rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Mężczyzna imieniem Ove” – w wersji angielskiej „Mężczyzna zwany Otto” - to książka pouczająca. Ale nie poucza nas o tym, co teraz wam przychodzi do głowy. Ona poucza nas o czymś zupełnie innym. Ale o tym później.

Na początek didaskalia. Co my tu mamy? Ano pełen wachlarz postępu światowego – chory na Alzheimera i jego żona - opiekunka (bardzo dobrzy na koniec), Adrian (i Mirsad) – Adrian to osoba zdezorientowana co do własnej płci (chłopiec lub dziewczyna, listonosz lub listonoszka, nie muszę dodawać, że jest to najsłodsza postać tej książki), Mirsad to gej, którego tatuś (męski dominant i szowinista) wyrzuci z domu za gejostwo. Jimmy i Mirsad później pobiorą się i adoptują dziecko – jest cukierkowo. Kto to jest Jimmy? To otyły sąsiad Otto (Ove) – otyli są super, szczególnie jeżeli maja mniejszościową orientacje! Imigrantka, słodka jak malina, z plikiem dyplomów wyższych uczelni na ścianie (taka odmiana inżynierów i dentystów, którzy próbują przekraczać nasze granice), są i kalecy zwani dzisiaj niepełnosprawnymi, ludzie piękni i postępowi (żona Otto) oraz stara zrzęda (Otto), który na szczęście da się przekonać do ludzi po odpowiednim treningu, a nawet dopuści do siebie brudnego kota z ulicy. Siła postępu jest niezgłębiona! Obraz oczywiście dopełniają ludzie w białych koszulach, synonim YMCA czy raczej jego szwedzkiej odmiany. Obrzydliwi i czyhający na własność innych i próbujący zabić ich na drodze siedząc w swoich wspaniałych maszynach (samochody marki skoda).
Aspekt dydaktyczny jak widzimy jest na miejscu.

No tak, ale co to za książka? Jest napisana sprawnie i czyta się dobrze. Aby trudno było przyczepić się, mamy sporo humoru. Wszystkie postaci to właściwie idioci o oczywistych wadach. Jak wiemy, przyjemnie czyta się o ludziach gorszych niż my sami. Talent pana pisarza nie ukryje jednak zapożyczenia mitologicznego. Otto to człowiek, który pod wpływem wspaniałych ludzi kręcących się wokół doznaje przemiany duchowej i staje się równie fantastyczny jak oni. Jak wspomniałem, postaci tu to idioci.

O czym poucza nas książka? Ano o tym, że czytamy kompletnie niespójną historię, ale tego nie zauważamy. W Szwecji po sukcesie tzw. Szwedzkiej Szkoły Kryminału zaczęto masowo otwierać na uczelniach Szkoły Pisania Powieści. „Mężczyzna imieniem Ove” to dziecko takich kursów. Niby wszystko się zgadza, ale… No właśnie. Coś tu się nie zgadza! Nawet jeżeli przyjmiemy, że są tu kalki i przenośnie, że człowiek, który próbuje popełnić wielokrotnie i bezskutecznie samobójstwo wymyślając coraz to inne metody, to postać z bajki, to i tak nic tu się nie klei.

W jednej z recenzji przeczytałem, że pod lakierem komizmu kryje się coś głębszego. Doprawdy?!

„Mężczyzna imieniem Ove” – w wersji angielskiej „Mężczyzna zwany Otto” - to książka pouczająca. Ale nie poucza nas o tym, co teraz wam przychodzi do głowy. Ona poucza nas o czymś zupełnie innym. Ale o tym później.

Na początek didaskalia. Co my tu mamy? Ano pełen wachlarz postępu światowego – chory na Alzheimera i jego żona - opiekunka (bardzo dobrzy na koniec), Adrian (i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Dzikie Palmy” przeczytałem wiele lat temu zachęcony opinią niejakiego Daniel Passenta (dla mnie wówczas robiący wrażenie światowiec i mąż Agnieszki Osieckiej, dzisiaj konfident i współpracownik SB o pokręconej biografii). Passent wspomniał gdzieś, że Dzikie Palmy to najlepsza książka o miłości jaką czytał. Czyż może być lepsza rekomendacja dla młodego człowieka zainteresowanego tematem ‘jak to się robi’? No! I wielkie rozczarowanie. Książka wydala mi się ‘ciężka’ a i niewiele było o tym, jak podrywać dziewczyny. Bohaterowie już są ‘poderwani’ i zjeżdżają po równi pochyłej swojego życia aż ku dramatycznemu finałowi. Faulkner zdecydowanie nie miał zrozumienia dla zakończeń hollywoodzkich. ‘I love you!’ – ‘I love you too!’. Nic z tych rzeczy.

Powieść jest jednak o tym, co większość ludzi nazywa miłością. Zastanawiając się głębiej, jest tam związek ludzi, którzy karmią się fascynacją wzajemną, ale jednocześnie są świadkami własnego upadku, zniszczenia swojego życia. I nie potrafią ani pokonać dewastującej potrzeby obcowania ze sobą, co jest naturalne, ani zrozumieć swojej sytuacji. Kiedyś coś ‘kliknęło’ i dalej już toczy się siłą rozpędu. Niestety, szybciej dochodzi do tragedii niż do momentu, kiedy czas zamieni potrzebę częstej erupcji w wygasły wulkan i możliwość ponownego posługiwania się mózgiem w celach racjonalnych.

Faulkner podobno tworzył w wielkich męczarniach – pisanie przychodziło mu z trudnością. I trochę się to czuje czytając. Dodatkowy minus tego wybitnego dzieła.

By nie przedłużać, wnikliwy opis stanów, jakie przeżywamy. Na dodatek, nie jest to historia optymistyczna a współczesność wymaga od nas bycia szczęśliwymi bez jednej przerwy. Stad zapewne wielu rozczarowanych dziełem. Jeżeli jednak któregoś dnia staniecie rano przed szafą pełna T-shirtów z napisami ‘Be happy’ czy ‘I’m happy’ i poczujecie niechęć do bycia częścią nieswojego świata to „Dzikie Palmy” jak znalazł.

„Dzikie Palmy” przeczytałem wiele lat temu zachęcony opinią niejakiego Daniel Passenta (dla mnie wówczas robiący wrażenie światowiec i mąż Agnieszki Osieckiej, dzisiaj konfident i współpracownik SB o pokręconej biografii). Passent wspomniał gdzieś, że Dzikie Palmy to najlepsza książka o miłości jaką czytał. Czyż może być lepsza rekomendacja dla młodego człowieka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to moje pierwsze zetkniecie z Peterem Handke. Czytałem opinię już tu istniejącą i jak się domyślam, wrażenia podobne do moich. Domyślam się, ponieważ trudno jest pisać o tym opowiadaniu czy powieści. Jest to bardzo krótka historia – 150 wąziutkich stron.

Kilka impresji – wrażenie jest jakby ktoś połączył w jedno wiele snów lub wizji narkotykowych. Temat jest sprowadzony do jednej kobiety, ale wokół chaos i operowanie wrażeniami. Nie ma związków przyczynowych, trochę poetyckości i budowania nastrojów.

Zastanawiałem się, czy warto czytać. Odpowiedź nie jest prosta. Jeżeli nigdy nie weźmie się tego do ręki to mała strata. Z drugiej strony obcowanie z nierealnymi obrazami mieszanymi w czasie i przestrzeni jest interesujące. Gra? Działanie na zmysły?

Trudne w czytaniu, ale i w porządku, skoro takie krótkie. Przyjemne intelektualnie.

Ostatnia już uwaga – czy tłumaczenie jest dobre? Nie spodobał mi się dobór słów, czasami miałem wrażenie, że to Google a nie Polak. No ale jest i możliwość, że Handke pisał tak topornym językiem.
Przeczytajcie sami. Mnie zaskoczyła ta proza. Zaskoczyła pozytywnie. Handke używa słów, które wszyscy znamy a wychodzi mu coś niesamowicie pociągającego. Majstersztyk.

Jest to moje pierwsze zetkniecie z Peterem Handke. Czytałem opinię już tu istniejącą i jak się domyślam, wrażenia podobne do moich. Domyślam się, ponieważ trudno jest pisać o tym opowiadaniu czy powieści. Jest to bardzo krótka historia – 150 wąziutkich stron.

Kilka impresji – wrażenie jest jakby ktoś połączył w jedno wiele snów lub wizji narkotykowych. Temat jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obejrzałem w teatrze TV – adaptacja i reżyseria Jana Englerta. Przygoda | Jan Englert (ninateka.pl)
Bardzo dobra i staranna robota. Ale może nie jest to pełne, dlatego proszę wziąć poprawkę na to co piszę.
Jest tylko jedna opinia na LC a tam streszczenie (ważniejsze wątki) - skorzystajcie.
Początek jest drętwy – lekarka pyta recepcjonistkę czy wie o jej romansie z asystentem profesora, romansie, który rozkwitł 5 lat temu, ale wygasł, z jego strony, lekarka wciąż kocha. Otóż takich rozmów z postronnymi osobami się nie prowadzi, tak przypuszczam. Ale później zrozumiałem, że sztuka nie ma ambicji oddawania realiów a jest przedstawieniem ludzkich dylematów. Zagmatwana logika wydarzeń trzyma się dobrze, ale jest to zdecydowanie historia mało prawdopodobna, by zdarzyła się w życiu realnym. Dylematy zaś jak najbardziej spotykane.
Spodobało mi się bardzo namacalne nawiązanie do Carla Junga – profesor rozróżnia miłość od pożądania, które jego zdaniem jest atawizmem niszczącym społeczności. Jego asystent zakochany w żonie profesora jest ofiarą tego, czego nie rozumie a co nazywa miłością. Żona profesora jest także zakochana w asystencie, ale mimo zasłony pożądanie potrafi rozpoznawać rzeczywistość.
Sándor Márai miał obsesję starości i już w średnim wieku uważał się za starca. W sztuce motyw starzenia się występuje kilkukrotnie. Jest też wątek poboczny – profesora odwiedza kolega szkolny owładnięty potrzebą dokonania czegoś ważnego. Profesor zdaje się odrzucać takie pojmowanie celu życia. Uważa, że robienie czegoś dla innej osoby (żony) ma większy sens niż oddawanie się pięknej idei kosztem szczęścia innych ludzi – kolega szkolny porzucił żonę by oddać się swojej pracy.
By nie przedłużać, interesujące rozważania, ale Sándor Márai nie był dramatopisarzem. Sztuka jest drętwa i nie jest napisana ze zrozumieniem narzędzi dramatu – odwołania do naszych archetypów są słabo widoczne. Jest coś o bohaterach, biblii, bogu, ale nie czułem żadnego mostu do transcendencji. A chyba taki miał zamysł pan Márai. To raczej mu się nie udało. Cała sztuka bowiem nie jest ani metaforą, ani opisem rzeczywistości. Mimo to fabuła zapada w pamięć.
Dla wielbicieli Márai zapewne interesujące. Jeżeli ma się chęć na zastanawianie się nad treścią to może i podstawa do ciekawych przemyśleń. Ale nie wyważą one żadnych waszych drzwi.

Obejrzałem w teatrze TV – adaptacja i reżyseria Jana Englerta. Przygoda | Jan Englert (ninateka.pl)
Bardzo dobra i staranna robota. Ale może nie jest to pełne, dlatego proszę wziąć poprawkę na to co piszę.
Jest tylko jedna opinia na LC a tam streszczenie (ważniejsze wątki) - skorzystajcie.
Początek jest drętwy – lekarka pyta recepcjonistkę czy wie o jej romansie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Prostacka powieść! Ale nie jest źle. Są i rzeczy ciekawe, bardzo ciekawe intelektualnie.
Mamy okolice roku 1968 w Czechach (wówczas Czechosłowacja). Interwencja rosyjska, a raczej czasy interwencji rosyjskiej, bo ona sama choć obecna nie jest właściwie opisywana.
Lekarz Tomasz (niewierny Tomasz?) bierze pod siebie jedna kobietę za druga, gdzieś tam chwali się, że miał ich pewnie z 200, ale że ma 50 lat no to nie jest tak źle – osiem rocznie. Życie upływa mu na operowaniu i przyjemnościach w łóżku. Niektóre kobiety na dłużej wchodzą w jego życie – druga żona Teresa, samouk ze wsi ale inteligentna, oczytana i lubiąca muzykę poważna (ach, czyż aby są takie?!). Inna gwiazda na firmamencie to Sabina – artystka, malarka, otwierająca mu drzwi naga w samym meloniku. Robi karierę za granica, w Szwajcarii, a później w Paryżu ale bez większego powodzenia, no bo atrakcyjność Czech wygasa szybko po ustabilizowaniu się sytuacji w kraju po roku 1968. Artysta z Czech widziany jest na Zachodzie przez lupę produkcji zachodniej. Nic nie jest ciekawe jeżeli staje się powtarzalne a zatem i nudne.
Obie te panie są dość dokładnie opisywane i nie wychylają się zbytnio poza schemat gąski ze wsi, która ma jednak pewną wartość (skoro zainteresował się nią pan lekarz to musi mieć i umysłowe walory) czy też artystki o śmiałej inwencji seksualnej ale i zagubionej w życiu i nie potrafiącej osiągać sukcesów skoro jej artystyczna dusza grzęźnie w chaosie codzienności.
Sam bohater zaś jest o tyle ciekawy, że jego życie jest zbiorem doświadczeń pokolenia 1968 – pracuje przez jakiś czas w Szwajcarii przyjęty przychylnie przez tamtejszego lekarza w krytycznym czasie okupacji rosyjskiej. Jednak wraca do Czech (pchany popędem seksualnym) i tu spotyka się z zainteresowaniem Służb. A one powoli doprowadzają go do wypchnięcia z zawodu. Zostaje czyścicielem szyb. Jest jednak rozpoznawany przez Prażan i w nimbie dysydenta myje szyby pijąc szampana z klientami i dostając lewe zaświadczenia o wykonanej pracy. Jednocześnie nie ma odpowiedzialności popełnienia błędu lekarskiego a zatem i pozbawienia kogo życia. To jest ulga! Tu zaraz przychodzi nam na myśl Szwejk czy bohaterowie czeskich filmów typu „Skowronki na Uwięzi” – do obejrzenia po polsku na YouTube.

Zatem nieco poważniej – zalety Nieznośnej Lekkości Bytu to pewnie kontra do polskiego bohaterstwa i skłonności do powstań. Można się zastanawiać, czy łatwość godzenia się z okupacja i przymusem przedstawiana w czeskiej literaturze a i w NLB jest skuteczna? Czy pogodzenie się z wymaganiami sytuacji (okupanta) za cenę spokoju i piwa w knajpce jest lepsze od stawania na barykadzie, by godnie umrzeć?
Kundera przedstawia ciekawie ten problem dopiero gdzieś w połowie książki rozważając postawy patriotyczne w kontekście Króla Edypa Sofoklesa. Naprawdę porywająca intelektualnie propozycja. Czy opresyjny aparat państwa nas tłamszący to ludzie ideowi czy raczej rozpoznający dobro i zło a mimo to dręczący nas aparatczycy? Czy jeżeli agenci tłumaczą się później, że byli zauroczeni ideą, maja prawo do wybaczenia czy, jak Edyp, powinni sobie wykluć oczy i opuścić kraj. Wprawdzie grzeszyli w niewiedzy, no ale grzeszyli.
Świetny jest też wątek trzymania w szachu ludzi przez tamtejsze SB. Tomasz pisze artykuł afiszując się postawą antyrosyjską. Artykuł zostaje opublikowany. Agent SB przychodzi do niego i mówi, że zostanie przywrócony do pracy w klinice jeżeli napisze samokrytykę, nawet bez konieczności jej opublikowania. Pozornie bez sensu. Ale przecież skoro Tomasz zaliczył siebie do dysydentów swoją manifestacją antyradziecką to pisząc samokrytykę, nawet do szuflady, staje się podatny na szantaż. Jeżeli kiedyś ktoś będzie chciał wynieść go do godności to ci z SB pokażą jego samokrytykę i ponownie złamią mu karierę udowadniając, że był słaby. Historia znana nam w Polsce - uosobiona w historii agenta Bolka - ale oczywiście nie jednostkowa. Mamy na ciebie haka i co nam zrobisz?
Na koniec nieco literacko. Powieść kojarzyła mi się z Kafką i Bułhakowem i to kilkukrotnie. Bułhakowa to może nie jest łatwo zauważyć, bo Kundera do fantazjowania używa snów. Ale klimat Bułhakowa jest. Kafka zaś to nawiązanie do Procesu. Niemożność ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości czy raczej niesprawiedliwości. Akceptowanie absurdów zarzutów i odpowiadanie logicznie na te absurdy. Stad zamiast wybielenia się pogrążamy się głębiej i głębiej w bagnie systemu. Pajęczyna oplata nas mocniej i mocniej.
Kundera to nie heros języka. Pisane jest wszystko prosto, a może i prostacko, można wyłapać błędy typu – „rozbierzmy się”, mówi Sabina do Teresy i otwiera butelkę i nalewa wino. Hmm… skąd nagle w jej ręce butelka, skąd szklanki, skoro ta myśl przyszła jej do głowy nagle i niespodziewanie?
No ale to detale. Zaletą Kundery jest dla mnie jego oryginalne myślenie. Upraszczanie skomplikowanych sytuacji i opisywanie politycznych dylematów zrozumiale i jasno, czy to w nawiązaniu do kultury światowej czy odwołując się do naszego doświadczenia życiowego. Feministki zapewne oburzą się na przedstawianie kobiet jako narzędzi dostarczających mężczyźnie płytkich przyjemności. Ostrzegam też, że w powieści pada słowo Murzyn. W sumie warta przeczytania książka, szczególnie dla młodszych, mimo dość topornego początku i ukrytych nieco wartości. Es Muss Sein.

Prostacka powieść! Ale nie jest źle. Są i rzeczy ciekawe, bardzo ciekawe intelektualnie.
Mamy okolice roku 1968 w Czechach (wówczas Czechosłowacja). Interwencja rosyjska, a raczej czasy interwencji rosyjskiej, bo ona sama choć obecna nie jest właściwie opisywana.
Lekarz Tomasz (niewierny Tomasz?) bierze pod siebie jedna kobietę za druga, gdzieś tam chwali się, że miał ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ach, jakże trudno napisać coś o tej książce. Skończyłem kilka dnie temu, ale niełatwo było mi posortować wrażenia i, co ważniejsze, uznać ich wartość.

Rzeczy pierwsze, ale i nie najważniejsze – to jest zbiór anegdot napisanych prostym językiem i ich atrakcyjność sprowadza się do treści a nie do formy. Ewentualnie tłumaczenie jest niezgrabne. Struktura książki jest chaotyczna co z pozoru nie zgadza się z warsztatem fizyka. No i dodatkowo, anegdoty z różnych półek nie powiązanych ze sobą.

Druga sprawa – jak się ukazuje osoba pana Feynmana czytając to, co pisze? Niektórzy zarzucają mu megalomaństwo i gigantyczne ego. Dziwi mnie to. Takiego wrażenia nie miałem. Aczkolwiek czytając, zdałem sobie sprawę z trudności, jaką musi napotkać człowiek, który patrzy na świat nieco innym wzrokiem i rozumie w pewnych obszarach daleko więcej, niż przeciętni ludzie. Wykłady w Brazylii i jego opinia o tamtejszym, bismarckowskim sposobie nauczania, by podać przykład. Nie sposób pomijać w takiej książce faktu, że odbiera się pewne rzeczy inaczej. Nie zauważałem kompletnie jego ‘wielkiego ego’. Książki pisane w pierwszej osobie powinny być prawdziwe niezależnie od brzydkich skojarzeń jakie może mieć czytający.

A teraz o pozytywach. Po przeczytaniu, no właśnie, po przeczytaniu dotarło do mnie, że znając tę książkę można o niej myśleć w różnych nawiązaniach. Dlaczego wątek umieraj żony jest tak pobocznie potraktowany, dlaczego pewne ‘ludzki uczucia’ nie są przez Feynmana opisywane? Czy fascynacja własnym życiem, które wyraźnie nosi cechy życia specjalnego, może zostać niezauważona przez obserwatora, narratora? Bo wbrew opiniom innych, nie zauważam, by Feynman delektował się własną innością. Raczej ją niósł jak i każdy z nas niesie swój los.

Pewnie nie stanie się nic, jeżeli ktoś nie przeczyta. Ale jeżeli już czyta, to jest tam sporo do zauważenia. W mojej skromnej opinii, oczywiście.

Ach, jakże trudno napisać coś o tej książce. Skończyłem kilka dnie temu, ale niełatwo było mi posortować wrażenia i, co ważniejsze, uznać ich wartość.

Rzeczy pierwsze, ale i nie najważniejsze – to jest zbiór anegdot napisanych prostym językiem i ich atrakcyjność sprowadza się do treści a nie do formy. Ewentualnie tłumaczenie jest niezgrabne. Struktura książki jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Notes Herbertowski Karolina Sivilli, Marek Zagańczyk
Ocena 7,5
Notes Herberto... Karolina Sivilli, M...

Na półkach:

Maria Akida fantastycznie opisała swoje mysli towarzyszące 'oglądaniu' tej 'książki'. W sumie jest to raptularz, notatnik, pamiętnik do zapełniania, skoro jest tam tak wiele miejsca na własne zapiski a tak niewiele od Herberta. Ale, Poniewaz uwielbiam notatniki i dzienniki, samemu lubię notować, całość kładzie jakość papieru. Jest po prostu okropna!!! Jeszcze pisanie ołówkiem to pewnie jakoś da się, ale ołówek to nie to samo co atrament czy tusz. Szkoda, mógłby to być rewelacyjny prezent, a nagle stal się tandetnym gadżetem. Wielka, wielka szkoda.

Maria Akida fantastycznie opisała swoje mysli towarzyszące 'oglądaniu' tej 'książki'. W sumie jest to raptularz, notatnik, pamiętnik do zapełniania, skoro jest tam tak wiele miejsca na własne zapiski a tak niewiele od Herberta. Ale, Poniewaz uwielbiam notatniki i dzienniki, samemu lubię notować, całość kładzie jakość papieru. Jest po prostu okropna!!! Jeszcze pisanie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kultura a rozwój Jerzy Hausner, Anna Karwińska, Jacek Purchla
Ocena 6,3
Kultura a rozwój Jerzy Hausner, Anna...

Na półkach:

Temat ciekawy. Pan Hausner pisze ciekawie. Niestety, całość wyglada na zbiór prac doktorskich jego doktorantów. A ci z kolei nie dają rady, No przynajmniej nie wszyscy. Mamy zatem do czynienia z bełkotliwym językiem pseudonaukowym. Oj, boli, boli.

Temat ciekawy. Pan Hausner pisze ciekawie. Niestety, całość wyglada na zbiór prac doktorskich jego doktorantów. A ci z kolei nie dają rady, No przynajmniej nie wszyscy. Mamy zatem do czynienia z bełkotliwym językiem pseudonaukowym. Oj, boli, boli.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam problem z tą książką. O ile uświadamianie nam kulturowych zaszłości kolonializmu jest dla niektórych odkrywcze (dla mnie w sporym zakresie jest) to jednak nie zgadzam się z autorem co do klasyfikowania konsekwencji. Ograniczając się do kultury brytyjskiej, 400 lat „kolonialnych” w sposób oczywisty kształtowało świadomość własną Brytyjczyków i ich opinie o innych nacjach. Ale od tej zarozumiałości i brzydoty Brytyjczycy sami odchodzą i reperują własne umysły. Tymczasem autor odwołując się do obrazów dzieci wyrzucanych przez okno czy patetycznej poezji palestyńskiej zajmuje stanowisko po jednej ze stron. Oczywiście, można. Ale ciągnięcie myśli o zobowiązywaniu Brytyjczyków do zmiany świata, by stał się niebywałe przyjemny dla migrantów wydaje mi się przesadne. Jeżeli komuś jest nieprzyjemne przekonanie o zaszczepionym Brytyjczykom poczuciu wyższości to przecież nie musi zaraz przenosić się do Zjednoczonego Królestwa by tam doświadczać prawdziwych czy wyimaginowanych upokorzeń. Sprawa Palestyny jest z gruntu skomplikowana. Czasami sprawy skomplikowane należy pozostawić skomplikowanymi. Wyrażanie zdecydowanych opinii, upraszczanie, nie zawsze się uda. W tym przypadku działa kontr-produktywnie i osłabia siłę przekazu interesującego autora.

Mam problem z tą książką. O ile uświadamianie nam kulturowych zaszłości kolonializmu jest dla niektórych odkrywcze (dla mnie w sporym zakresie jest) to jednak nie zgadzam się z autorem co do klasyfikowania konsekwencji. Ograniczając się do kultury brytyjskiej, 400 lat „kolonialnych” w sposób oczywisty kształtowało świadomość własną Brytyjczyków i ich opinie o innych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy raz czytałem z wypiekami na twarzy pod koniec podstawówki. Znalazłem na półce w domu. Książka była ukryta. Dlaczego? No bo to jest rodzaj opowieści pornograficznych nie z tej epoki. Pan Brantôme lubił powtarzać co zasłyszał. A wysłuchał setek anegdot, które spisał. Ciekawe jest spojrzenie na dawne czasy dzisiejszym okiem. Ale chyba jeszcze ciekawsze przyglądanie się niezdarności autora, który wyraźnie nie miał wystarczającej wiedzy, by rozumieć to co pisze. Za dziwne upodobanie uważał na przykład pana, który lubił być biczowany przed dopuszczeniem do panny. Dziś wiemy, że opisywał masochistę. Brantôme nie znał takiego terminu, takiej klasyfikacji preferencji seksualnych.
Oddzielny i ciekawy jest wątek metod uwodzenia i sortowania osób uwodzonych – o wzroku w miłości, o słowach w miłości, czy warto podrywać panny (uważał, że nie, bo traci się dużo czasu i energii a skutek wciąż niepewny), o uwodzeniu mężatek (warto, ale jest to niebezpieczne, bo może trafić się zazdrosny mąż ze szpadą u boku i trzeba wiać oknem), o miłości wdów (to jest miód – połączenie doświadczenia, chęci na baraszkowanie, rozbuchanej chuci z bezpieczeństwem no bo wdówka jest swobodna w swych wyborach i nie przyprawia nikomu rogów).
W sumie, dla szukających pikantności pod pretekstem czytania dzieła historycznie wartościowego lektura jak znalazł.

Pierwszy raz czytałem z wypiekami na twarzy pod koniec podstawówki. Znalazłem na półce w domu. Książka była ukryta. Dlaczego? No bo to jest rodzaj opowieści pornograficznych nie z tej epoki. Pan Brantôme lubił powtarzać co zasłyszał. A wysłuchał setek anegdot, które spisał. Ciekawe jest spojrzenie na dawne czasy dzisiejszym okiem. Ale chyba jeszcze ciekawsze przyglądanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odrobiłem lekcję. Czyli przeczytałem wszystkie recenzje. Jak było? Znalazłem kilka prawidłowości – nie lubię polowań, czyli książka to lipa. Nie lubię dominacji białego szowinisty nad pięknymi ludami Czarnej Afryki, czyli książka to lipa. W końcu nie lubię pijaków rozczulających się nad własną wielkością i deprecjonujących innych (pisarzy lub myśliwych) – książka lipna.
Przyznam, że czytałem ‘Zielone Wzgórza Afryki’ kilka razy. Ponownie, kiedy potrzebowałem uspokojenia i ‘wędrówki’ w wyobraźni. Jestem pasjonatem hikingu. Nałogowym. Często na wakacjach po prostu bierze się plecak i rano wychodzi się w teren by powrócić późnym popołudniem. Jeżeli ktoś też tak ma to mnie rozumie. I rozumie urodę książki Hemingwaya. Narracja jest niespieszna, polowania w większości kończą się porażką, wieczory w dobrym towarzystwie i z uprzyjemniaczami. I tak w kółko, dzień za dniem. Mnie to bierze.

Odrobiłem lekcję. Czyli przeczytałem wszystkie recenzje. Jak było? Znalazłem kilka prawidłowości – nie lubię polowań, czyli książka to lipa. Nie lubię dominacji białego szowinisty nad pięknymi ludami Czarnej Afryki, czyli książka to lipa. W końcu nie lubię pijaków rozczulających się nad własną wielkością i deprecjonujących innych (pisarzy lub myśliwych) – książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa powieść. Łatwa w czytaniu. W opiniach poruszono wiele ciekawych elementów. Niektórzy widzą dążność do równouprawnienia kobiet, narodziny feminizmu, brzydkie charaktery dominujących samców, itp. Tak zapewne jest.
Czytałem tą powieść wyobrażając sobie panią autorkę, brzydką, małą kobietę bez majątku marzącą o wyjściu za mąż za obrzydliwego, dominującego samca dysponującego jednak niezgorszą fortuną. No i ten obrzydliwiec jest starannie opisany, łajdak i rozpustnik, który dla uszczęśliwienia brzyduli zmienia się w dobrotliwego misia.
Doceniam talent pisarki. Pamiętamy, że w tym czasie nie było fakultetów pisania powieści z setkami studentów a i ilość wzorców była ograniczona. Oczywiście, dzisiejszy i doświadczony czytelnik łatwo zauważa wskazówki autorki, które później zamienia się w zwroty akcji. Oczywiście, nie ma idealnych proporcji wdrukowywanych w dzisiejszych pilnych uczniów szkół pisania powieści. Ale i tak jest dobrze. Warto czytać historię Jane Eyre. Prawie każdy znajdzie tam coś ciekawego dla siebie. Jest dobrze.

Ciekawa powieść. Łatwa w czytaniu. W opiniach poruszono wiele ciekawych elementów. Niektórzy widzą dążność do równouprawnienia kobiet, narodziny feminizmu, brzydkie charaktery dominujących samców, itp. Tak zapewne jest.
Czytałem tą powieść wyobrażając sobie panią autorkę, brzydką, małą kobietę bez majątku marzącą o wyjściu za mąż za obrzydliwego, dominującego samca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pan Tolle jest nazywany Forestem Gumpem mistycyzmu. Ale też jest uważany za głównego nauczyciela mistycyzmu. W mojej opinii dotyczy to naszego świata zachodniego, dla którego to nie jest mistycyzm tak oczywisty jak oczywisty jest dla buddystów, na przykład. Pan Tolle jest rodzajem tłumacza religii wschodnich, indyjskich, buddyzmu. On sam przemyślał pewne rzeczy i połączył z tym, co zostało w nim wykształcone przez kulturę Zachodu. A ponieważ używa prostego języka jest to atrakcyjne, bo jest to dla nas zrozumiałe. Wydaje się nam, że rozumiemy to o czym mówi.
Jeżeli chodzi o książkę, ja mam ostrożne podejście do wszelkiej podręczników, gdzie podawane są techniki - czujesz się źle to napij się herbaty, czujesz się dobrze to pomyśl, że będzie gorzej, i tak dalej. To co głosi pan Tolle w dużej części jest odpowiedzią na problemy doraźne i sprowadza się do techniki.
Pan Tolle nie tłumaczy, dlaczego mamy jakiś problem, dlaczego coś odczuwamy albo dlaczego działamy tak albo inaczej. On tylko tłumaczy jak sobie z tym dać radę. Próbuje pomóc w sposób doraźny - oddychaj głęboko, popatrz na kwiatek, popatrz na drzewo. Staraj się wymazać wszelkie swoje myśli, nie ma przeszłości, nie ma przyszłości i tak dalej. Ale co ciekawe, przy tych wszystkich sposobach podaje wiele zastrzeżeń. Sam mówi, na przykład, no oczywiście my chodzimy do pracy no to nie dotyczy tej sytuacji, oczywiście, my mamy stosunki z ludźmi w rodzinie, z sąsiadami i z przyjaciółmi i tam jest troszeczkę inaczej. Czyli w gruncie rzeczy jego techniki są ograniczone do pewnych specyficznych okoliczności.
Następna sprawa - i to mi się bardzo podoba u pana Tolle - to transcendentne pojęcie Boga. Myślę, że w tej sprawie jego przeniesienie myśli Wschodu jest trafne, bardzo ciekawe i warto je znać. Jeden Bóg, który istnieje i przenika wszystko. A zatem jest w kamieniu, jest w kwiatku, jest w zwierzęciu, jest też w nas. Stąd rozdzielenie formy i tego co transcendentne. A więc forma się zmienia, forma zanika, umieramy, to prawda, ale byliśmy i jesteśmy częścią tego jednego Boga, który jest wszędzie i jest wszechobecny i po naszej śmierci, jeżeli wierzymy na przykład w reinkarnację, to reinkarnacja odbędzie się w ten sposób, że nadal część Boga w nowej formie będzie się przejawiała. A ponieważ my byliśmy też częścią Boga no to możemy powiedzieć, że nadal istniejemy. Jest to trochę ryzykowne podejście. Pan Tolle mówi, że my nie jesteśmy w stanie uświadomić sobie naszego poprzedniego istnienia. A więc to nowe istnienie, nowe wcielenie nie ma żadnego kontaktu z tym, co było. Nie ma wprost. Jesteśmy częścią tego samego Boga, tego samego wszechświata i kosmicznej jedności, ale to wszystko. Czyli za każdym razem, kiedy uda się nam pomyśleć o tym, że jesteśmy częścią czegoś wspólnego, jednego to jednocześnie ta myśl zaniknie wraz z naszą śmiercią. Chociaż zrekonstruuje się w innej formie, w innej formie to znaczy w innym istnieniu, może w kamieniu, może w roślinie, może w zwierzęciu, może w innym człowieku, to jednak bez świadomości ciągłości.
Jaka jest wartość tej książki? Myślę, że dla niektórych ludzi pan Tolle może być fantastyczną osobą, gdyż on świetnie tłumaczy nasze słabości. Usprawiedliwia naszą bierność, naszą niedoskonałość, usprawiedliwia nasz brak entuzjazmu do nauki czy do pracy, bo mówi, że ważniejsze jest dla mnie to, że mogę wpaść w stan niemyślenia. Jeżeli nie uświadomię sobie tego co było, przestanę myśleć o tym co będzie nawet przez kilka sekund to będzie super. Nie zastanawiaj się, nie zaprzątaj sobie głowy przyszłością, po prostu istniej tak jak kwiat, wegetuj bez żadnej myśli nawet jeżeli to trwa 2 sekundy. Jak on mówi - to jest wspaniałe i to jest jakiś wyższy stan istnienia. I to wydaje mi się bardzo ryzykowne. Dlaczego mamy być kwiatkami, dlaczego mamy nic nie robić? W jaki sposób mamy żyć, skąd mamy brać ubrania, pożywienie, jak mamy się przenosić z miejsca na miejsce, jak mamy współgrać z innymi ludźmi, wymieniać informacje? Do tego są potrzebne pewne środki a środki trzeba skądś brać. Pewne rzeczy po prostu kosztują i tu mi się wydaje pan Tolle trochę traci kontakt z rzeczywistością. Jego sposób na życie, na rozumienie siebie i świata jest bardzo niepraktyczny. Pan Tolle nie mówi czegoś takiego, że życie jest trudne, że życie jest wyzwaniem, że trzeba znaleźć sens życia po to żeby mieć siłę, żeby wykonywać pracę, żeby wykonać wysiłek. U niego sprawa wygląda odwrotnie. Jeżeli pojawia się jakaś trudność, odejdź od tego, wyluzuj się, zacznij medytować, zacznij lewitować. Stąd wydaje mi się, że to jest książka dla ludzi, którzy prawdopodobnie odnajdą siebie na jej stronach i usprawiedliwienie dla swojej bierności. Chyba do tego zmierzają pozytywne opinie o tej książce. Dla ludzi, którzy szukają zrozumienia swojego własnego istnienia czy życia nie jako wegetacji propozycja pana Tolle nie będzie atrakcyjna. No ale warto ja poznać by lepiej rozumieć postawy niektórych.

Pan Tolle jest nazywany Forestem Gumpem mistycyzmu. Ale też jest uważany za głównego nauczyciela mistycyzmu. W mojej opinii dotyczy to naszego świata zachodniego, dla którego to nie jest mistycyzm tak oczywisty jak oczywisty jest dla buddystów, na przykład. Pan Tolle jest rodzajem tłumacza religii wschodnich, indyjskich, buddyzmu. On sam przemyślał pewne rzeczy i połączył z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pan autor jest barwną postacią. Zawadiacki w dzieciństwie aż do dotknięcia granic prawa, później agent KGB lewicujący ‘na lewo od lewicy’, cokolwiek to znaczy w Wikipedii. Specjalizował się w powieściach szpiegowskich do czego miał kompetencje. No i napisał średniowieczną trylogię. Czytałem tylko pierwszą cześć. Pisane jest w imponującym stylu. Jak wiemy, z tego okresu trudno o liczne i wiarygodne dokumenty zatem można puszczać wodze fantazji. Co było dla mnie szczególnie ciekawe to realia życia codziennego, które pióro pana Guillou kreśli z lekkością. Jak układano kamienie, po co są drewniane podpory, jak używa się zwierząt, co oznacza doskwierająca zima i tak dalej. Jest ciekawie. Zdziwiłem się czytając duńską recenzję tej powieści, że rzekomo postaci są przedstawione pobieżnie i bez większej głębi a powieść jest rodzajem opowiedzianej historii. Opis zdarzeń przeważa nad modelowaniem osób. Może i tak. Dla mnie sposób napisania tej książki jest właściwy. Charaktery są łatwe do definiowania przez intuicję.
Mamy w Polsce tak zwany Szlak Cysterski. Właśnie w równoległym okresie średniowiecza mnisi z Danii, z Esrum zakładali klasztory i budowali wielkie kościoły na obecnie polskich ziemiach. Świetne przykłady to Kołbacz czy Marianowo. Z reguły te nadania były nad rzeczkami a często i zawierały w sobie jeziora (na przykład Miedwie należało do mnichów z Kołbacza). Zachęcam, odwiedźcie te miejsca i dodajcie do obrazów malowanych przez pana Guillou. Można poczuć epokę. Wyobraźnia działa.

Pan autor jest barwną postacią. Zawadiacki w dzieciństwie aż do dotknięcia granic prawa, później agent KGB lewicujący ‘na lewo od lewicy’, cokolwiek to znaczy w Wikipedii. Specjalizował się w powieściach szpiegowskich do czego miał kompetencje. No i napisał średniowieczną trylogię. Czytałem tylko pierwszą cześć. Pisane jest w imponującym stylu. Jak wiemy, z tego okresu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Prosto napisana i banalna książka. Jednak ma swój urok. Pan Rybakow to naturszczyk, uzdolniony, ale nie dbający o rozwinięcie swojego niewątpliwego talentu.
Piszę o tomie 1 i 2 razem. Fantazjowanie na temat Stalina jest o tyle ciekawe, że nie ma zapewne pokrycia w dokumentach historycznych, ale jest zapisem wyobrażeń ludzi lat 60-tych o tym co się działo w latach 30-tych. Książka pisana po słynnym XX Zjeździe KPZR (1956), na którym ujawniono zbrodnie Stalina.
Zaskoczyła mnie spora ilość narracji o seksie choć dosłownych scen tegoż nie ma. Poza tym rozpoznajemy znane nam z życia schematy – łączenie się ludzi w pary, dbałość matek o synów nawet kiedy już są dorosłymi ludźmi, jedna grupa zwalcza drugą grupę, bo zdaje się być inna, itp. Warto przeczytać - czytanie daje przyjemność. Ale nie oczekujcie więcej niż subiektywnego dokumentu epoki.

Prosto napisana i banalna książka. Jednak ma swój urok. Pan Rybakow to naturszczyk, uzdolniony, ale nie dbający o rozwinięcie swojego niewątpliwego talentu.
Piszę o tomie 1 i 2 razem. Fantazjowanie na temat Stalina jest o tyle ciekawe, że nie ma zapewne pokrycia w dokumentach historycznych, ale jest zapisem wyobrażeń ludzi lat 60-tych o tym co się działo w latach 30-tych....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Millennium, Stieg i ja Marie Françoise Colombiani, Eva Gabrielsson
Ocena 6,4
Millennium, St... Marie Françoise Col...

Na półkach:

Trudno mi oceniać tą książkę. Z kilku powodów. Po pierwsze nie znam dorobku pisarza. Po drugie, nie jestem fanem wszelkiej maści aktywistów i aktywizmu. Po trzecie wreszcie, moją nieufność wzbudzają książki pisane przez partnerów pisarzy po ich śmierci. Tu dochodzi dodatkowa okoliczność – pani stara się o spadek po nim. Znając co nieco skandynawskie prawo (mieszkam od ubiegłego stulecia w Skandynawii), wydaje mi się, że fakt bycia czy nie bycia formalną żoną jest dość obojętny w takiej sytuacji. No ale pani, jak wyznaje, nie mieszkała z nim permanentnie co zapewne utrudnia dochodzenie.
Do rzeczy, książka nie jest ciekawa. Nawet jeżeli przyjmie się z życzliwością, że może być podstawą do zrozumienia aktywistów czy wybitnego pisarza. Jest to sztampowa relacja okraszona wynurzeniami o miłości do pana autora. A jak inaczej ma pisać ktoś, kto się stara o tantiemy po nim? Książkę kupiłem, bo leżała w TESCO w skrzyni z książkami zachęcony skandynawskimi realiami. Jednak rozczarowanie. Opisy samounicestwienia mnie nie fascynują. Oddam książkę innym.

Trudno mi oceniać tą książkę. Z kilku powodów. Po pierwsze nie znam dorobku pisarza. Po drugie, nie jestem fanem wszelkiej maści aktywistów i aktywizmu. Po trzecie wreszcie, moją nieufność wzbudzają książki pisane przez partnerów pisarzy po ich śmierci. Tu dochodzi dodatkowa okoliczność – pani stara się o spadek po nim. Znając co nieco skandynawskie prawo (mieszkam od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dostałem w prezencie. Przeczytałem dwa razy choć drugi raz tylko wyrywkowo. Skoro to prezent to nie mogę się nad książką znęcać. Jest to zbiór bardzo krótkich myśli opisanych poetycka proza. Poetycka to nie jest forma ale łączenie myśli w metafory. Te króciutkie opowiadania, niektóre ledwie na stronę czy dwie, nie są wierszami. To jest zdecydowanie proza.
No i czas na sedno. Czytając z niekłamaną przyjemnością musze jednak powiedzieć, że cały czas myślałem o tym, ze bardzo łatwo jest napisać taką książkę. Po prostu robi się notatki typu ‘przyszło mi nagle do głowy’ i jest sto takich notatek i jest książka. Zapewne nie są to bardzo wartościowe spostrzeżenia. Nic nie układa się w spójną wizję świata, jest chaos. Nie można z tych przemyśleń i efektownych spostrzeżeń domyślić się co autor chce przekazać i dlaczego to robi. Nie znam innych książek pana Carrolla zatem nie oceniam go jako pisarza. Ale ta pozycja jest wątpliwa. Daję jej dobra ocenę przez wzgląd na darczyńcę i ze względu na innych czytelników, którzy być może odkryją tu arcydzieło. Nie chcę ich zniechęcać.

Dostałem w prezencie. Przeczytałem dwa razy choć drugi raz tylko wyrywkowo. Skoro to prezent to nie mogę się nad książką znęcać. Jest to zbiór bardzo krótkich myśli opisanych poetycka proza. Poetycka to nie jest forma ale łączenie myśli w metafory. Te króciutkie opowiadania, niektóre ledwie na stronę czy dwie, nie są wierszami. To jest zdecydowanie proza.
No i czas na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałem pozytywne podejście – prezent od pięknej dziewczyny i tematyka, która mnie interesuje. Drugie wrażenie nieco gorsze – żółty papier wydania i beznadziejna jakość kopii rycin i obrazków niewątpliwie robi złe wrażenie.
No ale do dzieła. Czytamy. Początek jest dość dobry. Rodzina i korzenie. Cechy osobowe pana Humbolta są przedstawiane z jednej strony nachalnie – na przykład jego stosunek to natury, jakże pozytywny i pełen entuzjazmu. Z drugiej strony podawany jest nieśmiało rys jego specyficznej seksualności sugerujący, że był homoseksualistą. To nie jest powiedziane wprost i może też nie jest całkiem prawdziwe. W czasach Humbolta mężczyźni wymieniali śmiałe słowa, które jednak nie znaczyły to samo co dzisiaj. Nieważne. Książka jednak strona za stroną rozsypuje się. Pani autorka wyraźnie nie ma potencjału intelektualnego by radzić sobie ze strukturą książki. Im dalej w las tym gorzej.
Teraz trochę o nagrodzie. Rozumiem, że książka była pisana na zamówienie. Nagrodę ma uzyskać kobieta, która popularyzuje Niemca. No i tu wszystko się zgadza. Szkoda, że ktoś kompetentny nie pomógł jej pozbierać i ułożyć wszystko by dobrze się czytało a i książka była połączona w wątki w zgrabny sposób. Wyszło na to, że Humbolt choć był wielki to nie da się o nim za wiele powiedzieć poza powtarzaniem w kółko, że wielka jest siła i potęga natury a on to czuł. No i świat oczywiście jest przepiękny.

Miałem pozytywne podejście – prezent od pięknej dziewczyny i tematyka, która mnie interesuje. Drugie wrażenie nieco gorsze – żółty papier wydania i beznadziejna jakość kopii rycin i obrazków niewątpliwie robi złe wrażenie.
No ale do dzieła. Czytamy. Początek jest dość dobry. Rodzina i korzenie. Cechy osobowe pana Humbolta są przedstawiane z jednej strony nachalnie – na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O Jungu można pisać na różne sposoby. Trudno jest też zrozumieć jego wielkość czytając wyrwaną z całości pozycje. Jednak dla mnie jedno jest pewne – nikt tak jak on nie pomógł mi w zrozumieniu siebie.

Sokrates powiedział ‘wiem, że nic nie wiem’. I przydaje się tym słowom nieopisaną magię. Tymczasem Sokrates zakończył tym zdaniem dłuższy wywód. Ludzie wiedza co jest dobre a co jest złe. Ludzie wiedza, co jest moralne a co jest niemoralne. Ludzie wiedza, że żyć moralnie i zgodnie z zasadami jest korzystniej. A mimo to grzeszą i zachowują się podle. Wiem, że nic nie wiem.

No i Jung wyjaśnia nam skąd to się bierze. Ja wiem dzisiaj, dlaczego żyłem w rozterkach moralnych i robiłem coś przeciwko bliskim. Ale mimo to robiłem.

Pojęcie archetypów, a jeszcze lepiej pojęcie cienia, wyjaśnia nasze nieustanne zmaganie z tym co nieświadome w kontrze do świadomości. Na nasze nieszczęście, to co zostało wdrukowane w nas przez miliony lat i zdało egzamin przez miliony lat – w końcu jesteśmy na tym świecie – nie zdaje egzaminu w życiu społecznym cywilizacji ludzkiej. Ta ma ledwie 6 tysięcy lat (?). Nie unikniemy tego konfliktu, ale świadomość jego istnienia pomoże zrozumieć nam to co robimy. A to już wielka sprawa. No i nie bez znaczenia jest fakt, że to nieświadome jest znacznie, znacznie silniejsze od tego co świadome. Postępujemy nieracjonalnie a Jung daje nam do ręki klucz by rozumieć lepiej świat i nas samych.

O Jungu można pisać na różne sposoby. Trudno jest też zrozumieć jego wielkość czytając wyrwaną z całości pozycje. Jednak dla mnie jedno jest pewne – nikt tak jak on nie pomógł mi w zrozumieniu siebie.

Sokrates powiedział ‘wiem, że nic nie wiem’. I przydaje się tym słowom nieopisaną magię. Tymczasem Sokrates zakończył tym zdaniem dłuższy wywód. Ludzie wiedza co jest dobre a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ukrywam, że przeczytałem przed pisaniem o tej powieści inne opinie na naszym forum. Ach, dużo jest zdolnych ludzi z literackim zacięciem! Skoro czytałem innych to nie chce się powtarzać. A będzie trudno. Co mnie przejęło w "The Cider House Rules”? No oczywiście beznamiętne opisywanie różnych przypadków aborcji. Tak, ludzie, których zaskakuje nowa sytuacja – ciąża – byli przejęci. Mają myśli pewnie inne niż mają dzisiejsi uczestnicy podobnych sytuacji. Ale przejmują się. Tymczasem u Irvinga wiele osób uwikłanych w proceder usuwania płodów ma do czynienia z tymi aktami często. I przez to są one właśnie takie jak dzisiaj wiele osób chce, by zostały postrzegane. Bezuczuciowe i zawodowo poprawne akty usuwania ciąży. I co mnie dotknęło – nie można po tej książce przestać myśleć o scenie, w której chłopiec, Homer, niesie w metalowym naczyniu chirurgicznym resztki dużego płodu. To też akt. To nazywa się zapewne zneutralizowanie odpadu medycznego. Czy przychodzi na myśl także słowo marnotrawstwo? Okropna oczywistość tej sceny daje naprawdę do myślenia. I to chyba jest coś, co pozostało we mnie po tej książce. Reszta jest dobrą literaturą, tak. Ale czasami coś z literatury zostaje na półce w sercu. Mocne.

Nie ukrywam, że przeczytałem przed pisaniem o tej powieści inne opinie na naszym forum. Ach, dużo jest zdolnych ludzi z literackim zacięciem! Skoro czytałem innych to nie chce się powtarzać. A będzie trudno. Co mnie przejęło w "The Cider House Rules”? No oczywiście beznamiętne opisywanie różnych przypadków aborcji. Tak, ludzie, których zaskakuje nowa sytuacja – ciąża – byli...

więcej Pokaż mimo to