-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2013/11/przygody-tappiego-z-szepczacego-lasu.html
Co wyobrazisz sobie gdy zapytam Cię kim jest wiking? Wyobraziłeś sobie teraz pewnie wielkiego mężczyznę z długą brodą, kudłatymi włosami, z okrągłą tarczą i toporem w ręce. Zapewne wyrusza on swoim statkiem wraz z całą drużyną na podróże by tam grabić, palić, rabować i gwałcić, a z czaszek pokonanych pić piwo. Mam racje? Tak właśnie wyobrażasz sobie wikinga?
A jak bym Wam powiedział, że wiking może być przyjazny, dobry i uczciwy? Nie wierzycie mi? Serdecznie zapraszam Was do lektury tej książki, gdzie to właśnie dobry wiking jest głównym bohaterem. A kto to taki? Tappi, bo tak główny bohater się nazywa, to wiking mieszkający w Szepczącym Lesie. Wielki jest on tak, że gdy idzie przez las, drzewa odchylają swoje korony by nie zahaczył o nie. Ma on też, jak na takiego bohatera przystało, długą brodę i ogromne brzuszysko. A elementem charakterystycznym - co u innych wikingów za często się nie zdarza - jest wielki i szczery uśmiech Tappiego który mało kiedy schodzi mu z buzi. Pamiętaj, że to wiking, więc i zły być potrafi, ale zdarza się to nad wyraz rzadko.
Kto jest odpowiedzialny za stworzenie książki z przygodami dobrego wikinga? Nikt inny, tylko dobrze znany czytelnikom bloga Marcin Mortka. Szok? Marcin na pewno większości z Was kojarzy się z pirackimi przygodami z "Karaibskiej Krucjaty" lub trylogią o krucjacie Gastona de Baideaux. Marcin czytając swojemu synowi książki dla dzieci stwierdził, że są one zbyt złożone i za trudne dla samodzielnego czytania przez 5-8 latka. Postanowił więc sam napisać taką. Tak właśnie dla syna powstał pierwszy tom przygód, Tappiego, który obecnie robi furorę wśród młodych czytelników. A ja jeszcze nie spotkałem dziecka, które po przeczytaniu tej książki było by zawiedzione, a powiem nawet, że nie spotkałem dorosłego, który by się tą książką zawiódł.
Największym przyjacielem Tappiego jest renifer Chichotek, mały i drobny, wątpiący w samego siebie zwierzak. Na samym początku jest nieżyczliwy dla wikinga i robi mu złe psikusy, co wywołuje u Tappiego smutek, (bo on prawie nigdy się nie złości), ale gdy okazuje się, że Tappi jest dobry, zostają przyjaciółmi na całe życie. A jak zostać przyjacielem Tappiego? To proste, „wystarczy uśmiechnąć się i pomachać ręką”. A i bym zapomniał, jest jeszcze jedno: Tappi uwielbia słodycze więc może i z Tobą się podzieli, ale nie jedz ich za dużo, bo urośnie Ci takie brzuszysko jak mu.
W „Przygodach Tappiego z Szepczącego Lasu” strasznie mi się podoba nieustanny dialog autora z młodym czytelnikiem. I chociaż narrator jest przewodnikiem po tej magicznej krainie, nie chce on być jedynym w edukacji dziecka, pomaga on zabłysnąć mamie lub tacie w znajomości ciekawostek (miedzy innymi kim jest wiking). Świetne jest też to, że autor stawia na dociekliwość dzieci, które uwielbiają zadawać pytania. Na plus można zaliczyć to, że Marcin pisząc książkę, wtrąca uwagi dotyczące zachowania bohaterów i tłumaczy, czemu tak nie wolno, a jak powinien się zachowywać dobry chłopiec czy dziewczynka.
Całości dopełniają ciepłe, (chociaż czaro-białe) ilustracje Marty Kurczewskiej. Jedynym kolorowym obrazkiem w książce jest ten na okładce, gdzie widzimy, że Tappi ma tyle palców, co my, a nie jak w innych kreskówkach po 3 lub 4 (czyżby kciuk w bajkach nie był potrzebny?). Trzeba zaznaczyć, że nawet obrazki przedstawiające złe postacie są narysowane ciepło i przyjemnie, więc nie trzeba się bać, że dzieci będą potem miały koszmary nocne. Moim ulubionym rysunkiem jest ten z wodnikami niosącymi młot. Obrazek ten wywołał u mnie salwy śmiechu i chętnie powiesiłbym go na ścianie w moim pokoju.
Czytając Tappiego aż żałuję, że gdy byłem młody, tak mało sięgałem po książki i tak mało bajek wtedy poznałem. Po przeczytaniu tej książki wiem, że od teraz będzie ona prezentem dla każdego mojego młodego przyjaciela, a jak sam kiedyś dorobię się potomka, będzie to pozycja obowiązkowa w jego biblioteczce. I teraz uczciwie polecam ją każdemu z Was, jeśli masz dziecko w wieku 5+ ta książka na pewno mu się spodoba, ale nie tylko mu. Założę się, że i Ty, dorosły czytelnik, będziesz się przy niej świetnie bawić!!
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2013/11/przygody-tappiego-z-szepczacego-lasu.html
Co wyobrazisz sobie gdy zapytam Cię kim jest wiking? Wyobraziłeś sobie teraz pewnie wielkiego mężczyznę z długą brodą, kudłatymi włosami, z okrągłą tarczą i toporem w ręce. Zapewne wyrusza on swoim statkiem wraz z całą...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2013/11/podroze-tappiego-po-szumiacych-morzach.html
Któż z nas nigdy nie marzył o podróżowaniu? Ilu z nas od zawsze chciało wyjechać w jakąś podróż, nieważne czy daleką czy bliską, długą czy krótką, ważne, że w podróż w poszukiwaniu przygody. Bohater tej książki nie jest inny i od zawsze chciał podróżować. Marcin Mortka wspomina o tym już w „Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu”, (czyli poprzedniej książce) gdzie wiking Tappi rozmyśla siedząc na plaży o tym by w końcu spełnić swoje wielkie marzenie. Chcę powędrować na nieznane wody. Może to i dobry wiking, ale zawsze wiking, a oni mają to w swej naturze.
Widzisz teraz przed swoimi oczami Wikinga? Rozumiem, że ukazał Ci się obraz wielkiego mężczyzny z okrzykiem na ustach, z wielką brodą i wściekłym wyrazem twarzy. Po prostu taki, jakiego znamy między innymi z takich filmów jak „Stara Baśń” lub „13 wojownik”.
O tym wszystkim zapomnij, gdyż nasz wiking jest inny. Tappi jest dobry i przyjazny, i chociaż jest wielki jak pozostali, to nie wykorzystuje tego by pokazać kto tu rządzi, a raczej wykorzystuje to by pomagać innym. Ma on wielkie brzuszysko, które często burczy gdy jest głodny; i długą brodę, gdzie często można znaleźć kawałki jedzenia albo suche liście, a czasem i jakieś zwierzątko tam zamieszka. Wiking uwielbia też dzieci i każdy może zostać jego przyjacielem. W pierwszej z książeczek o przygodach wikinga możemy zobaczyć, jak dzielny jest nasz bohater i jak pomaga przyjaciołom z Szepczącego Lasu, tam też poznajemy renifera Chichotka – najlepszego przyjaciela Tappiego.
W końcu nastała wyczekiwana przez wszystkich wiosna i można było zrealizować swoje marzenia. W ich realizacji pomagają Tappiemu jego przyjaciele - kowal Sigurd i myśliwy Haste. Nie tylko ludzie są znajomymi naszego bohatera, pomagają mu także zwierzęta - niedźwiedź Brzuchacz i bóbr Chrobotek. Wszyscy razem budują łódź, którą Tappi wraz z Chichotkiem mają wyruszyć w podróż po Szumiących Morzach. To nie jest taka zwyczajna łódź, jest w niej coś magicznego… Na tych morzach czeka dużo przygód na naszych bohaterów, wesołych, strasznych, a przede wszystkim takich, dzięki którym młody czytelnik wyniesie naukę jak postępować.
Podczas podróży bohaterowie poznają nie tylko nowych przyjaciół, lecz także i wrogów. Już na samym początku Tappi i Chichotek muszą pomóc olbrzymowi Głazkowi. W czym? Tego Wam nie powiem. Zdradzę, że idzie w odwiedziny pary młodej z poprzedniej książeczki.
I znowu mamy tu bohaterów ciekawych i kolorowych, każde spotkanie z nimi uczy czegoś młodego czytelnika i pomaga mu odnaleźć się w różnych sytuacjach. Gdy przyjaciele spotykają złego czarodzieja Torbula i olbrzymiego smoka Naburmulaka, robi się groźnie. Torbul to pierwsza zła postać w książce. Gdy Tappi dociera na wyspę, wróg wysyła swoją bandę by pojmali wikinga. Tam też poznajemy nowego mieszkańca Lasu, Burczka małego sympatycznego trolla. Tappi nie tylko musi poradzić sobie ze swoimi problemami. Ma tak dobre serce, że gdy tylko jego przyjaciel Paplak wpada w problemy, od razu decyduje się mu pomóc. Co z tego wyniknie? Zobaczycie gdy przeczytacie książkę.
Co do samej książki - znowu mamy tu tylko i wyłącznie czarno-białe obrazki narysowane przez Martynę Kurczewską. Rysunki po raz kolejny są ciepłe i przyjemne dla oka. Uważam, że każda z postaci przypadnie do gustu młodemu czytelnikowi i pomoże mu wyobrazić sobie wszystkich bohaterów. Prywatnie dodam, że tym razem moim ulubionym jest ten, na którym Tappi udaje kurę. Tak jak w poprzedniej książce okładka jest jedyną kolorową częścią książki.
Książkę polecam nie tylko każdemu młodemu czytelnikowi, ale i temu starszemu, gdyż będzie się przy niej bawił tak samo dobrze. A zobaczyć uśmiech na twarzach swoich kolegów ze studiów oraz wykładowców po tym jak pokazujesz co obecnie czytasz – bezcenne. Więc jeśli Ci się podobały pierwsze przygody Tappiego, ta książka jest kolejną obowiązkową pozycją w bibliotece młodego człowieka.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2013/11/podroze-tappiego-po-szumiacych-morzach.html
Któż z nas nigdy nie marzył o podróżowaniu? Ilu z nas od zawsze chciało wyjechać w jakąś podróż, nieważne czy daleką czy bliską, długą czy krótką, ważne, że w podróż w poszukiwaniu przygody. Bohater tej książki nie jest...
Komiks ten został wydany nakładem powstałego w 2006 roku Studia JG, wydającego popularne wśród fanów skośnookich bohaterów i mangi magazynu „Otaku”. W czerwcu 2007 roku Studio JG rozpoczęło również wydawanie komiksów. Jeden z owoców tego działania dziś zostanie Wam bliżej przedstawiony przez moją skromną osobę. W tym miejscu zaznaczam, że nigdy nie pisałem recenzji, a niniejsza jest jedynie eksperymentalnym, gościnnym wystąpieniem na blogu Mariusza.
Zacznijmy od spraw czysto technicznych: jak wygląda komiks? Czy pachnie ładnie? Czy warto wydać 29,99 zł (lub jak to było w moim przypadku – zjeść ośmiornicę aby go otrzymać od Siostry) na ten kolorowy tomik o przygodach człowieka i psa?
Komiks wydany jest w miękkiej, lecz niezwykle lśniącej i sztywnej oprawie. Gdy trzymamy go w dłoniach czuć jego wagę i przy sprzyjających okolicznościach można użyć go jako broni obuchowej, zadającej przeciętne obrażenia. Dzieje się to za sprawą naprawdę grubego papieru, na którym jest wydany i solidnego klejenia łączącego strony i okładkę w zgrabną całość. Komis ze względu na swoją konstrukcję ma tendencję do zamykania się i pachnie bardzo chemicznie. Wynika to jednak z faktu iż wydawca nie oszczędzał ani na papierze ani farbie! Rysunki i czcionki są ostre, kolory żywe i różnorodne. Brak jest również przebarwień i wyblakłych miejsc. Ma to szczególnie duże znaczenie w przypadku komiksów, których walory wizualne są równie istotne jak stojąca za nimi treść. W szkolnej skali ocen komiks ten otrzymuje zasłużoną szóstkę.
Okładka komiksu Adventure Time przedstawia nam znanych z serialu animowanego o tym samym tytule bohaterów – Finn i Jake przybijają żółwia, Lodowy Król pogrążony jest w nieustającej frustracji, Marcelina gra na gitarze, a Grudkowa próbuje wbić się na pierwszy plan. Miłośnicy serialu poczują się tu jak u siebie! Z drugiej strony już sama okładka w pewien sposób weryfikuje odbiorców tego tomu – jest on adresowany (moim zdaniem) głównie do osób znających już dobrze serię, założenia, którymi się kieruje i złożoność relacji postaci. Historia powstania głównego antagonisty jest równie istotna co emocje łączące postaci pierwszo- i drugoplanowe. Bez tej wiedzy komiks naprawdę wiele traci ze swojego uroku, a nieprzygotowany na przyjęcie dużej dawki absurdalnego humoru umysł może jej nie wytrzymać. Jeśli jednak wiesz kim jest Lisz (występujący w komisie jako Król Zły), znasz możliwości Marceliny i jej przyjaciółki Księżniczki Balonowej – będziesz bawić się znakomicie.
Po otwarciu komiksu dowiadujemy się...
Do reszty recenzji zapraszam na:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2015/03/pora-na-recenzje.html
Komiks ten został wydany nakładem powstałego w 2006 roku Studia JG, wydającego popularne wśród fanów skośnookich bohaterów i mangi magazynu „Otaku”. W czerwcu 2007 roku Studio JG rozpoczęło również wydawanie komiksów. Jeden z owoców tego działania dziś zostanie Wam bliżej przedstawiony przez moją skromną osobę. W tym miejscu zaznaczam, że nigdy nie pisałem recenzji, a...
więcej mniej Pokaż mimo to
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/11/wiedzmin-na-osiem-sposobow.html
Jednym z najbardziej znanych w Polsce pisarzy fantasy jest bez wątpliwości Andrzej Sapkowski. Stworzone przez niego uniwersum znane z sagi o wiedźminie kojarzą nie tylko wielbiciele gatunku. Ba, nawet moja mama wie, kim jest Geralt. Sapkowski jest również świetnie znany nie tylko na rodzimym podwórku, ale również za naszą wschodnią granicą. A może tam jest nawet jeszcze bardziej popularny?
Opisywana dziś przeze mnie książka jest hołdem złożonym przez pisarzy z Rosji i Ukrainy zarówno dla twórczości Andrzeja Sapkowskiego, jak i jego samego. Mamy tu 8 spojrzeń na świat wymyślony przez tego autora, jednak już na wstępie muszę ostrzec przyszłego czytelnika, że jeśli nie chce znać szczegółów tych wizji, nie powinien czytać wstępu ani drugiej obwoluty! W nich to Paweł Laudański (jeden z redaktorów pozycji) umieścił, moim zdaniem, zbyt wiele informacji o publikowanych tekstach. Mi zabrało to całą przyjemność płynącą z poznawania tych opowiadań osobiście, gdyż siadając do nich już wiedziałem, co w nich będzie, o czym są. Więc jeszcze raz powtarzam: jeśli Ty również nie chcesz, by Ci zbyt wiele zdradzono, nie czytaj wstępu! A już na pewno jego ostatnich części.
Na pierwszy ogień poszła „Ballada o smoku” Leonida Kudriawcewa, w której to głównym bohaterem jest - mój ulubiony ze świata Sapkowskiego - Jaskier. Wyrusza on wraz ze swym towarzyszem, Raido, w podróż, której jednym z celów jest stworzenie tytułowej ballady. Całość świetnie wpisuje się w klimat znany z powieści Sapkowskiego.
W „Jednookim Orfeuszu” Michaiła Uspienskija do Jaskra dołącza kolejny, główny bohater cyklu – Geralt. Obaj ruszają do Novigradu na konkurs bardów, na którym występuje między innymi tytułowy Jednooki Orfeusz, którego postać od początku wydaje się być nieco dziwna… Opowiadanie w dobry sposób pokazuje, jak mogłyby wyglądać przygody wiedźmina, gdyby wyszły spod pióra innego autora.
Moim zdaniem najlepszym opowiadaniem w całej antologii jest „Lutnia, i to wszystko” autorstwa Mari Galiny. Po przeczytaniu aż żałowałem, że tak szybko się skończyło. W mistrzowski sposób ukazano w nim rozterki przyjaciółki (a zarazem rywalki) Jaskra, znanej z opowiadania „Trochę Poświęcenia” - Essi Daven. Opowiadanie jest dodatkowo dowodem na to, jak prawdziwa historia potrafi wyciskać łzy.
Kolejna historia, dla odmiany, spotkała się z moim bardzo negatywnym odbiorem. Uważam, że nie powinna w ogóle znaleźć się w antologii, gdyż w „Wesołym, niewinnym i bez serca” Władimira Arieniewa możemy co prawda znaleźć kilka nazw i profesji, nawiązujących do uniwersum Sapkowskiego, jednak… nic po za tym. Wiedźmin Stefan (kto nazywa wiedźmina Stefan?!) zostaje wynajęty, czy też raczej zmuszony, do wypłynięcia, wraz z nieznaną sobie załogą, w celu zabicia bestii porywającej dzieci. Opowiadanie dodatkowo czerpie garściami z bajki o Piotrusiu Panie pokazując, że połączenie Sapkowskiego z Barrie jest złym pomysłem. Cały tekst jest nie dość, że najgorszy, to jeszcze i najdłuższy w zbiorze.
Wiedźmin przeniesiony do świata w którym zamiast magii najważniejsza jest technika? Pomysł ten wydawał mi się zły i bałem się, że w „Barwach braterstwa” Władimira Wasilewa zabraknie mi tego, co lubię w świecie Sapkowskiego. I tu - powiem szczerze – jestem naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczony! Opowiadanie czyta się szybko, przyjemnie, a pomysł jest świetny. Wiem, że nie będzie moim ostatnim kontaktem z twórczością Wasilewa, bo zainspirowało mnie do poszukania innych przygód Wiedźmina z Wielkiego Kijowa.
Czytając tekst Aleksandra Złotko „Okupant” cały czas zastanawiałem się co on tu robi, jakim cudem znalazł się w antologii nawiązującej do Wiedźmina. Historia opowiada o żołnierzu wojsk sowieckich który przybywa z całym oddziałem do Legnicy. Co to wszystko ma wspólnego z uniwersum Sapkowskiego? Cóż, tylko tyle że w tym opowiadaniu występują postaci „Leśnych” którzy swoim wyglądem odpowiadają Elfom, nic więcej. Tekst widziałbym raczej w innej antologii, na przykład na temat wojny. Fani Wiedźmina mogą się bowiem zawieść.
Uwielbiam poczucie humoru Andrieja Bielanina! W krótkim opowiadanku „Zawsze jesteśmy odpowiedzialni za tych, których…” znajduję więc właśnie to, co lubię najbardziej: absurd. Wiedźmin i Yennefer są małżeństwem i mieszkają na jednym z klasycznych polskich blokowisk. Geralt, jak klasyczny Kowalski czy Nowak, wynosi śmieci, przy okazji jedynie walcząc z potworami. Opowiadanie jest najkrótsze w całym zbiorze, ale broni się wywoływaniem mimowolnego (u)śmiechu. Mam nadzieję, że Bielanin jeszcze kilka takich historyjek napisze.
Cała antologię zamyka „Gra na serio” Sergieja Legieza i - co mogę dodać? – jest to zamknięcie fatalne. Pozwólcie więc, że je przemilczę, a jeśli postanowicie jednak się z nim zapoznać pamiętajcie, ze ostrzegałem.
Podsumowując całość: tak różniących się od siebie nawzajem opowiadań w antologii dawno nie czytałem. Przeważnie opowiadania w takich zbiorach są na podobnym poziomie, którego tu nie ma. Trafiają się tu świetne opowiadania (Bielanin, Galina), przeciętne, które miło się czyta, ale potem się ich nie pamięta (Wasilew, Kudriawcew), oraz takie, przy których czytelnik zastanawia się, jak można było coś tak złego dopuścić do druku (Lagieza).
Jeśli chodzi o stronę wizualną pozycji nie ukrywam, że mi okładka wydaje się odpychająca. Jest bardzo „komputerowa”. Po zajrzeniu do środka również można poczuć smutek, nie obeszło się bowiem bez chochlików drukarskich („muli się” zamiast „myli się”).
Komu poleciłbym tę książkę? Pierwszy raz nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, gdyż… nie wiem. Dla fanów sagi Sapkowskiego, którzy są docelowym odbiorcą antologii, będzie tu za mało Wiedźmina, a czy ktokolwiek po za nimi po nią sięgnie jest wątpliwe. W mojej opinii zbiór daje po prostu dobry pogląd na to, jak Wiedźmina widzą inni autorzy. Jeśli ktoś jest zainteresowany ich wizją, jak najbardziej polecam. W przypadku, w którym celem lektury jest jednak zagłębienie się w świat Sapkowskiego,można się zawieść.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/11/wiedzmin-na-osiem-sposobow.html
Jednym z najbardziej znanych w Polsce pisarzy fantasy jest bez wątpliwości Andrzej Sapkowski. Stworzone przez niego uniwersum znane z sagi o wiedźminie kojarzą nie tylko wielbiciele gatunku. Ba, nawet moja mama wie, kim jest Geralt....
Recenzję jak i inne teksty możecie przeczytać na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/05/chciabym-zamieszkac-w-lichotce.html
Dom odziedziczony w spadku po nieznanym krewnym. Znajduje się za miastem, w ustronnym miejscu, bez wścibskich sąsiadów. Idealne miejsce do zamieszkania. Można tam stworzyć wyśmienitą książkę, która zostanie bestsellerem oraz odpocząć od miasta. W wirze pracy zapomnieć o pewnej kobiecie. Tak na pewno myślał Konrad Romańczuk, główny bohater książki Marty Kisiel, jadąc w zapakowanym po dach Tiko do odziedziczonego po przodku gotyckiego domu.
Konrad po przyjeździe do Lichotki przeżywa szok, jego wymarzony domek, okazuję się gotyckim dziwem architektury z wysoką wieżą. Ale siła wyższa, która ciągle czuwa nad bohaterem, jest okrutna. Do straszydła budowlanego, dokłada jego domowników, a to nie lada plejada osobistości.
Pierwszym domownikiem, jakiego spotyka Romańczuk, a z nim czytelnik, jest Licho, przesłodki anioł stróż z rozumem dziecka, chodzący w za dużych koszulkach oraz bamboszach. Dodatkowo jest maniakiem sprzątania i ma pewną ciekawą alergię. Kolejnym bohaterem jest Krakers, pradawny stwór mieszkający w piwnicy, który zamiast pożerać ludzi robi im śniadania i ma manię na punkcie gotowania.
Co może się stać, jeśli kobieta usiądzie na twoim grobie pośladkami? Odpowiedzią jest następny z lokatorów – Szczęsny. Romantyk samobójca, który maniakalnie przesiaduje w bibliotece i tworzy miłosne poematy oraz rozpacza nad swoim życiem. Jest jeszcze pewien kot, który Konrada uważa za najlepsze legowisko. Nie można zapomnieć również o Kusym – opiekunie domu, który wprowadza Konrada w największe sekrety willi, jak i również pomaga w kontaktach z domownikami. A w stawie obok domu mieszka zgraja utopców, które czasem lubią skorzystać z łazienki.
Lecz jeśli teraz czytelnik uważa, że to już wszytko złe, co może spotkać Konrada to się grubo myli. Siła wyższa nie poddaje się, co i raz rzuca pod nogi bohaterów nowe problemy. Kłopoty te mają różną rangę trudności, jedne udaje im się szybko rozwiązać, inne będą się za nimi ciągnęły miesiącami. Lecz jedno jest pewne, problemy te wywołają salwy śmiechu u czytelnika, przy tej książce aż brzuch ze śmiechu zaczyna boleć.
Co można powiedzieć o samej książce, fabuły w niej nie znajdziecie, lecz to wcale nie wpływa, na jej jakość. Brak fabuły rewanżuje, humor i pomysły autorki na kolejne problemy. Uwielbiam jak Marta bawi się językiem, miedzy innymi kwestie Szczęsnego, jego rozmowy z domownikami, są żywcem wyciągnięte z romantyzmu. Zachwyciła mnie również postać Licha, aż sam chciałbym mieć takiego anioła u boku. Ale najbardziej fascynuje mnie to, co Marta ma w głowie, skąd te wszystkie pomysły się biorą, a są to pomysły na miarę najlepszych mistrzów poczucia humoru. Co do samej siły wyższej, czytając każdy fragment o niej, wyobrażałem sobie autorkę siedzącą przed biurkiem i chichrającą się na samą myśl o tym jak można dołożyć Konradowi.
Z tego, co można przeczytać na jednym z portali, Marta Kisiel planuje napisać drugi tom „Dożywocia”, którego już nie mogę się doczekać, ale równie bardzo jestem ciekaw innych książkowych planów autorki, miedzy innymi: „Zombie Grey” lub „Mickiewicz: Pogromca upiorów”.
A jeśli ktoś z czytelników nie ma możliwości zdobycia „Dożywocia”, sam wiem jakie to trudne, to polecam poszukać książki „Kochali się, że strach” tam znajdziecie opowiadanie o Lichotce oraz jeden z tekstów Konrada Romańczuka.
Recenzję jak i inne teksty możecie przeczytać na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/05/chciabym-zamieszkac-w-lichotce.html
Dom odziedziczony w spadku po nieznanym krewnym. Znajduje się za miastem, w ustronnym miejscu, bez wścibskich sąsiadów. Idealne miejsce do zamieszkania. Można tam stworzyć wyśmienitą książkę, która zostanie bestsellerem oraz...
Inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/cat-shit-one-kroliki-w-wietnamie.html#more
O wojnie w Wietnamie jest wiele artykułów, filmów i książek. Jeśli filmy, to przeważnie są one o tym jak dobrzy i dzielni Amerykanie starają się wyzwolić Wietnam spod okupacji ZSRR. Bardzo dużo książek można znaleźć o samej historii wojny, jej przebiegu i skutkach. Ogromne było moje zdziwienie jak dowiedziałem się o pozycji którą chce dziś przybliżyć. Wszystko za sprawą Gosi, która jako stary „mangomaniak” próbuje zarazić mnie tym gatunkiem.
Nigdy bym się nie spodziewał, że tak poważny temat może być przedstawiony w tak lekki i przystępny sposób. Nie sądziłem, że o tak wielkiej tragedii, jaką jest wojna, da się zrobić komiks i co najważniejsze bardzo dobry. Bo taki właśnie jest „Cat Shit One”.
Autorem tej pozycji jest mało znany mi Motofumi Kobayashi. Jest on japońskim autorem mangi, spod jego ręki ukazało się wiele komiksów o tematyce wojennej między innymi „Dog Shit One”. „Cat Shit One” jest jedynym jego komiksem przetłumaczonym na język Polski. Za przetłumaczenie mangi, jak i za wydanie w naszym kraju, odpowiedzialne jest wydawnictwo Waneko.
Tym, co najbardziej zaskakuje w tym komiksie są postacie, gdyż autor zamiast ludzi w głównych rolach obsadził zwierzęta. Dzięki temu śledzimy losy jednego z amerykańskich oddziałów specjalnych, składającego się z trzech królików, walczących z Wietnamczykami, którzy zostali ukazani jako koty. Dodatkowo Rosjanie zostali przedstawieni, jako niedźwiedzie, a Japończycy jako małpy. Ale i tak najbardziej oberwało się Francuzom, za którymi autor chyba nie przepada - zostali przedstawieni jako świnie.
Jak już wspomniałem, akcja osadzona jest podczas wojny wietnamskiej, trwającej w latach 1957-75. Komiks składa się dziewięciu misji, na które zostają wysłani sami albo z posiłkami trzej żołnierze: Pakki, Parkins i Rats. Króliki już od pierwszych stron zdobyły moją sympatię i z całej siły kibicowałem im w powodzeniu kolejnych misji. Zwierzaki są przedstawione, jako zwyczajni żołnierze i żaden z nich nie ma jakiś nadzwyczajnych umiejętności, a także w komiksie nie ma tej przesady, tak często spotykanej. Przykładowo jeden Amerykanin zabija cały oddział kilkoma nabojami. Tutaj autor skupił się bardziej na realnym podejściu do tematu, jedna kula potrafi zabić, a jeden nie pokona całego dywizjonu. Dodatkowo do mangi został dodany jeden z odcinków „Dog Shit One” dlatego że komiks ten ukazujący się w „Combat Magazin” jest pierwowzorem tego opisywanego dziś. Moim zdaniem jest to bardzo dobry zabieg, gdyż daje możliwość porównania jak wyglądał ramki z ludźmi, a nie zwierzętami.
Manga prawie cała jest czarno-biała, tylko kilka stron zostało przedstawionych w kolorze i powiem szczerze, że jednak w czerni i bieli ma lepszy klimat. Kreska, choć czasem przy większej akcji na stronach bywa lekko chaotyczna, jest bardzo ładna i właśnie taką najbardziej lubię: bardzo dobrze odwzorowane zostały przede wszystkim maszyny i elementy fortyfikacyjne, a także na przykład most – jeden z nich bohaterowie musieli wysadzić w trakcie misji. Również bronie są bardzo dobrze odwzorowane i mamy tu tylko taki arsenał, jaki występował w prawdziwej wojnie.
Co jakiś czas na stronach komiksu dodawane są informacje, które pozwolą czytelnikowi, nie znającemu historii wojny wietnamskiej w przybliżeniu sobie jej. Także czytelnik ma dokładny opis sił uczestniczących w wojnie: dokładne statystyki ilu żołnierzy było wysłanych do Wietnamu oraz jakie były straty podczas wojny. Na sam koniec załączony został mały opis broni używanych przez obydwie strony konfliktu, i graficzne przedstawienie ich. Od kiedy są używane i skąd pochodzą.
Co do samego komiksu - jest świetny. Nie wiem czy gdyby ludzie byli jego bohaterami zwrócił bym na niego uwagę, a dzięki zabiegowi ze zwierzętami sięgnąłem po niego z wielką ciekawością. Wcale się na nim nie zawiodłem, czyta się go bardzo szybko i przyjemnie, lecz niestety po góra dwóch godzinach kończy się przygoda z trzema królikami. Jest to świetny sposób pokazania kompletnemu laikowi jak wyglądało piekło Wietnamu. Nawet jeśli ktoś się tym wcale nie interesuje, to i tak warto się zapoznać z tą pozycją, gdyż mało takich na polskim rynku. Co ciekawe i moim zdaniem warte zaznaczenia jest to że w całym komiksie, a więc na 135 stronach, nie pada ani jedno przekleństwo. I chociaż komiks jest miejscami brutalny, to polecam go każdemu, kto lubi dobrą kreskę i ciekawą historię.
Inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/cat-shit-one-kroliki-w-wietnamie.html#more
O wojnie w Wietnamie jest wiele artykułów, filmów i książek. Jeśli filmy, to przeważnie są one o tym jak dobrzy i dzielni Amerykanie starają się wyzwolić Wietnam spod okupacji ZSRR. Bardzo dużo książek można znaleźć o samej historii...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/szewc-z-lichtenrade.html
Andrzej Pilipiuk sam o sobie mówi że jest wielkim grafomanem. Jednak dla mnie jest jednym z mistrzów opowiadań w Polsce. Ani razu nie trafiło mi się złe opowiadanie spod jego ręki. I zawsze jak wiem że ma wyjść kolejna książka, z jego tekstami, nie mogę się jej doczekać. Tym razem w moje ręce trafił „Szewc z Lichtenrade”. Co w niej ukrył autor, o tym niżej…
Co można powiedzieć o „Wunderwaffe”? Najprościej będzie zastosować jedno z powiedzeń – „odgrzany kotlet nie smakuje już tak samo”. Bo dokładnie tak jest z tą historią. Po raz pierwszy ukazała się w antologii „Strasznie mi się podobasz” i chociaż jest bardzo dobra i przyjemnie się czyta, jednak to nie jest już to samo, co było podczas pierwszego czytania. Nie będę drugi raz się o nim rozpisywał, zapraszam do recenzji „Strasznie mi się podobasz”, tam znajduje się kilka słów o tym opowiadaniu.
W twórczości Andrzeja Pilipiuka mam dwie ulubione postacie. Jedną z nich jest Jakub Wędrowycz, o którym powstał cykl siedmiu książek(do tej pory). Drugim jest doktor Paweł Skórzewski, główna postać „Traktatu o higienie”. Doktor zostaje wezwany do włości Zamoyskich w okolicach Lublina by wszystkimi znanymi sposobami walczyć z wszami, kołtunami itp. Opowiadanie krótkie, ale za to z przesłaniem, że o higienę należy dbać i często się myć, o czym często do tej pory ludzie nie pamiętają.
„Ślady stóp w wykopie” jest o pracy archeologa, którym autor jest z wykształcenia. Historia skupia się na Robercie Stormie, którego czytelnik może pamiętać z opowiadania „Aparatus” z książki o tym samym tytule. Drugi bohater - Tomasz Olszakowski którego czytelnik może pamiętać miedzy innymi z opowiadania „Znalezisko” z książki „Weźmisz czarną kure…”. Tym razem Storm, świeżo upieczony magister, przyjeżdża do Tomasza, jako pomoc przy wykopaliskach. W tekście tym czytelnik ma pokazane jak wygląda praca archeologa, jaki jest jej przebieg i jak ciężko znaleźć coś ciekawego i że nie zawsze wszystko da się wyjaśnić. Ciekawostką jest, że Andrzej Pilipiuk gdy pisał opowiadania o Panu Samochodziku używał pseudonimu Tomasz Olszakowski.
Gdy czytelnik będzie czytał kolejne opowiadanie może się mu po raz drugi w głowie zapalić światło z napisem „powtórka z rozrywki”, gdyż „Parowóz” jest niczym innym jak delikatnie zmienionym opowiadaniem o tym samym tytule z antologii „Epidemie i zarazy” wydanej również przez Fabrykę Słów kilka lat temu. Głównym bohaterem jest dziennikarz jednego z pism pokroju „Faktu” lub „Super Ekspresu” – Masław Malinowski, co trzeba zaznaczyć, dane głównego bohatera poznajemy dopiero w opowiadaniu umieszczonym w tym zbiorze gdyż w „Epidemiach i zarazach” ani razu nie pada imię ani nazwisko. Według mnie opowiadanie umieszczone w „Epidemiach i zarazach” ma więcej w sobie, lecz moja ocena jest taka przez to, że tamtą wersję czytałem pierwszą, tej po przeróbce czegoś brakuje, chociaż została rozbudowane o nowy tekst.
„Ludzie, którzy wiedzą” jest drugim opowiadaniem, w którym głównym bohaterem jest Robert Storm. Tym razem jedzie on do małej miejscowości przy szosie na Tarnów, gdzie ma zająć się prowadzeniem sklepiku dla turystów. Jednak Robert większość czasu skupiał się na poznawaniu okolicy i jej tajemnic. Wraz z pewnym staruszkiem postanawia stworzyć album ze starymi fotografiami okolicy, lecz starszy pan nie mówi mu na początku wszystkiego. Co z tego wyjdzie i co skrywa ta miejscowość sami zobaczycie ja szczerze polecam to opowiadanie bardzo szybko się je czyta i nie da się od niego oderwać.
Kolejny tekst w zbiorze uważam za najlepszy. „W okularach stereoskopu” ma w sobie to, co lubię, przeplatają się tam losy teraźniejszości z przeszłością. Głównym bohaterem jest Piotrek, nastoletni chłopak, który poproszony przez ojca zaczyna zajmować się chorym sąsiadem. Z biegiem czasu ci dwaj poznają się lepiej starszy pan uchyla coraz więcej tajemnic ze swojego życia. Pokazuje mu także swój skarb – stereoskop, który jest motywem przewodnim tej historii. Tekst jest bardzo dobrze napisany. Widać, że cały czas Pilipiuk utrzymuje swoje opowiadania na wysokim poziomie. Tym co najbardziej mi się podoba są dialogi prowadzone miedzy głównymi bohaterami.
W„Sekrecie Wyspy Niedźwiedziej” doktor Skórzewski po raz kolejny wyrusza na ekspedycje badawczą. Tym razem jednak nie będzie walczył z żadną chorobą, a przeprowadzi śledztwo ornitologiczne. Misja zorganizowana przez księcia Aleksandra Michajłowicza ma za zadanie odkryć, jaką tajemnicę skrywają Gęsi Filaretowe i dlaczego nikomu nie udało się do tej pory znaleźć ani jednego żywego okazu. Dodatkowym zadaniem jest sprawdzenie, dlaczego Niemcy interesują się tytułową wyspą niedźwiedzi i szukają tych ptaków. Mamy tu kuriozalną aferę ornitologiczno-szpiegowską, za którą bohater wyląduje w carskim więzieniu. Ciekawe opowiadanie i po raz kolejny zostałem zaskoczony zakończeniem.
Na świecie istnieją ludzie zwani zbieraczami, gromadzą wszystko, co możliwe i co wydaje im się, że ma jakąkolwiek wartość. Jednym z nich jest znany z poprzednich opowiadań - Robert Storm. Wystarczy mu tylko jedna tablica i książka z pieczątką by zacząć węszyć skąd pochodzi i do czego służył, a raczej, czym był Instytut Kryptozoologii w Warszawie. „Yeti ciągną na zachód” jest opowiadaniem o próbie rozwikłania tej zagadki. Robert jak zawsze dotrze do samego końca, a to co odkryje przeszło moje największe oczekiwania i wywołało uśmiech.
W „Świątyni” Olszakowski wyrusza na kolejne wykopaliska wraz z magistrem Kawką. Tym razem jednak nie tylko ziemia będzie im przeciwnikiem, ale także i miejscowi biznesmeni w postaci wójta, policjanta i prawnika. Jednak tym razem archeolodzy nie są pozostawieni sami sobie, z ratunkiem przychodzi im pewien stary lapoński szaman. Co lapoński szaman robi w Polsce? I jak można walczyć z nie uczciwymi urzędnikami? Odpowiedzi znajdziecie w tym opowiadaniu. Dodam, że opowiadania z doktorem stają się coraz ciekawsze i już nie mogę się doczekać, co autor wymyśli kolejnym razem.
„Szewc z Lichtenrade” to nie tylko tytułowe opowiadanie, lecz także i zamykające całą książkę. Moim zdaniem jest to najlepszy wybór na zakończenie. Tym razem Robert Storm dostaje kolejne dziwne zlecenie - odnalezienia cennych narzędzi. Zleceniodawcą jest jeden ze starych warszawskich szewców, a odszukać trzeba narzędzia zrabowane podczas okupacji przez szewca-nazistę. Szczerze mówiąc mam żal, że opowiadanie jest tak krótkie, gdyż opis poszukiwań i tego, co dzieje się wtedy przy bohaterze jest na tyle ciekawe, że mogłaby powstać osobna książka o przygodach Roberta Storma.
Chociaż mamy tu dwa opowiadania, które się już wcześniej pojawiły, to są one na tyle dobre że z wielką chęcią sobie je przypomniałem, a tym co ich nie znają uważam że przypadną do gustu. Cała książka nie ma w sobie ani jednego złego tekstu, autor pozwala poznać nam nowych bohaterów (Heinz, Piotrek i Masław), ale także wrócić starym dobrze znanym i lubianym (Skórzewski i Olszakowski), oraz stworzyć nową postać, która jak mi się zdaje od tej pory będzie już długi czas towarzyszyła czytelnikowi książek Pilipiuka (Storm). Osobiście uwielbiam teksty autora i cały czas uważam, że nie ma w jego dorobku złego opowiadania, a jak już pisałem, na pewno nie ma go w tej książce. Polecam ją każdemu, kto poszukuje wytchnienia po dniu pracy lub w szkole, gwarantuję, że będzie to odpoczynek na wysokim poziomie i na pewno nie będzie to czas stracony.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/szewc-z-lichtenrade.html
Andrzej Pilipiuk sam o sobie mówi że jest wielkim grafomanem. Jednak dla mnie jest jednym z mistrzów opowiadań w Polsce. Ani razu nie trafiło mi się złe opowiadanie spod jego ręki. I zawsze jak wiem że ma wyjść kolejna książka, z jego...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/pierwsza-manga-na-blogu-czesc-michael.html
Właśnie pisząc tę recenzję siedzę i patrzę na pewną małą książeczkę, którą chcę Wam opisać i sam się dziwię, że właśnie tę wybrałem do kolejnej recenzji. Malutka nie tylko w sensie ilości stron, bo ich jest tylko 120, ale także i wymiarowo gdyż ma zaledwie 15x10,5 cm, jak widać jest o wiele mniejsza niż standardowe. Ale i tak nie jest to najdziwniejsze, gdyż chodzi mi o gatunek, przed którym wystrzegałem się przez wszystkie lata mojego czytania.
A wszystko przez to, że „Cześć Michael” autorstwa Kobayashi Makoto jest niczym innym jak mangą, których do niedawna unikałem jak ognia, gdyż sądziłem, że nie mają one w sobie nic ciekawego i nie będę bawił się przy nich tak dobrze jak przy zwykłych książkach bez obrazków. Lecz właśnie dzięki temu przyjaznemu kotu z okładki zaczynam przekonywać się do tego rodzaju literatury z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Za wydanie tej książki w Polsce odpowiada Waneko, do którego miałem okazję ostatnio zajrzeć. I sam nie mogłem uwierzyć, że tyle mangi (podobno bardzo dobre tytuły) wyszło spod szyldu tego wydawnictwa, którego siedziba mieści się w małym mieszkanie na jednym z warszawskich osiedli.
Książka na naszym rynku jest już od roku 1999,i była to pierwsza pozycja tego wydawnictwa, którego nieodłączną część logo stanowi do tej pory główny bohater opisywanej książeczki. Do tej pory ukazało się osiem tomów o przygodach tego kota, plus dziewiąty na życzenie czytelników, którzy byli ciekawi jakie opowiadania zostały uznane za mało ciekawe lub zbyt brutalne by je wydać w Polsce.
Główny bohater od pierwszego momentu, gdy zobaczyłem jak wygląda od razu skojarzył mi się z innym bardzo dobrze znanym w Polsce kotem – Garfieldem. Lecz te koty, jak się potem okazało, łączą tylko dwie cechy - obydwa są rude i leniwe. Poza tym różnią diametralnie gdyż jak wiemy Garfield jest to zwierzę, które w komiksie często pije kawę, czasem rozmawia z Jonem, a przede wszystkim bardziej przypomina człowieka niż klasycznego kota. Z Michaelem sprawa jest inna, gdyż - fakt jest leniwy - lecz zachowuje się jak prawdziwy kot, nie ma zdolności mówienia, a na zachowanie ludzi odpowiada zachowaniami kocimi, jakie znamy z obserwacji tych zwierząt na żywo. Sam Kobayashi Makoto przyznał w jednym z wywiadów, że Michael i Popcia wzorowane są na jego kotach i historie zawarte w 8 książeczkach jest tym, co sam zaobserwował.
Co ważne i co trzeba zaznaczyć, książka, chociaż wygląda jakby była skierowana do najmłodszego czytelnika, wcale taka nie jest. Jest ona raczej przeznaczona dla osoby w wieku nastoletnim i starszych, gdyż jej nieodłączną częścią są brutalne sceny z walki między kocurami oraz seks między kotami, czyli to, co w wykonaniu ludzkim często oznaczone jest czerwonym kółeczkiem i znaczkiem +18.
Jeśli dalej książka Cię nie zaciekawiła, bo uważasz tak jak ja na początku że leniwy kot to nic ciekawego i przeczytać te 120 stron jego przygód okaże się nudą, to zupełnie jak ja mylisz się. A to wszystko przez to, że Michael ciągle popada w jakieś przezabawne kłopoty lub wplątuje się w przygody. Mamy tu przeróżne dziwne sytuacje jak na przykład walka tytułowego bohatera z Kocillą lub to jak spotyka potwora lub muchę. Co również trzeba zaznaczyć, większość historii nie łączy się ze sobą. Michael nie ma tylko jednego opiekuna, a raczej całą ich grupę i czytelnik po pewnym czasie już nie wie, kto będzie zajmował się tym futrzakiem w kolejnym opowiadaniu, bo może to być członek Jakuzy, zwykła para narzeczonych, kociarz lub zwykłe małżeństwo.
Powiem, że nie spodziewałem się, że manga spodoba mi się tak bardzo i wszystkie pozostałe tomy przeczytam w parę godzin jednym tchem. Jej kreska jest bardzo przyjemna i miła dla oka. Wszystko i wszyscy zachowują się naturalnie jak na co dzień. Historie zawarte w tej małej książeczce wywołają śmiech nawet u największego ponuraka, a ci, co posiadają swoje koty zaśmieją się i prawdopodobnie zastanowią się skąd oni to znają. Książkę polecam każdemu, kto szuka chwili relaksu i szybkiej rozrywki, bo ta pozycja na pewno mu to dostarczy. A jeśli dodatkowo jesteś Kociarą lub Kociarzem, to pozycja powinna być obowiązkowa w Twojej bibliotece.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/pierwsza-manga-na-blogu-czesc-michael.html
Właśnie pisząc tę recenzję siedzę i patrzę na pewną małą książeczkę, którą chcę Wam opisać i sam się dziwię, że właśnie tę wybrałem do kolejnej recenzji. Malutka nie tylko w sensie ilości stron, bo ich jest tylko 120, ale...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/01/strasznie-mi-sie-podobasz.html
Książka, którą dziś chcę Wam przybliżyć, została polecona mi jakiś czas temu przez autorkę bloga Zapiski z przypomnianych krain. Od pierwszego momentu zmartwiło mnie, że jest bardzo cienka, ale nic nie zapowiadało tego, co było w niej. Zatem posłuchajcie…
„Wunderwaffe” jest opowiadaniem rozpoczynającym antologię, którego autorem jest dobrze znany z przygód Jakuba Wędrowycza - Andrzej Pilipiuk, ale opowiadanie nie ma w sobie nawet małej dawki Jakubowej. Akcja dzieje się w upadającym podczas wojny Berlinie, Hitler pewien swojej porażki wraz z profesorami odkrywa, że nasz świat ma obok inne równoległe. W bunkrze pod Berlinem zaczyna się historia Heinza, Niemca wybrany by przenieść się w inny wymiar, w którym cywilizacja jest lepiej rozwinięta. Wszystko idzie świetnie do momentu, gdy okazuje się gdzie żołnierz dociera. W tym wymiarze Hitler jest biednym malarzem mieszkającym wraz z Hermannem Goeringiem w małym pokoiku u Żyda, a doktor Mengele jest dilerem. Moim zdaniem opowiadanie, jak każde Pilipiuka, świetne tylko szkoda, że takie krótkie.
Kolejna historia odbiega kompletnie od tego, czego spodziewałem się po autorze. „Wędrowiec” autorstwa Dariusza Domagalskiego dzieje się na jednym z księżyców Saturna – Tytanie. W opowiadaniu występują tylko trzej bohaterowie - pracownicy stacji kosmicznej, która została utworzona by stworzyć możliwość życia na tym księżycu, gdyż posiadał on atmosferę o ciśnieniu bliskiemu ziemskiej oraz znaczną ilość azotu i lodu. Opowiadanie czyta się szybko i przyjemnie, lecz nie wciąga ono tak mocno jak poprzednie.
„Strasznie mi się podobasz” jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Magdaleny Kozak i już wiem, że nie ostatnim. Co można powiedzieć o tym opowiadaniu? Od samego początku wbija w fotel i nie daje odejść na chwilę od lektury, historię połyka się jednym tchem. Wszystko dzieje się w Afganistanie, gdzie bohaterka jest na misji jako lekarz wojskowy. Czytelnik ma bardzo realny i dokładny opis, dzieki temu, że Magdalena Kozak jest z zawodu lekarzem i brała udział w VII zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego. Osobiście po spotkaniu z autorką na PolConie uważam, że wiele z tego, co opisane zostało tu, było jej prawdziwymi przygodami. Najbardziej w całej historii podobały mi się postacie – stworzone realistycznie i barwnie.
Opowiadanie Marcina Mortki „Impostorzy” jest dla mnie największym zaskoczeniem tej książki. Akcja dzieje się, jak można przypuszczać gdzieś w jednej z krain Śródziemia, gdyż we wsi Rozbeble mieszkają hobbici. Czytelnik ma w opowiadaniu to, z czym może się spotkać, na co dzień - różnice w stylu życia miedzy pokoleniami. Dorośli hobbici wolą spokojnie egzystować, liczy się dla nich tylko by w ich życiu panował spokój i harmonia, a wszystko było tak jak zawsze leniwie, za to młodzi, a dokładnie kilku z nich, którym przewodzi Lotar (główna postać opowiadania) pragną prawdziwej przygody i we wszystkim, co nowe w wiosce widzą jakiś wart ujawnienia podstęp. Gdy do wioski docierają ludzie dla młodych hobbitów rozpoczyna się kolejne śledztwo. Czym to się skończy i czy podejrzenia Lotara i paczki się sprawdzą? Sami się przekonajcie. Ja dodam, że przy opowiadaniu świetnie się bawiłem. Polecam je nie tylko tym którzy są fanami hobbitów, ale i tym którzy nie mieli jeszcze z nimi styczności.
Rafał Dębski w swojej „Konstelacji Ananke” daje czytelnikowi możliwość przenieść się do średniowiecznej Polski, a mianowicie do Lublina. Głównym bohaterem jest jeden z absolwentów Akademii Katowskiej – kat Jakub. Tym razem role się odwróciły i bohatera poznajemy w momencie, gdy leży na jednym ze stołów katowskich. Kat jednak nie traci zimnej krwi w tej sytuacji i prowadzi poważną rozmowę z jednym z Sędziów. Tym co najbardziej mi się podobało jest zamiana roli kata na ofiarę.
Historia, którą wymyślił Adam Przechrzta, jest moim zdaniem najdziwniejsza ze wszystkich tu zamieszczonych. „Miasto cieni i luster” jest opowieścią o jednej z misji, której podejmuje się Dracu. Powiem uczciwie, nie za bardzo rozumiem, o co chodziło autorowi w tym opowiadaniu, więc pozwolę sobie go nie oceniać, a zostawić to Wam.
„Strasznie mi się podobasz” jest antologią z opowiadaniami sześciu polskich fantastów. To sześć opowiadań kompletnie różnych od siebie. Wszystkie są niestety bardzo krótkie, przez co czytelnik może odczuć mały niedosyt, gdyż z tymi opowiadaniami jest jak z jedzeniem w drogich restauracjach: małe porcje, ale za to mistrzowsko podane. Sam dodam, że największy niedosyt mam po Wunderwaffe chcę więcej i mam nadzieję, że to nie ostatnie opowiadanie Andrzeja Pilipiuka z tego świata. Również historia Magdaleny Kozak sprawiła, że czym prędzej sięgnę po jej książki.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/01/strasznie-mi-sie-podobasz.html
Książka, którą dziś chcę Wam przybliżyć, została polecona mi jakiś czas temu przez autorkę bloga Zapiski z przypomnianych krain. Od pierwszego momentu zmartwiło mnie, że jest bardzo cienka, ale nic nie zapowiadało tego, co było w...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2013/11/czas-na-mroki.html
Są książki, które przeczytać w swoim życiu trzeba. Bywają i takie, które sam wybierasz i wiesz, że musisz je skończyć, inaczej nie darujesz sobie tego. Są i takie, których nie tkniesz ręką. W moim przypadku to harlekiny. Ale są też książki, których nigdy byś nie przeczytał, bo po prostu trudno na nie trafić, albo niczym nas nie zachęcają. Z tą książką było by podobnie. Pewnie bym oglądał okładkę i tylko zastanawiał się, co to za dziwny spiczastouchy "na dzień dobry". Właśnie dlatego jakoś mnie nie mogła przekonać. Po prostu nie lubię elfów – wolę krasnoludy. Ale to wszystko było by gdyby nie Małgorzata, która po wielu godzinach dyskusji namówiła mnie do wzięcia się za "Mroki". I wiecie, co? Posłuchajcie…
Autorem książki jest mało znana pisarka pochodząca z Świętochłowic - opisywana przeze mnie książka jest debiutem literackim Katarzyny Szewioła-Nagel, ale chyba nic się nie stanie jeśli zdradzę, że w przygotowaniu są już kolejne dwa tomy. Ta książka to nie pierwsze spotkanie z pisaniem, Kasia zaczynała tworząc opowiadania inspirowane Jackiem Londonem i Karolem Mayem. Osobiście mam nadzieje, że kiedyś te historie też zostaną opublikowane.
Główną postacią historii opisanej przez autorkę jest Leto, wyspecjalizowany skrytobójca. Elf, jak to elf - jest zadumany w sobie, jak każdy zakochany w swoim ciele; i zdaje sobie świetnie sprawę jak działa na kobiety. Ma też niezwykłe tatuaże na ciele, których pochodzenia i co oznaczają mam nadzieje autorka zdradzi w kolejnych częściach. Poglądy elfa, co do swojej osoby i ludzi zmieniają się z nowo poznanymi bohaterami. Spiczastouchego poznajemy, gdy zmuszony przez głód zakrada się do ołtarza postawionemu bogom, którymi są Odkupiciele – oby w kolejnych tomach było więcej informacji, kim są. Tam zaspokaja się pożywieniem, które jest składane na ofiarę. On sobie nic z tego nie robi gdyż jest niewierzący. Leto najedzony po długiej drodze zasypia przy ołtarzu.
W pewnym momencie elf zostaje „przywitany” przez bliski kontakt z butem jednego z wieśniaków. W ten przesympatyczny sposób poznajemy jedną z moich ulubionych postaci książki – Ulfrika. Jest to prosty i szczery chłop, który pracy w polu się nie boi. Mieszka on wraz z swoją żona w domu oddalonym kawałek od wsi – dlaczego? Sami zobaczycie w książce. Ulfrik jest dobrym człowiekiem, przygarnia elfa pod swój dach, ale jest przede wszystkim strasznym marudą i zawsze znajdzie sobie powód do narzekania.
Wielki plus Katarzynie trzeba dać za dialogi miedzy małżeństwem Ulfrika i Meran. Są one napisane świetnie i w wielu momentach wywołują uśmiech na twarzy u czytelnika. Przytyki i dogryzanie sobie w tym małżeństwie osiągnęło perfekcję, lecz jest ono prowadzone tak, by żaden z małżonków nie poczuł się obrażony. Ot, po prostu stare dobre małżeństwo.
Małżonką Ulfrika, jak już wspomniałem, jest Meran. Jest ona uzdrowicielką, a zarazem i trucicielką. Kobieta, choć wykształcona, jest prosta i dobroduszna. Od samego początku prezentuje nam się jako dobra, szczera i miła. Meran, gdy nie leczy mieszkańców wsi, zajmuje się po prostu domem i obejściem.
Ostatnią postacią, o której trzeba wspomnieć, jest Nora. Jest to dwudziestopięcioletnia mieszkanka wsi. Żyje ona wraz z matką i ojcem, którymi jest zmuszona się opiekować z powodu ich słabego zdrowia. Ale Nora nie jest zwykłą wiejską dziewką, to raczej typ chłopczycy. Woli ona ćwiczyć z mieczem w lesie niż szydełkować przy kominku. Lecz jej życie nie może być tak idealne jak nam się wydaje. Wszystko zmienia się, gdy nieznani magowie zabijają jej rodziców. Wtedy wszystko wywraca się o sto osiemdziesiąt stopni, a bohaterce pozostawionej samej sobie pozostaje tylko wziąć się w garść i walczyć z o wiele silniejszym wrogiem. Oczywiście, w tym wszystkim nie jest sama, pomagają jej Ulfrik i Meran, a przede wszystkim Leto. I tu znowu autorka zrobiła kawał dobrej roboty gdyż to, co dzieje się miedzy tą dwójką bohaterów czyta się świetnie i cały czas zastanawia się, co się z tego stworzy.
Mroki mają też długą listę postaci pobocznych. Tworzą one ciekawy klimat książki. Z biegiem czasu odkrywamy ich sekrety i zastanawiamy się jak udało się autorce, że do samego końca nie spodziewaliśmy się tego, co wychodzi. Najciekawszymi postaciami z pobocznych są Iluzjoniści magowie, którzy ukrywają się przed szkołą magii i parają się tą zakazaną jej częścią. Każdy z tych magów jest inny, a ja teraz zastanawiam się skąd autorka czerpała swoje inspiracje na te postaci.
Gdzie karteczka tam ktoś umarł.
Książkę czyta się bardzo przyjemnie, jest to bardzo dobra lektura na czas wolny, po której uznacie, że ani chwila nie została zmarnowana. Plusem kolejnym jest też ilość krwi w tej książce i jej akcja, która ani przez chwilę, nawet na moment nie zwalnia. No i oczywiście liczba trupów, uwierzcie mi jest ich wiele (dowód na zdjęciu obok). A ja osobiście polecam książkę każdemu, który lubi fantastykę, elfy i zagadki.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2013/11/czas-na-mroki.html
Są książki, które przeczytać w swoim życiu trzeba. Bywają i takie, które sam wybierasz i wiesz, że musisz je skończyć, inaczej nie darujesz sobie tego. Są i takie, których nie tkniesz ręką. W moim przypadku to harlekiny. Ale są też książki,...
ie umiem pisać recenzji. Ogólnie pisać tekstów nie potrafię. Jednakże, najnowsza książka Marcina Przybyłka „Orzeł Biały”, jest już bliska mojemu sercu. Zostanie wydana nakładem Domu Wydawniczego Rebis, a jej premiera już 16 sierpnia.
Odrobina historii...
Bardzo często bywa tak, że autor w książce umieszcza postacie inspirowane prawdziwymi ludźmi, najczęściej swoimi przyjaciółmi. Na większą skalę coś takiego zrobił Robert Szmidt w „Szczurach Wrocławia”. Na spotkaniach autorskich czy konwentach widać wiele osób w koszulkach, które z tyłu mają napis ”Jestem postacią literacką, ginę w „Szczurach Wrocławia”.
Dzięki uprzejmości pana Roberta Marcin poszedł krok dalej i napisał książkę, w której bohaterami są prawie sami znajomi i fani. Pan Szmidt nie tylko pozwolił na wykorzystanie pomysłu, lecz także zgodził się zostać jedną z głównych postaci. Pod koniec września ubiegłego roku powstał fanpejdż i grupa, gdzie chętni mogli zgłaszać pomysły i historie dla swoich postaci, warunek był jeden: musieli to zrobić osobiście. Wszystkie pomysły zostały przez Marcina wplecione w historię opisaną w „Orle Białym”, gdzie nie ma już naszego kraju, a jest Twierdza Polska, ostatnia ostoja ludzkości.
„Jestem pisarzem i wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko Tobie”
Czytając książkę po raz pierwszy miałam wrażenie, że moja postać jest bardzo „linkowa”(Linka, czyli Ewelina Wiechucka), że ma moje cechy charakteru...
Do reszty recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/08/po-raz-pierwszy-orze-biay.html
ie umiem pisać recenzji. Ogólnie pisać tekstów nie potrafię. Jednakże, najnowsza książka Marcina Przybyłka „Orzeł Biały”, jest już bliska mojemu sercu. Zostanie wydana nakładem Domu Wydawniczego Rebis, a jej premiera już 16 sierpnia.
więcej Pokaż mimo toOdrobina historii...
Bardzo często bywa tak, że autor w książce umieszcza postacie inspirowane prawdziwymi ludźmi, najczęściej swoimi...