Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zgadzam się z każdym słowem napisanym przez Atwood na okładce tej książki: piękna. Zachwycająca. Dawno nie czytałam tak wartościowej i dającej do myślenia powieści.

Zgadzam się z każdym słowem napisanym przez Atwood na okładce tej książki: piękna. Zachwycająca. Dawno nie czytałam tak wartościowej i dającej do myślenia powieści.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Śliczna książka o uczuciach i spełnianiu marzeń. Ania Olszewska jest mistrzynią w opisywaniu miłości.

Śliczna książka o uczuciach i spełnianiu marzeń. Ania Olszewska jest mistrzynią w opisywaniu miłości.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam :-) Koniecznie trzeba przeczytać!

Uwielbiam :-) Koniecznie trzeba przeczytać!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ukochana autorka znowu w doskonałej formie :-)

Ukochana autorka znowu w doskonałej formie :-)

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetna historia, która spokojnie mogłaby konkurować z wczesnymi powieściami Stephena Kinga.

Autor nie kryje, że uwielbia Kinga, więc bohater jego książki ma niemal wszystkie pozycje tego autora na regale. Odniesień do prozy mistrza można by znaleźć więcej, jak chociażby przy konstrukcji postaci i tworzeniu obrazu małego miasteczka - można, albo po co? Powieść "Chłopiec w lesie" jest świetnie skonstruowanym, pełnym naprawdę zaskakujących zwrotów akcji thrillerem, od którego bardzo trudno oderwać chociaż na chwilę myśli.
Zaczyna się od trzęsienia ziemi: kilku chłopców w lesie spotyka piękną, rudowłosą, niewiele od nich starszą dziewczynkę. Towarzyszy jej mały chłopiec. Chwila rozmowy przemienia się w sytuację bez wyjścia. Dochodzi do morderstwa, w którym obserwatorzy stają się współuczestnikami zbrodni. To, co stało się w lesie, będzie ciążyć na całym życiu chłopców, towarzyszyć ich życiowym decyzjom i nie da im spokoju przez dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat później jeden z chłopców jest uznanym pisarzem. Od chwili, gdy na własne oczy zobaczył śmierć, rozpaczliwie próbuje ją zrozumieć i opisać w swoich powieściach. Nigdy jednak nie był tak blisko prawdy, jak pisząc pierwszy rozdział nowej książki, gdzie odważył się opisać rudowłosą dziewczynkę z lasu, swoich przyjaciół i chłopca, który w lesie stracił życie. Kartka, wsunięta mu do ręki przez nieznajomą kobietę: "Nawet nie zmieniłeś mojego imienia" otwiera mroczny świat przeszłości, z którym nasz bohater będzie musiał zmierzyć się dzisiaj.
Podoba mi się wielowarstwowość powieści: to nie jest tylko historia o próbie uratowania siebie i swojej rodziny, ale też świetna, psychologiczna powieść, która dotyka wielu problemów. Carter w mistrzowski sposób opowiada o błędach przeszłości, których konsekwencje ponosi się jeszcze po latach. To również opowieść o czworgu przyjaciół, których szczęśliwe dzieciństwo zostało zniszczone w ciągu kilku minut, a wraz z nim zniszczona została ich przyjaźń. "Chłopiec w lesie" daje nam wiele zaskakujących odpowiedzi na temat ludzkiej natury, wprost mówi o złu, które przeraża, a jednocześnie potrafi fascynować. Mistrzyni prozy psychologicznej, Donna Tartt, napisała w swojej powieści "Tajemna historia", że "Piękno jest strachem". Carter prowadzi dialog z tym określeniem: zło może być piękne, może budzić grozę i może przyciągać jak magnez. Nikt i nic w tej powieści nie jest czarne albo białe. Źli bohaterowie mogą wzbudzić żal czytelnika, a dobrzy - irytację. Najbardziej jednak podobało mi się, że autor nie spłaszczył swoich postaci a każdy ich czyn, nawet ten najgorszy, jesteśmy w stanie zrozumieć. "Chłopiec w lesie" mówi też wiele o pisarzach. Mamy tu mężczyznę, który osiągnął sukces, pisząc zmyślone fabuły a teraz, pierwszy raz w życiu ma szansę napisać coś doskonałego, posługując się historią, którą przeżył. Czy jednak będzie w stanie napisać naprawdę dobrze o morderstwie, jeśli sam go nie dokona? Jak daleko sięga wyobraźnia pisarska?
Zachwycające sceny zbrodni, pełne realizmu, strachu, który udziela się czytelnikowi, mieszają się z ciepłem. To ciepło czytelnik odnajdzie je w opisach miasteczka, gdzie doszło do morderstwa, w portretach ludzi stamtąd oraz w samym Tommym - bohaterze książki. Od pierwszych stron powieść wciąga jak najlepszy thriller, a następne rozdziały tylko pogłębiają to uczucie, zmuszając czytelnika, by powiedział pod koniec: "Wow! Ależ to było dobre" . Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę i zagłębienia się w mroczny świat zbrodni, winy i poszukiwania odpowiedzi na najtrudniejsze pytania.

Świetna historia, która spokojnie mogłaby konkurować z wczesnymi powieściami Stephena Kinga.

Autor nie kryje, że uwielbia Kinga, więc bohater jego książki ma niemal wszystkie pozycje tego autora na regale. Odniesień do prozy mistrza można by znaleźć więcej, jak chociażby przy konstrukcji postaci i tworzeniu obrazu małego miasteczka - można, albo po co? Powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby sytuacja opisana w powieści Lissy Price "Starter" miała wydarzyć się naprawdę. Ludzkość walczy z chorobami, oznakami starzenia, rozpaczliwie próbując wydłużyć czas, który mamy. Kiedyś czterdziestoletni człowiek uważany był za sędziwego, dzisiaj ludziom zdarza się obchodzić setne urodziny i mówi się, że po siedemdziesiątce rozpoczyna się nowe życie. Lisa Price jednak posunęła się dalej w wyobrażaniu tego, co przyniesie przyszłość. Autorka nie skupiła się na oczywistościach: nie opisała ludzi, którzy wynaleźli szczepionkę na raka albo wyodrębnili gen nieśmiertelności. Natomiast przyglądając się współczesnej technologii stworzyła wizję, w której nie potrzeba odmładzać własnego ciała, by poczuć się pięknym i młodym. W powieści "Starter" ciało stanowi wartość, za którą można zapłacić, które można wypożyczyć a może nawet przejąć je na zawsze?

Powieść wciąga od pierwszych stron: Callie Woodland ma szesnaście lat i niemal wszystko i wszystkich straciła. Ostatnia osoba, o którą przyjdzie się jej troszczyć to jej młodszy brat. Żyją w świecie podziałów społecznych, zniszczonym wojną biologiczną, gdzie młodzi ludzie, którzy stracili starszych bliskich, ukrywają się w ruinach dawnych blokowisk a ich głowy zaprząta myśl, by zdobyć jedzenie, pracę i żeby przeżyć. Liczy się czas. Callie brat choruje, jeśli nastolatka szybko nie znajdzie dla niego domu i lekarstw, prawdopodobnie chłopczyk umrze. To dla niego Callie decyduje się zostać "starterem" czyli podpisać kontrakt z firmą Prime Destinations na wypożyczenie swojego ciała starszej osobie. Co będzie działo się z ciałem Callie, kiedy już zostanie uśpiona i podłączona do mózgu innej osoby, tego dziewczyna nie wie. Wie natomiast, że firma działa nielegalnie i chociaż oferuje duże pieniądze za wypożyczenie "startera", tak naprawdę nie gwarantuje niczego poza frazesami.

Powieść jest pełna emocji a bohaterka została stworzona według kanonu, który na pewno spodoba się młodemu odbiorcy: jest sama przeciwko systemowi, jest mądra, zdolna, piękna i doskonale rozumiemy cel jej działania, więc jej kibicujemy. Moim zarzutem dla książki jest schematyczność fabuły, dla mnie zbyt wyraźna. Wiem, że powieści młodzieżowe muszą opierać się na schemacie, który gwarantuje sukces i przemawia do młodych ludzi, ale w "Starterze" brakowało mi przełamywania pewnych oczywistości. Tyczyło się to również bohaterów: zło w "Starterze" jest czarne, a dobro białe, bez szarości, która na pewno wzbogaciłaby książkę. Nie do końca też przekonała mnie kreacja Callie, która z dojrzałej nad wiek, pełnej współczucia i odpowiedzialnej młodej kobiety zmienia się w poirytowane, krótkowzroczne dziecko.

Nie zmienia to jednak faktu, że "Starter" czyta się doskonale, książka wciąga w swój wyjątkowy świat, odmalowany przez autorkę bardzo plastycznie. Pewne momenty z tej książki, takie jak oglądany przez Callie hologram z postaciami nieżyjących rodziców, na długo utkwią czytelnikowi w głowie poprzez swój nastrój i wrażenie tajemnicy. Książka w wyraźny sposób nawiązuje do bajki o Kopciuszku: bohaterka, jak Kopciuszek, zostaje przemieniona w piękną, młodą kobietę. Otrzymuje nie tylko balową suknię ale też wyrusza na swój pierwszy bal. Zgubiony pantofelek, nie opowiedziana prawda i książę - to tylko kilka szczegółów, które sprawiają, że "Starter" Lissy Price staje się opowieścią nie tylko o futurystycznym świecie, złym człowieku i dziewczynie, która stanęła do walki z systemem - ale nabiera uniwersalnego wymiaru i można ją odczytywać na wiele sposobów.

Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby sytuacja opisana w powieści Lissy Price "Starter" miała wydarzyć się naprawdę. Ludzkość walczy z chorobami, oznakami starzenia, rozpaczliwie próbując wydłużyć czas, który mamy. Kiedyś czterdziestoletni człowiek uważany był za sędziwego, dzisiaj ludziom zdarza się obchodzić setne urodziny i mówi się, że po siedemdziesiątce rozpoczyna się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z powieścią Jonasa Jonassona, od razu czułam przez skórę, że ten pisarz zaznaczy się w historii nie tylko swojego kraju. Jego świetny debiut "Stulatek, który wyskoczył przez okno i znikł" doczekał się ekranizacji i fanów na całym świecie. Nie wątpię, że tak samo stanie się z "Analfabetką, która potrafiła liczyć". Powieść otwiera niecodzienne motto:

Statystyczne prawdopodobieństwo, że mała analfabetka z Soweto lat siedemdziesiątych dorośnie i pewnego dnia znajdzie się w samochodzie do przewozu ziemniaków wraz z królem i premierem Szwecji, wynosi jeden do czterdziestu pięciu miliardów siedmiuset sześćdziesięciu sześciu milionów dwustu dwunastu ośmiuset dziesięciu. Tak wynika z wyliczeń tejże analfabetki.*

Brzmi absurdalnie i jednocześnie fascynująco? Właśnie taka jest nowa powieść Jonassona. Jest tak absurdalna, że dociera do granicy absurdu. Jednocześnie jest fascynująca, przezabawna, porywająca i piekielnie inteligentna. Nie znam innej, współczesnej książki, która skumulowałaby w sobie tyle inteligentnych, zabawnych i poruszających historii oraz anegdot. Porównałabym ją do powieści Josepha Hellera "Paragraf 22" albo do słynnego "Forresta Gumpa" Winsona Grooma, jednak nie czuję misji porównywania tej książki z inną, istniejącą już na rynku. Jonasson bowiem jest wyjątkowym pisarzem i stanowi intrygujące zjawisko na scenie literackiej, a jego powieści są po prostu fantastyczne, więc nie ma sensu ich spłycać porównaniami. Mało kto wie, że pisarz rozpoczął swoją karierę przypadkowo, kiedy zdrowie zmusiło go do pozostania w domu. Wcześniej był dziennikarzem i prowadził własną firmę. Można więc śmiało stwierdzić, że to przypadek – równie dziwny, jak zrządzenia losu, opisywane przez niego w książkach – sprawił, że Jonas stał się sławny na cały świat !

"Stulatek (...)" opowiada o staruszku, który nie zamierzał stu pierwszych urodzin spędzać w domu spokojnej starości, więc wybrał się w podróż swojego życia.

W "Analfabetce" mamy czarnoskórą dziewczynkę, urodzoną w Soweto w Afryce. Mała mądralińska pragnie się uczyć, ma naturalny talent matematyczny i nie zamierza spędzić życia, zawiadując czyścicielami latryn.

Mogę zapewnić Czytelników, że analfabetka nie dokończy żywota w Afryce, pomiędzy śmierdzącymi latrynami, chociaż ten etap jej życia jest bardzo ciekawie opisany i siedząc w przyjemnym, pachnącym otoczeniu, z książką na kolanach, Czytelnik nie raz się roześmieje, a nawet pożałuje, że to już koniec rozdziałów związanych ze smrodliwą dolą. Życie analfabetki bowiem, za zrządzeniem losu, zmieni się w długą i niezwykłą historię.

Autor nie ma litości dla swoich bohaterów, ale wyczuwa się, że darzy ich głęboką sympatią. Wybiera same najbarwniejsze postaci, dopełniające absurdu jego historii. Mamy więc między innymi trzy Chinki lepiące podróbki gęsi z dynastii Han; szwedzkiego króla, który obudził nienawiść w swoim największym fanie; bliźniaków, z których każdy nosi to samo imię, a jeden nie istnieje; inżyniera-alkoholika projektującego bomby i wreszcie samą bombę atomową. Każda z tych postaci odegra w książce ważną rolę, bawiąc Czytelników do łez.

W opowieści nie zabraknie też prawdziwej historii Afryki oraz Szwecji – trochę naciągniętej, tak by znalazło się w niej miejsce dla bohaterów książki. Fabuła jest tak skomplikowana, że przypomina gordyjski węzeł i nie czuję się na sile jej rozplątywać. Może wystarczy, jeśli zapewnię Czytelników, że składa się na niezwykłą historię, w którą trudno uwierzyć a jednocześnie nie sposób nie uwierzyć.

Podsumowując:

Powieść jest wyśmienita.
Powieść jest przezabawna.
Bohaterowie książki są fascynującymi, barwnymi ptakami.
Powieść posiada tak zwariowaną fabułę i absurdalne koncepcje, że trzeba ją przeczytać.

"Analfabetka, która potrafiła liczyć" podbije Wasze serca!

Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z powieścią Jonasa Jonassona, od razu czułam przez skórę, że ten pisarz zaznaczy się w historii nie tylko swojego kraju. Jego świetny debiut "Stulatek, który wyskoczył przez okno i znikł" doczekał się ekranizacji i fanów na całym świecie. Nie wątpię, że tak samo stanie się z "Analfabetką, która potrafiła liczyć". Powieść otwiera niecodzienne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna i przede wszystkim dziecko może się z niej wiele nauczyć!

Świetna i przede wszystkim dziecko może się z niej wiele nauczyć!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Właśnie kończę czytać powieść Christiny Baker- Kline "Sieroce pociągi". Autorka zdecydowanie podbiła moje serce. Książka przejmująca i piękna. Opisana w niej historia ma swój początek w latach dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy to biedna irlandzka rodzina przeprowadza się do USA, żeby rozpocząć nowe życie. Niemal wszyscy giną w pożarze, przeżyć udaje się tylko dziewięcioletniej Niamh Power. Razem z innymi sierotami trafia do pociągu, który jeździ po całych Stanach, sprzedając za drobną opłatą dzieci. Podejrzewam, że nie jest to lektura, z którą chcielibyśmy położyć się na kocu na plaży. Gwarantuję jednak, że Czytelnicy nie pożałują ani minuty spędzonej przy "Sierocych pociągach". I tylko żałuję, że na okładce nie ma informacji, by zabierając się za nią, zaopatrzyć się w chusteczkę i dużo wolnego czasu.

Właśnie kończę czytać powieść Christiny Baker- Kline "Sieroce pociągi". Autorka zdecydowanie podbiła moje serce. Książka przejmująca i piękna. Opisana w niej historia ma swój początek w latach dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy to biedna irlandzka rodzina przeprowadza się do USA, żeby rozpocząć nowe życie. Niemal wszyscy giną w pożarze, przeżyć udaje się tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeczytana jednym tchem. Przepiękna książka, od której nie mogłam się oderwać.

Przeczytana jednym tchem. Przepiękna książka, od której nie mogłam się oderwać.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zachwycił mnie klimat tej książki, jej spokojny rytm, w którym razem z główną bohaterką wykonujemy domowe obowiązki, wędrujemy po Wrocławiu i przeczuwamy nadchodzące nieszczęście. To też opowieść o trudnej miłości, nadziei na szczęśliwe jutro i poszukiwaniu swojej drogi.

Zachwycił mnie klimat tej książki, jej spokojny rytm, w którym razem z główną bohaterką wykonujemy domowe obowiązki, wędrujemy po Wrocławiu i przeczuwamy nadchodzące nieszczęście. To też opowieść o trudnej miłości, nadziei na szczęśliwe jutro i poszukiwaniu swojej drogi.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pełna ciepła opowieść o dziewczęcym świecie, w którym przychodzi do spełniania dawnych dziecięcych marzeń. Niektóre są rozczarowujące, inne wręcz zabierają oddech :-)
Pierwsza miłość, pierwsze prawdziwe przyjaźnie, takie, które zawiera się na całe życie. I pierwsze decyzje dotyczące dorosłości. Autorka bardzo ładnie, delikatną kreską kreśli portrety dziewczyn, które wchodzą w dorosłość i jeszcze nie wiedzą, którą pójść drogą.

Pełna ciepła opowieść o dziewczęcym świecie, w którym przychodzi do spełniania dawnych dziecięcych marzeń. Niektóre są rozczarowujące, inne wręcz zabierają oddech :-)
Pierwsza miłość, pierwsze prawdziwe przyjaźnie, takie, które zawiera się na całe życie. I pierwsze decyzje dotyczące dorosłości. Autorka bardzo ładnie, delikatną kreską kreśli portrety dziewczyn, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka, która doskonale oddaje mechanizmy przemocy w rodzinie, jednocześnie nie dając łatwych rozwiązań. Bardzo podobał mi się portret bohaterki, która jest niejednoznaczna i może budzić wiele kontrowersji.
Klimat tak naładowany emocjami, że aż mi się włoski elektryzowały na skórze, gdy czytałam o ciemnej piwnicy, w której bohaterka nigdy nie była sama....

Książka, która doskonale oddaje mechanizmy przemocy w rodzinie, jednocześnie nie dając łatwych rozwiązań. Bardzo podobał mi się portret bohaterki, która jest niejednoznaczna i może budzić wiele kontrowersji.
Klimat tak naładowany emocjami, że aż mi się włoski elektryzowały na skórze, gdy czytałam o ciemnej piwnicy, w której bohaterka nigdy nie była sama....

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pisarka, Agnieszka Stelmaszyk twierdzi, iż najbardziej w zawodzie pociąga ją fakt, że może wcielić się w dowolnie wybraną postać i na chwilę stać się kimś zupełnie innym. I właśnie to czuć, kiedy czyta się jej książki. Postacie przez nią tworzone nie są płaskie i bezbarwne, stworzone tylko na potrzeby dziecięcego świata. To bohaterowie z krwi i kości, plastyczni tak bardzo, że chciałoby się ich poznać. Książka „Tata i ja”, którą otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Skrzat, jest pierwszą pozycją autorki, z którą miałam okazję się zetknąć. Tym bardziej ucieszyły mnie więc wieści, że pani Stelmaszyk ma na swoim kącie wiele innych pozycji, wśród których będę mogła wybierać i przebierać. Ponieważ zamierzam sięgnąć po kolejne bajki jej autorstwa. „Tata i ja” zachwyciła nas. Mówię „nas”, ponieważ mam na myśli nie tylko siebie, ale przede wszystkim moją pięcioletnią córeczkę. Mnie pani Agnieszka ujęła tym, jak precyzyjnie i obrazowo potrafi nakreślić pejzaże, odczucia bohaterów i bardzo sprawnie posługuje się językiem w dialogach. Dla mojej córki jednak „Tata i ja” była zetknięciem z przenikającym się światem dziecięcej wyobraźni oraz realiów życia. Pisarka doskonale nakreśliła nie tylko postacie głównych bohaterów, taty i jego córki, ale też wszystkie inne: syrenkę, ducha księżniczki, Indianina… Książka opowiada o przygodach małej dziewczynki, które ona przeżywa w towarzystwie swojego taty. Zwykłe wyjście do lasu, plażowanie, czy wyjazd do planetarium – każda scena przeradza się w wielką przygodę. Dziewczynka wierzy, że bajkowy świat tworzy jej tata, uważa go za czarodzieja. Która inna dziewczynka bowiem spotyka na plaży syrenkę, znajduje tajemniczą książkę, która przemieszcza ją w inny świat, albo wsiada do niewidzialnego pojazdu kosmicznego?
Każdy rozdział to ciekawa historia, która może rozbawić dzieci do łez, trochę je przestraszyć, a na pewno pomoże im uruchomić wyobraźnię. I właśnie za te plastyczne opisy, dzięki którym dokładnie można wyobrazić sobie każdą scenę, należą się największe gratulacje dla autorki. Śliczne rysunki autorstwa Doroty Szoblik dopełniają całości, czyniąc z „Tata i ja” książkę, po którą naprawdę warto sięgnąć.

Pisarka, Agnieszka Stelmaszyk twierdzi, iż najbardziej w zawodzie pociąga ją fakt, że może wcielić się w dowolnie wybraną postać i na chwilę stać się kimś zupełnie innym. I właśnie to czuć, kiedy czyta się jej książki. Postacie przez nią tworzone nie są płaskie i bezbarwne, stworzone tylko na potrzeby dziecięcego świata. To bohaterowie z krwi i kości, plastyczni tak bardzo,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dziedzictwo gwiazd Przemysław Borkowski, Robert Cierlik, Magdalena Cybulska, Luiza Dobrzyńska, Tomasz Dudziński, Witold Jabłoński, Tomasz Korbek, Inesa Kruszka, Wojciech Kulawski, Mariusz Moryl, Krzysztof P. Nowak, Marek Nowak, Tomasz Obłuda, Alicja Pawłowska, Magdalena Pioruńska, Michał Procner, Leszek Siemiński, Małgorzata Skwarek-Gałęska, Dariusz Staniszewski, Konrad Sternal, Henryk Tur, Jarosław Urbaniuk, Sebastian Uznański, Dariusz Zajączkowski, Andrzej Ziemowit Zimowski, Andrzej Zimniak, Marcin Żółtowski
Ocena 6,8
Dziedzictwo gw... Przemysław Borkowsk...

Na półkach: ,

Pamiętam jak Waldemar Łysiak ślicznie napisał: „Nie wyrzucajcie bajek do dziecinnego pokoju. Nie wyrzucajcie ich w ogóle, bo cóż wam zostanie?” I faktycznie, im więcej lat mija od czasu, gdy pozamykałam w kartonach własne zabawki, tym częściej pragnę się zagłębić w świecie, gdzie nic nie musi mieć dwóch nóg i gdzie nie koniecznie istnieje przyciąganie ziemskie oraz śmierć. Ludzie myślą podobnie, skoro sala kinowa jest pełna podczas seansów fantasy, a bestsellerami stają się książki opowiadające o równoległych światach, wampirach oraz sagi dziwnych stworów. Dlatego ucieszyłam się, gdy w moje ręce wpadła „Antologia Dziedzictwo Gwiazd”, wydana przez Związek Literatów Polskich.
Zbiera ona trzydzieści trzy utwory fantasy, które zostały ułożone w dowolnej kolejności. Przeplatają się więc utwory poważne z pisanymi z przymrużeniem oka, historie miłosne, z historiami z pogranicza Since- fiction oraz utwory złe, z utworami dobrymi. Dla mnie ciekawie było poczytać debiutanckie teksty, w dodatku fantasy. Gdzieś słyszałam, że polskie fantasy nie schodzi dobrze, że sprzedaje się tylko zagraniczny produkt i nawet przeszło mi przez myśl, że polscy pisarze, których nie interesuje kryminał, czy powieść obyczajowa, powinni może przybierać zagraniczne pseudonimy? Czytając „Antologię” miałam więc w pigułce przekrój zainteresowań Polaków, piszących fantasy.
Co z tego wyszło?
Wyszedł z tego bardzo zróżnicowany produkt. Nie zwykłam zaczynać od wyliczania rzeczy złych, ale wolałabym mieć to już za sobą, wspomnę więc pospiesznie, że w „Dziedzictwie gwiazd” zbrakło dobrej redakcji, że skład książki też jest trochę niefortunny, ponieważ daje uczucie lekkiego zmęczenia przez umieszczenie zbyt wiele tekstu na każdej stronie, a dla mnie jako malarki, okładka nie jest zbyt ciekawa. Właściwie, to patrząc na nią nawet długo, ciężko dociec, co autor miał na myśli. A szkoda, ponieważ wystarczyło zrobić w książce większe marginesy (zmniejszyć ilość tekstu na stronie), wykupić jakąś dobrą, przedstawiającą grafikę i zweryfikować utwory pod kątem literackim – byłoby ich mniej, ale za to korzystniejszy obraz zostawiałaby całość.
Perełką okazało się opowiadanie Magdy Pioruńskiej, która w ten sposób debiutuje w świecie papierkowych książek. Ponieważ miałam okazję zapoznać się z szerszymi fragmentami jej powieści o świecie Zoa, z której mały wycinek trafił do „Antologii”, wiem mniej więcej, jak duże ma możliwości pisarskie. Dlatego jej udział w „Dziedzictwie gwiazd” był dla mnie lepem. Opowiadanie, które tam zaprezentowała, to właściwie prolog potężnej książki, którą Pioruńska pisze od kilku lat, rozwijając świat oparty na mitologii Blake’a. To świat zbudowany z najdrobniejszych szczegółów, dopracowany zarówno pod względem historycznym jak i geograficznym i właśnie dlatego wydaje się w „Dziedzictwie gwiazd” jednym z klejnotów wrzuconych na stoisko z biżuterią.
Drugą osobą wartą wymienienia jest Witold Jabłoński. Jego opowiadanie „Kochali się we troje” w wyraźny sposób nawiązuje do bajki, którą śpiewa się dzieciom na dobranoc. Pod pozorem fikcji, odmalował współczesnych bohaterów realnego świata, a jego opowiadanie można traktować jako „dworskie”. Autor ciekawie nawiązuje do świata polityki, mnie jednak najbardziej urzekło zetknięcie wysokiej cywilizacji z tępotą i zacofaniem, które daje zabawny i jednocześnie trochę przerażający obraz.
Uznański Sebastian, którego również chciałabym wymienić, to autor kilku książek fantasy, które są dostępne na rynku. On również był jednym z lepów, przyciągających mnie do antologii. Ciekawiło mnie, jak poradzi sobie z krótkim opowiadaniem, ponieważ jego powieść „Żałując za jutro” bardzo mi się podobała. Było w niej wszystko, czego należy oczekiwać od fantastyki i cieszy mnie bardzo, że opowiadanie „Z ciemności ognia”, chociaż krótkie, jest naprawdę dobre.
Na zakończenie jeszcze raz posłużę się Łysiakiem: „Bajka jest po waszej stronie. Wyłącznie ona. Kiedyś, gdy zrozumiecie to wszyscy, nastąpi cudowne Królestwo Bajki, a fakty odejdą w zapomnienie ze spuszczonymiłbami.”

Pamiętam jak Waldemar Łysiak ślicznie napisał: „Nie wyrzucajcie bajek do dziecinnego pokoju. Nie wyrzucajcie ich w ogóle, bo cóż wam zostanie?” I faktycznie, im więcej lat mija od czasu, gdy pozamykałam w kartonach własne zabawki, tym częściej pragnę się zagłębić w świecie, gdzie nic nie musi mieć dwóch nóg i gdzie nie koniecznie istnieje przyciąganie ziemskie oraz śmierć....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trylogię opowiadającą losy kilku przyjaciół, autorka zaczęła od „Jest super!”, książki, która trafiła do księgarń w zeszłym roku i przyciągnęła uwagę młodzieży. Na tle mocnej literatury młodzieżowej, zachwyciła urokiem „normalności” oraz budową bohaterek, z których każda była różna, ale obie stanowiły obraz „zwyczajnych” dziewczyn, takich, które spotyka się na drodze swojego życia i które łatwo dają się lubić.

Po tomie pierwszym wydawnictwo Skrzat kazało jednak trochę poczekać na tom drugi, ale na jesieni 2012 i on w końcu pojawił się w księgarniach. Bardzo podoba mi się tytuł „Smak lata”, szczególnie, że nie jest w żaden sposób przesadzony. Lato w wersji książkowej Agnieszki Sikorskiej – Celejewskiej naprawdę smakuje! Od wielu już lat nie miałam okazji spać pod namiotem, ale dzięki tej książce przypomniałam sobie, jak wyglądały poranki po lodowatej nocy w śpiworze, zapach namiotów, czy śniadanie jedzone na trawie. Tak samo, jak powieść przypomina o nastroju festiwali, skupiających młodzież. Będziemy mieć tu koncert Kasi Nosowskiej, zapowiedzi kolejnych wykonawców ustami Jacka Owsiaka, czy noce przegadane przy dźwiękach gitar. Agnieszka nie stroni również od tematów, które interesują młodzież: jest tu mowa o alkoholu, o inicjacji seksualnej, o priorytetach, jakie młodzi ludzie powinni obrać.

Jeśli pragniecie powrotu do swoich młodzieńczych lat, ta książka jest pod tym względem idealna. Podoba mi się plastyczność, z jaką Agnieszka oddała klimat miejsc, do których prowadzi swoich bohaterów. Rozwija również wątki z pierwszego tomu, między innymi miłość Jakuba i Jagody, na którą zanosiło się już od ostatnich stron „Jest super!”. Oddzielenie od siebie dziewczyn z tomu pierwszego jest z dużą korzyścią dla książki i daje możliwość wniknięcia w psychikę każdej z bohaterek. „Smak lata” skupia się głównie na Jagodzie, ale nie wątpię, że kolejny tom opowie inna historię.
Jedynym mankamentem wydają się być dydaktyczne wtręty w dialogach bohaterów, które według mnie się niepotrzebne, ponieważ z samego splotu akcji nasuwają się jasne wnioski dla młodych ludzi. Ale to tylko drobiazg, który nie wpływa na odbiór całości.

Do przeczytania zachęcam szczególnie młodzież, jednak mi również przeczytanie „Smaku lata” sprawiło dużą przyjemność i na pewno sięgnę po trzeci tom.

„I wtedy Jagoda przypomniała sobie tę historię, którą kiedyś ktoś mi jej opowiedział. Było w niej o zakochaniu, które przypomina płomień zapałki: wybucha nagle i jest intensywny, tyle, że szybko gaśnie. Było w niej także o miłości, która jak węgiel rozpala się powoli, ale za to trwale i mocno. Teraz już wiedziała, że to, co się jej przytrafiło, to był płonący węgiel. Palił się, i to jak!” - cyt z książki.

Trylogię opowiadającą losy kilku przyjaciół, autorka zaczęła od „Jest super!”, książki, która trafiła do księgarń w zeszłym roku i przyciągnęła uwagę młodzieży. Na tle mocnej literatury młodzieżowej, zachwyciła urokiem „normalności” oraz budową bohaterek, z których każda była różna, ale obie stanowiły obraz „zwyczajnych” dziewczyn, takich, które spotyka się na drodze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Amerykańskie nocniki

Lucynę Olejniczak, autorkę „Opiekunki” poznałam w Siedlcach, podczas Festiwalu Literatury Kobiecej. Pamiętam, jak siedziałyśmy przy stole wraz z innymi pisarkami i Lucyna w jakimś momencie zapytała:
- Jaki tytuł nadać mojej powieści?
- A o czym jest? – Zapytałam i wówczas pierwszy raz usłyszałam o „Opiekunce”.
Minęło pół roku i cienka książka, którą pochłonęłam w dwa dni, leży na mojej półce, a z tylniej okładki uśmiecha się do mnie Lucy.
Muszę przyznać, że pisarka wykonała kawał dobrej roboty, a odmalowany przez nią świat jest tak pełen ciepła i żywych postaci, że aż nie chce się z niego wychodzić.
Powieść miała swoją premierę wiele lat temu, ale dopiero Andrzej Gumulak, czyli wydawnictwo Czarno na Białym, zrobił z niej zasłużony bestseller. W czasach komuny, osób takich, jak Lucy, było bardzo wiele: w Polsce półki w sklepach świeciły pustkami, stało się w gigantycznych kolejkach za papierem toaletowym a o prawdziwych adidasach, czy kolorowych, modnych ciuchach można było co najwyżej pomarzyć. Dzisiaj te czasy wydają się zamierzchłe, a dla młodego pokolenia, wręcz niewyobrażalne. Ale dla nas, ludzi, którzy urodzili się przed przewrotem, to wspomnienia.
Główna bohaterka powieści, Lucy, opuszcza kraj, żeby śnić amerykański sen o łatwych pieniądzach i pięknym, bajkowym świecie. W Polsce zostawia jednak dzieci, do których tęsknota w kolejnych latach będzie jednym z problemów i przyspieszy decyzję o powrocie. W ojczyźnie zostawia też męża, który po jej wyjeździe, wysprzedaje niemal cały dobytek i z mieszkania robi melinę. Gdzie w tym czasie jest Lucy?
Poznajemy ją, kiedy wchodzi do mieszkania pierwszej swojej pracodawczyni. W języku angielskim potrafi skleić tylko kilka zdań, więc przytakuje i uśmiecha się, nie mając pojęcia, co się do niej mówi. W podróż do miasta marzeń zabrała ze sobą słownik i rozmówki. Za oknami mieszkania, w którym ma zająć się starszą kobietą, cierpiącą na demencję, rozciąga się Ameryka. Wabi dźwiękami klaksonów, kolorowymi, uśmiechniętymi ludźmi i sklepami, gdzie półki uginają się od towaru. Tymczasem Lucy wraz z pracą, otrzymuje stary, zakurzony fotel i staruszkę, która w kolejnych tygodniach nie odstępuje jej na krok, trzymając w dusznym domu i codziennie snując tę samą historię swojego życia.
Chociaż na pierwszych stronach może zdumiewać podejście tytułowej opiekunki do swojej podopiecznej, którą traktuje jak zło konieczne i można śmiać się z jej gaf, gdy nie potrafi odkręcić prysznica, albo porozumieć się ze swoją pacjentką; na kolejnych stronach ją pokochamy. Dlaczego? Ponieważ „Opiekunka” to pełna ciepła opowieść, gdzie ludzie nie koniecznie jednak są dobrzy. Szala tego, co jest złe, a co dobre, przesuwa się wraz z kolejnymi pochłanianymi przez nas kartkami. Pobudza nas do myślenia, uświadamiając, jak wielkim poświęceniem jest praca przy starszych ludziach i jak wiele potrzeba w niej cierpliwości. I, że łatwo można przelać na nich uczucia, gdy jest się kompletnie samym w wielkiej, nowoczesnej Ameryce.
Zachwyciła mnie galeria postaci, którą Lucyna Olejniczak obrysowała wyraźną kreską: mamy tu Polaków, którzy szukają pracy i płaczą, słysząc w kościele polską kolędę, ale mamy też Polaków, którzy wykorzystują świeżo przyjeżdżające do USA kobiety. Mamy pokręconych staruszków, z których jeden uważa, że umarł, inny wierzy w reinkarnację i z godnością czeka na koniec życia. W mojej pamięci na długo zostanie portret pierwszej podopiecznej, Lindy. Była nią starsza kobieta, piękna i wewnętrznie wciąż młoda, uwięziona w ciele staruszki. Jej codzienne starania o to, by o siebie dbać, wzruszają, szczególnie, gdy nakładają się na nie rozpaczliwe zmagania z chorobą. Gwarantuję, że będziecie śmiać się przez łzy, gdy nasza staruszka uzna, że po wtorku nastąpił czwartek, a środa gdzieś poszła, więc trzeba powiadomić o tym Biały Dom. Tak samo, jak łzy stają w oczach, gdy śledzimy losy kolejnej podopiecznej Lucy, którą podstępne wnuczki odcinają od pieniędzy… Długo by wymieniać zalety książki. Myślę, że najprościej będzie sięgnąć po nią i przeczytać. Kolejna gwarancja ode mnie: pochłoniecie tę książkę w jeden dzień, ale długo o niej nie zapomnicie.

Amerykańskie nocniki

Lucynę Olejniczak, autorkę „Opiekunki” poznałam w Siedlcach, podczas Festiwalu Literatury Kobiecej. Pamiętam, jak siedziałyśmy przy stole wraz z innymi pisarkami i Lucyna w jakimś momencie zapytała:
- Jaki tytuł nadać mojej powieści?
- A o czym jest? – Zapytałam i wówczas pierwszy raz usłyszałam o „Opiekunce”.
Minęło pół roku i cienka książka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dla mnie genialna! Nareszcie zrozumiałam, dlaczego Sarah Waters jest uważana za wielką pisarkę.

Dla mnie genialna! Nareszcie zrozumiałam, dlaczego Sarah Waters jest uważana za wielką pisarkę.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

dla mnie rewelacja, ale ja lubię krwawe historie i ekstremalne sytuacje ;-)

dla mnie rewelacja, ale ja lubię krwawe historie i ekstremalne sytuacje ;-)

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już po pierwszych kilku przeczytanych wersach zachwycił mnie styl pisania Irene Sabatini, a z każdą kolejną kartą powieści coraz silniej wciągała mnie historia przez nią opowiedziana. To jedna z tych książek, które są prawdziwymi diamentami, które błyszczą pomiędzy zwyczajną, tandetną biżuterią.
Historia opowiedziana z punku widzenia czarnoskórej Lindiwe mogłaby okazać się zwyczajnym romansem albo mocną powieścią dotyczącą rasizmu i walk, które rozegrały się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku w Rodezji. Jednak autorka dokonała cudu: napisała powieść, która jest mocna i jednocześnie jest cudownie kobieca, opowiada o wielkiej miłości i o rasizmie, o przesądach i walkach, ale przede wszystkim mówi bardzo wiele o człowieku.
Tytułowy „chłopiec z sąsiedztwa” to Ian McKenzie, śliczny, zbuntowany biały młody mężczyzna, który mieszka za płotem domu głównej bohaterki. Jedna wizyta w jej kuchni, gdzie wymienili ze sobą kilka słów, jeden raz, gdy pomógł jej popchnąć samochód, a potem jego zdjęcie w gazecie, gdzie chłopak ma bose stopy i jest prowadzony w kajdankach – to wystarczyło, żeby Lindiwe, dziewczyna z dobrego czarnego domu, wychowana według katolickich zasad, zapragnęła spędzić z nim życie. Mogłoby się wydawać, że oskarżenie chłopaka o zabójstwo macochy to wystarczający powód, by raczej od niego stronić, ale autorka od pierwszej strony przyzwyczaja nas do tego, że w tej historii nie będzie przewidywalnych i prostych rozwiązań. „Usiadłam na łóżku i przed długi czas wpatrywałam się w zdjęcie. Położyłam palec na jego pochylonej głowie i przesunęłam go wzdłuż całej postaci, do stóp. Popatrzyłam na nie. Były bose. Co zrobili z jego trampkami? Obrysowałam palcem jego stopy. A potem wróciłam do góry i dotknęłam jego włosów.”
„Chłopiec z sąsiedztwa” to doskonale zbudowany portret białego chłopaka, który z aparatem fotograficznym przemierza kraj i dociera wszędzie tam, gdzie dzieje się historia, by za pomocą zdjęć opowiedzieć o niej ludziom. Lindiwe mówi o nim, skupia się na przytaczaniu jego wypowiedzi, a w krótkich scenach, które poruszają mocniej niż długie opisy, opowiada o ich życiu, o przemocy, o tragedii, w którą boryka się Rodezja. Jednocześnie mówi też o sobie, trochę pomiędzy wersami, trochę jakby na uboczu opowiada, jak to jest być czarną dziewczyną w kraju rządzonym przez dyktatora i zamieszkałym przez białych. Jak to jest być matką kolorowego dziecka. Jak to jest wiedzieć, że mężczyźni w jej rodzinie walczyli o ojczyznę, zabijając i torturując „terrorystów”, podczas, gdy terrorystą mógł okazać się każdy, nawet kobieta z dzieckiem przywiązanym chustą do jej pleców.


[cała recenzja na: http://szuflada.net/?p=6615]

Już po pierwszych kilku przeczytanych wersach zachwycił mnie styl pisania Irene Sabatini, a z każdą kolejną kartą powieści coraz silniej wciągała mnie historia przez nią opowiedziana. To jedna z tych książek, które są prawdziwymi diamentami, które błyszczą pomiędzy zwyczajną, tandetną biżuterią.
Historia opowiedziana z punku widzenia czarnoskórej Lindiwe mogłaby okazać się...

więcej Pokaż mimo to