Pierwsze wzmianki o tej książce przyjąłem z obojętnością. Bo to pierwszy tego typu “reportaż” mający obnażyć wstydliwe, a tym bardziej szokujące fakty z życia pewnych polityków, nieznane do tej pory obywatelom i, oczywiście, zbiega się to z okresem przedwyborczym? Jednak poziom natężenia z jakim zaczęły mnie atakować informacje na temat "Chłopców" trochę mnie zdziwił. Zdziwił na tyle, że aż zaciekawił. Potem długo się zastanawiałem, czy dać zarobić dziennikarzowi skompromitowanej (w moim przekonaniu) gazety i wydawnictwu, które tak bezpruderyjnie angażuje się w politykę negatywną- o czym świadczą głosy owych wydawców, nie tylko sam fakt wydania tejże książki. No i poświęciłem 39,33 zł., choć wiedziałem, że będę tego żałował.
Siedzę w ostatnim czasie dość mocno w publicystyce międzywojnia, zapewne dlatego język Kąckiego tak bardzo mnie wymęczył- jest prosty, nieciekawy i niewyszukany, choć jednocześnie pretensjonalny. Dziwi mnie to, bo autor, było, nie było, jest jednak doświadczonym dziennikarzem i wykładowcą. Cóż…
Drugi mój problem z tą książką, to całkowity brak pozorowania choćby minimalnego obiektywizmu autora. Kącki nie sili się na zarysowanie historycznego tła przy przedstawianiu historii ruchów konserwatywno-liberalnych przełomu PRL-u i lat 90. W sposób żenująco karykaturalny przedstawia znane sylwetki osób z otoczenia Korwina, ukazując czytelnikom z nimi rozmowy (które często są powtórzeniem publicznych wypowiedzi tych osób) w sposób, który nikt normalny nie przyjmie na poważnie. Wspomina choćby rozmowę ze Stanisławem Michalkiewiczem, który rzekomo ze łzami wzruszenia opowiadał mu o tym, że Korwin jest jego przyjacielem i ceni go za dotrzymywanie słowa. Przytaczam ten przykład, bo akurat sam słyszałem tę historię z ust Michalkiewicza- bez wzruszeń, łez, czy pompy, za to z charakterystyczną dla niego swobodą i nonszalancją. Trudno orzec, ile w tej książce jest prawdy, a ile pisarskiej fantazji…
Fantazja, to kolejny, chyba najpoważniejszy problem z “Chłopcami”. Ubarwianie historii rozumiem i choć osobiście tego nie znoszę i tym pogardzam, to jednak mieści się ona w jakiejś konwencji publicystycznej; nie od dziś wiadomo, że dziennikarze bywają (współcześnie nawet dość często) strażnikami określonych ideologii. Nieważne, czy to ze strony “Gazety Polskiej” czy “Gazety Wyborczej. Problem mam natomiast z tym, że autor nie przedstawia źródeł, czy cytowań.
Na końcu książki mamy- a jakże- “Źródła i inspiracje”. Jest to mój ulubiony wytrych (stosowany najczęściej przez szurię), tj. nie będę cytować, a jak będę cytować, to nie zamieszczę przypisów, a jeśli już zamieszczę przypisy, to podam źródła w taki sposób, aby maksymalnie utrudnić czytelnikowi weryfikację tego co napisałem. Kącki nie podaje nawet przypisów. Po prostu wrzucił na koniec książki kilkanaście artykułów i książek, którymi, jak zrozumiałem, się wspierał przy pisaniu tego reportażu. Czytelnik nie ma szans na weryfikację treści książki. Na podstawie własnej wiedzy mogę ocenić, że część z nich, to brednie, ale tylko część. Być może cała reszta to prawda? Nie sądzę, ale nie wiem, bo Kącki nie daje mi na to szansy.
Już dawno nie oceniałem, ani nie wystawiałem opinii na Lubimyczytać. I tym razem pewnie bym tego nie zrobił, jednak na samym końcu mamy apel (trudno stwierdzić, czy autora czy wydawnictwa): “Przeczytaj, co o książce sądzą inni czytelnicy, i oceń ją na lubimyczytać.pl”. Pomijając fakt, że podawanie strony powinno odbywać się bez udziału liter diakrytycznych, to zastanawia mnie na ile sama strona lubimyczytać miała w tym swój udział. Mimo wszystko zmotywowało mnie to do ocenienia i wystawienia opinii temu dziełu.
Jest to typowy przykład agitki politycznej. Dziennikarzowi wydaje się, że jego rolą jest umoralnianie głupiego ludu, a ponieważ jest głupi, nie zasługuje na prawdę, tylko ideologię. OCZYWIŚCIE jedyną słuszną ideologię. Reportaż jest niemerytoryczny, niewiarygodny i skrajnie tendencyjny. Piszę to z całą niechęcią, jaką odczuwam wobec Korwina i całym moim dystansem, jaki mnie dzieli od Konfederacji. Niechęć i dystans nie są jednak żadnym usprawiedliwieniem dla uprawiania propagandy. Kącki potwierdził jedynie, że jest warty swojego miejsca w Wyborczej, a Znak… choć do linii światopoglądowej Znaku mi daleko, to jednak ceniłem to wydawnictwo choćby za takie perełki, jak “Komedie” oraz “Tragedie i Kroniki” Williama Szekspira. Przerośli jednak samych siebie. Czuję się zrażony i zniechęcony. Podobną niechęć czułem chyba tylko, kiedy Bellona zaczęła wydawać książki Janusza Bieszka.
Pierwsze wzmianki o tej książce przyjąłem z obojętnością. Bo to pierwszy tego typu “reportaż” mający obnażyć wstydliwe, a tym bardziej szokujące fakty z życia pewnych polityków, nieznane do tej pory obywatelom i, oczywiście, zbiega się to z okresem przedwyborczym? Jednak poziom natężenia z...
Rozwiń
Zwiń