-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-12-31
2019-12-10
Jestem po lekturze i dygoczę...
Jakub Małecki stworzył duszną epopeję. Klimat, który namalował w swojej książce jest gęsty, mroczny i błotnisty... Autor zyskuje już po pierwszych wersach, kiedy czytelnik orientuje się, że nie będzie to owijanie w bawełnę i bawienie się w elegancko brzmiące eufemizmy. Jest krwiście, jest wibrująco. Język, który stosuje pisarz zakrawa o styl naturalistyczny, surowy, co nie tylko wpisuje się w koloryt historii, ale i sprawia, że mamy do czynienia z autentycznymi bohaterami. Kolejnym atutem książki jest jej struktura przypominająca układankę... wszystko się ze sobą łączy, a finalnie tworzy komplementarną całość. Im dalej jednak z nurtem powieści, tym zatracamy obrazy towarzyszące nam na początku. Nie można jednak uznawać tego za wadę, ponieważ świadczy to jedynie o umiejętności płynnego kreowania czasu w świecie przedstawionym. Styl mini epok zmienia się, a Małecki wcale nie zapomina o transformowaniu mijanych na stronach powieści lat. Apetycznie jawi się również stosowanie różnych form tytułowego słowa "Dygot" - nie tylko na poziomie lingwistycznym, ale i semantycznym, Historia kończy się w odpowiednim momencie i nawet jeżeli czytelnik poczuje zawód, smutek czy rozgoryczenie, to niech pamięta, że być może i on za 26 lat umrze pod pożartym księżycem...
Jestem po lekturze i dygoczę...
Jakub Małecki stworzył duszną epopeję. Klimat, który namalował w swojej książce jest gęsty, mroczny i błotnisty... Autor zyskuje już po pierwszych wersach, kiedy czytelnik orientuje się, że nie będzie to owijanie w bawełnę i bawienie się w elegancko brzmiące eufemizmy. Jest krwiście, jest wibrująco. Język, który stosuje pisarz zakrawa o styl...
2018-12-29
ABSOLUTNIE GENIALNA. TYLE, FENK.
„Piękno jest trwogą”
W 2014 roku cały świat przypomniał sobie o nazwisku Donny Tartt. Amerykańska pisarka, która bardzo mocno dyscyplinuje cierpliwość odbiorców oczekujących na jej kolejne teksty, otrzymała nagrodę Pulitzera za powieść „Szczygieł”. Za „Tajemną historię” wyróżnienia nie zdobyła, ale to właśnie debiutancka powieść pochłania niczym "Fala" Katsushiko.
„Tajemna historia” Donny Tartt. Obszerna książka, która w oczach pasjonatów dużej ilości kupowanych lecz nieczytanych książek mogłaby zdobić niejedną półkę. To jednak proza o bardzo wysokiej jakości a sama opowieść wręcz nie nadaje się na salonowy eksponat. Autorka wrzuca nas w uniwersytecki mikrokosmos. Poznajemy głównego bohatera Richarda, który zaczyna właśnie studia związane z filologią klasyczną na Uniwersytecie w Hampden. Ten moment jest o tyle istotny, że poznając historię bohatera przed studiami, moglibyśmy go uznać za tak zwykłego i szarego, że na wskroś nudnego. Tak się jednak nie dzieje, Tartt bardzo lekko operuje piórem, przez co narracja ponad sześciuset stronicowej powieści jest bardzo elastyczna. Ujawnia się to nie tylko w dwubiegunowym sposobie opowiadania, ale i ukazywaniu kontrastu oraz roli szkoły wyższej Hampden w życiu młodego chłopaka. Z jednej strony dowiadujemy się, co dzieje się w nowym środowisku uniwersyteckim bohatera, ale tłem, a może raczej bazą, staje się właśnie jego przeszłość. Młody chłopak poznaje piątkę innych studentów filologii klasycznej. Grupą elitarnych oraz oczytanych ludzi opiekuje się profesor Morrow, to on wykłada wszystkie przedmioty, inspirując bohaterów słowem oraz myślą. Tutaj z kolei autorka w bardzo złożony sposób zaprezentowała nam postać uczonego, choćby ze względu na tworzenie jego wypowiedzi przypominających mowy znakomitych antycznych retoryków. Co bardziej frapujące Tartt utrzymuje charyzmę wykładowcy do samego końca, mężczyzna nieustannie zachwyca, a jego monologi prowokują odbiorcę do podkreślania ich ołówkiem. Nie inaczej dzieje się w kreowaniu innych bohaterów. Laureatka Pulitzera w odpowiednim tempie odkrywa karty "Tajemnej historii", przedstawiając przeszłość „dzieci Morrowa”. Patrząc na to z perspektywy obserwatora wszystko jest wycyzelowane i mogłoby się wydawać, że amerykańska pisarka podaje nam ładną opowieść na wzór „Stowarzyszenia umarłych poetów” Nancy Keinbaum. Pozornie wszystko się zgadza, mamy środowisko szkolne, pasję do literatury, myśli, w tym przypadku starożytnej oraz dzieł Kallimacha, Owidiusza czy Cycerona. Jednak szybko orientujemy się, że artystka przygotowała coś bardziej rozbudowanego oraz dojrzałego.
Sukcesem w tej książce jest również sposób ukazania wielopowłokowego świata przedstawionego. Tartt z jednej strony prezentuje nam bohaterów jako zamożnych, noszących tweedowe marynarki oraz aksamitne krawaty, jeżdżących drogimi samochodami. Z drugiej strony miesza te elitarne symbole z codziennymi problemami nastolatków takimi jak uzależnienie od narkotyków, alkoholu, problemy z hazardem, rozpustnym seksem czy zaburzeniami psychicznymi.To prawda, że pisarka od razu wskazuje nam w głównych bohaterach tajemnicę, lecz to jedynie ziarno w gaju ich portretów psychologicznych, które zresztą zostały nakreślone w niebywale staranny sposób. To jeden z czynników, który determinuje, żeby czytać dalej, a w konsekwencji odkrywać tajemnicę ciała i myśli Richarda oraz jego pięciorga przyjaciół. We wspomnianych przeze mnie sferach sacrum i profanum dzieje się dużo, dużo nieczystości i tutaj autorka plami wykrochmalone koszule studentów ludzką krwią. Fascynacja sześciorga studentów profesora Morrowa skierowana jest na kulturę antyczną, co prowadzi do zdarzeń wzorowanych na myślach mistrzów takich jak Fiodor Dostojewski czy Edgar Allan Poe. Nie bez powodu nazywam bardzo prywatnie „Tajemną historię” współczesną "Zbrodnią i Karą".
„Tajemna historia” to książka intelektualnie mięsista, która porywa czytelnika. To lektura, którą czyta się jednym tchem, pochłaniając jednocześnie trzy następujące po sobie wersy. Linia narracyjna czy też kreacja bohaterów jest tu bez zastrzeżeń, ale prawdziwy smak książki ukrywa się na podłożu kontekstualnym, obfitującym w nawiązania do kultury antycznej. Twórczyni „Tajemnej historii” przeplata narrację nawiązaniami do antyku czy mitologii, jednocześnie je pętając i wyrywając z dziejów Greków i Rzymian to co niemoralne, nieludzkie wręcz zwierzęce. Co więcej powieść zadaje pytanie czym jest piękno? W jaki sposób jest ono postrzegane? Autorka eskaluje rolę estetyzmu, który jak się okazuje nie musi być jednoznaczny ze względu na etymologię łacińskiego aesthetica.
W trakcie lektury można odnieść wrażenie, że amerykańska powieściopisarka przez całą opowieść obserwuje wolnostojącą starożytną rzeźbę, z trudem wypracowaną ludzkimi rękoma i oblewa ją wiadrem niewinnej ludzkiej krwi. Pisarka łamie światek elitarnej uczelni realistycznym obrazem problemów młodych ludzi z Hampden. Łączy to z ich wręcz fanatycznym kultem, zamiłowaniem do obrzędów odprawianych w czasach, kiedy śmierć figurowała jako matka piękna. To powieść, którą czytelnik chłonie i w osobistej refleksji, sam staje się oblewaną rzeźbą, czy piękną? Jeśli tak, to niezaprzeczalnie zatrwożoną.
ABSOLUTNIE GENIALNA. TYLE, FENK.
„Piękno jest trwogą”
W 2014 roku cały świat przypomniał sobie o nazwisku Donny Tartt. Amerykańska pisarka, która bardzo mocno dyscyplinuje cierpliwość odbiorców oczekujących na jej kolejne teksty, otrzymała nagrodę Pulitzera za powieść „Szczygieł”. Za „Tajemną historię” wyróżnienia nie zdobyła, ale to właśnie debiutancka powieść...
2019-09-24
Zaraz po przeczytaniu “Lśnij, morze Edenu” zadałem sobie pytanie, co teraz? Zostaję na wyspie, czy wracam do swojego świata. Hiszpańska bomba ekstatyzmu, kolorów i muzyczności. Czytanie tej pozycji obfituje w przeróżne emocje. Były momenty, które nużyły, na szczęście pióro Ibaneza jest na tyle sprawne, że umiejętnie połączył on cięższe fragmenty z tymi, które wciągały i pozwalały zarywać noc. Powieść jest napisana sprawnym, plastycznym językiem, który buduje tropikalną scenografię otaczającą bohaterów. Ibanez zadbał o detaliczność w opisywaniu dzikiej przyrody. Sprawia, że wielokrotnie wspominane kakaowce, skolopendry i paprocie zostają unieruchomione dzięki słowu, ukazując nam tajemniczy i intrygujący pejzaż wyspy. Hiszpański pisarz przejął atlasowy nieboskłon, próbując poskromić portrety charakterologiczne dużej ilości bohaterów tekstu. Wyodrębnione historie Wade’a, Xóchitl czy Noboru pozwalają lepiej zrozumieć zróżnicowane nastawienie rozbitków wobec krytycznej sytuacji, w której się znaleźli. Głównym bohaterem pozostaje jednak Juan Barbarin. Nieco nudny, skapcaniały dziad z równie nudną przeszłością. Z wykształcenia muzyk, co Ibanez wykorzystuje jako środek narracyjny powieści. U Ibaneza jak u Cabre czy Cortazara figuruje aspekt muzyczności i dźwięczności w powieści. Pojawia się mnogość kontekstów z historii muzyki klasycznej, nomenklatura muzykologiczna. Takie a nie inne zabiegi rzutują na dźwięczne brzmienie powieści wybrzmiewającej jako zdywersyfikowana symfonia współczesnego pisarza. Zdywersyfikowana, bo dysharmonię w zapisie nutowym wprowadza postać Cristiny. Jej historia nuży i doprowadza czytelnika do irytacji. Na szczęście książka nie została zdominowana przez tę bohaterkę. Dominują inni bohaterowie i nie sposób wspomnieć tu o głównym - wyspie. Personifikacja miejsca, w którym znaleźli się nasi bohaterowie, sprawia że jej hybrydyczny charakter stanowi analogię do problematyki naszego świata. Wyspa jest swoistym miksem, kosmosem, na którym mają miejsce irracjonalne zdarzenia. Odwołania do kultury ludów pierwotnych połączone z współczesnym problemem technokratyzacji, seksualności (zwłaszcza homoseksualizmu) tworzą mieszankę, która eskaluje do wielkości niebieskiego olbrzyma, który jawi się jako nieokiełznana siła, niejako chroniąca wyspę i naszych bohaterów. W tekście Ibaneza problem jednostki został poddany multiplikacji, tak aby pokazać wachlarz człowieka. Świadome odwołania do osiągnięć socjologiczno-psychologicznych (kontekst: Eksperyment na uniwersytecie Harvarda) oraz w szczególności poglądów Marksa na temat hierarchizacji jednostki w drabinie społecznej, udowadniają, że “Lśnij, morze Edenu” to nie kiczowate ekscesy bandy przypadkowych przebierańców. Ibanez wyodrębnił prawdę mityczną o poszukiwaniu czystości duszy, klarowności samoświadomości, dążąc do tytułowego Edenu czyli biblijnego Raju. W poszukiwaniu wspomnianej utopii bohaterowie muszą pokonywać swoje słabości. Ibanez w bardzo przyjemny sposób stosuje inwektywy, opisuje sceny naturalistyczne czy erotyczne - nie są one przesadzone i pojawiają się w odpowiednich momentach. To ogromny areał tekstowy, więc nie twierdzę, że nie pojawiły się kwestie, które zatonęły w tytułowym morzu na poziomie logiki, jednak na przestrzeni tych ponad ośmiuset stron odbiorca powinien się przyzwyczaić, że logika to ostatnie narzędzie, po które warto sięgnąć, aby pojąć horyzontalne przesłanie powieści; lśniące finalnie jak fale hipnotycznego morza.
Zaraz po przeczytaniu “Lśnij, morze Edenu” zadałem sobie pytanie, co teraz? Zostaję na wyspie, czy wracam do swojego świata. Hiszpańska bomba ekstatyzmu, kolorów i muzyczności. Czytanie tej pozycji obfituje w przeróżne emocje. Były momenty, które nużyły, na szczęście pióro Ibaneza jest na tyle sprawne, że umiejętnie połączył on cięższe fragmenty z tymi, które wciągały i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-03
2019-08-30
Przerażająca futurologiczna koncepcja świata. Lem udowodnił mi "Kongresem...", że "Solaris" po prostu nie było dla mnie. Jestem pod wrażeniem jego wszechstronnego widzenia rzeczywistości, dbałości o definiowanie komponentów naszego życia - sztuki, żywienia, zdrowia itp. Popis lingwistyczny na płaszczyźnie syntagmatyczno-paradygmatycznej robi wrażenie, chociaż to nie nowość u autora "Dzienników Gwiazdowych". Na uwagę zasługuje interesująca, nietuzinkowa koncepcja naszej przyszłości - psychemii. Sam fakt, że pisarz posłużył się obrazowaniem na wskroś surrealistycznym w tworzeniu świata przedstawionego, czyni tę książkę hipnotyzującą. Główny bohater widzi więcej niż powinien, nie epatuje on jednak snobizmem czy bezpłodnymi mądrościami, co wybrzmiewa pozytywnie. Lem w zgrabny sposób odniósł się do mentalności władzy w XX wieku. Stworzył tekst schizofreniczny oraz alegoryczny, jednocześnie tak ściśle figurujący w temacie socjalistycznej koncepcji jednostki.
Przerażająca futurologiczna koncepcja świata. Lem udowodnił mi "Kongresem...", że "Solaris" po prostu nie było dla mnie. Jestem pod wrażeniem jego wszechstronnego widzenia rzeczywistości, dbałości o definiowanie komponentów naszego życia - sztuki, żywienia, zdrowia itp. Popis lingwistyczny na płaszczyźnie syntagmatyczno-paradygmatycznej robi wrażenie, chociaż to nie nowość...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-04
2017-09-11
2017-09-29
2017-10-22
2017-12-10
2018-03-12
2017-10-11
Jak żyć po przeczytaniu tak doskonałej powieści? Chyba można tylko milczeć i myśleć. Znalazłem w niej wiarę, przestawiłem akcenty w widzeniu społeczeństwa. W skrócie – Witkacy mnie powalił, potłukł mój mindset, a potem wlał w niego tsunami świeżości. Tę książkę trzeba przeczytać. O niej się nie zapomina, choć w ogóle chciałoby się, żeby się nie kończyła – ten orgiastyczny dance na pograniczu cielesności i transcendencji, a do tego wszechwładne KOKO z bezsilną niedźwiedzicą. Najlepsza powieść, jaką czytałem w życiu. Polecam, xoxo!
Jak żyć po przeczytaniu tak doskonałej powieści? Chyba można tylko milczeć i myśleć. Znalazłem w niej wiarę, przestawiłem akcenty w widzeniu społeczeństwa. W skrócie – Witkacy mnie powalił, potłukł mój mindset, a potem wlał w niego tsunami świeżości. Tę książkę trzeba przeczytać. O niej się nie zapomina, choć w ogóle chciałoby się, żeby się nie kończyła – ten orgiastyczny...
więcej Pokaż mimo to