Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Brud, kiła i mogiła.

Brud, kiła i mogiła.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do "Artemis" podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża. Z jednej strony piękna, minimalistyczna okładka, absolutnie fenomenalna poprzednia i zarazem pierwsza książka autora, zaś z drugiej mocno średnie recenzje sprawiły, że niezwykle długo się zbierałam, by w ogóle książkę zacząć. Ostatnio nadarzyła się jednak ku temu okazja: dwutygodniowy wyjazd do Bułgarii, na którym postanowiłam nadrobić kilka zaległości.




Wielki sukces "Marsjanina" zaowocował świetnym odbiorem, wieloma nagrodami i równie dobrym filmem nakręconym na jego podstawie. Logicznym więc jest, że poprzeczkę, jaką zawiesił on kolejnym książkom Weira była niezwykle wysoka. Trzeba się teraz jednak zastanowić, czy "Artemis" względem której czytelnicy mieli bardzo wygórowane oczekiwania zdołała im podołać? Niestety, w jej przypadku próba ta zakończyła się niepowodzeniem.




Przede wszystkim na uwagę zasługuje księżycowa kolonia jaką wykreował Weir. Tytułowe Artemis jest usytuowanym na powierzchni księżyca, złożonym z pięciu tzw. baniek miasteczkiem zamieszkiwanym przez kilka tysięcy mieszkańców i regularnie odwiedzanych przez ziemskich turystów. Podoba mi się tutaj podział na klasy społeczne, harmonię w jakiej żyje cała jego społeczność. Autor nie poświęcił zbyt wiele uwagi temu zagadnieniu, jednak sama idea wydaje mi się bardzo ciekawym zabiegiem.




Główną bohaterką jest Jazz Bashara sprytna, pomysłowa, obdarzona ciętym językiem, niezwykłym umysłem i powodzeniem u płci przeciwnej przemytniczka z Arabii Saudyjskiej jest niemal żeńską wersją uwielbianego w "Marsjaninie" Marka Watneya. Właśnie. Niemal.




Problem z Jasmine jest zasadniczo taki, że autor próbuje przekonać nas do niej na siłę, uporczywie robiąc z niej właśnie takiego drugiego Watneya. Dodatkowo wciąż i wciąż, niemal do znudzenia, powtarzane jest nam jakim to ona nie jest geniuszem bez wykorzystanego potencjału. Dziewczyna zamiast ciekawić, wzbudzać sympatię i jak zapewnia opis - której nie da się nie polubić, przedstawia się jako irytująca cwaniaczka pakująca się w coraz większe kłopoty.




"Księżyc to stara wredna suka, której nie obchodzi, dlaczego twój skafander się psuje. Po prostu cię zabija, kiedy coś jest nie tak".


I właśnie to jest największym mankamentem całej historii. Akcja, a właściwie to, jak leci się z nią na łeb, na szyję. Nie ma żadnych momentów przestoju, gdyż nasza niedoszła geniuszka rozwiązując jeden problem, generuje kolejny, jeszcze większy. Nie mówiąc już, jak w całej swojej otoczce sprytu i przebiegłości pozostaje lekkomyślna. Jedynymi chwilami na pozorny oddech były fragmenty jej korespondencji z ziemskim przyjacielem - Kelvinem. Osobiście uważam, że całość zyskałaby, gdyby właśnie temu wątkowi dano więcej "czasu ekranowego", lecz są to jedynie moje gdybania.




W "Artemis" poza Jazz mamy okazję poznać jeszcze kilka innych osób, które są niejako archetypami postaci dobrze znanych nam z innych książek. Dobry policjant, honorowy ojciec, szalony naukowiec, bogaty cwaniak. Na uwagę na pewno zasługuje administratorka Artemis - Ngugi, która to doprowadziła do stworzenia księżycowego miasteczka, wykorzystując równikowe położenie Kenii i tworząc z niej epicentrum wypraw kosmicznych. Jest ona niestety bohaterką nawet nie drugoplanową - zepchana została na trzeci plan.




Jeśli chodzi o błyskotliwe, porywające i przepełnione naukową terminologią opisy znane nam z "Marsjanina" z przykrością muszę stwierdzić, że w "Artemis" w pewnym momencie zaczynają one najzwyczajniej w świecie nudzić. Szkoda, bo autor niewątpliwie ma co przekazać - już nam to udowodnił, ale sposób w jaki zrobił to w "Artemis"... Przesyt i tyle.

Cała recenzja: http://ksiazkiblondynki.blogspot.com/2018/08/artemis-andy-wreir-recenzja.html

Do "Artemis" podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża. Z jednej strony piękna, minimalistyczna okładka, absolutnie fenomenalna poprzednia i zarazem pierwsza książka autora, zaś z drugiej mocno średnie recenzje sprawiły, że niezwykle długo się zbierałam, by w ogóle książkę zacząć. Ostatnio nadarzyła się jednak ku temu okazja: dwutygodniowy wyjazd do Bułgarii, na którym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kupiłam książkę, wróciłam do domu, przeczytałam i... I to niby do jasnej ciasnej jest debiut?! Serio, byłam w szoku. Szczególnie, że w tym samym czasie czytałam bardzo rozczarowującą "Martwa jesteś piękna", której autorka miała już kilka powieści na koncie.


"Jesteśmy nie tym, co da się w nas zmienić, lecz tym, na co nic nie możemy poradzić"



Fabuła biegnie dwutorowo - z jednej strony mamy okazję poznawać historię czasów dzieciństwa głównego bohatera, gdy to poznaje on tytułowego Kredziarza oraz gdy znalezione zostają pierwsze zwłoki, z drugiej zaś wydarzenia po trzydziestu latach od feralnych wakacji. Osobiście zdecydowanie bardziej polubiłam dziecięcą wersję opowieści Eddy'ego, głównie za sprawą błyskotliwej, jak na dzieciaka, narracji postaci i klimatu niczym z "To" Stephena Kinga, który niemal wylewał się z każdej strony.

Na uwagę zasługuje też język autorki. Książkę czyta się niezwykle szybko, nie tylko za sprawą porywającej fabuły, ale i przystępnego języku, jakim operuje Tudor. Mamy tam przewagę dialogów nad opisami, a bogate słownictwo i lekkie pióro tworzą zrównoważoną, przyjemną w odbiorze całość. Nie jest to niestety ten poetycki rodzaj narracji, ale ma swój urok, choć nie zwraca na siebie szczególnej uwagi.

Jako że jestem fanką thrilleru i kryminału, nie raziły mnie szczegółowe opisy ciał (które pojawiają się już od pierwszej strony), ani brutalne morderstwa, ale ludzie uczuleni na takie tematy powinni sobie jednak książkę odpuścić.

Bohaterowie wykreowani przez autorkę mają różnorodne, niestereotypowe charaktery, co wpływa na łatwe ich zapamiętywanie i możliwość nie tylko identyfikacji z niektórymi z nich, ale i zżycia się z nimi. Dodatkowo śledzić możemy świetnie zarysowany rozwój psychologiczny każdego z nich, co często jest traktowane po macoszenu we wszelkich książkach o budowanej fabule na osi zagadki kryminalnej. Paradoksalnie, to w nich owy rozwój jest niezwykle ważny, dlatego chylę przed Tudor czoła. Niestety, dosyć słabo wypada tutaj główny bohater, który niestety nie zapadł mi w pamięć jakoś szczególnie, ale ratuje go zakończenie...

... które jest zaskakujące, totalnie wywraca historię do góry nogami, po prostu fenomenalne! O ile takie zwieńczenia fabuły mogą w ogóle się podobać, o tyle to przypadło mi do gustu niezwykle. Ma jednak jeden mankament, który uwiera mnie w tego typu pozycjach. Mianowicie, rozwiązanie budowanej na przestrzeni czterystu stron intrygi następuje w... kilka kartek? Może to kwestia tylko i wyłącznie mojego czepialstwa, ale to co się tam dzieje, to chaos. Chaos o zatrważającym tempie przebiegu. Mimo to będzie to wciąż zakończenie, które zapadnie mi w pamięć jako najbardziej "plot twistowe".
Będąc "okładowa sroka" nie mogłabym odmówić sobie tej pozycji z jednego prostego powodu - cudownego wydania. Faktura imitująca kredę, świetny grzbiet i minimalistyczna grafika nawiązująca do fabuły tworzą coś wspaniałego.

Cała recenzja: http://ksiazkiblondynki.blogspot.com/2018/07/kredziarz-cjtudor-recenzja.html

Kupiłam książkę, wróciłam do domu, przeczytałam i... I to niby do jasnej ciasnej jest debiut?! Serio, byłam w szoku. Szczególnie, że w tym samym czasie czytałam bardzo rozczarowującą "Martwa jesteś piękna", której autorka miała już kilka powieści na koncie.


"Jesteśmy nie tym, co da się w nas zmienić, lecz tym, na co nic nie możemy poradzić"



Fabuła biegnie dwutorowo -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzję zacznę może nie tak, jak się powinno to robić, bo od okładki. Nie raz wpajano mi, że nie ocenia się książki po okładce, ale patrząc na oprawę „Dwóch sumień Theophilusa” od razu czuć zapowiedź mroku, którego możemy oczekiwać w książce. Całość prezentuje się schludnie, jest całkiem porządnie wykonana a jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić, jest dosyć sztucznie wyglądający tatuaż na ramieniu postaci, znajdującej się pośrodku. Jest to jednak prawdopodobnie kwestia jedynie mojego „czepialstwa”. Niestety, nie mogę powiedzieć, że okładka wywarła na mnie spore wrażenie ­– nie są to moje klimaty, ale jestem pewna, że wielu osobom przypadnie ona do gustu.


Przechodząc teraz do konkretów, wspomnę o moim pierwszym wrażeniu. Po przeczytaniu opisu dowiadujemy się całkiem sporo, jednak nie mogłabym z czystym sumieniem przyznać, że zaciekawił mnie on w szczególny sposób. Ot, kolejny kryminał z archetypowym inspektorem i psychopatycznym seryjnym mordercą, a takich, jak wiemy, jest na pęczki. Mimo wszystko, w jakiś sposób zafrapowana tematem nekromancji, masonów i przede wszystkim morderstw rytualnych, sięgnęłam po tę pozycję, lecz bez wielkich oczekiwań.


Do czytania wzięłam się niemalże od razu, gdy dostałam przesyłkę z moim egzemplarzem do rąk. I przyznam, byłam w szoku! Jak się okazało, moje wyobrażenie o wielkim tomiszczu przepełnionym brutalnością i zawiłą intrygą okazał się niespełna dwustu stronnicową książką. Już wtedy zadałam sobie pytanie, jak autor dał radę zmieścić tak rozbudowany, sądząc po opisie, pomysł, zawierając się w tak niewielkiej formie?


Z bólem muszę przyznać, że właśnie nie dał. Bo to jest największym mankamentem całej historii. O ile rękami i nogami podpisuję się pod stwierdzeniem, że nie liczy się ilość, a jakość, tak tutaj właśnie ilość tekstu wpłynęła na jego jakość. Co gorsza, autor nieustannie usiłował zmieścić, jakby się wydawało, główny wątek kryminalny zaraz obok rozbudowanych scen dotyczących zainteresowania głównego bohatera muzyką jazzową. Nie zrozumcie mnie źle, pasje bohaterów niezwykle pozytywnie wpływają na rozwój postaci, jej głębię psychologiczną i realizm. Ale doprawdy! Nie są do tego potrzebne opisy saksofonów tenorowych i historii nieudanego małżeństwa, w momencie, w którym mamy do czynienia ze stu siedemdziesięcioma stronami, na których musimy zmieścić jeszcze śledztwo dotyczące rytualnych, seryjnych morderstw.


Właśnie dlatego przez cały czas lektury miałam wrażenie, że sama książka nie wie, czym właściwie chciałaby być. Ani to historia polskiej masonerii, ani to popis wiedzą autora na temat jazzu, ani kryminał o poszukiwaniu seryjnego mordercy. Pomijając już, że całość napisana została w dziwny sposób, który wywołuje we mnie tak wiele sprzecznych uczuć, iż sama nie wiem, jak powinnam to ocenić. Czasem trafi się pięknie stylizowany fragment tekstu, czasem łopatologiczne i wyjątkowo szybkie potraktowanie jednej z istotniejszych scen książki, a czasem dość toporny dialog lub słowo „living room” zamiast zwykłego, polskiego „salonu”. Jeden wielki chaos.
(...)

Dalsza część recenzji:http://ksiazkiblondynki.blogspot.com/2018/09/dwa-sumienia-theophilusa-kajetan-puszek.html

Recenzję zacznę może nie tak, jak się powinno to robić, bo od okładki. Nie raz wpajano mi, że nie ocenia się książki po okładce, ale patrząc na oprawę „Dwóch sumień Theophilusa” od razu czuć zapowiedź mroku, którego możemy oczekiwać w książce. Całość prezentuje się schludnie, jest całkiem porządnie wykonana a jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić, jest dosyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Już od pewnego czasu "czaiłam się" na tą pozycję, wysłuchując pochlebnych opinii na temat twórczości S.J.Maas. Jako, że miało być to moje pierwsze spotkanie z tą autorką, nie wiedziałam do końca czego powinnam się spodziewać. Jestem świeżo po skończonej lekturze i szczerze mówiąc... nie wiem, co o tym sądzić. Czy było warto? Zdecydowanie. Książkę przeczytałam zaskakująco szybko i prawdopodobnie jeszcze dzisiaj zamówię kolejną część. Mimo wszystko jednak, szału raczej nie ma. Problem w tym, że Celaena jest kolejną, dosyć szablonową główną bohaterką kobiecą. Pomijając fakt, że nie zawsze rozumiałam decyzje przez nią podejmowane, kojarzyła mi się ona bez przerwy z bohaterkami takimi jak: Katniss z "Igrzysk śmierci", Clary z "Darów Anioła", Ruby z "Mrocznych umysłów" lub znana wszystkim Lara Croft. Nie mam nic do silnych postaci kobiecych, ale ta lekka szablonowość nadal mnie uwiera. Kolejną kwestią jest nieodłączny dla tego typu książek trójkąt miłosny. Nigdy mnie to specjalnie nie przekonywało, a niezdecydowanie bohaterki działało mi na nerwy. W tej historii nie było to tak irytujące, jak początkowo się spodziewałam, ale i tak mam wrażenie, że autorka zbyt mocno skupiła swoją uwagę na tym wątku, traktując po macoszemu sam turniej. Pomimo tych kilku niedociągnięć i niewielkiej ilości błędów logicznych, z pewnością mogę polecić tą pozycję każdemu zainteresowanemu. Gwarantuję dobrą zabawę i przyjemne oderwanie od rzeczywistości na kilka godzin Waszego życia (wszak książkę czyta się niezwykle szybko ;p).

Już od pewnego czasu "czaiłam się" na tą pozycję, wysłuchując pochlebnych opinii na temat twórczości S.J.Maas. Jako, że miało być to moje pierwsze spotkanie z tą autorką, nie wiedziałam do końca czego powinnam się spodziewać. Jestem świeżo po skończonej lekturze i szczerze mówiąc... nie wiem, co o tym sądzić. Czy było warto? Zdecydowanie. Książkę przeczytałam zaskakująco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeurocza książka, która sprawiała, że podczas lektury łzy same cisnęły się do oczu. Piękne ilustracje, jeszcze piękniejsza historia. Warta przeczytania zarówno przez dorosłych, jak i przez dzieci.

Przeurocza książka, która sprawiała, że podczas lektury łzy same cisnęły się do oczu. Piękne ilustracje, jeszcze piękniejsza historia. Warta przeczytania zarówno przez dorosłych, jak i przez dzieci.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trzyma w napięciu do ostatniej strony. Niezwykle błyskotliwa i przemyślana. Książka, którą przeczytałam z zapartym tchem w zaledwie kilka godzin. Polecam każdemu zainteresowanemu polskim kryminałem lub twórczością Remigiusza Mroza - jest to zdecydowanie jedna z jego najlepszych pozycji.

Trzyma w napięciu do ostatniej strony. Niezwykle błyskotliwa i przemyślana. Książka, którą przeczytałam z zapartym tchem w zaledwie kilka godzin. Polecam każdemu zainteresowanemu polskim kryminałem lub twórczością Remigiusza Mroza - jest to zdecydowanie jedna z jego najlepszych pozycji.

Pokaż mimo to