rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Och, cóż to jest za PYSZNA lektura!

No i wcale nie jest to przesada, bo "Do cna" to moim zdaniem najlepsza powieść Bondy - a wierzcie mi, że czytałam je... wszystkie, i to z każdej serii. Po nieco rozczarowującym "różowym" tomie przygód Jakuba Sobieskiego (to ta część o Bulandrze i kasynach, ale może po prostu nie kręci mnie hazard) i znakomitym pierwszym (żółtym), niebieski jest jak ODŻYWCZY łyk świeżego powietrza: intryga jest naprawdę SOCZYSTA, polska współczesna szlachta bawi się na bogato, Kuba i Ada pakują się w kolejne kłopoty, w Żyrardowie grasuje kanibal, no i w dodatku ktoś gotuje rosół na ludzkich kościach. SŁODKO, prawda? Tymczasem dziwnym trafem zaginiony syn księżnej Grażyny Stadnickiej zostaje znaleziony, parle moi francais... z wyżartym półdupkiem. Kto stoi za kulinarnymi występkami? Stolarz, lekarz, komendant, lokaj? W małej, pełnej układów mieścinie ręka rękę myje - nie tylko przed posiłkiem...

Bonda w tej powieści brawurowo skręca z bezpiecznej, kryminalistycznej drogi w stronę horroru gore: jest agresywnie, jest obrzydliwie, jest bezpośrednio i krwawo. Co wrażliwsi mogą mieć tutaj problem, bo zupełnie ambiwalentnie okazuje się, że opisy przyrządzania ludziny są naprawdę SMAKOWITE. Niektórzy twierdzą, że jest to książka zachęcająca do przejścia na wegetarianizm (+), lub, całkiem skrajnie - "nie dla wegetarian" (-). Otóż ja (20 lat wege) nie miałam z nią żadnego problemu: wręcz podczas lektury bawiłam się WYBORNIE, w dodatku podjadając przekąski...

Po lekturze nasuwają mi się jednak dwie refleksje (nie mylić z refluksjami!): czy Autorka mogłaby wreszcie ukatrupić Nocną Furię? Nic mnie tak nie w***ia, jak ta baba! No i wydaje mi się, że prężnie rozwijająca się firma "Sobieski Reks" może potrzebować sekretarza - a pewien sarkastyczny starszy pan byłby całkiem atrakcyjny... W końcu z Merkawą się udało, c'nie?

Tymczasem BON APPETIT kochani. WYŚMIENITE czytadełko. 🍽️

Ps. I jest nawiązanie do Meyera! Ja czuję, że oni się w końcu spotkają! 🤝🏼

Insta: @meaculpabibliophilia

Och, cóż to jest za PYSZNA lektura!

No i wcale nie jest to przesada, bo "Do cna" to moim zdaniem najlepsza powieść Bondy - a wierzcie mi, że czytałam je... wszystkie, i to z każdej serii. Po nieco rozczarowującym "różowym" tomie przygód Jakuba Sobieskiego (to ta część o Bulandrze i kasynach, ale może po prostu nie kręci mnie hazard) i znakomitym pierwszym (żółtym),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

❄️❄️❄️
Snowflake / Śnieżynki / Pokolenie Snowflakes - młodzi ludzie wchodzący w dorosłość około roku 2010; młodsi Milenialsi, dzieciaki o bardzo rozbudowanym poczuciu własnej wyjątkowości: silnie zindywidualizowane jednostki, o słabej i kruchej konstrukcji psychicznej, łatwo załamujące się pod wpływem emocji, niepowodzeń, krytyki, porażki. "Snowflake Generation" według słownika Collinsa zostało jednym ze słów roku 2016 - w tym okresie przypadała kumulacja dorastających Śnieżynek, które zaczęły pracować i angażować się w życie społeczne. Ich specyficzna osobowość, która przestała być jednostkowa, a zaczęła być "pokoleniowa", zwróciła uwagę światowych psychologów, którzy zdiagnozowali przedmiotowy zestaw cech jako dominujący wśród młodych pierwszej dekady lat MM.

❄️❄️❄️
Osiemnastoletnia Debbie White właśnie dostaje się na wymarzone studia. Z poddublińskiej mlecznej farmy, na której mieszka ze zbierającą sny i muszle matką, jej młodym, ciut starszym od niej samej partnerem i wujkiem Billym, który zna się na krowach, gwiazdach i mitologii trafia w sam środek studenckiego życia. Starbucksy, imprezy, dzikie seksy, książki, plotki, ciuchy... Czy żyjąca w magicznej enklawie dziewczyna odnajdzie się w wielkim mieście? Czy odezwą się w niej duchy przeszłości? Czy uda jej się unieść psychiczne skrzywienia rodziny... i swoje własne problemy?

❄️❄️❄️
Książka Louise Nealon - mimo paskudnej, przedrukowanej z wydania zagranicznego okładki - jest, moi mili, znakomita. Niektórzy porównują ją do powieści Sally Rooney, dla mnie jednak - zwłaszcza w warstwie narracyjnej - jest to współczesna odpowiedź na "Szklany klosz" Sylvii Plath. A to jest BARDZO DOBRA WIADOMOŚĆ. Tymczasem premiera "Snowflake" już 29 września - a za pasem październik, i nowy rok akademicki. Kto na studia? Uważajcie na siebie, i pamiętajcie: jak powiedział Chuck Palahniuk - "You are NOT a beautiful and unique snowflake".

❄️❄️❄️
Ach! Zapomniałam powiedzieć! W tej książce tym "snowflakiem" wcale nie jest główna bohaterka, która okazuje się najdojrzalsza z całej ekipy...

Go to my IG: @meaculpabibliophilia

❄️❄️❄️
Snowflake / Śnieżynki / Pokolenie Snowflakes - młodzi ludzie wchodzący w dorosłość około roku 2010; młodsi Milenialsi, dzieciaki o bardzo rozbudowanym poczuciu własnej wyjątkowości: silnie zindywidualizowane jednostki, o słabej i kruchej konstrukcji psychicznej, łatwo załamujące się pod wpływem emocji, niepowodzeń, krytyki, porażki. "Snowflake Generation" według...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"I faktycznie, ona czeka, patrząc na mnie z uwagą. W spojrzeniu o barwie miodu błyskają złote iskierki wesołości, a w ruchu blond loków o popielatym odcieniu, które lekko spływają na policzki i szyję, kryje się przygana, ale łagodna, jakby zamiast dorosłej kobiety miała upomnieć małą łobuziarę. To falowanie włosów, które mówi "uważaj, dziewczynko", sprawia, że czuję się taką, jaką prawdopodobnie jestem: nieuważną dziewuchą, pewnie nawet umorusaną. A ona pachnie jaśminem albo czymś podobnym".
Konkluzje:
💪🏻 Koniecznie (!) obadajcie sobie postać Goliardy Sapienzy.
🌞 "Spotkanie w Positano" to historia pewnej damsko-damskiej relacji w słonecznym anturażu włoskiego wybrzeża lat 50 ubiegłego wieku. W sam raz na lato na leżak, mimo nielekkiego przekazu społecznego.
➡️ Bardzo mi się ostatnio podoba @wydawnictwomova - doborem tytułów doganiają imo Pauzę, i jest to bardzo interesujące zjawisko. Obserwuję z zaciekawieniem.

Go to my IG -> @meaculpabibliophilia

"I faktycznie, ona czeka, patrząc na mnie z uwagą. W spojrzeniu o barwie miodu błyskają złote iskierki wesołości, a w ruchu blond loków o popielatym odcieniu, które lekko spływają na policzki i szyję, kryje się przygana, ale łagodna, jakby zamiast dorosłej kobiety miała upomnieć małą łobuziarę. To falowanie włosów, które mówi "uważaj, dziewczynko", sprawia, że czuję się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rok 1938, Kossów, pogranicze mazowiecko-podlaskie. Spokojne, małe miasteczko: rynek, kościół, bożnica, dochtór, posterunek, stacja kolejowa... Letnim popołudniem z pociągu wysiada komisarz Policji Państwowej Walenty Konopka, oddelegowany do Kossowa przez Departament Wyznań i Dusz Zawieszonych MSW. Ma obadać na miejscu tajemniczą sprawę pojawiających się ostatnio na niebie zjawisk: ot, niektórzy twierdzą, że od pewnego czasu nad miasteczkiem unoszą się półprzezroczyste postacie, nazywane przez miejscowych latawcami. Czy to żywi? Czy to martwi? Konopka ochoczo zabiera się do pracy: Kossów pod nieco sennym płaszczem prowincjonalności zdaje się kryć interesujące historie, więc warto się co nieco "rozpytać" wśród mieszkańców. W końcu "tu wszyscy są znajomi, to nie Warszawa"... 🕵🏻‍♂️

A opowieści, których wysłuchuje komisarz, i przedziwnych lokalnych osobistości jest niemało: zaginiony krawiec Janusz, który zaczął się pojawiać na niebie, historia (cudowna!!) miłości Kuszela Anzlewicza i Ryfki Albersztein, dziwne dziecko Marianek Bzięcina-Krzywonos, oszalały od swoich snów i wizji przyszłości stary Żyd Liberman, wspomnienia bohatera powstania styczniowego Feliksa Bartczuka, samospalenie Tadeusza Raciborskiego - teścia Szczepana Wąsacza, tajemnicza rudowłosa femme fatale pojawiająca się na rynku... Czy wszystko to prawda, czy oniryczny skutek uboczny stosowania przez Konopkę całkiem smacznej kossowskiej okowity? I jak w tym odnaleźć rozwiązanie tajemnicy latawców? 🕵🏻‍♂️

Artur Ziontek w swojej debiutanckiej powieści (oprócz jej oczywistego kryminalnego anturażu) snuje pełną czułości gawędę o wielokulturowym przedwojennym miasteczku, pełnym legend, wspomnień i nieco już zapomnianych postaci. Cóż, nic w tym dziwnego - w końcu książka wyszła spod ręki miejscowego historyka i regionalisty. Co więcej ta pisarska nostalgia udziela się również czytelnikowi, który - niczym tytułowi Latawcy - pozwala się płynnie unieść fabule, i z góry obserwuje perypetie kossowskiej społeczności, zdając sobie przy okazji sprawę, że tuż za rogiem czai się groza, o której oni jeszcze nie wiedzą (choć przeczuwają). No ale to później; nie teraz; dopiero za rok; za trzy: na razie wścibskie siostry Jadzia Opałowa i Halinka Grzałowa mogą się się rubasznie przekomarzać, Konopka może po drzemce czytywać co ciekawsze pozycje wydawnicze epoki, a doktor - zastanawiać się nad filozofią Nietzschego... i skutkami ubocznymi kołtuna (plikam polonikam!). Nieszczęście nadejdzie potem. W końcu, jak mawiała za Kuszelem Ryfka: "przyjdzie w końcu czas, że wszystkie będziem mogli zobaczyć"... 🕵🏻‍♂️

***
Książkę wydało Wydawnictwo Eperons-Ostrogi, a ja mam supertajne przecieki, że to jednak - ku mojej osobistej radości - nie koniec przygód komisarza Konopki. Tymczasem czytajcie, a ja postaram się polecić tę powieść do niektórych przyszłorocznych konkursów literackich - jest tego warta. 🖤

Go to my IG -> @meaculpabibliophilia

Rok 1938, Kossów, pogranicze mazowiecko-podlaskie. Spokojne, małe miasteczko: rynek, kościół, bożnica, dochtór, posterunek, stacja kolejowa... Letnim popołudniem z pociągu wysiada komisarz Policji Państwowej Walenty Konopka, oddelegowany do Kossowa przez Departament Wyznań i Dusz Zawieszonych MSW. Ma obadać na miejscu tajemniczą sprawę pojawiających się ostatnio na niebie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

I znowu mam książkę o książkach... Chociaż jednocześnie jest to opowieść o smutku, depresji, życiowym zakręcie... i wyjściu z niego dzięki literaturze. Zaskoczyła mnie ta powieść, bo prawdę mówiąc na podstawie opisu oraz okładki wymyśliłam sobie, że to będzie jakieś young adult - a tu niekoniecznie, mimo leciutko fantastycznego anturażu. No bo tak: Nora ma przekichane. Życie raczej jej się nie układa, pod kołami samochodu ginie jej ukochany kot Wolter (pamiętamy: koty niewychodzące 4ever!!!), no i z dnia na dzień traci pracę. Pogłębiając się coraz bardziej w smutku i poczuciu beznadziei Nora stwierdza, że jedynym rozwiązaniem jest odejście z tego świata. Nie ma przecież dla kogo żyć, nikt jej nie potrzebuje - jest całkowicie zbędna. Punktualnie o północy podejmuje dramatyczną, ostateczną samobójczą próbę... i trafia do miejsca, gdzie "[książki] były dosłownie wszędzie, na półkach tak cienkich, że niemalże niewidocznych. (...) wyglądały na stare, a jednak powietrze w bibliotece było świeże. Nora odnosiła wrażenie, że regały ciągną się bez końca, proste i długie, skierowane w stronę odległego horyzontu (...) tylko od czasu do czasu przerywane korytarzem. Na chybił trafił wybrała jedno z przejść i nim ruszyła. (...) W końcu musiała uznać, że nie jest w stanie opuścić budynku". Czy czyściec, jeżeli istnieje, może mieć kształt ogromnej biblioteki? Co spotka w niej Norę? Czy uda jej się osiągnąć równowagę, i uwierzyć we własną wartość? Czy, w myśl Sartre'owskiej zasady, jej "życie zacznie się po drugiej stronie rozpaczy"? Świetna, nieco filozoficzna książka dla bibliofili... i osób szukających otuchy. Wiadomo, przy depresji lekarza od duszy nic nie zastąpi, ale może komuś od tej opowieści zrobi się choć troszkę lepiej? Czytajcie. ❤️📚

Go to IG: @meaculpabibliophilia

I znowu mam książkę o książkach... Chociaż jednocześnie jest to opowieść o smutku, depresji, życiowym zakręcie... i wyjściu z niego dzięki literaturze. Zaskoczyła mnie ta powieść, bo prawdę mówiąc na podstawie opisu oraz okładki wymyśliłam sobie, że to będzie jakieś young adult - a tu niekoniecznie, mimo leciutko fantastycznego anturażu. No bo tak: Nora ma przekichane....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podobała Wam się "Narzeczona nazisty"? Ooo, ja wiem, że się podobała! A skoro tak, to będziecie także zachwyceni "Bibliotekarką z Paryża" - która nie dość że jest znakomitą powieścią obyczajową, to na dodatek będzie dla każdego miłośnika książek nie lada bibliofilską gratką. Tak się bowiem składa, że Odile, tytułowa bohaterka, to chodzący katalog Estreichera, i na wyrywki przytacza w swoich rozmyślaniach i wypowiedziach setki tytułów wraz z ich bibliotecznymi numerami. Bardzo jest to przyjemny zabieg, a jako że ja uwielbiam rozmaite intertekstualności w literaturze, to sprawiło mi wiele radości odnajdywanie tych nawiązań...

🗼🇫🇷 Ale wróćmy jednak do treści: tuż przed wybuchem II wojny światowej młodziutka Odile Souchet dostaje wymarzoną pracę w paryskiej bibliotece - w dziale zbiorów anglojęzycznych, bo dziewczyna znakomicie mówi po angielsku. Zajęcie to nie cieszy jej dość konserwatywnych rodziców, którzy woleliby, żeby córka przestała zajmować się mrzonkami, i wyszła za mąż - zwłaszcza że tatko, komendant policji, sprytnie zaprasza na niedzielne obiady swoich młodych podwładnych. Odile jednak - mimo całej sympatii do Paula, jednego z ojcowskich żandarmów - wcale nie zamierza rezygnować z pracy. Tym bardziej, że nadchodzi rok 1939, za chwilę - 1940, i są ważniejsze sprawy, niż małżeństwo. Na przykład... Ruch Oporu, do którego dziewczyna dzielnie przystaje, i, jak się okazuje - zaczyna walczyć z wrogiem za pomocą... literatury. Tymczasem w latach 80. XX wieku we Froid, w Montanie, Lily, amerykańska nastolatka, obserwuje mieszkającą w sąsiedztwie dość skrytą panią Gustafson, zwaną przez miejscowych "Wojenną Panną Młodą". Tajemnicza staruszka niezbyt integruje się z lokalnym społeczeństwem, i podobno pochodzi z Francji - potwierdza to jej nienaganny, bardzo kobiecy mimo wieku wygląd, jakże różny od nieskrępowanego anturażu amerykańskich babć. Nieoczekiwana choroba matki Lily sprawia, że dziewczyna zbliża się do sąsiadki, która okazuje się być naprawdę bardzo serdeczna... Skąd wzięła się w Ameryce? Jakie tajemnice skrywa jej zawalony książkami dom? Co wspólnego ma z Odile, która przed wojną pracowała w paryskiej bibliotece? 🤔

Jeżeli lubicie książki z historycznym tłem, to powieścią Janet Skeslien Charles będziecie zachwyceni: oprócz rozkosznie bibliofilskich klimatów, lekkiej nutki romansu i całkiem rzetelnej prozy obyczajowej książka ta jest dodatkowo hołdem dla działań francuskich bibliotekarzy, którzy podczas II wojny światowej czynnie uczestniczyli w de Gaulle'owskim 'La Resistance'. Ciekawa jest to rzecz bardzo, a w dodatku jestem przekonana, że - jako przecież miłośnicy książek - bardzo się z Odile polubicie. Ja "Bibliotekarkę z Paryża" wrzucam na moją półkę "książek o książkach" - to taki najwyższy szczyt bookloverowskiego fetyszyzmu. Ale sami wiecie, jak to jest z uzależnieniami... ❤️

Go to IG: @meaculpabibliophilia

Podobała Wam się "Narzeczona nazisty"? Ooo, ja wiem, że się podobała! A skoro tak, to będziecie także zachwyceni "Bibliotekarką z Paryża" - która nie dość że jest znakomitą powieścią obyczajową, to na dodatek będzie dla każdego miłośnika książek nie lada bibliofilską gratką. Tak się bowiem składa, że Odile, tytułowa bohaterka, to chodzący katalog Estreichera, i na wyrywki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najlepsza książka 2019 roku :)

Najlepsza książka 2019 roku :)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tajemnice pustyni


„– Jest coś, co upiększa pustynię – rzekł Mały Książę.
– To, że gdzieś kryje się w niej studnia [1].”


Do twórczości Erica-Emmanuela Schmitta mam stosunek mocno ambiwalentny. O ile niektóre z jego powieści uwielbiam za literacką błyskotliwość, przenikliwość życiową i niebanalną fabułę (tu koniecznie muszę przywołać znakomity „Przypadek Adolfa H.” [2]), o tyle inne potrafiły mnie nużyć zbędnie filozoficzną, nieco przeintelektualizowaną narracją (chociażby jak w „Ulissesie z Bagdadu”[3] czy „Kiedy byłem dziełem sztuki”[4]). Ryzykowne jest to stwierdzenie, zważywszy na ogromną popularność francusko-belgijskiego pisarza w Polsce: na rodzimym rynku wydawniczym każde wydanie powieści Schmitta automatycznie osiąga miano bestselleru, a o estymie, jaką darzą autora nadwiślańscy czytelnicy świadczyć mogą chociażby Facebook’owe wyzwania, takie jak „Przeczytam wszystkie książki Erica-Emmanuela Schmitta w 2017 roku”. Jak zatem w tak wymagającej perspektywie wypada najświeższa, wydana w listopadzie 2016 roku książka pisarza?

„Noc ognia”, gdyż o tej literackiej miniaturze tutaj mowa, mogłaby być pierwszą książką Schmitta, którą należałoby polecać nieznającym jego twórczości. Jest to bowiem króciutka historia, opisująca – zapewne biograficznie, gdyż sporo faktów pokrywa się z życiorysem autora – wyprawę przez algierską pustynię do Pustelni Assekrem – miejsca egzystencji Charlesa de Foucauld, myśliciela, filozofa, etnografa i etnolingwisty, zajmującego się badaniem rodzimych zwyczajów koczowniczych plemion Tuaregów. Nieco abstrakcyjnym motywem przewodnim jest konieczność pozyskania materiałów do filmu o Foucauldzie, którego scenarzystą – nieco przypadkowo – zostaje bohater (będący, niczym autor, z zawodu filozofem, noszącym tożsame imię Eric). Jako że wiadomo nie od dzisiaj, iż bezkres pustyni sprzyja filozoficznym rozważaniom – bohater podczas wyprawy rekonstruuje swoje życie, gubi się, odnajduje, odkrywa boską obecność, wreszcie – rozpoznaje swoje powołanie jako tego, który niesie ludziom pisane słowo.

Czytając tę książkę nie da się uciec od charakterystycznych dla twórczości Schmitta kontekstów biblijnych (uczestników wyprawy jest dziesięcioro, niczym dziesięciu Apostołów, przemiana bohatera odbywa się na górze Tahat – której nazwa oznacza „filar nieba”, 2 dni – a więc zapewne około 40 godzin, niczym 40 dni Chrystusowych Eric przebywa na pustyni samotnie), intertekstualnych (oczywiste i wielokrotnie przywoływane są Schmittowskie nawiązania do Saint-Exupéry’ego: w „Nocy ognia” mamy chociażby żmiję na pustyni, spotkanie z którą może skończyć się w metaforycznym, usianym gwiazdami niebie), czy filozoficznych (bohater nawiązuje do Pascala i Heideggera). Pierwszoosobowa narracja w pierwszej chwili przywodzi na myśl dziennik z podróży lub reportaż, jednakże głębsza analiza tekstu skłania się bardziej ku moralnemu traktatowi, posiadającego finalne przesłanie odnalezienia – niczym źródła wody na wyschniętej i jałowej pustyni – wiary, euforycznie pojmowanej jako fontanna wiecznego szczęścia i spokoju. W tle nawrócenia bohatera rozbrzmiewa dyskurs pomiędzy racjonalizmem a instynktownym dążeniem do Boga, jednakże Eric wypracowuje sobie swój własny, niezależny od obydwu stron konsensus: siłę swojej ufności w Najwyższego pokłada w bezpośrednim Jego spotkaniu.

„Noc ognia” jako mikropowieść filozoficzna niesie za sobą przesłanie, iż nie należy poddawać się żadnemu zwątpieniu w podążaniu wytyczonymi przeznaczeniem ścieżkami losu. Pokazuje także, iż człowiek może doznać oświecenia w najmniej spodziewanym dla siebie momencie, i, podobnie jak bohater książki – odkryć Absolut w pozornej pustce. Wydawnictwo Znak Literanova przy publikacji „Nocy ognia” sprawiło czytelnikom dodatkową motywację do własnych, duchowych poszukiwań, pozostawiając w książce puste stronice, przeznaczone do spisania własnej opowieści lub historii. Fani twórczości Erica-Emmanuela Schmitta z pewnością są zachwyceni. Fani Paolo Coelho – zapewne też.

[1] Antoine De Saint-Exupéry: Mały Książę. Wydawnictwo ALGO, Toruń 2010, s. 64.
[2] Eric-Emmanuel Schmitt: Przypadek Adolfa H. Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2012.
[3] Eric-Emmanuel Schmitt: Ulisses z Bagdadu. Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.
[4] Eric-Emmanuel Schmitt: Kiedy byłem dziełem sztuki. Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2014.

Tajemnice pustyni


„– Jest coś, co upiększa pustynię – rzekł Mały Książę.
– To, że gdzieś kryje się w niej studnia [1].”


Do twórczości Erica-Emmanuela Schmitta mam stosunek mocno ambiwalentny. O ile niektóre z jego powieści uwielbiam za literacką błyskotliwość, przenikliwość życiową i niebanalną fabułę (tu koniecznie muszę przywołać znakomity „Przypadek Adolfa H.” [2]),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W DOMU NAJLEPIEJ… CZYLI OPOWIEŚĆ O PRZEZNACZENIU

„(…) dwóch mężczyzn zainteresowało się, co tu robię, i ten drugi – na oko trzydziestopięcioletni, dobrze mówiący po angielsku – obejrzał zdjęcia, kazał mi zaczekać, a potem poszedł dokądś ulicą. Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby się zastanowić, co się dzieje. Ciekawscy już zaczęli zbierać się wokół nas zaintrygowani obecnością cudzoziemca na ulicach nigdy nieodwiedzanych przez turystów.
Po kilku minutach mężczyzna wrócił i wypowiedział pamiętne słowa:
– Chodź. Zaprowadzę cię do matki.[1]”


Jak się czuje pięciolatek, który zgubił drogę do domu? Saroo, mały Hindus, który wraz ze starszym bratem udał się na wyprawę do sąsiedniego miasteczka odczuł to na własnej skórze. Pozostawiony na dworcu z przykazem oczekiwania na nastolatka załatwiającego swoje interesy (zapewne mające na celu zorganizowanie żywności lub pieniędzy) usnął na ławce na peronie. Obudziwszy się w środku nocy, zdezorientowany, pozbawiony opieki, wsiadł do stojącego przy peronie pociągu, z nadzieją, że wraca on do jego rodzinnej miejscowości. Oczywiście – było wręcz odwrotnie: pociąg skierował się do oddalonej o 1600 kilometrów Kalkuty. Samotny pięciolatek w latach 80 w mieście podziałów klasowych i wszechobecnej biedy? To nie mogło skończyć się dobrze… A jednak.

Opowieść Saroo, spisana w 2010 roku, to rekonstrukcja jego losów z punktu widzenia trzydziestokilkulatka, adoptowanego jako dziecko przez rodzinę z Australii. Wychowując się większość życia na Tasmanii Brierley czuje się Australijczykiem, jednakże cały czas nie daje mu spokoju świadomość istnienia utraconej rodziny. Mimo całej miłości, jaką darzy swoich adopcyjnych rodziców postanawia odnaleźć swoje korzenie w dalekich, opuszczonych przed laty Indiach. Nie jest to jednak łatwe: za pomoc służą mu jedynie zamglone wspomnienia pięciolatka, na podstawie których ani indyjskie służby, ani ośrodek adopcyjny nie mogły natrafić ani na miejscowość, z której mógłby pochodzić chłopiec, ani tym bardziej na jego rodzinę. Z pomocą przychodzą mu dopiero… najnowsze technologie: Google Earth i Facebook.

Wzruszającą część książki stanowi opis podróży dorosłego już Saroo do Indii, i spotkania z jego biologiczną rodziną: przejmująca jest zwłaszcza niezachwiana pewność Kamli, matki chłopca, w to, że syn żyje, i z pewnością kiedyś powróci (z tego powodu nie godziła się na przeprowadzkę do dość dobrze usytuowanej jak na indyjskie warunki córki, tłumacząc, iż musi pozostać w miejscu swojego dotychczasowego zamieszkania, gdyż Saroo po powrocie nie będzie mógł jej odnaleźć). Znamienny tutaj jest brak dysonansu tożsamościowego Brierleya: przez cały czas twierdzi, że czuje się Australijczykiem – po prostu ma dwie rodziny. Odnalezienie biologicznej matki nie zmienia niczego w podejściu Saroo do adopcyjnych rodziców: przez cały czas w swojej opowieści podkreśla swoją miłość do nich i wdzięczność za to, że zdecydowali się go przyjąć do swojej rodziny. Rzeczywiście: gdyby nie dobroć wielu osób, które Brierley spotkał na swojej drodze jako dziecko, zapewne nie udałoby mu się – samotnemu pięciolatkowi pozostawionemu na ulicach Kalkuty – przetrwać.

Zdumiewające są nici przeznaczenia, które wyznaczały losy Saroo Brierleya. Jednakże Saroo (w hindi Śeru – co oznacza „lew”, „walczący”) całą swoją historią pokazuje, że wiara i pewność w rzeczy pozornie niemożliwe sprawiają, że możemy osiągnąć wszystko. Nawet, jeżeli byłoby to oddalone o 10 tysięcy kilometrów.

Na podstawie książki „Lion. Droga do domu” powstał film o takim samym tytule, z rewelacyjną rolą Deva Patela, znanego ze „Slumdoga. Milionera z ulicy” Film otrzymał 6 nominacji do Oscara, i warto go – oczywiście po przeczytaniu książki – zobaczyć. Ta historia rzeczywiście jest tak niewiarygodna, że aż prosiła się o ekranizację.

[1] Saroo Brierley: Lion. Droga do domu. Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2016, s. 184

W DOMU NAJLEPIEJ… CZYLI OPOWIEŚĆ O PRZEZNACZENIU

„(…) dwóch mężczyzn zainteresowało się, co tu robię, i ten drugi – na oko trzydziestopięcioletni, dobrze mówiący po angielsku – obejrzał zdjęcia, kazał mi zaczekać, a potem poszedł dokądś ulicą. Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby się zastanowić, co się dzieje. Ciekawscy już zaczęli zbierać się wokół nas zaintrygowani...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Królestwo za mgłą Zofia Posmysz, Michał Wójcik
Ocena 8,1
Królestwo za mgłą Zofia Posmysz, Mich...

Na półkach: ,

Królestwo nie z tego świata

Kto nie pamięta historii,
skazany jest na jej ponowne przeżycie.
George Santayana

Zofia Posmysz – pisarka, dziennikarka radiowa, autorka – miedzy innymi – popularnego słuchowiska „W Jezioranach” i książki, na kanwie której powstał scenariusz głośnego filmu Andrzeja Munka „Pasażerka”. Więźniarka Auschwitz i Ravensbrück, rocznik 1923, obozowy numer 7566. W momencie wybuchu II wojny światowej miała niecałe 17 lat, w momencie osadzenia w obozie – 19; w chwili przeprowadzania właśnie opublikowanych wywiadów – 93, i… pogodę ducha niedostępną dla niejednego młodego człowieka. „Królestwo za mgłą” jest pokłosiem rozmów przeprowadzonych wiosną 2016 roku podczas szesnastu spotkań z Michałem Wójcikiem, historykiem i dziennikarzem, konsekwentnie docierającym do niewielu już naocznych świadków II wojny światowej (rozmawiał między innymi z Lucjanem Wiśniewskim ps. „Sęp”, jednym z „likwidatorów” Kedywu AK, co zaowocowało późniejszym wydaniem książki „Ptaki drapieżne”*).

Zofia Posmysz okazała się być rozmówczynią bardzo, jak na swój wiek… zabieganą: w chwili obecnej konsultuje zagraniczne realizacje opery „Pasażerka”, uczestniczy w wielu memoriałowych spotkaniach, często skierowanych do młodzieży, wyjeżdża, telefonuje, pisze… W tej pracowitej, serdecznej, uśmiechniętej staruszce ciężko jest zobaczyć bitą, poniżaną, maltretowaną więźniarkę Auschwitz. Tylko ten wytatuowany numer… Tylko ta opowieść. Tylko jej książki.

Od wielu wspomnień obozowych, które na szczęście dla ludzkości są pieczołowicie zbierane, wspomnienia Posmysz różnią się optyką. O ile bowiem dość dokładnie wiadomo, jak wyglądała codzienność osadzonych w Auschwitz, tak rzadko spotyka się zapis rozmaitych emocji i postrzegania tamtejszych realiów z perspektywy więźnia, który w obliczu zagrożenia nie zatracił swojej intelektualnej przytomności na rzecz wszechobecnego wśród ofiar marazmu. W przypadku Posmysz za taki stan rzeczy odpowiadać mogła zarówno dająca pewność przetrwania wiara, na którą bohaterka zresztą często się powołuje, jak i specyfika charakteru, który uporczywie nie dawał za wygraną w myśl nieco kolokwialnej zasady „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”. Całkowicie nowatorska jest także ambiwalentna recepcja, bądź co bądź – obozu zagłady, w baśniowej formie interpretacyjnej**: wykorzystane w tytule książki, rządzone przez obłąkanego króla Królestwo Rycerzy Trupiej Czaszki, do którego można było dotrzeć jedynie sunącymi przez Mgłę (dym?) widmowymi pociągami, to oswajana wizja obozu śmierci; wizja zneutralizowana, nadająca i tak nierealnej w pojęciu ówczesnego człowieka rzeczywistości rysów znajomej, choć groźnej baśni, próba nazwania nienazwanego. Zachodzący tutaj dualizm ontologiczny obala niejako Hartmannowskie rozróżnienie przedmiotów doświadczenia: realne stało się niewyobrażalne, dlatego w jego miejscu pojawiło się to, co irracjonalne. Istniejące jedynie w wymiarze transcendentalnym Królestwo bliskie staje się zatem realizacji poglądów Ingardena, który twierdził, że „im większy kładzie się nacisk na transcendencję realnego świata w przeciwstawieniu do immanentnie dokonujących się przeżyć doświadczenia, im bardziej zdecydowanie podkreśla się radykalną różność immanentnej sfery czystej świadomości i transcendentnej sfery realnego świata (...), tym głośniej odzywa się wątpliwość, czy sensy przedmiotowe ukonstytuowane w immanencji odpowiadają adekwatnie temu, co w danym wypadku faktycznie istnieje”***. Takie solipsystyczne widzenie obozowej rzeczywistości niewątpliwie wspomagało codzienną obozową egzystencję, a przeniesienie jej w transcendentalny wymiar prawdopodobnie umożliwiło – przynajmniej w przypadku Posmysz – przetrwanie najcięższych momentów.

Ważnym elementem wspomnień Zofii Posmysz są osoby, które spotkała w obozach: z imienia i nazwiska (jakaż niesamowita pamięć u 94-letniej staruszki!) pojawiają się w nich zarówno Polacy, Żydzi i Niemcy, z czego należy podkreślić, że nawet w przypadku tych ostatnich Posmysz nie używa jednoznacznie negatywnych sformułowań. Postacią, którą bohaterka przywołuje najczęściej, jest Anneliese Franz, przełożona Posmysz, uwieczniona przez nią później w postaci Aufseherin Lisy w „Pasażerce” – we wspomnieniach jawi się ona nieco inaczej, niż w filmie Munka, któremu przypisywano (jak się okazuje, zbyt pochopnie) wizualizowanie homoerotycznych relacji panujących w obozach.

Dla rodzimej historii ważna jest pojawiająca się w opowieści Zofii Posmysz osoba kapitana Tadeusza Paolone-Lisowskiego, jednego z czołowych organizatorów wewnętrznego ruchu oporu na terenie obozu w Auschwitz: bohaterka miała okazję spotkać go osobiście; została obdarowana przez niego medalikiem (zachowała go zresztą do dzisiaj), i – być może – okruchem uczucia, o ile taki w ogóle mógł zaistnieć za kratami obozu śmierci. Lisowski nie przeżył osadzenia; został stracony w 1943 roku w wyniku podejrzeń esesmanów odnośnie wyzwoleńczych spisków w Auschwitz (wraz z nim stracono pułkownika Teofila Dziamę).

Warto zaznaczyć, że Posmysz nie obwinia nikogo za zaistniały stan rzeczy: nawet opisując zachowania hitlerowców (chociażby Unterscharfürera zwanego Köpfchen) unika bezpośrednich pejoratywnych określeń, wręcz czasami zastanawiając się nad ich dalszymi, powojennymi losami. Oczywiście, zachowany zostaje paradygmat kata i ofiary, jednakże Posmysz w całym swoim szacunku dla człowieka – nawet najgorszego – stara się go nie oceniać, a tym bardziej nie wydawać wyroków, które w jej mniemaniu i tak spoczywają w rękach Najwyższego. Cichy, pozbawiony nienawiści głos bohaterki stanowi ważny kontrapunkt dla dzisiejszego dyskursu o Holokauście, zwłaszcza umiejscawianego w perspektywie ogólnoeuropejskiego odrodzenia ruchów nacjonalistycznych i powszechnego zapomnienia bądź ignorancji Zagłady (spod znaku #Yolocaustu czy krzywdzącej retoryki „polskich obozów koncentracyjnych”). Posmysz poprzez taki rodzaj narracji pokazuje, jak ważna jest pamięć i jej kultywacja, bez jednoczesnego epatowania postawą ofiary: to przejmujący przykład pogodzenia się z losem, przy kategorycznym braku zgody na historyczną amnezję charakteryzującą kolejne pokolenia.

„Królestwo za mgłą” to książka, po którą powinni przede wszystkim sięgnąć ludzie młodzi: nie tylko ze względu na prymarny obowiązek kultywacji pamięci, ale również po to, żeby zobaczyć, jak – i jakim językiem (w dzisiejszej epoce tzw. „hejtu”, uprzedzeń i nienawiści wobec drugiej osoby) można mówić o rzeczach bolesnych. Jako przesłanie wypływające z opowieści Posmysz należy również traktować pokazanie niezachwianej wiary i pokory wobec niebagatelnych (wojna!) przeciwności losu, w perspektywie których dzisiejsze problemy jawią się niczym błahostki. „Królestwo za mgłą” aktualnie pretenduje do najważniejszych książek roku 2017, a warto także nadmienić, że Znak Literanova planuje wznowienie powieści pisarki (za chwilę ukazują się „Wakacje nad Adriatykiem”). Lektury – z wielu przyczyn – obowiązkowe.

*Emil Marat, Michał Wójcik: „Ptaki drapieżne. Historia Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego”. Znak Literanova, Kraków 2015.
**„Autorką” baśniowej perspektywy była Zofia Jachimczak, numer obozowy 7546, zwana „Ptaszką” – przyjaciółka Posmysz z pierwszego roku osadzenia. Jachimczak nie przeżyła obozu.
***Roman Ingarden: „Spór o istnienie świata”. T. 1, PWN, Warszawa 1987, s. 29 – 30.

Królestwo nie z tego świata

Kto nie pamięta historii,
skazany jest na jej ponowne przeżycie.
George Santayana

Zofia Posmysz – pisarka, dziennikarka radiowa, autorka – miedzy innymi – popularnego słuchowiska „W Jezioranach” i książki, na kanwie której powstał scenariusz głośnego filmu Andrzeja Munka „Pasażerka”. Więźniarka Auschwitz i Ravensbrück, rocznik 1923, obozowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Pani Furia, co się wk…a”*

„Pani Furia” – powieść, którą można śmiało okrzyknąć zaskoczeniem roku rodzimego rynku wydawniczego. Podczas czytania wielokrotnie zamykałam tę książkę, aby sprawdzić nazwisko na okładce – tak, za każdym razem niezmiennie była to Grażyna Plebanek, i za każdym razem nie mogłam uwierzyć, że TAKĄ książkę napisała polska autorka, która przez wiele lat kojarzyła się z niezłą, choć mało odkrywczą literaturą kobiecą. Bohaterką książki jest bowiem czarnoskóra, mieszkająca w Brukseli córka kongijskich emigrantów z Kinszasy, która w samym centrum Europy styka się zasadniczo ze wszystkimi zagrożeniami współczesnego świata.

Plebanek w swojej książce porusza w tym kontekście najbardziej aktualne tematy: problemy z nielegalnymi imigrantami, cyberprzemoc, pornografię, aborcję i ograniczone prawa kobiet, bezkarność policji, nadużywanie władzy, handel narkotykami, fikcyjne małżeństwa, przemyt ludzi, społeczne piętnowanie obcości, nietolerancję… Na 360 stronach powieści udało się zamknąć niemalże wszystko, z czym zmaga się dzisiejsza multikulturalna Europa. W tej perspektywie niebywale uderzający jest kontrast pomiędzy pojawiającym się w powieści afrykańskim folklorem, a zdegenerowanym światem rzekomo „lepszej”, bardziej zaawansowanej rozwojowo cywilizacji Zachodu: podjęcie decyzji, która społeczność posiada głębsze wartości moralne, mimo pozornej ich dysproporcji zdaje się być wyjątkowo proste.

Czytając „Panią Furię” instynktownie przypisywałam jej autorstwo jakiejś ciemnoskórej anglojęzycznej pisarce: bez najmniejszego problemu tę książkę mogłyby napisać Zadie Smith czy Toni Morrison, znane z zaangażowanych społecznie powieści z pierwszoplanowymi silnymi postaciami kobiecymi. Alia, tytułowa bohaterka, swoje imię otrzymała na cześć Muhammada Alego – pięściarza, którym po jego zwycięskiej walce w Kinszasie nad ówczesnym mistrzem wagi ciężkiej Georgem Foremanem zafascynowany był ojciec dziewczynki. Wraz z imieniem dziecko nierzadko otrzymuje swoje przeznaczenie: fakt ten posiada odzwierciedlenie także w książce Grażyny Plebanek. Alia zostaje bowiem młodocianą kickbokserką, co niebywale przydaje jej się w późniejszym, życiu, a zwłaszcza w pracy w belgijskiej policji, założeniowo wymagającej – zwłaszcza od dziewczyny – dużej sprawności fizycznej. Kreacja głównej postaci na bohaterkę – wojowniczkę stawia ją w opozycji do otaczającego nietolerancyjnego świata, i automatycznie sugeruje konieczność kobiecej walki o przetrwanie, przede wszystkim w negatywnie nastawionych do imigrantów środowiskach: Alia od dziecka za pomocą nieugiętej postawy musi mozolnie przecierać swoje szlaki, zarówno wśród szkolnych rówieśników, jak też w dorosłej karierze zawodowej.

W powieści nie brakuje również polskich akcentów: wśród bohaterów drugoplanowych mamy policjanta Mariusza, patrolowego partnera Alii, i Marzenę, przyjaciółkę z lat szkolnych, której rodzice wyemigrowali z Polski w latach osiemdziesiątych – w poszukiwaniu lepszego życia, a może i (tak bardzo pożądanej wówczas) wolności. Plebanek opisuje jednak postacie Polaków ze sporym dystansem, upraszcza je, czasem nawet stosuje dyskretny pryzmat pewnych stereotypów zakorzenionych na Zachodzie, często obecnych w literaturze obcojęzycznej – stąd też między innymi wrażenie, że autorką książki musi być pisarka zagraniczna.

Podstawą fabuły „Pani Furii” są jednak wewnętrzne relacje w małych społecznościach. Alia zostaje nakreślona przede wszystkim na tle swojej kinszaskiej rodziny, z którą więzi okazują się być silniejsze niż konwenanse czy prawo, a potrzeba zjednoczenia jest potrzebą prymarną, zwłaszcza w perspektywie kulturowego wyobcowania. Tu bohaterka może względnie pozostawać sobą, w przeciwieństwie do innych środowisk, w których się obraca: w pracy (mimo wewnętrznej niezgody na wiele kwestii) musi przybierać maskę twardej, bezwzględnej policjantki, w środowisku emigranckiej diaspory przybiera z kolei odziedziczoną po ojcu postać „Gawędziarki z Kinszasy”, próbującej ocalić w opowieściach swoją etniczną tożsamość. Jednak w jej wnętrzu dojrzewa tytułowa „Pani Furia”, karmiona przez wiele lat gniewem i samotnością, i coraz bliżej jest do jej narodzin: wściekłość narasta…

Czy Alii uda się przebudzić?


*Cyt. za: Grażyna Plebanek: Pani Furia. Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2016, s. 192.

„Pani Furia, co się wk…a”*

„Pani Furia” – powieść, którą można śmiało okrzyknąć zaskoczeniem roku rodzimego rynku wydawniczego. Podczas czytania wielokrotnie zamykałam tę książkę, aby sprawdzić nazwisko na okładce – tak, za każdym razem niezmiennie była to Grażyna Plebanek, i za każdym razem nie mogłam uwierzyć, że TAKĄ książkę napisała polska autorka, która przez wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sztuka wyboru, czyli ramię w ramie z wrogiem

Paweł Bujnicki, dawny lwowski policjant dorabiający jako likwidator z ramienia AK, w 1942 roku radzi sobie całkiem dobrze. Względnie pozbierawszy się po utracie żony i córki, swoją złość na okupanta wyładowuje „dyskretnie sprzątając” rozmaitych wrogów ojczyzny – kapusi i konfidentów. Po jednej z akcji zwykle czujny Bujnicki we własnym mieszkaniu wpada w zasadzkę zorganizowaną przez Bruno Lustenbergera – komendanta jednostki Gestapo w podkieleckim Dalesznie. Dziwnym trafem Niemiec nie planuje go zabić – wręcz przeciwnie: prosi o pomoc w odnalezieniu sprawcy morderstwa, którego ofiarą padł jeden z jego żandarmów. Okazuje się, że Paweł do tego przedsięwzięcia nie został wybrany przypadkowo – poleciła go jego dawna kochanka, która aktualnie jest utrzymanką Lustenbergera. Mężczyźni wyruszają w drogę, jednak czasu nie ma zbyt wiele… Za pięć dni, jeżeli zabójca się nie ujawni, hitlerowcy przeprowadzą krwawy odwet na polskiej ludności cywilnej.

Kim jest morderca? Dlaczego Bruno działa w polskiej sprawie? Co ukrywa Chaja – Hania, towarzysząca Pawłowi niczym cień Żydówka? Wreszcie – czy Bujnickiemu uda się odzyskać miłość Ireny?

Książka Artura Baniewicza w inteligentny sposób łączy znakomicie skonstruowany kryminał z powieścią obyczajową o realiach drugiej wojny światowej. Wyraziście nakreślone postacie bohaterów doskonale obrazują moralną niejednoznaczność tamtych czasów i konieczność dokonywania nierzadko kontrowersyjnych wyborów, często w imię wyższego celu. Autor łamie tym samym stereotyp „dobrego Polaka i złego Niemca”, przypominając, że nawet (a może zwłaszcza?) podczas wojny nic nie może być brane za pewnik. Baniewicz sprawnie ilustruje także historyczne zaplecze powieści: wśród przewijających się przez karty książki postaci pojawiają się zarówno Polacy, Niemcy, Rosjanie jak też Żydzi czy Ukraińcy, a relacje między nimi odzwierciedlają stosunki panujące w społeczeństwie dotkniętym wojną. Autor jako kontekst przywołuje również wydarzenia tamtego okresu, często je parafrazując, zmieniając nazwiska bohaterów i precyzyjnie wplatając w fabułę powieści, co nadaje jej wrażenia autentyczności.

„Pięć dni ze swastyką” to powieść niezła także pod kątem narracji: spójna, niezwykle dynamiczna fabuła rzeczywiście przywołuje na myśl wojenne kino akcji*, intryga stopniowo się zagęszcza, a odnalezienie sprawcy morderstwa może nie jest odkrywcze, ale z pewnością zaskakuje. Mimo dość obszernego rozmiaru (654 strony!) książka nie nuży, a jej przeczytanie faktycznie może uprzyjemnić, w zależności od szybkości czytania, z „pięć dni”. Warto po tę pozycję sięgnąć – na rodzimym rynku powieści kryminalnych Baniewicz śmiało może w tym momencie stanąć po prawicy Miłoszewskiego.

*Andrzej Chyra, aktor, na okładce książki zapewnia, iż „Będzie z tego dobry film!”

Sztuka wyboru, czyli ramię w ramie z wrogiem

Paweł Bujnicki, dawny lwowski policjant dorabiający jako likwidator z ramienia AK, w 1942 roku radzi sobie całkiem dobrze. Względnie pozbierawszy się po utracie żony i córki, swoją złość na okupanta wyładowuje „dyskretnie sprzątając” rozmaitych wrogów ojczyzny – kapusi i konfidentów. Po jednej z akcji zwykle czujny Bujnicki we...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#Jestę_Filozofę

..............................................................................

„Kropki” to pisarski debiut Włodka Markowicza, znanego w Internetach jako bardziej brodata połowa vloga „Lekko Stronniczy”. Wydana przez Flow Books (Grupa Wydawnicza Znak) książka koresponduje z YouTube’owym autorskim filmem o tym samym tytule, a jej zamysłem jest przybliżenie widzowi/czytelnikowi życiowej filozofii popularnego twórcy. Niestety, bliżej jednak mu do Coelho niż do Żiżka, chociaż sam pomysł na formę książki, konwergencyjnie scalającą muzyczny wszechświat autora* z jego przemyśleniami i sieciowym wizerunkiem, zdaje się być pewnego rodzaju wydawniczym novum.

Markowicz za pomocą prostych, nomen-omen - wypunktowanych checkpoint’ów**/*** przekazuje odbiorcy swoje osiągnięcia w zrozumieniu wszechświata: pokazuje (młodzieńczą) drogę do odkrycia prawd, którymi się kieruje w dorosłym życiu; opisuje proces dojrzewania i krystalizowania się w nonkonformistycznym nastolatku „prawd objawionych”, pokazuje osoby mające wpływ na kształtowanie się pewnych poglądów i idei****. Wszystko to wplata w biograficzne anegdoty: opowiada o dzieciństwie na Ukrainie, o dorastaniu w Polsce, buncie, który towarzyszy mu po czas obecny, o żonie, rodzinie, przyjaciołach. Ciekawym zabiegiem jest niejustowanie tekstu – autor nie próbuje na siłę sztucznie się „ugrzeczniać”; to, co napisał oddaje w ręce czytelnika w swojej jak najbardziej osobistej, „rozczochranej” wersji, pokazującej prawdziwą twarz Włodka Markowicza.

Stosowanie kolokwializmów i języka naturalnego dla Internetowych bywalców skraca dystans pomiędzy czytelnikiem a autorem - Markowicz pisze tak, jak mówi w swoich nagraniach. Ten typ narracji zapewne trafi przede wszystkim do młodzieży, będącej założeniowo docelową grupą przedsięwzięć kulturalnych typu vlog. Wartościowy i nienachalnie moralizujący przekaz jest zatem w tym wypadku olbrzymim atutem: dobrze byłoby, aby po tę książkę sięgnęli młodzi ludzie, zmagający się z rozmaitymi filozoficznymi problemami adolescencji - „Kropki” z pewnością mogą ułatwić im życie. Warto zajrzeć do tej książki również ze względu na specyficzną formę edytorską – jest naprawdę nieźle opracowana.

…a poza tym Włodek to fajny facet. ;)

.............................................................................

*Każdy z rozdziałów ilustruje wybrany utwór muzyczny. Cała książka również została zaopatrzona w precyzyjnie dobraną przez Markowicza playlistę, odzwierciedlającą zarówno jego gust w momencie pewnych istotnych życiowych przemian, jak też pokazującą czytelnikowi (słuchaczowi?) czego na co dzień słucha popularny vloger. (Prywatna dygresja: jest to całkiem niezła muzyka. Osobiście Markowicza „kupuję” przez pryzmat jego playlisty.).
**Stosowanie sieciowego socjolektu w wypadku recenzowania tej pozycji z pogranicza Internetu i literatury jest zaprawdę usprawiedliwione.
***Checkpoint – w grach komputerowych punkt zapisu lub osiągnięcia pewnego etapu/umiejętności; moment upgrade’u, zwiększenia skilla (tu: życiowego i emocjonalnego), osiągnięcie nirwany, spełnienia, samozadowolenia po męczącej walce z wszechobecnymi potworami (metafora życia ludzkiego!). Ważne! - point (ang.) = kropka.
****Wśród cytowanych autorytetów – Jimi Hendrix, Anna Dymna i… Aleister Crowley.

#Jestę_Filozofę

..............................................................................

„Kropki” to pisarski debiut Włodka Markowicza, znanego w Internetach jako bardziej brodata połowa vloga „Lekko Stronniczy”. Wydana przez Flow Books (Grupa Wydawnicza Znak) książka koresponduje z YouTube’owym autorskim filmem o tym samym tytule, a jej zamysłem jest przybliżenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ile jesteś w stanie przegrać?

"Ballada o drobnym karciarzu" to druga wydana w Polsce powieść docenianego brytyjskiego pisarza - Lawrence'a Osborne'a, porównywanego na okładkowym leadzie do Houellebecqa i Amisa. Nie do końca się z tą nieco szumną opinią Juliusza Kurkiewicza zgodzę - o ile w przypadku pozostałych pisarzy moralistyczny wydźwięk twórczości daje się odczuwać zarówno w warstwie samej narracji, jak i jej późniejszej recepcji, tak u Osborne'a (stawianego na tle TYCH akurat literackich tuzów) moralny wymiar zdaje się być raczej płytki i przewidywalny.

Lord Doyle, defraudator i finansowy przestępca, ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości w Makau - egzotycznej świątyni hazardu i rozpusty. Żyje tam z dość nietypowych inwestycji: to, co ukradł i ze sobą przywiózł, z różnym skutkiem lokuje w rozmaite hazardowe rozrywki, stając się w miejscowych kasynach postacią rozpoznawaną i... niebezpieczną. Jego ulubioną formą gry jest bakarat: doskonała passa w typowaniu dziewiątek pozwala mu zbić niemałą fortunę. Jednak główną namiętnością każdego hazardzisty jest ryzyko - do którego słabość posiada również Doyle. Skłonność ta nierzadko przysłania mu wszystko, co jest namiastką normalności: dla ryzyka i związanego z nim dreszczu emocji zdolny jest poświęcić związek z kobietą, przywilej dachu nad głową, zdolność utrzymania się i wyżywienia, wreszcie - zwyczajnie ludzkie poczucie przyzwoitości. W pewnym momencie traci wszystko... Czy dzięki temu uda mu się wyrwać ze szponów nałogu?

Książka Osborne'a stara się niejako obnażyć wnętrze człowieka dotkniętego chorobą hazardu: obrazuje jego rozterki (czy raczej ich brak), opisuje funkcjonowanie podporządkowane przede wszystkim nałogowi, wreszcie - diagnozuje problem, który okazuje się być równie niebezpieczny jak uzależnienie od narkotyków czy alkoholu. Jednocześnie "Ballada o drobnym karciarzu" z precyzją literacko uzdolnionego chirurga otwiera przed czytelnikiem nieznany świat kasyn, w których zadymionych wnętrzach ważą się ludzkie losy.

Czy warto postawić w przypadku "Ballady..." na jedną kartę? Niech będzie zatem: as pik! Ale, drogi czytelniku, morał z książki Osborne'a jest jeden: ZAWSZE możesz przegrać. Niemniej - zaryzykować możesz.

Ile jesteś w stanie przegrać?

"Ballada o drobnym karciarzu" to druga wydana w Polsce powieść docenianego brytyjskiego pisarza - Lawrence'a Osborne'a, porównywanego na okładkowym leadzie do Houellebecqa i Amisa. Nie do końca się z tą nieco szumną opinią Juliusza Kurkiewicza zgodzę - o ile w przypadku pozostałych pisarzy moralistyczny wydźwięk twórczości daje się odczuwać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Moje życie jest tylko kobiercem..." [1]
Mahtob Mahmoody, bohaterka książki „Tylko razem z córką”, po 30 latach napisała swoją wersję nominowanej do Nagrody Pulitzera powieści matki. Historia porwania Amerykanki i jej kilkuletniej córki przez wiele miesięcy utrzymywała się w czołówkach list bestsellerów – również w Polsce [2]. Teraz możemy poznać tę opowieść z perspektywy dziecka, nie do końca rozumiejącego przyczynę zaistniałej wtenczas sytuacji. Warto zajrzeć do tej książki; nie tylko aby poznać inne spojrzenie na wydarzenia z opowieści Betty Mahmoody. To fascynująca historia ludzkiej niezłomności, ogromnej wiary i chęci przetrwania; wreszcie - rozliczenia z przeszłością i przebaczenia.

Czteroletnia Mahtob wyjechała z rodzicami do Teheranu w 1984 roku. Pozornie trywialne odwiedziny rodziny ojca zmieniły się w piekło: ukochany tato dziewczynki z dnia na dzień przemienił się w prawdziwego potwora, który uwięził ją i jej matkę w całkowicie obcym językowo i kulturowo kraju. Fakt ten zdaje się być tragicznym pokłosiem irańskiej rewolucji: metamorfoza Mahmoody’ego nastąpiła w momencie zradykalizowania się frakcji Chomeiniego [3], opowiadającej się za całkowitym powrotem dość liberalnego w latach 70. Iranu do ortodoksyjnej doktryny islamskiej. Betty wraz z córeczką stara się egzystować w tym nieprzyjaznym Amerykanom środowisku, w międzyczasie konstruując misterny plan ucieczki: trudny o tyle, że przede wszystkim musi zabrać ze sobą dziecko.
Tę historię znamy.
Opowieść Mahtob z tamtego okresu nie wnosi wiele nowego do wydarzeń znanych z ”Tylko razem z córką”: dziewczynka ze swojej perspektywy dość szczegółowo wspomina relacje w rodzinie ojca, asymilację w środowisku miejscowej szkoły i wśród Teherańskich rówieśników, wreszcie – zabawy, w których uczestniczyła wraz z kuzynostwem czy tęsknotę za ukochaną, pozostawiona w kraju maskotką. Wszystko to wskazywałoby na normalne dzieciństwo… gdyby nie wielokrotnie przywoływana przemoc wobec matki oraz poczucie permanentnego strachu przed ojcem/oprawcą. Właśnie ten strach finalnie okazuje się być najistotniejszym, kluczowym zagadnieniem książki: to uczucie, które towarzyszy bohaterce przez całe jej życie od momentu ucieczki z Iranu. W tym momencie zresztą rozpoczyna się właściwa historia Mahtob Mahmoody: historia kilkulatki – dziewczyny – kobiety, dotkniętej traumą przemocy i widmem notorycznego zagrożenia. Opis życia „po Teheranie” to przejmująca opowieść osoby pozbawionej jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa, co przekłada się zarówno na jej stan psychiczny, kontakty międzyludzkie, jak też codzienną egzystencję sparaliżowaną nieustannym lękiem przed ojcem. W tym okresie życia Mahtob wraz z matką 32 razy zmieniały miejsce zamieszkania – w nie do końca irracjonalnej obawie, że zostaną odnalezione i skrzywdzone bądź rozdzielone. Utrudniało to nie tylko codzienność – pod znakiem zapytania stawały także tak oczywiste rzeczy, jak chodzenie do szkoły czy późniejszy wyjazd na wymarzone, psychologiczne studia (znamienne, że ofiary przemocy często wybierają kierunki naukowe, mogące w pewien sposób objaśnić „mechanizmy”, którymi mogli kierować się ich oprawcy). Mahtob Mahmoody w tym kontekście jawi się jako osoba niezwykle konsekwentna i wręcz bohaterska w swojej walce z niewidzialnym wrogiem: pomimo ciągłego zagrożenia i choroby, która podstępnie wykorzystała jej zrujnowany przez stres organizm, udaje jej się ukończyć Michigan State University, podjąć pracę zawodową, i – przede wszystkim – nie zwariować. Definitywne rozstanie z poczuciem strachu następuje jednak dopiero w momencie śmierci ojca, którego autorka do końca stara się zrozumieć, a tym samym mu wybaczyć.

Pierwszoosobową narrację cechuje w wielu miejscach stronniczość obrazująca wyidealizowany obraz „jedynie słusznej” politycznie i religijnie Ameryki. Mahtob wielokrotnie podkreśla w tym kontekście ogromną i niezbędną dla przetrwania rolę wiary katolickiej w swoim życiu, powołując się na Biblię i opiekuńczą rolę Boskiej Opatrzności, która – w jej mniemaniu – chroniła ją zarówno przed ojcem, jak i indoktrynacyjnym wpływem islamskiego – negowanego – otoczenia. Głos racjonalizmu równoważący te skrajne postawy należy do wujka dziewczyny (tego samego, który dążył do jej porozumienia z ojcem, pełniąc rolę mailowego mediatora pomiędzy Mahmoodym a jego córką):

„Uważam, że… religia jest przyczyną większości nieszczęść człowieka, niezależnie od tego, o jakiej religii mówimy. Gdybyśmy całkowicie zlikwidowali religię i przestrzegali jednej prostej zasady traktowania innych taki sposób, w jaki sami chcemy być traktowani, znikłaby potrzeba istnienia wszystkich religii i przyczyna ludzkich krzywd [4]”.


[1] Cytat z przytaczanego przez autorkę wiersza Benjamina Franklina "Tkacz".
[2] „Tylko razem z córką” Betty Mahmoody ukazało się nakładem Wydawnictwa Tenten w roku 1992.
[3] Por. np. hasło w Wikipedii „Irańska rewolucja islamska”.
[4] Mahtob Mahmoody: „Nareszcie wolna”, Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2016, s. 351.

"Moje życie jest tylko kobiercem..." [1]
Mahtob Mahmoody, bohaterka książki „Tylko razem z córką”, po 30 latach napisała swoją wersję nominowanej do Nagrody Pulitzera powieści matki. Historia porwania Amerykanki i jej kilkuletniej córki przez wiele miesięcy utrzymywała się w czołówkach list bestsellerów – również w Polsce [2]. Teraz możemy poznać tę opowieść z perspektywy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tomek Sawyer w sukience

Gdyby Truman Capote, Mark Twain czy John Steinbeck odrodzili się po śmierci jako kobiety, z pewnością byliby Donną Tartt - tylko ona obecnie potrafi w tak naturalnie doskonały sposób pisać o niechętnej adolescencji w dusznej atmosferze amerykańskiego Południa. To autorka o rzadkim darze oglądania rzeczy zwyczajnych przez pryzmat niesamowitości - i tę umiejętność sprawnie przelewa na papier w formie swoich grubych, przesyconych magicznym realizmem powieści. Śmiało można już dziś powiedzieć, że gdzieś pomiędzy Harfą traw a Myszami i ludźmi plasują się zatem trzy dotychczasowe książki Donny Tartt, z właśnie wydanym przez Wydawnictwo Znak Literanova Małym Przyjacielem na czele.

Pierwszoplanową bohaterką Małego Przyjaciela jest dwunastoletnia Harriet, tropiąca w towarzystwie swojego rówieśnika, Hely'ego, sprawę tajemniczej śmierci brata. Niewyjaśnione zabójstwo sprzed kilkunastu lat, które zburzyło spokój i tak niestabilnej rodziny, aktualnie spędza sen z powiek nastolatki biorącej sobie za punkt honoru jego rozwikłanie. A ścieżki do niego prowadzą poprzez typowe, prowincjonalne, amerykańskie miasteczko: ze szkółką niedzielną i bibliotecznymi konkursami dla dzieciaków, z letnim obozem religijnym, z podziałem na "białych" i "czarnych", biednych i bogatych, panie z Garden Clubu i handlarzy narkotyków, z nawiedzonym kaznodzieją i wyrachowanym handlarzem samochodów... W takim otoczeniu egzystuje klan Cleve'ów - a raczej kobiety, które z niego pozostały. To feminarne środowisko drugoplanowe cechują rozmaite podziały, niesnaski i uszczypliwości, jednak niezaprzeczalne jest, że wartości rodzinne i pełna czułości pielęgnacja wspomnień o zmarłych są dla nich najważniejsze. Śmierć małego Robina stanowi jednak traumatyczną barierę - z jej chwilą w rodzinie umarła dziecięca radość, której ani łobuzerska, zbuntowana Harriet, ani jej eterycznie-oniryczna siostra Allison nie potrafiły wskrzesić. Tej radości, a wraz z nią - normalności (tu zwraca uwagę fenomenalnie nakreślona postać borderline'owej matki w depresji) dorastające dziewczęta potrzebują najbardziej, a nie jest w stanie im ich ofiarować ani dość ostra babka, ani - skądinąd kochające - ciotki. Harriet radzi sobie zatem sama, nieustannie przy tym pakując się w rozmaite kłopoty i sprzeciwiając się całą swoją postawą zarówno wszechobecnej "dziewczyńskości" (via rodzina i szkolne koleżanki) jak i ówczesnej obyczajowości, co przewrotnie realizuje sympatyzując z czarnoskórą służącą i latoroślami miejscowych biedaków. Przede wszystkim jednak poszukuje zemsty na domniemanym zabójcy...

Postać chłopczycowatej Harriet, niezbyt zachwyconej domowymi, stereotypowo kobiecymi czynnościami, nieustannie zanurzonej w literackie światy przeczytanych książek, może stanowić alter ego autorki, która, mimo całej swojej niechęci do opowiadania o życiu prywatnym wspominała o swoim dzieciństwie spędzonym wśród ciotek i babć, gdyż jej matka "kompletnie nie nadawała się do wychowywania kogokolwiek". Faktem jest, że ten dziwny układ rodzinny wykształcił (podobnie zresztą jak w niniejszej książce) jednostkę o niebanalnej wyobraźni i niezłomnym charakterze. Może to i dobrze - literaturze potrzeba zarówno takich bohaterek, jak i... autorek.

Mały Przyjaciel jest jedną z najlepszych stylistycznie powieści, jakie ostatnio zdarzyło mi się czytać; nagrody, które otrzymała (Orange Prize i WH Smith Literary Award), są w pełni zasłużone: to fabularna uczta, którą doskonały język wizualizuje niczym filmowe obrazy Petera Weira - niejednoznacznie i magicznie pod płaszczem pozornej zwyczajności. W polskiej edycji wielkim atutem książki jest jej wydanie: twarda okładka z obwolutą skrywającą trafnie nawiązujący do treści fragment obrazu Melchiora de Hondecoetera Zając i piękny, kremowy papier - Znak bardzo się stara, aby estetyka zewnętrzna dorównywała znakomitemu tekstowi w środku. Rzecz przepyszna: szkoda bardzo, że autorce tak wiele czasu zajmuje pisanie. Z niecierpliwością czekam na jej kolejną powieść, a tę - jak najbardziej polecam.

http://meaculpabibliophilia.blogspot.com/2016/02/tomek-sawyer-w-sukience.html

Tomek Sawyer w sukience

Gdyby Truman Capote, Mark Twain czy John Steinbeck odrodzili się po śmierci jako kobiety, z pewnością byliby Donną Tartt - tylko ona obecnie potrafi w tak naturalnie doskonały sposób pisać o niechętnej adolescencji w dusznej atmosferze amerykańskiego Południa. To autorka o rzadkim darze oglądania rzeczy zwyczajnych przez pryzmat niesamowitości - i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ptaki drapieżne : historia Lucjana "Sępa" Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK Emil Marat, Michał Wójcik
Ocena 7,8
Ptaki drapieżn... Emil Marat, Michał ...

Na półkach: ,

Inne oblicze wojny

Książka Emila Marata i Michała Wójcika "Ptaki drapieżne. Historia Lucjana "Sępa" Wiśniewskiego likwidatora z kontrwywiadu AK" to wywiad-rzeka, okraszony niezwykłymi historycznymi komentarzami i fotografiami zarówno z lat wojennych, jak i późniejszych. Bohater książki, pan Lucjan (skądinąd - przemiły staruszek!), opowiada dziennikarzom o swojej działalności podczas II wojny światowej: czynnym uczestnictwie w oddziale 993/W "Wapiennik", zbrojnych akcjach eliminacyjnych w których brał udział, wydarzeniach Powstania Warszawskiego czy wreszcie o powojennych represjach, które dotykały byłych członków Armii Krajowej.

Lucjan Wiśniewski w momencie wybuchu wojny miał niecałe 15 lat. Wówczas najmłodszy w oddziale, w dniu obecnym jest jednym z ostatnich żyjących jego członków. Z tej przyczyny jego wspomnienia są niezwykle cenne: nie dość, że rozjaśniają ciemne i niewyjaśnione do niedawna kulisy akcji likwidacyjnych AK (np. tzw. akcja "Za Kotarą", zasadzka na Ernsta Durrfelda czy na Mychajło Pochotowkę), to wnoszą wiele nowych informacji, istotnych dla historycznych badań nad działalnością "likwidatorów". W opowieściach Wiśniewskiego żywo obecni są jego przyjaciele, koleżanki i koledzy z oddziału, dowódcy, których wówczas jako młody chłopak podziwiał; przede wszystkim jednak należy wymienić 4 likwidatorów, nazywanych początkowo pieszczotliwie "Ptaszkami", z którymi "Sęp" pracował aż do roku 1944 (do wybuchu Powstania Warszawskiego): "Gila" - Ryszarda Duplickiego, "Puchacza" - Zygmunta Szadokierskiego, "Jura I" - Jerzego Pajdzińskiego oraz "Kobuza" - Stanisław Salacha. To właśnie ta piątka "drapieżnych ptaków" charakteryzowała się największą skutecznością podczas akcji eliminujących wrogów państwa. Wiśniewski dementuje również negatywne pogłoski o "Okoniu" - Alfonsie Kotowskim, dowódcy Batalionu "Pięść", w który w momencie wybuchu powstania włączony został "Wapiennik" ("Sęp" z kolegami z 993/W wraz z "Pięścią" - już jako oddział "Zemsta", nazwany tak po śmierci Tadeusza Towarnickiego - "De Vrana", walczył na Woli oraz Starym Mieście; później kanałami przedostali się z atakowanej części miasta i rozpoczęli działalność w Kampinosie). Weryfikuje także wspomnienia Izabelli Horodeckiej "Teresy", która wiele lat po wojnie opowiadała o zleconym zabójstwie Józefa Retingera, brytyjskiego agenta zrzuconego do Polski w 1944 roku.

Największej wartości wspomnieniom Wiśniewskiego przydają jednak opisy relacji wewnątrz oddziału - oczywiste były przyjaźnie, miłości, podziw wobec traktujących młodziaków po ojcowsku dowódców, rywalizacja pomiędzy chcącymi "wykazać się" w boju chłopcami. "Sęp" często opowiada o emocjach, które towarzyszyły wykonywaniu rozkazów: strachu, niepewności, wreszcie - satysfakcji i dumie po skończonej akcji.
"Ptaki drapieżne" Marata i Wójcika oprócz wywiadu z Lucjanem Wiśniewskim zawierają również istotne noty historyczne: biogramy osób, o których opowiada "Sęp", opisy akcji zbrojnych, wreszcie - jako aneks - niepublikowane fragmenty wspomnień Horodeckiej oraz "Porawy" - Stefana Matuszczyka. Dzięki temu książka ta stanowi ważny przyczynek historyczny do badań nad okresem II wojny światowej, ratując przy okazji od zapomnienia nietuzinkowe, bohaterskie postaci, którym wspomnienia Lucjana Wiśniewskiego dodają czysto ludzkiego wymiaru.

Recenzję opublikowałam również na blogu Mea Culpa Bibliophilia.

Inne oblicze wojny

Książka Emila Marata i Michała Wójcika "Ptaki drapieżne. Historia Lucjana "Sępa" Wiśniewskiego likwidatora z kontrwywiadu AK" to wywiad-rzeka, okraszony niezwykłymi historycznymi komentarzami i fotografiami zarówno z lat wojennych, jak i późniejszych. Bohater książki, pan Lucjan (skądinąd - przemiły staruszek!), opowiada dziennikarzom o swojej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jak ja to robię Ewa Drzyzga, Beata Nowicka
Ocena 6,7
Jak ja to robię Ewa Drzyzga, Beata ...

Na półkach: ,

Wiele gwiazd świata radia, telewizji, kina, teatru, literatury publikuje swoje wspomnienia: w formie auto- lub spisanej przez kogoś biografii, często również w formie nieprasowego wywiadu rzeki: zbyt długiego do świątecznego numeru popularnego magazynu, objętością zamykającego się w całkiem grubej, wielostronicowej książce (co też przeważnie owocuje spektakularną, sygnowaną znanym nazwiskiem wydawniczą premierą). Tak też stało się w przypadku Ewy Drzyzgi: popularna TVN-owska dziennikarka odpowiedziała na ogromną ilość pytań Beaty Nowickiej, które stały się kanwą książki Jak ja to robię - obowiązkowej pozycji dla studentów dziennikarstwa, fanów "Rozmów w toku" i prenumeratorów "TeleTygodnia".

Wśród poruszonych tematów, oprócz rzecz jasna faktów z prywatnego życia prezenterki, dominuje praca: Drzyzga daje poznać się jako niestrudzona pracoholiczka, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. W swoich wspomnieniach przywołuje pracę w raczkującym wówczas radiu RMF, które stało się dla niej twardą szkołą dziennikarskiego życia - co, jak się później okazało, znacznie ułatwiło start w jakże odmiennej od radia telewizji. Większość pytań dotyczy jednak przede wszystkim pracy nad "Rozmowami w toku" - dowiadujemy się z nich wielu zakulisowych, niemedialnych szczegółów: o nietuzinkowych osobach, które z programem współpracują, ale i o jego gościach, którzy wymagają wyjątkowej, empatycznej opieki i nierzadko wsparcia również poza "szklanym ekranem".

Najcenniejszym elementem niniejszego wywiadu są jednak wnioski, które dziennikarka po wielu latach pracy z określonymi reprezentantami najróżniejszych grup społecznych wyciąga: chociażby niebywale trafna diagnoza dzisiejszej młodzieży okołogimnazjalnej i starszej, czy też cudownie feministyczne spostrzeżenia na temat swoistego progresu zachowań kobiet (i ich odwagi w podejmowaniu autodecyzji) na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.

Elementy biograficzne Drzyzga uzupełniła fotografiami ze swojego domowego archiwum: możemy zobaczyć zatem małą, nieco obrażoną Ewcię na zdjęciu z pielęgniarkami, czy też wzruszające dla dziennikarki chwile spotkania z papieżem Janem Pawłem II. Z książki wyłania się zatem portret sympatycznej kobiety - może nie "dziewczyny z sąsiedztwa" (trochę ciężko mi się utożsamiać z kimś, kto ma ogrodnika, a do pracy jeździ z szoferem), ale "równej babki", która - i owszem! - może imponować swoim zaangażowaniem w to, co robi. I przede wszystkim - w przeciwieństwie do znacznej większości celebrytów - nie jest głupia.

Wiele gwiazd świata radia, telewizji, kina, teatru, literatury publikuje swoje wspomnienia: w formie auto- lub spisanej przez kogoś biografii, często również w formie nieprasowego wywiadu rzeki: zbyt długiego do świątecznego numeru popularnego magazynu, objętością zamykającego się w całkiem grubej, wielostronicowej książce (co też przeważnie owocuje spektakularną, sygnowaną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najmłodsze dziecko Michaśki

Po półrocznych porodowych bólach związanych z odwołaniem kwietniowej premiery książki, narodził się "Fynf und cfancyś": potomek długo oczekiwany, a i kontrowersyjny. Najmłodsze dziecko Michaśki jest krnąbrne, niepokorne, obsceniczne, śmierdzące dworcami i seksem, a przy tym posiadające niewiarygodnie bystre spojrzenie na świat i zdegenerowaną, sterowaną pieniądzem ludzkość.

Bohaterami książki są dwaj homoseksualni emigranci zarobkowi: Dianka - szesnastoletni Milan z Bratysławy, oraz Fynfundcfancyś - nieco starszy Polak, zawdzięczający swój "artystyczny" pseudonim... długości przyrodzenia. Chcąc utrzymać się w największych miastach Zachodniej Europy parają się męską prostytucją, i wokół tego zawodu i jego niuansów utrzymana jest fabuła powieści, skonstruowana na zasadzie luźnych, wspomnieniowych narracji tytułowego bohatera (utrzymanych - co bardzo na plus - w retoryce "Lubiewa", najlepszej książki Witkowskiego). Drogi obydwu chłopców schodzą się i rozchodzą; czasem starszy i zaradniejszy Fynfundcfancyś pomoże zadłużonej Diance, czasem młoda, więc i naiwna Dianka "przetestuje" dla Fynfundcfancysia jakieś rzekomo darmowe mieszkanie czy polecany dom uciech. Postacie te są bowiem skrajnie różne: o ile Dianka jest pochodzącym z ubogiej słoweńskiej rodziny niemalże jeszcze dzieckiem (z całą swoją dziecięcą skłonnością do słodyczy - lodów, czekolady, tudzież zabawek, kreskówek i zbieranych "fantów"), to Fynfuncfancyś jest nieco wyrachowanym (acz, trzeba przyznać, niepozbawionym wrażliwości) świadomym poszukiwaczem lepszego jutra, posiadającym ambitną, mocną siłę przebicia i umiejętność chłodnej kalkulacji rzeczywistości (oraz pieniędzy!). Obydwaj jednak, niezależnie od aktualnego stanu finansowego, posiadają typowe młodzieżowe marzenia - lepsze, firmowe ubrania którymi mogliby się pochwalić kolegom, sprzęt muzyczny, płyty ulubionych zespołów, markowe produkty - cały konsumpcyjny dobrobyt Zachodu.

Książka posiada w całej swojej ironicznej konstrukcji jawnie pejoratywny wydźwięk: to czarny obraz zdegenerowanego zachodu, dla którego najważniejsza staje się sprzedaż - zarówno przedmiotu, marki, jak też (pojmowanego jako przedmiot) ciała; wszystko po to, aby włączyć się w machinę pozyskiwania i wydawania pieniędzy.

Całość recenzji na moim blogu: http://meaculpabibliophilia.blogspot.com/2015/10/najmodsze-dziecko-michaski.html

Najmłodsze dziecko Michaśki

Po półrocznych porodowych bólach związanych z odwołaniem kwietniowej premiery książki, narodził się "Fynf und cfancyś": potomek długo oczekiwany, a i kontrowersyjny. Najmłodsze dziecko Michaśki jest krnąbrne, niepokorne, obsceniczne, śmierdzące dworcami i seksem, a przy tym posiadające niewiarygodnie bystre spojrzenie na świat i zdegenerowaną,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Christophera W. Gortnera NIE JEST o modzie. Nie jest także o perfumach, o "małej czarnej", ani o perłach. Nie jest nawet o miłości. To książka o kobiecej sile i determinacji, których tłem jest powoli przemijająca epoka modernizmu i nadchodzący nowoczesny wiek XX.

"Mademoiselle Chanel" jest pozycją dogłębnie feministyczną, obrazującą życie kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn i obyczajowe konwenanse, uzależniające każdą decyzję i normujące codzienność. To właśnie im wojowniczo stawia czoła tytułowa bohaterka, walcząc zarówno o swoją niezależność finansową (prawo do własności sklepów, które dotychczas posiadali jedynie mężczyźni) jak i uczuciową (możliwość wyboru towarzyszy życia, czy też... przyjaciół, często mocno nienormatywnych). Chanel zobrazowana zostaje w żeńsko-opozycyjnej postawie wobec świata; jej wewnętrzny liberalny egalitaryzm obejmuje zarówno potrzebę równouprawnienia kobiet i mężczyzn: od wspomnianej możliwości prowadzenia własnego biznesu, po publiczne palenie papierosów, czy... jazdę na koniu w męskiej pozycji (nie "bokiem", jak robiły to wysoko urodzone panny), do której to bohaterka zaprojektowała i uszyła specjalne damskie bryczesy; dominująca w jej życiowej filozofii była również konieczność wyrównania różnic klasowych, które kilkukrotnie definitywnie unicestwiały jej plany zamążpójścia.W książce Gortnera pokazana jest bardzo ważna kwestia autodecydentalna: bohaterka bierze na siebie odpowiedzialność za wszystkie swoje decyzje, których dokonuje z pełną świadomością i pod wpływem dogłębnych przemyśleń. Stąd też fascynujące opisy jej przedsięwzięć (czasem błędnych, jak przykładowo podpisanie umowy z firmą dystrybuującą jej sławne perfumy Chanel No. 5 i jej późniejsze konsekwencje), dzięki którym można zobrazować sobie trud, jaki musiała podjąć kobieta na przełomie XIX i XX wieku, aby zrealizować swoje marzenia. Podstawową cechą charakteru, która umożliwiała Coco działanie w tych nieprzyjaznych dla kobiety czasach, była niesamowita pewność siebie. To dzięki niej, a może i dzięki szczypcie niepozbawionej wdzięku wrodzonej bezczelności objawiającej się miedzy innymi w niepokorności i ciętym języku, projektantka zaszła tak daleko, stając się kobiecą ikoną epoki. Oprócz kluczowego, doskonale rozrysowanego psychologicznego portretu bohaterki w książce Gortnera (autora znanego skądinąd z biografii kobiet epoki elżbietańskiej), fascynujące jest doskonale przedstawione tło historyczne, z uwzględnieniem najważniejszych dla niego postaci i wydarzeń. Całość osadzona jest w topografii Francji, począwszy od małych miejscowości, w których Gabrielle Chanel spędziła nie najszczęśliwsze dzieciństwo i wczesną młodość (Aubazine, Moulins, Varennes-sur-Allier, Vichy) po rozbuchany kulturalnie Paryż schyłku wieku XIX, wraz z plejadą przewijających się przez jego zaułki najróżniejszych indywidualności ze świata sztuki, polityki i mody - często będących przyjaciółmi Coco.

Książka Christophera Gortnera to fenomenalna powieść, napisana lekkim, dyskretnym, eleganckim jak stroje Chanel piórem. Delikatna, bardzo kobieca, pierwszoosobowa narracja od pierwszych stron fascynuje i przyciąga, stopniowo odsłaniając rzeczywisty obraz projektantki; czytelnik uzyskuje niemalże stuprocentową pewność, że Gabrielle Chanel taka właśnie była - subtelna, intrygująca, a jednocześnie silna, zdolna przeciwstawiać się całemu światu by spełniać swoje (wydawałoby się - nieosiągalne) marzenia. "Mademoiselle Chanel" niebywale mnie zaskoczyła - spodziewałam się biograficznego romansu z modą w tle, a otrzymałam znakomitą historię o kobiecej niezłomności. Bardzo polecam!

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu Znak Między Słowami.

http://meaculpabibliophilia.blogspot.com/2015/10/jestes-tylko-kobieta-mademoiselle-chanel.html

Książka Christophera W. Gortnera NIE JEST o modzie. Nie jest także o perfumach, o "małej czarnej", ani o perłach. Nie jest nawet o miłości. To książka o kobiecej sile i determinacji, których tłem jest powoli przemijająca epoka modernizmu i nadchodzący nowoczesny wiek XX.

"Mademoiselle Chanel" jest pozycją dogłębnie feministyczną, obrazującą życie kobiety w świecie...

więcej Pokaż mimo to