-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2017-12-18
2017-11-30
Nie znam osoby, która nie widziała żadnego filmu z Tomem Hanksem. Tego aktora znają chyba wszyscy, ja chyba najbardziej lubię jego role w Filadelfii i w Terminalu. Dlatego z dużym zaciekawieniem czytałam informacje, że aktor wyda książkę. Czekałam i zastanawiałam się, jaka będzie. Zdecydował się na opowiadania. Tu pojawiło się uczucie zawodu, nie przepadam specjalnie za opowiadaniami, ale i tak zabrałam się za czytanie.
Pierwsze wrażenie - w głowie cały czas miałam głos Toma Hanksa, to on “czytał” mi swoje opowiadania. Zastanawiam się czy jeszcze komuś się to przytrafiło podczas czytania “Kolekcji nietypowych zdarzeń”? :-)
Zacznijmy od plusów “Kolekcji” (tak, będą i minusy). Opowiadania są bardzo różnorodne. Wśród głównych bohaterów jest zarówno mały chłopiec, drugoligowy aktor jak i weteran wojenny. Można powiedzieć, że do wyboru, do koloru. Hanks pisze bardzo swobodnie, jasno i przystępnie. Sięgając po różnych bohaterów i tematykę trafia z pewnością do szerokiego grona odbiorców, co w przypadku debiutu literackiego pewnie się sprawdzi. Bardzo spodobał mi się pomysł ogniwa, które łączy wszystkie historie - to maszyna do pisania. Czasami pojawia się tylko w kilku zdaniach i nie gra pierwszoplanowej roli, a czasami to wokół niej budowana jest cała opowieść. Do maszyny do pisania nawiązuje też szata graficzna okładki, która bardzo mi się podoba.
To teraz pora na minusy. Muszę przyznać, że bardzo długo czytałam tę książkę. Zastanawiałam się jaki jest powód. Teoretycznie język i styl są ok, bohaterowie różnorodni, a do tego miły głos Toma Hanksa w głowie ;-) A jednak nic mnie do debiutu Hanksa nie ciągnęło. Opowiadania są różnorodne, ale niestety bardzo nierówne. Kilka z nich przeczytałam praktycznie jednym tchem, inne męczyłam i męczyłam, a zaraz po przeczytaniu puściłam w zapomnienie… Niestety perełek było w moim odczuciu za mało, żebym mogła powiedzieć, że zbiór jest świetny. Jest dość przeciętny, właśnie z powodu tych nierówności. To nie jest książka, o której będę dyskutować w wolnych chwilach ze znajomymi. Niby nie jest bardzo źle, to nie tak, że nie da się tego czytać. Da się, momentami całkiem przyjemnie, ale jednocześnie nie ma tego czegoś, tej iskierki, która sprawia, że sięgasz po książkę w każdej wolnej chwili, zastanawiasz się, co autor jeszcze dla ciebie przygotował. Tutaj tego zabrakło. Jeśli ktoś zapyta mnie teraz, czy wolę Toma Hanksa aktora czy pisarza, to z pewnością odpowiem, że jako aktora.
Podsumowując, debiutancki zbiór opowiadań aktora jest bardzo nierówny. Momentami jest przyjemny w odbiorze i angażujący, momentami słaby i nużący. Hanks udowadnia z pewnością, że ma bogatą wyobraźnię, jednak nie udało mu się stworzyć opowiadań na podobnym poziomie.
Nie znam osoby, która nie widziała żadnego filmu z Tomem Hanksem. Tego aktora znają chyba wszyscy, ja chyba najbardziej lubię jego role w Filadelfii i w Terminalu. Dlatego z dużym zaciekawieniem czytałam informacje, że aktor wyda książkę. Czekałam i zastanawiałam się, jaka będzie. Zdecydował się na opowiadania. Tu pojawiło się uczucie zawodu, nie przepadam specjalnie za...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-10
Książka to zapis rozmowy Dawida Kubiatowskiego z Marianem Zembalą. Profesora chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Myślę, że jego dokonania zawodowe są chociaż trochę znane, w ostatnim czasie przypomniał je film “Bogowie”.
Jedenaście rozdziałów zarówno o życiu zawodowym jak i prywatnym Zembali. Pierwszy rozdział jest poświęcony filmowi “Bogowie”, kolejne podzielone tematycznie dotyczą m.in. nauki, początków zawodowych czy kariery politycznej. W książce jest też sporo zdjęć, lista osiągnięć Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu oraz przedmowa Piotra Głowackiego - aktora, który zagrał profesora Zembalę w “Bogach”.
Pochodzę ze Śląska, miałam okazję wielokrotnie przeprowadzać wywiady z profesorem Zembalą, widzieć go w jego drugim domu, czyli w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, wśród pacjentów. Wiem, że odpisuje na mejle o 2-3 w nocy, jego grafik jest wypełniony po brzegi, a w rozmowach zawsze podkreśla dokonania zespołu, nigdy nie skupia się na sobie. Zawsze miałam poczucie, że Zembala serce zostawia właśnie w ŚCCS, że dla pacjentów jest zawsze, że poświęca się temu bez reszty. Szanują go zarówno pacjenci, jak i personel. On szanuje ich. Da się wyczuć, że prosfer jest stanowczy i wymagający, nie wiem, czy każdy marzy o takim szefie… ;-) Leniwce bez ambicji chyba nie…
Wielokrotnie po rozmowie z profesorem zastanawiałam się jak bardzo poświęcił rodzinę, czy żona lub dzieci miały żal, że tak często go nie było w domu?
Z taką wiedzą i pytaniami siadałam do książki. Byłam bardzo ciekawa, czy człowiek z książki okaże się kimś innym, czy jednak tych kilka spotkań na żywo z profesorem pozwoliło mi chociaż trochę go poznać.
Czytając “Spotkania” uderza to, jak profesor podkreśla konieczność oddania się pacjentowi, ważna jest empatia, szacunek, niesienie pomocy, obowiązki wobec pacjenta, ale również wobec współpracowników. Zaskoczyły mnie wyznania, jak wiele godzin poświęcił na naukę zawodu. Niby wiem, że tego wymaga się od lekarzy, ale to nie zmienia faktu, że podziwiam takich ludzi. Wrażenie zrobiła na mnie pamięć do nazwisk, dat i różnych faktów z przeszłości. Zastanawiałam się w trakcie czytania, czy to zasługa “wytrenowanego” przez lata mózgu lekarza, pewnie tak.
Książka przypomina wszystkie ważne dokonania zawodowe profesora Zembali oraz całego zespołu Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Jak komentuje je sam Zembala? Mówi, że bez zgranej ekipy, zdolnej, pracowitej i gotowej na wyzwania nic by się nie udało. Nie chwali siebie, nie mówi o sobie jak o liderze. Mówi o zespole, wymienia wszystkich z imienia i nazwiska. Myślę, że to godne podziwu i naśladowania, bo o wodę sodową przy takich osiągnięciach wcale nie jest tak trudno.
To nie jest książka wyłącznie o profesorze Zembali. To książka o profesorze Relidze, o polskich lekarzach, pionierach, o szacunku do pacjenta, o dobrych ludziach, których spotyka się na drodze. W wywiadzie padają też pytania o kondycję polskiej medycyny, o problemy lekarzy. Są też oczywiście osobiste wyznania, odpowiedzi na trudne pytania, np. czy lekarzowi może spowszednieć śmierć?
Czy warto przeczytać tę książkę? Warto. Po to, żeby poznać człowieka przez duże C, który mimo długiej listy osiągnięć nie stracił kontaktu z ziemią. Druga sprawa - Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu, dokonania tamtejszych lekarzy to ważny element historii polskiej medycyny, warto znać te fakty, warto wiedzieć, że w pewnych aspektach polscy lekarze są pionierami.
Dobrze, że taka książka pojawiła się na polskim rynku wydawniczym.
Książka to zapis rozmowy Dawida Kubiatowskiego z Marianem Zembalą. Profesora chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Myślę, że jego dokonania zawodowe są chociaż trochę znane, w ostatnim czasie przypomniał je film “Bogowie”.
Jedenaście rozdziałów zarówno o życiu zawodowym jak i prywatnym Zembali. Pierwszy rozdział jest poświęcony filmowi “Bogowie”, kolejne podzielone...
2017-08-22
Zaskoczyła mnie objętość książki. Wiem, może to głupie, ale kryminały, które do tej pory czytałam miały słuszną wagę i objętość. Autorzy najczęściej, oprócz wątku kryminalnego, dość mocno skupiają się na życiu prywatnym bohatera. Jego osobiste perypetie stanowią często równie ważny element historii. W przypadku książki Damiena Boyda o życiu prywatnym komisarza Dixona wiemy niewiele, autor skupia się na jego życiu zawodowym. Dowiadujemy się, że przeniósł się z Londynu w swoje rodzinne strony. W nowym miejscu pracy zabiera się za rozbicie szajki przestępców. Dodatkowo zajmuje się sprawą śmierci swojego dawnego partnera wspinaczkowego, który podczas jednej z wypraw spada ze skały na oczach świadków i ginie. Dixon nie potrafi uwierzyć, że jego kolega mógł popełnić jakiś błąd podczas wspinaczki, ale zeznania świadków na to wskazują. Jednak komisarz nie daje za wygraną i jeszcze raz przegląda sprzęt wspinaczkowy kolegi, jego telefon, zdjęcia i filmy świadków. Podczas wyjaśniania tej sprawy na jaw wychodzą różne tajemnice Jacka, które mocno szokują komisarza.
W tej książce sporo jest nazw i opisów związanych ze wspinaczką. Początkowo trochę mnie to przytłaczało, bo komleptnie się na tym nie znam. Ale po pierwszym szoku jakoś poszło. W zrozumieniu pomaga słowniczek, który polecam laikom takim jak ja :)
Jeśli chodzi o główny wątek historii to jest wciągający, a pomysł oryginalny. Zastanawiam się, czy ktoś podczas czytania domyśli się wszystkiego. Przyznam, że ja kilkukrotnie byłam zaskoczona zwrotami akcji. Moją uwagę zwróciła też rozległa wiedza komisarza Dixona na różne tematy, oczywiście pomogło mu to w rozwiązaniu zagadki :-) Zastanawiam się też, czy w kolejnych tomach autor zdradzi więcej szczegółów z życia prywatnego komisarza Dixona, może wtedy dowiem się skąd ta wiedza pochodzi.
Komisarz Dixon to policjant z “nosem”, potrafi drążyć temat, a do tego ma wiedzę i intuicję. W jego fachu to dobra kombinacja. Zastanawiam się, czy w kolejnych częściach nadal będzie to policjant bez skazy, czy jednak ma jakieś wady i słabości. Nawet jednorazowe złamanie przepisów, którego się dopuścił w pracy było w słusznej sprawie i doprowadziło do postępów w śledztwie.
“W linii prostej” bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Książkę czyta się szybko i z zainteresowaniem. Jestem ciekawa kolejnych części tej serii i chętnie je przeczytam.
Zaskoczyła mnie objętość książki. Wiem, może to głupie, ale kryminały, które do tej pory czytałam miały słuszną wagę i objętość. Autorzy najczęściej, oprócz wątku kryminalnego, dość mocno skupiają się na życiu prywatnym bohatera. Jego osobiste perypetie stanowią często równie ważny element historii. W przypadku książki Damiena Boyda o życiu prywatnym komisarza Dixona wiemy...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-13
Akcja książki rozgrywa się na malutkiej islandzkiej wyspie w latach 60. XX wieku. Flatey to mała osada, gdzie życie płynie swoim rytmem. Autor zadbał o dobre tło historyczne fabuły. Sięgnął po zbiór opowieści o starodawnych wikingach. Nawiązał do zagadki, która związana jest z księgą “Flateyjabok” i wokół niej zbudował swoją książkę. Dodatkowy plus za tło społeczno-kulturowe. Akcja rozgrywa się na małej wysepce, gdzie wszyscy mieszkańcy świetnie się znają. Autor bardzo dobrze oddał atmosferę takiego miejsca i małomiasteczkowej mentalności. Otoczenie jest surowe, a mieszkańcy trochę specyficzni.
Spokój mieszkańców zostaje zaburzony, kiedy na jednej z pobliskich wysepek znalezione zostają zwłoki mężczyzny. W tak małej społeczności niewyjaśniona śmierć jest czymś niespotykanym. Wydawać by się mogło, że wyjaśnienie sprawy wśród niedużej grupy ludzi powinno być prostym i szybkim zadaniem. Okazuje się jednak, że mieszkańcy mają swoje sekrety, a kluczem do rozwiązania jest stara księga z historiami o wikingach. Jej kopia znajduje się w lokalnej bibliotece. Księdze towarzyszy zagadka, nad którą ciąży klątwa. Jak łatwo się domyślić, jest wiele osób, które chciałoby zagadkę rozwiązać i dlatego pojawiają się na wyspie. Jednak tych, którzy oszukują spotyka kara.
W “Tajemnicy wyspy Flatey” świat współczesny przeplata się ze światem legend. To atut tej książki, oczywiście pod warunkiem, że ktoś lubi takie zabiegi. Rozdziały kończą się kolejnymi pytaniami i rozwiązaniami zagadki. Ktoś je rozwiązuje, ale my długo nie wiemy, kto to jest. Napięcie narasta bardzo powoli i dopiero druga połowa książki rozkręca się na dobre.
“Tajemnica wyspy Flatey” to kryminał, który polecam szczególnie osobom, które są strachliwe, może tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kryminałami. W tej książce nie ma okrutnych, dosadnych opisów morderstwa, czy atmosfery jak z horroru. Jest raczej dreszczyk emocji, zagadka, trochę grozy. Nie trzeba się więc obawiać nocnych koszmarów i potworów z szafy ;-)
Na koniec jeszcze kilka słów o samym wydaniu. Początkowo bardzo się zdziwiłam grubością książki, wydawała mi się za cienka… :P Po czym otworzyłam i zrozumiałam dlaczego. Litery są małe, mniejsze niż w większości książek, jest też mało światła. Podejrzewam, że to kwestia oszczędności. Ja bez trudu czytałam taki tekst, ale znam osoby, które nawet nie zaczęłyby czytać, właśnie z powodu gęstego druku.
Akcja książki rozgrywa się na malutkiej islandzkiej wyspie w latach 60. XX wieku. Flatey to mała osada, gdzie życie płynie swoim rytmem. Autor zadbał o dobre tło historyczne fabuły. Sięgnął po zbiór opowieści o starodawnych wikingach. Nawiązał do zagadki, która związana jest z księgą “Flateyjabok” i wokół niej zbudował swoją książkę. Dodatkowy plus za tło...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-10
To trzecia część trylogii z Magdą w roli głównej i Majorką w tle. Poprzednie książki zyskały rzeszę fanek, myślę, że ta również im się spodoba.
“Majorka w niebieskich migdałach” to zdecydowanie lektura na lato. Na leżaczku/na plaży/w ogródku/na tarasie (niepotrzebne skreślić) będzie czytała się najlepiej.
Czytelniczki, które znają już Magdę z poprzednich części, z pewnością chętnie dowiedzą się co nowego u bardzo żywiołowej bohaterki. Jeśli ktoś zaczyna swoją przygodę z Majorką od tej książki, to też da radę i odnajdzie się w temacie.
Oczywiście polecam przeczytanie dwóch poprzednich książek, bo przecież po coś pojawiały się właśnie w takiej kolejności, ale jak już pisałam, świat nie runie jeśli ich nie znacie.
Co tym razem przydarzy się Magdzie? Ta kobieta to jak wulkan energii skrzyżowany z generatorem problemów na potrzeby własne ;-) Jej wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, a czego nie wie na 100%, to sobie wymyśli :-) Dlatego bardzo szybko była w stanie uwierzyć, że historia w książce erotycznej dla pań, to opis jej życia. W końcu autorka tej książki tak dobrze ją zna…Szczegóły romansu męża z gosposią tak bardzo pasowały do rzeczywistości… Dlatego na wszelki wypadek Magda ustaliła winnych zaocznie, wydała wyrok (podbiła przy okazji jedno oko…) i wyjechała na swoją ukochaną Majorkę. Tam miała mieć ciszę i spokój, ale dzięki ciągłym odwiedzinom wcale się na to nie zanosi.
Książka jest pełna humoru i wyrazistych choć czasem nierealnych bohaterów (nagromadzenie tak barwnych jednostek w jednym miejscu i czasie jest chyba niemożliwe). Dzięki temu czytelnik się nie nudzi, a “Majorkę…” czyta się szybko i przyjemnie.
To trzecia część trylogii z Magdą w roli głównej i Majorką w tle. Poprzednie książki zyskały rzeszę fanek, myślę, że ta również im się spodoba.
“Majorka w niebieskich migdałach” to zdecydowanie lektura na lato. Na leżaczku/na plaży/w ogródku/na tarasie (niepotrzebne skreślić) będzie czytała się najlepiej.
Czytelniczki, które znają już Magdę z poprzednich części, z...
2017-07-07
Czy jedno, z pozoru błahe, wydarzenie może zmienić życie dwóch rodzin? Patchett udowodniła w tej książce, że tak. “Dziedzictwo” przeczytałam w trzy dni, mimo kilku zastrzeżeń…
Zacznę właśnie od tych zastrzeżeń, bo mam je do pierwszego rozdziału. A to on jest najważniejszy, to w nim dowiadujemy się, jakie wydarzenie zmieni późniejsze losy bohaterów. Ale ten początek nie porywa… Przyjęcie z okazji chrztu dziecka, sporo gości, w tym jeden bez zaproszenia, sporo alkoholu i pomarańczy. Czytałam i zastanawiałam się, jak autorka chce zrobić z tego dobrą historię? Odpowiedź dostałam w kolejnych rozdziałach.
Konstrukcja fabuły przypominała mi trochę puzzle, które sama musiałam dopasować w odpowiednie miejsce. Autorka dała mi bazę na pierwszych stronach książki, ale każdy kolejny wątek musiałam już sama umiejscowić w czasie. Historia dwóch rodzin nie jest podana na tacy, czytelnik musi trochę się wysilić, żeby odnaleźć się w całości. To może być dla kogoś męczące, ja lubię taką zabawę.
Co ciekawe, “Dziedzictwo” nie ma porywającej, szybko toczącej się fabuły, każdy kolejny wątek to po prostu następny puzzel do układanki. W tym tkwi urok tej książki, która chyba może nie każdemu przypaść przez to do gustu. Gdyby autorka miała gorsze pióro, to pewnie nie dałoby się tego czytać. Zakończenie również w jakiś dosadny sposób nie podsumowuje historii. Ta książka nie ma dokładnej osi, wydarzenia nie toczą się w konkretnym kierunku. My po prostu poznajemy kolejne konsekwencje wydarzenia z przeszłości. Czy przez to jest nudno? Wbrew pozorom nie. Mnie wciągnęło i tylko przewracałam kolejne strony.
Akcja rozpoczyna się podczas przyjęcia z okazji chrztu najmłodszej córki Fixa. Pojawia się na nim, bez zaproszenia i z butelką alkoholu, Albert. Losy rodzin tych dwóch mężczyzn zmienią się od tego dnia całkowicie. Po latach ich historia stanie się inspiracją do napisania książki. Napisze ją jeden z bohaterów, który pozna córkę Fixa. Sekrety rodzin wyjdą na jaw i nie wszyscy będą z tego powodu zadowoleni.
Na koniec jeszcze kilka słów o wydaniu. Wydawnictwo Znak Literanova zadbało o to, żeby książka cieszyła oko. Twarda okładka, dobry papier, dużo światła w tekście, całość robi bardzo dobre wrażenie wizualne.
Czy jedno, z pozoru błahe, wydarzenie może zmienić życie dwóch rodzin? Patchett udowodniła w tej książce, że tak. “Dziedzictwo” przeczytałam w trzy dni, mimo kilku zastrzeżeń…
Zacznę właśnie od tych zastrzeżeń, bo mam je do pierwszego rozdziału. A to on jest najważniejszy, to w nim dowiadujemy się, jakie wydarzenie zmieni późniejsze losy bohaterów. Ale ten początek nie...
2017-07-04
Książka składa się z dwóch części. W pierwszej znajdziemy informację o tym, dlaczego autor zdecydował się przygotować dietę, jest też trochę podstawowych informacji o składnikach odżywczych. W drugiej części Ludwig skupia się już na konkretach, są założenia diety, przepisy i wskazówki. W całej książce znajdziemy też historie osób, które dzięki tej diecie schudły.
W części I autor opisuje swoją historię. Skończył studia medyczne w latach 90. XX wieku, kiedy epidemia otyłości w USA zaczynała stawać się coraz większym problemem. Wtedy postanowił skupić się na temacie żywienia ludzi, a dokładniej profilaktyce otyłości. Lata 90. XX to buuum na dietę niskotłuszczową (błędną w założeniach, bo kazała wszystkie rodzaje kalorii traktować tak samo, a przez to unikać tłuszczów, bo zawierają dwa razy tyle kalorii w gramie, co białka lub węglowodany). Autor odwołuje się do swoich doświadczeniach w pracy w laboratorium i w przychodni z pacjentami. Te początkowe rozdziały budziły sporo moich zastrzeżeń. Bo autor cały czas nawiązuje do diety niskotłuszczowej i to do niej porównuje swój pomysł. Dodatkowo przedstawia jako coś nowego wiedzę, że kalorie dostarczane z coca coli i orzechów to jednak “inne” kalorie.
“Chociaż butelka coca coli i garść orzechów mogą mieć tyle samo kalorii, z pewnością nie mają takiego samego wpływu na metabolizm”.
Dalej w podobnym tonie:
“Po każdym posiłku hormony, reakcje chemiczne, a nawet aktywność genów w całym organizmie zmieniają się w radykalnie inny sposób w zależności od tego, co jemy. Te biologiczne skutki przyjmowania żywności, odrębne od wartości kalorycznej, mogą decydować o tym, czy będziemy się czuć wiecznie głodni, czy najedzeni, ospali czy energetyczni, czy będziemy tyć, czy chudnąć, czy będą nas nękać przewlekłe choroby, czy też będziemy się cieszyć dobrym zdrowiem. Zamiast o liczeniu kalorii, zacząłem myśleć o diecie w zupełnie nowy sposób - pod kątem tego, jak jedzenie wpływa na nasz organizm, a przede wszystkim na nasze komórki tłuszczowe”.
Przyznam, że po takich “odkryciach” odkładałam książkę i zastanawiałam się, czy serio czytać ją dalej. Bo to odkrycie na miarę tego, że zjedzenie paczki chipsów na obiad, to jednak nie to samo co pełnowartościowy obiad… Kaloryczność pewnie się zgodzi, ale z dobrze skomponowanym obiadem dostarczamy jeszcze witamin i innych składników odżywczych. A one mają wpływ na stan naszego zdrowia, samopoczucia, wagę.
Nie mogę się też zgodzić z tym, do czego autor próbuje mnie przekonać, że dieta to głodzenie się, ból, łzy i rozczarowanie. Ja inaczej rozumiem dietę. Dla mnie to sposób odżywiania, stały, codzienny, rozsądny, zbilansowany, dostosowany do moich potrzeb. Dieta w jego rozumieniu to niezdrowe głodówki proponowane w kolorowych gazetach.
“Nowe badania ujawniają… (...) Naukowcy ustalili ostatnio, że wysoko przetworzone węglowodany mają szkodliwy wpływ na metabolizm i naszą wagę, czego nie da się wyjaśnić samą ich kalorycznością. Natomiast wiele wskazuje na to, że orzechy, oliwa i gorzka czekolada - należące do najbardziej kalorycznych produktów spożywczych - zapobiegają otyłości, cukrzycy i chorobom serca. Tak naprawdę w epidemii otyłości nie chodzi o brak silnej woli czy słabość charakteru. Przez cały czas skrupulatnie przestrzegaliśmy dietetycznych zasad, ale to te reguły były nieprawidłowe!”
Autor przyznaje, że skuteczność jego diety nie została w pełni udowodniona. Przeprowadził badania pilotażowe na 237 osobach.
Sensownie robi się w rozdziale 3 “Podstawy naukowe”. Jest o tkance tłuszczowej, skokach insuliny po zjedzeniu przetworzonych produktów, są porównania, co się dzieję z organizmem w przypadku zjedzenia różnych typów śniadań. Czym różnią się węglowodany w produktach wysokoprzetworzonych od węglowodanych w “normalnym” jedzeniu. Jest też o tłuszczu, który jest potrzebny, ważne, żeby pochodził z dobrych produktów jak orzechy czy oliwa z oliwek.
Ten rozdział warto przeczytać, bo wiedza w nim podana będzie zrozumiała dla każdego, a sądzę, że da do myślenia.
W rozdziale 4 omawiane są założenia diety. Głównie chodzi o zmniejszenie ilości węglowodanów na rzecz zdrowych tłuszczów. Przyznam, że mnie diety ketogeniczne i inne o niskiej ilości węglowodanów nie przekonują. A autor proponuje w pierwszej fazie diety obniżyć ilość spożywanych węglowodanów o połowę. Owszem, zwraca uwagę na to skąd pochodzą te węglowodany, ale całkowite wykluczenie w pierwszych 14 dniach produktów takich jak kasza czy pełnoziarnisty makaron, nie przekonują mnie, ale o tym za chwilę.
Autor proponuje, że można pominąć ten rozdział, ja uważam, że aby świadomie podejść do tematu żywienia, trzeba mieć minimalną wiedzę na temat tego, czym są białka, tłuszcze i węglowodany i jaka jest ich rola w organizmie.
Kolejna część książki skupia się już głównie na przepisach i opisie kolejnych faz diety.
Autor sporo czasu poświęca również przygotowaniu się do rozpoczęcia diety: zapasy w lodówce, niezbędne naczynia i urządzenia kuchenne, podkreśla też jak ważne jest notowanie swoich przemyśleń, osiągnięć, planów. Zachęca do prowadzenie czegoś w rodzaju dzienniczka. Wydaje się to sensowne, bo dzięki temu lepiej wychwytujemy zmiany w naszym organizmie.
Oczywiście w książce znajduje się sporo przepisów, niektóre z nich wydają się bardzo fajne, zaznaczyłam je sobie i planuje wypróbować.
Jeśli ktoś zdecyduje się zastosować do rad zaproponowanych przez doktora Ludwiga, to w tej książce ma przewodnik krok po kroku, jak się przygotować, jak kontrolować, motywować się do działania itd. Pod tym względem program jest przygotowany bardzo szczegółowo.
Książka odniosła duży sukces w Stanach, co trochę tłumaczy, dlaczego jest tak wiele (aż za wiele) odwołań do diety niskotłuszczowej, która w USA w latach 90. była “jedyną słuszną” dietą.
Jaką dietę proponuje autor?
Obniżenie ilości przyjmowanych węglowodanów, a zwiększenie ilości tłuszczów. Czy to jakieś nowe odkrycie i pomysł? Nie. Dieta ketogeniczna, bo o niej mowa, była już proponowana np. w diecie Atkinsa, Kwaśniewskiego czy South Beach. Oczywiście każda czymś się od siebie różniła, ale założenie początkowe jest podobne.
Ten rodzaj diety ogranicza wykorzystanie glukozy (glukoza jest materiałem energetycznym). Zapasy glikogenu szybko maleją, a to przyczynia się do szybkiego spadku masy ciała. Organizm ludzki jest tak skonstruowany, że jak czegoś nagle zaczyna mu brakować, to stara się uzupełnić deficyt. W tym wypadku do wyrównania poziomu glukozy wykorzysta zgromadzone tłuszcze, ten proces nazywa się ketozą. My zobaczymy efekt, czyli kolejne kilogramy w dół.
W skrócie wady i zalety:
zalety
spada masa ciała
obniża się stężenie glukozy
wady
dieta jest restrykcyjna, dość czasochłonna
może być niebezpieczna dla osób, które mają problemy z nerkami lub wątrobą, bo przy tym rodzaju diety te organy są bardzo obciążone
nie powinna być stosowana przez dłuższy czas
To oczywiście jedynie szybkie, bardzo skrócone wyjaśnienie głównych założeń diet podobnych do tej, którą proponuje nam autor. Diety ketogenne stosowane są najczęściej przez zawodników sportów sylwetkowych. Moim zdaniem za stosowanie takiej diety nie powinna się zabierać osoba, która nie skonsultowała tego wcześniej z lekarzem, bo działanie na własną rękę może być ryzykowne dla zdrowia. Wskazane byłoby wykonanie podstawowych badań, żeby przekonać się, że nie zaszkodzimy nerkom czy wątrobie.
Dieta Davida Ludwiga nie jest odkryciem, jest raczej kolejną wariacją na temat diety, która już funkcjonuje. Możliwe, że jest ciut mniej restrykcyjna niż podobne diety keto. Ja do jego pomysłu podchodzę z dużym dystansem, bo wolę racjonalne odżywianie się. Duże cięcia i ograniczenia w dostarczaniu do organizmu któregokolwiek ze składników zawsze wzbudzają moje obawy i muszę mieć dobre uzasadnienie, dlaczego tak się dzieje. Zastanawiam się też, jak z pierwszymi dwoma tygodniami diety, kiedy węglowodany są tak mocno zredukowane, poradzą sobie osoby, które do tej pory często sięgały po słodycze. Autor przekonuje, że można sięgać po przekąski (oczywiście te dozwolone jak orzechy lub gorzka czekolada), ale wydaje mi się, że “głód na słodkie” będzie bardzo duży i może doprowadzić do porażki i zaprzestania diety.
Zaletą książki jest to, że autor skupia się na jakości jedzenia, które wybieramy. Tłumaczy, jakie korzyści wynikają z tego, że sięgamy po produkty (zwłaszcza węglowodany) nieprzetworzone. Zachęca do świadomego wybierania jedzenia, które będzie nam smakować, a jednocześnie wpłynie korzystnie na nasz organizm. Dla osób, które do tej pory nie zwracały uwagi na to, co jedzą, a ich wiedza na temat zdrowego jedzenia jest niewielka, ta książka może okazać się pomocna, bo nadrobią podstawowe braki.
Książka składa się z dwóch części. W pierwszej znajdziemy informację o tym, dlaczego autor zdecydował się przygotować dietę, jest też trochę podstawowych informacji o składnikach odżywczych. W drugiej części Ludwig skupia się już na konkretach, są założenia diety, przepisy i wskazówki. W całej książce znajdziemy też historie osób, które dzięki tej diecie schudły.
W części...
2017-05
2017-05-13
O książce
“Bogini tańca” to historia życia fantastycznej i utalentowanej kobiety Bronisławy Niżyńskiej. Broni urodziła się w “tańczącej” rodzinie. Od najmłodszych lat nasiąkała atmosferą tańca, ćwiczeń i występów. Oprócz rodziców tańczy również jej brat, to on zyskuje większą sławę, Bronia długo zostaje w jego cieniu. Droga Broni do światowego sukcesu była trudna, bo jako artystka wybierała drogę pod prąd, nie godziła się na półśrodki, dążyła do doskonałości i realizacji własnej wizji i marzeń. Czasem wiele ją to kosztowało, bo życie nie oszczędzało jej.
Bronia to kobieta inspirująca, która udowadnia jak ważna w życiu jest pasja.
Książka ma ponad 500 stron, ale czyta się ją bardzo szybko. Jest dobrze napisana, fabuła wciąga, całość nie jest przegadana, czy niepotrzebnie rozwleczona.
Dla mnie ciekawym aspektem książki było tło wydarzeń. Życie Broni przypadło w części na burzliwe czasy wojny, przez co dowiadujemy się jak wyglądało wtedy życie, z jakimi problemami borykali się codziennie ludzie.
Narracja
Historia jest opowiedziana z punktu widzenia Bronisławy Niżyńskiej. Bronia pokazuje nam swój świat od najmłodszych lat dziecinnych. Wplecione są również fragmenty dziennika, które początkowo mogą być dla czytelnika niejasne, ale z czasem wszystko poskłada się w jedną całość.
Fikcja czy prawda?
Bronisława Niżyńska i członkowie jej rodziny to osoby, które faktycznie istniały. Ewa Stachniak natrafiła na “Early Memoirs” (“Wczesne wspomnienia”) Broni Niżyńskiej i historia tancerki wciągnęła ją. Na ostatnich stronach, w rozdziale Podziękowania możemy przeczytać:
“Zainspirowana tym fascynującym głosem, zagłębiłam się w kolekcję Bronisławy Niżyńskiej w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie - to istna skarbnica pamiętników, notatek choreograficznych, listów, zdjęć i albumów z recenzjami, wywiadami i programami teatralnymi. “Bogini tańca” wyłoniła się z tych właśnie dokumentów i stała się literackim splotem faktów, fikcji i wyobraźni.
Dla kogo ta książka?
Z pewnością w pierwszej kolejności polecam tę książkę osobom, które pasjonują się tańcem. Ale absolutnie nie wykluczam osób takich jak ja, które wcześniej nie słyszały o Bronisławie Niżyńskiej. Myślę, że one również z przyjemnością przeczytają o “Bogini tańca”.
O autorce
Ewa Stachniak to autorka dobrze przyjętej przez czytelników powieści “Katarzyna Wielka. Gra o władzę”.
Podsumowanie
“Bogini tańca” to książka, którą mogę polecić - tak po prostu :-) Ma wszystko, czego potrzebuje książka, żeby dobrze się ją czytało: ciekawą bohaterkę, która ma pasję, ale jej życie nie jest cukierkowe, a do tego jest dobrze napisana i nieprzegadana. Myślę, że nie będziecie żałować chwil spędzonych z “Boginią tańca”.
O książce
“Bogini tańca” to historia życia fantastycznej i utalentowanej kobiety Bronisławy Niżyńskiej. Broni urodziła się w “tańczącej” rodzinie. Od najmłodszych lat nasiąkała atmosferą tańca, ćwiczeń i występów. Oprócz rodziców tańczy również jej brat, to on zyskuje większą sławę, Bronia długo zostaje w jego cieniu. Droga Broni do światowego sukcesu była trudna, bo jako...
2017-04-21
Książka, która zbiera kilkadziesiąt historii miłosnych z różnych okresów historii, od starożytności po czasy współczesne. Niektóre nazwiska z pewnością kojarzycie od razu, z innymi zetkniecie się może po raz pierwszy. Każda z nich to historia miłosna, która mogłaby być scenariuszem filmu.
Przy pierwszym zetknięciu z książką zwróciłam uwagę na ładne wydanie. Wydawnictwo Poradnia K nie jest chyba bardzo znane, dlatego miłym zaskoczeniem jest staranne wydanie. Dobry papier, ładne wykończenia każdej ze stron, zdjęcia, okładka ze skrzydełkami. Wszystko składa się w miłą dla oka całość, za co należy się duży plus dla wydawnictwa.
Książka podzielona jest na działy: Historyczni kochankowie, Królewskie romanse, Namiętności ludzi pióra, Miłość i polityka, Romanse artystów i Hollywoodzkie zauroczenia. W każdym z nich kilka historii miłosnych (spis wszystkich rozdziałów niżej), krótkich, podanych w pigułce - co oczywiście nie wyczerpuje tematu. Czasami czułam niedosyt, bo jak na kilku stronach opisać uczucie, często burzliwe, kontrowersyjne, które rozwijało się pomimo przeciwności czy zakończone tragicznie. Wiele rozdziałów to opis romansów głośnych, o których dyskutował cały świat (Książe Karol i Camilla, Bonnie i Clyde, Marilyn Monroe i Joe DoMaggio). W innych przypadkach bohaterowie lub ich historia nie porwały mnie aż tak, żebym potrzebowała dodatkowych stron poświęconych ich miłości. Nie mogę jednak napisać, że można te historie z książki usunąć, bo może kogoś wzruszą, zaintrygują, zachęcą do poszukania kolejnych informacji o kochankach.
“Wszystko z miłości” nie ocieka lukrem, bo autorki zadbały o różne odcienie miłości, od spokojnej i spełnionej, po burzliwą, niespełnioną i tragiczną. Dzięki temu mieszanka jest ciekawa i może się podobać. .
Rozdziały możecie czytać w dowolnej kolejności, bo każdy z nich jest osobną historią. Dla kogo jest ta książka? Sądzę, że świetnie sprawdzi się jako prezent, zwłaszcza jeśli nie wiemy do końca jaki gatunek ktoś lubi. Raczej jest to książka dla kobiet.
Działy i rozdziały:
Historyczni kochankowie
Dawid i Batszeba
Abelard i Helioza
Szahdźahan i Mumtaz Mahal
Bonnie i Clyde
Lord Louis Mountbatten i Edwina Mountbatten
Królewskie romanse
Henryk VIII i Ann Boleyn
Królowa Elżbieta i Robert Dudley
Edward VII i Lillie Langtry
Książe Rudolf i Maria Vetsera
Księżniczka Małgorzata i Peter Townsend
Książę Rainier i Grace Kelly
Rita Hayworth i Ali Chan
Książę Karol i Camilla Parker Bowles
Namiętności ludzi pióra
Robert Browning i Elizabeth Barrett Browning
Oscar Wilde i lord Alfred Douglas
Gertruda Stein i Alicja B. Toklas
Cynthia i Arthur Koestlerowie
Ted Hughes i Sylvia Plath
Harold Pinter i Lady Antonina Fraser
Carl Bernstein i Nora Ephron
Miłość i polityka
Marek Antoniusz i Kleopatra
Woodrow Wilson i Edith Bolling
Oswald Mosley i Diana Mitford
Aung San Kyi i Michael Aris
Romanse artystów
Frida Kahlo i Diego Rivera
Roald Dahl i Patricia Neal
Isadora Duncan i Siergiej Jesienin
Charles Boyer i Pat Paterson
Brigitte Bardot i Roger Vadim
Roman Polański i Sharon Tate
Peter Bogdanovich i Dorothy Stratten
Hollywoodzkie zauroczenia
Rudolf Valentino i Pola Negri
Mary Piekford i Douglas Fairbanks
George Burns i Gracie Allen
Judy Garland i Vincente Minnelli
Lana Turner i Johny Stompanato
Marilyn Monroe i Joe DoMaggio
Natalie Wood i Robert Wagner
Książka, która zbiera kilkadziesiąt historii miłosnych z różnych okresów historii, od starożytności po czasy współczesne. Niektóre nazwiska z pewnością kojarzycie od razu, z innymi zetkniecie się może po raz pierwszy. Każda z nich to historia miłosna, która mogłaby być scenariuszem filmu.
Przy pierwszym zetknięciu z książką zwróciłam uwagę na ładne wydanie. Wydawnictwo...
2017-04-06
“W kręgu księżniczki” jest książką opartą na faktach, o czym autorka informuje na pierwszych stronach. Jean Sasson zna osobiście główną bohaterkę - księżniczkę Sułtanę (oczywiście dane bohaterów zostały zmienione na potrzeby książki, ze względu na bezpieczeństwo), kobiety przyjaźnią się, a efektem tej przyjaźni jest trzecia już książka o Sułtanie.
Akcja książki toczy się w Arabii Saudyjskiej, gdzie mieszka księżniczka. Sułtana pochodzi z rodziny, która jest blisko spokrewniona z królem kraju. Wysoka pozycja społeczna księżniczki pozwala jej na prowadzenie beztroskiego pod względem finansowym życia. Jednak mimo bogactw, którymi dysponuje jej rodzina, Sułtana nie stała się zepsutą i obojętną na cierpienie kobietą. Jest wręcz odwrotnie, doświadczenia życiowe sprawiły, że jest buntownicza, nie zgadza się z obyczajami swojego kraju, który traktuje kobiety przedmiotowo i odmawia im większości praw. To właśnie dlatego Sułtana opowiedziała swoją historię Jean Sasson, chcąc zwrócić uwagę na prawa kobiet w Arabii Saudyjskiej i innych krajach arabskich. Marzy o reformach w swoim kraju, które pozwoliłyby znieść wiele zakazów związanych z życiem kobiet.
W prywatnym życiu stara się być wierna swoim ideałom, chociaż nawet jej - dobrze urodzonej księżniczce - również nie wolno wielu rzeczy. Mimo to próbuje ratować bite kobiety, zapobiegać zaaranżowanym ślubom i przeciwstawia się brutalnemu zachowaniu mężczyzn ze swojej dalszej rodziny. Oczywiście to działania na niewielką skalę, bo dotyczą zaledwie małej grupy ludzi, ale biorąc pod uwagę, że Arabia Saudyjska to kraj bardzo konserwatywny, gdzie kobieta nie może odejść od mężczyzny, który ją katuje, to nawet takie pojedyncze działania zasługują na uwagę i pochwałę. Jeśli teraz wydaje Wam się, że przeczytacie laurkę o kobiecie idealnej, to już Was uspokajam, Sułtana ma wiele wad i pewnie niektóre jej zachowania nie przypadną Wam do gustu. To nie zmienia faktu, że odwagi w wielu sytuacjach mógłby jej pozazdrościć niejeden mężczyzna. Ja kilkakrotnie przyłapałam się na tym, że pomyślałam, że to wcale nie taki wielki wyczyn powiedzieć, czy zrobić coś takiego, jak zrobiła Sułtana. A później zdałam sobie sprawę, że myślę jak osoba urodzona w kraju, gdzie kobieta ma znacznie więcej praw, gdzie może głosować, wychodzić sama do sklepu, jeździć samochodem, studiować, pracować i odejść od mężczyzny, który okazuje się tyranem. I wtedy sposób patrzenia na świat Sułtany całkowicie się zmienia, jej na pozór drobne protesty i zachowania nagle stają się przejawem ogromnej odwagi. Oczywiście Sułtana nie odnosi samych sukcesów i nie ratuje każdej kobiety, która potrzebuje pomocy. To niestety niemożliwe, a każda porażka jest dla niej trudna i bardzo ją przeżywa.
Wydarzenia, o których czytamy w książce przypadają na końcówkę lat 90. XX wieku, na końcu książki Sułtana wspomina o śmierci księżnej Diany (1997 rok).
Dla kogo jest ta książka? Dla osób, które interesują się kulturą krajów arabskich, losami kobiet, chcą dowiedzieć się jak żyje się w miejscu, gdzie obowiązują zupełnie inne obyczaje. Jean Sasson ma na swoim koncie wiele książek, myślę, że osoby, który czytały którąś z nich, znają jej styl i dość dobrze wiedzą, czego się spodziewać. Jednak jeśli nie znacie żadnej z książek autorki, nic się nie martwcie, spokojnie możecie zacząć od tej. Chociaż jest to trzecia już książka o Sułtanie, to nawet nie czytając dwóch poprzednich, możecie zabrać się za czytanie “W kręgu księżniczki”. Jean Sasson ma przyjemny w odbiorze styl, pisze w sposób, który dobrze i szybko się czyta. Z racji tego, że nie jest to typowa powieść, nie ma wyraźnej fabuły, która toczyłaby się w wyznaczonym celu. Jednak mimo to najnowsza książka autorki jest godna polecenia.
“W kręgu księżniczki” jest książką opartą na faktach, o czym autorka informuje na pierwszych stronach. Jean Sasson zna osobiście główną bohaterkę - księżniczkę Sułtanę (oczywiście dane bohaterów zostały zmienione na potrzeby książki, ze względu na bezpieczeństwo), kobiety przyjaźnią się, a efektem tej przyjaźni jest trzecia już książka o Sułtanie.
Akcja książki toczy się...
2017-03-09
“Dziki seks” to książka, która przyciąga wzrok ze względu na piękny kolor okładki oraz oczywiście tytuł. Wiadomo, że seks w tytule zwraca uwagę. Jaka jest ta książka? Czytajcie dalej.
Przeczytanie “Dzikiego seksu” zajęło mi sporo czasu, ze względu na to, że nie jest to fabuła, nie ma wątku, którego zakończenie koniecznie musiałam poznać. Dodatkowo często wspomagałam się Googlem, a to również wydłużyło czas.
Książka jest podzielona na trzy części: Spotkanie, Seks i Następstwa. Autorka w każdej z nich opisuje przykłady ze świata zwierząt. Najpierw jak wyglądają “zaloty” i zdobywanie partnera. Nie było kolacyjek, kwiatków i czekoladek, ale kilka podobieństw do człowieka znalazłam ;-) Chyba nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo świat zwierząt jest różnorodny. Niby każdy to wie, ale dopiero kiedy czyta się, jak to dokładnie wygląda, wtedy trochę opada szczęka. Zwierzęta używają różnych sztuczek i są bardzo kreatywne, aby zdobyć partnera, niektóre z nich to romantycy, którzy śpiewają. Inni to wojownicy, walczą o pozycję w stadzie i upatrzoną partnerkę. A czasami to panie decydują i mogą grymasić przy wyborze. Autorka zadbała o różnorodność opisywanych przykładów. Sięgnęła zarówno po zabawne historie, jak i bardziej okrutne.
W kolejnej części są “momenty” ;-) Żartowałam. Jest seks, ale rumieńców na twarzy podczas czytania nie oczekujcie ;-) Powieje trochę grozą, bo jeden z rozdziałów dotyczy kanibalizmu. Mnie bardziej zaskoczył ten o pasach cnoty, tak - w świecie zwierząt lubią takie gadżety.
Trzecia część książki, czyli Następstwa skupia się na rodzicielstwie. Już na wstępie autorka ostrzega, że w królestwie zwierząt raczej nie ma kołysanek oraz ciepłych kocyków. Faktycznie, przykłady podrzucania maluchów czy eliminowania najsłabszych, są dość powszechne.
Carin Bodnar z dużą lekkością łączy fachowe nazewnictwo gatunków, specyfikę ich biologicznej różnorodności z przystępnym opisem, jest też porcja humoru. Dzięki temu ta książka jest zrozumiała dla przeciętnego czytelnika. To zaleta, bo bardzo często naukowcy nie potrafią mówić zrozumiale i “dla ludzi”. Wadą z pewnością jest spora dawka informacji, co chwilę autorka opisuje inny gatunek, jego środowisko, zwyczaje. Początkowo można się pogubić, później idzie już gładko. Myślę, że fajnym sposobem na czytanie tej książki może być równoczesne sprawdzanie, jak dany gatunek wygląda. Ja pytałam Googla i czasami wyniki wyszukiwania były zaskakujące, bo zobaczyłam, że mistrzem uwodzenia jest jakiś mały robaczek. Oczywiście czytanie książki zajmuje wtedy więcej czasu, ale chyba prościej sobie wyobrazić gatunki, o których pisze autorka. Moja wyobraźnia nie dała rady bez wsparcia ;-)
Ta książka powinna się spodobać osobom, które lubią odkrywać świat. Przeczytacie o gatunkach i sytuacjach, o których najpewniej nie mieliście pojęcia. Temat przyciąga uwagę, ale jeśli myślicie, że dostaniecie choć odrobinę erotyzmu lub zarumienicie się z podniecenia, to wyprowadzam was z błędu. To książka napisana przystępnym językiem, ale nadal dominuje charakter naukowy lub może lepiej powiedzieć poznawczy. Nie ma fabuły, głównego bohatera, dialogów. Jest zbiór informacji, ciekawostek, obserwacji, poukładanych według opisanych wyżej rozdziałów. Autorka ma lekkie pióro i dlatego czyta się to całkiem dobrze, ale nie jest to książka na jedno popołudnie. Ja czytałam ją równolegle z powieścią.
“Dziki seks” to książka, która przyciąga wzrok ze względu na piękny kolor okładki oraz oczywiście tytuł. Wiadomo, że seks w tytule zwraca uwagę. Jaka jest ta książka? Czytajcie dalej.
Przeczytanie “Dzikiego seksu” zajęło mi sporo czasu, ze względu na to, że nie jest to fabuła, nie ma wątku, którego zakończenie koniecznie musiałam poznać. Dodatkowo często wspomagałam się...
2017-02-24
Szesnaście opowiadań, osiem autorstwa Janusza Wiśniewskiego, osiem napisali zaproszeni do współpracy pisarze. Pomysł na książkę jest bliźniaczy do “Kulminacji”, które Wiśniewski wydał kilka lat temu razem z ośmioma pisarkami. Tym razem padło na panów, którzy dopisywali swoje opowiadanie do tego, które stworzył Wiśniewski. W niektórych przypadkach jest to spojrzenie na historię oczami innego z bohaterów, czasem jedynie luźne powiązanie z treścią i wydarzeniami zaproponowanymi przez Wiśniewskiego.
W przypadku zbioru opowiadań różnych autorów bardzo ciężko o równy, wysoki poziom wszystkich tekstów. Tak jest również w tym przypadku. Niektóre stanowiły bardzo fajne rozwinięcie i dopowiedzenie dla opowiadań Wiśniewskiego, niektórych trochę nie potrafiłam pojąć i zrozumieć, co było punktem wyjścia i czy powinnam się doszukiwać elementów spójnych, czy nie. Panowie raczej podołali zadaniu i utrzymali poziom Wiśniewskiego, ale kilka tekstów psuje odbiór, nudzi i w sumie dobrnęłam do końca tylko dzięki temu, że były krótkie. Wśród tych, które mi się spodobały są z pewnością te autorstwa Wiśniewskiego i Alka Rogozińskiego.
Miłośnikom twórczości Wiśniewskiego nie muszę pewnie mówić po jaką tematykę sięgnął pisarz, oczywiście są to miłość i kobiety, a do tego cała paleta uczuć od tęsknoty, po samotność, chorobę i trudne wybory. Historie nie są banalne, łatwe, lekkie i przyjemne, autorzy zadbali o to, aby poruszały, czasem wzruszały, zmuszały do myślenia.
Podstawowym zarzutem jaki mam w przypadku tej książki jest fakt, że opowiadania Wiśniewskiego nie są nowe, stworzone specjalnie do nowego zbioru. Czytelnicy, którzy na bieżąco śledzą nowości wydawnicze pisarza mogli zostać wprowadzeni w błąd, że dostaną nowe opowiadania. W “Eksplozjach” znajdziemy teksty, które były już publikowane. Nowością są jedynie opowiadania ośmiu pisarzy. Dla wiernych fanów chyba będzie to rozczarowanie.
Jeśli zdecydujecie się na przeczytanie tej książki, pamiętajcie, że nie są to nowe opowiadania Wiśniewskiego. Wątpię, żeby wszystkie was zachwyciły, ale część jest warta przeczytania.
Szesnaście opowiadań, osiem autorstwa Janusza Wiśniewskiego, osiem napisali zaproszeni do współpracy pisarze. Pomysł na książkę jest bliźniaczy do “Kulminacji”, które Wiśniewski wydał kilka lat temu razem z ośmioma pisarkami. Tym razem padło na panów, którzy dopisywali swoje opowiadanie do tego, które stworzył Wiśniewski. W niektórych przypadkach jest to spojrzenie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-09
Andrzej Fidyk to jeden z najbardziej znanych i najważniejszych polskich dokumentalistów. Nawet osoby, które nie interesują się reportażem i filmami dokumentalnymi z pewnością słyszały o nim oraz o cyklu “Czas na dokument”.
Wydawnictwo Znak Literanova wydało niedawno książkę, która jest zbiorem wspomnień Fidyka związanych z jego najgłośniejszymi produkcjami. Każdy rozdział jest poświęcony innemu filmowi. Dodatkowo są też komentarze dotyczące samej sztuki robienia filmów dokumentalnych. Andrzej Fidyk tłumaczy jak zbiera materiał, co jest dla niego najważniejsze, jak powstaje plan pracy itd. Myślę, że dla osób, które bardziej interesują się tematem, może same próbują swoich sił w robieniu reportaży, mogą to być ważne wskazówki. Dla pozostałych (takich jak ja) jest to okazja do poznania od kuchni warsztatu wybitnego dokumentalisty.
Kilkakrotnie pojawiają się też krótkie, dodatkowe rozdziały “O Fidyku” autorstwa Marcela Łozińskiego, Zdzisława Pietrasika, Magdaleny Piekorz i Krzysztofa Zanussiego. W dwóch miejscach w książce znajdziemy też zdjęcia dotyczące filmów opisywanych w kolejnych rozdziałach.
Każdy rozdział stanowi odrębną historię i jest poświęcony jednemu z filmów Fidyka. Autor wspomina je po latach. Skupia się na kulisach powstawania, problemach, jakie czekały na ekipę filmową, niespodziewanych zmianach w planie, powodach, dla których wybrał konkretny temat. Dowiemy się np. że ekipa filmowa potrzebowała ochrony podczas pracy w Brazylii, a pomysł na film musiał się zmienić, bo głównych bohaterów (dyrektorów szkół samby) zamknięto w więzieniu. To jedna z wielu historii, jakie wspomina Fidyk.
Czytając “Świat Andrzeja Fidyka” miałam wrażenie, że jestem na spotkaniu z nim i słucham jak opowiada o dalekich wyjazdach i pracy nad każdym kolejnym filmem. Fidyk pokazuje nam w jaki sposób on patrzy na świat, dodatkowo zdradza wiele tajników sztuki filmowej. Wciągająca lektura, która wcale nie jest adresowana wyłącznie do miłośników reportażu.
Andrzej Fidyk to jeden z najbardziej znanych i najważniejszych polskich dokumentalistów. Nawet osoby, które nie interesują się reportażem i filmami dokumentalnymi z pewnością słyszały o nim oraz o cyklu “Czas na dokument”.
Wydawnictwo Znak Literanova wydało niedawno książkę, która jest zbiorem wspomnień Fidyka związanych z jego najgłośniejszymi produkcjami. Każdy rozdział...
Ameryka napadami na bank stoi. W żadnym innym miejscu na świecie nie ma tylu chętnych do rabowania banków, jak właśnie w Stanach. Można powiedzieć, że to element ich kultury narodowej ;-) Najciekawsze, najbardziej znane, najdziwniejsze i najskuteczniejsze napady zebrał i opisał Marek Wałkuski, korespondent Polskiego Radia w Stanach.
Nie o samych napadach pisze autor, wspomina też o najbardziej znanych rabusiach, którzy dzięki swoim spektakularnym akcjom zyskiwali status celebryty. Wałkuski opisuje największe skoki na banki, ale też najbardziej spektakularne klapy. Okazuje się, że można pomylić okienko w banku, zapomnieć o łupie lub żądanie pieniędzy napisać na czeku z własnymi danymi. To tylko kilka ciekawostek, zaręczam, że jest ich więcej. Autor sięga do historii, wyjaśnia skąd się w ogóle wziął “zwyczaj” napadania na banki w Ameryce oraz jak schemat napadów zmieniał się przez lata. W książce znajdziemy też historię rozwoju banków czy rozdział poświęcony dolarowi. Książka jest ładnie wydana,twarda okładka, dobry papier, całość bardzo przyjemna dla oka.
“To jest napad!” dobrze się czyta. Autor nie przynudza, bo przygotował dla czytelnika same smaczki związane z tematem. Nawet jeśli pisze o konkretnych modelach broni, której używano podczas napadów, to robi to w sposób ciekawy nawet dla kogoś, kto wie jedynie jak wygląda wiatrówka ;-) Mimo wielu danych książka nie ma charakteru pracy naukowej, czy nudnego zestawienia. Wręcz przeciwnie, jest sporą dawką wiedzy podaną w przystępny, ciekawy i zabawny sposób.
Amerykanie napadają na banki od wieków, wielu rabusiów zyskało status gwiazdy, a motyw napadu jest bardzo często wykorzystywany w filmach akcji. Jest to kawałek historii Stanów Zjednoczonych, który dzięki książce Marka Wałkuskiego możemy poznać.
Dla kogo jest ta książka? Wydaje mi się, że to dobry pomysł na prezent dla mężczyzny, ale ja też dobrze się bawiłam przy czytaniu. Ze względu na ładne wydanie książka świetnie sprawdzi się jako prezent.
Ameryka napadami na bank stoi. W żadnym innym miejscu na świecie nie ma tylu chętnych do rabowania banków, jak właśnie w Stanach. Można powiedzieć, że to element ich kultury narodowej ;-) Najciekawsze, najbardziej znane, najdziwniejsze i najskuteczniejsze napady zebrał i opisał Marek Wałkuski, korespondent Polskiego Radia w Stanach.
więcej Pokaż mimo toNie o samych napadach pisze autor,...