rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Być może będzie to niesprawiedliwy zarzut, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że autorka chciała napisać coś kojarzącego się z - bardzo dobrą, co tu dużo ukrywać - Trylogią Zimowej Nocy pani Arden, widać to nawet na poziomie tytułu (tam mamy niedźwiedzia i słowika, tu - kukułkę i wronę). No cóż. U pani Wolff jest niby jakaś fabuła, jakaś intryga i emocje, jakieś wierzenia i istoty nadnaturalne. Jakieś. Bo wszystko tonie w sosie ach, jakże zawiłych relacji damsko-męskich. Każda znajomość, każde zawiązanie fabularne i tak sprowadzi się do jednego. Odzwyczaiłam się od tego typu lektury, zdążyłam zapomnieć jak nudne i miałkie potrafią być hetero romanse. Nie jest to zła książka, pomysł jest interesujący, wykonanie zupełnie w porządku - niestety najważniejsze jest kto będzie z kim sypiał i za jak długo.

Być może będzie to niesprawiedliwy zarzut, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że autorka chciała napisać coś kojarzącego się z - bardzo dobrą, co tu dużo ukrywać - Trylogią Zimowej Nocy pani Arden, widać to nawet na poziomie tytułu (tam mamy niedźwiedzia i słowika, tu - kukułkę i wronę). No cóż. U pani Wolff jest niby jakaś fabuła, jakaś intryga i emocje, jakieś wierzenia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatecznie cała koncepcja historii jakoś tak wolno skojarzyła mi się z "Innymi pieśniami" Dukaja w wydaniu młodzieżowym ;D
Czytało mi się bardzo przyjemnie, historia jest ciekawa, a bohaterowie sympatyczni. Rozwiązanie głównej tajemnicy wydało mi się cokolwiek przekombinowane, niemniej nie umniejszyło urokowi wielkiego finalnego starcia.
Naprawdę fajna, wciągająca, momentami naprawdę klimatyczna i niepokojąca opowieść. I w sam raz do realizacji filmowej (przebiłaby "Osobliwy dom pani Peregrine" z palcem w nosie!).

Ostatecznie cała koncepcja historii jakoś tak wolno skojarzyła mi się z "Innymi pieśniami" Dukaja w wydaniu młodzieżowym ;D
Czytało mi się bardzo przyjemnie, historia jest ciekawa, a bohaterowie sympatyczni. Rozwiązanie głównej tajemnicy wydało mi się cokolwiek przekombinowane, niemniej nie umniejszyło urokowi wielkiego finalnego starcia.
Naprawdę fajna, wciągająca,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Gdy rozum śpi, budzą się demony."
Powyższe zdanie to takie w sam raz podsumowanie samej książki i "ciekawych" czasów, w których przyszło nam żyć.
Ojej, jaka to była fajna lektura. Mamy tematy znane, ba, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że znane i nieco wyświechtane: mamy odwieczną walkę ciemności z jasnością, dwóch stron natury (nie)ludzkiej oraz rozgrzebywanie przeszłości, by odnaleźć własne ja (w wydaniu kobiecym oraz tym bardziej ekstrawaganckim, rogatym), ale jak lekko, przyjemnie i wcale nie głupio się o tym wszystkim czyta! Zresztą, nie dajcie się zwieść śmichom-chichom, Ałtorka potrafi manewrować emocjami czytelnika nie tylko na tym głupkowatym poziomie (finał może nie zaskoczył, ale za moje osobiste serduszko ścisnął nielicho).
No i co ważne - już przy Szalawile dostałam radosnej pląsawicy na wieść o tym, że Szanowna Ałtorka wzięła się za folklor słowiański, więc Oczy uroczne nie zawiodły moich bestiariuszowych oczekiwań. Wręcz przeciwnie! :D
Osobny pochwalny akapit należy się Ałtorce za wtręty żywieniowe. Wszyscy w tej książce jedzą, cieszą się jedzeniem, celebrują, pieką, warzą, smażą, sypią obficie cukrem i orany, mogłabym o tym czytać w nieskończoność. Naprawdę.
Powyższe peany pochwalne zamknę zdaniem, które wejdzie do mojego katalogu hermetycznych memów i przez które łzy prawdziwe w oczach mi stanęły:
"Rany boskie, jego też... czytałaś!?"

"Gdy rozum śpi, budzą się demony."
Powyższe zdanie to takie w sam raz podsumowanie samej książki i "ciekawych" czasów, w których przyszło nam żyć.
Ojej, jaka to była fajna lektura. Mamy tematy znane, ba, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że znane i nieco wyświechtane: mamy odwieczną walkę ciemności z jasnością, dwóch stron natury (nie)ludzkiej oraz rozgrzebywanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przereklamowany średniaczek, ani mnie to ziębi, ani grzeje.
A nie. Jednak chyba ziębi, bo mamy zbiór straszno-fajnych elementów (opuszczone przyczepy, dzieciaczki błąkające się same po lesie, opustoszałe wioski - dla każdego coś miłego), kulawy klimat lęku i marnie klepane psychofazy, czyli "jak straszy, kiedy nie straszy?". Literacko jest miernie. Szkoda, że nikt mnie nie uprzedził, że będę miała przyjemność poznawać tę historię z pierwszoosobowej perspektywy (której nie lubię). Pierwszoosobowej perspektywy pierwszorzędnego dupka, palanta i ćpuna.
Jeśli chcecie przeczytać coś od czapy, coś, co umyka ludzkiemu rozumowaniu, to weźcie się za Vandermeera, Simmonsa, Strugacckich, czy nawet za wszem i wobec znanych Kinga i Lovecrafta.
Karikę zostawcie Słowakom, im Trybecz będzie bliższy i geograficznie, i duchowo pewnie też.

Przereklamowany średniaczek, ani mnie to ziębi, ani grzeje.
A nie. Jednak chyba ziębi, bo mamy zbiór straszno-fajnych elementów (opuszczone przyczepy, dzieciaczki błąkające się same po lesie, opustoszałe wioski - dla każdego coś miłego), kulawy klimat lęku i marnie klepane psychofazy, czyli "jak straszy, kiedy nie straszy?". Literacko jest miernie. Szkoda, że nikt mnie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

TAM.
SĄ.
DRZWI.
Czyli jeden z najkrótszych, a jednak intensywny i absolutnie doskonały, finał książkowy z jakim się spotkałam :D

Ale może od początku.
Tknięta impulsem, na fali radości, którą wywołała u mnie wieść, że Ałtorce udało się Szaławiłą wywalczyć nagrodę im. Zajdla wlazłam na stronę empika i bez namysłu ściągnęłam rzeczoną (Szaławiłę, nie Ałtorkę)w wersji ebookowej.
I ani trochę nie żałuję, bo za psie pieniądze otrzymałam Dożywocie w pigułce. Dożywocie ze słowiańskim przytupem (co biorę za plus), mocno kobiece (kolejny tłusty plus) i chyba odrobinę bardziej smutno przyziemne od swoich dłuższych siostrzanych historii. Niemniej nadal jest to słodka, podnosząca na duchu opowieść o odnajdywaniu siebie, godzeniu się ze swoimi wewnętrznymi demonami, wydzielaniu kopów tym demonom mniej metaforycznym i kompletowaniu nietypowej rodzinki.
Trzymam kciuki za porządne cameo? crossover? jak to nazwać? z Odą, Bazylim i Rochem (i rzecz jasna, z Kuleczką) w trzeciej części Dożywocia właściwego!

TAM.
SĄ.
DRZWI.
Czyli jeden z najkrótszych, a jednak intensywny i absolutnie doskonały, finał książkowy z jakim się spotkałam :D

Ale może od początku.
Tknięta impulsem, na fali radości, którą wywołała u mnie wieść, że Ałtorce udało się Szaławiłą wywalczyć nagrodę im. Zajdla wlazłam na stronę empika i bez namysłu ściągnęłam rzeczoną (Szaławiłę, nie Ałtorkę)w wersji...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Metafikcja to chyba mój nowy ulubiony gatunek fikcji.

Fakt, że Satoshi Kon nie mógł dokończyć tej serii z racji tego, że zamknięto magazyn, w którym była ona wydawana odnajduję jako przejaw niesamowitej ironii losu. Wszak istnieją rzeczy, które nie leżą nawet w rękach stwórcy ;)

Metafikcja to chyba mój nowy ulubiony gatunek fikcji.

Fakt, że Satoshi Kon nie mógł dokończyć tej serii z racji tego, że zamknięto magazyn, w którym była ona wydawana odnajduję jako przejaw niesamowitej ironii losu. Wszak istnieją rzeczy, które nie leżą nawet w rękach stwórcy ;)

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już ostatni tom, a ja nadal nie wiem, jak ocenić ten komiks. Chyba nie w sposób oceniać go jako japońsko-polską całość... W moim odczuciu zwyczajnie się nie da i już wyjaśniam dlaczego.
Materiałowi źródłowemu nie można nic zarzucić - wszystko to, co wyszło spod ręki mangaczki jest znakomite. Rysunki, postaci, historie, przekaz emocjonalny i wreszcie klimat całego komiksu jest niepowtarzalny; to ten rodzaj opowieści, którą - przynajmniej w moim odczuciu - można byłoby poznawać bez końca i się nie nudzić.
Na drugim krańcu mamy (nieszczęsne) polskie wydanie. Nie przekonuje mnie ani powiększony format, ani tanio błyszcząca się okładka. Dlaczego? Ano dlatego, że mam przyjemność (choć zależy jak na to spojrzeć) posiadać jeden tomik wydania japońskiego. Mushishi w wydaniu japońskim posiada obwolutę z grubego, "surowego" papieru o żółtawym odcieniu i chropowatej fakturze - właśnie taki rodzaj okładki idealnie pasuje do akwarelowych rysunków pani Urushibary. Ale pal licho okładkę, liczy się wnętrze, prawda?
Wnętrze. Jezu chryste.
Zacznijmy od tego, że jestem laikiem, który nie ukończył ani filologii polskiej, ani nie ma na swoim koncie żadnego kursu tłumaczeniowego. Jako fanka, japoński znam głównie ze słuchu, nigdy się go nie uczyłam. Mimo to czytanie przekładu Hanami było dla mnie przeżyciem... no cóż, trudnym. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wydawnictwo, które istnieje już tyle lat na rynku tak fatalnie radzi sobie zarówno z przekładem, jak i z korektą. Polski przekład Mushishi jest koszmarny. Zbyt dosłowny, przez co nienaturalny i niezrozumiały. Część tekstu to kalki z japońskiego, które w ogóle nie brzmią po polsku, kolejna zawiera mnóstwo błędów stylistycznych i składniowych... To naprawdę niefajne uczucie, kiedy jako czytelnik, zamiast skupiać się w pełni na historii, z którą masz przyjemność się zaznajamiać, zaczynasz się zastanawiać "o czym te postaci mówią? co tak właściwie tłumacz miał na myśli?", albo wymyślać na bieżąco dwa alternatywne tłumaczenia tego samego pechowego zdania, które dla odmiany nie brzmiałyby tak, jakby wziął się za nie pełen dobrych chęci Tłumacz Google. Wystarczy zresztą zerknąć na krótkie, wstępne opisy tomów, które są przytaczane nawet tu, na lubimy czytać, żeby wiedzieć z czym będzie się mieć do czynienia. Gwoździem do trumny są literówki (chyba żaden tomik Mushishi się bez nich nie obszedł) oraz błędnie rozmieszczony tekst w dymkach (jak wyżej).
Jestem zawiedziona, bo Mushishi to jedna z moich ulubionych mang (oraz anime) i bardzo, ale to bardzo cieszyłam się z jej zapowiedzi. No cóż, najwyraźniej nie można mieć wszystkiego.

To już ostatni tom, a ja nadal nie wiem, jak ocenić ten komiks. Chyba nie w sposób oceniać go jako japońsko-polską całość... W moim odczuciu zwyczajnie się nie da i już wyjaśniam dlaczego.
Materiałowi źródłowemu nie można nic zarzucić - wszystko to, co wyszło spod ręki mangaczki jest znakomite. Rysunki, postaci, historie, przekaz emocjonalny i wreszcie klimat całego komiksu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na Starą Słaboniową trafiłam zupełnie przez przypadek.
O rany. Co za wspaniała rzecz.
Delirycznie przerażająca, zaskakująco smutna.
Oby więcej tak dobrych słowiańskich strachów na rynku wydawniczym!

Na Starą Słaboniową trafiłam zupełnie przez przypadek.
O rany. Co za wspaniała rzecz.
Delirycznie przerażająca, zaskakująco smutna.
Oby więcej tak dobrych słowiańskich strachów na rynku wydawniczym!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przaśny, kościółkowy horror - chyba tak pokrótce mogę opisać swoje wrażenia. W trakcie czytania nie mogłam pozbyć się myśli, że mam do czynienia z jakąś papierową wersją horroru klasy B. Zero zadziwień, zero lęku, refleksji - też brak.
Skąd to pianie z zachwytu, które dało się słyszeć ze wszystkich stron?
A porównywanie twórczości Dardy do pisarstwa King'a jest sformułowaniem zdecydowanie na wyrost.

Przaśny, kościółkowy horror - chyba tak pokrótce mogę opisać swoje wrażenia. W trakcie czytania nie mogłam pozbyć się myśli, że mam do czynienia z jakąś papierową wersją horroru klasy B. Zero zadziwień, zero lęku, refleksji - też brak.
Skąd to pianie z zachwytu, które dało się słyszeć ze wszystkich stron?
A porównywanie twórczości Dardy do pisarstwa King'a jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno (nigdy?) nie czytałam tak kozackiej książki!
Bohaterzy tacy kozaccy (i dowcipni, hoho!), że aż żal ściska zadek czytelnika.
Bohaterka (tylko jedna, bo reszta to zaledwie materace dla kozackich bohaterów) taka kozacka i bezbronna (te "dziewczynki"!, te "maleńkie"!) w obliczu tragicznych miłosnych uniesień.
Kosmiczne rośliny, nie wiadomo po co i dlaczego, ale... równie kozackie co cała reszta.
Pełna żenady strata czasu. To było moje pierwsze i ostatnie spotkanie z panią Kozak.

Dawno (nigdy?) nie czytałam tak kozackiej książki!
Bohaterzy tacy kozaccy (i dowcipni, hoho!), że aż żal ściska zadek czytelnika.
Bohaterka (tylko jedna, bo reszta to zaledwie materace dla kozackich bohaterów) taka kozacka i bezbronna (te "dziewczynki"!, te "maleńkie"!) w obliczu tragicznych miłosnych uniesień.
Kosmiczne rośliny, nie wiadomo po co i dlaczego, ale... równie...

więcej Pokaż mimo to