-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2013-11-28
Fascynująca, emocjonalna drama z plejadą barwnych, głębokich psychologicznie postaci. Historia trzech barci, karamazowskich dusz, które umiłowały sobie skrajność - rozpustnika-hulaki, intelektualisty oraz irytująco kornego mnicha.
Jest pewna rzecz, która mnie nurtuje i irytuje zarazem. Po sądowej rozprawie, w której Dymitr zostaje niesłusznie skazany na katorgę, Krasotkin pyta Aloszę, kto w rzeczywistości ponosi odpowiedzialność za zabójstwo starego - największej kanalii w powieśći - by w odpowiedzi usłyszeć:
- Brat nie zabił, Smierdiakow zabił.
Zabawne, prawda? Smierdiakow jest przecież w takim samym stopniu bratem Aloszy, co Dymitr - obydwu łączą wyłącznie więzy krwi od strony ojca. Każdy z braci w głębi duszy musiał zdawać sobie z tego sprawę, a mimo to - wszyscy skrupulatnie milczeli; prawdopodobnie w obawie przed niechcianą konkurencją o spadek.
Nie tylko protekcjonalni wobec Smierdiakowa bracia, ale sam narrator przedstawia go niejednokrotnie jako niechlujnego i ordynarnego dupka, kompletnie ignorując powody, dlaczego stał się nim w pierwszej kolejności. Sam był pomywaczem i kuchcikiem, podczas gdy jego bracia albo tańcowali w pijatykach, albo robili karierę uniwersytecką. W mpoim prywatnym odczuciu głównym złym powieści nie jest Smierdiakow, a stary, obrzydliwy i żałosny rozpustnik, który go spłodził (oraz system carskiej Rosji, która przekreślała szanse wszystkim tym, którzy przypadkowo urodzili się w chlewie).
Dostojewski musiał zdawać sobie sprawę z niesprawiedliwośći oraz głębokich nierówności społecznych carskiej Rosji (sam zresztą romansował z socjalistami). Za dowód, że widział problem niejednoznacznie, mogą posłużyć notatki pisarza (dotyczące przyszłych części powieści), w których Alosza miał stać się zacietrzewiałym komunistą. To niesamowite - najnudniejsza i najbardziej przerysowana, ale bezdyskusyjnie najszlachetniejsza i serdeczna osoba miała w przyszłośći dołączyć do kręgu żądnych krwi rewolucjonistów. Nieśmiałą podbudowę pod bunt Aloszy można znaleźć jeszcze na stronnicach pierwszej części powieści (i, niestety, jedynej), kiedy jeden z mnichów proponuje mu kiełbasę, a ten nie odmawia. A to buntownik!
Swoją drogą - scena jest świetna, ponieważ pokazuje, jak wielki wpływ na Aloszę miał jego starszy i nieco szerszy w uszach brat, Iwan. To także fenomenalna ekspozycja niemniej barwnej postaci, Agrafeiny, która mizdrzy się do Aleksjiego w myśl zasady "zakazany owoc lepiej smakuje".
Piękno prozy Dorojewskiego osadza się w jej niezwykłej uniwersalności. Braci Karamazow można czytać jako powieść psychologiczną, rozprawę filozoficzną (wielki inkwizytor) i dyskusję polityczno-społeczną zarazem. Jeśli natomiast ktoś nie oczekuje od literatury niczego więcej niż rozrywki, powieść także spełni swą rolę jako kryminał i obyczajówka (swoją drogą zabawne, że źródłem większości cierpień i konfliktów w powieści są wiedzione emocjami, kapryśne i pełne sprzeczności kobiety, które najwyraźniej same nie zdają sobie sprawy z tego, co robią).
Must read.
Fascynująca, emocjonalna drama z plejadą barwnych, głębokich psychologicznie postaci. Historia trzech barci, karamazowskich dusz, które umiłowały sobie skrajność - rozpustnika-hulaki, intelektualisty oraz irytująco kornego mnicha.
Jest pewna rzecz, która mnie nurtuje i irytuje zarazem. Po sądowej rozprawie, w której Dymitr zostaje niesłusznie skazany na katorgę, Krasotkin...
2013-12-22
Powstanie "W hołdzie Katalonii" Orwell o mały włos przypłacił życiem. Pisarz uczestniczył w hiszpańskiej wojnie domowej, wcielając się w szeregi POUM - robotniczej milicji marksistowskiej opowiadającej się za rewolucją. Jest to więc relacja z pierwszej ręki, pisana krwią i własnym doświadczeniem. Facet miał jaja.
Pomijając historie bezpośrednio z frontu, mamy tu również analizę rozmaitych politycznych waśni. Pisarz opowiada o ohydnych zagrywkach stalinowskich partii (oraz z właściwą sobie wnikliwością demaskuje jednakowo ohydne łgarstwa pojawiające się na łamach komunistycznej prasy) - pełne demagogii szafowanie określeniami trocksita (jest wiele powodów pozwalających przypuszczać, że folwarczany Snowball to personifikacja Trockiego, to samo tyczy się Goldsteina z 1984), tłamszenie robotniczej rewolucji, delegalizacja POUM, zamykanie i prześladowanie jej członków. Wszystkie te rzeczy były chyba bezpośrednim przyczynkiem późniejszego powstania 1984, uzasadniają również niemającą granic Orwella pogardę wobec wszelkich przejawów totalitaryzmu. Pisarz przez długi okres tułał się po Barcelonie i spał pod gołym niebem tylko dlatego, że władze kraju, za który narażał życie (oraz za który prawie permanentnie stracił głos, ponieważ kula snajperska przeszyła jego krtań) chciały go wrzucić za kratki.
Blair bardzo pozytywnie wypowiada się o samych Hiszpanach: chwali ich spontaniczność, prostoduszność, pokorę i skromność. Zwłaszcza urzekł mnie sposób, w jaki Katalończycy uczestniczą w wojnie pozycyjnej - niewykluczone, że dużo większe starty powoduje działalność NFZ. Po lekturze "W hołdzie Katalonii" również z niekłamaną ochotą pojadę w przyszłości do Hiszpanii - choćby po to, żeby spróbować legendarnej kawy na Huesca (:)). Pozycja genialna. Obowiązkowa dla historyków i ludzi zainteresowanych ekspansją komunistów w Europie.
Powstanie "W hołdzie Katalonii" Orwell o mały włos przypłacił życiem. Pisarz uczestniczył w hiszpańskiej wojnie domowej, wcielając się w szeregi POUM - robotniczej milicji marksistowskiej opowiadającej się za rewolucją. Jest to więc relacja z pierwszej ręki, pisana krwią i własnym doświadczeniem. Facet miał jaja.
Pomijając historie bezpośrednio z frontu, mamy tu również...
2012-09-13
Odkąd pamiętam temat ewolucji od zawsze towarzyszył mi w życiu. Kiedy byłem mały, mama, próbując zaszczepić we mnie naukową pasje do poznawania świata, kupowała mi książki dotyczące dinozaurów i pradawnych ludzi. Miałem też gumowe zabawki z tymi gadami, a jedną z bombek na choince, do dzisiaj, jest mój narysowany w wieku 5-6 lat Tyranozaur. Nie byłem wówczas wtajemniczony w żadne szczegółowe zagadnienia dotyczące ewolucji, ale już wtedy wiedziałem sprzeczność pomiędzy tym, czego naucza się na lekcji religii, a tym co zostało powszechnie zweryfikowane przez nauki na całym świecie. Samolubny Gen nie dotyczy dinozaurów stricte - jest wyjaśnieniem myśli, która dotyka każdej żyjącej istoty, zasiedlającej ziemie współcześnie, jak i miliony lat temu. Myśl ta, bez absolutnie żadnych wyjątków, obejmuje owady, rośliny, zwierzęta, bakterie czy nawet nas, ludzi. Mowa tu oczywiście o ewolucji działającej poprzez dobór naturalny - to szalenie uniwersalna koncepcja o prostych mechanizmach, dająca się zastosować do wszystkiego, co - oceniając w bardzo szerokich kryteriach - możemy uznać za żywe. To koncepcja dzięki której, bez większych problemów, w końcu możemy odpowiedzieć na pytanie: co było pierwsze, kura czy jajko?
Nieprzerwany ciąg pokoleń, począwszy od naszych ludzkich przodków, przez ssaki, gady ssakokształtne i, w końcu, organizmy wodne, sprawił, że możesz teraz siedzieć i czytać moją notatkę. Każdy z Twoich przodków osiągnął reprodukcyjny sukces, znalazł co najmniej jednego seksualnego partnera i spłodził z nim potomstwo. Dotyczy to zarówno Twoich ludzkich przodków, afrykańskich małp, jak i pradawnych, żyjących w kambrze, licznych istot wodnych. W nieustannej walce o przetrwanie i reprodukcje przetrwali wyłącznie najsilniejsi - i ja i Ty, czytelniku, jesteśmy owocem ich starań. W długim ewolucyjnym ciągu pokoleń żadnego z Twoich przodków nie pieprznął przypadkowy piorun zanim spłodził potomstwo, żaden z nich nie padł również ofiarą drapieżnika. Co więcej - znalazł seksualnego partnera, któremu przekazał swoje cenne geny i z miliona różnych plemników padło akurat na ten jeden, dający początek Tobie i wszystkim Twoim przodkom. Tak przez miliony milionów lat. To niezły mindfuck, pozwalający jednak docenić niezwykłość naszego życia - a mówię to, ponieważ, jak zauważyłem, zbyt wielu z nas zatraca się w prozie codzienności. No, i również dlatego, że Samolubny Gen był swego czasu poddawany ogromnej krytyce właśnie z uwagi na jego surowe i zimne przesłanie - nie do końca słuszne moim zdaniem. Kiedy człowiek zda sobie sprawę z tego niewyobrażalnego przypadku, chciałoby się rzec wręcz astronomicznie nieprawdopodobnej loterii, zdecydowanie łatwiej jest docenić mu życie takim, jakim jest - nawet jeśli jego istnienie poprzedzone było cierpieniem innych i bezkompromisową, trwającą miliony lat krwawą walką o przetrwanie. Umrzemy, i to czyni z nas szczęściarzy - tą trafną sentencję Dawkins nakazał przeczytać na swoim pogrzebie, na niego również nadejdzie pora.
Samolubny Gen, w momencie premiery, stanowił polemikę z innym wybitnym ewolucjonistą - Stephanem Jay Gouldem. Paleontolog sądził, że dobór naturalny odbywał się na poziomie grupy, nie pojedynczego osobnika czy genu. Ujmując to najkrócej jak się tylko da: Gould uważał, że pojedynczy osobnik może poświęcić swoje życie dla reszty stada, innymi słowy - cechy osobnicze skutkujące pozytywnie na grupę, ale nie na osobnika, mogą być faworyzowane w długim, darwinowskim procesie ewolucji. W Samolubnym Genie Dawkins polemizuje z koncepcją Goulda, proponując bardziej elastyczne i uniwersalne rozwiązanie. Autor uważa, że wszelkie zachowania służące reprodukcji da się wyjaśnić za pomocą genu, czyli fragmentu DNA, który "dba" wyłącznie o własny interes. Słowo dba jest tutaj tylko użyteczną metaforą, ponieważ, jak dobrze wiemy, geny niczego nie planują i nie mają intencji - jest to celowy zabieg wprowadzony przez autora, który w łatwiejszy i bardziej obrazowy sposób pozwala zrozumieć zagadnienia przedstawione w książce. Jeśli w grupie altruistów znajdzie się choć jeden samolubny jegomość, natychmiast zacznie on prosperować kosztem swoich swoich mniej egoistycznych pobratymców - wkrótce potem większość populacji zdominowana będzie przez osobników, którzy mają w interesie wyłącznie własne korzyści. Idea samolubnego genu jako motoru napędowego ewolucji jest przewodnim tematem książki. Mając również solidne logiczne podstawy, uznawana jest dzisiaj za jedną z bardziej wiarygodnych koncepcji tłumaczących mechanizmy, poprzez które działa dobór naturalny.
Dzieło Dawkinsa jest dość surowym, lecz relatywnie przystępnym wyjaśnieniem mechanizmów rządzących ewolucją. Właściwie jest to bardziej książka o doborze naturalnym, niż ewolucji sensu stricte. Ciężko jest w kilku zdaniach streścić książkę liczącą niespełna 500 stron - z tego powodu ograniczę się może do ogólników. Samolubny Gen szczegółowo porusza temat strategii ewolucyjnie stabilnych, czyli licznych postaw behawioralnych obecnych wśród osobników podlegających działaniu doboru naturalnego. Paradoksalnie: większość postaw służących reprodukcji w świecie zwierząt to zachowania altruistyczne, nie egoistyczne. Ogólne korzyści płynące z opieki nad swoim gniazdem, zaangażowaniem ze strony obydwojga rodziców, przewyższają korzyści płynące z bycia osobnikiem mającym w interesie wyłącznie własne dobro. To książka, która - jak żadna inna - pokazuje zresztą ogromne zależności pomiędzy ekonomią a ewolucją. Jednym z ważniejszych mechanizmów doboru naturalnego jest również koewolucja - czyli ewolucja różnych gatunków zwierząt (i nie tylko), wywierających na siebie wzajemne presje. Zarówno w postaci wzajemnej współpracy, jak i w formie ewolucyjnego wyścigu zbrojeń. Antylopa będzie dążyła do wykształcenia kończyn pozwalających pokonywać dłuższe dystanse, nie osiągając jednak maksymalnych prędkości, podczas gdy drapieżnikowi, gepardowi na przykład, będzie zależało na krótszym dystansie, jednak większej prędkości maksymalnej i przyśpieszeniu. Na podstawie pojęcia doboru płciowego dowiemy się również, skąd wzięły się bujne i majestatyczne ogony pawia. Samice, wywierając presje ewolucyjną na samcach, przez bardzo długi okres kopulowały tylko z tymi najpiękniejszymi, najbardziej wyróżniającymi się osobnikami płci przeciwnej - i kto śmiałby zarzucać zwierzętom brak zmysłu estetycznego? Książka dotyczy również szeregu innych pojęć: mamy tu ciekawą hipotezę bulionu pierwotnego (zagadnienia dotyczące początków życia), Dawkins ukuwa pojęcie memu (czyli zapisu informacji kulturowej) oraz, w ostatnim rozdziale, rozprawia się na temat zmian fenotypowych (czyli zmian sięgających daleko poza same osobniki).
Popularnonaukowa publikacja Dawkinsa to bardzo interesująca przeprawa przez pojęcia biologii ewolucyjnej - jest jednak surowa i strasznie zasadnicza. Poszczególne rozdziały wymagają skupienia i analitycznego myślenia, jednak naprawdę warto jest się przez to przegryźć. Nikt nie powiedział, że zrozumienie praw rządzących naszym światem jest czymś prostym i przyjemnym. To prawie taki sam komunał jak to, że świat nie jest sprawiedliwy - a jednak, tak niewielu z nas zdaje sobie z tego sprawę. Nasze geny (metaforyzując) z gruntu są samolubne i zależy im wyłącznie na przetrwaniu i reprodukcji. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy im w pełni podporządkowani. Jesteśmy ludźmi i nawet, kiedy patrzymy na nasz gatunek jako wynik doboru naturalnego, jesteśmy zdolni do współczucia i szacunku wobec drugiego człowieka. Jako jedyne osoby na ziemi jesteśmy w stanie wyobrazić sobie czyjeś cierpnie - nie traktujemy innych tak, jak sami nie chcielibyśmy być traktowani. Przeciwstawiamy się naszym genom za każdym razem, kiedy ryzykujemy życie próbując uratować innego człowieka z pożaru, a nawet - o czym wspominał sam autor - używając środków antykoncepcyjnych. Piękna, inspirująca książka. Polecam ją każdemu, kto próbuje zrozumieć otaczający nas świat i zastanawia się czasem nad tak fundamentalną kwestią - skąd pochodzę? Jeśli cokolwiek jest w stanie udzielić nam satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie, z całą pewnością w pierwszej kolejności jest to ewolucja, a Samolubny Gen jest do niej świetnym wprowadzeniem.
Odkąd pamiętam temat ewolucji od zawsze towarzyszył mi w życiu. Kiedy byłem mały, mama, próbując zaszczepić we mnie naukową pasje do poznawania świata, kupowała mi książki dotyczące dinozaurów i pradawnych ludzi. Miałem też gumowe zabawki z tymi gadami, a jedną z bombek na choince, do dzisiaj, jest mój narysowany w wieku 5-6 lat Tyranozaur. Nie byłem wówczas wtajemniczony w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-13
Bohaterem powieści jest gruby i sarkastyczny George Bowling. Mężczyzna zjadany jest przez przeciętność - żyje w przeciętnym bliźniaczym domu ulokowanym na jednej z miliona przeciętnych angielskich ulic. Pracuje w firmie asekuracyjnej, jeżdżąc po domach i wciskając ludziom ubezpieczenia, za co otrzymuje równie przeciętne wynagrodzenie. Mieszka z dwójką złośliwych bachorów oraz irytującą żoną, Hildą, ekonomiczną wiedźmą, której jedynym zajęciem jest narzekanie na ceny masła oraz oszczędzanie pieniędzy na czymkolwiek się da. George Bowling decyduje się na urlop, w trakcie którego odwiedzi swoje prowincjonalne rodzinne miasteczko. Chce w ten sposób uciec nie tylko od domowego ogniska, ale również panujących wówczas wojennych nastrojów (czas powieści ulokowany jest w przededniu II wojny światowej). Bohater pragnie chociaż na chwilę odetchnąć od przerażającego zgiełku spowodowanego wojną, zapomnieć o nadchodzącym turkocie karabinów maszynowych oraz świście bomb spadających nad ranem z nieba. Wie, że spokojne życie, które wiódł dotychczas, ma swój wcale nie tak daleki kres.
Powieść pisana jest w pierwszej osobie - i bardzo dobrze. Zgryźliwe, ironiczne, często bezkompromisowe i szczere do bólu komentarze George'a nadają dziełu głębi i kolorytu. Bohater opowiada o swoim dzieciństwie - wspomina o pasji do wędkowania oraz czytania książek. Rozpamiętuje leniwe i błogie dni spędzone z wędką nad stawikiem - w spokoju, ciszy, z dala od miejskiej wrzawy i jazgotu silników. Przywołuje obraz swojej pierwszej miłości. Mówi jak, kierowany pasją do czytania książek, zapisał się do kółka czytelniczego; oraz jak przyłączył się do "Czarnej Ręki" i wspólnie ze swoimi kolegami deptał ptasie jaja (mało w tym poezji, przyznacie). Wspomina o domu rodzinnym, sklepiku ojca przy High Street, w którym sprzedawano ptasie nasiona, ptaku Jacusiu na wystawie, etc., etc.
Bohatera czeka bolesne zderzenie z rzeczywistością. Zindustrializowany świat, który zastaje George, okazuje się mdły i apatyczny. Nie ma śladu po dawnym Dolnym Binfield - porcelanowe i subtelne wspomnienie sprzed dwudziestu lat lega niczym domek z kart. Brak tchu to fantastyczna podróż w krainę wspomnień, opowiadana przez człowieka, który prędzej czy później będzie zmuszony zmierzyć się z trudami wojny - żyć w strachu przed jutrem, wśród robotniczych mundurów, partyjnych plakatów i propagandowych haseł, każdego dnia w lęku nasłuchując ryku samolotów myśliwskich i karabinów maszynowych (trzeba przyznać, że Orwell roił całkiem ponurą wizję zakończenia wojny, przypuszczenia te miały jednak swą racje bytu). Ten rwetes i chaos, spowodowany obawą przed nadchodzącym jutrem, sprawia, że czasami po prostu brakuje tchu.
Genialna powieść.
Bohaterem powieści jest gruby i sarkastyczny George Bowling. Mężczyzna zjadany jest przez przeciętność - żyje w przeciętnym bliźniaczym domu ulokowanym na jednej z miliona przeciętnych angielskich ulic. Pracuje w firmie asekuracyjnej, jeżdżąc po domach i wciskając ludziom ubezpieczenia, za co otrzymuje równie przeciętne wynagrodzenie. Mieszka z dwójką złośliwych bachorów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-05
Uwielbiam Dawkins'owe rozprawy na temat ewolucji, dlatego z wypiekami na twarzy wyczekiwałem kuriera, kiedy zamówiłem sobie używany egzemplarz książki na allegro. Wspinaczka Na Szczyt Nieprawdopodobieństwa to bardzo złożona, lecz przystępnie napisana rozprawa na temat doboru naturalnego. Przez sporą częścią książki autor obraca się właśnie w okół - skądinąd naprawdę wyszukanej i trafnej - metafory "góry nieprawdopodobieństwa", szczytu do którego "dąży" każde żyjące stworzenie na ziemi. Mowa tu, jak zapewne łatwo się domyślić, o ewolucji - przekształcania się form niedoskonałych i prostych w złożone i przytłaczająco wyrafinowane.
Może w ramach zachęty przedstawię pokrótce czym jest ta metafora. Na naszej górze nieprawdopodobieństwa nie można iść wstecz. Dobór naturalny nie może pozwolić sobie rezygnacje z nawet kiepsko działających wynalazków - zamiast tego stara się udoskonalać to, co już ma. Dobrym przykładem jest tutaj np. nerw krtaniowy wsteczny, który - zamiast łączyć się bezpośrednio z mózgiem - ciągnie się wzdłuż klatki piersiowej. Najprawdopodobniej jest to ewolucyjny spadek po naszych rybo-podobnych przodkach, ponieważ żaden rozsądny inżynier nie zaprojektowałby czegoś w tak niepraktyczny sposób.
Nie górze nie można też wykonywać żadnych wysokich skoków - darwinizm porusza się raczej małymi kroczkami, szukając najbardziej łagodnych stoków. Jest to krytyka skierowana wobec zwolenników makromutacji - gwałtownych zmian w obrębie organizmu. W tym miejscu Dawkins posuwa się do metafory hipotetycznego urządzenia. Jeśli za mocno wnikniemy w jego strukturę, losowo przekładając elementy znajdujące się wewnątrz mechanizmu, jest ogromne prawdopodobieństwo, że zamiast go naprawić, spowodujemy w nim nieodwracalne szkody. Jeśli natomiast będziemy zmieniać niewiele rzeczy, to nawet jeśli nie usprawnią naszego sprzętu, mamy dużo mniejszą szansę, że ulegnie on jakiemuś uszkodzeniu. Tak samo jest z ewoluującymi organizmami - proces przebiega wolno kumulując przypadkowe zmiany, jednak tylko najmniejsze z nich są faworyzowane przez dobór. Nieporównywalnie więcej jest mutacji szkodliwych niż sprzyjających. Wszystkie z nich są losowe, lecz tylko te najmniejsze sprawiają, że organizmy stają się coraz lepsze w swoich rzemiosłach. I znowu: Darwinizm cedzi powoli i bardzo ostrożnie, redukując potencjalny próg błędu do minimum.
Góra nieprawdopodobieństwa ma również mnóstwo szczytów i wzniesień - każde żyjące na ziemi stworzenie wypracowało indywidualną strategie przetrwania. Niektóre zwierzęta zamieszkują pod ziemią, rezygnując ze wzroku, który w tamtejszych warunkach jest najzupełniej zbędny. Jeszcze inne, w toku ewolucji, zyskały skrzydła (a nawet czasami je traciły), pomagające im wznieść się w przestworza i szybować w poszukiwaniu łowów. Kolejne, jak na przykład delfiny, powróciły do kolebki wszelkiego życia i zdecydowały się wieść żywot w wodzie na podobieństwo swoich dawnych, niessaczych przodków. Sposobów na życie i reprodukcje jest wiele, a dobór jest pod tym względem szalenie kreatywny - to kolejna z zasad góry nieprawdopodobieństwa.
W "Wspinaczce" mamy również naprawdę rozbudowany rozdział dotyczący ewolucji oka, trochę o muszelkach w czwartym wymiarze (mój ulubiony rozdział), pajęczych sieciach oraz - tutaj niestety raczej nużący, przywodzący na myśl jeszcze "Ślepego Zegarmistrza - rozwlekły wywód o biomorfach. Książka wypełniona jest czarno-białymi rycinami - z pewnością jest to duży plus, ponieważ niedzielnemu czytelnikowi ułatwia to zobrazowanie sobie wielu zagadnień przedstawionych w książce. "Wspinaczka Na Szczyt Nieprawdopodobieństwa" ma swoje momenty, niewielka jej część jest ciut nudnawa (zwłaszcza powielając stare patenty z wcześniejszych publikacji autora). Mimo to nie mam żadnych wątpliwości, że ludzie o otwartych umysłach przyjmą ją z niekłamanym entuzjazmem. Na ogół - zdecydowanie na plus. Polecam!
Uwielbiam Dawkins'owe rozprawy na temat ewolucji, dlatego z wypiekami na twarzy wyczekiwałem kuriera, kiedy zamówiłem sobie używany egzemplarz książki na allegro. Wspinaczka Na Szczyt Nieprawdopodobieństwa to bardzo złożona, lecz przystępnie napisana rozprawa na temat doboru naturalnego. Przez sporą częścią książki autor obraca się właśnie w okół - skądinąd naprawdę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-19
Książka przyjemna, napisana prostym i przystępnym językiem. W niezwykle barwny (i prawdziwy) sposób ukazuje naturę prowincjonalnych miasteczek - wszechobecną wścibskość, plotkarstwo, zaściankowość, tępą wiarę w gusła i zabobony. Szczególną uwagę przykuwa sugestywna ilustracja małomiasteczkowej baby, prowincjonalnej zarazy, cedzącej przez żeby toksyny i jad, byle tylko uprzykrzyć życie innym.
Orwell ukazuje również ponurą rzeczywistość szkół prywatnych - mówi o ich korupcji i szerzącym się łapówkarstwie. Nauczyciele nie kierowani są żadnym poczuciem misji - zamiast tego można przyrównać ich do wieśniaków targujących sałatą i chlebem na targowisku. W murach szkoły dzieciaki, zamiast uczyć się kreatywnego myślenia, wykonują arcynudne, mechaniczne i zautomatyzowane pracę. Ten beznadziejny system edukacji dyktują ciemni, ignoranccy i niekształceni rodzice, a ponieważ płacą, to własnie do nich należy ostatnie zdanie.
W książce dosyć ciekawie ukazana jest również istota samej wiary. Autor daje nam do zrozumienia, że wiara bądź niewiara niekoniecznie jest skutkiem analizy czy głębokich filozoficznych gdybań i rozważań. To rzecz, którą się albo czuje, albo nie. Orwell uważa, że panteistyczna wizja wszechświata (kult natury, nieosobowego boga, zachwyt nad spinozjańską substancją) jest w gruncie rzeczy pusta i naiwna - wielokrotnie daje nam to do zrozumienia na kartach powieści. Zamiast tego proponuje wiarę w wiarę - nawet jeżeli utraciło się jej poczucie, dobrze jest posiadać wewnętrzne przeświadczenie (nawet bardzo mętne, naiwne), że istnieje jakiś ostateczny cel, przeznaczenie, zamysł. Wtedy łatwiej poradzić sobie z szarą, pogrążającą rutyną i wyjałowioną rzeczywistością. Zdaje sobie również sprawę, że ludzie, pomimo utraty wiary, nie odrzucają kulturowego zaplecza religii, w której się urodzili. Jeżeli ktoś wychował się w Kościele anglikańskim i wyrósł z klękania przed ołtarzem, raczej nie będzie miał problemu z pozostaniem anglikańskim ateistą.
Bardzo dobra powieść. Nie mam pojęcia, czemu Blair chciał ją spalić.
Książka przyjemna, napisana prostym i przystępnym językiem. W niezwykle barwny (i prawdziwy) sposób ukazuje naturę prowincjonalnych miasteczek - wszechobecną wścibskość, plotkarstwo, zaściankowość, tępą wiarę w gusła i zabobony. Szczególną uwagę przykuwa sugestywna ilustracja małomiasteczkowej baby, prowincjonalnej zarazy, cedzącej przez żeby toksyny i jad, byle tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-10
Jestem tuż po przeczytaniu książki i mogę powiedzieć jedno - wow! O ile treść "Procesu" dawała się jakoś zinterpretować, "Zamek" to już zupełnie inna bajka. Dzieło jest jeszcze bardziej niejednoznaczne, jeszcze mniej oczywiste, wciąż jednak piekielnie dobre i intrygujące.
Nie wiem jak Wy, ale w trakcie lektury książki naprawdę zdążyłem polubić K. Bohater, zostając wysłany do Zamku jako geometra, zostaje skonfrontowany z dziwaczną rzeczywistością, w której oficjalistów i sekretarzy traktuje się niczym półbogów. Zwłaszcza często wzmiankowany i cieszący się powszechną popularnością na wsi Klamm (notabene korespondujący z bohaterem), uchodzi tutaj za sylwetkę wręcz kultową, na temat której krąży tysiące mitów i legend.
Dlaczego polubiłem K.? Ponieważ odniosłem wrażenie, że miał być czymś w stylu bohatera uniwersalnego, z którym miał utożsamiać się czytelnik. Za każdym razem, gdy wdawał się w dialog z bohaterami książki, próbował racjonalizować sobie zastaną sytuację - zupełnie tak, jakby był jedynym normalnym człowiekiem wśród zgrai wariatów i dziwaków. Czy może to mieć coś wspólnego z socjopatią autora?
Doprawdy niezwykłe jest również ukazanie donkiszoterii poczynań głównego bohatera, który - niezależnie od starań - wydaje się konsekwentnie walić głową w ścianę. Józef K. jest bohaterem zupełnie bezradnym, który mimo początkowych ambicji powoli opada z sił, godzi się ze swoim losem i zaprzestaje walki. Żeby zobrazować co mam na myśli, przytoczę tu jeden fragment, którego lektura przyprawiła mnie o dreszcze.
"Ale wszystko to było jeszcze stosunkowo bardziej proste niż kiedy służący na swoją prośbę o zwrot akt w ogóle nie otrzymywał odpowiedzi. Wtedy stał przed zamkniętymi drzwiami, prosił, zaklinał, powoływał się na swoją listę oraz na różne przepisy, ale wszystko na próżno. Z pokoju nie dolatywał żaden głos, służący zaś widocznie nie miał prawa wchodzić tam bez pozwolenia. Wówczas nawet ten doskonały skądinąd służący przestawał panować nad sobą, wracał do swego wózka, siadał na aktach, ocierał pot z czoła i przez chwilę nic nie robił bezradnie huśtając nogami."
Powinszować geniuszu, Panie Kafka...
Jestem tuż po przeczytaniu książki i mogę powiedzieć jedno - wow! O ile treść "Procesu" dawała się jakoś zinterpretować, "Zamek" to już zupełnie inna bajka. Dzieło jest jeszcze bardziej niejednoznaczne, jeszcze mniej oczywiste, wciąż jednak piekielnie dobre i intrygujące.
Nie wiem jak Wy, ale w trakcie lektury książki naprawdę zdążyłem polubić K. Bohater, zostając wysłany...
2012-04-13
Argumentacja Dawkinsa na rzecz nieistnienia boga ma solidne logiczne podstawy, które autor w swojej książce nazywa "nowymi filarami świadomości". Więcej tu humanizmu i filozofii niż w jakiejkolwiek innej książce Dawkinsa. Co nie znaczy, że nieistnienia Boga nie próbuje dowieść stosując się również do naukowego sceptycyzmu. "Bóg Urojony" naprawdę pokazuje, że bycie ateistą nie jest dzisiaj jakimś "widzimisię" - za każdym razem, kiedy odkrywamy nowe fakty na temat otaczającego nas świata, coraz bardziej oddalamy się od Boga i naciąganych wyjaśnień, jakie proponują nam religie. Dawkins uważa, że zbrodnia jest wierzyć w coś, nie polegając na żadnych logicznych przesłankach albo dowodach. Bardzo trafne jest również sugestia, by dzieci, np. katolickich rodziców, nazywać dziećmi katolickich rodziców, a nie katolikami. Odwołuje się do religii jako produktu ubocznego ewolucji oraz - bardzo trafnie zresztą - nazywa ją memem o silnym adaptacyjnym potencjale. Należy dodać, że "Bóg Urojony" w zestawieniu z innymi publikacjami autora jest książką przyjemną i lekkostrawną. Polecam.
Argumentacja Dawkinsa na rzecz nieistnienia boga ma solidne logiczne podstawy, które autor w swojej książce nazywa "nowymi filarami świadomości". Więcej tu humanizmu i filozofii niż w jakiejkolwiek innej książce Dawkinsa. Co nie znaczy, że nieistnienia Boga nie próbuje dowieść stosując się również do naukowego sceptycyzmu. "Bóg Urojony" naprawdę pokazuje, że bycie ateistą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-05-18
Proces polecił mi kolega, mówiąc, że w interesujący sposób przedstawia zjawisko zniewolenia jednostki przez wyższe organy władzy. Po pierwszych dwóch rozdziałach nie do końca wiedziałem o co mu chodziło. Myślę, że wynikało to z nieprzyzwyczajenia do stylistyki pisarza. Literatura Kafki jest niejednoznaczna i pełna osobliwego humoru - mimo prostego i zrozumiałego języka z pewnością nie należy do najłatwiejszych. Treść znajduje się gdzieś pod spodem, jest niedosłowna i skłania do własnych przemyśleń, co czyni Proces naprawdę wyjątkowym. Do tej pory jestem zresztą osłupiony mnogością interpretacji tego tekstu. Szkoda, że dzieło tak wyjątkowe i ważne zostało usunięte z kanonu szkolnych lektur. Zdecydowanie polecam.
Proces polecił mi kolega, mówiąc, że w interesujący sposób przedstawia zjawisko zniewolenia jednostki przez wyższe organy władzy. Po pierwszych dwóch rozdziałach nie do końca wiedziałem o co mu chodziło. Myślę, że wynikało to z nieprzyzwyczajenia do stylistyki pisarza. Literatura Kafki jest niejednoznaczna i pełna osobliwego humoru - mimo prostego i zrozumiałego języka z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-07
Przyjmij milion od przedsiębiorczej szumowiny w ramach datku, nie oddaj biednym ani grosza. :)
Bardzo dobra książka ukazującą jak skorumpowaną, chciwą, kłamliwą, pozbawioną empatii kobietą była Matka Teresa. Zakonnica, promując wartości chrześcijańskie, widziała piękno w cierpieniu, ponieważ: 1) był to sposób, w jaki chorzy, wymęczeni ludzie mogli pojednać się z bogiem; 2) mogła wykazać się pobożnością, przymując przy okazji ogromne datki od bogatych inwestorów i prosperujących przedsiębiorstw za swoje rzekome zasługi. To wszystko boli jeszcze bardziej, kiedy uświadomimy sobie, że w rzeczywistości Matka Teresa wcale nie była wierzącą osobą (czego dowiadujemy się z korespondencji, którą wysyłała do swoich najbliższych przyjaciół). Gdyby wierzyła, ta chora, współczesna forma podszytego polityką franciszkanizmu miałaby jeszcze jakiś sens. Ludzie przebywający w zakonach żyli w ubóstwie (igły były niesterylizowane, warunki życia okropne, ludzie ogoleni na łyso, a spotkania ze znajomymi wręcz niemożliwe). Kościół nauczył się jednak skrupulatnie ignorować fakty, nie poddając żadnej wątpliwości świętości swojej reklamówki z Kalkuty. Kobiety, która - wbrew pozorom - była również niezłym politykiem potrafiącym robić dobrą minę do złej gry, jednocześnie powtarzając, że z polityką nie ma nic wspólnego. Bardzo dobra książka, którą polecam każdemu, kto ma odwagę kwestionować autorytety i potrafi myśleć sceptycznie.
Przyjmij milion od przedsiębiorczej szumowiny w ramach datku, nie oddaj biednym ani grosza. :)
Bardzo dobra książka ukazującą jak skorumpowaną, chciwą, kłamliwą, pozbawioną empatii kobietą była Matka Teresa. Zakonnica, promując wartości chrześcijańskie, widziała piękno w cierpieniu, ponieważ: 1) był to sposób, w jaki chorzy, wymęczeni ludzie mogli pojednać się z bogiem; 2)...
2012-02-02
Na temat książki powiedziano już chyba wiele, więc nie mam zamiaru się tutaj zbytnio rozpisywać. Powiem tyle: urocza, metaforyczna opowiastka, będąca bardzo trafną krytyką państw totalitarnych. "Folwark Zwierzęcy" powinien być absolutnie obowiązkową lekturą w podstawówkach albo gimnazjach.
Na temat książki powiedziano już chyba wiele, więc nie mam zamiaru się tutaj zbytnio rozpisywać. Powiem tyle: urocza, metaforyczna opowiastka, będąca bardzo trafną krytyką państw totalitarnych. "Folwark Zwierzęcy" powinien być absolutnie obowiązkową lekturą w podstawówkach albo gimnazjach.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10-07
Książkę oceniam na 10, mimo że nie jest to moja ulubiona publikacja Dawkinsa. Czemu? Trudno o rzecz bardziej bezprecedensową w starciu z kreacjonistycznym nonsensem. To, jak dotąd, najlepszy zbiór argumentów przemawiających za istnieniem ewolucji - napisanych rzeczowo, ale przystępnie. Sporo obrazków (;)) i naprawdę wartościowej wiedzy ze świata biologii i geologii. Polecam z czystym sumieniem, mimo że niezła cegiełka.
Książkę oceniam na 10, mimo że nie jest to moja ulubiona publikacja Dawkinsa. Czemu? Trudno o rzecz bardziej bezprecedensową w starciu z kreacjonistycznym nonsensem. To, jak dotąd, najlepszy zbiór argumentów przemawiających za istnieniem ewolucji - napisanych rzeczowo, ale przystępnie. Sporo obrazków (;)) i naprawdę wartościowej wiedzy ze świata biologii i geologii. Polecam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01-06
Jedna z moich ulubionych publikacji Dawkinsa. Po raz kolejny autor w niezrównany sposób rozprawia się z kreacjonistami. Tutaj na myśl przychodzi mi rozdział, w którym Dawkins polemizuje z niedowierzającym pastorem, który nie jest w stanie wyobrazić sobie w jaki sposób storczyki, na drodze ewolucji, mogły tak bardzo upodobnić się do samicy pszczoły. Naukowiec punt po punkcie wyjaśnia w jaki sposób taka ewolucja mogła przebiegać. Rozprawia się również się z argumentem, jakoby taki mechanizm od samego początku musiał działać doskonale. Obrazowe metafory sprawiają, że przeciętny zjadacz chleba nie pogubi się w treści, a analityczne podejście do omawianych zagadnień (żadnego wodolejstwa) naprawdę dowodzą kompetencji autora w dziedzinie nauki.
Jedna z moich ulubionych publikacji Dawkinsa. Po raz kolejny autor w niezrównany sposób rozprawia się z kreacjonistami. Tutaj na myśl przychodzi mi rozdział, w którym Dawkins polemizuje z niedowierzającym pastorem, który nie jest w stanie wyobrazić sobie w jaki sposób storczyki, na drodze ewolucji, mogły tak bardzo upodobnić się do samicy pszczoły. Naukowiec punt po punkcie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Blair przez długi czas pracował jako pomywacz w paryskich hotelach i restauracjach. Potem przeniósł się do Londynu i wiódł życie włóczęgi, przez kilka tygodni tułając się po przytułkach dla bezdomnych. Jego doświadczenia z tego okresu zostały zwieńczone książką "Na dnie w Paryżu i w Londynie", stanowiącej pamiętnik z tamtych dni.
Można tylko domniemywać, czy na zawarte w tytule dno sprowadził Orwella splot niepomyślnych wydarzeń, czy sam na własną rękę chciał zasmakować życia pogardzanego przez społeczeństwo wyrzutka. Tłumacz mówił, że w jednej z paryskich dzielnic mieszkała wówczas jego ciotka, od której Blair mógł zwyczajnie pożyczyć pieniądze, jednak nie pozwalała mu na to duma. Z drugiej strony nasuwa się tutaj pytanie: dlaczego ta sama duma nie odezwała się, gdy Blair podstępnie uchlał swojego brata do nieprzytomności, po czym obrabował go z wszelkich oszczędności (które swoją drogą wydał na 'bordel', w którym z temperamentem godnym zwyrola i gwałciciela raptownie rżnął jedną z jego pracownic)?
"Na dnie w Londynie i w Paryżu" to opowieść dość zabawna i efektowna. Tym bardziej zabawna i efektowna, im częściej uświadamiamy sobie, że przedstawione w tekście wydarzenia nie są bynajmmniej literacką fikcją, a miały miejsce naprawdę. Obok relacji jest tutaj kilka luźnych i raczej banalnych - co zresztą przyznaje sam autor - spostrzeżeń. Blair kreśli np. całkiem osobliwe (i zgoła utopijne) sylwetki bezdomnych, wskazując, iż sytuacja, w której się znaleźli, to nie do końca ich wina. Mówi, że większość biedaków stanowiących margines nie pije, a resztki pieniędzy roztropnie wydaje na schroniska i herbatę-plus-dwie-kromki-chleba. Książkę skończyłem dziś wieczorem, wracając autobusem do domu. Jakaś gorzka ironia sprawiła, że świeżo po lekturze spotkałem bezdomnego, który podszedł do mnie, po czym bezceremonialnie i wręcz roszczeniowo wydukał:
"Dajże pan na wino." xD
Blair przez długi czas pracował jako pomywacz w paryskich hotelach i restauracjach. Potem przeniósł się do Londynu i wiódł życie włóczęgi, przez kilka tygodni tułając się po przytułkach dla bezdomnych. Jego doświadczenia z tego okresu zostały zwieńczone książką "Na dnie w Paryżu i w Londynie", stanowiącej pamiętnik z tamtych dni.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMożna tylko domniemywać, czy na zawarte w...