Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Nawet jeśli wszystko się skończy Jens Liljestrand
Ocena 7,0
Recenzja Żyć – wbrew wszystkiemu

W dzisiejszych czasach prognoza pogody może podnieść ciśnienie tak samo jak dobry thriller. Ludzie z krajów dręczonych suszą z nadzieją wyczekują deszczu, a ci doświadczeni przez powodzie modlą się, by opady ustały. W miejscach, gdzie płoną lasy, wiatr jest wrogiem, którego należy się...

Avatar
Małgorzata Czytaj więcej
Okładka książki Perfect day Romy Hausmann
Ocena 6,6
Recenzja Morderca czy ofiara?

Choć „Perfect Day” brzmi jak tytuł pokrzepiającej komedii, okładka nie pozostawia złudzeń – powieść Romy Hausmann nie jest radosną, pełną optymizmu lekturą, idealną do czytania przed snem. Chyba że ktoś lubi mieć koszmary…

Rok 2017. Mieszkańcy Berlina zaczynają obchody Bożego...

Avatar
Małgorzata Czytaj więcej

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Jeden z najgorszych koszmarów każdego rodzica rozpoczyna się sceną, w której dziecko znika bez śladu. Niektórzy mają nieszczęście przeżyć go na jawie...

Pewnej burzliwej nocy sześcioletnia Arden Maynor wychodzi z domu i zostaje porwana przez gwałtownie wzbierającą wodę. Cała lokalna społeczność angażuje się w poszukiwania dziewczynki, a reszta kraju śledzi je z zapartym tchem - po trzech dniach akcja ratunkowa znajduje szczęśliwy finał. Cudownie ocalałe dziecko staje się sensacją, głównym tematem programów telewizyjnych i rozmów przy stole.

Dwadzieścia lat później nie ma już Arden Maynor - jest Olivia Meyer, która nie chciała na całe życie pozostać "tą dziewczynką z Widow Hills". Nowe personalia, inna fryzura, powściągliwość w udzielaniu informacji na własny temat - kobieta robi wszystko, by całkowicie odciąć się od przeszłości, ale wkrótce spotyka ją bardzo przykra niespodzianka...

Nowa powieść Megan Mirandy - pierwsza, którą miałam okazję przeczytać - jest bez wątpienia lekka i przyjemna w odbiorze, ale jednego jej brakuje. Myślę, że bardzo ważne jest, żeby główna postać thrillera zawsze potrafiła pokazać, w jak trudnym jest położeniu - tylko wtedy jesteśmy w stanie odczuć powagę sytuacji i naprawdę przeżywać całą historię. Emocje towarzyszące Olivii wydają się jednak powierzchowne, przez co właściwie w ogóle mi się nie udzieliły, co jest tym bardziej dziwne, że kobieta pełni tu również funkcję narratorki. Za niezbyt udane uważam też zakończenie. Nie ma mowy o gwałtownym skoku adrenaliny, wszystko dzieje się szybko, ale jakoś spokojnie - nie tak, jak można by się spodziewać, wziąwszy pod uwagę gatunek książki.

Podoba mi się za to warstwa obyczajowa „Dziewczynki z Widow Hills” - opowieść o osobie, która postanowiła zacząć wszystko od nowa, zwalczyć skutki dawnego urazu, pogrzebać przeszłość, by nie być dłużej jej zakładniczką. Lubię takie historie - skłaniają do refleksji nad naturą człowieka i nad złożonością społecznych relacji. Autorka słusznie zwraca tu uwagę na to, że ludzie są zdolni do naprawdę wspaniałych czynów, ale nierzadko oczekują czegoś w zamian - bywa, że traktują tych, którym „bezinteresownie” pomogli jako swoich dożywotnich dłużników.

„Dziewczynka z Widow Hills" to dobra powieść, choć niekoniecznie dobry thriller - może sprawdzić się jako towarzyszka letniego wypoczynku, ale raczej dla tych czytelników, którzy szukają ciekawej fabuły, a nie silnych emocji.

Jeden z najgorszych koszmarów każdego rodzica rozpoczyna się sceną, w której dziecko znika bez śladu. Niektórzy mają nieszczęście przeżyć go na jawie...

Pewnej burzliwej nocy sześcioletnia Arden Maynor wychodzi z domu i zostaje porwana przez gwałtownie wzbierającą wodę. Cała lokalna społeczność angażuje się w poszukiwania dziewczynki, a reszta kraju śledzi je z zapartym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nigdy nie grałam na fortepianie, ale mam jakiś dziwny sentyment do tego instrumentu (czyżby poprzednie wcielenie?), dlatego chętnie sięgam po książki, w których odgrywa on istotną rolę. Właśnie dlatego zdecydowałam się przeczytać „Stroiciela” Daniela Masona - powieść, która niestety okazała się moim największym tegorocznym rozczarowaniem.

Druga połowa XIX w. Główny bohater, Edgar Drake, to ceniony londyński stroiciel, który otrzymuje niezwykłą propozycję - ma zająć się wspaniałym, starym fortepianem, który znajduje się w wojskowym forcie w okupowanej przez Brytyjczyków Birmie. Mimo pewnych wątpliwości i obaw mężczyzna przyjmuje zlecenie - wyrusza w drogę, przekonany, że za trzy miesiące znów będzie w Anglii, u boku ukochanej żony. Ale z takiej podróży, z zupełnie innego świata, wcale nie tak łatwo powrócić...

Cóż, czytać o takiej podróży też nie jest łatwo, zwłaszcza gdy autor jak ognia unika jakiejkolwiek akcji. Brak mi słów, by wyrazić, jak bardzo nudziłam się podczas lektury - przedzieranie się przez pierwszą połowę książki było prawdziwą drogą przez mękę. Mam wrażenie, że cała ta historia o stroicielu została wymyślona na siłę, że jest tylko napisanym z konieczności i w bólach dodatkiem do tego, o czym Mason naprawdę chciał opowiedzieć, czyli o pięknie Birmy. Opisy tego kraju, jego dziejów i tradycji, zajmują mnóstwo miejsca - podziwiam wiedzę autora, doceniam jego wrażliwość i szanuję wysiłek, jaki włożył w swoją pracę, ale uważam niektóre z tych fragmentów za zbyt rozbudowane, nużące i mdłe, jakby żywcem przepisane z jakiegoś starego podręcznika. Nie podoba mi się też notoryczne mieszanie czasów i zapisywanie niektórych dialogów ciągiem, bez myślników, bez rozdzielania wypowiedzi poszczególnych bohaterów. Źle się to czyta i nie, taki zabieg wcale nie podnosi artystycznej wartości tekstu.

Muszę przyznać, że z trudem dobrnęłam do ostatnich stron, a to właśnie one okazały się najlepszą częścią całej historii. Mam wrażenie, że za jakiś czas nie będę pamiętała ze „Stroiciela” niczego poza sugestywnym, zaskakującym zakończeniem.

Komu więc mogłabym polecić taką książkę? Może istotom bardziej uduchowionym ode mnie, potrafiącym dostrzec magię tam, gdzie ja widzę tylko przegadaną opowieść o bezbarwnych ludziach?

Nigdy nie grałam na fortepianie, ale mam jakiś dziwny sentyment do tego instrumentu (czyżby poprzednie wcielenie?), dlatego chętnie sięgam po książki, w których odgrywa on istotną rolę. Właśnie dlatego zdecydowałam się przeczytać „Stroiciela” Daniela Masona - powieść, która niestety okazała się moim największym tegorocznym rozczarowaniem.

Druga połowa XIX w. Główny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Co się skrywa między nami?” to książka o dwóch głęboko nieszczęśliwych kobietach. Niegdyś łączyła je silna więź, która na skutek niesprzyjających okoliczności i złych decyzji, przerodziła się w wyjątkowo mroczną zależność, bardzo sugestywnie odmalowaną przez autora.

Przez wiele lat sądziłam, że najważniejszą cechą dobrego thrillera jest nieprzewidywalność, ale ta powieść zmusiła mnie do zrewidowania poglądów. Nie trzeba być geniuszem, żeby odgadnąć rozwiązanie większości zagadek przygotowanych przez Marrsa (i piszę to jako osoba, która w niemal każdym czytanym kryminale źle obstawia mordercę), ale, o dziwo, wcale nie odbiera to przyjemności z lektury - akcja toczy się wartko, historia jest ciekawa, postaci wzbudzają wiele emocji.

Myślę, że to jedna z tych powieści, które mogą pomóc w przełamaniu czytelniczego kryzysu - w każdym razie w moim przypadku zadziałała idealnie. Od jakiegoś czasu nie potrafiłam w pełni skoncentrować się na żadnej fabule, każda z czytanych książek nużyła mnie po kilku rozdziałach - naprawdę potrzebowałam porządnego thrillera, by przypomnieć sobie, jak to jest, gdy jakaś historia pochłania człowieka bez reszty. Choć nie mogę z czystym sumieniem napisać, że uwierzyłam we wszystkie decyzje bohaterów - przebieg wydarzeń nie zawsze wydawał mi się całkowicie prawdopodobny - przewracałam strony w rekordowym tempie, zaintrygowana pomysłami autora i mrocznym klimatem całej opowieści. John Marrs trzyma poziom aż do ostatniego zdania - zakończenie nie zawodzi oczekiwań, działa na wyobraźnię i doskonale współgra z resztą tekstu.

„Co się skrywa między nami?” to mocna historia opowiedziana w umiejętny sposób - tak, by czytelnicy naprawdę poczuli rozpacz, gniew i ból głównych bohaterek, by z rosnącym zainteresowaniem poznawali ich upiorne sekrety. Każdy, kto sięgnie po ten tytuł w nadziei na solidną dawkę silnych emocji, na pewno nie dozna zawodu.

„Co się skrywa między nami?” to książka o dwóch głęboko nieszczęśliwych kobietach. Niegdyś łączyła je silna więź, która na skutek niesprzyjających okoliczności i złych decyzji, przerodziła się w wyjątkowo mroczną zależność, bardzo sugestywnie odmalowaną przez autora.

Przez wiele lat sądziłam, że najważniejszą cechą dobrego thrillera jest nieprzewidywalność, ale ta powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Za sprawą swojej debiutanckiej powieści Greta Drawska zabiera nas do małego miasteczka, którego spokój zostaje gwałtownie zburzony. Para nastolatków znajduje przybitą do drzewa głowę, a symbole wyryte na pniu wskazują na rytualny charakter zbrodni. Prokurator Wanda Just i podkomisarz Piotr Dereń rozpoczynają żmudne śledztwo, w którym wciąż pojawiają się kolejne niewiadome.

Trzeba przyznać, że "Rytuał" to bardzo przyzwoicie napisana książka. Trudno zarzucić cokolwiek stylowi autorki, która świetnie operuje słowem. I nie chodzi o to, że radzi sobie nieźle jak na debiutantkę - po prostu doskonale wie, jak budować opisy czy dialogi i pod tym względem może śmiało konkurować ze znacznie bardziej doświadczonymi pisarzami. Gorzej wygląda niestety sprawa tworzonych przez nią postaci - wszyscy bohaterowie wydali mi się banalni do bólu i piekielnie nudni, przez co ich los od początku do końca był mi całkowicie obojętny.

Pewnie wielu czytelników sięga po kryminały, by poczuć dreszcz emocji - uprzedzam, że "Rytuał" go nie zapewnia. To książka, którą da się bez problemu odłożyć na kilka dni - odstawiona na półkę nie domaga się uwagi, nie wywołuje tego rodzaju niepokoju, który można uśmierzyć tylko docierając do ostatniego zdania. Owszem, powieść czyta się szybko - szczególnie ciekawe są fragmenty dotyczące wydarzeń sprzed wielu lat - ale samo śledztwo jest przedstawione w nieszczególnie interesujący sposób, a autorka zbyt dużo miejsca poświęca prywatnemu życiu bohaterów, czy też raczej ich przemyśleniom na temat tego życia, co mocno spowalnia akcję.

Niedawno czytałam (a właściwie próbowałam czytać) inny polski debiut, "Wrzask" Izabeli Janiszewskiej - w porównaniu z tą powieścią "Rytuał" wydaje się świetną książką, jednak ogólnie na tle przedstawicielek literatury kryminalnej wypada dosyć blado. Może w drugim tomie Greta Drawska pokaże, na co naprawdę ją stać? Oby tak było, bo bez wątpienia ma spory potencjał.

Za sprawą swojej debiutanckiej powieści Greta Drawska zabiera nas do małego miasteczka, którego spokój zostaje gwałtownie zburzony. Para nastolatków znajduje przybitą do drzewa głowę, a symbole wyryte na pniu wskazują na rytualny charakter zbrodni. Prokurator Wanda Just i podkomisarz Piotr Dereń rozpoczynają żmudne śledztwo, w którym wciąż pojawiają się kolejne niewiadome....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiele wskazuje na to, że nasz gatunek czeka niewesoła przyszłość, dlatego opowieści z serii „Ziemia po katastrofie” cieszą się sporym zainteresowaniem. Nie mogę powiedzieć, że moja biblioteczka obfituje w tego typu historie, ale niedawno wzbogaciła się o jedną pozycję - „Księgę Bezimiennej Akuszerki” autorstwa Meg Elison.

Większość ludzi, w tym wszystkie noworodki, zmarła na tajemniczą chorobę, a ci, którzy pozostali, to głównie mężczyźni - znaczną część z nich stanowią osobnicy zupełnie pozbawieni sumienia. Żyją w stadach i zachowują się gorzej niż dzikie zwierzęta - ich ulubionym zajęciem jest poszukiwanie kobiet, które można by więzić, gwałcić i sprzedawać. Akuszerka nie chce stać się ofiarą, więc przebiera się za mężczyznę i próbuje przetrwać w opustoszałym i wyjątkowo niebezpiecznym świecie.

Meg Elison napisała dosyć ciekawą historię - trzeba nieco czasu, by przywyknąć od stylu, w jakim utrzymane są fragmenty dziennika głównej bohaterki, ale akcja toczy się w odpowiednim tempie, sprawiając, że czytelnik nie ma ochoty odłożyć lektury, zanim nie pozna zakończenia. Niestety wiele kwestii pozostaje niewyjaśnionych, więc można tu mówić o poczuciu pewnego niedosytu.

Niektóre sceny książki zapewne zapamiętam na długo, ale muszę przyznać, że cała opowieść nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Scenariusz przedstawiony przez autorkę wydał mi się mało prawdopodobny (choć teorytecznie możliwy, tak jak teoretycznie możliwe jest przejęcie władzy na Ziemi przez superinteligentne, zmutowane małpy), a paranoiczne blurby niemal mnie rozbawiły - moim faworytem jest ten, w którym twierdzi się, że książka „uświadamia nam, jak kruche są pozory traktowania kobiet jako jednostek ludzkich". Jakże wdzięcznie ujęto tu pogląd, według którego mężczyźni w gruncie rzeczy uważają nas za podludzi i tylko czekają na sposobność, by to okazać!

„Księga Bezimiennej Akuszerki" to pierwsza część trylogii, więc autorka ma jeszcze szansę wynagrodzić czytelnikom oszczędność, z jaką przedstawiła stworzony przez siebie świat i odpowiedzieć na wiele pytań, które cisną się do głowy podczas lektury. Z tą nadzieję sięgnę po drugi tom.

Wiele wskazuje na to, że nasz gatunek czeka niewesoła przyszłość, dlatego opowieści z serii „Ziemia po katastrofie” cieszą się sporym zainteresowaniem. Nie mogę powiedzieć, że moja biblioteczka obfituje w tego typu historie, ale niedawno wzbogaciła się o jedną pozycję - „Księgę Bezimiennej Akuszerki” autorstwa Meg Elison.

Większość ludzi, w tym wszystkie noworodki, zmarła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieści, których akcja rozgrywa się w zamierzchłych czasach, to wyjątkowe utwory. Chociaż pokazują nam świat zupełnie inny od tego, w którym żyjemy - świat nieaktualnych już poglądów, odrzuconych zwyczajów, zmienionych praw - nietrudno odnaleźć w nim jakieś znajome elementy. Motywy, jakimi kierują się bohaterowie, ich emocje i problemy, bywają bardzo podobne do tych, z którymi mamy do czynienia we współczesnej rzeczywistości. Można to zauważyć również w "Filarach Ziemi" - najbardziej znanym dziele w literackim dorobku Kena Folletta.

XII-wieczną Anglię przemierzamy w towarzystwie bardzo zróżnicowanych pod względem charakteru osób, których losy splatają się ze sobą za sprawą budowanej w Kingsbridge katedry. Autor zadbał o to, byśmy doskonale poznali każdą z istotnych postaci, a ponieważ akcja powieści obejmuje wiele lat, trudno nie przywiązać się do niektórych z nich. Obserwujemy, jak zaczyna się spełniać marzenie przeora Philipa, jak Tom tworzy dzieło swojego życia. Trzymamy kciuki za Alienę, która zawsze dzielnie walczy o przyszłość swoją i bliskich jej ludzi. Kibicujemy Jackowi, gdy rozwija swój talent.

Niektóre postaci wzbudzają jednak zupełnie inne uczucia - autor postawił na wyraźne oddzielenie dobra od zła, więc czarne charaktery mają tu wręcz smolisty odcień. Ich żądza władzy, chciwość, pogarda wobec innych sprawiają, że nie sposób z nimi sympatyzować. Działania osobników tego pokroju mocno podnoszą ciśnienie podczas lektury i każą nam gorączkowo przewracać kolejne strony w oczekiwaniu na karę, która powinna ich spotkać.

Nie wszyscy pisarze posiedli umiejętność budowania odpowiedniego klimatu powieści, ale Follett radzi sobie z tym bardzo dobrze. Nie szczędzi nam szczegółowych opisów, dzięki którym nasza wyobraźnia bez trudu odnajduje drogę do Kingsbridge i wszelkich innych miejsc, które odwiedzają bohaterowie. Choć objętość książki może trochę onieśmielać tych, którzy mają niewiele czasu na lekturę, warto zebrać się na odwagę, tym bardziej, że fascynująca fabuła i lekki styl autora pozwalają utrzymywać naprawdę dobre tempo czytania - nie zdziwcie się, jeśli zamiast w tydzień pochłoniecie ją w jeden pochmurny weekend.

"Filary Ziemi" to powieść, która w pełni oddaje złożoność świata - dużo w niej okrucieństwa, niesprawiedliwości, przemocy, fałszywych uśmiechów, podstępów i kłamstw, ale jest tu też miejsce na przyjaźń, miłość, na drobne gesty życzliwości wobec innych, na piękne plany i wytrwałe dążenie do ich realizacji. Kto nie sięgnie po tę wyjątkową historię, straci szansę na prawdziwą literacką ucztę.

Powieści, których akcja rozgrywa się w zamierzchłych czasach, to wyjątkowe utwory. Chociaż pokazują nam świat zupełnie inny od tego, w którym żyjemy - świat nieaktualnych już poglądów, odrzuconych zwyczajów, zmienionych praw - nietrudno odnaleźć w nim jakieś znajome elementy. Motywy, jakimi kierują się bohaterowie, ich emocje i problemy, bywają bardzo podobne do tych, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W pierwszej części swojego nowego powieściowego cyklu Ałbena Grabowska zabiera nas do XIX wieku, żebyśmy mogli przekonać się, jak wiele zmian zaszło w medycynie od tamtego czasu. Tytułowy doktor żyje w świecie, w którym kobiety zawsze rodzą w cierpieniu (bo pomysł łagodzenia bólu porodowego uchodzi za szatański) i masowo umierają podczas połogu, a lekarze z dumą noszą fartuchy pokryte ropą i krwią. Szpitale to przybytki niczym z najgorszego koszmaru - brudne, cuchnące i śmiertelnie niebezpieczne dla pacjentów. Ci, którym udało się nie wyzionąć ducha podczas albo po operacji mogą śmiało uważać się za wybrańców losu. „Kiedy ktoś bardzo chce żyć, to nawet w szpitalu przeżyje”, mówi jedna z postaci. I niestety trudno uznać to za żart.

Bogumił Korzyński jest jednym z tych medyków, którzy wierzą w konieczność zmian - poszukiwania nowych metod, weryfikowania utartych przekonań. Zaczyna pracę w Szpitalu Dzieciątka Jezus pod kierownictwem wybitnego specjalisty, z pomocą swojej błyskotliwej szwagierki prowadzi też korespondencję ze sławnymi lekarzami z zagranicy. Cieszy się miłością żony i szacunkiem otoczenia, ale nie potrafi spać spokojnie. W każdej chwili może bowiem wyjść na jaw przykra prawda o jego przeszłości.

Historia tytułowego bohatera przerywana jest krótkimi opowieściami o pionierach w dziedzinie medycyny, którzy ocalili wiele istnień, nierzadko płacąc za to bardzo wysoką cenę. Takie uzupełnienie książki było doskonałym pomysłem - po pierwsze dlatego, że warto w przystępny sposób krzewić wiedzę o tak ważnych postaciach, a po drugie ponieważ Bogumił jest trochę męczący i dobrze jest raz na jakiś czas od niego odpocząć. Całkiem ciekawą bohaterką wydała mi się za to Augusta, której ambicje zdecydowanie wykraczają poza to, o czym wolno marzyć kobietom w jej czasach. Mam cichą nadzieję, że drugi tom będzie poświęcony właśnie jej.

„Doktor Bogumił” to interesująca, wielowątkowa, sprawnie opowiedziana historia. Autorka świetnie oddała klimat okresu, w którym umiejscowiona jest akcja - wręcz trudno uwierzyć, że książka wyszła spod pióra kogoś, kto żyje w XXI wieku (jeśli nie liczyć kilku odważnych scen, których Prus raczej by nie napisał). Na przeczytanie tej powieści trzeba zarezerwować sobie sporo czasu, ale myślę, że naprawdę warto. O ile oczywiście nie ma się zbyt wrażliwego żołądka.

W pierwszej części swojego nowego powieściowego cyklu Ałbena Grabowska zabiera nas do XIX wieku, żebyśmy mogli przekonać się, jak wiele zmian zaszło w medycynie od tamtego czasu. Tytułowy doktor żyje w świecie, w którym kobiety zawsze rodzą w cierpieniu (bo pomysł łagodzenia bólu porodowego uchodzi za szatański) i masowo umierają podczas połogu, a lekarze z dumą noszą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio myślałam o tym, że powinnam pisać recenzje książek po kilku latach od ich lektury, bo dopiero po takim okresie mogę właściwie ocenić dany tytuł. Niejednokrotnie zdarzało się, że czytałam jakąś pozycję z zapartym tchem i byłam całkowicie oczarowana, ale kiedy po pewnym czasie natykałam się na nią w swojej biblioteczce, miałam ochotę zapytać: „Przepraszam, czy my się znamy?”, bo nie pamiętałam ani jednego fragmentu - żadnego wydarzenia, żadnej postaci. Ale recenzję powieści „Bodaj Budka” Natałki Babiny mogę śmiało napisać już teraz - jestem pewna, że wiele z obrazów odmalowanych przez autorkę na zawsze pozostanie w mojej pamięci, nawet jeśli będę próbowała się ich pozbyć.

Główną bohaterką tej przedziwnej historii jest pięćdziesięcioletnia Ałła Bobylowa, która pracuje nad swoją nową książką; niestety pisanie przychodzi jej z wielkim trudem. Kobieta decyduje się na zakup Budki przy torach, w której chce zamieszkać - wierzy, że przeprowadzka będzie miała zbawienny wpływ na jej twórczość. Zaczynają ją jednak dręczyć złe przeczucia, a wkrótce w okolicy dochodzi do przerażających wydarzeń, których nikt nie potrafi wytłumaczyć.

Natałka Babina serwuje nam opowieść z dobrze zbudowanym klimatem narastającego zagrożenia - od samego początku wiemy, że stanie się coś strasznego, że jakiś okrutny plan właśnie wchodzi w życie, że gdzieś rozpoczęto odliczanie. Trudno jednak nazwać tę książkę mroczną czy ponurą - piękne opisy przyrody i osobowość głównej bohaterki nieco rozrzedzają atmosferę, w pewien sposób łagodzą brutalność niektórych scen, stanowią ciekawy kontrast dla strasznego problemu, przed którym staje Białoruś.

„Bodaj Budka” to doprawdy niesamowita, bardzo specyficzna historia, która wciąż zaskakuje czytelnika, nie pozwala nawet w przybliżeniu przewidzieć przebiegu akcji. Wyobraźnia Babiny wydaje się nie mieć granic - autorka swobodnie wplata w fabułę coraz bardziej szalone elementy, które o dziwo doskonale do siebie pasują, tworzą niebanalną opowieść o tym, jak ważna jest tożsamość, poczucie wspólnoty, dbałość o ojczysty język. To jedna z tych książek, które rzucają nam wyzwanie, zostawiają nas z mnóstwem pytań, zmuszają do zastanowienia nad wyjątkowo trudnymi kwestiami, każą poszukiwać ukrytych znaczeń. I pamiętać o tym, że zło zawsze jest gdzieś w pobliżu - uśpione, ale nie martwe.

Ostatnio myślałam o tym, że powinnam pisać recenzje książek po kilku latach od ich lektury, bo dopiero po takim okresie mogę właściwie ocenić dany tytuł. Niejednokrotnie zdarzało się, że czytałam jakąś pozycję z zapartym tchem i byłam całkowicie oczarowana, ale kiedy po pewnym czasie natykałam się na nią w swojej biblioteczce, miałam ochotę zapytać: „Przepraszam, czy my się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szkoła Redemption Preparatory przyjmuje w swoje progi jedynie wyjątkowych uczniów - nastoletnich poliglotów, wynalazców, artystów, młodych ludzi o wybitnych zdolnościach. Jedną z osób, które zostały pobłogosławione zaproszeniem do tej niezwykłej placówki, jest Emma Donahue - wrażliwa poetka, która po prawie czterech latach nauki nagle znika bez śladu. Szkoła natychmiast rozpoczyna poszukiwania, przyjaciele zaginionej próbują odnaleźć ją na własną rękę. Tajemnice Emmy stopniowo wychodzą na jaw, a wraz z nimi pojawiają się wątpliwości. Czy Redemption Prep jest tym, za co się podaje?

Druga książka w dorobku amerykańskiego pisarza Samuela Millera to opowieść, która dostarcza czytelnikowi sporą dawkę emocji, choć początkowo trudno wczuć się w jej klimat. Akcja rozkręca się dość powoli i niespecjalnie trzyma w napięciu, dobre pomysły autora zostają przytłoczone przez jego nieco ciężki styl. Dopiero po pewnym czasie zaczynamy wciągać się w tę historię i z zainteresowaniem śledzić losy bohaterów. Sekret, który skrywa szkoła, coraz mocniej przykuwa naszą uwagę, coraz bardziej chcemy poznać prawdę, a relacje między postaciami stają się całkiem intrygujące. Przekonujemy się, jak wielkim obciążeniem może być geniusz, jaką odpowiedzialność odczuwają ci, którzy zostali obdarzeni wyjątkowym talentem w jakiejś dziedzinie. I jak często zdarza się, że marzenia dzieci są w gruncie rzeczy marzeniami ich rodziców.

O rozwiązaniu powieściowej zagadki można napisać tyle dobrego, że jest nieprzewidywalne - kto mógłby się domyślić, że pójdzie właśnie w tym kierunku? Muszę jednak przyznać, że nie lubię takich niespodzianek - zakończenie wydaje się zbyt dziwne w porównaniu z resztą książki, jakby było jakimś osobliwym literackim eksperymentem.

"Szkoła dla wybranych" to powieść, która na pewno może się podobać, jednak warto podejść do niej bez dużych oczekiwań. Sprawdzi się jako całkiem miły przerywnik między bardziej wymagającymi tytułami, ale raczej nic poza tym.

Szkoła Redemption Preparatory przyjmuje w swoje progi jedynie wyjątkowych uczniów - nastoletnich poliglotów, wynalazców, artystów, młodych ludzi o wybitnych zdolnościach. Jedną z osób, które zostały pobłogosławione zaproszeniem do tej niezwykłej placówki, jest Emma Donahue - wrażliwa poetka, która po prawie czterech latach nauki nagle znika bez śladu. Szkoła natychmiast...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zima dawno dobiegła już końca, co nie znaczy, że trzeba rzucić w kąt wszystkie książki z zimowym klimatem. Po ciekawą historię, w której śnieg ściele się gęsto, warto sięgnąć niezależnie od pory roku, a te kryteria spełnia bez wątpienia „Podniebna Pieśń” - powieść autorstwa szkockiej pisarki Abi Elphinstone.

Mroźna kraina Erkenwald pogrążona jest w milczeniu, od kiedy objęła ją we władanie bezlitosna Królowa Lodu. Zdążyła skłócić ze sobą członków trzech plemion, po czym wyłapać i uwięzić wszystkich dorosłych. Ale żeby móc panować wiecznie, musi w ciągu dwóch tygodni, nim wzejdzie północne słońce, odnaleźć każde ukrywające się w Erkenwaldzie dziecko i nakarmić się jego głosem - tak postępuje ze wszystkimi swoimi więźniami. Tylko jedna osoba wciąż opiera się jej złym czarom.

Mała dziewczynka o imieniu Eska, sparaliżowana okrutnym zaklęciem, okradziona ze wspomnień i zamknięta w pozytywce, nie chce pozwolić, by Królowa odebrała jej głos, więc uparcie milczy. Sroga władczyni wie, że głos Eski ma wyjątkową moc, dlatego zrobi wszystko, by go przejąć. Jednak jej plany mimochodem krzyżuje Flint - chłopiec z Plemienia Futer, który przybywa do lodowego pałacu, by uratować swoją mamę i uwalnia Eskę. Tak zaczyna się historia dzielnych dzieci, które spróbują stawić czoła złu i uratować Erkenwald.

Akcja powieści nie należy do szczególnie dynamicznych, autorka mocno skupia się bowiem na głównych bohaterach, na ich wewnętrznym rozwoju, a także na ich relacjach z innymi stworzeniami, nie tylko ludźmi. Harmonia między człowiekiem a naturą to jeden z istotnych wątków książki.

Godnym pochwały pomysłem było wprowadzenie do fabuły niepełnosprawnego dziecka, które również ma swój udział w zwycięstwie nad złem. Bo „Podniebna Pieśń” to opowieść o tych, po których nikt nie spodziewa się zbyt wiele, którzy sprawiają wrażenie słabych i bezradnych. Oprócz niepełnosprawnej Blu mamy tu przecież dziewczynkę bez plemienia, która nigdzie nie może sobie znaleźć miejsca i chłopca, który tworzy wynalazki, zamiast, jak przystało na „prawdziwego wojownika” ćwiczyć się w walce. To właśnie oni, ci traktowani z lekceważeniem, a czasem wręcz wyśmiewani, mają szansę poprowadzić świat ku lepszemu. Każdy może zostać bohaterem - to piękne i jakże ważne przesłanie.

„Podniebna Pieśń” jest czarującą, sugestywną opowieścią o przyjaźni, odwadze i nadziei. O tym, że inteligencja, wrażliwość, a przede wszystkim solidarność to najlepsza broń w walce ze złem. Że nienawiść, chciwość i okrucieństwo nie zwyciężą, dopóki będą istnieli ci, którzy odważą się zabrać głos i stawić im czoło. Nawet jeśli są tylko dziećmi.

Zima dawno dobiegła już końca, co nie znaczy, że trzeba rzucić w kąt wszystkie książki z zimowym klimatem. Po ciekawą historię, w której śnieg ściele się gęsto, warto sięgnąć niezależnie od pory roku, a te kryteria spełnia bez wątpienia „Podniebna Pieśń” - powieść autorstwa szkockiej pisarki Abi Elphinstone.

Mroźna kraina Erkenwald pogrążona jest w milczeniu, od kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Śmierć kogoś bliskiego to jedno z najtrudniejszych życiowych doświadczeń. Prędzej czy później większość z nas będzie musiała się z nim zmierzyć. Jak poradzić sobie z żałobą? Jak pogodzić się ze stratą? Jak odnaleźć się w świecie, w którym wyraźnie kogoś brak? Każdy musi sam znaleźć odpowiedź na te pytania - tak jak główna bohaterka powieści amerykańskiego pisarza Petera Bognanniego „To, co widzę bez ciebie”.

Siedemnastoletnia Tess dowiaduje się, że zmarł Jonah - chłopak, z którym od kilku miesięcy regularnie kontaktowała się przez SMS-y i Internet. W tzw. realu spotkali się tylko raz, ale to wystarczyło, by oboje poczuli, że ich znajomość może przerodzić się w coś poważniejszego. Informacja o nagłej śmierci Jonaha wstrząsa psychiką Tess do tego stopnia, że dziewczyna rzuca szkołę i wprowadza się do swojego ojca - organizatora widowiskowych pogrzebów, głównie dla zwierząt. Nie przestaje jednak wysyłać wiadomości do zmarłego, opisuje mu wszystko, co widzi wokół siebie - tak samo jak dawniej. W ten sposób próbuje uporać się ze smutkiem i tęsknotą.

Zapewne to kwestia indywidualnej wrażliwości, ale wydaje mi się, że tej książce nie należy się określenie: „wzruszająca do łez”. Budzi ona wprawdzie pewne emocje, prowokuje przemyślenia, muska jakieś struny w duszy, ale, wziąwszy pod uwagę tematykę, spodziewałam się czegoś bardziej chwytającego za serce. Miałam też cichą nadzieję na choć trochę mniej banalne zakończenie.

To, co z kolei bardzo podoba mi się w tej książce, to fakt, że przedstawia ona niecodzienne oblicze żałoby, pokazuje, że każdy ma prawo opłakiwać stratę w inny sposób - nie ma lepszej i gorszej metody na przeżywanie bólu. Czasem, żeby wrócić do normalności, trzeba zrobić coś dziwnego - a raczej coś uważanego za dziwne - coś, czego nikt inny nie będzie w stanie zrozumieć.

Można by się zastanawiać, czy Tess powinna tak bardzo cierpieć po śmierci kogoś, kogo spotkała tylko raz w życiu, w czyim towarzystwie spędziła zaledwie kilka godzin. Autor mógł oczywiście skonstruować postać Jonaha nieco inaczej, zrobić z niego na przykład nie tylko ukochanego, ale i długoletniego przyjaciela głównej bohaterki. Dla mnie jednak fakt, że dziewczyna reaguje takim smutkiem na odejście chłopaka, którego prawie nie znała, to jeden z atutów tej książki, bo zwraca uwagę na istotną kwestię. Nikt nie może określać, jaka głębokość bólu jest prawidłowa dla konkretnej straty. Nikt nie ma prawa decydować, czyją śmierć należy opłakiwać dłużej, czyją krócej, a czyjej w ogóle. Nikt nie powinien racjonalizować cudzych uczuć.

„To, co widzę bez ciebie” to nieidealna, ale w gruncie rzeczy całkiem wartościowa opowieść, w której przeplatają się różne istotne wątki. To historia o miłości, śmierci, dorastaniu, wreszcie o samotności - takiej, której nie widać. Chodzi tu bowiem nie o bycie realnie odtrąconym, odizolowanym, a raczej o poczucie osamotnienia i niezrozumienia, które w sekrecie przed światem niszczy człowieka od wewnątrz.

Powieść Bognanniego nie sprawia, że oczy zaczynają intensywnie łzawić, za to może otworzyć je na wiele ważnych problemów. Warto zainwestować w nią swój czas.

Śmierć kogoś bliskiego to jedno z najtrudniejszych życiowych doświadczeń. Prędzej czy później większość z nas będzie musiała się z nim zmierzyć. Jak poradzić sobie z żałobą? Jak pogodzić się ze stratą? Jak odnaleźć się w świecie, w którym wyraźnie kogoś brak? Każdy musi sam znaleźć odpowiedź na te pytania - tak jak główna bohaterka powieści amerykańskiego pisarza Petera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Królowa jest najsilniejszą z szachowych figur, jednak nie zawsze miała taką pozycję - uzyskała ją dopiero pod rządami Izabeli Kastylijskiej. Tą ciekawostką Sarah Gristwood rozpoczyna swoją książkę. W szesnastowiecznej Europie toczy się „Gra królowych” - niezwykłych kobiet, które mają w rękach przyszłość milionów ludzi.

Jeśli przyjrzymy się historii naszego kontynentu, biorąc pod uwagę okres od jego początków do, powiedzmy, XVIII w., zauważymy, że kobiety dzierżące królewskie insygnia stanowiły jedynie niewielką część wszystkich panujących monarchów. Przyczyn tego stanu rzeczy należy upatrywać przede wszystkim w obowiązującym przez całe wieki (i jeszcze nie wszędzie wyplenionym) przekonaniu o wyższości mężczyzn, które Europejczycy zawdzięczali przede wszystkim Biblii. Twórcy tego dzieła nie mieli litości dla kobiet, które zostały przez nich skreślone już na pierwszych stronach Księgi Rodzaju. Ewa podsunęła Adamowi zakazane jabłko, za co Bóg wymierzył jej karę w postaci bólu porodowego i konieczności ślepego wypełniania rozkazów męża. Nowy Testament nie przyniósł spektakularnych zmian w tej kwestii. W Pierwszym Liście do Koryntian św. Paweł pisze wprost, że kobiety muszą milczeć podczas zgromadzeń, by pokazać, że są „poddane”. Co mógłby pomyśleć o kobiecie, która pragnie być głową państwa?

Okoliczności bez wątpienia nie były sprzyjające, jednak historia zna kobiety, które stawiły czoła uprzedzeniom - same zasiadły na tronie albo tymczasowo rządziły w imieniu mężczyzn - nieobecnych lub nieletnich. Szesnasty wiek okazał się pod tym względem szczególnie interesujący. Sarah Gristwood przedstawia sylwetki władczyń z tamtego okresu - królowych i regentek - które przez blisko sto lat trzymały stery Europy. Wspomniana już Izabela Kastylijska, Katarzyna Aragońska, Małgorzata z Nawarry, Anna Boleyn, Elżbieta Tudor - to tylko niektóre z długiej listy kobiet, których obszerne, bogate w szczegóły biografie znajdziemy w „Grze królowych”.

Do opisania tej książki można by użyć wielu przymiotników, ale na pewno nie da się nazwać jej nudną. Znajdziemy tu mnóstwo fascynujących historii o politycznych rozgrywkach, dworskich intrygach, zakazanych namiętnościach. Dzięki cytowanym przez autorkę fragmentom listów, możemy spróbować wyobrazić sobie, jakie uczucia towarzyszyły wysoko urodzonym kobietom, które zwykle nie zaznawały ani głodu, ani zimna, ani szczęścia. Jakże często ich udziałem były: przeprowadzka do obcego państwa, nieudane małżeństwo z zupełnie obcym mężczyzną, zawierane w zdecydowanie zbyt młodym wieku, rodzenie dzieci, które nierzadko umierały, zanim zdążyły wyrosnąć z pieluszek. Wiele z tych kobiet otrzymało i wykorzystało szansę na objęcie władzy, jednak każda musiała przedtem (a często również potem) sporo wycierpieć. Szasnastowieczna rzeczywistość była naprawdę bezwględna, a niektórzy mężczyźni chętnie wykorzystywali przewagę, jaką dawały im powszechnie powtarzane stereotypy.

Każdy, kto podczas lektury pogubi się w gąszczu imion (a o to nietrudno, sporo tu Katarzyn i Małgorzat), może zajrzeć do zamieszczonej na początku listy najważniejszych postaci. Nieco dalej czekają trzy drzewa genealogiczne (dotyczące królestw: Anglii, Francji i Hiszpanii) oraz chronologiczny spis wydarzeń. Ci, którzy chcą poznać lub przypomnieć sobie twarze bohaterek książki, na pewno zwrócą uwagę na skromnych rozmiarów wkładkę z kolorowymi zdjęciami.

„Gra królowych” to świetna, niewątpliwie warta przeczytania opowieść o kobietach i polityce. Z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu, kto ma ochotę poszerzyć swoją historyczną wiedzę o fakty pomijane przez większość podręczników.

Królowa jest najsilniejszą z szachowych figur, jednak nie zawsze miała taką pozycję - uzyskała ją dopiero pod rządami Izabeli Kastylijskiej. Tą ciekawostką Sarah Gristwood rozpoczyna swoją książkę. W szesnastowiecznej Europie toczy się „Gra królowych” - niezwykłych kobiet, które mają w rękach przyszłość milionów ludzi.

Jeśli przyjrzymy się historii naszego kontynentu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dość nużąca lektura.
Gombrowicz był bez wątpienia ciekawym, bardzo kreatywnym pisarzem, ale jego „Listy do rodziny” mają większą wartość historyczną niż literacką - można powiedzieć, że są niemal zupełnie wypranym z emocji zapisem zmagań autora z problemami finansowymi i zdrowotnymi. Dużo tu informacji o zagranicznych wydaniach utworów Gombrowicza, o pieniądzach, które przesyłał swoim krewnym, o rosnących kosztach życia w Argentynie i okolicznościach, w jakich pisarz powrócił do Europy - jeśli ktoś szuka właśnie takich szczegółów, pewnie będzie zadowolony.
Da się przeczytać, ale trudno to nazwać pozycją obowiązkową.

Dość nużąca lektura.
Gombrowicz był bez wątpienia ciekawym, bardzo kreatywnym pisarzem, ale jego „Listy do rodziny” mają większą wartość historyczną niż literacką - można powiedzieć, że są niemal zupełnie wypranym z emocji zapisem zmagań autora z problemami finansowymi i zdrowotnymi. Dużo tu informacji o zagranicznych wydaniach utworów Gombrowicza, o pieniądzach, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tytułowy bohater powieści Seni Glaister to trochę przemądrzały, niezbyt towarzyski właściciel farmy, który mimo zaawansowanego wieku bez wytchnienia pracuje nad ulepszeniem swoich upraw. Trzeba przyznać, że z ziemniakami radzi sobie znakomicie - o wiele lepiej niż z ludźmi. Jego jedyną przyjaciółką jest gospodyni, pani Millwood, która pomaga mu prowadzić dom i niemal codziennie towarzyszy podczas lunchu.

Gdy kobieta trafia do szpitala, Doubler traci grunt pod nogami, w jego dotychczas prostym, uporządkowanym świecie pojawia się chaos. Na szczęście każdego dnia farmer może porozmawiać z panią Millwood przez telefon - mądra gospodyni delikatnie popycha przyjaciela w kierunku pewnych zmian, dzięki którym jego życie wkracza na zupełnie nowe tory.

Bardzo miło jest śledzić losy bohaterów tej powieści - zapewne spora w tym zasługa świetnego, lekkiego stylu autorki. Niemal wszystkie postaci wzbudzają sympatię - oczywiście każda na swój sposób - a cała historia tchnie optymizmem. Opowiada o starszych ludziach, którzy uświadamiają sobie, że jeszcze mogą być szczęśliwi, jeszcze mają szansę coś naprawić, a warunek sukcesu stanowi zdobycie się na odwagę i sformułowanie swoich marzeń, choćby wydawały się szalone.

"Pan Doubler zaczyna od nowa" to pogodna, pełna wdzięku i subtelnego humoru opowieść o wydobywaniu z bliźnich tego, co w nich najlepsze, o szansach, które warto wykorzystać, o tym, że lepiej przyjrzeć się komuś z bliska, porozmawiać, spróbować zrozumieć, zamiast od razu osądzać. Wiele problemów można rozwiązać dzięki odrobinie wrażliwości w stosunku do innych ludzi. Znajdziemy tu też jednak inną, równie ważną naukę - że czasem musimy po prostu pogodzić się z faktem, iż nie na wszystko mamy wpływ, nie powinniśmy brać odpowiedzialności za cudze błędy.

Przemyślana fabuła, oryginalni bohaterowie, ładny styl i cenne przesłanie - z powieścią Seni Glaister można spędzić czas zarówno przyjemnie, jak i pożytecznie. A komu szczególnie radziłabym spotkać się z panem Doublerem? Może tym, którzy potrzebują inspiracji, wahają się, którym brak wiary we własne marzenia? Ta książka na pewno znajdzie też drogę do serca każdego, kto ceni sobie lektury o zwykłym życiu i uniwersalnych problemach, ciekawe i skłaniające do zastanowienia nad własnymi wyborami i własną przyszłością.

Tytułowy bohater powieści Seni Glaister to trochę przemądrzały, niezbyt towarzyski właściciel farmy, który mimo zaawansowanego wieku bez wytchnienia pracuje nad ulepszeniem swoich upraw. Trzeba przyznać, że z ziemniakami radzi sobie znakomicie - o wiele lepiej niż z ludźmi. Jego jedyną przyjaciółką jest gospodyni, pani Millwood, która pomaga mu prowadzić dom i niemal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spotkania po latach mają wielką moc. Nadają kolor wyblakłym wspomnieniom, ożywiają wygasłe uczucia, pomagają odświeżyć dawne relacje. Czasem pozwalają człowiekowi odkryć coś istotnego, ujrzeć pewne sprawy w zupełnie nowym świetle, lepiej poznać nie tylko innych ludzi, ale i samego siebie.

W nowej książce Michaela Tequili czterej przyjaciele - Poeta, Mistrz, Ambasador i Boss - spotykają się z okazji jubileuszu szkoły, do której kiedyś uczęszczali. Nie widzieli się przez wiele lat, mają jednak garść wspólnych wspomnień. Każdy z nich nosi w sercu własny sekret.

Michael Tequila wydaje się bacznym obserwatorem rzeczywistości - zawarł w swoim utworze kilka ciekawych spostrzeżeń, nad którymi warto się zastanowić. Cieszę się jednak, że postanowił w przyszłości rozbudować stworzoną przez siebie historię, bo w obecnej formie jest zdecydowanie za krótka - tkwiący w niej potencjał nie został w pełni wykorzystany. Liczę na to, że nowa wersja będzie zawierać rozwinięcie paru obiecujących wątków i bardziej szczegółowe portrety psychologiczne postaci.

Na razie książka pozostawia też nieco do życzenia pod względem stylu. Można w niej znaleźć kilka niezbyt zgrabnych porównań, na przykład: „Tak było w przypadku Internetu, zjawiska dla niego konkretnego jak beton codziennego chleba, a dla innych ulotnego jak ubita na puch słodka śmietanka, bez której można doskonale się obejść”. Niektórym zdaniom przydałaby się drobna interwencja redaktora - choćby usunięcie powtórzeń. Takie zmiany łatwo wprowadzić, a znacznie podniosłyby jakość tekstu.

„Cztery portrety cudze i jeden własny” to lekka i całkiem wciągająca historia o rozliczeniu z przeszłością, o tym, że każdy ma coś na sumieniu i nie musi to być celowo wyrządzone zło. Jeśli książka zostanie odpowiednio rozbudowana, może stać się bardzo interesującą pozycją. Na razie polecałabym ją tym, którzy mają niewiele czasu na lekturę i poszukują krótkich powieści o ważnych sprawach.

Spotkania po latach mają wielką moc. Nadają kolor wyblakłym wspomnieniom, ożywiają wygasłe uczucia, pomagają odświeżyć dawne relacje. Czasem pozwalają człowiekowi odkryć coś istotnego, ujrzeć pewne sprawy w zupełnie nowym świetle, lepiej poznać nie tylko innych ludzi, ale i samego siebie.

W nowej książce Michaela Tequili czterej przyjaciele - Poeta, Mistrz, Ambasador i...

więcej Pokaż mimo to