Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka Barta van Loo rozpoczyna się frapująco. W „Prologu” Autor opisuje swoją drogę do studiów nad historią Burgundii. Ciekawi mnie odpowiedź na pytanie, jak zostaje się historykiem, a niestety u polskich badaczy przeszłości na ogół brakuje takiej autorefleksji. Z tym większym zainteresowaniem zatem przystąpiłem do lektury. Co nam ona daje poza oryginalnym prologiem?

„Burgundczycy” to niemal sześćsetstronicowy opis świetnego burgundzkiego stulecia, trwającego od 1369 do 1482 r. W tym okresie Burgundia rozkwitła, a następnie, po śmierci Karola Śmiałego, rozpadła się i utraciła byt jako niezależne księstwo. Czytelnik otrzymuje potoczyście opowiedzianą historię jednego z najważniejszych księstw późnośredniowiecznej Europy, leżącego pomiędzy Francją a Niemcami i rozciągającego się od Morza Północnego aż do Sabaudii na południu, stworzonego w początku nowej epoki przez przybyły z Bornholmu lud Burgundów.

W zależności od punktu widzenia, język jest największą zaletą lub wadą tej książki. Historykom akademickim prawdopodobnie nie spodoba się zbyt swobodny styl autora, jednak dzięki niemu książka ma szansę zyskać popularność wśród szerszego grona odbiorców. Uczciwie trzeba przyznać, że styl Van Loo bywa nieznośnie pretensjonalny, na przykład: „Plusk świętej wody wywołał fale, które unosiły się przez wieki”; „Wiara rosła na glebie rozpaczy chłopów pańszczyźnianych i bogactwa arystokracji, tak jak pokrzywy i róże rosną na kupie gnoju”; „W tamtych czasach wielki żarłok nazywany historią ledwo zaspokajał swój głód”.

Autora zajmuje głównie historia polityczna, ale podaje też wiele wiadomości z zakresu historii kultury czy życia codziennego. Te fragmenty są według mnie najciekawsze, choć wydaje się, że mogłoby być ich więcej.

Czego natomiast w tej książce nie ma? Przede wszystkim pogłębionej analizy. Jest to esej w formie zbliżonej do literackiej, z afektowanymi niekiedy, manierycznymi formami stylistycznymi, przenośniami i parabolami. Rozważania jednak pozostają raczej na dość płytkim poziomie i nie zadowolą zawodowych historyków. Wbrew zapewnieniom Wydawcy, w czasie lektury nie przeżyłem momentów ekscytacji.

Pierwszą ofiarą tych egzaltowanych wywodów padł sam Autor (lub też polska tłumaczka dzieła). W książce zdarzają się bowiem fragmenty, które są po prostu niezrozumiałe. Na przykład: „Jakobina była wściekła, że jej trzeci mąż nie rzucił się odważnie do boju. Musiała teraz patrzeć, jak Filip z Saint-Pol spokojnie kontynuuje oblężenie ‘s-Gravenbrakel. Na szczęście dla niego nie mógł się przebić do miasta (…)” (s. 279). Na szczęście dla kogo nie mógł się przebić i dlaczego był to szczęśliwy zbieg okoliczności? Nie wiadomo. Wielokrotnie w toku opowieści czytelnik gubi się w korowodzie postaci książąt i hrabiów, obdarzanych różnymi przydomkami, które Autor miesza ze zręcznością ulicznego naciągacza grającego w trzy kubki, pozostawiając czytelnika w stanie silnej dystrakcji. Który to kubek? Który to książę?

Korekta na ogół jest staranna, choć zdarzają się też literówki czy zabawne lapsusy językowe, jak np. „Papież bez mrugnięcia płacił okiem za (…)” (s. 44) czy „biskup biskupstwa” (s. 427).

Książka jest pięknie wydana, jej wartość podnoszą dwie wkładki z barwnymi, dobrej jakości fotografiami. I jeśli chodzi o ocenę końcową, to jestem pewien, że pozycja ta będzie świetnie prezentować się na półce.

Książka Barta van Loo rozpoczyna się frapująco. W „Prologu” Autor opisuje swoją drogę do studiów nad historią Burgundii. Ciekawi mnie odpowiedź na pytanie, jak zostaje się historykiem, a niestety u polskich badaczy przeszłości na ogół brakuje takiej autorefleksji. Z tym większym zainteresowaniem zatem przystąpiłem do lektury. Co nam ona daje poza oryginalnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor nie ma zbyt wiele ciekawego do opowiedzenia, więc strasznie wszystko rozciąga, naciąga i przeciąga. Opisy "śmiesznych kawałów", które robili sobie z kolegami w czasach studenckich, po prostu żenują, nie śmieszą. Zresztą skoro trzeba czytelnika uprzedzać, że teraz nastąpi opis "śmiesznego kawału", to znaczy, że wcale nie był on śmieszny. Całość, a szczególnie sam bohater książki, robi wrażenie konstruktu wyjątkowo sztucznego, nierzeczywistego. Maliszewski prześlizguje się przez rzeczywistość PRL jak aniołek przez bramy piekielne, napędzany wyłącznie idealistycznym umiłowaniem zdobywania wiedzy. I to jest główny czy w zasadzie jedyny motyw tej książki: rozpisane na prawie 200 stron jedno zdanie: "zawsze bardzo chciałem się uczyć". Nie ma socrealizmu, cała rzeczywistość materialistyczna jest pomijalnym dodatkiem, jest tylko autor zawieszony w świecie platońskich idei, otoczony ludźmi-półbogami (tak, wszystkie pojawiające się tu osoby, od szkolnych kolegów aż po profesorów UMK, to "przyjaciele", wszyscy są znakomici, genialni, dobrzy, uczynni, itd., itp., etc.). Maliszewski wymyślił sobie świat bez wad. A nie przepraszam, ma jedną wadę, a mianowicie taką, że przemija. Takiego gniota nie czytałem od czasu "Wspomnień" Marka Barańskiego. Całość aż razi sztucznością.

Autor nie ma zbyt wiele ciekawego do opowiedzenia, więc strasznie wszystko rozciąga, naciąga i przeciąga. Opisy "śmiesznych kawałów", które robili sobie z kolegami w czasach studenckich, po prostu żenują, nie śmieszą. Zresztą skoro trzeba czytelnika uprzedzać, że teraz nastąpi opis "śmiesznego kawału", to znaczy, że wcale nie był on śmieszny. Całość, a szczególnie sam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znakomita dekonstrukcja serbskiej mitologi narodowej.

Znakomita dekonstrukcja serbskiej mitologi narodowej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka pełna infantylnych uproszczeń. Fantastyczna lektura dla kogoś, kto szuka prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania.

Książka pełna infantylnych uproszczeń. Fantastyczna lektura dla kogoś, kto szuka prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Na polskim rynku księgarskim pojawiło się już wiele opracowań poświęconych Słowianom, znaczna ich część jednak to publikacje o problematycznej wartości merytorycznej. Serwis Lubimy Czytać rejestruje około 800 książek w ten czy inny sposób odnoszących się do Słowian, w tym wiele takich, które można byłoby zaliczyć do działu historii, ale też równie wiele takich, po które w ogóle nie warto sięgać.

Co ciekawe, o Słowianach piszą także autorzy zachodnioeuropejscy (zob. np. E. Mühle, Słowianie. Rzeczywistość i fikcja wspólnoty VI-XV wiek, Warszawa 2020; jest to bardzo solenny tekst naukowy, jednak przetłumaczony i zredagowany w sposób niedoskonały), a to przecież wcale nie jest takie oczywiste. Do niedawna historiografia zachodnia nie zaliczała do Europy krajów słowiańskich, tego obszaru, który dziś znamy jako Europę Środkową i Wschodnią. Upominać się o nią zaczęto dopiero pod koniec XX wieku [por. Krzysztof Pomian, Europa i jej narody, Gdańsk 2009; podobny problem mają mieszkańcy Zachodu z Bałkanami, por. B. Jezernik, Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników, Kraków 2013]. Cieszy fakt, że Europa nie jest już tylko Europą śródziemnomorską, a w „starej Europie” rozwijane są studia słowianoznawcze. Z tej perspektywy bowiem nasza część kontynentu nie była nawet peryferią, ona po prostu nie istniała. Tak to zostało przedstawione m.in. w podręczniku Luciena Febvre i Henri-Jean Martina, Narodziny książki (Warszawa 2014). Zachodnia opinia publiczna nadal jednak o Europie Wschodniej wie niewiele i traktuje ją z podejrzliwością. Może więc przełamywanie negatywnego stereotypu jest pierwszą istotną wartością opublikowanej właśnie w języku polskim książki Marcello Garzanitiego.

Pisanie obszernych opracowań poświęconych regionom rozległym geograficznie obarczone jest pewnym ryzykiem. Z problemem tym zetknęliśmy się już m.in. w odniesieniu do świata tureckiego (Od Anatolii po Syberię. Świat turecki w oczach badaczy, red. E. Siemieniec-Gołaś, J. Georgiewa-Okoń, Kraków 2010). Jak piszą na wstępie Redaktorki tego tomu, „świat turecki to metaforyczny termin, pod którym kryje się zarówno rozległy obszar geograficzny zamieszkały przez turkojęzyczne narody, jak i wieloaspektowo rozumiana ich wspólnota etniczna”. Mutatis mutandis, podobnie będzie ze światem słowiańskim.

Marcello Garzaniti, profesor na Uniwersytecie Florenckim, mierząc się z tym problemem podjął się niezwykle trudnego zadania przedstawienia „w jednym, niezwykle obszernym tomie historii, kultury, piśmiennictwa i języków wszystkich Słowian (zarówno Zachodnich, jak i Południowych oraz Wschodnich) poczynając od ich tonących w mrokach dziejów prapoczątków, przez rozlegle zarysowane średniowiecze, po epokę nowożytną i czasy współczesne”. Opracowanie to obejmuje „aż 1500 lat historii – od chwili pojawienia się pierwszych grup Słowian u granic cesarstwa rzymskiego aż po ich znaczący wkład w kształtowanie się kultury Europy i Śródziemnomorza w epoce najnowszej. Szczególny akcent został położony na procesy akulturacji w średniowiecznym i nowożytnym świecie słowiańskim oraz współczesne ruchy odśrodkowe”. Zauważyć jednak trzeba od razu, iż poszczególne okresy (epoki) potraktowane zostały nierówno, a zakres chronologiczny dzieła obejmuje w przeważającej mierze tylko średniowiecze (ok. 350 z 480 stron tekstu). Kolejne 40 stron to wiek XVI, natomiast dalszemu okresowi nowożytności aż po współczesność (XVII-XXI w.) poświęcono zaledwie około 80 stron.

W przypadku każdej książki, po którą sięgamy, przystępując do lektury należy zadać sobie pytanie, kto jest jej adresatem. Ogrom materiału sprawia, że w „Słowianach” kolejne zagadnienia omawiane są nieco pobieżnie. Jak zastrzegają sami wydawcy, książka ta „z oczywistych względów nie może (…) być u nas wykorzystywana w charakterze podręcznika akademickiego na studiach historycznych, slawistycznych, a tym bardziej polonistycznych”. To prawda, wydaje się jednak, że może ona sprawdzić się jako podręcznik uzupełniający, o czym napiszę poniżej. Być może więc wydawcy, bardzo ostrożnie i z dystansem traktując własną pracę, nie doszacowują potencjału dzieła.

W dalszym ciągu tegoż wstępu czytamy: „Dla rodzimego odbiorcy ma ona jednak inną wartość – jest prezentacją świeżego, oryginalnego, a jednocześnie holistycznego spojrzenia z zewnątrz, opracowanego przez Autora nie-Słowianina z myślą o równie niesłowiańskich Czytelnikach”. „W zamierzeniu Autora miało być pierwszym podręcznikiem akademickim zbierającym w jednym tomie najważniejsze zagadnienia z zakresu historii i kultury Słowian, adresowanym do studentów slawistyki we Włoszech”.

Reasumując, opracowanie to może być dla nas nie tyle źródłem wiedzy o samych Słowianach, ile o tym, co o Słowianach wiedzą słowianoznawcy zachodnioeuropejscy. Dzięki ogromnemu wysiłkowi wydawniczemu (z wielkim szacunkiem przyjmuję pracę tłumaczy i redaktorów) otrzymujemy tom przeznaczony dla niespecjalistów, który ewentualnie także może być wykorzystywany jako podręcznik uzupełniający dla studentów historii, kulturoznawstwa czy językoznawstwa. Bardzo ciekawie systematyzuje on wiedzę z zakresu historii politycznej i kultury Słowian oraz językoznawstwa słowiańskiego. Dobrym rozwiązaniem jest też to, że do każdego zagadnienia, w kapsułkach, prezentujących „w syntetyczny sposób wybrane zagadnienia oraz wybór poświęconej im literatury przedmiotu” lub też w przypisach dolnych, podawana jest literatura, więc czytelnik zainteresowany danym zagadnieniem szczegółowym od razu może sięgnąć po odpowiednie opracowania. Ja przeczytałem tę książkę z dużą przyjemnością i pożytkiem, nie mam też wątpliwości, że jest ona godna polecenia wszystkim zainteresowanym dziejami świata słowiańskiego.

Last but not least podkreślić muszę, iż – jak wszystkie książki Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, które dotychczas miałem w rękach – jest to wolumin bardzo starannie opracowany typograficznie. Przyznam się, iż chciałbym, aby to WUŁ wydało moją kolejną książkę.

Na polskim rynku księgarskim pojawiło się już wiele opracowań poświęconych Słowianom, znaczna ich część jednak to publikacje o problematycznej wartości merytorycznej. Serwis Lubimy Czytać rejestruje około 800 książek w ten czy inny sposób odnoszących się do Słowian, w tym wiele takich, które można byłoby zaliczyć do działu historii, ale też równie wiele takich, po które w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Oficyna Schedlów” Michała Czerenkiewicza to bardzo obszerna monografia poświęcona działającej w XVII-wiecznym Krakowie firmie wydawniczej. Dzieło to liczy około 490 stron tekstu, zaś dalsze około 170 stron zajmuje bibliografia druków Schedlowskich. Przedmiotem badań Autora jest nie tylko samo przedsiębiorstwo, ale też szeroko ujęty kontekst, w którym ono funkcjonowało. Dlatego też (po nieco przekombinowanym wstępie metodologicznym, domyślam się jednak, że to rozprawa habilitacyjna i Autor z góry zabezpieczał się przed możliwymi zarzutami recenzentów) całość rozpoczyna się od przedstawienia rodziny drukarzy. Poznajemy Schedlów prywatnie oraz jako przedsiębiorców. Co ważne, Czerenkiewicz pisze o także ich kontaktach międzynarodowych.

W dalszym ciągu przedstawiony został kontekst prawny i społeczny funkcjonowania firmy wydawniczej. Zasadniczą część tekstu stanowi omówienie repertuaru wydawniczego rodzinnej drukarni. Wyczerpująco przedstawiony został zasób typograficzny warsztatu Schedlowskiego (używane czcionki oraz elementy zdobnicze) oraz układ typograficzny wydawanych przez Schedlów tekstów. Ta część książki jest bogato ilustrowana, co stanowi jej istotny walor.

Monografia ta to opowieść zarówno o książkach jako obiektach materialnych, ich projektowaniu i wytwarzaniu, jak i o związanych z nimi ludziach, uobecnianych (to termin używany przez samego Autora) w różnych procesach na różnych etapach ich istnienia – czytelnikach i drukarzach. Książka to przecież nie tylko papier, farba i zasób typograficzny. Nie istnieje ona bez człowieka. Ten właśnie problem został bardzo trafnie zobrazowany.

I choć zapewne można byłoby wskazywać zagadnienia, które zostały pominięte (przede wszystkim krąg autorów związanych z oficyną Schedlowską, tego elementu brakuje), to jednak otrzymujemy opracowanie bardzo szczegółowe i wieloaspektowe, wielopłaszczyznowe, niemalże kompletne, napisane z wielkim rozmachem. Podziw budzi szerokość kwerendy, wszechstronność badań oraz wykorzystanie różnojęzycznej literatury przedmiotu. To jest książka nie tylko o jednej drukarni, ale o polskiej kulturze literackiej i intelektualnej XVII w.

„Oficyna Schedlów” Michała Czerenkiewicza to bardzo obszerna monografia poświęcona działającej w XVII-wiecznym Krakowie firmie wydawniczej. Dzieło to liczy około 490 stron tekstu, zaś dalsze około 170 stron zajmuje bibliografia druków Schedlowskich. Przedmiotem badań Autora jest nie tylko samo przedsiębiorstwo, ale też szeroko ujęty kontekst, w którym ono funkcjonowało....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ależ to jest mocne! Aż się wierzyć nie chce, że to prawdziwe historie, nie fikcja literacka. Naprawdę kapitalne reportaże.

Ależ to jest mocne! Aż się wierzyć nie chce, że to prawdziwe historie, nie fikcja literacka. Naprawdę kapitalne reportaże.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy mówimy o początkach cywilizacji europejskiej, zazwyczaj mamy na myśli świat grecko-rzymski, zapominamy natomiast o Mezopotamii. Niesłusznie, bowiem to tam, jak głosi polski tytuł wydanej przed kilkoma dekadami książki S.N. Kramera, narodziła się historia. W bon mocie tym tkwi spora doza prawdy, gdyż to właśnie w Międzyrzeczu dokonano wynalazku, bez którego ani historia, ani nasza cywilizacja nie mogłyby powstać. Pomiędzy Tygrysem a Eufratem wynaleziono pismo.

Same początki pisma są dość niejasne i obecnie nie jesteśmy w stanie nic na ich temat powiedzieć. Według dzisiejszego stanu wiedzy pojawiło się ono dość nagle jako już ukształtowany system ok. 3200 r. p.n.e.

Dominique Charpin, francuski asyriolog, bardzo potoczycie opowiada o różnych aspektach kultury i organizacji społecznej Babilonu, przy czym kultura pisma cały czas pozostaje w centrum jego zainteresowania.

Charpin rozpoczyna swój wywód od przedstawienia procesu odczytywania tabliczek klinowych. Warto zwrócić uwagę, że jest to doświadczenie zupełnie odmienne od znanego nam czytania pisma łacińskiego. Przede wszystkim zapis klinowy na tabliczce glinianej jest trójwymiarowy i należy odczytywać go w odpowiednim oświetleniu, ze źródłem światła umieszczonym z lewej strony, „ponieważ dopiero gra światła i cienia wydobywa profil znaków”. A to dopiero początek tej przygody.

Autor dowodzi, że praktyczna znajomość pisma klinowego była stosunkowo szeroko rozpowszechniona, co może być dla nas pewnym zaskoczeniem. Omawia naukę czytania i pisania, zbiory tabliczek (archiwa i biblioteki), korespondencję, a także funkcje pisma. Warto zaznaczyć, że piśmienność Asyrii i Babilonu miała charakter w znacznym stopniu pragmatyczny, zasadniczo więc czytanie dla przyjemności nie było praktykowane. Niemniej w Mezopotamii istniała także swego rodzaju „literatura piękna”, taka jak mity i eposy, stanowi ona jednak jedynie niewielki odsetek odnajdywanych tabliczek.

Teksty inne niż dokumenty archiwalne (listy, teksty administracyjne i prawne) stanowiła około 4/5 tekstów odnalezionych w bibliotece Asurbanipala w Niniwie. Była to przede wszystkim literatura z zakresu wiedzy religijnej oraz wróżbiarstwa, przeznaczona dla egzorcystów, wróżbiarzy i innych lekarzy z otoczenia królewskiego. Zadaniem tego zbioru było zapewnienie im narzędzi do wypełniania ich obowiązków polegających na niedopuszczeniu, aby jakiekolwiek nieszczęście spotkało osobę władcy. Był to więc także księgozbiór roboczy. Jak dodaje Charpin, „należy zresztą podkreślić, że nawet teksty, które uważamy za ‘dzieła literackie’, miały czasami cel praktyczny”.

Niestety polski czytelnik ma do dyspozycji bardzo niewielki wybór literatury dotyczącej dziejów Międzyrzecza, głównie starszej. Tym większe zainteresowanie zatem wzbudziła publikacji książki Dominique’a Charpina, napisanej w sposób bardzo przystępny i zrozumiały także dla osób nie będących specjalistami. Jeśli nadal szukacie prezentu gwiazdkowego, to bardzo polecam to opracowanie.

Kiedy mówimy o początkach cywilizacji europejskiej, zazwyczaj mamy na myśli świat grecko-rzymski, zapominamy natomiast o Mezopotamii. Niesłusznie, bowiem to tam, jak głosi polski tytuł wydanej przed kilkoma dekadami książki S.N. Kramera, narodziła się historia. W bon mocie tym tkwi spora doza prawdy, gdyż to właśnie w Międzyrzeczu dokonano wynalazku, bez którego ani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomimo że tekst ma już ponad 40 lat, jest to książka, którą warto przeczytać. Dokonane w ciągu tych czterech dekad odkrycia pozwalają zapewne w różnych aspektach uzupełniać jej treść, natomiast jako ogólny zarys dziejów tego regionu świata opracowanie Roux, świetnie napisane i zsyntetyzowane, pozostaje godne polecenia. Przeczytałem z prawdziwym zainteresowaniem.

Pomimo że tekst ma już ponad 40 lat, jest to książka, którą warto przeczytać. Dokonane w ciągu tych czterech dekad odkrycia pozwalają zapewne w różnych aspektach uzupełniać jej treść, natomiast jako ogólny zarys dziejów tego regionu świata opracowanie Roux, świetnie napisane i zsyntetyzowane, pozostaje godne polecenia. Przeczytałem z prawdziwym zainteresowaniem.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wojciech Tomasik opisuje Henryka Sienkiewicza „podróże mniej efektowne” niż te, które zazwyczaj wzbudzają zainteresowanie badaczy, te do Ameryki i Afryki, „takie ponadto, po których pozostały skąpe świadectwa lub nie przetrwały żadne ślady”. Szczególnie interesują Autora sienkiewiczowskie podróże koleją.

Patrząc więc na mapy oraz czytając kolejowe rozkłady jazdy Tomasik koryguje błędy, które wydawcy popełnili w edycjach korespondencji Sienkiewicza i jego bliskich. Warto te rozważania przeczytać już choćby po to, żeby zapoznać się z warsztatem pracy literaturoznawcy sięgającego po źródła pozaliterackie. A sposób, w jaki Autor rozprawia się z pomyłkami, brakiem wiedzy, błędami metodologicznymi oraz nieumiejętnością posługiwania się mapą i rozkładem jazdy swoich Koleżanek i Kolegów, sienkiewiczologów i edytorów, ma swoją pikanterię, która czyni lekturę jeszcze bardziej smakowitą.

Opracowanie to będzie nade wszystko interesujące dla zainteresowanych geopoetyką, związkiem przestrzeni geograficznej z literaturą – w tym przypadku z pisarstwem Henryka Sienkiewicza. Jak się okazuje, mapa odgrywała w twórczości oraz korespondencji polskiego noblisty szczególną rolę.

Książka, ilustrowana licznymi reprodukcjami rękopiśmiennych i drukowanych źródeł związanych z podróżami pisarza, wzbudza uznanie starannym edytorstwem oraz dopracowaną szatą graficzną, za co Wydawnictwu Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy należą się specjalne wyrazy uznania.

Wojciech Tomasik opisuje Henryka Sienkiewicza „podróże mniej efektowne” niż te, które zazwyczaj wzbudzają zainteresowanie badaczy, te do Ameryki i Afryki, „takie ponadto, po których pozostały skąpe świadectwa lub nie przetrwały żadne ślady”. Szczególnie interesują Autora sienkiewiczowskie podróże koleją.

Patrząc więc na mapy oraz czytając kolejowe rozkłady jazdy Tomasik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, jakiej brakowało. I żałuję, że nie ukazała się wcześniej, kiedy pracowałem nad swoją książką o wojnach włoskich.

Robert Tomczak opisał proces formowania się państwa, które dziś znamy jako Szwajcarię. Procesy te nie były wcale proste ani oczywiste, gdyż chodziło o „(…) powstanie pewnego bytu politycznego, który nie był do końca zdefiniowany, choć prowadził własną politykę zagraniczną. (…) Nie było (…) żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że z tego bytu wyłoni się państwo” (s. 113). Oprócz omówienia procesów społeczno-politycznych prowadzących do zjednoczenia alpejskich kantonów i miast, Autor przedstawił także legendy założycielskie Szwajcarii, które odgrywały (i odgrywają nadal) bardzo ważną rolę w tworzeniu skonfederowanej szwajcarskiej tożsamości.

Dysponujemy zaledwie jedną monografią w języku polskim poświęconą historii Szwajcarii, napisaną przez Jerzego Wojtowicza przed kilkoma dekadami. Tym ważniejsze jest opracowanie przygotowane przez Roberta Tomczaka. Podkreślić wszakże trzeba, że nie jest to pełnowymiarowa historia tego państwa, a „jedynie” bardzo umiejętnie wykonana synteza jego powstania i uformowania się, poprowadzona od czasów antycznych do pokoju westfalskiego (1648). Przeczytałem ją z zaciekawieniem i dużym pożytkiem dla siebie.

Książka, jakiej brakowało. I żałuję, że nie ukazała się wcześniej, kiedy pracowałem nad swoją książką o wojnach włoskich.

Robert Tomczak opisał proces formowania się państwa, które dziś znamy jako Szwajcarię. Procesy te nie były wcale proste ani oczywiste, gdyż chodziło o „(…) powstanie pewnego bytu politycznego, który nie był do końca zdefiniowany, choć prowadził własną...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Siedem szczęść Daniela Obajtka. Biografia Paweł Figurski, Jarosław Sidorowicz
Ocena 6,9
Siedem szczęść... Paweł Figurski, Jar...

Na półkach:

Książka o jednym z największych oligarchów PiS. Człowieku, którego Partia postawiła na czele największego koncernu tej części Europy, choć prokuratura stawiała mu zarzuty współpracy ze zorganizowaną grupą przestępczą, działalności na szkodę firmy, w której był zatrudniony jako kierownik oraz przyjęcia łapówki, gdy pełnił funkcję wójta. Zarzuty, które zostały wycofane zaraz po tym, jak PiS przejął władzę i uchwalił specjalną ustawę, której jedynym celem było rozpięcie parasola ochronnego nad tą jedną konkretną osobą. Człowieku, który dysponuje wielomilionowym majątkiem osobistym, którego źródła są skrzętnie urywane. Dobrze, że powstała. Źle, że została napisana niebywale chaotycznie polszczyzną daleką od poprawności.

Książka o jednym z największych oligarchów PiS. Człowieku, którego Partia postawiła na czele największego koncernu tej części Europy, choć prokuratura stawiała mu zarzuty współpracy ze zorganizowaną grupą przestępczą, działalności na szkodę firmy, w której był zatrudniony jako kierownik oraz przyjęcia łapówki, gdy pełnił funkcję wójta. Zarzuty, które zostały wycofane zaraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rok wyborczy to okres, w którym do księgarni trafia więcej książek o polskiej polityce, a szczególnie o partii rządzącej. Mamy znakomitych „Chłopców” Marcina Kąckiego, mamy „Kulisy PiS” Kamila Dziubki, mamy też „Narodowców” Mariusza Sepioły. Dzięki dziennikarskiemu śledztwu Jarosława Sidorowicza i Pawła Figurskiego otrzymaliśmy biografię wójta z Pcimia – „Siedem szczęść Daniela Obajtka”.

Wśród tych publikacji szczególnie wyróżnia się „Reżim. Doniesienia z putinowskiej Polski” Adama Sokołowskiego. Jest to niezwykle skrupulatnie i rzetelnie skonstruowany raport o stanie dzisiejszej Rzeczpospolitej, która nie jest już krajem demokratycznym pod wieloma względami. I okazuje się, że rzeczywistość jest bardziej przerażająca, niż wam się wydaje. Bo niby to wszystko już wiemy, niby Sokołowski nie pisze o niczym, o czym byśmy jeszcze nie czytali, ale zestawienie w jedną całość znanych faktów na temat wizji (czy urojeń) oraz praktyki państwa budowanego przez Kaczyńskiego robi zatrważające wrażenie.

Sokołowski z chirurgiczną precyzją pokazuje dokonywany przez Kaczyńskiego demontaż systemu demokratycznego i prawnego oraz niezależnych mediów, drenaż pieniędzy ze spółek skarbu państwa oraz z budżetu państwa na konta partyjne, konstruowanie władzy jak struktury mafijnej opartej na wielowarstwowych kłamstwach, manipulacjach i dezinformacji. Dla Prezesa nie istnieją żadne nieprzekraczalne granice, żadne zasady – prawne, moralne, etyczne – które ograniczałyby jego manię objęcia pełni władzy nad państwem. „Reżim” to gotowy draft aktu oskarżenia obecnej władzy do wykorzystania po zmianie rządów.

Nie zgadzam się z Autorem tylko w jednej kwestii. Podkreśla on wielokrotnie, bardzo generalizując, że bezprawie i niesprawiedliwość obecnej władzy są nam obojętne, że się do nich zbyt szybko przyzwyczailiśmy. Otóż dla wielu z nas nie są. Nie jesteśmy obojętni i nie machnęliśmy na nie ręką. Problem w tym, że przez większą część ostatnich ośmiu lat przytłaczało nas poczucie bezradności i bezsilności. Nawet jeżeli wychodziliśmy na ulice, żeby wykrzyczeć swój antyrządowy protest, to i tak na ogół niczego to nie zmieniało. Skoro nawet obecni w parlamencie doświadczeni politycy opozycji nie byli w stanie niczego ugrać od Kaczyńskiego, to jakie szanse na to ma zwykły obywatel?

Swego rodzaju zobojętnienie wynika z faktu, że bardzo trudno jest żyć w stanie permanentnego oburzenia, a przecież każdy dzień przynosi nowe skandale związane z Partią. Kaczyński tak nas już zmęczył wywoływanymi nieustannie drakami, że bierność wobec nich jest naturalnym psychologicznym odruchem obronnym. To bodaj jedyny mechanizm tej władzy, którego Sokołowski szerzej nie opisuje. Prezes cały czas gra na zmęczenie nieprzychylnej mu części społeczeństwa.

Mam jednak wrażenie, że w ciągu ostatniego mniej więcej roku powoli wychodzimy z szoku, odzyskując poczucie sprawczości. Pojawiła się iskierka nowej energii i obyśmy dobrze ją wykorzystali. Książki, o których wspominam, mogą świadczyć o tym, że demokratyczna strona wreszcie przestaje być bezradna wobec opresji władzy.

„Reżim” to bardzo trudna, ale też mocna i potrzebna książka z ważnym ostrzeżeniem w czasie, gdy przed nami bardzo ważne wybory. I nie mówcie, że nie wiedzieliście, bo wiedzieliście. Problem tylko w tym, co z tą wiedzą robicie, jak daleko pozwolicie przesuwać granice uczciwości i jak wiele podłości władzy jesteście w stanie tolerować. Ta lektura boli i wzbudza złość – i to dobrze, ponieważ im więcej będzie w nas tej złości na niegodziwość Partii, tym prędzej Polska powróci do grona demokratycznych krajów europejskich.

Jeśli chcecie zajrzeć do środka mechanizmów autorytaryzmu, dowiedzieć się, w jaki sposób Partia legalizuje to, co jest nielegalne czy też zrozumieć dlaczego, choć afery PiS liczymy już w setkach, do Partii nadal nic się nie przykleja i nie zmiata jej ze sceny politycznej, koniecznie przeczytajcie tekst Sokołowskiego.

Rok wyborczy to okres, w którym do księgarni trafia więcej książek o polskiej polityce, a szczególnie o partii rządzącej. Mamy znakomitych „Chłopców” Marcina Kąckiego, mamy „Kulisy PiS” Kamila Dziubki, mamy też „Narodowców” Mariusza Sepioły. Dzięki dziennikarskiemu śledztwu Jarosława Sidorowicza i Pawła Figurskiego otrzymaliśmy biografię wójta z Pcimia – „Siedem szczęść...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Leksykon oprawoznawczy Elżbieta Pokorzyńska, Małgorzata Pronobis-Brzezińska, Arkadiusz Wagner
Ocena 0,0
Leksykon opraw... Elżbieta Pokorzyńsk...

Na półkach:

Ze wszystkich obszarów badawczych księgoznawstwa najsłabiej rozpoznane pozostają dotychczas, jak się wydaje, problemy oprawoznawstwa. Co prawda w ciągu ostatnich ośmiu lat ukazały się trzy tomy redagowanej przez prof. Arkadiusza Wagnera serii „Tegumentologia polska”, zagadnienie pozostaje jednak dalekie od wyczerpania.

Bardzo mnie cieszy zatem publikacja przez Wydawnictwo Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy „Leksykonu oprawoznawczego” pod redakcją Elżbiety Pokorzyńskiej, Małgorzaty Pronobis-Brzezińskiej oraz Arkadiusza Wagnera. Jest to bardzo gruntownie opracowane i pięknie wydane kompendium wiedzy o dawnych i współczesnych oprawach książkowych. Ułożone alfabetycznie hasła encyklopedyczne wzbogacone zostały rysunkami oraz barwnymi fotografiami (łącznie 436 ilustracji przedstawiających różne typy, zdobienia czy detale opraw, narzędzia introligatorskie itp.). Każdemu hasłu przyporządkowano jego odpowiednik w językach angielskim, francuskim i niemieckim, co bardzo ułatwi dalsze studia, szczególnie jeśli chodzi o poszukiwanie literatury obcojęzycznej. Przyczyni się to też do ujednolicenia terminologii.

Hasła leksykonu obejmują nie tylko terminy techniczne czy stricte księgoznawcze, lecz także np. z zakresu historii sztuki. Zainteresowany czytelnik znajdzie tu jednak także artykuły o charakterze bardziej niezwykłym, jak choćby ten o „Makabrycznych oprawach”, w którym jest mowa o oprawach książkowych wykonanych z ludzkiej skóry.

Zestawienie bibliograficzne kończące ten niezwykły tom liczy 30 stron. Jest to pozycja, która powinna znaleźć się w zbiorach każdego księgoznawcy, bibliologa, bibliotekarza, archiwisty czy historyka sztuki. Jeśli chcecie dowiedzieć się np. co to są skrzydła nietoperza, oprawy żałobne, kompartymenty czy kefalin, koniecznie sięgnijcie po tę książkę.

Ze wszystkich obszarów badawczych księgoznawstwa najsłabiej rozpoznane pozostają dotychczas, jak się wydaje, problemy oprawoznawstwa. Co prawda w ciągu ostatnich ośmiu lat ukazały się trzy tomy redagowanej przez prof. Arkadiusza Wagnera serii „Tegumentologia polska”, zagadnienie pozostaje jednak dalekie od wyczerpania.

Bardzo mnie cieszy zatem publikacja przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ponieważ znam inne książki Normana Daviesa, do tej początkowo nastawiony byłem sceptycznie. Niesłusznie, jak się okazuje. To jest kawał niezłej literatury naszpikowanej różnymi ciekawostkami i anegdotami oraz pełnej interesujących informacji o życiu codziennym Autora i generalnie Brytyjczyków.

Co ciekawe jednak, choć w założeniu jest to książka non-fiction, to momentami do złudzenia przypomina powieści akademickie Davida Lodge’a czy Malcolma Bradbury’ego. Podobnie jak w przypadku bohatera jednej z nich, życie N. Daviesa zmieniło się radykalnie na lepsze z powodu opublikowania jednej tylko, debiutanckiej książki. Bohater powieści po wydaniu (miernej) monografii błyskawicznie awansuje społecznie i ekonomicznie, za honoraria kupując dom w lepszej dzielnicy. Norman Davies po wydaniu książki o wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920 r. zrobił natychmiastową karierę międzynarodową, jeżdżąc po całym świecie z wykładami na temat historii Polski jako jedyny, rozchwytywany ekspert w tej dziedzinie.

Przełom lat 60. i 70. XX wieku to naprawdę były inne czasy. Dziś możemy tylko pozazdrościć. Ja na opublikowaniu kilkunastu już książek nie zarobiłem nawet tyle, żeby zwróciło mi się za kserówki.

Wygląda na to, że w latach 60. czy 70. XX w., przynajmniej w Wielkiej Brytanii, wystarczyło wydać jedną jedyną książkę, by stać się gwiazdą (czy nawet supergwiazdą). Dziś nawet obfity dorobek naukowy może pozostawać niezauważony, a przynajmniej niedoceniony. Oczywiście to była inna rzeczywistość, inne państwo, zmieniły się czasy, mentalność, społeczeństwo, zmieniły się społeczne role akademików, a autorytety zostały zastąpione mediami społecznościowymi. To wszystko są procesy, które po prostu się dzieją, nie mamy na nie niemal żadnego wpływu, nie ma też sensu oceniać ich wartościująco. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na jeden aspekt. Otóż to, o czym mowa, częściowo wynika z nadprodukcji wydawniczej. To nierozwiązywalny paradoks: sensem pracy akademickiej jest prowadzenie badań naukowych i publikowanie ich wyników. Obecnie książek i artykułów produkuje się tak wiele, że nikt nie jest w stanie się zorientować w ogólnym dorobku nawet wąskiej specjalności naukowej. Musimy pływać w coraz rozleglejszym oceanie, w którym coraz łatwiej utonąć. Jeden z licznych głosów w tej dyskusji: https://ohistorii.blogspot.com/2016/06/l-waters-zmierzch-wiedzy.html

Ponieważ znam inne książki Normana Daviesa, do tej początkowo nastawiony byłem sceptycznie. Niesłusznie, jak się okazuje. To jest kawał niezłej literatury naszpikowanej różnymi ciekawostkami i anegdotami oraz pełnej interesujących informacji o życiu codziennym Autora i generalnie Brytyjczyków.

Co ciekawe jednak, choć w założeniu jest to książka non-fiction, to momentami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Publicystyka niskich lotów udająca opracowanie naukowe. Nie dziwię się, że tekścik ten najpierw wydała Fronda, jednak drugie wydanie w Wydawnictwo Avalon już nieco dziwi. Przedstawiona przez Philipa Earla Steele’a argumentacja jest bardzo jednostronna, dobrana pod tezę: jedyną przyczyną sprawczą Mieszkowej decyzji o przyjęciu chrztu było natchnienie Ducha Świętego i prawdziwe, głębokie nawrócenie religijne. Wskazywanie przez historyków czynników politycznych w decyzjach władców odnoszących się do sfery sacrum jest według Steele’a błędem „modelu Burckhardtowskiego”. W jego rozumowaniu na postanowienia władców przyjmujących chrześcijaństwo nie miały wpływu żadne czynniki świeckie, sfera profanum zostaje wyłączona.

Warto zauważyć, że Ph.E. Steele popada w błędy, których popełnianie tak ochoczo przypisuje innym historykom. Głównym z nich jest anachronizm. Jak sam wielokrotnie podkreśla (za Gibbonem), każdy człowiek jest dzieckiem swej epoki. Według niego wszyscy historycy, których wnioski nie zgadzają się z jego własną wizją, zapominają o tym, popadając w ahistoryczność. A równocześnie chyba umyka mu, że Konstantyn, Chlodwig czy Mieszko I mogli zupełnie inaczej niż amerykański amator historyk kilkanaście stuleci później pojmować religijność w ogóle, a chrześcijaństwo w szczególności.

Na czym polega anonsowana przez wydawcę „przełomowość” pracy Ph.E. Stele’a? To proste. Otóż „dokonał (…) po prostu analizy wszystkich obecnych w naszej historiografii politycznych uzasadnień chrztu Mieszka I. I okazało się, że żaden z tych powodów, podawanych przez historyków jako przyczyna przyjęcia chrześcijaństwa, nie wytrzymał krytyki. W ten sposób drogą eliminacji dochodzimy więc do… pustki – nie mamy żadnego sensownego argumentu cywilizacyjno-politycznego. W tym momencie dokonuje (…) rekonstrukcji mentalności człowieka średniowiecza [sic! W tym momencie każdemu mediewiście zawyją syreny alarmowe – PT], władcy tamtego miejsca i tamtego czasu, i dochodzi (…) do wniosku, że najbardziej prawdopodobnym i całkowicie wiarygodnym wytłumaczeniem chrztu Mieszka I było jego nawrócenie religijne”. Zatem według tego Sherlocka Holmesa polsko-amerykańskiej historiografii, jeśli odrzuci się wszystkie wnioski, do jakich doszli polscy historycy, wówczas to, co pozostanie, musi być prawdą. Elementarne.

Jednym z zasadniczych problemów z omawianą pracą jest jednak to, że części kwestionowanych hipotez Steele nie zrozumiał, a przynajmniej przedstawił je w wykoślawiony sposób. I nie wiem, co gorsze: niezrozumienie czy celowe zniekształcenie. Biorąc pod uwagę całkowity brak u autora naukowego obiektywizmu oraz uporczywe dobieranie argumentacji pod z góry przyjętą tezę, nie zdziwiłbym się, gdyby w grę wchodziło to drugie. O rażących brakach w bibliografii przedmiotu w tej sytuacji nie warto już nawet wspominać. Dość powiedzieć, że dla Steele’a jednakową wartość naukową mają prace J. Strzelczyka, S. Trawkowskiego i D.A. Sikorskiego, jaki i beletrystyka P. Jasienicy czy L. Stommy.

Według PhE. Steele’a generalnie polska historiografia, z nielicznymi wyjątkami, wykazuje „materialistyczne skrzywienie” (zabrakło tu jedynie epitetu „neomarksizm”, ale tylko dlatego, ze w czasie, kiedy Steele pisał swoją rozprawkę, pojęcie to jeszcze nie weszło w modę), jest zapóźniona o dziesięciolecia w stosunku do historiografii zachodniej (to oczywiście wina komunizmu i PRL) i nadal nie może wyzwolić się z pułapki „paradygmatu Burckhardtowskiego”.

Nazywanie tego eseju książką jest nadużyciem. Tomik liczy ogółem 151 stron, z czego strony 21-57 to rozmowa Ph.E. Steele’a z Grzegorzem Górnym, strony 115-151 to aneks z biogramami postaci występujących w tekście, zaś zasadnicza część rozprawki, rozdzielona na dwa quasi-rozdziały, to raptem niewiele ponad 50 stroniczek niedużego formatu (59-113). Wbrew temu, co możemy przeczytać w opisie od wydawcy, w żadnej mierze nie są to stronice przełomowe w polskiej nauce, nie prezentują żadnego nowego, a tym bardziej naukowego spojrzenia i nie ma mowy o jakiejkolwiek szerszej akceptacji tej dewocyjnej publicystyki przez polskich mediewistów. Daję mocne 1 na 10.

http://ohistorii.blogspot.com/

Publicystyka niskich lotów udająca opracowanie naukowe. Nie dziwię się, że tekścik ten najpierw wydała Fronda, jednak drugie wydanie w Wydawnictwo Avalon już nieco dziwi. Przedstawiona przez Philipa Earla Steele’a argumentacja jest bardzo jednostronna, dobrana pod tezę: jedyną przyczyną sprawczą Mieszkowej decyzji o przyjęciu chrztu było natchnienie Ducha Świętego i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pisząc na temat tej książki mam poczucie, że w jakimś sensie popadam w konflikt interesów, niemniej zdecydowałem się wypowiedzieć kilka zdań na jej temat, ponieważ, jak sądzę, mam niejakie kompetencje w zakresie omawianej w niej problematyki.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy już od pierwszych akapitów tekstu, to fakt, że niestety – mówiąc eufemistycznie – wiele do życzenia pozostawia korekta tekstu. Do tego jednak Infort zdążył już czytelników przyzwyczaić.

Mamy zatem papieża Kalikstusa III i „sojusz francusko-milański”. Francuski dyplomata i pamiętnikarz z czasów Ludwika XI i Karola VIII nazywał się Philippe de Commines (Commynes), a nie Comnmines. Dużym nieporozumieniem, dającym niezamierzony efekt komiczny, jest termin „polityka ‘błyskotliwej izolacji’” – niewątpliwie jest to źle przetłumaczone odniesienie do brytyjskiej polityki zagranicznej określanej jako „splendid isolation”. Na określenie stulecia, w którym rozgrywają się opisywane wypadki, w zasadzie dowolnie używa się rzymskich cyfr XIV, XV i XVI. A to tylko część przykładów tego rodzaju pochodzących z samego Wstępu.

W całej książce takich pomyłek, błędów gramatycznych (zdania z niezgodnością liczb, czasów, przypadków i rodzajów, brak deklinacji imion i nazwisk – choć akurat imię Melchiorre według W. Biernackiego w celowniku ma formę „Melchiorze”: „gdy ktoś zaproponował Melchiorze Trevisanowi ucieczkę (…), s. 198), literówek, braku ujednolicenia zapisu nazwisk, niechlujnej korekty oraz zwykłego bałaganiarstwa jest bez liku i nie ma sensu wymieniać ich wszystkich. Nie wiem jak innych czytelników, ale mnie to niestety bardzo rozprasza, łapię się bowiem na tym, że zamiast śledzić tok narracji, szukam kolejnego babola.

Czytaj całość: http://ohistorii.blogspot.com/2023/06/z-mazarczuk-pierwsza-wojna-woska-z-lat.html

Pisząc na temat tej książki mam poczucie, że w jakimś sensie popadam w konflikt interesów, niemniej zdecydowałem się wypowiedzieć kilka zdań na jej temat, ponieważ, jak sądzę, mam niejakie kompetencje w zakresie omawianej w niej problematyki.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy już od pierwszych akapitów tekstu, to fakt, że niestety – mówiąc eufemistycznie – wiele do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety jest to wyjątkowa grafomania.

Niestety jest to wyjątkowa grafomania.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to zarys historii historiografii od czasów najdawniejszych. Nie ma w tej książce niczego nowego ani odkrywczego i nie jest dla mnie do końca jasne, do kogo jest ona adresowana. Od biedy mogłaby stanowić podręcznik dla studentów, którym pomogłaby usystematyzować zagadnienia dziejopisarstwa, gdyby nie fakt, że pełna jest błędów zarówno merytorycznych, jak i takich wynikających z wyjątkowo niestarannej korekty. Słabe 4/10.

Jest to zarys historii historiografii od czasów najdawniejszych. Nie ma w tej książce niczego nowego ani odkrywczego i nie jest dla mnie do końca jasne, do kogo jest ona adresowana. Od biedy mogłaby stanowić podręcznik dla studentów, którym pomogłaby usystematyzować zagadnienia dziejopisarstwa, gdyby nie fakt, że pełna jest błędów zarówno merytorycznych, jak i takich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szmira całkowicie płaska i zupełnie niewiarygodna. Mam wrażenie, że nawet najmniej doświadczony krawężnik w zapadłej wioski wie więcej o prowadzeniu śledztwa niż pojawiająca się tu "doświadczona" agentka FBI. Cała intryga rozwija się wyłącznie na podstawie tego, co wydaje się młodej analityczce Biura, nie mającej zupełnie doświadczenia w pracy śledczej. Nie ma mowy o zbieraniu dowodów materialnych, DNA, odcisków palców, ba, agenci nawet nie wpadli na pomysł, żeby pokazać zdjęcie głównego podejrzanego głównemu świadkowi! Tandeta poniżej poziomu nawet czytadła na jeden raz.

Szmira całkowicie płaska i zupełnie niewiarygodna. Mam wrażenie, że nawet najmniej doświadczony krawężnik w zapadłej wioski wie więcej o prowadzeniu śledztwa niż pojawiająca się tu "doświadczona" agentka FBI. Cała intryga rozwija się wyłącznie na podstawie tego, co wydaje się młodej analityczce Biura, nie mającej zupełnie doświadczenia w pracy śledczej. Nie ma mowy o...

więcej Pokaż mimo to