Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jestem psychofanką Palahniuka i uwielbiam wszystko, co robi. Dlatego skupię się tu nie na tym, co świetne, ale na tym, z czym miałam kłopot.
Wyobraźnia Palahniuka to naprawdę dziwny mechanizm, który wypluwa z siebie niesamowite pomysły i zestawia je w szaloną mieszankę.To kochamy, choć trochę nas to przeraża. Jednak pisarz miewa problemy z kompozycją: czasem rewelacyjne elementy są ułożone w układankę nieco zbyt mało dynamiczną: innymi słowy, tekst w skali mikro jest rewelacyjny, ale jako całość nie budzi entuzjazmu. Takie miałam odczucia podczas lektury "Udław się".
Palahniuk tworzy kolaż, w którym były student akademii medycznej pracuje na muzealnej farmie i szuka dodatkowego dochodu dławiąc się spektakularnie w restauracjach, by wyłudzać wdzięczność innych. Potrzebuje kasy na leczenie matki, ogarniętej niejasną obsesją. Oraz próbuje radzić sobie z uzależnieniem od seksu (jak słusznie zauważył inny czytelnik, ten temat potraktowany jest dość słabo).
Victor jest wściekły i nienawidzi świata. Victor chciałby móc znaleźć język dla tej nienawiści, wyrazić ją, wykrzyczeć swój gniew. Jednak zamiast głośnego krzyku udają mu się jedynie małe akcje dywersji na rzeczywistości: oszukiwanie w restauracjach, przygodny seks, znęcanie się nad matką (która w istocie ma nad nim nieskończoną władzę).
Budzi przerażenie, bo wyraża los wielu ludzi: zamkniętych w zbyt ciasnych ramach i niezdolnych do walki, do konfliktu. Jest uosobieniem tego, co Roudinesco nazywa społeczeństwem depresyjnym: unikania konfliktu, zamknięcia w sobie, trawienia w samotności własnej agresji, która koniec końców obraca się przeciw niemu samemu.
Podsumowując: lepiej nie zaczynać przygody z Palahniukiem od tej pozycji. Fani pisarza od razu poczują się tu jak w domu i będą cieszyć się perełkami językowymi czy niesamowitymi konceptami.

Jestem psychofanką Palahniuka i uwielbiam wszystko, co robi. Dlatego skupię się tu nie na tym, co świetne, ale na tym, z czym miałam kłopot.
Wyobraźnia Palahniuka to naprawdę dziwny mechanizm, który wypluwa z siebie niesamowite pomysły i zestawia je w szaloną mieszankę.To kochamy, choć trochę nas to przeraża. Jednak pisarz miewa problemy z kompozycją: czasem rewelacyjne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rok temu widziałam ja w księgarni i uniosłam brwi, widząc ten pretensjonalny bełkot. W zeszłym tygodniu znalazłam ją na półce koleżanki, zaczęłam czytać i nie mogłam się oderwać.
Piszę o tej własnej historii po to, by uwrażliwić Was na fakt, że "Biegnąca..." jest pozycją specyficzną: bardzo silnie oddziałuje, jest intensywna, bardzo charakterystyczna, i że chyba trzeba nie tyle do niej dojrzeć, co znaleźć się na pewnym etapie swojego życia. W każdym razie nie bójcie się, kiedy Was odrzuci. Pomyślcie, "ok, może nie teraz, spróbuję za rok".
Zaraz, zaraz, zapytacie, warto tak podchodzić do "Biegnącej...", czekać na nią? Tak. Bezapelacyjnie jest to jedna z najciekawszych rzeczy, które napisano o kobiecej psychice. Znajdą tu coś dla siebie zarówno feministki, jak i tradycyjne, nawet konserwatywne żony, kobiety religijne i ateistki. Bowiem Estes nie proponuje tu żadnego uniwersalnego modelu, mówi raczej tyle, że każda z nas czasem zapomina walczyć o siebie, że jesteśmy socjalizowane do potulności, a przecież mamy prawo do niezależności. Niezależności, która może się różnie rozgrywać.
Ok, streszczenie, które napisałam powyżej nie zachęca - trąci banałem. Tak nie jest. Chodzi o to, że kluczem do tej książki jest styl. Autorka podejmuje tu analizę klasycznych baśni i pokazuje, jaka uniwersalna wiedza jest w nich zawarta (trochę w stylu Bettelheima z Cudownych i pożytecznych albo Angeli Carter z Czarnej Wenus). Ale jednocześnie sama pisze baśń, poetycki traktat.
Kiedy czytałam tę książkę, nie przyswajałam systematycznie wiedzy. Nie było też tak, że ufałam autorce w każde słowo. Czasem myślałam nawet "Clarisa, przeginasz, stanowczo przeginasz".
Jednak kilkunastokrotnie przeczytałam coś i doznałam olśnienia. Na przykład: kojarzycie baśń o sinobrodym? Zawsze denerwowała mnie główna bohaterka, myślałam, co za głupia laska, po co otwiera te drzwi, przecież wie, że tam nie ma nic dobrego! Myślałam, sinobrody słusznie chce ją ukarać za głupotę. Musiałam przeczytać estes, żeby zrozumieć, że ta dziewczyna żyje z mordercą! Może popełniła błąd wiążąc się z nim, ale czy ma za to pokutować do końca życia? Poza tym, skoro jej mąż jest zabójcą, to z pewnością kiedyś zabije i ją i nie pomoże stosowanie się do jego reguł!Może zasługuje na więcej mojej wyrozumiałości?
Estes nieustannie zaskakuje w ten sposób, kwestionując chowane głęboko kobiece przekonania. Odkrywasz w sobie coś, udaje Ci się otworzyć, zrozumieć jakiś aspekt siebie.
Bardzo, bardzo polecam. Mam ochotę kupić tę książkę mamie, teściowej, siostrze, przyjaciółkom, kuzynkom oraz trzymać kilka egzemplarzy w torbie i rozdawać przypadkowo spotkanym kobietom.

Rok temu widziałam ja w księgarni i uniosłam brwi, widząc ten pretensjonalny bełkot. W zeszłym tygodniu znalazłam ją na półce koleżanki, zaczęłam czytać i nie mogłam się oderwać.
Piszę o tej własnej historii po to, by uwrażliwić Was na fakt, że "Biegnąca..." jest pozycją specyficzną: bardzo silnie oddziałuje, jest intensywna, bardzo charakterystyczna, i że chyba trzeba nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako nastolatka uwielbiałam czytać Chmielewską. Kiedy wróciłam do niej po paru latach, uderzyło mnie nawet nie tyle dyskusyjne, czerstwe poczucie humoru, co ogromne zgorzknienie, jakie stoi za tą książką. To nie lekka ironia, ale ciężki sarkazm: Chmielewska nie lubi swoich bohaterów i przestawia ich wszystkich jako postaci skrajnie egoistyczne i ograniczone umysłowo.
Wywołała we mnie raczej smutek, choć łatwo mnie rozbawić :)

Jako nastolatka uwielbiałam czytać Chmielewską. Kiedy wróciłam do niej po paru latach, uderzyło mnie nawet nie tyle dyskusyjne, czerstwe poczucie humoru, co ogromne zgorzknienie, jakie stoi za tą książką. To nie lekka ironia, ale ciężki sarkazm: Chmielewska nie lubi swoich bohaterów i przestawia ich wszystkich jako postaci skrajnie egoistyczne i ograniczone umysłowo....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Księga stylu Coco Chanel. Jak stać się elegancką kobietą z klasą Karen Karbo, Chesley McLaren
Ocena 5,7
Księga stylu C... Karen Karbo, Chesle...

Na półkach:

Zawsze sobie myślę, że takich książek to ja nie czytam, ale potem, kiedy wpadają mi w ręce (u koleżanek, na promocji), to jakoś się za nie zabieram :) A ta pozycja jest naprawdę wyjątkowa. Przyjemna, niegłupia, a przede wszystkim "styl" Chanel ukazany tu zostaje przede wszystkim przez pryzmat jej biografii.
Wnioski z lektury: jak nie masz charakteru, to i najlepsze ciuchy połączone z całodobową stylistką nie pomogą. Styl, klasa naprawdę zależą przede wszystkim od tego, kim się jest. Ciuchy to tylko - lepiej już gorzej, trafniej lub mniej zgrabnie - ujmują w ramę.

Fajnie, że autorka unika jednoznaczności i pokazuje portret Chanel złośliwej, Chanel zakochanej, Chanel pracoholiczki i Chanel bezczynnej. Sporo tu ładnych anegdot, a całość napisano lekkim, dowcipnym językiem. Świetne do pociągu czy autobusu.

Zawsze sobie myślę, że takich książek to ja nie czytam, ale potem, kiedy wpadają mi w ręce (u koleżanek, na promocji), to jakoś się za nie zabieram :) A ta pozycja jest naprawdę wyjątkowa. Przyjemna, niegłupia, a przede wszystkim "styl" Chanel ukazany tu zostaje przede wszystkim przez pryzmat jej biografii.
Wnioski z lektury: jak nie masz charakteru, to i najlepsze ciuchy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dużo metafor, zbyt dużo.

Dużo metafor, zbyt dużo.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest perwersyjna.Jest po prostu zboczona. To komplement.
"Powinowactwa z wyboru" aż tętnią czającą się pod powierzchnią powściągliwej narracji erotyką. To historia o czworokącie (doprawdy, fabuła miejscami przypomina telenowelę, ale przez to, że wychodzi spod pióra mistrza, oszałamia): małżeństwo, jego przyjaciel i jej siostrzenica wchodzą w dziwaczny układ. Jednocześnie przebudowują wspólną posiadłość i każde drgnienie namiętności zyskuje od razu materialny odcisk.
Goethe nie ocenia swoich bohaterów. Nie moralizuje. Co więcej, nie ma w nim pruderii: w książce jest niesamowicie zmysłowa scena seksu, w której małżeństwo kocha się w zasadzie ze swoimi fantazjami o kimś innym. A Goethe, podobnie jak Balzak, dużo lepiej rozumiał kruchą dynamikę miłości, namiętności i małżeństwa. W porównaniu z ich rozpoznaniami Grey jest doprawdy dobroduszny.

Goethe powoli, warstwa po warstwie, rozbiera związki na czynniki pierwsze. Ta metafora jest tu zasadna: powieść zaczyna się porównaniem relacji międzyludzkich do chemii, zresztą sam Goethe był zapalonym naukowcem (opracował m.in. koncepcję pra-rośliny,z której miały wyewoluować kolejne, i nawiązania do nauk ścisłych pojawiają się w jego twórczości dość często. Poza tym mocna opozycja między humanistyką a naukami ścisłymi pojawiła się dużo później i Goethe, podobnie jak jego współcześni, nie musiał się zastanawiać, czy zajmować się literaturą czy biologią). Narrator zachowuje się jak badacz, który nie wartościuje, ale z uwagą notuje wyniki eksperymentu. Stara się też ostrożnie formułować prawidła, które określają te procesy: staje się chemikiem namiętności. Więc jeśli sporządzacie listę ekscytujących chemików, to obok Waltera White'a dopiszcie jeszcze starego, poczciwego Goethego :)
Byłam zaskoczona, jak bardzo ta książka się nie zestarzała. Może to kwestia tego, że kanon lektur szkolnych nie zdążył jej upupić.

Ta książka jest perwersyjna.Jest po prostu zboczona. To komplement.
"Powinowactwa z wyboru" aż tętnią czającą się pod powierzchnią powściągliwej narracji erotyką. To historia o czworokącie (doprawdy, fabuła miejscami przypomina telenowelę, ale przez to, że wychodzi spod pióra mistrza, oszałamia): małżeństwo, jego przyjaciel i jej siostrzenica wchodzą w dziwaczny układ....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto zna nazwisko pisarki, ten wie, czego się spodziewać.
W tej książce Jelinek daje nam tego więcej. Dużo więcej.

Streszczenie fabuły: to książka o zombie.
Jelinek próbuje tu ugryźć popkulturowy mit. Tak, jak Jarmusch próbuje pokazać wampiry przez pryzmat tego, co to znaczy żyć setki lat (i przeczytać więcej niż normalnemu człowiekowi się śni, móc więcej tworzyć, więcej się tym nudzić, etc...), tak Jelniek próbuje zbadać, co to znaczy być między życiem a śmiercią.

W tej przestrzeni "pomiędzy" jest głównie język. Język jak z horroru: pełen nagłych zwrotów akcji, brutalny, o szybkim, rwanym tempie. Ten język wywołuje najprzedziwniejsze obrazy, parodiuje, cały czas zaskakuje.

Po 100 stronach porzuciłam nadzieję na to, że uda mi się ułożyć w jakąś całość losy bohaterów. Skupiłam się tylko na rozkoszy języka (niektóre partie przelatywałam wzrokiem, innymi się delektowałam). Lektura była wyczerpująca. Ta książka brzmi jak słowa, które mógłby wypowiedzieć do Ciebie żywy trup. To nie jest ludzka mowa.

Kto zna nazwisko pisarki, ten wie, czego się spodziewać.
W tej książce Jelinek daje nam tego więcej. Dużo więcej.

Streszczenie fabuły: to książka o zombie.
Jelinek próbuje tu ugryźć popkulturowy mit. Tak, jak Jarmusch próbuje pokazać wampiry przez pryzmat tego, co to znaczy żyć setki lat (i przeczytać więcej niż normalnemu człowiekowi się śni, móc więcej tworzyć, więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Coetzee robi tu coś niezwykłego: zamiast naukowego wykładu daje nam opowieść. Zamiast skomplikowanego wywodu z tysiącem trudnych słów i przypisami - starą, samotną kobietę.
W "Żywotach zwierząt" ważne jest nie tylko to, co mówi Costello, ale i to, kiedy i skąd te słowa wypowiada.
Coetzee inscenizuje tu wiele konfliktów i pokazuje coś, co mało kto potrafi pokazać: moment, w którym filozofia styka się z życiem i to, w jaki sposób jedno z drugim nie zawsze się uzgadnia. Elizabeth ma swoją rację moralną, jej argumenty mogą nas przekonać, ma przede wszystkim wrażliwość - ale to wszystko łatwo obalić filozoficzną argumentacją.
To jest książka o etyce: o tym, dlaczego dobra nie da się ani filozoficznie dowieść, nie da się stworzyć uniwersalnego prawa, które by je chroniło.
Kiedy próbuję tu zebrać wątki tej książki, wypada to wszystko dość blado. Nie umiem tego zrekonstruować (kłopot ze streszczeniem jest zawsze dobrą rekomendacją książki). Przeczytajcie, jak to pokazuje Coetzee.

Coetzee robi tu coś niezwykłego: zamiast naukowego wykładu daje nam opowieść. Zamiast skomplikowanego wywodu z tysiącem trudnych słów i przypisami - starą, samotną kobietę.
W "Żywotach zwierząt" ważne jest nie tylko to, co mówi Costello, ale i to, kiedy i skąd te słowa wypowiada.
Coetzee inscenizuje tu wiele konfliktów i pokazuje coś, co mało kto potrafi pokazać: moment, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest baśń. Baśń w sensie ścisłym: jak Andersen, nie jak Disney. Czyli jest to opowieść o tym, w jaki sposób radzimy sobie z dojmującym bólem, jaki zadaje nam świat, przepisana na historię o dzieciach: bo dziecko przeżywa wszystko po raz pierwszy, więc to właśnie w nim zachowuje się czystość naszego pierwotnego doświadczenia, czystość sprzed pierwszych stłumień i kontroli kulturowymi normami.
(oczywiście, do tej pierwotnego doświadczenia dziecka nie można nigdy wrócić, ale to inna sprawa).
I dlatego ta historia nie jest alegoryczna ani symboliczna, ale jest właśnie baśnią. Nie można jej czytać kluczem wyjaśniającym. Trzeba się poddać jej niezwykłemu klimatowi (niektórym może się wydać tani albo nieprawdopodobny albo przekombinowany), zaufać tej historii i pozwolić jej oddziaływać na nasze uczucia.
Są książki, które zyskują, kiedy nie chcemy ich rozbierać na czynniki pierwsze, tłumaczyć, analizować. Że można się skupić na tym, że coś czujemy pod ich wpływem. Nie umiemy tego do końca wyjaśnić. I może z tą niewiedzą warto trochę poobcować.Tak wierzę.

Bardzo Wam tę pozycję polecam, bo jej lektura - dla mnie - była niezwykłą przygodą dla wrażliwości i emocji.

To jest baśń. Baśń w sensie ścisłym: jak Andersen, nie jak Disney. Czyli jest to opowieść o tym, w jaki sposób radzimy sobie z dojmującym bólem, jaki zadaje nam świat, przepisana na historię o dzieciach: bo dziecko przeżywa wszystko po raz pierwszy, więc to właśnie w nim zachowuje się czystość naszego pierwotnego doświadczenia, czystość sprzed pierwszych stłumień i kontroli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niechlujne, nieprzemyślane, chaotyczne; sprawia wrażenie książki napisanej na odwal się.
Do tego zastanawiający "humor" autorki. Cytuję, w komentarzach moje uwagi.
"Przede wszystkim liczy się obecnie: metaliterackość, metatekstowość, intertekstualność, zabawa w fabułę i z fabułą {to przytyk do postmodernizmu? Czy jego afirmacja? Co miałaby oznaczać "zabawa w fabułę i z fabułą" - kolejny ciąg nieprecyzyjnych, trochę metaforycznych pojęć, które nic nie wnoszą, są czystym laniem wody. Nie wiem, jak ja chcę coś napisać to nie siadam przy biurku i nie bawię się fabułą}. Ma być ciekawie {serio?}. Każda kolejna strona ma zaskakiwać, fascynować samego autora, dziwić aż do samego końca, który prawdziwym końcem nigdy nie będzie {zdanie złożone z nic nie znaczących synonimów do poprzedniego}. Czytelnikowi będzie miło, gdy pisarz da mu szansę wykazania się intelektem detektywa na tropie wątków, motywów, cytatów i aluzji. {Ach tak, bo wszyscy czytelnicy są tacy sami i chcą tego samego} Nie można go pozbawiać pasji odkrywania. Mniej oczytanym niech pozostanie samo śledzenie niewiarygodnych przygód bohatera {Czyli Twoi czytelnicy są tacy sami, a różni ich jedynie poziom intelektu. Piszesz Imię róży, cwaniaki bawią się w nawiązania literackie, grają w różnię, a ciemny plebs zastanawia się, kto zabija}. Dla każdego coś intelektualnego, książki bowiem są do myślenia, a nie do oglądania {wytłumaczcie mi proszę , co ma znaczyć to zdanie, oprócz tego, że jest naprawdę mało udaną parafrazą powiedzenia}".

Tyle z mojej strony. Może nie mam poczucia humoru (mam, ale inne).

Niechlujne, nieprzemyślane, chaotyczne; sprawia wrażenie książki napisanej na odwal się.
Do tego zastanawiający "humor" autorki. Cytuję, w komentarzach moje uwagi.
"Przede wszystkim liczy się obecnie: metaliterackość, metatekstowość, intertekstualność, zabawa w fabułę i z fabułą {to przytyk do postmodernizmu? Czy jego afirmacja? Co miałaby oznaczać "zabawa w fabułę i z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W tomie znajdują się dwa opowiadania, które są bardzo obiecującymi tekstami. Widać, że autor ma głowę pełną pomysłów. Szczególnie ciekawe jest drugie opowiadanie, gdzie pojawia się wątek szeptuch - świetna, zapomniana tradycja, z której tak rzadko korzysta się w literaturze. W tym opowiadaniu jest coś z baśni, legendy... niesamowity klimat. Pierwsze z nich jest dla mnie chyba za bardzo "kolesiowe" i ciężko mi było wczuć się w postawę i rozumowanie głównego bohatera, choc znów mamy tu do czynienia z feerią fantazji.
Wydaje się, że Chlewicki (nie znałam go wcześniej) to obiecujący prozaik.

W tomie znajdują się dwa opowiadania, które są bardzo obiecującymi tekstami. Widać, że autor ma głowę pełną pomysłów. Szczególnie ciekawe jest drugie opowiadanie, gdzie pojawia się wątek szeptuch - świetna, zapomniana tradycja, z której tak rzadko korzysta się w literaturze. W tym opowiadaniu jest coś z baśni, legendy... niesamowity klimat. Pierwsze z nich jest dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tomik ma dość nietypową budowę: składa się z opowiadania i jednoaktówki.Są one połączone osobą Johna Falimpsesta (zakochałam się w tym nazwisku i dlatego skusiłam się na ebooka). Te dwie formy dopełniają się wzajemnie i tworzą kunsztowną całość: spojrzenie z dwóch stron na świat, który właściwie przeżył apokalipsę.
Z jednej strony ciche, francuskie miasteczko, gdzie życie toczy się powolutku: starsi ludzie chodzą do kościoła, miejscowi arystokraci zabawiają się dyskusjami przy wykwintnej kolacji. Dziś ma odbyć się wielkie pojednanie Ziemian z kosmitami: niestety, nic nie wygląda tak, jak miało być...
Potem zaś Falimpsest, wielki wyzwoliciel ludzkości, staje się bohaterem pochwalnej sztuki. Jednak ten panegiryk zdradza coś więcej.
Nie chcąc zdradzać zakończenia, napiszę może o czymś dużo ważniejszym: o stylu Sadlika. Jego sposób pisania jest nieco archaiczny (długie zdania, wiele wyrafinowanych przymiotników) i w interesujący sposób zderza się z tematem tekstu - czyli po prostu katastrofą i światem trochę jak z Orwella.
Sadlik wymaga dość sporo uwagi - narracja jest bardzo skondensowana i wymaga skupienia. Tu znaczy najmniejszy szczegół.
W sam raz na melancholijne popołudnie.

Tomik ma dość nietypową budowę: składa się z opowiadania i jednoaktówki.Są one połączone osobą Johna Falimpsesta (zakochałam się w tym nazwisku i dlatego skusiłam się na ebooka). Te dwie formy dopełniają się wzajemnie i tworzą kunsztowną całość: spojrzenie z dwóch stron na świat, który właściwie przeżył apokalipsę.
Z jednej strony ciche, francuskie miasteczko, gdzie życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Prawdę mówiąc, im więcej czytam kryminałów, tym bardziej płynne wydaje mi się to określenie gatunkowe. Nie ubolewam nad tym - jak przedmówca też lubię w kryminałach to, co dzieje się na obrzeżach samej intrygi i procesu odpowiedzi na pytanie "Kto zabił". I pod tym względem "Martwa laleczka" jest tekstem intrygującym.
Opowiada ona historię prywatnego detektywa, który postanawia wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę.
Od początku: Adam jest trochę fatalnym kolesiem. Wiele mu się w życiu nie powiodło: w narracji pojawiają się reminiscencje z dzieciństwa naznaczonego obecnością brutalnego ojca. Miłość jego życia wyszła za innego mężczyznę. On zaś poległ na polu kariery naukowej, którą chciał uprawiać, więc zrezygnowany zajął się parszywym zawodem.
Po latach zgorzknienia w jego życiu pojawia się nagle światełko. Beata. Piękna, zaradna samotna matka, która obdarza do uczuciem. W końcu Adam ma szanse na normalne życie: skończy ze śledzeniem obcych ludzi, ustatkuje się, odpocznie.
Jednak jednocześnie z Beatą w życiu Adama pojawia się jeszcze jedna kobieta, Alicja Morawska-Kopeć: mało ciekawa klientka, która przychodzi do niego z rutynową pozornie sprawą - chce dowodów na zdradę męża.
Adam bez entuzjazmu przystępuje do pracy, ale zostaje ono nieoczekiwanie przerwane śmiercią klientki. Została brutalnie zamordowana.
Detektyw chce zacząć od nowa. Chce spokoju i miłości (oczywiście, nie mówi tego, bo jest facetem, ale co bystrzejszy czytelnik wie, że jego krzywdy potrzebują spokoju, by rany mogły się zaleczyć). Wiąże się z Beatą, zaczyna tworzyć rodzinę z nią i jej córeczką. Ale chce też zakończyć sprawę swojej klientki - znaleźć mordercę Morawskiej-Kopeć.
Adam, chcąc stać się w końcu dobrym, uczciwym facetem, musi zrobić coś, co go zgubi i przekreśli szanse na dobre życie - czyli zachować się etycznie wobec byłej klientki.
Do tego nasz bohater czasem, by utrzymać się psychicznie w formie, co jest nadwyrężane nieustannie przez uroki jego zawodu, bierze czasem leki. Trochę. Niedużo.
Intryga toczy się wartko, a akcja rozgrywa się jednocześnie na kilku zazębiających się polach: nie tylko śledzimy mordercę, ale i poznajemy po drodze masę dziwnych osób, związanych z denatką. Do tego jeszcze czasami Adam miewa bardzo realistyczne sny - czy wciąż pamięta, gdzie leży granica?
"Martwa laleczka" cały czas oscyluje między kryminałem a thrillerem psychologicznym, dzięki czemu i sam czytelnik jest utrzymywany w ciągłym napięciu. Do tego sposób wykreowania postaci głównego bohatera zasługuje na wielką pochwałę - jest tak realistyczny, że aż czasem wkurza.
Wielkie tez brawo za mroczną Częstochowę w tle!

Prawdę mówiąc, im więcej czytam kryminałów, tym bardziej płynne wydaje mi się to określenie gatunkowe. Nie ubolewam nad tym - jak przedmówca też lubię w kryminałach to, co dzieje się na obrzeżach samej intrygi i procesu odpowiedzi na pytanie "Kto zabił". I pod tym względem "Martwa laleczka" jest tekstem intrygującym.
Opowiada ona historię prywatnego detektywa, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po tym, jak większość z nas przyzwyczaiła się do łączenia pojęcia "książka młodzieżowa" z seriami o wampirach, "Na wczoraj" jest miłą odmianą. To niezwykła, magiczna historia z misternie wykreowanym światem, w którym nic nie jest takie, jak się z pozoru wydaje.
Ale od początku. Jerzyk ma kilkanaście lat i nie jest typem szkolnej gwiazdy. Trochę nieśmiały i zagubiony, musi sobie też radzić z trudną sytuacją w domu - choroba ojca potęguje surowy charakter mężczyzny. Mając wybór między oschłym ojcem a brutalnymi kolegami, chłopiec ucieka w świat znaczków i marzeń. Do chwili, w której nie przeżywa drugi raz tego samego.
I to nie jest zwykłe deja vu. Jerzyk odkrywa, że zdarzenia wcale nie są nanizane jak paciorki na nitkę czasu, ale stanowią raczej dynamiczną całość, poddającą się nieustannym zmianom. Innymi słowy, ludowe pokrzekadła w stylu "Co się stało, to się nie odstanie" albo "Nic dwa razy się nie zdarza" okazują się błędne. Owszem, rzeczy zdarzają się kilkukrotnie, świat się zmienia cały czas, a to tylko nasza pamięć działa w ten sposób, że przechowuje tylko jedną wersję wydarzeń.
Kiedy Jerzyk to odkrywa, trafia do Pana Wiktora: szalonego przedsiębiorcę lub niedocenionego naukowca - zależy, jaką wersję wydarzeń przyjmiemy. Pan Wiktor prowadzi firmę kurierską, jednak pod przykrywkę tej nudnej organizacji zrzesza młodych ludzi, którzy jak on nie wierzą w obiegowe opinie o naturze czasu. Wraz z nimi zajmuje się czynieniem drobnych gestów dobra, które wymagają przesunięcia w czasie - dostarcza "na wczoraj" zagubione dokumenty, klucze, pomaga uniknąć wypadków. Oczywiście, w obrębie pewnych zasad.
Ale nie, to nie jest cukierkowa opowieść o "Niewidzialnej Ręce" ;) Gdzie w grze jest taka stawka, zaczyna się walka o władzę, która nieoczekiwanie zaczyna toczyć środowisko młodych podróżników w czasie...
"Na wczoraj" to świetnie napisana proza - pięknym, żywym językiem. Szybki rytm narracji oddaje stan ciągłego wibrowania rzeczywistości, która nieustannie się zmienia.
Do tego niezwykły urok nadaje powieści osadzenie akcji w Radomiu: nigdy tam nie byłam, ale po przeczytaniu "Na wczoraj" mam ochot e - wydaje mi się, że to bardzo malownicze miejsce, pełne tajemnych przejść. Fajnym pomysłem byłoby zobaczyć wszystkie te prawdziwe i nieprawdziwe miejsca (czy w Radomiu naprawdę jest dawny magazyn lodu?). W książce znajdują się bardzo klimatyczne zdjęcia - zobaczcie koniecznie zdjęcie Pankota, jest świetny!

Przede wszystkim - "Na wczoraj" nie jest tylko książką dla młodzieży, choć tak się pozornie wydaje. To historia o doświadczeniu obcości świata, kiedy nagle odkrywamy, że najbardziej podstawowe wartości, które organizują nasze życie (jak czas) okazują się fikcyjne. Co zrobisz, nie mając jednego z fundamentów, na którym dałoby się oprzeć? Czy usunięcie jednego z nich nie pociągnie za sobą następnych? Ten komponent psychologiczny, dotyczący formowania się tożsamości i rodzenia się odpowiedzialności, jest w książce kluczowy i rozegrany w bardzo ciekawy sposób. Zarazem Wlazło jest psychologiczny, a nie dydaktyczny - pisarz świetnie pokazuje, że trudno oddzielić dobro od zła, a ze szlachetnych pobudek często rodzi się cierpienie.
Krótko mówiąc - bardzo polecam nie tylko nastolatkom, ale wszystkim, którzy są spragnieni dobrego pisarstwa, dobrej akcji przygodowo-sensacyjnej, która trzyma w napięciu, a jednocześnie szczypty nienachalnej refleksji psychologiczno-filozoficznej na najwyższym poziomie.

Po tym, jak większość z nas przyzwyczaiła się do łączenia pojęcia "książka młodzieżowa" z seriami o wampirach, "Na wczoraj" jest miłą odmianą. To niezwykła, magiczna historia z misternie wykreowanym światem, w którym nic nie jest takie, jak się z pozoru wydaje.
Ale od początku. Jerzyk ma kilkanaście lat i nie jest typem szkolnej gwiazdy. Trochę nieśmiały i zagubiony, musi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W przeciwieństwie do reszty powiem,że krótki rozmiar tej książki to dla mnie duży atut (może dlatego, że uważam za powszechną pisarską plagę niewiedzę o tym, kiedy trzeba skończyć, a największym grzechem jest dla mnie rozwlekłość).
Dzięki temu książka jest urocza, pełna wdzięku, ale ma też dramatyczny rys. Jest w niej coś bardzo poetyckiego, w tym niezwykłym hymnie na rzecz literatury i czytelników: w tym sensie, że dobrze pokazuje ona, że świat literatury to bardzo specyficzna rzeczywistość, świat i nie-świat, przestrzeń wyłączona, choć zawsze zagrożona bliskością "prawdziwego życia".
Dominiguez sprawnie balansuje na granicy między esejem a powieścią nie wpadając w pułapkę pretensjonalności ani nadmiernej, napuszonej erudycyjności (tak było w wypadku "Bartleby'ego i spółki"). Dlatego kiedy piszę o wdzięku tej powiastki (a - podobnie jak tancerka - zawdzięcza ja ona niewielkim rozmiarom), mówię o balansowaniu, utrzymywaniu równowagi. "Dom z papieru" nie staje się ciężkim wykładem z teorii literatury ani filozofii czytania: wciąż pozostaje świadectwem tego, co nieuchwytne: pasji.

W przeciwieństwie do reszty powiem,że krótki rozmiar tej książki to dla mnie duży atut (może dlatego, że uważam za powszechną pisarską plagę niewiedzę o tym, kiedy trzeba skończyć, a największym grzechem jest dla mnie rozwlekłość).
Dzięki temu książka jest urocza, pełna wdzięku, ale ma też dramatyczny rys. Jest w niej coś bardzo poetyckiego, w tym niezwykłym hymnie na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dekonstrukcja w badaniach literackich M.H. Abrams, Derek Attridge, Jonathan Culler, Jacques Derrida, Paul de Man, Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz
Ocena 6,8
Dekonstrukcja ... M.H. Abrams, Derek ...

Na półkach:

Książka ważna z punktu widzenia historycznego. Dziś, jak się chce ogarniać dekonstrukcję, lepiej czytać inne rzeczy.

Książka ważna z punktu widzenia historycznego. Dziś, jak się chce ogarniać dekonstrukcję, lepiej czytać inne rzeczy.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka fundamentalna. Warto zerknąć na ten tom poświęcony Derridiańskim widmom: http://www.versobooks.com/books/293-ghostly-demarcations (mam nadzieję, że warto, gdyż bardzo się na ten tom podpalam)

Książka fundamentalna. Warto zerknąć na ten tom poświęcony Derridiańskim widmom: http://www.versobooks.com/books/293-ghostly-demarcations (mam nadzieję, że warto, gdyż bardzo się na ten tom podpalam)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od tego: ideologicznie ta książka jest mi obca. Po pierwsze, nie jestem wierząca, po drugie, nie mam tak nabożno-nostalgicznego stosunku do kultury (nie jestem wielką erudytką, nie lubię szpanowania cytatami, irytuje mnie poza na francuskiego intelektualistę). Więc było raczej perwersją, że wzięłam się za ten tekst, ale nominacja do Nagrody Gdynia bardzo mnie zaintrygowała.

I poczułam się uwiedziona.
Książka jest pamiętnikiem mężczyzny, który postanowił wystąpić przeciw całej tej kapitalistycznej machinie zarabiania-pracy na etat-domu z ogródkiem-bycia poważną osobą. Dla niego ważna jest po prostu uważność życia, czerpanie z każdej chwili.
Ma pieniądze. Zarabia na swojej pasji. Ma czas.
Wydaje się, że brzmi jak wyjęte ze słabej pop-psychologii? Właśnie tak brzmi, ale kiedy zagłębiamy się w świat tej książki, czujemy się zauroczeni. Czytać cały dzień? Spacerować? Darować sobie samochód na rzecz roweru? Nie spieszyć się? Spotkać się z ludźmi, których lubisz?
"Opowieść..." pokazuje, że można żyć jak wolny ptak, że to jest możliwe. Napełnia energią.

Zacznę od tego: ideologicznie ta książka jest mi obca. Po pierwsze, nie jestem wierząca, po drugie, nie mam tak nabożno-nostalgicznego stosunku do kultury (nie jestem wielką erudytką, nie lubię szpanowania cytatami, irytuje mnie poza na francuskiego intelektualistę). Więc było raczej perwersją, że wzięłam się za ten tekst, ale nominacja do Nagrody Gdynia bardzo mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo wartościowa książka pod względem metodologii: sporo tu francuskiej tanatologii, głównie Ariesa (por. tom "Wymiary śmierci") oraz materialnej pracy na drobnych, ulotnych pismach. "Zwłoki Mickiewicza" to z jednej strony próba ukazania, jakie symboliczne znaczenia nadawano trupowi Mickiewicza (np. jest dużo świadectw, że zwłoki poety wyglądały bardzo pięknie, albo robiono relikwie z kawałków jego trumny, ubrań, etc), z drugiej - próba ocalenia zwłok i w ich materialnym wymiarze. Stawką Rośka jest złapać moment śmierci: kiedy zwłoki nie są jeszcze pustym truchłem, ale już nie są podmiotem. Fascynująca lektura, dobrze udokumentowana, ale eseistyczna i przyjemna w czytaniu. Polecam

Bardzo wartościowa książka pod względem metodologii: sporo tu francuskiej tanatologii, głównie Ariesa (por. tom "Wymiary śmierci") oraz materialnej pracy na drobnych, ulotnych pismach. "Zwłoki Mickiewicza" to z jednej strony próba ukazania, jakie symboliczne znaczenia nadawano trupowi Mickiewicza (np. jest dużo świadectw, że zwłoki poety wyglądały bardzo pięknie, albo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znów książka, która wpadła mi w ręce przypadkiem i tego nie żałuję, choć w życiu bym o sobie nie powiedziała, że jestem targetem dla "Lekcji Madame Chic". Nie jestem przecież kimś, kto poszukuje porad urodowych albo kogo obchodzi styl ciuchów. Lekcję z gender odrobiłam, swoje wiem... zaraz, zaraz, ale ta książka nie jest o tym.
To bezpretensjonalne połączenie pamiętnika i poradnika jest wielką pochwałą minimalistycznego życia, wyzwolonego od kompleksów, przymusu kupowania i syndromu "perfekcyjnej pani domu".
Czytałam tę książkę przede wszystkim tym kluczem (trochę po swojemu)i to dla mnie było najważniejsze: pokazanie innej drogi dla atrakcyjnej kobiety w świecie, gdzie wymaga się od niej miliarda rzeczy: żeby była zadbana, modna, żeby się pielęgnowała profesjonalnie, żeby miała piękny dom jak z katalogu... W efekcie nietrudno dostać nerwicy, kiedy ciągle czuje się na sobie oko innych.
Dla mnie podstawowa zasada z tej książki brzmi - może banalnie, ale cóż z tego, skoro ciągle o tym nie pamiętamy? - masz być atrakcyjna przede wszystkim dla siebie. Twoim celem jest być kochaną przez siebie samą.
Nie, nie potrzebujesz tysięcy ciuchów i garderoby a'la Carrie z "Seksu w wielkim mieście": 10 dobrze dobranych ubrań wystarczy. Przyjęcie, które urządzasz w domu, nie polega na tym, że panicznie przeglądasz blogi kulinarne, a potem wydajesz pół pensji w delikatesach na składniki, siedzisz we własnym domu jak połączenie służącej i kucharki, by na koniec zapłakać nad sterta brudnych naczyń, stanem konta praz jeść lody w rozciągniętym dresie, żeby nie eksploatować zbytnio pięknej sukienki, w której wystąpiłaś przed gośćmi. Poza tym ona robi się ciasnawa od tych lodów...
Pyszne jedzenie, ciuchy, w których czujesz się wygodnie i wyglądasz świetnie: na to zasługujesz na co dzień, sama dla siebie. To jest Twój standard.
Jasne, znamy te mądrości, ale ich nie słuchamy: lepiej kupić sobie jedną dobrą koszulę, niż zaszaleć na wyprzedażach i kupić wiele tanich, niedopasowanych rzeczy.
Nie musisz być doskonała.Gafy się przydarzają. Ludzie popełniają błędy - Ty też! Autorka nieustannie mówi o takim własnie stosunku do siebie samej: o wybaczającej miłości, trosce, o której same rzadko pamiętamy.
Podsumowując: książkę bardzo polecam. Jest świetnie napisana, i zarówno ładuje pozytywną energią, jak i daje sporo bardzo praktycznych porad.

Znów książka, która wpadła mi w ręce przypadkiem i tego nie żałuję, choć w życiu bym o sobie nie powiedziała, że jestem targetem dla "Lekcji Madame Chic". Nie jestem przecież kimś, kto poszukuje porad urodowych albo kogo obchodzi styl ciuchów. Lekcję z gender odrobiłam, swoje wiem... zaraz, zaraz, ale ta książka nie jest o tym.
To bezpretensjonalne połączenie pamiętnika i...

więcej Pokaż mimo to