Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Akcja rozgrywa się na 2 płaszczyznach czasowych. Pierwsza to lata 1938-1945, druga rok 2011. Łączą je nietuzinkowe kobiety z rodu Lobsdorfów – Michalina i Emilia. Babka Michalina, pseudonim Jarzębina, skrywa tajemnice przed wnuczką. Emila poznaje je po śmierci babki z zapisków i czerwonego pamiętnika znalezionych w skrytce. Kobieta czyta nocami, za dnia prowadzi małą galerię sztuki i pracownię konserwacji. Przeżywa wojenne perypetie babki, a tymczasem sama wpada w poważne kłopoty.
Czas płynie. Zmieniają się ludzie, a emocje i dylematy pozostają te same. I Jarzębina, i Emilia nie wiedzą, kto jest wrogiem, komu zaufać, jak postąpić, jak ocalić siebie.
„Czerwony pamiętnik” to historia pełna pasji, miłości, ale też zagadek i niebezpieczeństwa grożącego z każdej strony niezależnie od czasu wydarzeń. Inny jest tylko kaliber. Widmo nieuchronnej katastrofy wisi nad młodymi ludźmi. Historia rodzinna zatacza koło zgodnie z wróżbą cyganki.
Autorka zawiązała 2 intrygi i prowadziła je równolegle. Śledzenie perypetii obu kobiet dostarczyło mi wielu emocji. Trudno mi było oderwać się od lektury, jeszcze trudniej wybrać którąś z bohaterek. Obie mi zaimponowały inteligencją, odwagą, wewnętrzną siłą, ratowaniem tego, co cenne. Autorka oddaje hołd nauce. „Oczy i uszy można oszukać, umysłu nie”. (s. 79)
Tajemnice rodzinne nieustannie mnie fascynują.

Akcja rozgrywa się na 2 płaszczyznach czasowych. Pierwsza to lata 1938-1945, druga rok 2011. Łączą je nietuzinkowe kobiety z rodu Lobsdorfów – Michalina i Emilia. Babka Michalina, pseudonim Jarzębina, skrywa tajemnice przed wnuczką. Emila poznaje je po śmierci babki z zapisków i czerwonego pamiętnika znalezionych w skrytce. Kobieta czyta nocami, za dnia prowadzi małą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Piękna opowieść o bibliotekarce wypożyczającej skrzydła do innych krain i zachęcającej do wizyt w bibliotece i czytania książek.

Piękna opowieść o bibliotekarce wypożyczającej skrzydła do innych krain i zachęcającej do wizyt w bibliotece i czytania książek.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Uff… przeżyłam! I nie mam tu na myśli zamachu na moje życie, ale święta z Emilią Gałązką i jej apokaliptyczną choinką zrobioną z ostrzy pił i gwoździ! Choinka jej pomysłu nadaje się najbardziej na złomowisko, ewentualnie do muzeum osobliwości lub galerii new art. Nie tylko grozi skaleczeniem, ale obcięciem którejś z części ciała. Taki ostry początek i osobliwy widok nie wiem, czy mnie bardziej zmroził, czy rozbawił. Na pewno niepomiernie zaskoczył, a potem było już… normalnie nienormalnie, jak to u Iwony Banach w komediach kryminalnych i trupami.
Z Duchołazów przeniosłam się do Słodzinka, lecz wcale nie było tak słodko, jak zapowiada nazwa miejscowości. Zdecydowanie za to niebezpiecznie, dziwacznie, irracjonalnie. Zwariowanej rodzince Emilii nic nie brak, zwłaszcza ekscentrycznych pomysłów. To święta raczej dla kosmitów niż dla zwykłych ludzi – sernik z chrzanem i grzybami, inteligentne pieluszki w prezencie. W pakiecie dziennikarskie zapędy Pawełka i poszukiwanie przez niego sensacji w dawno spalonym aucie, trup, kobieta ze zdjęcia, nieistniejący martwy wilkołak, Proboszcz, który nie jest proboszczem, nieufni mieszkańcy miasteczka, pobicie i grabież grobów, szalejące psy i krwiożercze koty oraz zioła. A na Wigilii tłum niezapowiedzianych gości. Całość ochlapana krwią, zanurzona w mrocznej atmosferze i obsypana płatkami białego puchu.
Wśród mrowia ludzkich charakterów i charakterków na plan pierwszy wysuwa się tytułowy zimny trup. Zwłoki kobiety w domu leśnej baby Babenstein stały się przyczynkiem do rozpoczęcia śledztwa. Czytelnik włącza się do akcji jako prywatny detektyw i towarzyszy Mikołajowi i Magdzie w rozwiązaniu kryminalnej zagadki. Zagadki, która rozrasta się o kolejne wątki – zaginięcie sprzed lat kobiety, brutalne pobicie.
Autorka słynie z tego, że świetnie potrafi zagmatwać dynamiczną akcję poprzez wprowadzenie mrowia wątków, nagłe zwroty, żonglowanie faktami, mataczenie poszlakami, mylenie tropami, paletę nietuzinkowych bohaterów, absurdalne sploty sytuacji, lawinę pomyłek i dygresje do dygresji oraz rodzinne perturbacje. W trakcie czytania kilku scen płakałam ze śmiechu, gdyż moja wyobraźnia szalała. Plastyczne opisy, choćby wygibasów Pawełka i zmiany pieluchy przez Mikołaja, rozłożyły mnie na łopatki. Wyłam ze śmiechu! Gdyby ktoś raczył zekranizować powieść…!
Przez czarny humor, ironię, absurdy, morze dygresji i przejaskrawienie można wyłapać wiele prawd o nas samych i naszej polskiej rzeczywistości, nasze wady i przywary, stereotypowe myślenie i postrzeganie różnych spraw, ale i zalety jak polska gościnność. Jak bardzo wierzymy w to, co napisano w internecie, jak trudno na wsi znaleźć żonę, jaką siłę daje rodzina. Jak policja w swych działaniach wysuwa się przed szereg i na wyrost rzuca oskarżeniami. Jak bardzo uodporniliśmy się na makabrę, choć w święta wszyscy staramy się być dobrzy. Okazuje się, że wibratory są dla kobiet, a z promocji przedświątecznych korzystają wszyscy.
Zdecydowanie wolę normalne święta, tradycyjnie białe z zieloną choinką w rodzinnej atmosferze, a te wariackie, szaleńcze, mordercze zostawiam sobie ku rozrywce. Jeśli macie ochotę na śnieżno-krwawe Boże Narodzenie z wilkołakiem, wibratorem, gadającymi pieluszkami i zabójczą choinką oraz trupem nie tylko w tle, to sięgnijcie po komedię kryminalną „Białe święta, zimny trup”.

Uff… przeżyłam! I nie mam tu na myśli zamachu na moje życie, ale święta z Emilią Gałązką i jej apokaliptyczną choinką zrobioną z ostrzy pił i gwoździ! Choinka jej pomysłu nadaje się najbardziej na złomowisko, ewentualnie do muzeum osobliwości lub galerii new art. Nie tylko grozi skaleczeniem, ale obcięciem którejś z części ciała. Taki ostry początek i osobliwy widok nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zupełnie inna odsłona twórczości Iwony Banach. Nie tylko z tego powodu, że to książka dla dzieci. Owszem są przygody i perypetie, zagadki i tajemnice, jednak jest coś jeszcze. Kosmita! W dodatku fioletowy, który wychodzi z lustra! A na dokładkę zima, śnieg i za pasem Boże Narodzenie. Czegoż chcieć więcej? Jakiegoś problemu do rozwiązania, takiego z naszej rzeczywistości – braku środków finansowych na funkcjonowanie schroniska dla zwierząt.
Kosmiczny bohater zaciekawia wyglądem i swoimi umiejętnościami. Jest zwykłym dzieckiem, tyle że kosmicznym, z innej planety. Bywa krnąbrny, psoci rodzicom. Na co dzień chodzi do szkoły, do szóstej klasy galaktycznej. Nie jest najlepszym uczniem, zwłaszcza z działu o Ziemi. Zbiera paskudę za paskudą i jest zagrożony. Ta fantastyczna postać poprzez analogię pokazuje młodemu czytelnikowi, że mali kosmici mają takie same problemy jak mali Ziemianie i muszą się w życiu jeszcze wiele nauczyć. Miłość rodzinna wszędzie jest taka sama – zdecydowanie trudna, chociażby z tego powodu, że dorośli nie słuchają dzieci.
Akcja ma dość żwawe tempo i wciąga w niezwykłą fabułę. Dużo się dzieje w relacjach ziemsko-kosmicznych i ziemsko-ziemskich. Na jaw wychodzi prawda o prawdziwej naturze człowieka. Pobyt Kosmitka na Ziemi też jest po coś… Nie chodzi o znalezienie klucza do prywatnego przejścia teleportu jego mamy. Jego obecność uświadamia czytelnikom, jak ważne są drzewa i lasy, jak cenne są książki. Wątek proekologiczny idealnie komponuje się z wątkiem sensacyjno-zagadkowym dotyczącym schroniska. Autorka daje przykład, jak zadbać o życie i bezpieczeństwo bezdomnych zwierząt, zachęca do zbierania nakrętek i pomagania słabszym, a jednocześnie dostarcza małym czytelnikom nie lada rozrywki i emocji związanych z zagadką kryminalną i tajemnicami. A na deser dokłada kilka słów na temat czytania książek. To wszystko w zimowym anturażu i rzeczywistości szkolno-domowej ze sporą dawką humoru.
Iwona Banach napisała powieść dla dzieci, którą można traktować jak książkowy kalendarz adwentowy. Kolejne rozdziały oznaczone są datami, począwszy od 1 XII aż do wigilii. Wystarczy każdego dnia czytać jeden rozdział zimowo-świątecznej książki, by doczekać upragnionych świąt Bożego Narodzenia. Tylko jest mały problem… Kto tak długo będzie czekał na wigilijny finał pełen niespodziewanych gości? Chyba tylko wyjątkowo cierpliwe dzieci. Ja nie dałam rady. Książkę przeczytałam jednego popołudnia.
Dodam, że książka jest przepięknie wydana, wprost wymarzona na prezent. Twarda okładka, szycie, kredowy papier, duża czcionka, kolorowe ilustracje to wszystko gwarantuje najwyższą jakość wydania. Ale i książka swoje waży!
„Kosmitek” to zimowo-świąteczna powieść z zagadką i tajemnicami dla dzieci rodem z kosmosu! Dziecięca fantastyka z kryminalnym i proekologicznym zacięciem, przygoda z tajemnicami i zagadką do rozwiązania, i to nie jedną! Przekonajcie się, co jest skarbem.

Zupełnie inna odsłona twórczości Iwony Banach. Nie tylko z tego powodu, że to książka dla dzieci. Owszem są przygody i perypetie, zagadki i tajemnice, jednak jest coś jeszcze. Kosmita! W dodatku fioletowy, który wychodzi z lustra! A na dokładkę zima, śnieg i za pasem Boże Narodzenie. Czegoż chcieć więcej? Jakiegoś problemu do rozwiązania, takiego z naszej rzeczywistości –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Otrzymałam informację, że ten tom można czytać bez znajomości poprzedniego, lecz w trakcie lektury czułam jakiś wewnętrzny niedosyt. Czegoś mi brakowało.

Płaszczyzna historyczna, począwszy od 1 września 1943 roku, przeniosła mnie w czasy okupacji. Zapiski w starym zeszycie w butwiejącej okładce dostarczają wielu cennych i nieznanych informacji o tym, co się działo w leśniczówce i okolicy w czasie II wojny światowej. Poznajemy działalność „Zenona” – formacji podlaskich partyzantów, funkcjonowanie obozu w lesie Zofii, do którego trafili sowieccy i włoscy jeńcy wojenni. To także opowieść o akcji na pannie Łukasikównie i o rodzącej się miłości w zawierusze wojennej. Wydarzenia z tamtych trudnych lat budują niezwykły klimat powieści. Jednocześnie utrwalają w pamięci następnych pokoleń wydarzenia historyczne Białej Podlaskiej i jej okolic. Pamiętnik pozwala im ocaleć od zapomnienia.

Niby zwykła obyczajówka z tajemnicami rodzinnymi, a jednocześnie w pewnym stopniu niezwykła. Autorka postawiła na uniwersalne wartości jak rodzina i przyjaźń. W pośredni sposób podkreśla, jak ważne są podstawy relacji między kobietą i mężczyzną i jak duży wpływ ma na nie wychowanie małego człowieka, jak przeszłość kładzie się cieniem na przyszłości i tylko od nas samych zależy, czy powielimy błędy wychowawcze naszych rodziców. Niezwykle ważne są korzenie rodziny, przeszłość kształtująca naszą tożsamość, to kim jesteśmy obecnie. Losy leśniczówki i Marysi oraz jej mieszkańców splecione zostały w jeden warkocz. Poświęcenie bohaterki dla dobra dziecka jest przykładem ogromnej, matczynej miłości. Autorka poniekąd stawia Łukasza jako wzór ojca i partnera życiowego. Podobało mi się zachowanie mężczyzny, walka o miłość, o utworzenie rodziny, jego zaradność życiowa i odpowiedzialność. Emocji na pewno nie zabraknie.

"Leśniczówka" to klimatyczna opowieść obyczajowa z rozbudowanym wątkiem historycznym, dotycząca czasów okupacji w regionie Białej Podlaskiej. Stopniowo odkrywa sekrety rodzinne i podpowiada, jak sobie radzić z różnymi problemami, stawiając na uniwersalne wartości. Szkoda tylko, że jest taka krótka.

Otrzymałam informację, że ten tom można czytać bez znajomości poprzedniego, lecz w trakcie lektury czułam jakiś wewnętrzny niedosyt. Czegoś mi brakowało.

Płaszczyzna historyczna, począwszy od 1 września 1943 roku, przeniosła mnie w czasy okupacji. Zapiski w starym zeszycie w butwiejącej okładce dostarczają wielu cennych i nieznanych informacji o tym, co się działo w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na komediach kryminalnych Iwony nigdy się nie zawiodłam. Tym razem na początku kupił mnie oryginalny tytuł powieści i informacja, kim będą bohaterowie. To emeryci, którzy rzadko stanowią oś rozgrywanych wydarzeń w książkach, a którzy chcą od życia czegoś więcej niż bezczynnego siedzenia w domu. Nie ma tu licznych trupów, jak do tej pory u autorki bywało. Krew się nie leje, za to rządzi starszyzna z bagażem doświadczeń policyjnych i w słusznym wieku, w dodatku całkiem sympatyczna. Licencjonowani detektywi i bufetowa powołują do życia GBŚ. Niezwykły organ na miarę zbrodni małomiasteczkowych w Prasławcu. Będą rozwiązywać problemy, którymi policja nie miałaby się czasu zająć. A że znają układy i układziki, mają znajomych w szeregach policji, łapówki w postaci szarlotek, to i karierze GBŚ dobrze wróżyło. Lojalnie ostrzegam, można zgłodnieć w trakcie czytania.
W skład Geriatrycznego Biura Śledczego wchodzą trzej licencjonowani detektywi i jedna licencjonowana… bufetowa. Dzięki reklamie szeptanej stopniowo dostaje coraz więcej spraw i coraz poważniejszego kalibru. Chodzi o babkę Marecką, która nie mogła popełnić samobójstwa, bo miała za mąż wychodzić. Była dobrą partią – miała dom, konto i dobrą emeryturę. Kto ją zabił? Ponieważ wiele osób lubi rozwiązywać zagadki kryminalne, to i szeregi „geriatrii” powiększają swoje zasoby ludzkie o młodsze pokolenie – Mateusza i Melkę.
Jednak „szoł” w tej komedii kradną emeryci. Techniczne starocie. Ci, którzy etatowo nienawidzili wszelakich przestępstw, teraz zaczynają je postrzegać jako coś ciekawego i kuszącego. Byli policjanci są od spraw technicznych, etatowo zajmują się dowodami i sprawą, a dawna bufetowa zewnętrznymi aspektami działania biura. Wszyscy całym sercem angażują się w działalność GBŚ i w konsumpcję. Bo jeść trzeba, a narady grillowe są bardzo pożądane. Trudno nie pokochać, a co najmniej nie polubić Ady, Mundka, Edzia i Huberta zwanego Patyczakiem.
Barwne postacie i kuriozalne sytuacje bawią czytelnika, zwłaszcza pomoc w wydaniu Melki zawsze była katastrofalna. Humor sytuacyjny i słowny to siła tej książki, choć i kreacje niektórych bohaterów wywołują uśmieszek na twarzy i ich oryginalne nazwiska. Intryga kryminalna to pomieszanie z poplątaniem, a raczej podejrzani, świadkowie i domorośli detektywi z Parasławca. Autorka potrafi zagmatwać intrygę kryminalną tak, że można się samemu zakręcić lub w towarzystwie bohaterów, zwłaszcza tych z inteligentnymi osiągnięciami, a na końcu zostać kompletnie zaskoczonym. Od niespodziewanych zwrotów akcji nie można się opędzić. Salwy śmiechu towarzyszą perypetiom GBŚ. Przy tym autorka w sposób prześmiewczy obnaża nasze narodowe wady, choćby skłonność do plotkowania, przypinania łatek, zaściankowość.
Warto zwrócić uwagę na życie starszych osób na emeryturze, kiedy ma się mnóstwo wolnego czasu, cztery ściany i telewizor. Emeryci nie muszą wieść nudnego i samotnego życia. Mogą działać na różne sposoby, angażować się w życie społeczności lokalnej, rozwijać. Wystarczy chcieć. Wiek nie zna granic. Ograniczają nas tylko własne chęci. I jeszcze jedna rzecz – postrzeganie emerytów przez młodsze pokolenie. Naśmiewamy się z ich ubioru, zachowania czy braku umiejętności obchodzenia się z nowoczesnymi technologiami. A kto wie, jacy my sami będziemy w wieku emerytalnym i jak nas będą traktować młodsi…
„Geriatryczne Biuro Śledcze” to komedia kryminalna z emerytami, ale niekoniecznie dla emerytów. Książka idealna na poprawę humoru – zabawnie inteligentna, intrygująco wciągająca, refleksyjnie mądra z dużą dawką ironii. Skłania do refleksji i wyciągnięcia wniosków na temat życia seniorów w Polsce i spraw, którymi żyje społeczność lokalna małej mieściny oraz naszych wad narodowych.

Na komediach kryminalnych Iwony nigdy się nie zawiodłam. Tym razem na początku kupił mnie oryginalny tytuł powieści i informacja, kim będą bohaterowie. To emeryci, którzy rzadko stanowią oś rozgrywanych wydarzeń w książkach, a którzy chcą od życia czegoś więcej niż bezczynnego siedzenia w domu. Nie ma tu licznych trupów, jak do tej pory u autorki bywało. Krew się nie leje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma to, jak zacząć z przytupem. Pobudka wśród czterech martwych mężczyzn, a chwilę później brawurowy skok na bank i ucieczka przez okno. Ale to dopiero początek. Przedsmak tego, co autor zafundował swoim czytelnikom. Dalej jest jeszcze bardziej emocjonująco, niebezpiecznie i krwiożerczo, a zarazem bardzo ciekawie.

W akcję tak naprawdę wprowadzają dwie mapy zamieszczone na początku książki – podział wielkiej Brytanii na królestwa oraz mapa przedstawiająca Mercję wzdłuż nurtu Tamizy i Lagunę Londyńską z powiększeniem miasta Lechlade i Wielkich Ruin. Smutny to widok, lecz również intrygujący. Co tam się dzieje? Kto mieszka? Jak się żyje w takich warunkach?

Akcja trzyma w napięciu cały czas. Mknie i pędzi, płynie z nurtem Tamizy. Przez dziesięć dni bohaterowie nie mają zbyt wielu chwil na złapanie oddechu. Zabójstwa, ucieczka przed pościgiem, świst kul, Skażeni czyhający na ludzi, dziwaczne zwierzęta, włamania, rabunki, wybuchy, napaści, walka na śmierć i życie, a w tym wszystkim jarzmo umysłowe i eksperymenty na ludziach. Nie wiadomo, co jest bardziej niebezpieczne – otaczająca rzeczywistość, czy drugi talent skrywany przez niepozornego Alberta. Nic dziwnego, że fabuła wciągnęła mnie momentalnie w wir wydarzeń i przebłyski wspomnień Alberta o Stonemoor. Nic przyjemnego, wierzcie mi.

On i Scarlett stanowią nietuzinkową parę. Zawarli sojusz, choć między nimi iskrzy. Zgryźliwości, przytyki, czarny humor, dowcipne dialogi towarzyszą im we wspólnej podróży. Ci dwoje to przeciwieństwa. Odważna i honorowa Scarlett przez większość czasu próbuje nie dać się zastrzelić i spłacić dług krwi. Czuwa nad bezpieczeństwem sojusznika, właściciela barki i jego wnuczki. Nieporadny Albert potyka się o własne nogi i współczuje pokrzywdzonym przez los, nawet bestii ciemiężonej przez ludzi. Oboje wyjęci spod prawa, choć każde z innego paragrafu, z czasem stają się dla siebie kimś więcej. Wielowymiarowi główni bohaterowie skupiają na sobie uwagę czytelnika, tak jak czarne charaktery, choć każda postać powieści zasługuje na chwilę uwagi. I kobieta zagadująca Alberta na chodniku, i pracownik banku, i trzyletnie Ettie.

Bogactwo wyobraźni Jonathana Strouda i lekkie pióro w kreowaniu nowej rzeczywistości stworzyło oryginalną powieść przygodowo-podróżniczo-fantastyczną. Autor wykreował postapokaliptyczny obraz Brytanii – niezwykły, przejmujący, tajemniczy, niejednokrotnie przerażający, ale fascynujący. To kraina ruin, okaleczona ziemia, ale bujna. Niby życie w Ocalałych Miastach toczy się normalnie, lecz pozornie. Nie są one bardziej cywilizowane niż Pustkowia. Nad wszystkim czuwa Rada Najwyższa Domów Wiary. Surowe prawo dotyczy wszystkich. Nie ma taryfy ulgowej, choć doktor Calloway chyba nie do końca wypełnia zadania Rady. Rajem dla wyrzutków są Wolne Wyspy, na których nie obowiązują żadne ograniczenia. Jesteś, kim chcesz, robisz, co chcesz. To na wyspach znajdują swoje miejsce ci inni. Inni na różne sposoby. Tacy jak Scarlett. Tacy jak Albert ze swoimi niezwykłymi talentami sprzecznymi z naturą.

„Wyjęci spod prawa” to świetny początek nowej serii Jonathana Strouda. Wartka akcja wije się z nurtem rzeki przez Mercję aż do Wielkich Ruin, porywa nieprzewidywalnymi zwrotami akcji i niebezpieczeństwem czyhającym na każdym kroku ze strony ludzi, zniekształconych zwierząt i Skażonych, emocjonujące sceny przyśpieszają bicie serca, a czarny humor wywołuje uśmiech na twarzy. Suspens działa! W tym wszystkim misja do wypełnienia, dotrzymanie danego słowa i dążenie do wyznaczonego celu. Dajcie się porwać tej wciągającej powieści. Zanurzcie się w fabule i popłyńcie wraz z nurtem Tamizy.

Nie ma to, jak zacząć z przytupem. Pobudka wśród czterech martwych mężczyzn, a chwilę później brawurowy skok na bank i ucieczka przez okno. Ale to dopiero początek. Przedsmak tego, co autor zafundował swoim czytelnikom. Dalej jest jeszcze bardziej emocjonująco, niebezpiecznie i krwiożerczo, a zarazem bardzo ciekawie.

W akcję tak naprawdę wprowadzają dwie mapy zamieszczone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy rok w roli rycerki oraz szamanki to przygody, o których Alanna tak marzyła, ryzyko i adrenalina. Bywa groźnie i niebezpiecznie oraz magicznie, a czasem i zabawnie. To nie tylko walka o pozycję i prawa kobiet w plemieniu Krwawych Jastrzębi, ale także o siebie, własną tożsamość. Alanna walczy o zmianę tradycji dla dobra królestwa Tortallu. Przełamuje zwyczaje Krwawych Jastrzębi w imię wyższych celów. Wiele rzeczy dzieje się w tym plemieniu po raz pierwszy. Zmieniają się czasy, zmieniają się obyczaje. Kobieta Która Jeździ Konno Jak Mężczyzna jest pierwszą kobietą szamanką, pierwszą kobietą adoptowaną przez ludzi pustyni. I nie tylko przez nich.
Autorka kreuje silną postać kobiecą, której nie szczędzi przeciwności losu, którą poddaje trudnym próbom. Jednakże nie pozostawia jej bezbronnej. Wojowniczka ma Dar i amulet Matki Bogini Ziemi. Szuka swego miejsca w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Młoda rycerka nie lubi, gdy się jej rozkazuje, gdy nie pyta się jej o zdanie i traktuje jako istotę słabszą pod każdym względem. Na własnej skórze przekonuje się o tym niejeden mężczyzna.
Alanna to postać literacka, która inspiruje dziewczęta (kobiety także) do walki o swoje marzenia, do znalezienia swojego miejsca w świecie mężczyzn. Również o szacunek i miłość. Rycerka podejmuje trudne decyzje dla dobra większości. Stale się rozwija, zgłębiając tajniki magii. Podróżuje po królestwie Tortallu, poznaje inne ludy i plemiona, ich historię i tradycje. Wciąż mało jej przygód. Alanna uczy hartu ducha, wytrwałości w dążeniu do celu, pracy, pomagania innym, choć czasami kosztem własnych sił, gdy zużywa za dużo magii. Uświadamia, że zmiany nie są złe, a na przyjaciela zawsze można liczyć. Smoliście czarny i marudny Wierny fascynował mnie swoją kocią osobowością i niezwykłymi umiejętnościami.
Moją uwagę przykuł lud Bazhiramów. W trakcie czytania odnosiłam wrażenie, że to ja zamieszkałam na pustyni i poznawałam nieznane mi plemię. Żyłam z nim na co dzień, obserwowałam. Czasami się dziwiłam. Uczciwe przesłuchania przy ogniu, prawo do swobodnej wypowiedzi, lecz znaczenie kobiet, ich traktowanie już niekoniecznie równe mężczyznom – kobieta bez zasłony na twarzy nie ma dobrej reputacji, nie może publicznie dotykać mężczyzny. Niby demokracja, ale tylko w niektórych sytuacjach.
„Pod słońcem pustyni” to fantastyczna przygodówka pełna zwrotów akcji z silną postacią kobiecą i uniwersalnymi wartościami. Przenosi czytelnika w inną czasoprzestrzeń jak za dotknięciem magicznej różdżki. Pali słońcem, owiewa piaskiem pustyni, okrywa płaszczem magii, skrzy iskrami skrzyżowanych mieczy, wabi płomieniami ognisk, dudni porywami serca.

Pierwszy rok w roli rycerki oraz szamanki to przygody, o których Alanna tak marzyła, ryzyko i adrenalina. Bywa groźnie i niebezpiecznie oraz magicznie, a czasem i zabawnie. To nie tylko walka o pozycję i prawa kobiet w plemieniu Krwawych Jastrzębi, ale także o siebie, własną tożsamość. Alanna walczy o zmianę tradycji dla dobra królestwa Tortallu. Przełamuje zwyczaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię książki sensacyjne, mroczne sekrety, tę aurę tajemniczości unoszącą się nad fabułą, dlatego skusiłam się na powieść Joanny Tekieli, której pióro lubię i cenię, jeśli chodzi o obyczajówki z przyrodą w tle. Tym razem zostałam zabrana do Krakowa na Krzemionki. To tu na rubieżach miasta znajdują się ruiny ogrodzone niczym forteca. Pozorne ruiny, gdyż wyglądają na solidną konstrukcję, a ogrodzenie prawdopodobnie jest pod napięciem. Obok znajduje się oczyszczalnia ścieków strzeżona przez stróża i trzy psy. Marcin nazwał to miejsce Strefą Tajemnic. W każdym szczególe doszukiwał się nowej teorii spiskowej. Snuł kolejne nieprawdopodobne scenariusze. Grzegorz, jego brat, uważał, że Marcin świruje.
Mnie osobiście czegoś zabrakło. Akcja nie trzymała mnie w tak dużym napięciu, żebym nie mogła odłożyć książki. Raczej toczyła się normalnym rytmem, a ja czekałam na „wielki” finał. Owszem, eskalowały podejrzenia, bohater mnożył teorie spiskowe, które dodatkowo podsycały wpisy członków spiskowego forum internetowego. Zafiksowanie Marcina na strefie tajemnic rosło wprost proporcjonalnie. Z czasem trochę mnie zaczęły nudzić jego „akcje” szpiegowskie i podejrzenia wszystkiego i wszystkich wkoło. Nieracjonalne zachowanie bohatera zaczęło mnie nieco irytować. Rozwiązanie okazało się zaskakujące, ale nie tak spektakularne, na jakie liczyłam.
Zdecydowanie bardziej wolałam czytać o jego dużo starszym, racjonalnym bracie lekarzu, który zaczyna układać sobie życie prywatne z dawną miłością, a obecnie z rozwódką z dwójką dzieci. Jego perypetie z maluchami wywoływały momentami uśmiech na twarzy. Nauka ojcostwa w pigułce.
Niewątpliwie fani teorii spiskowych znajdą tu coś dla siebie. Dostaną wskazówki odnośnie do zakupu i używania sprzętu szpiegowskiego, zachowania się podczas akcji za dnia i nocą. Co ciekawe, autorka miała dziwne problemy podczas pisania tej powieści, problemy na miarę teorii spiskowej, ale o tym czytelnik dowie się z posłowia.
Gdzieś pomiędzy wierszami o teoriach spiskowych i wiciu rodzinnego gniazdka Joanna Tekieli zachęca do zdrowego stylu życia. Radzi wysiąść z tramwaju, autobusu i uczęszczać do pracy pieszo. Na ścieżce na Krzemionkach wielu ludzi spaceruje i uprawia jogging. Niektórzy robią zdjęcia książkom, inni czytają. Nie brak turystów wspinających się na Kopiec Wandy.
„Strefa tajemnic” to powieść na jeden raz. Zgłębia ludzką psychikę człowieka zafascynowanego teoriami spiskowymi, ukazuje jego myśli i zachowanie. Dla kontrastu autorka zestawia normalne życie brata głównego bohatera. Dodatkowym plusem powieści jest zachęcanie do spacerów i aktywności na powietrzu.

Lubię książki sensacyjne, mroczne sekrety, tę aurę tajemniczości unoszącą się nad fabułą, dlatego skusiłam się na powieść Joanny Tekieli, której pióro lubię i cenię, jeśli chodzi o obyczajówki z przyrodą w tle. Tym razem zostałam zabrana do Krakowa na Krzemionki. To tu na rubieżach miasta znajdują się ruiny ogrodzone niczym forteca. Pozorne ruiny, gdyż wyglądają na solidną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To już ósma sprawa prowadzona przez Enolę. Wprawdzie młoda detektywka postanowiła odpocząć od swego młodzieńczego, nieco awanturniczego życia i zawiesiła na kołku praktykę w zawodzie naukowczyni – perdytorystki, specjalizującej się w odnajdywaniu osób i rzeczy zaginionych. Jednak los bywa przewrotny i Enola musi ponownie rozwiązać zawikłaną sprawę. Nawet prosi brata o pomoc. Rzecz to niebywała, ale ta sprawa jest wyjątkowo skomplikowana. Mężczyźni z kompleksem Napoleona bywają groźni nie tylko w słowach. To, co spotkało lady Theodore i Cecily, nie mieści się w głowie, tym bardziej że to dom wyższych sfer. Jak widać podłość ludzka, brutalność, chamstwo nie zależą od urodzenia i adresu. Więcej empatii miałam dla woźnicy Harolda, który śpiewnie zaciągał gwarą irlandzką. Podziwiałam lojalność Enoli i jej chęć niesienia pomocy. Oburzało mnie traktowanie osób leworęcznych. Jednak najgorsze było prawo stanowiące, że domowy tyran jest właścicielem swojej córki…
Nancy Springer swój pomysł na fabułę oparła na wrodzonej predyspozycji, którą tępiono wśród arystokracji w XIX wieku – leworęczność. I to był strzał w dziesiątkę! Smaczku dodaje podwójna osobowość bohaterki związana z tą wrodzoną cechą. Ponownie zostałam wciągnięta w śledztwo i wir wydarzeń. Przemierzałam dzielnice Londynu, przeżywając niewiarygodne przygody. Bawiłam się przednio! Zamierałam z oburzenia, byłam napięta jak struna, to wybuchałam salwą śmiechu z podziwu dla sprytu Enoli i reakcji Sherlocka. Biedny ten słynny detektyw, który nie może rozgryźć zagadki pokrętnych machinacji umysłu młodszej siostry. Jego sztywność wynikająca z konwenansów i poczucia moralności kontrastowała z pełną emocji i braku ogłady Enoli.
Mimo że seria kryminałów retro „Enola Holmes” skierowana jest do młodszej młodzieży, to i dorośli świetnie się w niej odnajdą i całym sercem pokochają nietuzinkową bohaterkę – inteligentną, odważną i sprytniejszą od swojego znanego brata Sherlocka. Nie da się nie lubić tej nieposkromionej szesnastolatki, która uważa się za niezależną kobietę. Tak naprawdę wciąż jest samotną nastolatką porzuconą przez matkę, skazaną na radzenie sobie samej w wiktoriańskim Londynie i czyhającymi na nią zewsząd niebezpieczeństwami. Czasami płacze i przyznaje się, że czegoś nie wie. Pomysłów Enoli nie brakuje, sprawności fizycznej także. Jej szalone metody postępowania, odwaga, fortele, oszustwa, szkolne eskapady pełne przebieranek i znamienitych koafiur oraz genialna gra aktorska tworzą postać oryginalną. Najlepiej świadczy o tym fakt, że najsłynniejszy londyński detektyw jest pełen uznania dla jej inteligencji i kobiecej intuicji. Takie zakończenia to się nie spodziewałam.
Niezmiernie mnie fascynuje Londyn u schyłku XIX wieku i jego mieszkańcy. Autorka przenosi czytelnika jak za dotknięciem różdżki w przeszłość. Tym razem do października 1889 roku. Wraz z Enolą i lady Vienną zamieszkałam w Klubie dla Pań. Mogłam swobodnie dyskutować przy posiłkach, zapomnieć o etykiecie i konwenansach, być wśród innych niezależnych i pracujących kobiet, dyskutować o prawach kobiet, a także ćwiczyć w Buduarze Tężyzny Fizycznej w klubie. Uczęszczałam na odczyty do Londyńskiej Akademii dla Kobiet. Fascynowałam się zdobyczami techniki – deszczochronem, telefonem, maszyną pralniczą. Wnikliwie obserwowałam londyńczyków z różnych sfer. Zdziwiłam się, kto jeździł metrem…
„Sprawa brawurowej ucieczki” to kolejna wspaniała powieść detektywistyczna z serii „Enola Holmes”, którą czyta się w mgnieniu oka i żałuje, że jest tak krótka, gdyż chciałoby się więcej i więcej. Chwile grozy i oburzenia przeplatają się z dowcipem i błyskotliwą inteligencją, a emocje wzbudza rywalizacja Enoli z Sherlockiem. Wisienką na torcie jest wiktoriański Londyn z całym swoim rozmachem, niebezpieczeństwami, z mentalnością, konwenansami, etykietą towarzyską i zmieniającą się modą. Powieść uświadamia dziewczynkom i kobietom, że mogą zrobić wszystko, co zechcą, o ile się na to zdecydują.

To już ósma sprawa prowadzona przez Enolę. Wprawdzie młoda detektywka postanowiła odpocząć od swego młodzieńczego, nieco awanturniczego życia i zawiesiła na kołku praktykę w zawodzie naukowczyni – perdytorystki, specjalizującej się w odnajdywaniu osób i rzeczy zaginionych. Jednak los bywa przewrotny i Enola musi ponownie rozwiązać zawikłaną sprawę. Nawet prosi brata o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fabuła powieści zbudowana jest na kontraście. Kobieta – mężczyzna, dziennikarka – dziennikarz, feministka, liberałka – mizogin, ekolożka, skiperka – cynik. To wystarczy, by czytelnicy lokalnych gazet w Łodzi mieli o czym czytać i namiętnie dyskutować. Tych dwoje nie przebiera w słowach w swoich felietonach, robiąc osobiste przytyki. Momentami jest to zabawne, choć ogólny wydźwięk ich felietonów staje się coraz bardziej niesmaczny, a w komentarzach pojawia się hejt. Personalne czepianie się koleżanki po fachu na łamach gazety nie jest w dobrym tonie ani osobistym, ani zawodowym. Nie powiem, teksty czytałam z wielkim zaciekawieniem. Autorka dobrze wczuła się w role i świetnie oddała poglądy na życie i emocje kotłujące się w dziennikarzach. Przy okazji przemyciła kilka prawd, rad, ostrzeżeń i pozwoliła zajrzeć do redakcji.
To powieść inna niż te do tej pory mi znane ze względu na pomysł na fabułę, tematykę, jak i polemikę. Niby lekka obyczajówka z humorem, specyficznym humorem, a mieści w sobie dużo ważnych treści, współczesnych tematów i problemów świata. Nie powiem, z niektórymi poglądami feministycznymi Kaliny zgadzam się w całej rozciągłości. Popieram jej ekologiczny styl życia i promowanie go na łamach gazety. To ważne, by problematykę ochrony środowiska poruszać w mediach i uświadamiać czytelników, podpowiadać im, jak żyć eko. Tłumaczy, co to skipy i czemu je „uprawia”. Na potwierdzenie słów Kaliny autorka przytacza różne dane, np. o ilości marnowanych ubrań w Polsce, przemyśle odzieżowym, znikającym Jeziorze Aralskim. Jej życiowy partner… Mieczysław, Mietek… kapryśny sfinks, zdumiewał mnie swoim zachowaniem i zniechęcał do posiadania kota.
W tych trudnych czasach dla kobiet w Polsce Natalia Nowak-Lewandowska porusza jeszcze jedną ważną kwestię za sprawą swojej bohaterki dziennikarki. Kalina broni praw kobiet. Głośno mówi o potrzebach kobiet i ich prawach. Na łamach gazety zachęca czytelniczki do bycia niezależnymi kobietami, wyrażania własnego zdania, aktywności.
Oczywiście, polemika na felietony feministyczno-mizoginistyczne nie mogła trwać w nieskończoność. Przychodzi czas na konfrontację oko w oko. Niecodzienną, nieszablonową i z zaskakującym skutkiem. Autorka pokazuje zachowanie bohaterów w zaskakujących dla nich momentach. Warto z boku poobserwować innych ludzi w czasie pierwszego spotkania lub oddać się refleksji, jak my sami się zachowywaliśmy w takiej sytuacji. Często jest tak, że ideał naszych marzeń wygląda zupełnie inaczej. Inna refleksja dotyczyć będzie tego, jaki wpływ na nasze życie ma wychowanie w dzieciństwie oraz podejście do płci przeciwnej, gdy zostaliśmy skrzywdzeni przez byłego partnera.
„I życzę ci wszystkiego najgorszego” to powieść, koło której nie powinno się przejść obojętnie. Oprócz relaksu i miło spędzonego czasu z książką w ręku czytelnik w pakiecie dostaje darmowe rady, wskazówki, jakie zmiany wprowadzić w swoim codziennym życiu, by żyć ekologicznie i małymi krokami ratować Ziemię. Kobiety otrzymują motywację, by tu i teraz walczyć o swoje prawa.

Fabuła powieści zbudowana jest na kontraście. Kobieta – mężczyzna, dziennikarka – dziennikarz, feministka, liberałka – mizogin, ekolożka, skiperka – cynik. To wystarczy, by czytelnicy lokalnych gazet w Łodzi mieli o czym czytać i namiętnie dyskutować. Tych dwoje nie przebiera w słowach w swoich felietonach, robiąc osobiste przytyki. Momentami jest to zabawne, choć ogólny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Urszula Gajdowska ponownie zabrała mnie w podróż czasie do XIX wieku. Powróciłam nad Biebrzę, by po chwili wylądować nad Tamizą i na wsi angielskiej. Tym razem w centrum wydarzeń znajduje się średni syn hrabiny Modlińskiej – Anthony. Intryga kryminalna została osnuta wokół zdarzeń sprzed trzydziestu lat, kiedy to dziadek Henrietty wraz z dwoma dżentelmenami nie dotrzymał obietnicy i nie przekazał posagu w prawowite ręce. Brzmi intrygująco. Klątwa Wielkiego Niebieskiego Diamentu daje o sobie znać. Coraz częściej męczą pannę Fleming koszmary, ma majaki, widzi zmarłych. Im bliżej rozwiązania zagadki, tym robi się coraz bardziej niebezpiecznie, a nawet groźnie. Dochodzi do dziwnych przypadków i wypadków. Ktoś zagraża Henrietcie i Anthonemu. Nie tylko oni próbują odnaleźć skarb. Złoczyńcy także nie próżnują. Dużo się dzieje i czasami ciężko złapać oddech. Jest klimatycznie i autentycznie.
Sprawa zaginionego i przeklętego posagu wciągnęła mnie bez reszty w meandry śledztwa. I ja głowiłam się nad rozwiązaniem poszczególnych zagadek. Wraz z bohaterami rozwiązywałam zagadki, a z Madame Moreau prowadziłam śledztwo. Podziwiałam jej odwagę, umiejętności i sztukę kamuflażu. Bawiły mnie przebieranki głównych bohaterów i figle Maurycego. Angielska sztywność Anthonego (ponoć połknął w dzieciństwie kij od szczotki) czasami przegrywała z polskimi genami. Rozsądny, nudny i sztywny hrabia angielski zawsze spieszy na pomoc i jest gotowy na wiele poświęceń. Oj, wiele! Jego nowy anturaż powalił mnie na łopatki!
Czasami chciałam go mocniej szturchnąć, żeby pozbył się angielskiej flegmy, na szczęście Anthony ma pomysłowego młodszego brata. Chociaż, chociaż… hrabia wiedział, jak rozpalić pannę Fleming, a i ona była chętna na igraszki i swawole, które zgodnie z konwenansami powinny być dla niej tematem tabu. Gorzej było z wyrażaniem uczuć i pragnień względem kobiety, która podwyższała mu ciśnienie z różnych powodów. Ich przekomarzanki wywoływały uśmiech na mej twarzy. Droga ku miłości tych dwojga była długa, kręta i wyboista, a momentami flegmatyczna.
Autorka stawia na uczciwość i dotrzymanie obietnicy. Na odwagę i poświęcenie. Ważny jest honor rodziny, ale jeszcze bardziej ujawnienie prawdy skrywanej od lat. Zdjęcie klątwy Henrietta traktuje jak misję do wykonania. Dąży do osiągnięcia celu, nie zważając na przeszkody i „słabość” własnej płci. Odwaga i upór, szlachetność i zepsucie w jednym.
Lubię książki Urszuli Gajdowskiej, bo dostaję wszystko w jednym – intrygę kryminalną, tajemnice, zagadki, przygody, humor, miłość, namiętność, niespodziewane zwroty akcji, żywą akcję, wciągającą fabułę, otoczkę społeczno-obyczajową i historię w różnej postaci. W tym tomie autorka do wykreowanego przez siebie świata przedstawionego wprowadziła wątek autentyczny – francuskie klejnoty koronne. Jednak nie one przykuły moją uwagę, ale świętowanie Wielkanocy w I połowie XIX wieku. Wraz z bohaterami uczestniczyłam w dawnych zwyczajach wielkanocnych jak pogrzeb żuru, wieszanie śledzia czy Babski Śmiergust. To detale tworzą powieść.
„Przeklęty posag” to pasjonująca obyczajówka historyczna z wątkiem miłosnym i wartką akcją, która przeniesie Was do XIX wieku w wiosenny czas. Skandalisktki i dżentelmeni, złoczyńcy i detektyw w sukience przemierzać będą Polskę i Anglię. W pakiecie Wielkanoc na wsi, podróże małe i duże, łamanie konwenansów, niezwykłe przygody, zagadki kryminalne, zaginione rodowe klejnoty, tajemnice rodzinne, ukryty skarb, oszustwa, kradzieże, pościgi, przebieranki, przekomarzanki, emocje i romans. Będzie i namiętnie, i groźnie, i zabawnie.

Urszula Gajdowska ponownie zabrała mnie w podróż czasie do XIX wieku. Powróciłam nad Biebrzę, by po chwili wylądować nad Tamizą i na wsi angielskiej. Tym razem w centrum wydarzeń znajduje się średni syn hrabiny Modlińskiej – Anthony. Intryga kryminalna została osnuta wokół zdarzeń sprzed trzydziestu lat, kiedy to dziadek Henrietty wraz z dwoma dżentelmenami nie dotrzymał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ponownie wybrałam się w czytelniczą podróż z koleżanką bibliotekarką. Pani Ania stała się osobą otwartą, sympatyczną i uśmiechniętą, a biblioteka nie tylko wypożyczalnią książek, ale także… azylem i centrum dowodzenia. To, co się działo w miasteczku, przechodziło ludzkie pojęcie. Zwierzęce raczej też. Długo nie mogłam zrozumieć, co się takiego dzieje, skąd te wszystkie dziwaczne przypadki i wypadki. Autorka zadbała o szybkie tempo akcji i jej liczne, niesamowite zwroty. Przygód nie brakuje, emocji tym bardziej, zwłaszcza że klimat jest tajemniczy i nieco mroczny. Strach paraliżujący domowe zwierzęta udziela się czytelnikowi niezależnie od wieku. Pani Wandzie także, a jakże!
Niewątpliwie Elizie Mikulskiej nie brakuje wyobraźni. Dobrze się bawiłam podczas lektury powieści fantastycznej skierowanej do małych czytelników. Z przyjemnością ją przeczytałam. Wprawdzie spodziewałam się innej zagadki detektywistycznej do rozwiązania, zważywszy na zawód głównej bohaterki i miejsce jej pracy, lecz mimo to się nie zawiodłam. Intrygująca fabuła porwała mnie w wir wydarzeń i trzymała w napięciu niemalże do końca.
Ta książeczka nie tylko bawi i dostarcza dreszczyku emocji, ale i uczy. Eliza Mikulska podejmuje ważne i uniwersalne tematy. Bezpośrednio zwraca się do swojego czytelnika, czyniąc go bohaterem. Zadaje mu pytania, udziela rad, w prosty sposób wyjaśnia pewne rzeczy o funkcjonowaniu świata, a także zachęca do udziału w śledztwie i znalezienia rozwiązania problemu. Mały czytelnik dowie się, że ma prawo się bać, akceptować siebie, wierzyć we własne siły, liczyć na bezinteresowną pomoc przyjaciela, uczyć się na kłopotach, pomagać innym w potrzebie. Autorka gani przy tym gwiazdorstwo, parcie na szkło i media, udawanie bohatera. Stawia na dobro i pomaganie innym. Czasami wyczuwałam moralizatorski ton, jednak nie zrażało mnie to. Przemówiły do mnie słowa na temat równowagi energii w przyrodzie, traktowania wszystkiego z szacunkiem.
Zauroczyła mnie również okładka. Nie mogę oderwać od niej oczu, jest taka piękna, magiczna, tajemnicza, a przy tym typowo biblioteczna. Powieść idealnie się zmieści w małych dłoniach. Jej rozmiary są mniejsze od tradycyjnych książek dla dzieci. Duża czcionka i interlinia ułatwiają czytanie, a proste biało-czarne ilustracje dobrze komponują się z treścią.
„Pani bibliotekarka na tropie” porwie czytelnika w wir fantastycznych wydarzeń, zaangażuje w rozwiązywanie zagadki, porazi energią, otuli dobrą magią, skłoni do refleksji, a przy tym wiele nauczy. Najlepiej się sprawdzi w czasie rodzinnego czytania.

Ponownie wybrałam się w czytelniczą podróż z koleżanką bibliotekarką. Pani Ania stała się osobą otwartą, sympatyczną i uśmiechniętą, a biblioteka nie tylko wypożyczalnią książek, ale także… azylem i centrum dowodzenia. To, co się działo w miasteczku, przechodziło ludzkie pojęcie. Zwierzęce raczej też. Długo nie mogłam zrozumieć, co się takiego dzieje, skąd te wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okazuje się, że dom ciotki to część wielkiej rezydencji. Inna jego część to sąsiedni budynek, który kupił policjant. Kiedyś to był jeden wielki dom, ale dawny właściciel wysadził w powietrze przed wojną jego środkową część. Był złotnikiem, jubilerem, wynalazcą. Pewnego dnia zniknął wraz z córką. Legenda powiada o komnacie ukrytej gdzieś pod domem. Komnacie z agatami, a nie komnacie z Agatami. Niewiele trzeba, żeby rozbudzić wyobraźnię ludzi zachłannych na szybkie wzbogacenie się. Co to się wyrabiało w ogrodzie ciotki! A co w jej domu! Muszę przyznać, że pomysł z windą to strzał w dziesiątkę. Najpierw jej znalezienie i otworzenie, potem podróże ku dołowi i górze, by na koniec straszyć domowników i niepożądanych gości w zadziwiający sposób. Ser szwajcarski to przy tym wysiada! Jeśli ciocia nie zwariuje, to przynajmniej przetestuje swojego narzeczonego w różnych kryzysowych sytuacjach. A tych jest bez liku!
Z wielką chęcią powróciłam do Bolesławca, by jeszcze trochę pomieszkać u ciotki Marty wraz z Guśką, Leonkiem i Ptysiem. Oczywiście z Lalunią i skunksiczką Pusią także. Sąsiedzi twierdzili, że moi gospodarze nie byli normalni. No cóż… każdy sądzi po sobie. Częste wizyty policjanta Marka u ciotki Marty wynikały z planów matrymonialnych tych dwojga. Było miło i romantycznie, ale najczęściej zaskakująco, dziwnie, nietypowo, odlotowo, strasznie. Również głodnie i sąsiedzko. Agaty nie poznałam, ale to już inna kwestia. Sami się musicie dowiedzieć, jak to było. Na pewno jest o czym opowiadać kolegom w szkole. Koleżankom też. Takie wakacje to jedna wielka, niekończąca się przygoda!
Powiem Wam w sekrecie, że świetnie się bawiłam, czytając tę powieść dla starszych dzieci. Iwona Banach sprytnie zaplanowała fabułę wokół zawiłej intrygi oraz nadała akcji dobre tempo. Co poniektórym utarła nosa. Niewątpliwie potrafi zaintrygować zagadkami do rozwiązania, ukrytymi tajemnicami, dziwnymi zjawiskami, przestraszyć, a jednocześnie zafascynować makabrą, świetnie posługiwać się logiką dziecięcą i władać językiem młodszego pokolenia, w logiczny sposób przedstawić punkt widzenia dzieci na te same sprawy co dorośli (zabawa zapałkami!), a przy tym wchłonąć przez osmozę do swojego słownika cudne neologizmy oraz zakałapućkać czytelnika, zakręcić i odkręcić, językowo także. A jeszcze mimochodem zdradzi niekonwencjonalne patenty. Kluczologia to jest to!
„Agatowa komnata” gwarantuje przeżycie niezapomnianych przygód we własnym domu i wokół niego. Wciąga w świat zagadek, otula tajemnicami, straszy makabrą, uczy myślenia i planowania, rozwiązywania i wspólnego działania, a nawet zachęca do czytania e-booków i korzystania z dobrodziejstw Internetu. Wszystko dla skarbu, który niejedno ma imię.

Okazuje się, że dom ciotki to część wielkiej rezydencji. Inna jego część to sąsiedni budynek, który kupił policjant. Kiedyś to był jeden wielki dom, ale dawny właściciel wysadził w powietrze przed wojną jego środkową część. Był złotnikiem, jubilerem, wynalazcą. Pewnego dnia zniknął wraz z córką. Legenda powiada o komnacie ukrytej gdzieś pod domem. Komnacie z agatami, a nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od wróżki przez czarodziejkę, kusicielkę, sekutnicę, wiedźmę po diablicę. Gama wydawałoby się sprzecznych cech charakteru ukrytych w pięknym ciele, do tego upór, ambicja, inteligencja, spryt. Czytelnik ma okazję je odkrywać wraz z diabłem wcielonym, znaczy się właścicielem klubu bokserskiego w Soho w Londynie, Marcusem Hunterem. Przy okazji odkrywa wnętrze Marcusa. Zasady zasadami, lecz serce nie sługa, a obietnicy należy dotrzymać. Sytuację komplikują siostrzyczki lady Rosalyn de Clare i Hazel. Ich wizyty, dobre rady, „rodzinne” wścibstwo i dbałość o siebie nawzajem nie ułatwiają mu życia. Inteligentne i domyślne łatwo braciszkowi nie odpuszczają. Zdaniem służącego są jak Sodoma i Gomora.
W moim sercu od dawna goszczą Hamiltonowie, Hazel i Rosalyn, a teraz dołączyła do nich także Sara. Ta młoda dama krzyżuje nie tylko pięści z Marcusem, ale także idzie z nim na noże. Ostro się z nim spiera i go kokietuje. Ich potyczki słowne przykuwają uwagę i rozpalają zmysły, niemniej jednak według mnie to postać drugoplanowa skradła show.
Moją uwagę przykuł stary Hindus Amar. Jest jedyny i niepowtarzalny. Ma humor jak chmura gradowa. Ten służący Marcusa ma specyficzny styl bycia. Niby służący, niby przyjaciel, a poczyna sobie, że hej! Gadatliwy bardziej niż kobieta, zdradza sekrety swego pana, ma swoje zdanie. Najlepsze jest to, że ich rozmowy są tak błyskotliwie pokręcone, że aż dochodzi do zamiany ról. Często w krytycznym momencie rozmowy, a Amar sobie na dużo pozwala, bierze nogi za pas i swego pana traktuje jak służącego, a to ponoć Czarny Diabeł mu płaci. Majstersztyk.
Od wieków mężczyźni pod płaszczem troski sprawowali kontrolę i władzę nad kobietami, odbierali im wolność, godność, poczucie sprawczości. Uważali się za lepszych, mądrzejszych, ważniejszych. Często używali wobec nich przemocy. To temat wciąż aktualny. Pojawia się na kartach powieści. Wesley Crump często traktuje kuzyneczkę jak worek treningowy. Wyzywanie, wyładowywanie własnych frustracji, razy rozdawane tu i tam, przemoc psychiczna i ekonomiczna to codzienność Sary, dopóki nie dochodzi do próby gwałtu. Zachowanie godności i wolności stało się sprawą priorytetową. Choć Marcus nie jest dżentelmenem, a ona damą, to wychowanek Hamiltonów przejął się losem dziewczyny i wyciągnął do niej pomocną dłoń, a raczej pięści.
Czarny Diabeł w swoim klubie uczy mężczyzn pięściarstwa, sztuki samoobrony, a nie mordobicia i walenia pięściami jak popadnie. Autorka przemyca kilka wskazówek dotyczących sztuki samoobrony. Zwraca uwagę na atak, unik, siłę, pracę nogami. Poleca też publikację Johna Godfrey’a „Użyteczna sztuka o obronie”. Daje prywatne lekcje, nie odpuszcza uczniowi, nawet gdy to jest kobieta.
Podziwiałam Sarę ćwiczącą w niewygodnym gorsecie krępującym ruchy i odbierającym dech. Lekcje podnoszą poczucie wartości i dają umiejętności, lecz zagrożenie wciąż istnieje. Uderza z najmniej oczekiwanej strony. Z czasem robi się bardzo gorąco, nie tylko od upieczonych ciasteczek. Temperament obojga to prosta droga do piekła, a może do raju…
Nie dziwcie się, że kolejną powieść Melisy Bel przeczytałam w tempie ekspresowym. Jej książki są nieodkładalne. Wciągają w wir wydarzeń z miejsca i trudno je odłożyć. Nawet przy telewizji podczytywałam. Kiedy tyle się dzieje, a od zwrotów akcji i odkrywanych tajemnic oraz iskrzącego humoru i błyskotliwych dialogów wyobraźnia szaleje. Czytelnik widzi to wszystko przed oczami jak film, buźka sama mu się śmieje, czasami wybucha salwami śmiechu, więc czego chcieć więcej. Jeszcze więcej takich relaksujących książek, które ukazują ważne problemy społeczne z 1831 roku, również 2023, i mają głębsze, uniwersalne przesłanie.
„Cygański diabeł” wabi urodą, kusi tajemniczością, intryguje akcją, powala humorem, rozgrzewa erotyką, schładza przemocą wobec kobiet. Romans historyczny z rozbudowanym wątkiem erotycznym poleca się każdej kobiecie. Znajdą tu one walkę o siebie, o wolność, niezależność, godność, sprawczość, prawa kobiet, nauczą się podstaw samoobrony oraz zastanowią się nad przyjaźnią między kobietą a mężczyzną.

Od wróżki przez czarodziejkę, kusicielkę, sekutnicę, wiedźmę po diablicę. Gama wydawałoby się sprzecznych cech charakteru ukrytych w pięknym ciele, do tego upór, ambicja, inteligencja, spryt. Czytelnik ma okazję je odkrywać wraz z diabłem wcielonym, znaczy się właścicielem klubu bokserskiego w Soho w Londynie, Marcusem Hunterem. Przy okazji odkrywa wnętrze Marcusa. Zasady...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeniosłam się w czasie do lat 30. XX wieku. Zafascynowało mnie proste życie, jakie wiodła Galina z mężem z dala od siedzib ludzkich. Proste, ale ciężkie. Trzeba było być samowystarczalnym, by przeżyć w leśnej głuszy, zwłaszcza w czasie srogich zim. Autorka opisuje codzienność Gramsów z dbałością o szczegóły, jakby sama z nimi żyła przez te lata i towarzyszyła im we wszystkich codziennych obowiązkach. Nie ubarwia, nie ocenia, opowiada prostymi słowami, wplatając w nie smaki, zapachy, obrazy i emocje. Koi kontaktem z dziką przyrodą. Zaprasza do chaty smolarza. Tworzy niezwykły klimat.
Brak mi słów, by oddać piękno i złożoność tej wielopłaszczyznowej powieści opowiadającej o czasach wojennych i powojennych na Mazurach, w Mrągowie i okolicach. Gdyby nie literacki język, epickość, to książkę można by potraktować jako reportaż, literaturę faktu o tym, jak dawniej żyli ludzie, z czym się zmagali po zakończeniu wojny, jak sobie radzili w czasach stalinizmu.
Rok 1945 okazał się wyjątkowo trudny. Prusy Wschodnie stały się częścią Polski, Mazurami. Niechęć ludności napływowej do autochtonów stale rosła. Bieda, brak wszystkiego zaogniały sytuację. Królowało bezprawie. Powszechne były kradzieże i gwałty, szaber i przemyt. Wybuchały epidemie. Ludzie zmagali się z różnymi traumami. Równie trudne były czasy stalinizmu, wiecznej kontroli i donosów. Wojny nie było, ale panoszył się komunizm.
Katarzyna Enerlich dba o stronę historyczną swej powieści, o autentyczność tamtych dni. Wprawdzie niektóre wydarzenia z historii Mrągowa nieco poprzestawiała na osi czasu na potrzeby książki, jednak dla całości nie ma to znaczenia. Zachowuje w pamięci czytelnika ludzi, którzy po wojnie przyczynili się do rozwoju miasta, po polsku zwanego Ządźborkiem. Wspomina doktora Bogdana Nowickiego, pierwszego burmistrza Feliksa Guisa, starostę Czesława Krzemińskiego. Czasami prawdziwym bohaterom zmienia nazwiska. Fikcję literacką ubiera we fragmenty notatek pierwszego burmistrza zachowanych przez kronikarza Ryszarda Bitowta. Mnie osobiście żal, że w mieście nie powstało uzdrowisko, do którego naprawdę dążyły władze miasta i doktor Nowicki. Co ciekawe, historia miłości Marianny i Janka jest również oparta na faktach, choć nieco zmieniona.
Na tle powojennej historii miasta pisarka snuje fikcyjną opowieść. Jej bohaterkami uczyniła twarde i nieustępliwe kobiety, mające swoją godność, pełne woli walki, siły, pasji do ziół, marzeń i miłości. Każda z nich ma swoje wady, zmaga się z dylematami, walczy z problemami, ale każda spieszy z pomocą bliźniemu. W powojennych czasach Stasia i Marianna odbudowują swoje życie. Uczą się siebie na nowo, oddają się ziołowej pasji. Mają wspólne marzenie o zielarni, lecz mierzą się z wieloma przeciwnościami losu, m.in. z oskarżeniami o szerzenie zabobonów i ciemnoty. Losy bohaterek autorka wplata w przeszłość Mrągowa, przeplata je z losami autentycznych mieszkańców. Czytelnik spogląda na powojenne Mrągowo oczami Stasi i Marianny.
Nie wiem, co mnie najbardziej urzekło w tej powieści – proste życie Galiny w środku lasu, powojenne życie w Mrągowie, lokalna historia, regionalne potrawy i smaki, piękno mazurskiej przyrody, historia matki i córki, różne odcienie miłości czy… ziołolecznictwo i literacki język. Tego się nie da od siebie oddzielić. Splecenie tych wątków, tematów utworzyło niezwykłą powieść, sagę rodzinną osadzoną w trudnych czasach, mimo że fikcyjną, to na wskroś prawdziwą. Zbeletryzowana lekcja historii okraszona miłością autorki do rodzinnych Mazur.
Choć powieść „Ziele Marianny” należy do literatury pięknej, to można potraktować ją jako podręcznik do powojennej historii Polski ukazujący realia tamtych czasów, poradnik survivalowy, zielnik czy książkę kucharską. Uważam, że jeśli ktoś mieszka na Mazurach, to powinien znać historię tej ziemi, szanować jej przyrodę i umieć korzystać z jej naturalnych dobrodziejstw.

Przeniosłam się w czasie do lat 30. XX wieku. Zafascynowało mnie proste życie, jakie wiodła Galina z mężem z dala od siedzib ludzkich. Proste, ale ciężkie. Trzeba było być samowystarczalnym, by przeżyć w leśnej głuszy, zwłaszcza w czasie srogich zim. Autorka opisuje codzienność Gramsów z dbałością o szczegóły, jakby sama z nimi żyła przez te lata i towarzyszyła im we...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Komedia kryminalna zaskakuje pod każdym względem. Niebanalny pomysł na fabułę i jej wyborne wykonanie zaowocowały powstaniem nieprzeciętnej powieści z rodzaju rozrywkowych. Jedno jest pewne – dużo się dzieje, poplątana akcja pełna zwrotów sprawia, że rzadko można złapać oddech. Autorka doskonale zawiązała intrygę niczym węzeł gordyjski, a potem ją stopniowo rozplątywała. Mimo błędnych tropów sytuacja stopniowo się wyjaśniła. Miały w tym udział gospodyni Kusiakowa i Różowa Pindzia o intelekcie majonezu.
Bohaterowie to zacne grono. Wszyscy razem i każde z osobna, choć niektórzy ukrywają swe prawdziwe oblicze. Dagmara wydawała mi się nieco roztrzepana i młodsza niż metryka wskazuje. Ma panna charakterek. Nawet dziadek czasem tracił przy niej rezon. Jednak dla mnie pierwsze skrzypce grała Kusiakowa, przedstawicielka odrębnej gałęzi lokalnego folkloru, swojsko zaciągająca gwarą. Ma ręce wielkie jak bochny chleba, a jednym cycem zabiłaby mężczyznę. Kobieta jest bardzo przesądna, ciągle straszy utopcami, opowiada krwawe bajki i wszędzie wściubia nos. Za to zdrowo gotuje! Nic tylko się skusić na jaja Gustlika w sosie krzanowym, zupę jabłkową na boczusiu wędzonym, wiśniówkę na kościach na słodko.
Na szczególną uwagę czytelnika zasługują bohaterowie z Utopiec. Ich folklorystyczna barwność z zabobonami i gwarą zdecydowanie wyróżnia ich na tle bohaterów miejskich, choć i ci są dobrze i wyraziście nakreśleni. Spośród tych to Różowa Pindzia i Smerf Maruda najbardziej przykuwają uwagę.
Ważne są też zwierzęta. Dog niemiecki Precel lubi siadać ludziom na kolana, lizać i zaplątywać sobie łapy. Wielki mieszaniec Bestia to kudłaty psi złodziej i cwaniak w jednym. Byk Muciek potrafi wywołać we wsi niezły popłoch. Sympatyczne inaczej owady dają się we znaki co poniektórym.
Powieść czyta się szybko i trudno się od niej oderwać, choć mała czcionka może nieco spowolnić tempo. Krótkie i plastyczne opisy oraz lekkie, swobodne pióro autorki mają w tym swój udział. Nie wiem, co mnie najbardziej ubawiło w tej powieści. Niekiedy absurdalne pomysły na rozwój akcji, kreacja bohaterów, folklor Roztocza w całej rozciągłości z zabobonami i gwarą na czele, naturalny język powieści, często nieco rubaszny i swojski okraszony francuszczyzną, zabawne i błyskotliwe dialogi oraz stanie na straży moralności panien przez starsze przedstawicielki płci pięknej. Wszystko to sprawiło, że przy czytaniu powieść Iwony Banach co jakiś czas wybuchałam salwami śmiechu. Nie brak chwil grozy i niedowierzania. W oczach może się pojawić także mały obłęd, w końcu jesteśmy w dawnym psychiatryku, a dzikie piesy latające po polu to norma.
'Klątwa utopców" to nietuzinkowa komedia kryminalna z galopującą akcją o urokliwej wsi gdzieś na Roztoczu z plejadą indywidualnych bohaterów ludzko-zwierzęcych. Dostarczy czytelnikowi niezapomnianych wrażeń, wymasuje przeponę i pozwoli uwierzyć, że utopce istnieją. Może przyprawić o palpitację serca tudzież gromkie wybuchy śmiechu. Świetna rozrywka akurat na coraz dłuższe wieczory!

Komedia kryminalna zaskakuje pod każdym względem. Niebanalny pomysł na fabułę i jej wyborne wykonanie zaowocowały powstaniem nieprzeciętnej powieści z rodzaju rozrywkowych. Jedno jest pewne – dużo się dzieje, poplątana akcja pełna zwrotów sprawia, że rzadko można złapać oddech. Autorka doskonale zawiązała intrygę niczym węzeł gordyjski, a potem ją stopniowo rozplątywała....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stary dom wymagający remontu bez wifi i TV nie jest „atrakcją” dla trójki jedenastolatków podrzuconych koleżance na dwa tygodnie. Jednak sytuacja dramatycznie zmienia się w krótkim czasie. I to w nocy! Co się wówczas wydarzyło na parterze, tego chyba do końca nie wie nikt. A to było tylko preludium, bo to, co się później działo w domu i wokół niego, to w najgorszych koszmarach się nikomu nie śniło. Włamania, demolki, porwania to pikuś przy wściekłej Laluni. Chihuahua to ulubienica Marty, która bardzo kocha swoją panią. Waleczna lwica w wersji mini, a raczej koszmarna rakieta zębatego rażenia. Pojawia się Tygrys – pies z tajnym oprogramowaniem, czyli policyjny owczarek niemiecki i jeszcze jeden nietuzinkowy futrzak.
Ale dzieciaki też są niczego sobie. Opętane i niebezpieczne wprowadzają galimatias. Niektórzy nazywają je potworami. Przy nich wścieklizny można się nabawić. Akcje grupy szpiegowsko-detektywistycznej to efekt szalejącej wyobraźni i paskudnych pomysłów. A wszystkiemu była winna Guśka. Dagmara chciała być jak Enola Holmes.
To, co się działo, nie było normalne. A wszystko przez Napoleona! Według legendy dwóch francuskich oficerów, w tym jeden generała, rozbroiła Rozalia von Bonin. Mało tego, zabrała im pieniądze. Tę legendarną scenę upamiętnia płaskorzeźba na ratuszu, której mniejsza kopia znajduje się w domu Marty. Legenda zaczęła żyć własnym życiem, gdyż wszyscy wierzą, że gdzieś jest ukryty skarb. Na jego tropie i włamywaczy są dzieciaki i policjant, choć ten z ciotką Martą… Normalnie serial brazylijski się w domu odbywa.
Lojalnie ostrzegam, przy czytaniu tej powieści można porządnie zgłodnieć. Wszystko przez Ptysia, który by tylko jadł i jadł, i jadł… Dla niego największym problemem jest głód, a nie dwie bandy włamywaczy, które nachodzą dom za dnia i w nocy. Ruch jak na Marszałkowskiej! Niech się wali, niech się pali, a i tak największym problemem jest głód. Ptyś żre. Pochłania wielkie ilości jedzenia. Naleśniki i pizza chodziły za mną, a w bolesławieckim domu odbywał się kulinarny armagedon. Smażenie naleśników przechodzi ludzkie pojęcie!
Zapomnijcie o nudzie. Dajcie sobie szansę na przeżycie przygód z płaskorzeźbą i bolesławieckimi krasnalami ogrodowymi. Bywa niebezpiecznie, a nawet groźni. A jak to u Iwony Banach, bywa też bardzo śmiesznie. Humor sytuacyjny i słowny, pokrętna dziecięca logika, zabawy słowami, neologizmy, niesztampowe peryfrazy to wszystko sprawia, że powieść mimo tajemnic, zagadek i bandziorów poprawia humor i bawi czytelnika na różne sposoby. Ja już wiem co to mimber i omacek.
Książka jest porządnie wydana. Twarda, kolorowa okładka skrywa szyte strony, wyraźną czcionkę i dużą interlinię. Na początku każdego rozdziału znajduje się rysunek płaskorzeźby. Trochę mi zabrakło ilustracji.
Powieść detektywistyczna dla dzieci, komedia kryminalna w dziecięcym wydaniu „Gnomon i tajemnica starego domu” gwarantuje spędzenie ciekawych wakacji w Bolesławcu na tropieniu bandziorów, rozwiązywaniu zagadek, wyjaśnianiu tajemnic i szukaniu skarbu Rozalii von Bonin. Będzie i strasznie, i wesoło. Po przeczytaniu koniecznie zróbcie test krokodyla.

Stary dom wymagający remontu bez wifi i TV nie jest „atrakcją” dla trójki jedenastolatków podrzuconych koleżance na dwa tygodnie. Jednak sytuacja dramatycznie zmienia się w krótkim czasie. I to w nocy! Co się wówczas wydarzyło na parterze, tego chyba do końca nie wie nikt. A to było tylko preludium, bo to, co się później działo w domu i wokół niego, to w najgorszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Porwała mnie akcja kolejnej powieści Melisy Bel. Autorka ma dryg do pisania romansów historycznych. Lekkim piórem kreśli barwne sceny pełne emocji, jak ostrą szpadą kreśli dialogi pełne humoru, aluzji i celnych ripost, ze znawstwem kreuje męskich bohaterów z tytułami arystokratycznymi i bohaterki z ciętym językiem i wojowniczym charakterkiem. Do tego dba o detale historyczne i tworzy atmosferę pełną napięcia, erotycznego również.
U Melisy Bel zawsze trafia swój na swego, a wtedy lecą iskry. Iskry złości, zazdrości i namiętności. Miłość pełna pasji, często skrywana i tłumiona, bo nie uchodzi, bo się nie godzi. Tak jest i tutaj. Nie do pomyślenia jest, by zwykła guwernantka z nizin społecznych mogła się związać z arystokratą. A jednak… Posiadanie wolnej woli i rozumu, analityczne podejście do życia i feministyczne poglądy sprawiają, że pewien rodzaj relacji staje się możliwy.
Normy społeczne, nakazy i zakazy, konwenanse budowały relacje społeczne i wyznaczały drogę, jaką musieli wszyscy podążać w XIX wieku. Nie wszystkim to było w smak. Okrutnie przystojny lord Evan nie uznaje norm społecznych. Matka księcia, lady Jasmine, nie lubi konwenansów. Jest ludzka i naturalna. Potrafi się zaprzyjaźnić z kimś, kto w hierarchii społecznej nie dorasta jej do pięt. Rosalyn jedyne co ma, to reputacja i niezależność. Niełatwo było żyć w zgodzie ze wszystkimi konwenansami i z faktem, że społeczeństwo miało mniej do zaoferowania kobietom niż mężczyznom, jednak na szacunek trzeba było sobie zasłużyć i mieć w kimś wsparcie.
Na jaw wychodzi prawda o tajemniczej śmierci księżnej. Ile złego mogą zrobić złośliwe plotki i pomówienia? To nie tylko kwestia wychodzenia z domu i bywania w towarzystwie, ale znacznie więcej. Zaskakuje prawda o śmierci żony lorda Evana. Głęboko skrywane przez księcia tajemnice zostają ujawnione guwernantce. Co pod mroczną powierzchownością skrywa książę? Jaki naprawdę jest?
Usta same układały się do śmiechu, a kąciki wędrowały do góry, gdy panna Rosalyn stawała okoniem. Nie patyczkowała się z księciem i mówiła to, co myśli, choć w środku drżała ze strachu. Ba, nawet krzyczała na księcia, co samo w sobie jest niekonwencjonalne. Ich utarczki słowne poprawiały mi humor, zwłaszcza poranne „potyczki” przy stole, w których biernie brały udział lady Jasmine i sześcioletnia Madison. Czym mnie jeszcze kupili Rosalyn i Evan? Oboje lubią czytać i mają zamiłowanie do wiedzy. Nie zabrakło pełnych namiętności scen.
W tej książce pojawia się kwestia wychowania dziecka, które odziedziczy znaczny majątek i tytuł. Wymagania rodziców a możliwości i predyspozycje dziecka, zabieranie dzieciństwa i rozwijanie relacji w grupie rówieśniczej kosztem ciągłej nauki zasad dobrego wychowania, nauki języków, tańca, grania na pianinie, prowadzenia domu, przedmiotów typowo szkolnych… Nie wiem, jakie metody nauczania wprowadziła panna Foster, bo tego mi zabrakło w powieści. Autorka podkreśla, że wychowanie dziecka polega na byciu z nim i obok niego.
„Zabójczy książę” zabija srogim, mrocznym spojrzeniem, choć tak naprawdę pragnie bliskości kobiety i… socjety. Barwny romans historyczny, w którym łamane są konwenanse, a namiętność rozpala zmysły. Relaksująca lektura na jedno popołudnie przemycająca wartości uniwersalne i pewne ogólne prawdy, o których na co dzień zapominamy.

Porwała mnie akcja kolejnej powieści Melisy Bel. Autorka ma dryg do pisania romansów historycznych. Lekkim piórem kreśli barwne sceny pełne emocji, jak ostrą szpadą kreśli dialogi pełne humoru, aluzji i celnych ripost, ze znawstwem kreuje męskich bohaterów z tytułami arystokratycznymi i bohaterki z ciętym językiem i wojowniczym charakterkiem. Do tego dba o detale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Słodka” okładka nie oddaje dramatyzmu ani palety emocji, które autorka zaserwowała swoim bohater(k)om i czytelnikowi. Wsadziła ich na prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Skupiła się w powieści nie tyle na wydarzeniach, ile na emocjach i rozterkach. Dylematy egzystencjalne były na porządku dziennym. Podejmowanie trudnych decyzji wymaga czasu, a w obliczu wojny trwało to czasami sekundy, minuty. Ile się zrobi w imię przyjaźni? Czego się dokona w imię miłości? Ile warte jest ludzkie życie, nieważne czy dziecka, czy starca? Ludobójstwo na Wołyniu, zwane też rzezią wołyńską, wywołuje mnóstwo emocji na stronach powieści obyczajowej, a jeszcze więcej w świecie rzeczywistym.
Akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych – współcześnie w 2019 roku oraz w czasie II wojny światowej i tuż przed nią. Daty porządkują płaszczyznę czasową fabuły oraz miejsca wydarzeń. Ta książka to nie tylko odkrywanie przeszłości rodzinnej, powrót do korzeni. To lekcja historii o tym, jak doszło do ludobójstwa na Wołyniu, jak powstała Ukraińska Powstańcza Armia i jakie hasła jej przyświecały, jak bestialsko obchodzono się z Laszkami i Lachami, jakich okrutnych zbrodni dokonywano, kiedy sąsiad stawał przeciwko sąsiadowi, przyjaciel przeciwko przyjacielowi, jak wyglądało codzienne życie ludzi i relacje między nimi w czasie zawieruchy wojennej i rzezi wołyńskiej.
W powieści pada kilka pytań retorycznych, jakby autorka chciała zmusić czytelnika do odpowiedzi na nie, do postawienia się w roli bohaterów, prawdziwych ludzi tamtych wydarzeń. Pytania o istotę okrucieństwa, cel mordowania zwykłych ludzi, którzy nic nikomu nie zrobili, bezsensowne bestialstwo, więzy krwi, o to, ile są warte marzenia i czy warto je mieć, czy można kochać wroga… Co decyduje o tym, kim się jest? Oprócz pytań padają mądre słowa dotykająca uniwersalnych wartości, które mogą stać się złotą myślą lub drogowskazem. Szczególnie mnie ujęły te o gwiazdach.
„Zapisane w sercu” to powieść fikcyjna z fabułą osadzoną w historycznych ramach czasowych. Choć fabuła jest wymyślona, to jednak autorka wplotła do niej wydarzenia autentyczne. Zrobiła to tak sprawnie, że nie wiadomo co jest fikcją literacką, a co prawdą. Z przyjemnością czytałam tę książkę, o ile mogę tak powiedzieć, bo targały mną różne emocje, a i łza się w oku zakręciła nie raz i nie dwa.
Dramatyczne losy przyjaciółek, utworzenie getta, mordowanie Żydów, śmierć bliskich, życie w strachu przed UPA, bestialstwo Ukraińców, ale i skomplikowana miłość, zdolność do poświęcenia w imię najwyższej wartości to wszystko grało w moim sercu i targało nim. Dlatego książkę czasami musiałam odłożyć i wrócić do rzeczywistości. Jednak w trakcie lektury z tyłu głowy miałam świadomość, że teraz Ukraińcy walczą o swoją ojczyznę, niepodległość, tożsamość narodową. Te same ziemie, ta sama walka, inny czas historyczny i sytuacja polityczna. Jak inaczej brzmią słowa: wolna Ukraina.
Rodzinne korzenie Agaty Sawickiej sięgają Wołynia. W czasie II wojny światowej urodził się ojciec autorki. W jej domu mówiło się o Wołyniu, dlatego pisarka ma świadomość, skąd się wywodzi jej rodzina. Jednak nie wszystko wiedziała. Pewnego dnie w szafie ukochanego dziadka Kajetana znalazła zeszyt z zapiskami. I tak zaczął się nowy rozdział w historii jej rodziny, który stał się motywem przewodnim tejże powieści. Autorka napisała ją dobrych kilka lat temu przed innymi swoimi książkami. Po poprawkach kosmetycznych ujrzała światło dzienne. Dobrze się stało. Młodsze pokolenia może chętniej sięgną po taką lekcję historii niż serwowaną im w szkole. Nie daty i bitwy są bowiem ważne, a wydarzenia, które plotły codzienną rzeczywistość zwykłych ludzi.
„Zapisane w sercu” rozedrga serce czytelnika, ściśnie je, doprowadzi do arytmii, a nawet sprawi, że stanie ono na moment. Emocjonalna powieść o przyjaźni i miłości ponad podziałami narodowościowymi w czasie wojennej zawieruchy na Wołyniu przybliży historię powszechną, zapisze się w sercu i zachęci do poszukiwania własnych korzeni i rozbudowy drzewa genealogicznego, rozbudzi miłość do rodzinnej ziemi.

„Słodka” okładka nie oddaje dramatyzmu ani palety emocji, które autorka zaserwowała swoim bohater(k)om i czytelnikowi. Wsadziła ich na prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Skupiła się w powieści nie tyle na wydarzeniach, ile na emocjach i rozterkach. Dylematy egzystencjalne były na porządku dziennym. Podejmowanie trudnych decyzji wymaga czasu, a w obliczu wojny trwało to...

więcej Pokaż mimo to