-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-12-16
2014-08-11
Czytając opis powieści Tatiany Jachyry można wywindować swoje oczekiwania co do niej, na wysoki, wręcz niebezpieczny poziom. Najbardziej bulwersująca i skandalizująca książka ostatnich lat! Zapowiedź religijnego fanatyzmu, niezdrowych zachowań seksualnych i problemów psychicznych. Brzmi nieźle, czy jednak jest zgodne z tym, co książka w sobie zawiera?
Dawid jest samotnym, mieszkającym w Warszawie ginekologiem. Troszczy się o swoje pacjentki, jest miły i uprzejmy, ale kobiety (przynajmniej z pozoru) wcale go nie interesują. Asia sprowadza się do stolicy wraz ze swoim chłopakiem, ale nie jest tam szczęśliwa. W dodatku okazuje się, że zaszła w ciążę. Chłopak wyjeżdża w delegację, a jego narzeczona zostaje sama... no, może pod opieką doktora Dawida Czestera.
Odsłona druga - Yasmine, najlepsza w mieście tancerka go-go, dziwka manipulująca napalonymi mężczyznami. I Tomasz, jej wierny Tomasz, koszmar z przeszłości, o którym próbowała zapomnieć.
Autorka bardzo starała się by jej książka pełna była symboliki, czasem jakichś niedomówień, tajemnicy. Rozdziały są bardzo krótkie, więc czyta się szybko. Niektóre sceny były szokujące i bulwersujące, ale inne znów, jedynie starały się takie być, wręcz na siłę. Bohaterowie odznaczają się przede wszystkim psychopatycznymi myślami. To się akurat pisarce udało - przedstawiła każdą z osób tak, jak ona sama siebie widzi - jako normalną, w pełni poczytalną. Natomiast to, co rozgrywa się na oczach czytelnika jest absolutnym zaprzeczeniem normalności.
Nie spodobało mi się przede wszystkim całe to nagromadzenie "syfu", usilne próby zszokowania, napisania czegoś, czego jeszcze nikt nie napisał i to tak, żeby na długo zapadło mu w pamięć. Zakończenie książki, które powinno wszystko zwieńczać, dla mnie nic nie wyjaśnia. Jedną sprawę otwiera, zataczając pewien krąg, natomiast drugą zostawia rozbabraną i nie skończoną.
Na plus mogę zaliczyć szybkość z jaką można tę książkę przeczytać, nie wiem tylko czy znalazłby się ktokolwiek, kto chciałby do niej wrócić.
Czytając opis powieści Tatiany Jachyry można wywindować swoje oczekiwania co do niej, na wysoki, wręcz niebezpieczny poziom. Najbardziej bulwersująca i skandalizująca książka ostatnich lat! Zapowiedź religijnego fanatyzmu, niezdrowych zachowań seksualnych i problemów psychicznych. Brzmi nieźle, czy jednak jest zgodne z tym, co książka w sobie zawiera?
Dawid jest samotnym,...
2014-08-01
Rzadko czytam książki z dziedziny fantastyki. Właściwie nie mam ulubionej kategorii, bo czytam wszystko, ale mimo to po fantastykę sięgam sporadycznie. Czasem zdarzy się jednak, że sięgnę po tego typu lekturę, i, o dziwo, praktycznie nigdy nie jest to czas stracony.
"Zabójczy księżyc" to pierwsza część cyklu "Sen o krwi". To historia Zbieracza Ehiru, którego wiara we własną misję, wkrótce zostanie poddana poważnej próbie. W jego państwie: Gujaareh, najważniejszy jest spokój, umiera się, co prawda wbrew swojej woli, ale szczęśliwie, a to dzięki Zbieraczom, którzy przenoszą dusze w Ina-Karekh, krainę snów i wiecznego odpoczynku. Od pewnego czasu w mieście dzieją się niepokojące rzeczy. Ludzie giną z wyrazem przerażenia na twarzy, pojawia się pogłoska, że w Gujaarehu panuje Kosiarz. Gdy Ehiru dostaje zlecenie zebrania Sunandi, Kisuańskiej ambasadorki, musi dobrze zastanowić się komu może prawdziwie zaufać.
"Zabójczy księżyc" początkowo czytało mi się opornie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie świata przedstawionego, obce nazwy brzmiały źle i czułam się jakbym zaczęła czytać od środka, a nie od początku. Później jednak, gdy już zapoznałam się z bohaterami i dałam się wciągnąć w postępującą fabułę, lektura bardziej przypadła mi do gustu i szybko dobrnęłam do jej końca.
Autorka stworzyła świat powieści od początku do końca, miała ambicję by samej wymyślić wszelakie nazwy i imiona postaci, co jest rzeczą imponującą, jak i trudną do wykonania (przecież wymyślono już tyle, że ciężko stworzyć coś oryginalnego). Czasami zdarzały się momenty chaosu, a to być może dlatego, że pisarka nie skupiała się na szczegółach, które w pewnych momentach są aż nieodzowne. Ok, niech żyje wyobraźnia, wszystkiego jednak nie da się samemu wymyślić.
Podobna sytuacja jest z bohaterami. Poznajemy ich głównie dzięki cechom charakterystycznym, ale tak na prawdę bardzo mało się o nich dowiadujemy. Czasem jakiś strzępek informacji dotyczący ubrań, czy znaków szczególnych, nic jednak poza tym.
Fabuła książki spodobała mi się, temat jest ciekawy, myślę, że nie eksploatowany i ma w sobie potencjał. Widać, że Jemisin włożyła w napisanie tej książki wiele trudu. Jestem bardzo ciekawa czym zaskoczy nas w kolejnych tomach, bo tutaj większość spraw została rozwiązana.
"Zabójczy księżyc" to powieść dobra do poczytania do poduszki. Albo przy kawce. Nie należy się po niej spodziewać zbyt wiele, ale nie jest też zła. Ja całkiem przyjemnie spędziłam przy niej czas, pewnie sięgnę również po kolejną część.
Rzadko czytam książki z dziedziny fantastyki. Właściwie nie mam ulubionej kategorii, bo czytam wszystko, ale mimo to po fantastykę sięgam sporadycznie. Czasem zdarzy się jednak, że sięgnę po tego typu lekturę, i, o dziwo, praktycznie nigdy nie jest to czas stracony.
"Zabójczy księżyc" to pierwsza część cyklu "Sen o krwi". To historia Zbieracza Ehiru, którego wiara we...
2014-02-14
Z twórczością Pawła Olearczyka zetknęłam się czytając jego debiutancką powieść pt. "Nie pytaj mnie o Rose". Niestety tamta książka w ogóle nie przypadła mi do gustu, byłam nią mocno zawiedziona. Jak było w tym przypadku?
Główny bohater, Marcin, budzi się po weselu swojej siostry z umiarkowanym kacem i pustką w głowie. Stopniowo, dzięki automatycznej sekretarce na telefonie, dowiaduje się, że nieźle narozrabiał i żeby choć troszkę odpokutować, zgadza się pojechać w roli pilota na wycieczkę do Rimini, za kolegę, którego nieco poturbował ubiegłego wieczoru. Praca, jak praca, szkoda tylko, że Marcin nigdy nie był w Rimini, tak samo zresztą jak kierowcy autokaru, para gejów Gracjan i Cyprian. Dołóżmy do tego pasażerów - księdza ze swoją grzechu wartą siostrą, mordercę, inną parę gejów i dziadka rozprowadzającego marihuanę.
Książeczka na jeden wieczór. Bardzo krótka, a przez to i mało szczegółowa. Działa to zdecydowanie na minus, autor ślizga się po kolejnych wątkach jakby od niechcenia, niektóre dialogi brzmią pusto i idiotycznie. Miało wyjść zabawnie, a wyszło... no cóż, nie wyszło. Wydaje mi się, że czasem autor chciał stworzyć wątek śmieszny, a stworzył coś wulgarnego i mało strawnego dla czytelnika.
Widać, że Olearczyk ma pomysł na powieść, ale mam wrażenie, że chce ją napisać na szybko, przez co ta bardzo traci. Gdyby tę książkę rozwinąć, zrobić bohaterów bardziej realistycznymi oraz zubożyć o historie rodem z bajki, byłoby dużo ciekawiej. Znowu wtopa, a szkoda.
Z twórczością Pawła Olearczyka zetknęłam się czytając jego debiutancką powieść pt. "Nie pytaj mnie o Rose". Niestety tamta książka w ogóle nie przypadła mi do gustu, byłam nią mocno zawiedziona. Jak było w tym przypadku?
Główny bohater, Marcin, budzi się po weselu swojej siostry z umiarkowanym kacem i pustką w głowie. Stopniowo, dzięki automatycznej sekretarce na...
2013-01-01
"Wakacje Fryderyka", to oczywiście kontynuacja serii, nie mniej myślę, że spokojnie można rozpocząć przygodę ze znajomymi zwierzętami od czytania dowolnego tomu - nie są one ze sobą ściśle związane wydarzeniami, posiadają jedynie tych samych bohaterów.
Jak można się domyślić patrząc na tytuł, kolejny tom, to wyprawa zwierząt z farmy do ciepłych krajów. Ekspedycja na Florydę składa się z Prosiaczka Fryderyka, krowy Wandy, konia Hanka, kota Jinxa, psa Roberta, koguta Karola wraz z żoną Henriettą, kaczuszek Emmy i Alicji, pająków Pana i Pani Webb oraz myszek Ika , Ina i Quika. W tym pełnym składzie zwierzęta wyruszają w stronę Florydy, by spędzić tam zimę w przyjemnych warunkach atmosferycznych. Po drodze spotyka ich sporo przygód i niespodzianek.
W drugim tomie zaskoczyła mnie zasadniczo jedna rzecz, mała niekonsekwencja autora. Skoro w części (umownie) pierwszej, trzoda Pana Beana potrafiła mówić ludzkim głosem i nikogo to nie dziwiło, dlaczego nagle w kontynuacji uzdolnienia te zanikły? Być może dla młodszego odbiorcy nie będzie to miało istotnego znaczenia, zwłaszcza jeśli posiada jeden z tomów, myślę jednak, że zdecydowanie lepiej wyglądałoby, gdyby każdy tom utrzymany był w podobnej konwencji (niestety nie mam porównania do kolejnych części i nie wiem jak przedstawia się w nich ten aspekt).
Prócz tego małego niedociągnięcia właściwie nie mam do czego się przyczepić. Czytałam z przyjemnością, nie sądziłam, że po tylu latach "odwyku" literatura dziecięca może przysporzyć mi tak dobrej rozrywki. Przyznam bez bicia, że bawiłam się lepiej niż przy czytaniu niektórych popularnych młodzieżówek.
Dla młodych czytelników będzie to z pewnością miła odmiana od Kubusia Puchatka, utrzymana jednak w podobnym tonie. Zachęcam do lektury.
"Wakacje Fryderyka", to oczywiście kontynuacja serii, nie mniej myślę, że spokojnie można rozpocząć przygodę ze znajomymi zwierzętami od czytania dowolnego tomu - nie są one ze sobą ściśle związane wydarzeniami, posiadają jedynie tych samych bohaterów.
Jak można się domyślić patrząc na tytuł, kolejny tom, to wyprawa zwierząt z farmy do ciepłych krajów. Ekspedycja na...
2013-01-01
Walter R. Brooks, to nieżyjący już pisarz amerykański, który pisał bajki dla dzieci. Seria o Prosiaczku Fryderyku, licząca sobie 26 tomów, jest jego najsłynniejszym dziełem.
Farma Pana Beana jest znana w całym Stanie Nowy Jork. Dzieje się tak ze względu na zwierzęta, które ją zamieszkują. Nie dość, że potrafią mówić, to jeszcze na czas wakacji, na które ma wyjechać ich gospodarz, mają zająć się całą farmą. Pewnego dnia, podczas silnej burzy, do domu państwa Bean wpada ledwie żywy ze zmęczenia dzięcioł. Po wprowadzeniu go w ogólne normy przyjęte na farmie, ptak o imieniu John Quincy, proponuje założenie w gospodarstwie banku i wybranie prezydenta Pierwszej Republiki Zwierzęcej.
Literaturę dziecięcą czytałam ostatnio będąc jeszcze w podstawówce. Skusiłam się na lekturę "Prosiaczka Fryderyka", gdyż był zachwalany na równi z Kubusiem Puchatkiem, co moim zdaniem jest sporym wyróżnieniem. Na pewno jest to książka, która będzie się podobała młodszym czytelnikom. Zwierzęta przedstawione są tam w sposób bardzo ludzki, pozostając przy tym zwierzętami, bajka jest zabawna, dużo w niej zwrotów akcji. Choć prosta w odbiorze, zawiera uniwersalne prawdy, jak uczciwość, szlachetność, pomoc przyjaciołom.
Mi czytało się szybko i przyjemnie, co wspomagały piękne obrazki malowane przez Kurta Wiese. Czarno-białe rysunki rozpoczynały każdy rozdział, tworząc do niego ładne wprowadzenie, były również wplecione w akcję i odnosiły się do niej.
Przy określaniu wieku odbiorcy, stawiałabym na czytelników w przedziale wiekowym od 7 do 12 lat oraz tych, którzy mają chęć wrócić na chwilę do swoich dziecięcych lat, a przejadł im się już Kubuś Puchatek.
Walter R. Brooks, to nieżyjący już pisarz amerykański, który pisał bajki dla dzieci. Seria o Prosiaczku Fryderyku, licząca sobie 26 tomów, jest jego najsłynniejszym dziełem.
Farma Pana Beana jest znana w całym Stanie Nowy Jork. Dzieje się tak ze względu na zwierzęta, które ją zamieszkują. Nie dość, że potrafią mówić, to jeszcze na czas wakacji, na które ma wyjechać ich...
2013-01-01
Ostatnimi czasy na rynku księgarskim znaleźć można sporo pamiętników, albo książek, które osobiście nazywam "o wszystkim i o niczym", a które to zawierają mniej lub bardziej osobiste wywnętrznienia ich autorów. Nic więc dziwnego, że skoro popyt jest, to ludzie piszą.
Książka jest krótka, w ładnej twardej oprawie. W zamyśle zabawna, czasem nieco wulgarna i mocno trącająca blogiem. Nasuwa mi się pytanie, w jakim celu autorka siliła się na wersję papierową, skoro nie raz zaprasza czytelnika na swoją stronę internetową (www.codziennik.flog.pl), gdzie ten może wzbogacić doświadczenia z książką o przepisy kulinarne i zdjęcia z życia.
"Co-dziennik..." przeczytałam w dwie godziny i nie żałuję czasu z nim spędzonym, bo lubię czytać publicznie wypowiadane skargi, wnioski i samo życie, zwłaszcza, jeśli autorka pisze lekko i z humorem. Czepiając się troszkę humoru - dzieli nas niecałe dziesięć lat różnicy wieku, nie wiem, czy dlatego niektórych śmiesznych sytuacji w ogóle nie uważałam za śmieszne? Nie wiem, może taka gruboskórna jestem.
Na wyrazy uznania zasługuje też fakt, że wszelkie co-dziennikowe sytuacje są autentyczne. Książka jest więc kierowana do osób, które nie lubią fikcji i w tym słodko-gorzkim świecie poczują się jak w domu.
Lekturę mają czytelnikowi uatrakcyjnić ilustracje wplecione tu i ówdzie. Moim zdaniem, niezupełnie potrzebne, choć nie można przeczyć, że utrzymane w klimacie pamiętnika.
O bohaterach zbyt wiele nie chcę pisać, bo żyją i mogą mnie dopaść w każdej chwili ( ;) ). Nie, żartuję. Bohaterów mamy właściwie dwóch - Kingę i jej narzeczonego Szanownego, który jest ciut od niej młodszy i z tego, co wyczytałam muskularny i zaznajomiony z podchodami, jeśli chodzi o wyjście do toalety. Sympatyczni ludzie, których się po prostu lubi.
Podsumowując, lubię pamiętniki i dzienniki, lubię się pośmiać i oderwać, ale myślę, że tak czy siak, co-dziennik lepiej sprawdzi się jako blog, na bieżąco aktualizowany i zbierający sporą liczbę fanów. W tej formie też, chętnie będę go czytała.
Ostatnimi czasy na rynku księgarskim znaleźć można sporo pamiętników, albo książek, które osobiście nazywam "o wszystkim i o niczym", a które to zawierają mniej lub bardziej osobiste wywnętrznienia ich autorów. Nic więc dziwnego, że skoro popyt jest, to ludzie piszą.
Książka jest krótka, w ładnej twardej oprawie. W zamyśle zabawna, czasem nieco wulgarna i mocno trącająca...
2012-01-01
Patrząc na okładkę „Po prostu mnie przytul” widzimy, najprawdopodobniej, zapłakaną i zdołowaną dziewczynę. Nie możemy jednak do końca przewidzieć, z jaką treścią przyjdzie nam się zmierzyć. Ja osobiście, w ogóle nie spodziewałam się tego, co dane mi było czytać.
Główna bohaterka, Aneta, jest 16-latką, która popadła w depresję. Każdy dzień jest dla niej męczarnią, z każdą chwilą ulatuje z niej chęć do życia. Ogólny stan pogłębia jeszcze jej obrzydzenie do starszego ojca, rozczarowanie mamą, beznadziejność sytuacji, w której każdy wmawia jej, że jej stan wynika z dojrzewania i powinna przestać się nad sobą użalać. Przy tak trudnej sytuacji, zwyczajny gest przytulenia, znaczy dla człowieka wszystko. Czy dziewczynie uda się wygrać tę wojnę? Walkę na śmierć i życie?
Opis z tyłu okładki informuje czytelnika, że powieść mimo swojego negatywnego i pesymistycznego tematu, nie przytłoczy czytelnika. Ja niestety, absolutnie nie mogę się z tym zgodzić. Owszem, koniec końców, zakończenie daje odbiorcy nadzieję na to, że nie ma sytuacji całkiem bez wyjścia, że nawet bardzo poważne choroby, przy pomocy specjalisty można wyleczyć. Najpierw jednak, trzeba do tego zakończenia dobrnąć, a to już samo w sobie okazuje się nie lada wyczynem.
Aneta po uszy tkwi w depresji, więc cały czas czytamy o tym, jak źle się czuje, o jej próbach samobójczych, o tym jak rozdrapywała rany na nadgarstkach cyrklem albo nożyczkami.
Nie potrafiłam czytać tej książki ciągiem, dłużej niż przez pół godziny, bo zwyczajnie nie dawałam sobie rady psychicznie. Nie wiem, może jestem mięczakiem, albo za bardzo wczuwam się w emocje odczuwane przez bohaterów, ale tej rozpaczy bijącej z każdej niemal strony, było dla mnie za wiele.
Nie polecam, jeśli ktoś z was ma cięższy dzień. Byłoby samobójstwem, dokładać sobie jeszcze taką lekturę. Innym natomiast, życzę więcej chłodnego oglądu tematu.
Patrząc na okładkę „Po prostu mnie przytul” widzimy, najprawdopodobniej, zapłakaną i zdołowaną dziewczynę. Nie możemy jednak do końca przewidzieć, z jaką treścią przyjdzie nam się zmierzyć. Ja osobiście, w ogóle nie spodziewałam się tego, co dane mi było czytać.
Główna bohaterka, Aneta, jest 16-latką, która popadła w depresję. Każdy dzień jest dla niej męczarnią, z każdą...
2012-01-01
Jak głosi opis z okładki: „Szczęściary”, to książka dla osób, które przeżywają trudne chwile i poszukują sensownego rozwiązania, czyli… dla każdego z nas. Czy ów opis zgadza się z tym, co dane mi było przeczytać? W pewnym sensie na pewno tak, ostatnia jednak jego część wydaje mi się troszeczkę… na wyrost.
Basia nie potrafi pogodzić się z faktem, że jej dzieci są już dorosłe i opuszczają rodzinne gniazdo, Edyta czuje się tłamszona i poniżana przez męża, Weronika jest zagubioną w świecie kobietką, która świata nie widzi poza swoim siostrzeńcem, Patrycja nie radzi sobie ze swoimi dziećmi, które ciągle się ze sobą kłócą, Marta dowiaduje się po latach małżeństwa, że jej druga połowa jest homoseksualna, związek Ani nieuchronnie się wypala, a Alicja… o Alicji można by napisać osobną książkę, tak ciekawą ma osobowość.
Oto i nasze tytułowe Szczęściary, które poznają się na grupie wsparcia dla rodziców, którzy nie do końca radzą sobie ze swoimi pociechami. Ale, czy na pewno problem tkwi w dzieciach? Może przyczyny kłopotów należy szukać znacznie bliżej, w nich samych?
Kobiety przedstawione w powieści są od siebie niemal skrajnie różne, więc każdy z czytelników, znajdzie w którejś z nich namiastkę siebie. W miarę zagłębiania się w lekturę obserwujemy ich przemianę, widzimy jak dojrzewają do pewnych decyzji, jak godzą się z przeszłością i śmielej patrzą w przyszłość.
„Szczęściary”, to bardzo życiowa książka, skupiająca się na ukazaniu czytelnikowi, że co by nie było, nie należy się poddawać, przeciwnie, musimy stawić czoło problemowi i wyjść z niego z uśmiechem na twarzy.
Osobiście uważam, że w powieści panuje aż przesyt. Siedem kobiet, każda zmaga się z jakimś swoim problemem, każdy problem należy rozwiązać, a przynajmniej spróbować. Często miałam ochotę na przerwę od lektury, tak wiele informacji na raz z niej wyczytywałam.
Całokształt, mimo wszystko oceniam na plus. Nie jest to może łatwa i przyjemna opowiastka, jakich teraz na rynku pełno, przeciwnie, trzeba się na niej skupić, wyciągnąć to, co najważniejsze, czasem się uśmiechnąć, innym razem zasmucić. Ostateczny wydźwięk powieści jest pozytywny, najpierw jednak czeka nas dosyć długa do niego droga.
Jak głosi opis z okładki: „Szczęściary”, to książka dla osób, które przeżywają trudne chwile i poszukują sensownego rozwiązania, czyli… dla każdego z nas. Czy ów opis zgadza się z tym, co dane mi było przeczytać? W pewnym sensie na pewno tak, ostatnia jednak jego część wydaje mi się troszeczkę… na wyrost.
Basia nie potrafi pogodzić się z faktem, że jej dzieci są już dorosłe...
2012-01-01
Sylwia Serwa jest moją rówieśniczką, mieszkającą w Opolu Lubelskim. Pisze od dawna, mówi, że jest to jej „nałóg”. Poza „Istnieniem” ma w swoim dorobku setki opowiadań.
Główna bohaterka książki, Julia, ma 17 lat i złamane serce. Rzucił ją chłopak, a ta nie widząc innego wyjścia, postanawia się zabić. Po kilku próbach samobójczych w końcu jej się udaje i przenosi się do innego świata. Tam wita ją Caria, która uczy dziewczynę reguł, obowiązujących w Złym Świecie. Julia postanawia zemścić się na swoim Księciu i zamienić jego życie z nową dziewczyną w koszmar.
Powieść jest bardzo krótka, właściwie dobiega końca zanim na dobre się zacznie. Minusem takiej objętości książki, jest fakt, że akcja rozwija się wręcz za szybko, mam wrażenie, że niektóre wątki nawet nie miały szansy się rozwinąć.
Po śmierci, Julia zmienia się w potwora, któremu robienie krzywdy sprawia przyjemność. W ogóle nie pasuje mi to do jej osobowości. Nie miałam okazji poznać jej bliżej za życia, ale wydaje mi się, że nawet po śmierci zachowuje się resztki tożsamości, które Julia wyrzuca jak dziurawe skarpetki. Jak na mój gust, książkę można było pociągnąć w stronę samobójstwa, te wątki podobały mi się najbardziej.
Zakończenie otwarte, sugeruje, że będą dalsze części. Mam nadzieję, że lepszych, bo ta pierwsza niestety mnie zawiodła. Powieść kończy się, jakby się urwała. Nie było to jakieś płynne zakończenie z pointą… coś jakby urwać książkę w trakcie jakiegoś rozdziału. Nie spodobało mi się to.
Ciężko ocenić mi tę książkę. Pomysł jest bardzo dobry, ale niestety realizacja kuleje. Powiedziałabym, że całość mogłaby być ledwie prologiem w dłuższej wersji. Oby kolejne tomiki nadrobiły tę lukę. I tego właśnie życzę autorce.
Sylwia Serwa jest moją rówieśniczką, mieszkającą w Opolu Lubelskim. Pisze od dawna, mówi, że jest to jej „nałóg”. Poza „Istnieniem” ma w swoim dorobku setki opowiadań.
Główna bohaterka książki, Julia, ma 17 lat i złamane serce. Rzucił ją chłopak, a ta nie widząc innego wyjścia, postanawia się zabić. Po kilku próbach samobójczych w końcu jej się udaje i przenosi się do...
2012-01-01
Kiedy przeczytałam opis „Poligonu”, przed oczami stanął mi obraz ławeczki z serialu „Ranczo Wilkowyje” i jej stałych bywalców pod wpływem. Tytułowy poligon, to podobne miejsce, na którym prym wiodą Kędzierzawy, Chrypa, Alfabeta i Kinol.
Najpierw poznajemy historię każdego z nich, to, jak z porządnych obywateli Badziejowic, stali się największymi pijusami w wiosce. Następnie mamy okazję śledzić ich losy, wszelkie przygody, śmieszne, niebezpieczne lub zwyczajne, codzienne.
Książka nie należy ani do długich, ani do skomplikowanych, czy trudnych w odbiorze. Ot, rozrywka na jeden wieczór. Czyta się o tyle ciekawie, że każdy z bohaterów posługuje się nieco inną gwarą, przez co łatwo ich szybko zapamiętać, występują również bardzo oryginalne przekleństwa, o których do tej pory nie słyszałam.
Powieść, w dosyć żartobliwy sposób i z przymrużeniem oka ukazuje częsty problem, jakim jest alkoholizm. Pod przykrywką śmiesznych sytuacji kryje się poważna choroba, która naszych bohaterów doprowadziła niemal do ostateczności – kiedyś dobrzy gospodarze, teraz czekają pod sklepem na darczyńcę, który wrzuci im coś do kapelusza. Właściwie tylko od czytelnika zależy, czy dostrzeże drugie dno lektury, czy może po prostu uśmiechnie się czytając np. o tym, jak jeden z bohaterów praktycznie wyleciał w powietrze razem z szaletem, który akurat czyścił.
Całość mocno przeciętna. Sam pomysł na książkę, jest moim zdaniem bardzo dobry, z realizacją też nie jest do końca źle, ale czytając, miałam poczucie jakiejś pustki. Ewidentnie czegoś mi w niej brakowało, była za mało plastyczna, za dużo w niej było papierowości i płaskości.
Czy polecam? Jak powiedziałam, źle nie jest, na pewno spodoba się fanom bohaterów serialu „Ranczo”.
Kiedy przeczytałam opis „Poligonu”, przed oczami stanął mi obraz ławeczki z serialu „Ranczo Wilkowyje” i jej stałych bywalców pod wpływem. Tytułowy poligon, to podobne miejsce, na którym prym wiodą Kędzierzawy, Chrypa, Alfabeta i Kinol.
Najpierw poznajemy historię każdego z nich, to, jak z porządnych obywateli Badziejowic, stali się największymi pijusami w wiosce....
2012-01-01
Richard Green jest teologiem, dziennikarzem i z zamiłowania taternikiem. Po jego książkę sięgnęłam, gdyż spodobał mi się jej opis umieszczony na tyle okładki. Świat mody, to coś, co mnie ostatnio bardzo interesuje, także pomyślałam, że lektura jak znalazł dla mnie.
Zapowiada się nieźle – Jacoba tylko jeden krok dzieli od podpisania kontraktu na cztery miliony dolarów. Mężczyzna ma wszystko, kobiety, pieniądze, wymarzoną pracę, jako fotograf mody w piśmie „Vogue”, teraz w dodatku obiecują mu wynagrodzenie, o jakim do tej pory nie śnił. Jego szef już zaciera ręce, już otwiera szampana, by uczcić ich wspólny sukces, tymczasem Jacob oznajmia, że kontaktu nie podpisze. Co jest powodem? Należałoby raczej napisać, „kto”, jest to, bowiem jego nowa dziewczyna, Sara, która nie chce by ten zajmował się fotografowaniem modelek, co uważa za uwłaczające dla dziewczyn. Powiecie, naiwny, zauroczenie minie i chłopak pożałuje swojej decyzji. Częściowo faktycznie tak właśnie się stanie. Przekonajcie się sami, czemu tylko częściowo.
Jak pisałam wcześniej, zapowiadało się nieźle. Lubię książki o modelkach, interesuję się tą tematyką, więc było to zdecydowanie coś dla mnie. Okazało się jednak, że powieść zmierza w zgoła innym kierunku. Porusza mianowicie temat wewnętrznej przemiany głównego bohatera, jego pojednania z rodzicami i Bogiem. Jacob diametralnie zmienia nie tylko swoje życie zewnętrzne, ale również myślenie, priorytety, którymi się kieruje.
Mi w książce niestety sporo elementów brakowało. Przede wszystkim, sama przemiana Jacoba była zwyczajnie mało autentyczna, przebiegła za szybko i mało prawdopodobnie. Gdy ten zaczął „wyczuwać” anioły, to już kompletnie skapitulowałam.
Co do tytułu, nie mam pojęcia dlaczego książka zyskała właśnie taki. Pasuje on tylko do początku, później znacząco odbiega od tematyki poruszanej w książce. Wprowadza też w błąd, głównie dzięki niemu skusiłam się na lekturę, a okazało się, że to w ogóle nie to!
Może jestem dla tej powieści tak surowa, bo nie tego się spodziewałam, niemniej jednak czuję pewnego rodzaju rozczarowanie. Nie zniechęcam, myślę, że fanom „metamorfoz” „Top modelka” przypadnie do gustu.
Richard Green jest teologiem, dziennikarzem i z zamiłowania taternikiem. Po jego książkę sięgnęłam, gdyż spodobał mi się jej opis umieszczony na tyle okładki. Świat mody, to coś, co mnie ostatnio bardzo interesuje, także pomyślałam, że lektura jak znalazł dla mnie.
Zapowiada się nieźle – Jacoba tylko jeden krok dzieli od podpisania kontraktu na cztery miliony dolarów....
2012-01-01
Aby przybliżyć wam troszeczkę autorkę, przytoczę jej słowa, które umieszczone zostały na skrzydełku okładki książki: „Brnęłam przez życie jak przez śnieżne zaspy. Pokonując codzienne trudności, pisałam dla siebie i innych”.
„Miłość wśród nas”, to zbiór nowel dotyczących różnego rodzaju miłości. Tej młodzieńczej, takiej, której nie pokona czas ani odległość, pełnej namiętności, pragnienia i pożądania, ale również tej platonicznej, zazdrosnej, zaborczej, chorej i powoli niszczącej jedną ze stron związku.
Każda nowelka zaczyna się lub kończy cytatem lub wierszem. Niektóre z nich bardzo mnie ujęły, jak ulał pasowały do poruszanego tematu. A tematów mamy sporo, jeśli już o tym mowa – mąż schizofrenik, mężczyzna, któremu zależy wyłącznie na zaspokojeniu swoich seksualnych pragnień, gwałt, ale również miłość piękna, rodząca się z codziennych spacerów i ukrywanych niedbale, zalotnych spojrzeń.
Co do całości, mam mieszane uczucia. Może zwyczajnie za wiele od tej książki oczekiwałam, myślałam, że będzie to coś w rodzaju „Odette i innych historii miłosnych” Schmitta, które bardzo mi się podobały i miło wspominam. Okazało się, że niestety nie do końca tak jest. Miłość, którą opisuje Pani Kasperska, na pewno ma w sobie głębię, ale ja nie do końca ją dostrzegam. Wydaje mi się taka sucha i mało ciekawa. Książka nie porwała mnie, nie wzbudziła żadnych głębszych uczuć czy emocji, jakie odczuwam np. przy lekturze Schmitta czy Sparksa.
Spodobała mi się za to okładka, która urzeka prostotą, jest taka… poważna i dystyngowana, jak nowele zawarte w środku zresztą. Troszeczkę się rozczarowałam mimo wszystko. Do lektury zapraszam, myślę, że jeśli nie będziecie mieć tak wysokich oczekiwań jak ja, to wam się spodoba.
Aby przybliżyć wam troszeczkę autorkę, przytoczę jej słowa, które umieszczone zostały na skrzydełku okładki książki: „Brnęłam przez życie jak przez śnieżne zaspy. Pokonując codzienne trudności, pisałam dla siebie i innych”.
„Miłość wśród nas”, to zbiór nowel dotyczących różnego rodzaju miłości. Tej młodzieńczej, takiej, której nie pokona czas ani odległość, pełnej...
2011-01-01
Przy wyborze tej książki sugerowałam się tytułem przede wszystkim, stąd moje zdziwienia fabułą. Spodziewałam się historii kobiety wyzwolonego, swego rodzaju femme fatale, otrzymałam za to historię życia Marii Pietkiewicz i, tu oddaję honor, jej mężczyzn.
Marysia, bowiem od dziecka dorastała w świecie mężczyzn. Po śmierci mamy wychowywali ją wujek i ojciec, na skutek wypadków, jako nastolatka została zgwałcona w lesie przez trzech chłopców, co mocno odcisnęło się na jej psychice. Później wyszła za mąż i urodziła bliźniaczych synów.
Cała opowieść obraca się głównie wokół mężczyzn, w większości są to mężczyźni, którzy nieba by naszej bohaterce przychylili. Nic dziwnego, sama Marysia nie dość, że piękna i mądra, jest również dobra, życzliwa i utalentowana.
Autorka stworzyła dobrą, inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami historię rodzinną, którą czyta się szybko i przyjemnie. Co ciekawe, książka pisana jest niemal ciągiem, małe przerwy pomiędzy dłuższymi wypowiedziami, pozwalają nam się bez trudu zorientować kiedy przechodzimy do kolejnego wątku. „Jej mężczyźni”, jest lekturą pełną ciepła, humoru, przeplatana opowieściami z przeszłości i aurą takiego domowego bezpieczeństwa.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o okładce. A ta, już od samego początku przykuła moją uwagę i naprawdę mi się podoba. Pasuje jak ulał do rudej i ślicznej Marii, ma też w sobie aurę tajemniczości i coś intrygującego.
Jedyne, co mi w niej nie pasowało, to pewna nieautentyczność. Może zwyczajnie się czepiam, ale Małgosia była dla mnie za „wzorcowa”, jej dialogi z synami, choć całkiem naturalne w realnym życiu, wydawały mi się momentami sztuczne i przerysowane. Nie wiem też, dlaczego młodych pisarzy cechuje specyficzny styl, który bardzo łatwo jest rozpoznać. Szczególnie widać to na przykładzie autorów polskim, którym jeszcze trochę brakuje do pisarzy obcojęzycznych.
Myślę jednak, że Pani Napierajowa napisze jeszcze nie jedną dobrą powieść, którą chętnie przeczytam. Szczerze jej kibicuję i trzymam kciuki.
Przy wyborze tej książki sugerowałam się tytułem przede wszystkim, stąd moje zdziwienia fabułą. Spodziewałam się historii kobiety wyzwolonego, swego rodzaju femme fatale, otrzymałam za to historię życia Marii Pietkiewicz i, tu oddaję honor, jej mężczyzn.
Marysia, bowiem od dziecka dorastała w świecie mężczyzn. Po śmierci mamy wychowywali ją wujek i ojciec, na skutek...
2011-01-01
Paweł Olearczyk pisał swoją powieść w oparciu o własną historię, która niestety nie skończyła się tak dobrze, jak przygoda 27-letniego Krzysztofa – głównego bohatera „Nie pytaj mnie o Rose”. Zacznijmy jednak od początku.
Krzysztof jest uzależniony od Internetu, żyje za pieniądze matki, nawet spowiada się za pomocą komputera. Jest zachwycony swoim stylem życia… do czasu. Pewnego dnia dostaje wiadomość od Rose, dziewczyna aktualnie przebywa w Nigerii i potrzebuje pomocy. Początkowo nieufny, w końcu daje się wciągnąć w korespondencję z nieznajomą. W międzyczasie umiera jego jedyna najbliższa osoba – matka, a Rose zapada się pod ziemię. Załamany mężczyzna chce popełnić samobójstwo, kupuje pistolet i wybiera się na cmentarz, by skończyć z sobą przy grobie rodzicielki. Ratuje go artykuł w gazecie – rzekomo porwana kobieta, to nie kto inny, jak jego Rose. Krzysztof, czym prędzej zmienia plany, na priorytet wysuwa się znalezienie ukochanej, a w razie niepowodzenia, ta druga, śmiercionośna opcja.
Cóż, spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Uzależnieniu Krzysztofa poświęcony jest tylko jeden, pierwszy rozdział. Później nasz bohater przestaje być komputerowym maniakiem, co wydaje się dziwne, gdyż nie sądzę, iż uzależnienia mogą przechodzić po jednym dniu za sprawą nieznajomej piękności. Tak dobrze niestety nie ma. Historia z Rose jest tak niewiarygodna, że nawet mocno się starając, nie potrafiłam się w nią wczuć. Autor chciał stworzyć opowieść o mężczyźnie, który powraca do „świata żywych” dzięki dziewczynie w potrzebie, ale w moim odczuciu w ogóle mu się to nie udało. Może nie aż tak, hmm… nie pykło. Całość była mocno naciągana, dialogi momentami aż infantylne. Bohaterowie różnorodni, niestety dosyć słabo zarysowani, każdy ma jakąś tam cechę charakterystyczną, ale cecha ta szczególnie się nie wyróżnia.
Nie chciałabym całej powieści oceniać negatywnie, bo moje zdanie jest całkowicie subiektywne, a książka może znaleźć jakieś grono odbiorców, którym trafi w gust. Główne przesłanie, dotyczące przestrogi przed izolowaniem się od realnego życia tym internetowym, zostało pokazane dosyć trafnie, jednakowoż pobieżnie.
Osobiście niestety nie polecam, jedynym ogromnym plusem jaki tu widzę, jest fakt, że książeczka liczy sobie nieco ponad sto stron, więc szybko ją połknęłam.
Paweł Olearczyk pisał swoją powieść w oparciu o własną historię, która niestety nie skończyła się tak dobrze, jak przygoda 27-letniego Krzysztofa – głównego bohatera „Nie pytaj mnie o Rose”. Zacznijmy jednak od początku.
Krzysztof jest uzależniony od Internetu, żyje za pieniądze matki, nawet spowiada się za pomocą komputera. Jest zachwycony swoim stylem życia… do czasu....
2011-01-01
Panią Lenarczyk pewnie wielu z was kojarzy z książki pt.: „Nasza klasa i co dalej”. Pisarka debiutowała w 2010 r. powieścią „Zojda z Bieszczad”. Aktualnie zajmuje się marketingiem sieciowym Polskiego Kolagenu, a w przygotowaniu ma romans pod tytułem „Kochaj mnie od morza do morza.
Główna bohaterka, Ewelina Jasińska, wraz ze swoją przyjaciółką Basią, wyjeżdża do Ameryki szukać pracy. Traf chce, że po miesiącu spędzonym przy garach, dziewczyna za namową Basi, przenosi się do pracy w klubie nocnym, gdzie obejmuje posadę kelnerki. W ramach obowiązków dziewczyny jadą na bal, gdzie w strojach z minionej epoki, mają zabawiać gości i być miłym dodatkiem do imprezy. Tam też Ewelina poznaje Filipa i jej życie zmienia się w bajkę.
Nie ukrywajmy, że na książkę skusiłam się głównie przez okładkowe zdanie o treści: „Współczesna historia o Kopciuszku!”. Tekst chwytliwy i trafny, bo Ewelina faktycznie jest takim Kopciuszkiem, którego życie zmienia się po balu. Nagle szara myszka klepiąca w Polsce biedę zostaje wyniesiona na salony. Cała ta historia, choć piękna, jest też bardzo naiwna i mało prawdopodobna w prawdziwym życiu. Główna bohaterka jak dla mnie za szybko podejmuje decyzje, początkowo tak silna, w końcu daje się trochę omamić luksusom i pieniędzmi. Na szczęście końcówka całkowicie ratuje jej twarz, uważam, że dobrze to autorka rozegrała, choć dosyć przewidywalnie, niestety.
Ponadto, na minus zaliczam też wszelkie sceny erotyczne, których opisy pasowały do książki jak przysłowiowa pięść do oka. Nie były może aż tak ordynarne i wyuzdane, ale uważam, że lepiej sprawdziłby się delikatny opis, nawet nie samego aktu, ale na przykład wprowadzenia do niego niż to, co zaoferowała nam Pani Lenarczyk. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisarce chodziło też o przedstawienie sytuacji za granią z troszkę innej strony, chciała zapewne pokazać również niebezpieczeństwa czyhające na nieodpowiedzialne dziewczyny, nie do końca wyszło to jednak dobrze.
Przyczepię się też do okładki, która znów mi nie pasuje do tej bajkowej historii, ale to już jest chyba indywidualna kwestia gustu. U mnie gra tak ważną rolę, bo zawsze zwracam uwagę na szatę graficzną.
Pomimo wszystkiego, lektura była przyjemna, czytało się ją szybko, losy Eweliny wciągały. Na pewno jest to miła odskocznia, działająca na wyobraźnię, bo w końcu, która kobieta nie chciałaby choć przez chwilę zostać prawdziwą księżniczką?
Panią Lenarczyk pewnie wielu z was kojarzy z książki pt.: „Nasza klasa i co dalej”. Pisarka debiutowała w 2010 r. powieścią „Zojda z Bieszczad”. Aktualnie zajmuje się marketingiem sieciowym Polskiego Kolagenu, a w przygotowaniu ma romans pod tytułem „Kochaj mnie od morza do morza.
Główna bohaterka, Ewelina Jasińska, wraz ze swoją przyjaciółką Basią, wyjeżdża do Ameryki...
2011-01-01
Zacznijmy od tego, że myślałam, iż Chris jest mężczyzną. Spodziewałam się, więc z góry troszeczkę innego rodzaju podejścia do tematu, nie wiem czy zauważyliście, mężczyźni pięknie potrafią pisać o miłości (np. mój ukochany Nicholas Sparks). Okazało się jednak, że nie, Chris Manby, to brytyjska młoda pisarka, znana w Polsce z książki „Wojny w SPA”.
Główna bohaterka, dziedziczka Birdie Sederburg, jest rozpuszczoną miliarderką o imieniu na cześć jakiejś części sprzętu golfowego. Gdy w centrum jej zainteresowań pojawia się aktor Dean Stevenson, dziewczyna chce za wszelką cenę go zdobyć. A, że koszty nie grają roli, Birdie wymyśla wprost epickie sposoby na przyciągnięcie do siebie ukochanego. Pierwszym z nich jest wjechanie mu w zderzak, by należycie zwrócić na siebie uwagę. Dość kiepski pomysł, prawda?
Jedną z moich wad, jako mola książkowego, jest sugerowanie się okładką. Ignoruję przez to wiele świetnych książek, a czytam niektóre niewarte uwagi. W tym przypadku okładka spodobała mi się bardzo, szkoda tylko, że z książką ma niewiele wspólnego. Osobiście wybrałabym coś bardziej ekspresyjnego, pasującego do temperamentu Birdie.
Tytuł pasuje tylko z jednego, prozaicznego powodu – dziedziczka jest szalona, nie cofnie się przed niczym, można ją określić jednym słowem – głupiutka. Jest też najgorzej ubraną kobietą na świecie (kombinezon w odcieniu skóry z penisem w charakterze kieszeni?), uzależnioną od zmian statusu na facebooku i newsów na omooyboze.com. Ma osobistą asystentkę Clemency, która kiedyś była facetem, w związku z czym, Birdie może się jej poradzić w kwestiach dotyczących punktu widzenia faceta (co bardzo denerwuje Clemency) oraz przyjaciółkę Chipper, która nazwała swojego pieska Lindasy Lohan.
Gdybym miała porównać „Oszaleć z miłości” z jakąś inną książką, to powiedziałabym, że jest to coś pokroju „Dziewczyny na posyłki”, bądź „Diabeł ubiera się u Prady”. Niezobowiązująca lektura, napisana z humorem i dużą dawką ironii. Znajdziemy tu nieodwzajemnioną miłość, bezmyślność, kontrowersję. Gdyby nie pozytywne zakończenie, książkę oceniłabym nisko – zero morału, zero przesłania. Na szczęście autorka wpadła na pomysł pokazania, że jej bohaterka ma mózg, może nim ruszyć i zmienić swoje życie na lepsze bez wydawania na to milionów dolarów. Polecam wyłącznie w celach rekreacyjnych, nie spodziewajcie się po niej niczego wzniosłego.
Zacznijmy od tego, że myślałam, iż Chris jest mężczyzną. Spodziewałam się, więc z góry troszeczkę innego rodzaju podejścia do tematu, nie wiem czy zauważyliście, mężczyźni pięknie potrafią pisać o miłości (np. mój ukochany Nicholas Sparks). Okazało się jednak, że nie, Chris Manby, to brytyjska młoda pisarka, znana w Polsce z książki „Wojny w SPA”.
Główna bohaterka,...
2011-01-01
Pan Ireneusz Gębski jest osobą wszechstronną, ukończył, bowiem szkołę górniczą, liceum ogólnokształcące i studium ekonomiczne, pracował na wielu stanowiskach i na każdym z nich, powierzoną mu pracę wykonywał jak najlepiej. Pech sprawił, iż w 1990 r. Pan Irek stracił pracę po raz pierwszy. Piszę, „po raz pierwszy”, bo od tamtej pory, do roku 2008 takich zdarzeń było więcej. O nich wszystkich możemy przeczytać w „Spowiedzi bezrobotnego”, która jest opisem życia pisarza na bezrobociu.
Muszę przyznać autorowi trzy medale. Pierwszy za odwagę, gdyż nie łatwo pisać o sobie samym znajdującym się w tak trudnej sytuacji i materialnej i psychicznej. Drugi za wytrwałość, bo Pan Irek nigdy się nie poddał i nigdy nie pozostał bezrobotnym z własnego wyboru i „nie chcenia” robienia czegokolwiek by zmienić ten stan. Ostatni za szczerość, gdyż nic tu przed czytelnikiem nie zatajono, więc stajemy twarzą w twarz z prawdziwym obliczem bezrobocia. Przy tej okazji, możemy również zobaczyć jak wyzyskiwani są pracownicy za najniższą średnią krajową, całkowitą obojętność państwa na rosnący procent bezrobocia, złe warunki pracy czy brak możliwości zatrudnienia dla tylu zdesperowanych swą sytuacją osób. Dzięki książce poznajemy również specyfikę pracy zagranicą np. przy zbieraniu owoców czy pomocy kuchennej w hotelu.
Pierwsza część książki podzielona jest tradycyjnie na rozdziały i zawiera masę informacji, które czasem troszkę nużą, bo mnie na przykład w ogóle nie interesowała sytuacja na rynku pracy, a często o niej wspominano. Druga część, to lata 2001-2008 opisane w formie dziennika autora, który zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu i z drugiej strony, był też chyba bardziej osobisty.
Choć nie jest to książka ku pokrzepieniu serc, to warto ją poznać, aby zobaczyć prawdę o bezrobotnych i wyzbyć się stereotypu, jakoby każdy bezrobotny był nim z własnego wyboru i nie próbował tego stanu rzeczy zmienić żeby żerować na państwie.
Polecam też między innymi, bo jak powiedział Pan Ireneusz – „na rynku księgarskim nie zauważyłem żadnej tego typu pozycji”, co jest prawdą, bo sama z niczym takim się nie spotkałam, a może warto wiedzieć, co może nas kiedyś w przyszłości (odpukać w nie malowane drewno) spotkać.
Panu Irkowi życzę w końcu znalezienia satysfakcjonującej go pracy z dobrym wynagrodzeniem i bez przełożonych typu Berni.
Pan Ireneusz Gębski jest osobą wszechstronną, ukończył, bowiem szkołę górniczą, liceum ogólnokształcące i studium ekonomiczne, pracował na wielu stanowiskach i na każdym z nich, powierzoną mu pracę wykonywał jak najlepiej. Pech sprawił, iż w 1990 r. Pan Irek stracił pracę po raz pierwszy. Piszę, „po raz pierwszy”, bo od tamtej pory, do roku 2008 takich zdarzeń było więcej....
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01-01
Śmiem twierdzić, że „Tajemnica chemika”, to debiut Pani Agnieszki. Mogę się mylić, bo swoje przypuszczenia wysuwam tylko na podstawie wrażenia po przeczytaniu. Jeśli mam rację, to debiut niestety wyszedł mało udanie, o tym jednak za chwilkę.
Pewnego dnia, podstarzały już Stanisław spotyka na swojej drodze przewoźnika, Alfreda, młodego mężczyznę, który bardzo chce się dostać na wyspę Harklitta owianą dość sławną legendą. Stachu, początkowo sceptycznie podchodzący do całej wyprawy, w końcu się zgadza i wyruszają w podróż. W wyniku mało sprzyjających okoliczności, łódź przewoźnika znika i ten chcąc czy nie, musi towarzyszyć mężczyźnie w jego poszukiwaniach domu słynnego Harklitta.
Książka jest o tyle dziwna, że po pierwsze, bohaterowie spotykają na swojej drodze samych albo skrajnie życzliwych, albo skrajnie złych ludzi. Jeśli nawinie się ktoś podły, to dwójka bohaterów rozprawia się z nimi niczym superbohaterowie na licencji. W czasie pobytu na wyspie mieszkają w bardzo przytulnej jaskini, którą nawet sobie wysprzątali na błysk, a pod ziemią znajduje się miasto, w którym żyją Talkowie, którzy niestety również nie są do końca normalni.
„Tajemnica chemika”, jest wręcz najeżona dziwnymi zbiegami okoliczności, wyskakującymi jak z procy wydarzeniami i od pewnego czasu również zwrotem „w mordę jeża jeżozwierza”.
Całość niestety do mnie nie przemawia, Stachu i Alfred z całkiem obcych sobie ludzi, nagle stają się przyjaciółmi i udaje im się rozwiązać nie całkiem jasno naświetloną zagadkę, która dla mnie nie miała żadnego sensu i właściwie do tej pory nie wiem, o co w niej do końca chodziło.
Na plus zdecydowanie należy zaliczyć okładkę, która skutecznie przyciąga wzrok potencjalnego czytelnika i mi się podobała, bo mam słabość do okładek, co niejednokrotnie wprowadza mnie w ślepy zaułek.
Trzeba również przyznać, że pani Figurska bardzo dokładnie nakreśliła opis wyspy Harklitta, która została momentami aż przerysowana i wyspa wydawała się przez to mało rzeczywista. Oczywiście nie zmienia to faktu, że była piękna i dzika… no, może nie do końca.
Nie wiem czy na plus zaliczyć zwięzłość powieści, bo myślę, że gdyby była dłuższa, to autorka miałaby szansę ją rozwinąć, pociągnąć niektóre wątki, wyjaśnić, co nieco i książka zyskałaby na ciągłości, a tak mamy do czynienia z przeskakiwaniem od jednego wątku do drugiego.
Pani Agnieszce życzę wszystkiego dobrego i mam nadzieję, że będę miała okazję dać jej powieściom jeszcze jedną szansę. Niestety „Tajemnica chemika” nie powaliła mnie na kolana, a obiecujący opis z tyłu okładki mało miał wspólnego z tym, co zastałam w śroku.
Śmiem twierdzić, że „Tajemnica chemika”, to debiut Pani Agnieszki. Mogę się mylić, bo swoje przypuszczenia wysuwam tylko na podstawie wrażenia po przeczytaniu. Jeśli mam rację, to debiut niestety wyszedł mało udanie, o tym jednak za chwilkę.
Pewnego dnia, podstarzały już Stanisław spotyka na swojej drodze przewoźnika, Alfreda, młodego mężczyznę, który bardzo chce się dostać...
2011-01-01
Edward Wójciak jest pisarzem przebywającym na emigracji w Kanadzie. W jego dorobku znajdują się cztery powieści (o których szczerze mówiąc, nic nie słyszałam) oraz kilka nagród i wyróżnień.
„Krótka historia…”, to zbiór trzynastu opowiadań o bardzo różnej tematyce. Trzeba zaznaczyć, że pisarz część książki pisał w realiach Polski, ale część również w Kanadzie, stąd czytamy i o Polsce i, właśnie o Kanadzie.
W opowiadaniach przewijają się czasy PRL-u ze współczesnymi, alkoholizm i marihuana z borykaniem się z problemami złamanego serca. Większość opowiadań jest smutna. Niby kończą się tzw. „happy Endem”, ale ja osobiście dla ich bohaterów nie widzę jakiejś świetlanej przyszłości. Może to, dlatego, że ich losy nie są do końca rozstrzygnięte.
Myślę, że niektóre z nich mają na celu uczyć, inne pokazać nam zwykłą szarą rzeczywistość, jeszcze inne, przedstawić nam kawałek historii, tego, jak było kiedyś.
Łączy je mniej więcej jednakowa długość (ok. 10 stron, czasem mniej), w miarę jednolity styl pisania. Tylko w jednym opowiadaniu styl się zmienia, było to chyba najgorsze posunięcie autora, bo czytało się bardziej niż opornie.
W każdym razie, czyta się stosunkowo szybko. Jedne opowiadania podobały mi się bardziej, inne mniej. Niektóre po prostu do mnie nie trafiały. To z pewnością przez fakt, że nie lubię opowiadań i czytam je rzadko. Zdecydowanie wolę powieści, które potrafią mnie wciągnąć. W przypadku tej krótszej formy – ledwie zacznę, a już kończę i czuję spory niedosyt. Tak było i w tym przypadku.
Książkę oceniam na plus, to, że mi nie za bardzo przypadła do gustu, nie oznacza, że innym się nie spodoba. Jak dla mnie, troszkę za duża rozpiętość podejmowanych tematów, co wiąże się z faktem, że za bardzo nie mogłam się odnaleźć.
Panu Wójciakowi daję zielone światło, mam nadzieję, że uda mi się kiedyś przeczytać jakąś jego powieść.
Edward Wójciak jest pisarzem przebywającym na emigracji w Kanadzie. W jego dorobku znajdują się cztery powieści (o których szczerze mówiąc, nic nie słyszałam) oraz kilka nagród i wyróżnień.
„Krótka historia…”, to zbiór trzynastu opowiadań o bardzo różnej tematyce. Trzeba zaznaczyć, że pisarz część książki pisał w realiach Polski, ale część również w Kanadzie, stąd czytamy i...
Ilekroć decyduję się na przygarnięcie książki o grze, bądź czymkolwiek o czym nie mam zielonego pojęcia, zastanawiam się co mną kieruje. Zazwyczaj jest to jakieś widzimisię, tym razem jednak sprawa była nieco łatwiejsza, gdyż moja przyjaciółka baaardzo chciała tę książkę mieć. Tylko, że ja, w przeciwieństwie do niej, nigdy nie grałam w Diablo.
Najwyższe Zło zostało pokonane, Niebiosa odrodziły się, a Archanioły zdecydowały się strzec Czarnego Kamienia Dusz w swoim królestwie. Ta decyzja może mieć tragiczne skutki, co zdaje się zauważać jedynie Tyrael - Archanioł Mądrości. Jego decyzja jest nieodwołalna i nie spotyka się z przychylnością braci - anioł odrzuca skrzydła i jako człowiek schodzi na ziemię. Jego celem jest zebranie grupy nefalemów, którzy będą mieli dość siły i odwagi, by wraz z nim udać się do Niebios i wykraść szerzący zło kamień. Misja jest niebezpieczna i może sprowadzić śmierć na nich wszystkich.
Co mnie troszkę zdziwiło, to bardzo długi opis z tyłu okładki. Może jest to specjalna wskazówka dla takich laików jak ja, z drugiej jednak strony, zapalony gracz, dowie się z niej aż za dużo. Ja, jak już wspomniałam, nie należę do tej grupy i początkowo czytanie szło mi jak po grudzie. Nie znałam głębszego kontekstu, nie wiedziałam kim są bohaterowie... w ogóle nie wiedziałam nic. Na szczęście wraz z biegiem akcji zorientowałam się o co toczy się walka i wciągnęłam w lekturę. Byłabym nawet skłonna zaryzykować i spróbować zagrać w Diablo, a to już coś, bo jedyne w co gram, to kulki.
Rozdziały w książce są krótkie i naładowane napięciem i emocjami. Nie ma pustych fragmentów, w których nic się nie dzieje. Każdy rozdział to zadanie, które trzeba jak najszybciej wykonać. Całość została opakowana w dobrą fabułę, która jasno charakteryzuje każdą z postaci oraz wskazuje na ich wzajemne relacje. Ze wszystkich postaci najbardziej polubiłam Zayla, nekromantę i jego gadającą czaszkę Humbarta. Miał w sobie spokój i wielką mądrość, której czasem brakowało innym uczestnikom wyprawy. A jego towarzysz Humbart był po prostu ciekawym dodatkiem, który wzbudził we mnie pozytywne odczucia.
Po przemęczeniu tych kilku pierwszych rozdziałów śmiało mogę powiedzieć, że książka mi się podobała. Spodoba się zatem na pewno wszystkim graczom, którzy odnajdą się bez trudu w świecie przedstawionym i może troszkę poszerzą swoje horyzonty, jeśli chodzi o literaturę.
Ilekroć decyduję się na przygarnięcie książki o grze, bądź czymkolwiek o czym nie mam zielonego pojęcia, zastanawiam się co mną kieruje. Zazwyczaj jest to jakieś widzimisię, tym razem jednak sprawa była nieco łatwiejsza, gdyż moja przyjaciółka baaardzo chciała tę książkę mieć. Tylko, że ja, w przeciwieństwie do niej, nigdy nie grałam w Diablo.
więcej Pokaż mimo toNajwyższe Zło zostało...