rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zabierałem się do tej książki bardzo długo; a to brak czasu, a to inne "ważniejsze" rzeczy do czytania, a to zmęczenie. Miałem w ostatnim czasie kryzys czytelniczy i trudno było mi w cokolwiek się wciągnąć. Po jakimś czasie postanowiłem przeczytać coś lekkiego, co zapewniłoby mi po trosze eskapizmu, po trosze czystej rozrywki.

"Roderyka" polecił mi sam autor, co było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem, w związku z czym oczekiwania miałem cokolwiek nieoczywiste.

Ponieważ już sam blurb zapowiadał, że nie mamy tym razem do czynienia z postmodernizmem, podchodziłem do książki zarówno entuzjastycznie (postmodernizm sam w sobie specjalnie mi nie przeszkadza, ale stał się on niestety standardem w fantastyce i powieściach historycznych), jak i z obawami przed "konserwatywnym" zrywem kulturalnym, a ten- niestety- zazwyczaj kończy się podobnie, jak zrywy "postępowe", czyli tanim ideolo.

Moje obawy zostały rozwiane już po pierwszych stronach lektury. Okazało się, że mam do czynienia z czymś, co trudno sklasyfikować; niby to romans dworski, niby epos rycerski, może pieśń, a nawet powieść szkatułkowa- "Roderyk" nie jest do końca żadnym z powyższych, ale jednocześnie jest tym wszystkim po trochu. I to jak!

Utwór ten czyta się właściwie sam. Historia Roderyka wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie mogłem się oderwać i pochłonąłem książkę w jeden dzień, co w ostatnich latach nie zdarza mi się zbyt często. Powieść przywodzi mi na myśl klasyczne eposy rycerskie, również twórcześć Rogera Lancelyna Greena, jednak w znacznie bardziej przystępnej (choć językowo nawiązującej do klasycznej) formie.

"Roderyk. Opowieść o błędnym rycerzu" to nie powieść postmodernistyczna. Narracja, konstrukcja fabularna, kreacja bohaterów i świata oraz przekaz są bardzo tradycyjne w swej wymowie. Nie jest to jednocześnie infantylna bajka dla dzieci, a pełnoprawna powieść, którą- choć jest ona prosta- można odbierać na wielu poziomach.

Polecam książkę wszystkim, szczególnie osobom znudzonym współczesnym stylem pisarskim, pełnym przeintelektualizowanych treści i rzutowania współczesnej mentaności i problematyki społecznej na czasy historyczne, czy fikcyjne światy.

Zabierałem się do tej książki bardzo długo; a to brak czasu, a to inne "ważniejsze" rzeczy do czytania, a to zmęczenie. Miałem w ostatnim czasie kryzys czytelniczy i trudno było mi w cokolwiek się wciągnąć. Po jakimś czasie postanowiłem przeczytać coś lekkiego, co zapewniłoby mi po trosze eskapizmu, po trosze czystej rozrywki.

"Roderyka" polecił mi sam autor, co było dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Nie jestem lewakiem, ale..."

Tego typu komentarzy pod filmami Dwóch Lewych Rąk jest całkiem sporo. Skąd ten fenomen? Wydaje mi się, że Marcin Giełzak (wraz z Jakubem Dymkiem) wyróżnia się wśród polskich lewicowców przede wszystkim tym, że traktuje swoich słuchaczy/widzów poważnie. Nie zabawia się w ideologiczne wojenki,erystyczne przekomarzanki, ani nie próbuje po klasistowsku umoralniać "ciemnogrodu". Zamiast tego woli odnosić się do faktów, badań, historii, nie stroniąc przy tym od własnej subiektywnej perspektywy, co uważam za dowód uczciwości.

Zaznajamiając się z twórczością i poglądami takich postaci, jak Dembowski, Libelt, Krzywicki, Limanowski, czy Brzozowski i porównując ich do dzisiejszych socjalistów, doszedłem do wniosku, że "dobra" i wartościowa lewica po prostu w Polsce umarła. Nadzieję, że jednak nie do końca, przywrócił mi dopiero podcast Dwie Lewe Ręce. "Wieczna Lewica" Marcina Giełzaka tylko mnie w tej nadziei umacnia.

Lewicowość przedstawiona w tej książce jest postępowo tradycyjna, jednocześnie heterodoksyjna (paradoks jedynie pozorny) i widać, że przy tym głęboko przemyślana, a jednak w samym źródle i swej istocie typowa. Przywodzi na myśl socjalizm PPS-owski (do czego zresztą sam autor się odwołuje), który jest silnie zakorzeniony w myśli polskiego romantyzmu, nie gubiąc jednak politycznej trzeźwości i stroniąc od antykwaryczności, do której Polacy mają niestety słabość.

Polecam gorąco wszystkim. Ludziom o lewicowej wrażliwości dla zobaczenia, że istnieje coś więcej od polityki tożsamościowej skupiającej się na wymyślnych problemach proletariatów zastępczych, a tym z prawej strony dla uzmysłowienia sobie, że "lewicowy" nie musi być synonimem naiwności, głupoty, czy oszołomstwa.

"Nie jestem lewakiem, ale..."

Tego typu komentarzy pod filmami Dwóch Lewych Rąk jest całkiem sporo. Skąd ten fenomen? Wydaje mi się, że Marcin Giełzak (wraz z Jakubem Dymkiem) wyróżnia się wśród polskich lewicowców przede wszystkim tym, że traktuje swoich słuchaczy/widzów poważnie. Nie zabawia się w ideologiczne wojenki,erystyczne przekomarzanki, ani nie próbuje po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze wzmianki o tej książce przyjąłem z obojętnością. Bo to pierwszy tego typu “reportaż” mający obnażyć wstydliwe, a tym bardziej szokujące fakty z życia pewnych polityków, nieznane do tej pory obywatelom i, oczywiście, zbiega się to z okresem przedwyborczym? Jednak poziom natężenia z jakim zaczęły mnie atakować informacje na temat "Chłopców" trochę mnie zdziwił. Zdziwił na tyle, że aż zaciekawił. Potem długo się zastanawiałem, czy dać zarobić dziennikarzowi skompromitowanej (w moim przekonaniu) gazety i wydawnictwu, które tak bezpruderyjnie angażuje się w politykę negatywną- o czym świadczą głosy owych wydawców, nie tylko sam fakt wydania tejże książki. No i poświęciłem 39,33 zł., choć wiedziałem, że będę tego żałował.

Siedzę w ostatnim czasie dość mocno w publicystyce międzywojnia, zapewne dlatego język Kąckiego tak bardzo mnie wymęczył- jest prosty, nieciekawy i niewyszukany, choć jednocześnie pretensjonalny. Dziwi mnie to, bo autor, było, nie było, jest jednak doświadczonym dziennikarzem i wykładowcą. Cóż…

Drugi mój problem z tą książką, to całkowity brak pozorowania choćby minimalnego obiektywizmu autora. Kącki nie sili się na zarysowanie historycznego tła przy przedstawianiu historii ruchów konserwatywno-liberalnych przełomu PRL-u i lat 90. W sposób żenująco karykaturalny przedstawia znane sylwetki osób z otoczenia Korwina, ukazując czytelnikom z nimi rozmowy (które często są powtórzeniem publicznych wypowiedzi tych osób) w sposób, który nikt normalny nie przyjmie na poważnie. Wspomina choćby rozmowę ze Stanisławem Michalkiewiczem, który rzekomo ze łzami wzruszenia opowiadał mu o tym, że Korwin jest jego przyjacielem i ceni go za dotrzymywanie słowa. Przytaczam ten przykład, bo akurat sam słyszałem tę historię z ust Michalkiewicza- bez wzruszeń, łez, czy pompy, za to z charakterystyczną dla niego swobodą i nonszalancją. Trudno orzec, ile w tej książce jest prawdy, a ile pisarskiej fantazji…

Fantazja, to kolejny, chyba najpoważniejszy problem z “Chłopcami”. Ubarwianie historii rozumiem i choć osobiście tego nie znoszę i tym pogardzam, to jednak mieści się ona w jakiejś konwencji publicystycznej; nie od dziś wiadomo, że dziennikarze bywają (współcześnie nawet dość często) strażnikami określonych ideologii. Nieważne, czy to ze strony “Gazety Polskiej” czy “Gazety Wyborczej. Problem mam natomiast z tym, że autor nie przedstawia źródeł, czy cytowań.

Na końcu książki mamy- a jakże- “Źródła i inspiracje”. Jest to mój ulubiony wytrych (stosowany najczęściej przez szurię), tj. nie będę cytować, a jak będę cytować, to nie zamieszczę przypisów, a jeśli już zamieszczę przypisy, to podam źródła w taki sposób, aby maksymalnie utrudnić czytelnikowi weryfikację tego co napisałem. Kącki nie podaje nawet przypisów. Po prostu wrzucił na koniec książki kilkanaście artykułów i książek, którymi, jak zrozumiałem, się wspierał przy pisaniu tego reportażu. Czytelnik nie ma szans na weryfikację treści książki. Na podstawie własnej wiedzy mogę ocenić, że część z nich, to brednie, ale tylko część. Być może cała reszta to prawda? Nie sądzę, ale nie wiem, bo Kącki nie daje mi na to szansy.

Już dawno nie oceniałem, ani nie wystawiałem opinii na Lubimyczytać. I tym razem pewnie bym tego nie zrobił, jednak na samym końcu mamy apel (trudno stwierdzić, czy autora czy wydawnictwa): “Przeczytaj, co o książce sądzą inni czytelnicy, i oceń ją na lubimyczytać.pl”. Pomijając fakt, że podawanie strony powinno odbywać się bez udziału liter diakrytycznych, to zastanawia mnie na ile sama strona lubimyczytać miała w tym swój udział. Mimo wszystko zmotywowało mnie to do ocenienia i wystawienia opinii temu dziełu.

Jest to typowy przykład agitki politycznej. Dziennikarzowi wydaje się, że jego rolą jest umoralnianie głupiego ludu, a ponieważ jest głupi, nie zasługuje na prawdę, tylko ideologię. OCZYWIŚCIE jedyną słuszną ideologię. Reportaż jest niemerytoryczny, niewiarygodny i skrajnie tendencyjny. Piszę to z całą niechęcią, jaką odczuwam wobec Korwina i całym moim dystansem, jaki mnie dzieli od Konfederacji. Niechęć i dystans nie są jednak żadnym usprawiedliwieniem dla uprawiania propagandy. Kącki potwierdził jedynie, że jest warty swojego miejsca w Wyborczej, a Znak… choć do linii światopoglądowej Znaku mi daleko, to jednak ceniłem to wydawnictwo choćby za takie perełki, jak “Komedie” oraz “Tragedie i Kroniki” Williama Szekspira. Przerośli jednak samych siebie. Czuję się zrażony i zniechęcony. Podobną niechęć czułem chyba tylko, kiedy Bellona zaczęła wydawać książki Janusza Bieszka.

Pierwsze wzmianki o tej książce przyjąłem z obojętnością. Bo to pierwszy tego typu “reportaż” mający obnażyć wstydliwe, a tym bardziej szokujące fakty z życia pewnych polityków, nieznane do tej pory obywatelom i, oczywiście, zbiega się to z okresem przedwyborczym? Jednak poziom natężenia z jakim zaczęły mnie atakować informacje na temat "Chłopców" trochę mnie zdziwił....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zajdla czytałem już bardzo dawno- właściwie na początku swojej drogi z SF- dlatego parę klasyków postanowiłem sobie odświeżyć i spojrzeć na nie dojrzalszym już okiem.

"Limes inferior" nie zestarzało się w ogóle- podobnie jak "Rok 1984" Orwella, czy "Nowy wspaniały świat" Huxleya i, mówiąc szczerze, stawiam tę książkę na tym samym poziomie. O ile (oczywiście) odniesienia do gierkowskiej Polski są już oczywiście nieaktualne, o tyle przewidywania Zajdla i jego obawy dotyczące coraz szybszego rozwoju technologicznego były jak najbardziej słuszne, a koncept "Klucza" jest prawie dokonany, choć w postaci karty płatniczej.

Zadziwiający jest fakt, że dopiero po ponownym przeczytaniu "Limes inferior" zdałem sobie sprawę, że są ludzie, którzy jednym tchem potrafią wygłaszać peany na temat Zajdla i nabijać się z ludzi, którzy sceptycznie, czy niechętnie patrzą na handel bezgotówkowy, określając ich mianem oszołomów, czy boomerów. Więc jak to w końcu jest? Zresztą podejście fanów fantastyki do obecnych przemian technologicznych, to temat na inną dyskusję.

"Limes inferior" Zajdla polecam wszystkim. Jeśli komuś podobał się "Rok 1984", to na pewno wejdzie i w tę pozycję. Myślę nawet, że Zajdel jest znacznie przystępniejszy i choć często tak wiekowe SF potrafi trącić myszką (nawet Lem w niektórych swoich dziełach się tego nie ustrzegł), to ta książka zarówno w warstwie stylistycznej, jak i narracyjnej wciąż jest świeża i ciekawa.

Zajdla czytałem już bardzo dawno- właściwie na początku swojej drogi z SF- dlatego parę klasyków postanowiłem sobie odświeżyć i spojrzeć na nie dojrzalszym już okiem.

"Limes inferior" nie zestarzało się w ogóle- podobnie jak "Rok 1984" Orwella, czy "Nowy wspaniały świat" Huxleya i, mówiąc szczerze, stawiam tę książkę na tym samym poziomie. O ile (oczywiście) odniesienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy już myślałem, że Wegner nie może być lepszy, okazuje się, że może. Byłem ciekaw jak poradzi sobie ze ze zmianą formy. Przykład Sapkowskiego pokazuje, że nie zawsze pisarz genialnie sprawdzający się w opowiadaniach sprawdzi się powieściach. Wegner radzi sobie z tym doskonale.

Fabuła pędzi coraz szybciej, ale nie traci przy tym swojego rozmachu i dopieszczonej perspektywy światotwórczej. Pewne wątki wcześniej od siebie odizolowane, zaczynają się ze sobą splatać; nie w tani, pop-rozrywkowy sposób. Narracja jest- jak i wcześniej- bardzo spójna, z wyraźnie prowadzony ciągiem przyczynowo-skutkowym i logicznym uzasadnieniem.

Wegner jest też mistrzem opisu działań militarnych. Pod względem tworzenia strategii jest raczej przeciętny (nie zły- bardzo przyzwoity, po prostu nie genialny), ale opis pola bitwy, to coś cudownego. Tempo, wyważenie, klimat, wywieranie emocji na czytelniku, ale także niezwykła jasność narracyjna (z czym wielu pisarzy niestety sobie nie radzi przy tego typu wątkach) powodowała, że byłem urzeczony i czytałem książkę z wypiekami na twarzy: nie w przenośni, a dosłownie.

Świat jest coraz mądrzej rozszerzany i objaśniany czytelnikowi. Pojawiają się nowe kwestie, nowe rozważania i problemy. Dostajemy odpowiedzi na niektóre pytania, ale w zamian otrzymujemy jeszcze więcej pytań.

Choć w poprzednich częściach Wegner raczej stronił od brutalnych opisów przemocy, tutaj dostajemy ją z pełnym rozmachem, choć nie jest to wciąż poziom np. "Wojny makowej". Scen seksu- o dziwo brak. Nie narzekam (choć też by mi specjalnie nie przeszkadzały), tylko zastanawiam się, na ile ten brak jest intencjonalny i jakie są ku temu powody.

Choć w "Północy-Południu" system magiczny wymyślony przez pisarza był dla mnie trochę drętwy i niedopracowany, to teraz zaczyna się on bardzo ciekawie rozwijać i czekam na więcej.

Jedyny minus, jakiego mogę się doszukać w "Niebie ze stali" (trochę już na siłę), to słaba zdolność Wegnera do przedstawiania perspektywy dziecięcej. O ile opisywanie och zachowania i podejmowanych decyzji jest dobry, o tyle opis ich wewnętrznych przeżyć, rozterek i refleksji uważam za nazbyt dojrzały i odbywający się na zbyt wysokim poziomie- przynajmniej od pewnego momentu.

Już teraz- mając za sobą trzy części "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" mogę stwierdzić z całym przekonaniem, że Wegner jest moim ulubionym polskim pisarzem fantasy. Polecam z całego serca, ponieważ z każdym kolejnym tomem jest coraz lepiej.

Kiedy już myślałem, że Wegner nie może być lepszy, okazuje się, że może. Byłem ciekaw jak poradzi sobie ze ze zmianą formy. Przykład Sapkowskiego pokazuje, że nie zawsze pisarz genialnie sprawdzający się w opowiadaniach sprawdzi się powieściach. Wegner radzi sobie z tym doskonale.

Fabuła pędzi coraz szybciej, ale nie traci przy tym swojego rozmachu i dopieszczonej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Że Wegner będzie moim ulubionym polskim pisarzem fantasy na polskim podwórku (ale nie tylko), wiedziałem już po przeczytaniu "Północ-Połodnie". Autor kupuje mnie wszystkim- światotwórstwem, narracją, kreacją postaci, fabułą, ciekawymi koncepcjami i faktem, że ma on coś w tym świecie do powiedzenia czytelnikowi. Choć pozornie "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" wydają się niespecjalnie oryginalne (i rozkładając ten cykl na części można rzeczywiście powiedzieć, że tak jest), to styl Wegnera nadaje tym książkom unikatowy klimat.

Historię (czy raczej jej kontynuację) rozpoczynamy od ukazania wschodnich granic Imperium Meekhanu. Wielkie stepy, miłość do koni, specyficznie rozumiana tolerancja, ale i brutalność, a także silne poczucie wspólnoty- na pewnym poziomie silniejsze nawet, niż w pozostałych miejscach. Wchód przywodzi na myśl wiele kulturowych analogii- Imperium Mongolskie, ludy Scytów i Sarmatów, ale także Cyganów z czasów ich wędrownego trybu życia, czy może zaraz po nim. Nie jest to tania ściąga, a piękna inspiracja i oryginalne uformowanie kulturowe. Druga część- Zachód- opisuje historię Alstina, młodego chłopaka żyjącego w portowym mieście Ponkee-Laa- w tej części świata, wygląda on kompletnie inaczej, niż na wschodzie. Poznajemy skomplikowaną strukturę władz, która musi się zajmować nie tylko problemem piractwa i- co znamienne w przybrzeżnych krainach- zderzeniem wielu kultur i religii, ale także trudnymi relacjami z Imperium Meehhańskim, któremu już nie podlegają. Mamy tu trochę łotrzykowskiej akcji, trochę wysmakowanej polityki i trochę dramaturgii na najlepszym poziomie.

Nie ukrywam, że pierwsza część zdecydowanie bardziej mi się podobała (co nie oznacza, że druga jest słaba), ale całość fabularnie jest utrzymywana na mistrzowskim poziomie. Już na tym etapie czuć, że wszystkie wydarzenia na równych przestrzeniach geograficznych mają swój sens i są (lub będą) ze sobą powiązane. Wegner poprzez zbiór opowiadań potrafi przedstawić niezwykle głęboki świat z jego skomplikowanymi mechanizmami, a także prowadzić narrację w taki sposób, aby była ona spójna ze światem przedstawionym i domykała się na każdym szczeblu fabularnym. Ma przy tym lekkość pióra i czyta się go jednym ciągiem, będąc pochłoniętym przez akcję.

To, co również cenię w Wegnerze, to jego umiejętność stworzenia bardzo trudnego, nawet brutalnego świata z często bezwzględnymi zasadami, ale wykreowanie przy tym ludzi, którzy potrafią się w tym świecie odnaleźć, zachowując głębsze wartości i poczucie człowieczeństwa. Pod tym względem, uważam, przewyższa G.R.R. Martina, który jest świetnym pisarzem fantasy z imponującą zdolnością światotwórczą, ale jest jednocześnie prawie że infantylnie naturalistyczny i potwornie nihilistyczny w ukazaniu ludzkiej natury. U Martina koniec końców rządzi ludzki behawioryzm, a ludzie posiadający wyższe wartości są ukazani albo jako naiwniacy (i szybko giną lub "uczą się na błędach), albo jako fanatycy. Wegner wspina się trochę wyżej i widzi w człowieku coś więcej, choć nie ma podstaw do tego aby sądzić, że świat "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" jest jakkolwiek bardziej "lekki" i naiwny od świata "Pieśni lodu i ognia".

Gorąco polecam wszystkim. Szczególnie tym, którzy uważają, że w Polsce fantasy leży. Wegner jest przykładem na to, że możemy trzymać poziom i nie ma się czego wstydzić.

Że Wegner będzie moim ulubionym polskim pisarzem fantasy na polskim podwórku (ale nie tylko), wiedziałem już po przeczytaniu "Północ-Połodnie". Autor kupuje mnie wszystkim- światotwórstwem, narracją, kreacją postaci, fabułą, ciekawymi koncepcjami i faktem, że ma on coś w tym świecie do powiedzenia czytelnikowi. Choć pozornie "Opowieści z meekhańskiego pogranicza"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele mnie do tej powieści zniechęcało- od faktu, że jest to książka autorstwa chińskiego pisarza żyjącego w Chinach- mam nadzieję, że ten powód jest jasny- po fakt, że była ona mocno promowana przez Baracka Obamę, a w moim przekonaniu nie jest to powód i zachęta, aby za książkę się zabierać, a wręcz przeciwnie. Namówił mnie dopiero przyjaciel, który w SF siedzi mocno, jest przy tym bardzo krytyczny i liczę się z jego zdaniem.

Narracja jest prowadzono dość prosto, wręcz lekko, co uznaję za plus, chociaż co do zasady (i jako fan fantasy) lubię kiedy narracja jest prowadzona z rozmachem i w sposób wymagający. Tutaj jednak założenia fabularne są dość proste: wątki z czasów rewolucji kulturalnej płynnie przechodzą do naszych czasów, a później- w miarę rozwoju akcji- się ze sobą przeplatają. Za wielki plus uznaję przedstawienie rewolucji kulturalnej, którą my, jeśli już jako tako znamy, to jedynie z perspektywy zachodniego człowieka. Tutaj mamy jednak perspektywę pisarza Chińskiego, żyjącego i dorastającego w tym kraju.

Jak wspomniałem, narracja, a także założenia fabularne są dość proste. Może wydawałyby mi się zbyt proste, gdyby nie duża łatwość i naturalność autora do kreacji bardzo realistycznych postaci (a robi to dość oszczędnym językiem) i bardzo mocny naukowy fundament. Tu się pojawia wyzwanie- dla osób bez żadnych podstaw z astrofizyki, czy choćby matematyki, pewne fragmenty i problematyka fabularna mogą być trudne do przyswojenia. Wydaje mi się jednak, że nie jest to nie do przeskoczenia- koniec końców mamy internet i smartfony, więc od ręki można pewne rzeczy wyszukać i się doedukować- co również uważam za plus.

Za jeden minus w światotworzeniu autora uważam dość krótkie fragmenty przedstawiające perspektywę obcych. O ile w ogóle ich wątek i problem trzech ciał uważam za świetny, to sposób myślenia i jego semantyczne przedstawienie jest zbyt "swojskie". Uważam, że autor mógłby tu pokusić się o trochę neologizmów, szczególnie w dziedzinie opisów procesów społecznych cywilizacji tak obcej od naszej. Byłoby to ciekawsze i bardziej immersyjne.

"Problem trzech ciał" uważam za naprawdę dobrą powieść SF, a co do tego gatunku jestem niestety wybredny. Polecam fanom gatunku, ale myślę, że osoby interesujące się naukami ścisłymi mogłyby (a niekoniecznie lubującymi się w tym gatunku literackim) również znaleźć tutaj coś ciekawego i inspirującego. Cixin Liu jest bardzo dobrym pisarzem- widać jego dobre przygotowanie naukowe, doświadczenie literackie i "to coś", co sprawia, ze dobrze się go czyta.

Wiele mnie do tej powieści zniechęcało- od faktu, że jest to książka autorstwa chińskiego pisarza żyjącego w Chinach- mam nadzieję, że ten powód jest jasny- po fakt, że była ona mocno promowana przez Baracka Obamę, a w moim przekonaniu nie jest to powód i zachęta, aby za książkę się zabierać, a wręcz przeciwnie. Namówił mnie dopiero przyjaciel, który w SF siedzi mocno, jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie zasługuje nawet na krytykę. Nie jest to żadna powieść, żaden reportaż, czy praca naukowa. Jest to sklejka komentarzy z internetu. Nie kupować, nie promować, nie nabijać kabzy polskiej patocelebrytki.

Nie zasługuje nawet na krytykę. Nie jest to żadna powieść, żaden reportaż, czy praca naukowa. Jest to sklejka komentarzy z internetu. Nie kupować, nie promować, nie nabijać kabzy polskiej patocelebrytki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nietzsche jest bardzo problematycznym filozofem. Wiele z jego rozważań jest genialnych, wiele innych zadziwiająco naiwnych lub trącących ignorancją. "Ludzkie arcyludzkie" jest jednym z wcześniejszych jego dzieł i widać tutaj zaledwie zalążki pewnych jego przekonań, od innych wyraźnie odejdzie (jak np. od fascynacji naukowością i racjonalizmem- choć już w samym "Ludzkim arcyludzkim" nie jest to tak jednoznaczne).

Pierwsza połowa książki jest dość nużąca i- moim zdaniem- więcej mówi o samym Nietzschem, niż jest próbą dostrzeżenia jakiejś metaprawdy. Pełen ignorancji wydaje mi się jego stosunek do Kościoła rzymskokatolickiego, chociaż trzeba przyznać, że wiele jego zarzutów było całkiem trafnych. Pierwsze dwa rozdziały są de facto dyskusją z klasyczną filozofią i wyjściem poza myśl Schopenhauerowską z którą wcześniej był dość mocno związany, jest też próbą postawienia człowieka w perspektywie jego natury i zdolności percepcji w kontekście historycznej, jego cywilizacji i zmian z nią związanych. Pojawiają się tu ciekawe wątki, ale chyba nic wyjątkowo przełomowego.

Znacznie ciekawsza jest druga połowa- mniej więcej od kiedy Nietzsche wchodzi w takie dziedziny, jak kultura, relacja człowieka tak z kulturą, naturą, jak i drugim człowiekiem, rozwój cywilizacyjny świata zachodniego, specyfika państwa, czy ludzka podświadomość. Tutaj pojawia się zalążek przekonania, że cywilizacja zachodnia być może nie podąża torem deterministycznej progresji, a być może dąży ku samozagładzie- dzisiaj jest to myśl- może nie powszechna- ale wyraźnie pojawiająca się. W czasach Nietzschego tego typu refleksje były czymś oryginalnym.

Pojawia się tutaj również brutalne, ale w moim przeświadczeniu prawdziwe spostrzeżenie, że ogół ludzi nie posiada tej samej natury i ludzie dzielą się na takich, dla których zbyt duża doza wolności i rozwój cywilizacyjny powodują mętlik i egzystencjalne zagubienie, dla innych z kolei jest to otwarcie intelektualnych i kulturowych perspektyw. Nie zgadzam się z nietzscheańskim określeniem pierwszego typu ludzi "niewolnikami", ale samą obserwację podzielam i dzisiaj widać to znacznie wyraźniej, niż 150 lat temu.

Jak napisałem na początku- Nietzsche jest niejednoznaczny. Ogrom jego filozoficznych rozważań jest dla mnie nie tyle nie do przyjęcia, co po prostu nietrafiony. Myślę jednak, że warto go czytać i odkrywać w nim kwestie, które były trafne, bardzo często zachowują swoją aktualność i być może warto wziąć je pod uwagę w kontekście obecnych problemów kulturowych i cywilizacyjnych Okcydentu.

Nietzsche jest bardzo problematycznym filozofem. Wiele z jego rozważań jest genialnych, wiele innych zadziwiająco naiwnych lub trącących ignorancją. "Ludzkie arcyludzkie" jest jednym z wcześniejszych jego dzieł i widać tutaj zaledwie zalążki pewnych jego przekonań, od innych wyraźnie odejdzie (jak np. od fascynacji naukowością i racjonalizmem- choć już w samym "Ludzkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Uczta dla wron. Sieć spisków", to chyba najsłabsza część "Pieśni lodu i ognia", choć sama w sobie dalej do słabych nie należy. Akcja posuwa się na przód jedynie od czasu do czasu, mamy w tym tomie wyraźny zastój- czas na spiskowanie, wyczekiwanie i pobieżne, niewiele znaczące potyczki.

Najciekawszymi wątkami były dla mnie rozdziały Sama (choć z perspektywy fabuły były raczej drugorzędne, przynajmniej we większości czasu) i Jaimego. Cersei- choć ją bardzo lubię- zaczęła być postacią mocno wyeksploatowaną, której działania i wątki są bardziej oczywiste, niż odkrywcze, przez co nieciekawe. Rozdziały Brienne potwornie mnie męczyły, podobnie jak Alayne.

Mam nadzieję, że "Taniec ze smokami" będzie bardziej wciągał i angażował.

"Uczta dla wron. Sieć spisków", to chyba najsłabsza część "Pieśni lodu i ognia", choć sama w sobie dalej do słabych nie należy. Akcja posuwa się na przód jedynie od czasu do czasu, mamy w tym tomie wyraźny zastój- czas na spiskowanie, wyczekiwanie i pobieżne, niewiele znaczące potyczki.

Najciekawszymi wątkami były dla mnie rozdziały Sama (choć z perspektywy fabuły były...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo długo walczyłem ze sobą w sprawie zakupu tej książki. Nie miałem do czynienia nigdy z Light Novel- jestem nastawiony raczej sceptycznie, ponieważ nie lubię za bardzo tego, co jest jedną z głównych cech tego gatunku- "lekkości" i faktu, że docelową grupą odbiorców jest młodzież. Nie mam, broń Boże, nic przeciwko literaturze młodzieżowej... sam się jednak do młodzieży już od paru lat nie zaliczam i szukam w książkach czegoś innego, niż statystyczny nastoletni czytelnik.

Z drugiej strony jest to pierwowzór jednej z moich ulubionych serii anime- Kara no Kyokai. Jak powieść wypada względem audiowizualnej adaptacji? Czego się po niej spodziewać? Z tego, co zdążyłem wcześniej wyczytać, jest to jedno z najstarszych dzieł, które były kamieniem węgielnym pod stworzenie całego multiwersum Type-Moon, które z jednej strony jest potwornie kiczowate, a jego inspiracje wyjątkowo płytkie, wręcz prostackie, z drugiej jednak strony genialne i urzekające... ciekawość wygrała, pieniądze wydane, trzeba było się wziąć za czytanie.

Zaskoczyła mnie wierność, z jaką anime zaadaptowało powieść. Znajdziemy tutaj ni mniej, ni więcej, niż to, co na ekranie. Lektura "Pustych granic" nie jest jednak wtórna, ponieważ powieść w sposób oczywisty przekazuje odbiorcy treści, których nie przekaże dzieło audiowizualne- i na odwrót. Dzięki temu możemy łatwiej zrozumieć rys psychologiczny Shiki oraz Mikiyi, pewne kwestie mogą być też omówione dużo dokładniej.

W "Pustych granicach" nie dostrzegam niczego młodzieżowego. Jest to w moim przekonaniu w pełni dojrzała, głęboko przemyślana powieść, w dodatku dość trudna w lekturze (przynajmniej dla zachodniego odbiorcy). Niechronologiczna oś fabularna jest w pełni świadomym zabiegiem, co jednak nie ułatwia lektury czytelnikowi, podobnie jak dość skąpa ekspozycja świata przedstawionego- większość książki bardziej przypomina kryminał, niż fantasy. Widać jednak celowość tego zabiegu. Bohaterowie są bardzo dobrze zarysowani; jedyne na co mogę narzekać, to dość, mam wrażenie, niechlujne i drętwe dialogi. Wydaje mi się jednak, że to specyfika literatury japońskiej- takie samo przemyślenie miałem zarówno przy Harukim Murakami, jak i Osamu Dazai. Myślę, że muszę ten fakt zwyczajnie zaakceptować. Dziwi mnie to, biorąc pod uwagę fakt, że akurat w dziełach anime dialogi potrafią być bardzo długie, rozwleczone, czasami nawet budowane wielopiętrowo- w japońskiej prozie się z tym jednak nigdy nie spotkałem.

Jestem usatysfakcjonowany i z pewnością sięgnę po drugi i trzeci tom. Mam jednak świadomość, że gdyby nie fakt, że zacząłem od "Kara no kyokai", powieść raczej by mnie nie pochłonęła. Polecam, ale w pierwszej kolejności sięgnąć po serię Anime, książkę traktując jako dopełnienie i pogłębienie dzieła. Dzięki temu lektura "Pustych granic" z pewnością będzie przyjemniejsza- to już jednak moje subiektywne przekonanie.

Bardzo długo walczyłem ze sobą w sprawie zakupu tej książki. Nie miałem do czynienia nigdy z Light Novel- jestem nastawiony raczej sceptycznie, ponieważ nie lubię za bardzo tego, co jest jedną z głównych cech tego gatunku- "lekkości" i faktu, że docelową grupą odbiorców jest młodzież. Nie mam, broń Boże, nic przeciwko literaturze młodzieżowej... sam się jednak do młodzieży...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Prawo ludów i wojna sprawiedliwa Benedykt Hesse, Mateusz z Krakowa, Stanisław ze Skarbimierza, Paweł Włodkowic
Ocena 9,0
Prawo ludów i ... Benedykt Hesse, Mat...

Na półkach:

Dobra lektura dla tych katolików, którym wydaje się, że wojna zawsze i w każdym przypadku jest zła (oczywiście żyjąc w przekonaniu. że ten pogląd wynika właśnie z wiary katolickiej)- jest to również dobra lektura na wyleczenie się z naiwności, jaką jest pacyfizm.

Książka ma wielką wartość historyczną i jest dobrym punktem wyjścia do rozważań na temat etyki wojny w dzisiejszych realiach- przybierającej już znacznie inny wymiar, niż kilka stuleci temu.

Na osobną uwagę zasługują traktaty Pawła Włodkowica. Z ogromną erudycją i precyzją lawiruje między teologią, filozofią, analogiami historycznymi i ówczesnym prawem: tak kanonicznym, jak i świeckim, odwołując się do licznych postanowień soborów, tekstów Ojców Kościoła, wybitnych myślicieli i teologów, ale także m.in. do Kodeksu Justyniana. Czuć w nich, jaki wpływ na Włodkowica miał Stanisław ze Skarbimierza.

Warte przeczytania. Ciekawe, zwięzłe i krótkie.

Dobra lektura dla tych katolików, którym wydaje się, że wojna zawsze i w każdym przypadku jest zła (oczywiście żyjąc w przekonaniu. że ten pogląd wynika właśnie z wiary katolickiej)- jest to również dobra lektura na wyleczenie się z naiwności, jaką jest pacyfizm.

Książka ma wielką wartość historyczną i jest dobrym punktem wyjścia do rozważań na temat etyki wojny w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Krew elfów" ma swoje wady, ale jednocześnie czyta się świetnie. Widać tutaj istotne różnice w porównaniu do opowiadań, konstrukcja powieści nie jest zbyt wyszukana, ale narracja brnie w sposób niesamowity, fabuła- choć też niespecjalnie wyszukana- jest jednak atrakcyjna, a bohaterowie i wybitnie napisane dialogi- to smaczek sam w sobie.

Sapkowski przemyca wiele z siebie do swoich książek. Nie zabrakło tutaj wtrętów antyklerykalnych, przebija się przez narrację niechęć (czy raczej ironia) wobec np. środowisk naukowych, szeroko pojętego konserwatyzmu, przeciwstawiając go wartościom, można by je nazwać, progresywnym- dodając do tego liczne umyślne anachronizmy. Autor robi to jednak z taką klasą i urokiem osobistym, że zupełnie nie wpływa to na moją ocenę powieści. Kuleje przy tym trochę światotwórstwo: Sapkowski stawia na narrację i akcję. Nie jest to moja preferencja, ale rozumiem jego podejście.

Tak czy siak, "Wiedźmin" Sapkowskiego ma swój unikalny urok, czyta się lekko i nie stroni od refleksji. Polecam każdemu, kto lubi fantastykę, a z najbardziej klasycznym dziełem polskim tego gatunku jeszcze się nie zmierzył.

"Krew elfów" ma swoje wady, ale jednocześnie czyta się świetnie. Widać tutaj istotne różnice w porównaniu do opowiadań, konstrukcja powieści nie jest zbyt wyszukana, ale narracja brnie w sposób niesamowity, fabuła- choć też niespecjalnie wyszukana- jest jednak atrakcyjna, a bohaterowie i wybitnie napisane dialogi- to smaczek sam w sobie.

Sapkowski przemyca wiele z siebie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polesie. Kraina tyleż piękna, mająca swój osobliwy urok, pełna niejednoznaczności wynikających z faktu, że mieści się na styku kultur zachodniej i wschodniej, co biedna, pełna nędzy, trudna w gospodarowaniu i- choć wzdychanie do Kresów weszło Polakom w krew już dawno- traktowana jako Rzeczpospolita drugiej kategorii.

Mackiewicz zabiera nas w podróż po Polesiu okresu międzywojnia i pokazuje jego prawdziwe oblicze; jednocześnie piękne i brzydkie. Przedstawia swój punkt widzenia na to, dlaczego jest piękne i co czyni je brzydkim. Tutaj, jak i w innych zbiorach reportaży J.M., dostrzec można wyraźne i jednoznaczne ukazanie patologii II Rzeczypospolitej, tak (niestety) podobnych do tych z naszych czasów...

Warto "Bunt Rojstów" przeczytać. Powodów jest wiele: przede wszystkim punkt widzenia Józefa Mackiewicza (na własny użytek określam go radykalnie reakcjonistyczno-liberalnym) jest niezwykle oryginalny dla czasów międzywojennych, w których dominowały stronnictwa bądź to romantyczno-etatystyczne, narodowo-katolickie, bądź rewolucjonistyczne. Młodszy z Mackiewiczów ma poglądy odosobnione, mam wrażenie, nawet względem Żubrów Kresowych, do których niejako należał, współtworząc wileńskie "Słowo". Kolejnym powodem dla którego warto tę książkę przeczytać (i który podaję przy każdej opinii wystawianej książkom tegoż autora) jest ten wspaniały, jednocześnie hiperrealistyczny, jak i malowniczy język opisujący rzeczywistość, którą pisarz chce nam, czytelnikom, ukazać. Nikt tak pięknie, a jednocześnie tak brutalnie prawdziwie nie potrafi przedstawiać świata, jak Józef Mackiewicz.

Warto przybliżyć sobie sytuację Kresów w II RP, aby zrzucić klapki z oczu i zobaczyć, jak naprawdę wyglądała sytuacja polityczno-gospodarcza i dlaczego nie powinniśmy iść tą drogą, a także czy aby na pewno historia nie zatacza kręgu.

Polesie. Kraina tyleż piękna, mająca swój osobliwy urok, pełna niejednoznaczności wynikających z faktu, że mieści się na styku kultur zachodniej i wschodniej, co biedna, pełna nędzy, trudna w gospodarowaniu i- choć wzdychanie do Kresów weszło Polakom w krew już dawno- traktowana jako Rzeczpospolita drugiej kategorii.

Mackiewicz zabiera nas w podróż po Polesiu okresu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"To rzekł Zaratustra", to rzeczywiście książka- jak mówi podtytuł- dla wszystkich i dla nikogo. Nietzsche napisał ją dość trudnym, rzekłbym nawet, że do pewnego stopnia pretensjonalnym językiem, imitującym język biblijny.

Do zrozumienia przekazu Nietzschego potrzebna jest dość spora otwartość umysłu i umiejętność czytania metafor, czasami nawet wielopiętrowych. Nie dziwi ilość nieporozumień związanych z jego myślą- zresztą nie sądzę, aby on sam dbał o klarowność przekazu dla tzw. szerokiego odbiorcy. W czasach filozofa jeszcze dość ciężko o "szerokim odbiorcy mówić", ale niewątpliwie on sam doskonale przewidywał, że takie czasy nadejdą.

Przewidział zresztą wiele. Z tego co wiem, Nietzsche był jednym z pierwszych myślicieli diagnozujących cywilizację Zachodu nie jako "progresywną", osiągającą "co raz to nowe szczyty", a właśnie dążącą ku regresji i popadającą w dekadentyzm. Widać to doskonale w tej pracy.

Wiele z twierdzeń i analiz Nietzschego uważam za genialne, biorąc pod uwagę, kiedy ta praca powstała. "Śmierć Boga", która stała się sztandarowym twierdzeniem filozofa (i groteskowo przeinaczona) okazała się trafna, choć jej rzeczywiste skutki widać znacznie lepiej dzisiaj, niż w XIX wieku. Czyż śmierć Boga nie jest faktem? Śmierć Boga nie wzięta w dosłowność ontologiczną, a społeczno-intelektualną. Kiedy ludzie przestają wierzyć, powstaje chaos moralno-egzystencjalny, ponieważ natura nie znosi próżni, a nawet sam Nietzsche- zawzięty antyklerykał i ateista- doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że porządek społeczny pozbawiony transcendentalnego punktu odniesienia traci swoje ramy i wyznaczony kierunek. Jakkolwiek zgadzam się z licznymi diagnozami myśliciela, nie wszystek lekarstwo jakie proponuje, uważam za właściwe, ale to rzecz do dyskusji. Jestem przekonany, że niemiecki filozof dalej jest aktualny i wartościowy, nawet dla środowiska katolickiego, czy szerzej- chrześcijańskiego, choć to stwierdzenie może wydawać się kontrowersyjne.

Już tak bardzo luźno, wydaje mi się, że z Nietzschem jest jak z Chopinem- albo się go czuje, albo nie czuje. Nie wiem, czy polecam, jeżeli mam być szczery. Na pewno jest to pozycja obowiązkowa dla ludzi, którzy chcą się z filozofią autora zapoznać "z pierwszej ręki", ale też nie jestem pewien, czy najlepiej zaczynać właśnie od tej książki. Na pewno jest to dzieło- nie wiem, czy wielkie, ale na pewno- wybitne.

PS. Stanowczo odradzam tłumaczenie Wacława Berenta. Jest skrajnie młodopolsko utrudniony, często odchodzi od właściwej myśli autora dla celów czysto estetycznych i- szczególnie z dzisiejszego punktu widzenia- jest po prostu nieczytelny. Trzykrotnie do niego podchodziłem i skończyłem je dopiero za trzecim razem- raczej niepotrzebnie. Polecam przekład Sławy Lisieckiej i Zdzisława Jaskuły- nowsze, bardziej przystępne, a jednocześnie wierniejsze oryginałowi.

"To rzekł Zaratustra", to rzeczywiście książka- jak mówi podtytuł- dla wszystkich i dla nikogo. Nietzsche napisał ją dość trudnym, rzekłbym nawet, że do pewnego stopnia pretensjonalnym językiem, imitującym język biblijny.

Do zrozumienia przekazu Nietzschego potrzebna jest dość spora otwartość umysłu i umiejętność czytania metafor, czasami nawet wielopiętrowych. Nie dziwi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Władca pierścieni" pozostaje wciąż jedną z najważniejszych książek w moim życiu. Nie chodzi tu tylko o genialnie wykreowany świat- z ogromną, wielką, pełną rozmachu historią, z oryginalnymi językami, wraz ze swoją budową gramatyczną, a nawet narzeczami. nie chodzi nawet o świetną narrację, umiejętnie prowadzoną zarówno dla młodszych, jak i dla zupełnie dojrzałych czytelników- bardzo mądrą, spójną, głęboką, ale też wysoką.

Tolkien był człowiekiem genialnym, ale poza geniuszem posiadał również ogrom wrażliwości i doświadczenia. To wszystko czuć w jego dziele. Najwspanialszy jest we "Władcy pierścieni" chyba jej uniwersalny przekaz, który niezależnie od zmieniających się czasów i realiów dalej pozostaje aktualny, choć już może nie przez wszystkich akceptowalny.

Postanowiłem- po raz kolejny- wrócić do Tolkiena, ponieważ pozwala on uzyskać człowiekowi stan eskapizmu, który nie pozostaje pusty po powrocie do rzeczywistości. Autor "Władcy pierścieni" nie tylko daje możliwość wejścia w świat pełen piękna (rozumianego zarówno potocznie, jak i filozoficznie), ale również wyciągnięcie lekcji, dzięki którym łatwiej można zaakceptować rzeczywistość po powrocie do niej. Powieść jest- o czym rzadko się mówi- przesiąknięta pewnego rodzaju nordyckim pesymizmem, który został najpewniej spotęgowany przez doświadczenia wojenne Tolkiena. Pesymizm nie jest jednak usprawiedliwieniem dla odejścia od odpowiedzialności i słuszności naszych czynów. Trzeba postępować dobrze nie dlatego, że mamy nadzieję na szczęśliwe zakończenie, ale pomimo tego nawet, jeśli czeka nas przez to zawód i niepowodzenie. To jest, przynajmniej dla mnie, najważniejsza lekcja, jaką Tolkien może przekazać swojemu czytelnikowi.

Gorąco polecam wszystkim i zawsze. Powrót do tej książki nigdy nie był dla mnie wtórny (jak i nie jest teraz), choć mam "Władcę pierścieni" za sobą już naprawdę parokrotnie.

"Władca pierścieni" pozostaje wciąż jedną z najważniejszych książek w moim życiu. Nie chodzi tu tylko o genialnie wykreowany świat- z ogromną, wielką, pełną rozmachu historią, z oryginalnymi językami, wraz ze swoją budową gramatyczną, a nawet narzeczami. nie chodzi nawet o świetną narrację, umiejętnie prowadzoną zarówno dla młodszych, jak i dla zupełnie dojrzałych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa, zręcznie napisana powieść Urban fantasy. Nie jest to nic wybitnego, ale biorąc pod uwagę fakt, że jest to literacki debiut, należą się autorowi gratulacje.

Światotwórczo jest nieźle, ale mało oryginalnie. Bardzo fajne są liczne odniesienia do historii i literatury, ale jednak były one zbyt bezpośrednie i dosłowne. Pod wieloma względami uważam również "Apostatę" za powieść zbyt mocno eksponującą anachronizm- zabieg sam w sobie dobry, ale w nieodpowiednich proporcjach lub kontekstach raczej zgrzyta, niż uatrakcyjnia utwór. Mistrzem pod tym względem był Sapkowski.

Narracyjnie książka trzyma dobry poziom. Powieść jest spójna i ciekawa. Bohaterowie nie są płascy i nieokreśleni, ale zbyt wiele uwagi- mam wrażenie- przywiązywano do retrospekcji. I znowuż, jest to dobry zabieg, nawet niezbędny, ale w nadmiarze szkodzi. Można subtelniej i ciekawiej przybliżać bohaterów czytelnikom, niż tym jednym sposobem. Czarnecki chyba jeszcze nie do końca radzi sobie z ekspozycją.

Koniec końców odbieram "Apostatę" pozytywnie i kibicuję autorowi. Jest to powieść godna uwagi. Przypomina trochę kolaż różnych gatunków i styli, ale posiada indywidualny klimat. Jestem ciekaw, co będzie dalej- zarówno ze światem Ekumeny, jak i inną twórczością Łukasza Czarneckiego.

Ciekawa, zręcznie napisana powieść Urban fantasy. Nie jest to nic wybitnego, ale biorąc pod uwagę fakt, że jest to literacki debiut, należą się autorowi gratulacje.

Światotwórczo jest nieźle, ale mało oryginalnie. Bardzo fajne są liczne odniesienia do historii i literatury, ale jednak były one zbyt bezpośrednie i dosłowne. Pod wieloma względami uważam również...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wegner napisał dość typową fantasy w swoich założeniach, ale bardzo dobrą i oryginalną w szczegółach. Narracyjnie- mam wrażenie- przewyższa Sapkowskiego i równie mocno jak w przypadku serii wiedźmińskiej, potrafi wciągnąć. Jestem zauroczony i z pewnością sięgnę po więcej.

Początek był dla mnie dość trudny, ponieważ pomimo sprawnego języka i ciekawych historii, nie byłem w stanie dostrzec punktu centralnego opowieści- bardziej przypominało mi to zapis przygód jakiejś górskiej kompanii, bez szczególnego pomysłu na większą historię. Świat się jednak poszerza, zaczynamy go sobie wizualizować, pojawia się pewien etos, odkrywamy powoli mythos świata meekhańskiego. Im dalej śledzimy historię, tym bardziej zostajemy wciągnięci w to uniwersum- pomimo obcości, tak bardzo realistyczne.

Ciekawym pomysłem było umieszczenie historii nie w centrum świata społeczno-politycznego, a przesunięcie jej na obrzeża; na styku kultur, na granicy wielkiego imperium i krajów przygranicznych, gdzie pojęcia identyfikacji, tożsamości, pokoju i konfliktu zawsze jest sprawą skomplikowaną i często niezrozumiałą dla ludzi żyjących w bardziej centralnych częściach danej organizacji państwowej.

Zobaczymy, jak się będą prezentować dalsze tomy, ale już przy pierwszym jestem w stanie zaryzykować tezę, że Wegner przebija się do czołówki najlepszych pisarzy fantasy w Polsce. Pióro ma gładkie, doskonale odnajduje się w żywych wątkach fabularnych, ale poziom nie spada przy grze dialogów i narracji światotwórczej. Wszystko jest wiarygodne, szczere i głębokie. Wegner nie jest plastikowy, naiwny, ani infantylny, a w fantastyce bardzo o to łatwo. Klimat "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" jest nordycki- zimny, surowy i obcy. Przy tym pociągający i ciekawy. Z pewnością będę kontynuować lekturę.

Wegner napisał dość typową fantasy w swoich założeniach, ale bardzo dobrą i oryginalną w szczegółach. Narracyjnie- mam wrażenie- przewyższa Sapkowskiego i równie mocno jak w przypadku serii wiedźmińskiej, potrafi wciągnąć. Jestem zauroczony i z pewnością sięgnę po więcej.

Początek był dla mnie dość trudny, ponieważ pomimo sprawnego języka i ciekawych historii, nie byłem w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to moje pierwsza styczność z Dukajem, a więc nietypowa, ponieważ mamy do czynienia z publicystyką z pogranicza filozofii, futurologii i socjologii pisaną przez autora fantastyki. Być może powinienem zacząć od beletrystyki, a jednak- nie żałuję.

Z wieloma tezami Dukaja, zawartymi we większości esejów, się nie zgadzam. Uważam, że (jak większość) nazbyt naiwnie uwierzył w przekonanie Paula Lafargue w nieuchronną, ostateczną automatyzację ludzkości, która miałaby skutkować uwolnieniem człowieka z okowów pracy- pogląd piękny i w pewnym sensie wydaje się racjonalny, ale od śmierci Lafague'a ludzkość poszła niewyobrażalnie dla ówczesnych do przodu, a do jego wizji nie przybliżyliśmy się nawet na krok. Nie czas i miejsce, aby tłumaczyć, dlaczego uważam to za naiwność.

Z drugiej strony sam esej "Po piśmie" był dla mnie odkryciem i muszę przyznać, że nigdy nie postrzegałem obecnej rzeczywistości w tej perspektywie. Wydaje mi się jednak, że Jacek Dukaj nie dostrzega pewnych prądów intelektualnych (m.in. szkoły frankfurckiej), które miały znaczny wpływ na obecną rzeczywistość kulturową i cywilizacyjną okcydentu.

Ostatnim- choć dość drobnym, w pewnym sensie- zarzutem jest stosunkowo uboga bibliografia. Mam wrażenie, że autor zawierał ją tam, gdzie akurat miał ochotę, a to też niedokładnie (np. brak zawarcia stron w źródłach bibliograficznych). Esej jest jednak luźną formą i jego święte prawo do takiej, a nie innej decyzji.

"Po piśmie" pobudza do refleksji i poszerza horyzonty, mimo że nie jest to najprostsza lektura. Choć w formie jest to zbiór esejów, to w duchu uznałbym tę książkę za traktat filozoficzny; cieszący się typowymi meandrami intelektualnymi traktatów filozoficznych. Wydaje mi się jednak, że przy odpowiednim skupieniu jest to dzieło strawne dla przeciętnego czytelnika.

Jest to moje pierwsza styczność z Dukajem, a więc nietypowa, ponieważ mamy do czynienia z publicystyką z pogranicza filozofii, futurologii i socjologii pisaną przez autora fantastyki. Być może powinienem zacząć od beletrystyki, a jednak- nie żałuję.

Z wieloma tezami Dukaja, zawartymi we większości esejów, się nie zgadzam. Uważam, że (jak większość) nazbyt naiwnie uwierzył...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na ten- nazwałbym go- traktat polityczny składają się trzy broszury: pierwszy, tytułowy z roku 1944 opisujący jak według Mackiewicza powinien zachować się Naród Polski w obliczu wycofujących się Niemców i wkraczających sowietów. Przerażająca jest aktualność tej broszury, zamieniając jedynie aktywność militarną na polityczno-ekonomiczną.

Druga praca nosi tytuł "... mówi rozgłośnia Polska radia Wolna Europa" i dotyczy konfliktu autora z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, a także pogląd J.M. na status i charakter owego radia.

Trzecia broszura, i moim zdaniem najbardziej kontrowersyjna, a jednocześnie bardzo ugruntowana merytorycznie- jest zatytułowana ""TRUST" Nr 2" i w szerszej perspektywie opisuje sowieckich dysydentów na zachodzie, w szczególności Sołżenicyna, Sacharowa i w kontraście do nich Dymitra Panina. Mackiewicz stawia tezę: Sacharow i Sołżenicyn są albo we współpracy z KGB, albo są pożytecznymi idiotami (określenia moje). Początkowo wydawało mi się to możenie tyle absurdalne (chociaż...), co wyjątkowo przesadzone. Fakt jednak jest taki, że nigdy nie wgłębiałem się w życiorys Sołżenicyna, a o Sacharowie wiedziałem tyle, że ktoś taki jest i działał w ruchach obrony praw człowieka. Mackiewicz z kolei podaje na poparcie swoich tez bardzo solidne argumenty i warto się im przyjrzeć.

Cała książka jest krótka, ale niezwykle istotna z politycznego i historycznego punktu widzenia. Wszystkie trzy broszury zostały napisane w rozciągłości ponad trzech dekad i każda z nich pozornie dotyczy różnych spraw, ale łączy je jedno- stosunek świata (w szczególności polskiej emigracji) do Związku Sowieckiego w stanie faktycznym i w jakiej perspektywie powinien się on zmienić.

Polecam każdemu. Książka jest krótka, wszystkie pisma są bardzo dobrze napisane i czyta się lekko, pomimo ważnych spraw, jakie one dotyczą. Mackiewicz wymusza na czytelniku intelektualną refleksję i budzi w nim uzasadnione wątpliwości dotyczące jego przekonań, zachęcając go (a przynajmniej mnie) do dalszych poszukiwań na pojawiające się w głowie pytania.

Na ten- nazwałbym go- traktat polityczny składają się trzy broszury: pierwszy, tytułowy z roku 1944 opisujący jak według Mackiewicza powinien zachować się Naród Polski w obliczu wycofujących się Niemców i wkraczających sowietów. Przerażająca jest aktualność tej broszury, zamieniając jedynie aktywność militarną na polityczno-ekonomiczną.

Druga praca nosi tytuł "... mówi...

więcej Pokaż mimo to