Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

To nie jest niestety Mona Kasten w swojej najlepszej wersji, ale liczę, że kolejne części trochę bardziej rozbudują tę historię, bo ma potencjał. :)

To nie jest niestety Mona Kasten w swojej najlepszej wersji, ale liczę, że kolejne części trochę bardziej rozbudują tę historię, bo ma potencjał. :)

Pokaż mimo to

Okładka książki Czerwona baśń Wiktoria Korzeniewska, Agnieszka Wajda
Ocena 7,7
Czerwona baśń Wiktoria Korzeniews...

Na półkach: , , ,

Dawkowałam sobie tę historię niczym najlepszą tabliczkę czekolady 🍪. Oto najlepsza książka 2020 r.

Piękna wariacja baśni, które znamy z dzieciństwa. To wszystko oplata, niczym gałęziami w sercu puszczy, słowiański klimat. Powieść zamiast na rozdziały dzieli się na baśnie, a każdą rozpoczyna fragment dziecięcej kołysanki lub wyliczanki. Dodatkowo, każda kolejna baśń coraz bardziej wyjaśnia nam sekrety fabuły, której obiecałam nie zdradzać, aby każdy mógł ją odkrywać kawałek po kawałku. Czytelnik odnosi wrażenie, że słowa, niczym niewidzialna ręka, wciągają go coraz głębiej w fikcyjny las, a czas przestaje mieć znaczenie. Kolejnym atutem historii jest przepiękny, niemal hipnotyzujący, język jakim została napisana książka. Wiktoria, niczym dawni bajarze, ma wspaniały talent do snucia historii. Każda słowo ożywa na kartach książki tworząc w naszej wyobraźni iście hollywoodzką ekranizację. Pomimo, że nie brakuje tu życiowych mądrości i wielu morałów, a także bajkowych postaci, nie jest to książka dla dzieci. „Czerwona baśń” jest bajką mroczną i krwistą, taką jakie bracia Grimm spisywali zanim zostały one złagodzone i przeznaczone dla dziecięcego odbiorcy.

Myślę, że Tim Burton byłby zachwycony, gdyby ktoś mu zaproponował, aby został reżyserem ekranizacji. Wiktoria, pisz więcej!❤😍

Dawkowałam sobie tę historię niczym najlepszą tabliczkę czekolady 🍪. Oto najlepsza książka 2020 r.

Piękna wariacja baśni, które znamy z dzieciństwa. To wszystko oplata, niczym gałęziami w sercu puszczy, słowiański klimat. Powieść zamiast na rozdziały dzieli się na baśnie, a każdą rozpoczyna fragment dziecięcej kołysanki lub wyliczanki. Dodatkowo, każda kolejna baśń coraz...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sapiens. Powieść graficzna. Narodziny ludzkości. Tom 1 Daniel Casanave, Yuval Noah Harari, David Vandermeulen
Ocena 7,8
Sapiens. Powie... Daniel Casanave, Yu...

Na półkach: , ,

Kształtowanie się ziemi i zwierząt, a także początki ludzkości to jedne z moich ulubionych zagadnień historycznych. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok tytułu „Sapiens. Opowieść graficzna” wydanego niedawno przez Wydawnictwo Literackie. Książka jest nową odsłoną bestselleru „Sapiens. Od zwierząt do bogów” izraelskiego historyka Yuvala Noaha Harari. Została jednak przedstawiona w wersji komiksu.
°
Czasem trudno jest nam zrozumieć skomplikowane procesy ewolucyjne istot na ziemi. Zastanawiamy się co dokładnie odróżnia nas od zwierząt i jak to jest z tymi gatunkami, genami i teoriami krzyżowania się czy zastąpienia. Dlaczego człowiek często postępuje tak, a nie inaczej? I do czego to prowadzi? Podobne dylematy męczą Zoe, bohaterkę tej książki. Dziewczynka jest siostrzenicą profesora Harari i zadręcza go pytaniami. Wraz z nią i jej wujkiem odbywamy podróż przez historię człowieka. Profesor Harari zabiera siostrzenicę w różne lokalizacje na kuli ziemskiej oraz w czasie. Ciekawe miejsca i spotkania z intrygującymi postaciami na kartach tej książki krok po kroku odkrywają przez nami zagadkę czym jest człowiek i jak funkcjonuje.
°
Wiele zagadnień zostało przedstawionych w formie humorystycznej. Mamy więc wiele żartów, starożytne postaci rozmawiają współczesnym slangiem, pojawiają się superbohaterowie, a niektóre fakty zostają przedstawione jako fragment reklamy czy wywiadu. Chcecie zobaczyć reality show z jaskiniowcami! Mówię Wam! A to nie wszystko, ale nie będę zdradzać wszystkiego.
°
Książka jest naprawdę świetnie przemyślana i na pewno zachęci wiele nastolatków, a także dorosłych do odkrywania tajemnicy „kim jesteśmy i dokąd zmierzamy”. Na końcu znajduje się też niezła puenta całego naszego istnienia. Z racji tego, że pojawia się tu wiele skomplikowanych zagadnień, myślę, że książka przeznaczona jest dla wieku +13 i świetnie uzupełni wiedzę szkolną lub pozwoli ją lepiej zrozumieć. Na przykład ja sama odkryłam m.in., że niedawno odkryto nowy wymarły gatunek człowieka.

Kształtowanie się ziemi i zwierząt, a także początki ludzkości to jedne z moich ulubionych zagadnień historycznych. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok tytułu „Sapiens. Opowieść graficzna” wydanego niedawno przez Wydawnictwo Literackie. Książka jest nową odsłoną bestselleru „Sapiens. Od zwierząt do bogów” izraelskiego historyka Yuvala Noaha Harari. Została jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Realny świat” jest powieścią uniwersalną. W zależności od wieku, każdy wyciągnie z niej odpowiednie wartości. Dla dzieci będzie to opowieść o odnajdywaniu siebie i przyjaźni. Dla rodziców może być formą podręcznika jak spoglądać na dzieci, które są introwertykami. Autorka świetnie bowiem ukazuje punkt widzenia dziecka, jego myśli i fantazję. Przedstawia również próbę zrozumienia świata dorosłych przez dziecko. Spodobał mi się również sposób przedstawienia samych dorosłych w powieści. Są bardzo różni i praktycznie każda postać podchodzi do młodych bohaterów inaczej, co bardzo urozmaica fabułę. Kończąc lekturę pomyślałam wręcz, że można by o tej historii napisać pracę dyplomową, bo można ją analizować pod różnymi kątami w zależności od wątku, a jest ich tu zdecydowanie więcej niż zakłada sam opis od wydawcy. Jeśli lubicie książki, które nie tylko pełnią funkcje rozrywkowe, a sprawiają, że zamyślicie się na chwilę, to gorąco Wam polecam „Realny świat”.

„Realny świat” jest powieścią uniwersalną. W zależności od wieku, każdy wyciągnie z niej odpowiednie wartości. Dla dzieci będzie to opowieść o odnajdywaniu siebie i przyjaźni. Dla rodziców może być formą podręcznika jak spoglądać na dzieci, które są introwertykami. Autorka świetnie bowiem ukazuje punkt widzenia dziecka, jego myśli i fantazję. Przedstawia również próbę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Magiczny ekspres” jest jedną z tych książek, której świat wciąga cię od samego początku i masz wielką ochotę pozostać w nim na zawsze. Łączy on bowiem wiele przeciwieństw, np. magię i technologię czy nowoczesność i retro. Dodatkowo autorka wymyśliła cały szereg spójnych zasad, którymi rządzi się ten fikcyjny świat. Mogłabym jeździć Ekspresem Międzykontynentalnym bez końca.

Przede wszystkim jednak jest to książka, która ukazuje masę wartości: od przyjaźni, przez wolność i swobodę po wiarę we własne możliwości. To co najbardziej mnie urzekło to, to, że powieść stara się przekazać nadzieję osobom (tu konkretnie dzieciom), które mogą uważać, że z powodów rodzinnych i/lub finansowych nie mogą marzyć o dobrej przyszłości. Flinn mierzy się też z wieloma stereotypami. Z powodu imienia czy stroju często brana jest za chłopca. Jej przyjaciele także postrzegani są przez pryzmat tego co robią, jak wyglądają i skąd pochodzą. Mamy tutaj także bardzo uroczo zarysowany wątek pierwszego zauroczenia.

Powieść ma jedną małą wadę. Mocno oparta jest na filmie „Ekspres Polarny”, co jest totalną zaletą, i stety, bądź niestety, na Harrym Potterze. Wiele scen, bohaterów, a nawet dialogów jest wyraźnie skopiowana z Pottera i przerobiona na potrzeby tej opowieści. Jednak całość i otoczka tej historii jest tak bardzo magiczna, tajemnicza i swojska, że zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo moja wyobraźnia działała na najwyższych obrotach i bawiłam się wybornie. Mega nie mogę doczekać się na tom 2 i 3.

„Magiczny ekspres” jest jedną z tych książek, której świat wciąga cię od samego początku i masz wielką ochotę pozostać w nim na zawsze. Łączy on bowiem wiele przeciwieństw, np. magię i technologię czy nowoczesność i retro. Dodatkowo autorka wymyśliła cały szereg spójnych zasad, którymi rządzi się ten fikcyjny świat. Mogłabym jeździć Ekspresem Międzykontynentalnym bez końca....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Główną bohaterką „Wszystkich znaków na niebie i ziemi” jest siedemnastoletnia Josie. Od kilku lat jej życie przypomina tułaczkę. Wraz z mamą ciągle przeprowadzają się z miasta do miasta. Wszystko to po wielkiej, tajemniczej awanturze, która rozegrała się między mamą i babcią dziewczyny. Wtedy to Josie opuściła rodzinne miasteczko Beauty pozostawiając w nim swojego najlepszego przyjaciela zmagającego się z dramatycznym wydarzeniem. Akcja rozpoczyna się kiedy Josie wraca do Beauty, aby z mamą poprowadzić rodzinną księgarnię. Na miejscu dowiaduje się, że Lucky uważany jest teraz za miejscowego buntownika i rozrabiakę. Jednak pewne wydarzenie stawia ich ponownie na tej samej drodze.

Znów nie mogłam się oderwać od książki Jenn Bennett. Autorka kolejny raz udowodniła mi, że obok Kasie West, nie ma sobie równych, jeśli chodzi o proste obyczajówki young adult. Każdy bohater jest bardzo dobrze napisy, nie ma tu przerysowań, a fabuła nie jest banalna, pomimo, że domyślamy się jakie będzie zakończenie. Nie jest to książka z oklepanymi już schematami imprez, seksu, życia bez hamulców czy trudnych tematów typu śmierć czy choroba. Właściwie książka jest bardzo prosta i romantyczna, ale nie przesłodzona. Tym razem autorka zaskoczyła mnie jednak jeszcze czymś, czego po powieści obyczajowej nigdy bym się nie spodziewała. Klasyczna obyczajówka polega na tym, że główni bohaterowie ciągle czegoś sobie nie mówią, okłamują się, albo boją się powiedzieć o swoich uczuciach. Przez to mamy cały ciąg przyczynowo skutkowy tworzących oś fabuły, a bohaterowie wszystkie uczucia wyznają sobie w finale. We „Wszystkich znakach na niebie i ziemi” Josie i Lucky rozmawiają od praktycznie samego początku. Cała ich relacja jest oparta na prawdzie i próbie porozumienia. Mówią sobie co czuli gdy się rozstali, co ich gryzie teraz, próbują naprawić straconą relację.

I wiecie co? Pomimo tego, można napisać obyczajówkę, która całkowicie wciąga. Jenn Bennett porusza bowiem także szereg innych problemów, a rozmowy głównej pary magicznie nie sprawiają, że wiele przeszkód na ich drodze przestaje istnieć. Josie dużo czasu poświęca także swojej pasji – fotografii znaków, a Lucky jest związany z rodzinną firmą oraz odczuwa siłę plotek krążących na jego temat. Josie ma też wiele problemów z mamą, która nie mówi jej prawdy o słynnej awanturze. Trudna jest także jej relacja z kuzynką, która zadaje się z towarzystwem, które nie przepada na Josie i jej przyjacielem. Jest także jeszcze masa innych wątków, o których nie chcę Wam pisać, aby nie przedstawić całej książki. Całość oplata motyw wody, ponieważ Beauty jest miasteczkiem portowym i słynie z wielu wodnych imprez i turystyki. Ma to ogromny wpływ na klimat książki oraz wydarzenia, które rozgrywają się na kartach powieści. Jenn Bennett stworzyła z tych wszystkich wątków wciągającą historię, która spodoba się nie tylko nastolatkom, ale także starszym czytelnikom. Polecam z całego serduszka „Wszystkie znaki na niebie i ziemi” jak i dwa pozostałe tytuły autorki.

Główną bohaterką „Wszystkich znaków na niebie i ziemi” jest siedemnastoletnia Josie. Od kilku lat jej życie przypomina tułaczkę. Wraz z mamą ciągle przeprowadzają się z miasta do miasta. Wszystko to po wielkiej, tajemniczej awanturze, która rozegrała się między mamą i babcią dziewczyny. Wtedy to Josie opuściła rodzinne miasteczko Beauty pozostawiając w nim swojego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka oparta jest na prawdziwej historii paryskiego mieszkania Marthe de Florian, które odkryto w 2010 r. Jeżeli lubicie takie zaskakujące historie to polecam obejrzeć sobie zdjęcia tego mieszkania w Internecie. Robią ogromne wrażenie. Do przeczytania książki skusił mnie również fakt, że powieść porusza czasy II wojny światowej w Paryżu. Od jakiegoś czasu lubię dowiedzieć się jak wyglądała wojna w innych krajach oczami cywilów. Ogromnie poszerza to horyzonty i uczy zrozumienia.

Sposób prowadzenia narracji przypomina mi trochę „Najdłuższą podróż” Nicholasa Sparksa. Na zmianę śledzimy bowiem losy Alice oraz Adalyn, które w pewien sposób łączą się na koniec. Świetnie wyglądałoby to na filmie! „Dziewczyna z Paryża” jest powieścią młodzieżową, ale autorka nie boi się poruszać w niej ciężkich wojennych tematów, a niektóre momenty łamią serce. Czuć strach i niepewność bohaterów w każdej scenie. W historie wplątane są także wątki codzienności, które wpływają na charakter i decyzje bohaterów. Autorka ukazuje również rozbieżny tok myślenia Paryżan po zajęciu kraju przez Hitlera. Postać Adalyn zrobiła na mnie ogromnie wrażenie i byłam z niej dumna, że zdecydowała się pracować dla grupy partyzanckiej. Poruszyła mnie jej odwaga, siła, determinacja oraz niesamowita wierność ideałom oraz przyjaciołom. Współcześnie, Alice mierzy się z problemami XXI wieku. Próbuje zrozumieć dziwne zachowania swojej mamy i spróbować rozmawiać z rodzicami o tym co się dzieje w ich rodzinie.

Bardzo dobrze autorka wkomponowała w to wszystko także wątek pierwszej miłości, który w przypadku obu dziewczyn został przedstawiony naturalnie i niesamowicie uroczo. Kibicowałam obu parom z całego serca. Bardzo wyraźnie jest tu także zaznaczona siła przyjaźni między podziałami.

Jak widzicie, podobało mi się w tej książce absolutnie wszystko. Nie mogłam się od niej oderwać, a każdy rozdział kończył się tak, że musiałam zaraz czytać następny. Zauważyłam na goodreads, że na przyszły rok zaplanowana jest premiera kolejnej książki Jordyn Taylor i liczę, że będzie równie urzekająca co ta. Polecam za całego serca! 🔥❤️

Książka oparta jest na prawdziwej historii paryskiego mieszkania Marthe de Florian, które odkryto w 2010 r. Jeżeli lubicie takie zaskakujące historie to polecam obejrzeć sobie zdjęcia tego mieszkania w Internecie. Robią ogromne wrażenie. Do przeczytania książki skusił mnie również fakt, że powieść porusza czasy II wojny światowej w Paryżu. Od jakiegoś czasu lubię dowiedzieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja całej trylogii, ale bez spoilerów!
Kiedy zaczynałam przygodę z „Nieodgadnionym”, byłam pewna, że to historia o nawiedzonej szkole. Niestety, duchów w tej opowieści nie znajdziecie, ale za to świetnie skrojoną zagadkę, której wątki odkrywane są po kawałku tom po tomie. Stevie zostaje przyjęta do elitarnej szkoły, w której przed wojną doszło do porwania i morderstw. Przez lata nikomu nie udało się rozwiązać zagadki porywacza, ani odnaleźć zaginionej córeczki fundatora szkoły – pana Ellinghama. Stevie jest miłośniczką kryminałów, tajemnic i zagadek i za punkt honoru postawiła sobie, że znajdzie rozwiązanie tej historii. Nieoczekiwanie, w szkole dochodzi do kolejnej tragedii.

To co najbardziej podobało mi się w tej trylogii to fakt, że tajemnica była rozwiązywana powoli, a każdy tom wnosił coś nowego i ciągle mieszał w analizie, ale poszerzał świat przedstawiony. Świetnym zabiegiem było także podzielenie powieści na dwa tory fabularne. Raz śledzimy wydarzenia w latach 30-tych a raz współcześnie. Pierwszy tom jest słabszy niż następne, ponieważ dopiero wprowadza nas w całą historię, a autorka chyba zbyt mocno wykreowała współczesnych bohaterów na ekscentryków. Chciałabym to zaznaczyć, żebyście się nie zrażali, bo kiedy dojdziecie do finału będziecie chcieli mieć od razu pod ręką tom drugi, a potem trzeci. Tom trzeci to majstersztyk, cała historia córki Ellinghama i jej poszukiwania a potem wyjawienie prawdy czy żyje czy nie – zaskoczenie! Szkoda, że nie było duchów i nawiedzeń, ale to jedna z najfajniejszych historii jakie czytałam w tym roku i nie żałuję, że się skusiłam, bo miałam naprawdę wiele frajdy w analizowaniu całej tej historii.

Recenzja całej trylogii, ale bez spoilerów!
Kiedy zaczynałam przygodę z „Nieodgadnionym”, byłam pewna, że to historia o nawiedzonej szkole. Niestety, duchów w tej opowieści nie znajdziecie, ale za to świetnie skrojoną zagadkę, której wątki odkrywane są po kawałku tom po tomie. Stevie zostaje przyjęta do elitarnej szkoły, w której przed wojną doszło do porwania i morderstw....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wyspa na końcu świata” to oparta na faktach opowieść o wyspie Culion na Filipinach, na której w latach 1906-1998 znajdowała się kolonia ludzi chorych na trąd. Akcja powieści rozpoczyna się właśnie w 1906 a główną bohaterka jest dwunastoletnia Amihan. Dziewczynka mieszka wraz z mamą cierpiącą na tę chorobę. Pewnego dnia wysłannicy rządowi na czele z panem Zamorą decydują się na wywiezie zdrowych dzieci z wyspy. Wśród nich jest tak Amihan, która nie może pogodzić się z rozstaniem z ukochaną mamą i zamieszkaniem w sierocińcu, którym zarządzać ma właśnie pan Zamora, zapalony kolekcjoner motyli.

„Wyspa na końcu świata” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Kiran Millwood Hargrave, ale na pewno nie ostatnie. Już mam zamówioną „Dziewczynkę z atramentu i gwiazd” i zamierzam zabrać się za nią jak tylko do mnie dotrze, bo „Wyspa...” całkowicie wbiła mnie w fotel. Książka porusza trudny temat i już po kilku stronach zastanawiałam się kto jest odbiorcą tej historii. Powieść poniekąd kierowana jest do młodych nastolatków, ale myślę, że to nie wiek jest tu wyznacznikiem, ale nasza wrażliwość. Mówimy tu przecież o trądzie i o śmierci. Nie każdy gotowy jest na takie wyzwanie i nie jednego dorosłego ściśnie w gardle podczas poznawania tej historii, a co dopiero nastolatka. Wszystko też zależy oczywiście od dojrzałości czytelnika, ale wiem, że ja mając 12 lat byłabym zszokowana i przerażona taką tematyką. W tym wieku patrzyłam jeszcze na świat przez różowe okulary a rodzice oszczędzali mi trudnych tematów. Zgodzę się więc z Danielem i Natalią ze Strefy Czytacza, że ciekawą opcją jest czytanie tej książki wspólnie i omawianie jej fragment po fragmencie. W każdym wieku odbierzemy ją bowiem inaczej i warto wymieniać się tymi wrażeniami, bo ta książka zmienia coś w ludzkiej duszy. Jest piękna i uczy jak należy patrzeć na drugiego człowieka. Historię Amihan po prostu się pochłania, pomimo tego, że nie jest ona usłana różami. Kibicujemy dziewczynce całym sercem w jej podróży, dojrzewamy wraz z nią i uczymy się odróżniać biel od czerni oraz szarość. Chcę więcej tak mądrych książek i cieszę się, że czuję się na siłach, aby je poznawać, bo jest to fantastyczna przygoda przez historię ludzkości i człowieczeństwa.

Wyspa na końcu świata” to oparta na faktach opowieść o wyspie Culion na Filipinach, na której w latach 1906-1998 znajdowała się kolonia ludzi chorych na trąd. Akcja powieści rozpoczyna się właśnie w 1906 a główną bohaterka jest dwunastoletnia Amihan. Dziewczynka mieszka wraz z mamą cierpiącą na tę chorobę. Pewnego dnia wysłannicy rządowi na czele z panem Zamorą decydują się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zazwyczaj kiedy myślimy o prequlach oblatuje nas strach. Zwłaszcza, jeśli książka zostaje wydana kilka lat po premierze ostatniego tomu cyklu. Zastanawiamy się czy autor rzeczywiście ma pomysł czy jest to zwykły skok na kasę. Suzanne Collins dała radę a nawet powiedziałabym, że przeskoczyła sama siebie, bo „Ballada ptaków i węży” podobała mi się bardziej niż „Igrzyska śmierci”. Na początku zachodziłam w głowę co ciekawego jest w takiej postaci jak Coriolanus Snow – przechrzczonym przeze mnie na Coronawirusa Snowa, bo nie dawałam sobie rady z jego imieniem. Byłam pewna, że o wiele ciekawszym wątkiem byłyby igrzyska Haymitcha. Suzanne Collins totalnie mnie zaskoczyła, bo raptem okazało się, że Corio jest ciekawszą postacią niż na początku przypuszczałam, a przede wszystkim bardzo naturalną, ludzką, nieschematyczną. W momencie kiedy go poznajemy na kartach tej książki ma 18 lat. Mieszka wraz z kuzynką i babcią w apartamencie Snowów w sercu Kapitolu i klepie biedę. Rodzina stara się zrobić wszystko, aby nikt się o tym nie dowiedział, bo nazwisko Snow zawsze należało do szlachetnych. Corionalus widzi swoją okazję w nadchodzących 10tych Głodowych Igrzyskach. Marzy, aby zostać mentorem. Niespodziewa się jednak, że jego Trybutką zostanie dziewczyna z 12 dystryktu. Więcej zradzać Wam nie zamierzam, bo uważam, że odkrywanie tej historii strona po stronie to błogosławieństwo dla każdego fana tego świata.

To co powinno być dla Was istotne to fakt, że tę książkę można czytać bez znajomości Igrzysk. Wszystko jest tu od początku tłumaczone i nikt nie poczuje się atakowany informacjami, które zrozumieją tylko fani poprzedniego cyklu. Autorka jednak bardzo subtelnie zostawia tzw. easter eggi dla tych, którzy przygody Katniss mają już za sobą. Jest tu parę momentów, które nazwałabym pięknymi ukłonami do fanów.

To co może niektórych zaskoczyć to stonowany klimat powieści. Nie ma tu ciągłych wybuchów i wystrzałów ani szybkiej akcji. Wszystko rozwija się powoli i myślę, że jeżeli ktoś nastawił się na coś mocniejszego to może się zawieść. Autorka skupiła się na tym, aby pokazać czytelnikom jak przebiega proces zmiany człowieka. Jakie sytuacje z życia stopniowo na nas wpływają i nas kształtują, a to sprawia, że „Ballada ptaków i węży” jest książką nieprzewidywalną, bo autorka ucieka od typowych schematów, które dobrze się sprzedają. Oprócz historii Corionalusa świetnym wątkiem jest jeszcze proces kształtowania się samych Głodowych Igrzysk. Jeśli spodziewacie się stylistów skakających nad Trybutami, wielkich sponsorów i pompy to bardzo się zawiedziecie . Więcej nie zdradzę, ale Susanne Collins pięknie opisała jak to wszystko raczkuje, nieoszczędzając czytelnikowi nieludzkiego zachowania i grozy, do której przywykliśmy przy „Igrzyskach śmierci”. Strach pomyśleć co czego ludzie są zdolni.

Jestem zachwycona, naprawdę zachwycona, bo pomimo tego stonowanego tonu prowadzenia akcji, każda sytuacja, która rozgrywa się na kartach tej powieści jest wciągająca a praktycznie każdy rozdział kończy się w taki sposób, że musimy zacząć czytać następny. Coriolanus Snow nie urodził się zły, urodził się ambitny, ale pewne sytuacje doprowadziły do tego, że stał się tym kim się stał, a ja zachęcam do zapoznania się z jego historią.

Zazwyczaj kiedy myślimy o prequlach oblatuje nas strach. Zwłaszcza, jeśli książka zostaje wydana kilka lat po premierze ostatniego tomu cyklu. Zastanawiamy się czy autor rzeczywiście ma pomysł czy jest to zwykły skok na kasę. Suzanne Collins dała radę a nawet powiedziałabym, że przeskoczyła sama siebie, bo „Ballada ptaków i węży” podobała mi się bardziej niż „Igrzyska...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Podróż poślubna” to idealna książka na wakacje, doła, Rów Mariański, do wanny, pociągu, samolotu i właściwie wszędzie, gdzie potrzebujecie się odprężyć. Jeśli lubicie historie w stylu „Oświadczyn po irlandzku” czy powieści „Wredne igraszki” to tym bardziej Wam się spodoba. To jest typowa historia miłosna z wątkiem „od nienawiści do miłości” oraz mającą wiecznego pecha bohaterką, przy której macie się pośmiać i wytworzyć masę endorfin, odprężyć się i zapomnieć o tym głupim kanarze z autobusu, który akurat miał czelność tego ranka was zaskoczyć. Całość otoczona jest w pięknymi opisami Maui oraz dużą rodziną Olive, która ma w planach wtrącać się w życie każdego członka rodziny. Autorki zaserwowały nam także słodko-gorzkie zakończenie! Jesteście ciekawi jak do tego doszło? Zapraszam do lektury.

„Podróż poślubna” to idealna książka na wakacje, doła, Rów Mariański, do wanny, pociągu, samolotu i właściwie wszędzie, gdzie potrzebujecie się odprężyć. Jeśli lubicie historie w stylu „Oświadczyn po irlandzku” czy powieści „Wredne igraszki” to tym bardziej Wam się spodoba. To jest typowa historia miłosna z wątkiem „od nienawiści do miłości” oraz mającą wiecznego pecha...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uwielbiam powieści Mony Kasten a ostatnio znów mogłam wrócić do jej twórczości dzięki piątemu tomowi cyklu „Again”.

W „Dream again” główną parę stanowią Jude i Blake. Jude właśnie przyjechała do brata do Woodshill po tym jak stacja zakończyła emisje popularnego serialu, w którym grała. Dziewczyna przeżyła w Hollywood sporo cierpień, o których nie chce nikomu mówić. Nieoczekiwanie, dowiaduje się, że z jej bratem Ezrą mieszka Blake, jej były chłopak, z którym zerwała, aby robić karierę w Los Angeles. Blake’a stali czytelnicy mogli już poznać w poprzednim tomie – „Hope again”. Chłopak był gwiazdą akademickiej drużyny koszykarskiej, do czasu aż złamała go kontuzja, z którą Blake nie potrafi poradzić sobie psychicznie. Pojawienie się jego byłej, ukochanej dziewczyny może doprowadzić go na skraj załamania, albo pozwolić mu wrócić do gry.

Zgodnie z tytułem, ta historia opiera się na marzeniach i jest to chyba najbardziej dojrzała emocjonalnie powieść z cyklu. Jude i Blake odbudowują swoje zaufanie bardzo stopniowo a my czujemy każdą drzazgę, która wkradła się w ich serca. Jednocześnie powieść ogromnie przywraca w wiarę we własne możliwości i daje motywację do spełniania marzeń. W poprzednich tomach, autorka kładła za to duży nacisk na motyw przyjaźni i wyraźnie widać było jak bohaterowie z wszystkich dotychczasowych tomów trzymają ze sobą sztamę.

Od tej powieści zaczyna się tworzyć prawdopodobnie nowa ekipa i pierwszy raz odczułam dość mocno brak poprzednich postaci, którzy pojawiają się tylko epizodycznie. Mona Kasten chyba zaczęła zdawać sobie sprawę, że tak duża ilość osób nie jest w stanie tworzyć naprawdę oddanej przyjaźni. Ostatecznie kiedyś przy finale cyklu siedziałoby przy sobie po 20-30 osób w klubie. Prawie małe wesele. Wątek Blake’a i Jude urozmaica historia miłosna Ezry, która została potraktowana troszkę po macoszemu i liczę, że autorka odda mu głos w kolejnej książce. A jeśli nie to w domu mieszka jeszcze dwóch innych koszykarzy, których historie także bym przeczytała. Smutno mi trochę, że znów muszę opuszczać Woodshill, bo ten cykl ma w sobie coś takiego, że człowiek ogromnie mocno przywiązuje się do bohaterów i szybko staje się ich papierowym przyjacielem.

Uwielbiam powieści Mony Kasten a ostatnio znów mogłam wrócić do jej twórczości dzięki piątemu tomowi cyklu „Again”.

W „Dream again” główną parę stanowią Jude i Blake. Jude właśnie przyjechała do brata do Woodshill po tym jak stacja zakończyła emisje popularnego serialu, w którym grała. Dziewczyna przeżyła w Hollywood sporo cierpień, o których nie chce nikomu mówić....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Śnieżna siostra Lisa Aisato, Maja Lunde
Ocena 8,8
Śnieżna siostra Lisa Aisato, Maja L...

Na półkach: , ,

Bardzo piękna opowieść na świąteczny czas dla małych i dużych, ale wyraźnie widać jak postać Hedvig była inspirowana Anią z Zielonego Wzgórza ;)

Bardzo piękna opowieść na świąteczny czas dla małych i dużych, ale wyraźnie widać jak postać Hedvig była inspirowana Anią z Zielonego Wzgórza ;)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Teraz niektórzy mnie pewnie zlinczują, ale „Narzeczona” jest dla mnie mocnym średniaczkiem. Przypominając sobie ostatnio ukochane „Rywalki” natknęłam się na wywiad z Kierą Cass w dodatku „Książę i gwardzista”. Tam autorka opowiadała, że miała pomysł na historię, w której dziewczyna ma wyjść za księcia, ale kocha innego i pragnie z nim być. Nieoczekiwanie, America i Maxon po prostu musieli być razem więc podejrzewam, że „Narzeczona” powstała na tym samym pomyśle.

W moim odczuciu ta historia byłaby o wiele bardziej intrygująca, gdyby jej akcja rozgrywała się w uniwersum „Rywalek” tylko w innym królestwie, a od czasu do czasu w rozmowach pojawiała się Illéa. Dlaczego? Promocja tej historii przebiegała tak, że właściwie nikt do końca nie wiedział jakiej fabuły ma się po niej spodziewać. Kiedy pojawiła się okładka, tak bardzo podobna do „Rywalek”, pomyślałam, że tu także będą eliminacje na królową. Pierwotny zarys historii także skłaniał do takiego wyobrażenia. Kiedy jednak czytelnik zaczyna czytać „Narzeczoną” nagle jest wrzucony w zupełnie inny świat, którego nic a nic nie rozumie, bo wszystko zaczyna się bardzo nagle, jakby od drugiego odcinka serialu. Pojawiają się nazwy przeróżnych królestw i prowincji, a także imiona poprzednich królów i królowych Koroanii. Nikt zbytnio nam tego nie tłumaczy, widzimy tylko pojedyncze myśli głównej bohaterki, która raptem coś sobie uzmysławia. O wiele łatwiej byłoby myśleć o tej historii, gdyby właśnie rozgrywała w uniwersum „Rywalek”.

Jeżeli świat fikcyjny leży to chociaż podtrzymują go bohaterowie niczym Atlas nieboskłon. Kiedy w „Rywalkach” poznajemy Americę, Aspena i Maxona powoli poznajemy ich relacje, uczucia i to kim kto jest i kim się czuje. Wszystko jest nam tłumaczone. Możemy lubić Americę, albo nie, ale na pewno jesteśmy świadomi jej działań. Byłam przy końcu „Narzeczonej” a nadal nie czułam specjalnych uczuć do Hollis, Jamesona i Silasa. Po prostu byli i pałętali się w mojej wyobraźni podczas czytania jak aktorzy na ekranie w nudnym filmie klasy B. Byli po prostu zbyt płascy myśląc i mówiąc ciągle to samo. Szkoda, bo Hollis miała ogromny potencjał ze swoim wyborem, tak samo jak Silas, u którego urzekła mnie jego profesja i sposób patrzenia na świat. Co z tego, skoro facet praktycznie robi za tło, a autorka woli poświęcać czas na ciągłe opisywania jak to król Jameson wybucha śmiechem za każdym razem, gdy Hollis coś powie lub opisywania rozmów Hollis ze swoimi dwórkami, które w większości nic nie wnoszą do historii. Książka promowana jest jako zakazany romans, a według mnie on praktycznie nie istnieje. Między bohaterami nie ma żadnej chemii, a w ciągu jednego tomu ich relacja nabiera tempa z szybkością F16. Tak się nie robi!

Autorka miała niezły pomysł na fabułę, ale na nim się skończyło. Kiera Cass po prostu nie udźwignęła tego. Świat, który miał niesamowitą historię do opowiedzenia nie został czytelnikowi dokładnie przedstawiony. Brak mu mocnych fundamentów, które udźwignęłyby tak rozbudowaną konstrukcję. Trochę aż dziw bierze, że książka została napisana po „Rywalkach”, bo Kiera pisać umie i ma przy tym świetny styl dzięki któremu przez książkę się płynie. To ją ratuje! Idąc moją logiką ta książka powinna być lepsza od „Rywalek” a nie jest! Jest to za to kolejna historia, w której coś jest albo dobre albo złe. Niesamowicie mnie to irytuje, bo absurdalne i szokujące zachowania są wybaczane poprzez machnięcie ręki i nie mają konsekwencji, a inne ważne momenty wyolbrzymiane do potęgi. Patrząc na recenzje na goodreads, całkiem sporo osób myśli podobnie. Zakończenie na pewno ciekawe i szokujące, ale wtórne. Kto czytał Holly Black, teraz do niego mrugam. Warto jednak zaznaczyć, że fabularnie ta książka jest dojrzalsza niż historia Ameriki. Więcej w niej cierpienia, trudnych decyzji, bohaterów w położeniu bez wyjścia. Na pewno warto o tym pisać i wiele dziewczyn na świecie weźmie przykład z dzielnej Hollis. Szkoda tylko, że ciąg przyczynowo skutkowy mnie nie przekonuje. Wystarczyło bardziej rozrysować bohaterów a pewnie płakałabym nad losami Hollis. No i przydałaby się mapa!

Teraz niektórzy mnie pewnie zlinczują, ale „Narzeczona” jest dla mnie mocnym średniaczkiem. Przypominając sobie ostatnio ukochane „Rywalki” natknęłam się na wywiad z Kierą Cass w dodatku „Książę i gwardzista”. Tam autorka opowiadała, że miała pomysł na historię, w której dziewczyna ma wyjść za księcia, ale kocha innego i pragnie z nim być. Nieoczekiwanie, America i Maxon po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka była swojego rodzaju testem dla mnie. Nigdy nie przepadałam na kryminałami i powieściami mocno psychologicznymi. Wierzę jednak, że gusta potrafią się zmieniać, dlatego skuszona słowiańskością i moim ukochanym Wrocławiem, zdecydowałam się na przeczytanie „Raroga”. Cóż, kryminałów nadal nie lubię, ale jestem zachwycona jak autorka świetnie ubrała w słowiańską pelerynkę tę konkretną powieść. Kiedy sama fabuła kryminalna słabiej mnie intrygowała, skupiałam się właśnie na szukaniu nawiązań do słowiańskości. A jest ich tutaj sporo, w szczególności symboliki ptaków. Każde imię czy nazwisko nie jest przypadkowe i może sugerować kto jaki ma charakter. Te motywy sprawiają, że czytelnik sam z siebie przeradza się w detektywa, zwłaszcza jeśli interesuje się już trochę tematyką dawnych wierzeń i folklorem. W pewnym momencie robi się z tego naprawdę świetna zabawa, a ja sama zapomniałam, że czytam książkę z gatunku, którą normalnie odłożyłabym po kilku stronach na półkę.

Ta książka była swojego rodzaju testem dla mnie. Nigdy nie przepadałam na kryminałami i powieściami mocno psychologicznymi. Wierzę jednak, że gusta potrafią się zmieniać, dlatego skuszona słowiańskością i moim ukochanym Wrocławiem, zdecydowałam się na przeczytanie „Raroga”. Cóż, kryminałów nadal nie lubię, ale jestem zachwycona jak autorka świetnie ubrała w słowiańską...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Tych dwoje” jest powieścią obyczajową i przedstawia historię kuzyna Kacpra oraz przyjaciółki Kamili czyli bohaterów poprzednich dwóch tomów cyklu Niepokorni. Ksenię i Adriana dzieli wszystko. Ona, młodziutka, kończy liceum a on, sześć lat starszy, prowadzi klub i jest zamieszany w czarne interesy. Los stawia ich na tej samej ścieżce i sprawia, że zakochują się w sobie. Nie przepadam za pisaniem takich recenzji i góry przepraszam, że będzie mocna. Ten tom jednak ogromnie mnie zawiódł. Dlaczego?

Pierwszym problemem, który wyraźnie rzuca mi się w oczy jest wybór adresata tej książki. Powieść balansuje między gatunkami young adult a new adult, dość mocno przechylając się na korzyść tego drugiego gatunku, zwłaszcza, że bohaterowie mają po 18 i 24 lata. W książce natomiast znajdują się polecajki dziewczyn nawet piętnastoletnich! Nie jestem pewna czy to już odpowiednia grupa wiekowa, żeby czytać o tak dojrzałych bohaterach z tak dojrzałymi problemami jak próby gwałtu, apodyktyczni do granic możliwości rodzice, mafia, kluby, przemyt czy narkotyki. A właśnie na tym skupia się cała książka. Zaletą jest to, że chociaż seks został tu łagodnie opisany. Nie chcę tu oczywiście nikogo urazić. Wiem, że nastolatki obecnie dojrzewają bardzo szybko, ale czuję, jako bibliotekarka z wykształcenia, ogromny zgrzyt, bo ja bym tej książce piętnastolatce w życiu nie poleciła.

Następnym problemem jest przedstawienie ludzi. Po trzech tomach ciągle nachodzi mnie myśl: dlaczego wszyscy rodzice i opiekunowie zostali w tych książkach potraktowani jako największe zło świata? Jedni chcą na siłę z dzieci zrobić modelki, innych nie obchodzi próba gwałtu na ich dziecku, trzeci wszystkiego dzieciom zabraniają, czwarci pojawiają się w życiu dziecka tylko po to, żeby prosić o pomoc dla swojej nowej rodziny itd. Nie znajdujemy tu żadnych moralnych wzorców dla tych dorastających dzieciaków, a zwłaszcza dla tych piętnastoletnich i szesnastoletnich czytelników, do których niby skierowana jest ta książka. Wszyscy bohaterowie są natychmiast dojrzali, zakładają poważne związki, zarządzają rodzinną fortuną, prowadzą nielegalne interesy, kupują drogie mieszkania. A mają tylko po 18 lat! A gdzie normalni nastolatkowie z normalnymi rodzicami? Ich nawet nie ma w tle.

Dochodzimy do trzeciej sprawy. Podczas czytania miałam nieodłączne wrażenie, że ta książka była pisana na szybko. Większość powieści to monotonia tych samych rozmyślań i uczuć. Dodatkowo jest masa powtórzeń. To strasznie irytuje jak co chwilę muszę czytać, że Kacper jest zakochany w Kamili i nie widzą świata poza sobą; że Kacper to kuzyn Adriana; że siostra Staszka jest nieśmiała i wyobcowana. Nie mówiąc już o uczuciach głównej pary, którzy cały czas podkreślają jaka ich druga połówka jest piękna, cudowna i idealna. Przez pierwszą część książki nie idzie tego znieść, dopiero od drugiej połowy coś zaczęło się dziać, jakaś akcja, która zachęcała do dalszego czytania. Kojarzycie ten moment podczas grania w Simsy, kiedy wyskakuje Wam powiadomienie, że Sim znudzi się jeśli drugi ciągle będzie używał tego samego sposobu na rozwinięcie relacji? Właśnie tak się trochę czułam podczas czytania tego tomu.

Przykro mi, ale uważam, że historia nastolatków z Trójmiasta powinna zakończyć się na drugim tomie. Trzecia część była niestety niepotrzebna i chyba zabrakło na nią pomysłu a może po prostu czasu, żeby nad nią posiedzieć. Nie pasuje mi także, żeby jej docelowym odbiorcą był nastolatek w wieku między dawnym gimnazjum a liceum. Okładka także sugeruje, że jest to książka dla starszych czytelników. Gdyby książka została bardziej przemyślana i dopasowana do innego odbiorcy to na pewno byłaby przeze mnie lepiej odbierana. Liczę, że trylogie „Klub fanek W. M.” i „Ranczo Fantazja” tego samego wydawnictwa zakończą się dużo lepiej, a ta książka to jest po prostu jakiś wypadek przy pracy, bo „Dziewczyna z ogrodu” i „Chłopak znikąd” były w porządku.

„Tych dwoje” jest powieścią obyczajową i przedstawia historię kuzyna Kacpra oraz przyjaciółki Kamili czyli bohaterów poprzednich dwóch tomów cyklu Niepokorni. Ksenię i Adriana dzieli wszystko. Ona, młodziutka, kończy liceum a on, sześć lat starszy, prowadzi klub i jest zamieszany w czarne interesy. Los stawia ich na tej samej ścieżce i sprawia, że zakochują się w sobie. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Całopalenie” zaczyna się dość niewinnie. Upalne lato w kamienicy doprowadza do szału Marian Rolfe. Nieoczekiwanie, kobieta znajduje w lokalnej prasie ogłoszenie wynajmu luksusowej, ale zaniedbanej, rezydencji za jedyne 900 USD za całe lato. Jej mąż, Ben, jest mocno sceptyczny, ale zafascynowana od pierwszych chwil domem, Marian jest gotowa na wszystko, aby spędzić wakacje w tym „cudownym” miejscu. Po rodzinnych dyskusjach rodzina podpisuje umowę najmu od tajemniczego rodzeństwa Allardyce. Jest tylko jeden haczyk. Marian ma trzy razy dziennie zanosić jedzenie seniorce rodu do jej saloniku, którą rodzeństwo zostawia pod ich opieką. I tak Marian, Ben wraz z ośmioletnim synkiem i ciocią zaczynają swoje wakacje.

Typowe horrory o nawiedzonych domach przyzwyczaiły nas do trzaskających drzwi, duchów, i innych paranormalnych zdarzeń. W „Całopaleniu” nie znajdziecie tego. „Całopalenie” przypomina mi fajerwerk, który spokojnie leci w górę, aby w finale rozbłysnąć, huknąć i oczarować. Ten lot wprowadza nas w napięcie i oczekiwanie. Dokładnie tak samo robi z czytelnikiem ta książka. Z rozdziału na rozdział widzimy zmiany charakteru zachodzące w mieszkańcach, a przede wszystkim zmiany w ich relacjach oraz samopoczuciu. Plastyczność opisów doprowadza do tego, że napięty nastrój zaczyna działać także na czytelnika. Przyłapywałam się na tym, że w niektórych momentach czułam złość lub otępienie, które w tym samym czasie dopadało bohaterów. Jakby siła rezydencji Allardyce działała poza strony książki. Przyczynił się do tego także fakt, że mam wielką słabość do nawiedzonych, gotyckich domów. Znając życie czułabym się nim zafascynowana jak Marian.

Podczas lektury niejednokrotnie znajdowałam motywy z innych powieści grozy, a przede wszystkim z „Lśnienia” Kinga. Wydanie wydawnictwa Vesper jest pierwszym tej książki w Polsce. Jakie było moje zdziwienie kiedy czytając posłowie dowiedziałam się, że większość współczesnych autorów czerpała właśnie z „Całopalenia” i zastanawiam się dlaczego nigdy wcześniej nie słyszałam o tej, jakże dobrej, książce, skoro od niej czerpią najlepsi. W posłowiu zamieszczono także wiele przydatnych informacji na temat życia autora oraz momentu, w którym ta powieść powstawała. Takie fakty sprawiają, że fabuła staje się jeszcze bardziej namacalna a czytelnik rozumie jej fenomen. A przede wszystkim odkrywa odpowiedź na pytanie dlaczego rodzina Rolfe także chętnie i szybko wynajęła rezydencje za 900 USD. Współcześnie pewnie o wiele dłużej szukalibyśmy ukrytych haczyków za tak śmieszną cenę za rezydencję na całe lato!

Polecam fanom Kinga, „Nawiedzonego domu na wzgórzu” czy „Amityville horror”. Stracicie czas czytając tę książkę, tylko oby Was nie wciągnęło za bardzo, bo może się okazać, że obudzicie się w tajemniczym saloniku pani Allardyce.

„Całopalenie” zaczyna się dość niewinnie. Upalne lato w kamienicy doprowadza do szału Marian Rolfe. Nieoczekiwanie, kobieta znajduje w lokalnej prasie ogłoszenie wynajmu luksusowej, ale zaniedbanej, rezydencji za jedyne 900 USD za całe lato. Jej mąż, Ben, jest mocno sceptyczny, ale zafascynowana od pierwszych chwil domem, Marian jest gotowa na wszystko, aby spędzić wakacje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po prostu dobra powieść dla młodzieży. Książka zaskakuje przede wszystkim świetnie wykreowanym światem. Wszystko, pomimo, że większości baśniowe, jest bardzo realne i namacalne. Czytelnik ma wrażenie jakby urodził się w Fairfold i zna w nim każdy zaułek i mieszkańca. Książka liczy sobie ok. 300 stron! Jak w tak krótkiej zamkniętej historii można upchnąć tak dobrą psychologię bohaterów, wątek tajemniczego elfiego księcia w szklanej trumnie, dwa światy, bitwy, walki, intrygi elfów, klątwę, potwora, elfie umowy i ich skutki, magiczne miecze, wątki romantyczne dwóch orientacji, przyjaźń oraz relacje: brat-siostra, trudna rodzina i adopcja? (A całość otulona niczym pierzynką klimatem grozy, niepewności i zamroczenia magią.) Nie wiem! Na tym polega elfia magia Holly Black! Wszystko przemyślane, dopasowane i wyważone a dodatkowo idealnie wprowadzające w „Okrutnego księcia”!

Po prostu dobra powieść dla młodzieży. Książka zaskakuje przede wszystkim świetnie wykreowanym światem. Wszystko, pomimo, że większości baśniowe, jest bardzo realne i namacalne. Czytelnik ma wrażenie jakby urodził się w Fairfold i zna w nim każdy zaułek i mieszkańca. Książka liczy sobie ok. 300 stron! Jak w tak krótkiej zamkniętej historii można upchnąć tak dobrą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jedna z tych książek, która wypierze Wam mózg, rozbije na części drobne oraz sprawi, że przez kilka minut po skończeniu będziecie tępo patrzeć w ścianę nie mogąc uwierzyć w to co się tam wydarzyło. A najważniejsze, że przy okazji zwróci uwagę na wiele ważnych spraw. Nie, za żadne skarby świata nie przewidzicie także finału. Nie próbujcie nawet.
Nie ma co strzępić języka, tę książkę po prostu trzeba przeczytać.

To jedna z tych książek, która wypierze Wam mózg, rozbije na części drobne oraz sprawi, że przez kilka minut po skończeniu będziecie tępo patrzeć w ścianę nie mogąc uwierzyć w to co się tam wydarzyło. A najważniejsze, że przy okazji zwróci uwagę na wiele ważnych spraw. Nie, za żadne skarby świata nie przewidzicie także finału. Nie próbujcie nawet.
Nie ma co strzępić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę świąteczną okładkę i przeczytałam opis spodziewałam się sympatycznej, ale nakrapianej seksem komedii romantycznej z postaciami, które z sarkazmem będą się ze sobą ścierać. Nikt nie ostrzegł mnie, że będzie mi niedobrze po tej książce.

Ewa ma 30 lat, pracuje w korporacji i całkiem nieźle sobie radzi, chociaż czuje się samotna. Na święta wraca do domu, gdzie nieoczekiwanie okazuje się, że jej brat bliźniak przywiózł ze sobą swojego kolegę – Brunona.

Naprawdę nie lubię hejtować książek, lubię szukać w nich czegoś wartościowego, ale tutaj nie znalazłam nic co by mi się podobało. Już przy pierwszym spotkaniu bohaterów miałam ochotę odrzucić tę książkę na bok, ale stwierdziłam, że dam jej szansę. Bruno, który przyjeżdża jako gość do obcego sobie domu na „dzień dobry” zachowuje się jak u siebie i obraża główną bohaterkę. Ją to drażni, ale zamiast dać mu w twarz to jej druga strona podpowiada jej, że to bardzo seksowne. I tak jest przez całą książkę. Bruno krytykuje Ewę na każdym kroku. Wręcz szydzi z niej a ją to kręci. Zwrot „masz kij w tyłku” pada tutaj średnio co kilka stron. Dodatkowo nie ma strony, żeby nie rzucał w jej stronę seksistowkich i obrzydliwych tekstów, których nie chciałabym tutaj przytaczać. Wychodzi na to, że póki nie uprawiasz seksu po kilka razy dziennie to jesteś nudną i pozbawioną życia osobą. Ewa nie może jeździć takim samochodem jaki chce, nie może nazwać kota jak chce, nie może ubierać się jak chce to według Brunona ma kij w tyłku. Najgorsze, że często takie teksty są tutaj rzucane przy jej rodzinie, którą to śmieszy. Tego typu rozmowy z wulgaryzmami nie kończą się nawet podczas składania sobie życzeń przy opłatku. Sceny seksu są obrzydliwe, był moment, w którym naprawdę prawie jedzenie cofnęło mi się z żołądka.

Czytałam już w swoim życiu wiele erotyków i romansów i żaden tak bardzo mnie nie odrzucił jak ten. Nawet słynne „50 twarzy Greya” miało w sobie więcej wdzięku a Christian traktował Anę zupełnie inaczej niż Bruno Ewę – z szacunkiem. Nie rozumiem co ta książka ma promować skoro wszystko tutaj jest zabawą i jest w pewien sposób dozwolone. Bohaterowie palą skręty, przekupują sprzedawczynię w sklepie, żeby móc w przymierzalni uprawiać seks, sprzedają amfetaminę i niemal uprawiają seks na oczach innych ludzi. Nikt tutaj nie ponosi za nic kary. Rodzina Ewy notorycznie sięga po alkohol. Nie tak wyobrażałam sobie romantyczną książkę z motywem świąt.

Oczywiście Bruno skrywa pewną tajemnicę, która prawdopodobnie ma w pewnym momencie wzruszyć, ale na mnie to zupełnie nie zadziałało. Co z tego, że bohater przyznaje się do błędów i opowiada smutne historie jak za chwilę znów myśli o tym, żeby przelecieć Ewę. Swoją drogą on myśli o tym cały czas. Nawet w chwilach grozy czy smutku. To naprawdę momentami było niesmaczne.

Nie kupuję tej historii, nie kupuję tego jak takie coś ma bawić, bo mimo wszystko romanse są literaturą głównie rozrywkową. Nie oczekujemy od nich mądrości życiowych ani nauki. Ale to? To było okropne. Po przeczytaniu czułam się brudna jako kobieta i jako człowiek. Ze swojej strony nie polecam.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę świąteczną okładkę i przeczytałam opis spodziewałam się sympatycznej, ale nakrapianej seksem komedii romantycznej z postaciami, które z sarkazmem będą się ze sobą ścierać. Nikt nie ostrzegł mnie, że będzie mi niedobrze po tej książce.

Ewa ma 30 lat, pracuje w korporacji i całkiem nieźle sobie radzi, chociaż czuje się samotna. Na święta...

więcej Pokaż mimo to