epikę i dramat. Łączy fantastykę i realizm. Miesza czas i porządek przyczynowo-skutkowy. Czyli nie jest to eksperyment, czy jakieś nowatorstwo, a bardziej umiejętne korzystanie z tradycyjnych konwencji literackich. Dwóch Irlandczyków po przejściach, Maurice i Charlie, czeka w porcie Algeciras na dziewczynę o imieniu Dally. Kevin Barry wracając do punktu wyjścia, do dwóch dziwnych postaci w scenerii nocnego portu, prowadzi fragmentaryczną układankę w czasie i przestrzeni, która trwa od przełomu wieków do roku 2018. Zadziwia dyscyplina i precyzja konstrukcji utworu, bardzo spójne dopasowanie wszystkich elementów układanki. Mógłby ten "Prom" być pretensjonalnym, pseudopoetyckim bełkotem, ale tak wcale nie jest. Na pytanie: w jaki sposób opowiadać o tak wyeksploatowanych motywach jak miłość, zdrada, tęsknota, Barry odpowiada - właśnie tak! W sposób nieoczywisty i precyzyjny zarazem. Kevin Barry nie wstydzi się emocji, ale potrafi umieścić je w onirycznej mgle. Ta nieoczywistość chroni go przed poetycką egzaltacji - nic tutaj nie jest wprost, ale jednak te dzikie emocje wypełniają strony "Nocnego promu do Tangeru". No i jeszcze ta pierwotna, dzika wyspiarska kraina - Irlandia jak z szant The Pogues. Pełno tutaj sprzeczności, ale najdziwniejsze jak bardzo one do siebie pasują.
Książka klasycznie romantyczna - łączy lirykę, epikę i dramat. Łączy fantastykę i realizm. Miesza czas i porządek przyczynowo-skutkowy. Czyli nie jest to eksperyment, czy jakieś nowatorstwo, a bardziej umiejętne korzystanie z tradycyjnych konwencji literackich. Dwóch Irlandczyków po przejściach, Maurice i Charlie, czeka w porcie Algeciras na dziewczynę o imieniu Dally....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-30
Było to dla mnie najtrudniejsze spotkanie z Julianem Barnesem, choć "Papuga Flauberta" jest piekielnie inteligentna i doskonale napisana. Trudności przysporzyła mi forma - książka to właściwie fikcyjny esej na temat życia i twórczości Gustava Flauberta, którego punkt wyjścia stanowi dociekanie na temat autentyczności tytułowej papugi, eksponatu wypożyczonego z muzeum, który znalazł się w jednym z ostatnich dzieł pisarza, "Prostocie serca". W filmie taką piętrową fikcję określa się jako "mockumentary", fałszywy dokument. Barnes prowadzi wyrafinowaną grę z czytelnikiem co raz podejmując i gubiąc fałszywe tropy na temat splotów życia i twórczości Gustava Flauberta, a poziom ironii na temat biografii literackiej jako klucza do dzieła jest na równi wyrafinowany i niepokojący.
Było to dla mnie najtrudniejsze spotkanie z Julianem Barnesem, choć "Papuga Flauberta" jest piekielnie inteligentna i doskonale napisana. Trudności przysporzyła mi forma - książka to właściwie fikcyjny esej na temat życia i twórczości Gustava Flauberta, którego punkt wyjścia stanowi dociekanie na temat autentyczności tytułowej papugi, eksponatu wypożyczonego z muzeum, który...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-23
Wyjść na chwilę ze świata i spojrzeć nań oczami człowieka, który umiał patrzeć. Każdy widok, każda cząstka przyrody jest drogą w głąb siebie w poszukiwaniu tego, co nas łączy - tej jednej, przedwiecznej melodii, która gra w każdym z nas. Niezależnie od systemu, niezależnie od religii.
Wyjść na chwilę ze świata i spojrzeć nań oczami człowieka, który umiał patrzeć. Każdy widok, każda cząstka przyrody jest drogą w głąb siebie w poszukiwaniu tego, co nas łączy - tej jednej, przedwiecznej melodii, która gra w każdym z nas. Niezależnie od systemu, niezależnie od religii.
Pokaż mimo to2020-08-22
Po pierwsze ta książka nosi tytuł "Historie o ludziach z wolnego wybiegu". Za ładna pogoda na dłuższą recenzję, więc tylko ogólne wrażenie, coś w rodzaju blurba. Nie wiem co to pasty, chyba że chodzi o makaron, nie wiem, co to skity. "Historie..." to krótkie formy literackie, nawiązujące do gatunków dziennikarsko-internetowych - wywiad, relacja, reportaż, livestream, transmisja online czy blog. Czasem znajdziemy się w krainie baśni np. w krainie Muminków, czasem w nieokreślonej przyszłości - te krótkie teksty za każdym razem są parodią współczesnych mediów i mód. Mało jest książek tak zakorzenionych w realu, tak z tym realem biorących się za bary. A cała siła tej prozy spoczywa w absurdalnych językowych grach - gry te obnażają absurd współczesnych konfliktów. Ten absurdalny humor nie ma żadnych barw - nie jest czarny, tęczowy czy zielony. Dlatego, mimo że wywiedziony z tu i teraz, ma wymiar uniwersalny. Czasem można się przyczepić, że sam autor zamiast pławić się to tonie w swoich językowych zabawach. Można, ale po co?
Po pierwsze ta książka nosi tytuł "Historie o ludziach z wolnego wybiegu". Za ładna pogoda na dłuższą recenzję, więc tylko ogólne wrażenie, coś w rodzaju blurba. Nie wiem co to pasty, chyba że chodzi o makaron, nie wiem, co to skity. "Historie..." to krótkie formy literackie, nawiązujące do gatunków dziennikarsko-internetowych - wywiad, relacja, reportaż, livestream,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-19
Gaiman. Tak. Dużo słyszałem. Do fantastyki podchodzę jak do jeża i wiem, że to błąd. Philip K. Dick, Lovekraft, Vonnegut czy niektóre dzieła Lema to arcydzieła. Konwencja jest dla tych autorów sposobem radzenia sobie z tajemnicą bytu i czytając cały czas tę walkę obserwujemy - walkę o poznanie tego, co rozciąga się za kurtyną naszych zmysłów. Niestety, w większości tego, co nazywamy fantastyką chodzi o narrację, o opowieść, o wymyślanie ciekawych wizji i splotów akcji w nadnaturalnym wymiarze - na ogół w świecie przyszłości lub baśniowej krainie poza czasem. Tu wymiękam i nie chce mi się tego czytać. Nie czytam książek dla akcji, czytam je dla wewnętrznych konfliktów bohaterów. dla mnie najlepsza akcja tkwi wewnątrz, w korytarzach psychologii. "Amerykańscy bogowie" obiecali mi dużo i bardzo szybko się wypalili. Historia o tym jak starożytni bogowie przybyli do Ameryki i jako zwykli ludzie toczą tutaj swoje magiczne wojny z nowymi bożkami cywilizacji obiecywała mi ten metafizyczny wymiar ścierania się naszych wewnętrznych tektonik, które wywołują w nas trzęsienia ziemi i tsunami. Dostałem gierki, historyjki - krótko, umęczyłem się i szkoda mi tej obietnicy. Dla mnie wejście na teren fantastyki zawsze jest obarczone takim ryzykiem, ale dalej będę próbował. Spodobała mi się też okładka , ale ta z 2002 roku, autorstwa Kamila Vojnara.
Gaiman. Tak. Dużo słyszałem. Do fantastyki podchodzę jak do jeża i wiem, że to błąd. Philip K. Dick, Lovekraft, Vonnegut czy niektóre dzieła Lema to arcydzieła. Konwencja jest dla tych autorów sposobem radzenia sobie z tajemnicą bytu i czytając cały czas tę walkę obserwujemy - walkę o poznanie tego, co rozciąga się za kurtyną naszych zmysłów. Niestety, w większości tego, co...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-15
Pierwsze trzy tomy cyklu "Patrick Melrose" weszły mi jak złoto. No, prawie. Stworzona w latach 90-tych historia dekadenta z wyższych sfer, dobrze oddawała klimat końca wieku. My poznaliśmy ją dużo później, dzięki serialowi. A szkoda. "Patrick Melrose" w swoich pierwszych odsłonach nie jest przepełniony elektronicznymi gadżetami i internetami. Uświadamia mi to jak wielka rewolucja technologiczna dokonała się w ostatnim ćwierćwieczu. Nawet narkotyki, które zażywa Patrick są analogowe. Tak samo wszystkie ekskluzywne gadżety, którymi się otacza - najlepsze artefakty i najlepsze posiłki i alkohole w najlepszych restauracjach. I udało się St Aubynowi oddać to dominujące w życiu głównego bohatera uczucie pustki. Pierwszy tom, "Nic takiego", to opis zepsutego świata i relacji z ojcem-potworem. Dekadencja i nuda wyższych sfer w pigułce pokazuje obraz faszystowskiego obozu w mikroskali rodziny - te demony czają się tutaj w pięknych rezydencjach. Łatwiej nam zrozumieć jak zło rodzi się w biedzie, ale to nie sprawa pieniędzy tylko diabłów, żywiących się ludzkim bólem. Oczywiście najbardziej poruszający jest element kazirodczej pedofilii. "Złe wieści" przesycone są narkotykami i śmiercią - martwy jest zarówno ojciec, czekający w domu pogrzebowym na kremację, jak i syn, który próbuje zaćpać na śmierć swoje traumy. Trzeci tom, "Jakaś nadzieja", to trzeźwy Patrick na ekskluzywnym przyjęciu, które wygląda niczym parada zombie. W moim rankingu po dwóch wstrząsających książkach ta trzecia wypada najsłabiej - jest najzwyczajniej przegadana. Miałem wrażenie, że autor nie ma pomysłu jak pociągnąć historię dalej i wypełnił karty martwymi postaciami i ich dialogami. Jedyny żywy pozostał Patrick, którego jest tutaj mało. Zresztą miałem podobnie podczas serialu - pierwsze dwa odcinki mnie wciągnęły niesamowicie, a w trzecim coś się zatarło. Ciekawe, co się stanie dalej.
Ostatnie dwie powieści z cyklu o Patricku M. - dekadencie i arystokracie z przełomu XX i XXI wieku. "Mleko matki" i "W końcu" to relacje z matką, Eleonore. Patrick nie ćpa, początkowo za dużo pije, ale także tutaj stawia sobie granice. Ma żonę, Mary, która jest kolejnym jego niedopasowaniem i dwóch inteligentnych synów. W obydwu tych tomach mierzy się z demencją, umieraniem, w końcu śmiercią matki. Obie książki trzymają poziom trzeciej powieści, "Jakaś nadzieja", ale daleko im do mroku i brutalności tomu I i II. Podobnie miałem z serialem - pierwsze dwa odcinki to były nokauty, do których w dalszych częściach nie było powrotu.
Koniec sagi. 860 stron z trudną przyjemnością.
Pierwsze trzy tomy cyklu "Patrick Melrose" weszły mi jak złoto. No, prawie. Stworzona w latach 90-tych historia dekadenta z wyższych sfer, dobrze oddawała klimat końca wieku. My poznaliśmy ją dużo później, dzięki serialowi. A szkoda. "Patrick Melrose" w swoich pierwszych odsłonach nie jest przepełniony elektronicznymi gadżetami i internetami. Uświadamia mi to jak wielka...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-15
Ostatnie dwie powieści z cyklu o Patricku M. - dekadencie i arystokracie z przełomu XX i XXI wieku. "Mleko matki" i "W końcu" to relacje z matką, Eleonore. Patrick nie ćpa, początkowo za dużo pije, ale także tutaj stawia sobie granice. Ma żonę, Mary, która jest kolejnym jego niedopasowaniem i dwóch inteligentnych synów. W obydwu tych tomach mierzy się z demencją, umieraniem, w końcu śmiercią matki. Obie książki trzymają poziom trzeciej powieści, "Jakaś nadzieja", ale daleko im do mroku i brutalności tomu I i II. Podobnie miałem z serialem - pierwsze dwa odcinki to były nokauty, do których w dalszych częściach nie było powrotu.
Ostatnie dwie powieści z cyklu o Patricku M. - dekadencie i arystokracie z przełomu XX i XXI wieku. "Mleko matki" i "W końcu" to relacje z matką, Eleonore. Patrick nie ćpa, początkowo za dużo pije, ale także tutaj stawia sobie granice. Ma żonę, Mary, która jest kolejnym jego niedopasowaniem i dwóch inteligentnych synów. W obydwu tych tomach mierzy się z demencją,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-11
Pierwsze trzy tomy cyklu "Patrick Melrose" weszły mi jak złoto. No prawie. Stworzona pod koniec XX-go wieku historia dekadenta z wyższych sfer, dobrze oddawała klimat końca wieku. My poznaliśmy ją dużo później, dzięki serialowi. A szkoda. "Patrick Melrose" w swoich pierwszych odsłonach nie jest przepełniony elektronicznymi gadżetami i internetami. Uświadamia mi to jak wielka rewolucja technologiczna dokonała się w ostatnim ćwierćwieczu. Nawet narkotyki, które zażywa Patrick są analogowe. Tak samo wszystkie ekskluzywne gadżety, którymi się otacza - najlepsze artefakty i najlepsze posiłki i alkohole w najlepszych restauracjach. I udało się St Aubynowi oddać to dominujące w życiu głównego bohatera uczucie pustki. Pierwszy tom, "Nic takiego", to opis zepsutego świata i relacji z ojcem-potworem. Dekadencja i nuda wyższych sfer w pigułce pokazuje obraz faszystowskiego obozu w mikroskali rodziny - te demony czają się gdzieś w pięknych rezydencjach, gdzie ukrywają się potwory. Łatwiej nam zrozumieć jak zło rodzi się w biedzie, ale to nie sprawa pieniędzy tylko diabłów, żywiących się ludzkim bólem. Oczywiście najbardziej poruszający jest element kazirodczej pedofilii. "Złe wieści" przesycone są narkotykami i śmiercią - martwy jest zarówno ojciec, czekający w domu pogrzebowym na kremację, jak i syn, który próbuje zaćpać na śmierć swoje traumy. Trzeci tom, "Jakaś nadzieja", to trzeźwy Patrick na ekskluzywnym przyjęciu, które wygląda niczym parada zombie. W moim rankingu po dwóch wstrząsających książkach ta trzecia wypada najsłabiej - jest najzwyczajniej przegadana. Miałem wrażenie, że autor nie ma pomysłu jak pociągnąć historię dalej i wypełnił karty martwymi postaciami i ich dialogami.Jedyny żywy pozostał Patrick, którego jest tutaj mało. Zresztą miałem podobnie podczas serialu - pierwsze dwa odcinki mnie wciągnęły niesamowicie, a w trzecim coś się zatarło. ciekawe, co się stanie dalej.
Pierwsze trzy tomy cyklu "Patrick Melrose" weszły mi jak złoto. No prawie. Stworzona pod koniec XX-go wieku historia dekadenta z wyższych sfer, dobrze oddawała klimat końca wieku. My poznaliśmy ją dużo później, dzięki serialowi. A szkoda. "Patrick Melrose" w swoich pierwszych odsłonach nie jest przepełniony elektronicznymi gadżetami i internetami. Uświadamia mi to jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-05
W 2018 roku "Saturnin" Zdenka Jirotki wygrał plebiscyt Magnesia Literatura na czeską powieść stulecia. Nie Hrabal, nie Kundera, nie Pavel, nie Haszek, nie Skvorecky. Musiałem ją przeczytać. Stylizowana na angielską humoreskę w stylu "Trzech panów w łódce" Jerome K. Jerome'a powieść powstawała w czasie Protektoratu, w roku 1942. Jest to lekka opowiastka, czerpiąca z odwiecznego toposu sługi i pana, pełna klasycznego humoru we wszystkich jego tradycyjnych odmianach. Nie znajdziemy tutaj żadnej paraboli ani odniesienia do mrocznej scenerii II wojny światowej jak np. w "Pociągach pod specjalnym nadzorem", wywiedzionych z pacyfistycznej tradycji Haszka. Leszek Engelking, doskonały tłumacz czeskiej literatury, zwraca uwagę na fakt, że jedynym elementem, przywołującym wojnę, jest "zaciemnianie" jako ochrona przed bombardowaniem. Bezpretensjonalna, żywa proza wiele nam mówi o podejściu Czechów do swojej tradycji literackiej, ale też historia II wojny różni się w Czechach diametralnie od naszej. Wielka idea niszczyła polską substancję i skazywała nas na pożarcie. Oczywiście możemy dziś zarzucać innym obojętność i bierność, ale to my, Polacy, a nie np. Czesi, jesteśmy obarczani największą odpowiedzialnością za zbrodnie wobec Żydów i niewinne ofiary, będące efektem działań największego na świecie ruchu oporu przeciw hitlerowcom. Nieważne, że kolaboracja i transporty dotyczyły całej Europy. Nikt też nie chce słuchać o zrównanej z ziemią stolicy. Zamiast tego mamy dwa zwalczające się stada - czerń i tęczę. Odwieczne pole groteskowej bitwy. Nie-boże igrzysko.
W 2018 roku "Saturnin" Zdenka Jirotki wygrał plebiscyt Magnesia Literatura na czeską powieść stulecia. Nie Hrabal, nie Kundera, nie Pavel, nie Haszek, nie Skvorecky. Musiałem ją przeczytać. Stylizowana na angielską humoreskę w stylu "Trzech panów w łódce" Jerome K. Jerome'a powieść powstawała w czasie Protektoratu, w roku 1942. Jest to lekka opowiastka, czerpiąca z...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-11
49-letni mężczyzna wyjeżdża z dostatniej krainy, by popełnić samobójstwo w abstrakcyjnej krainie ogarniętej wojną. Auður Ava Ólafsdóttir snuje swoją bajkę wokół użyteczności współczesnego mężczyzny - majsterklepka, który pomaga kobietom, które samotnie próbują odbudować powojenny krajobraz, ze stolarką, przenoszeniem ciężkich przedmiotów, rurami i meblami. Jakie to wszystko proste i stereotypowe. Bogatym Islandczykom w tyłkach się z tego bogactwa poprzewracało, a ja, dopływając do 50, chciałbym mieć problemy głównego bohatera. Ładne, zgrabne i głupie. Do Houllebecqa, z jego beznadzieją i poczuciem kresu mężczyzny jako gatunku, lata świetlne.
49-letni mężczyzna wyjeżdża z dostatniej krainy, by popełnić samobójstwo w abstrakcyjnej krainie ogarniętej wojną. Auður Ava Ólafsdóttir snuje swoją bajkę wokół użyteczności współczesnego mężczyzny - majsterklepka, który pomaga kobietom, które samotnie próbują odbudować powojenny krajobraz, ze stolarką, przenoszeniem ciężkich przedmiotów, rurami i meblami. Jakie to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wchodzę w świat Dicka dla metafizyki i dla tej wizji, bo nie potrafię znaleźć innego określenia dla tego typu wyobraźni. "Boża inwazja" to nie jest świat wymyślony, to świat ujrzany. Wyjście poza okowy czasu i przestrzeni, poza więzienie rozumu w zrodzoną w wyobraźni wizję - oto główny temat Dicka. Przerażające jest to zło, w którym wedle Dicka tkwimy , nie mając o tym pojęcia i łudząc się , że los leży w naszych rękach. Ale jest Nadzieja i ona jest właśnie w "Bożej inwazji" obecna najmocniej. Nadzieja, że to wszystko ma jakiś głębszy sens, sens , który daje ulgę.
Wchodzę w świat Dicka dla metafizyki i dla tej wizji, bo nie potrafię znaleźć innego określenia dla tego typu wyobraźni. "Boża inwazja" to nie jest świat wymyślony, to świat ujrzany. Wyjście poza okowy czasu i przestrzeni, poza więzienie rozumu w zrodzoną w wyobraźni wizję - oto główny temat Dicka. Przerażające jest to zło, w którym wedle Dicka tkwimy , nie mając o tym...
więcej Pokaż mimo to