-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
Inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/cat-shit-one-kroliki-w-wietnamie.html#more
O wojnie w Wietnamie jest wiele artykułów, filmów i książek. Jeśli filmy, to przeważnie są one o tym jak dobrzy i dzielni Amerykanie starają się wyzwolić Wietnam spod okupacji ZSRR. Bardzo dużo książek można znaleźć o samej historii wojny, jej przebiegu i skutkach. Ogromne było moje zdziwienie jak dowiedziałem się o pozycji którą chce dziś przybliżyć. Wszystko za sprawą Gosi, która jako stary „mangomaniak” próbuje zarazić mnie tym gatunkiem.
Nigdy bym się nie spodziewał, że tak poważny temat może być przedstawiony w tak lekki i przystępny sposób. Nie sądziłem, że o tak wielkiej tragedii, jaką jest wojna, da się zrobić komiks i co najważniejsze bardzo dobry. Bo taki właśnie jest „Cat Shit One”.
Autorem tej pozycji jest mało znany mi Motofumi Kobayashi. Jest on japońskim autorem mangi, spod jego ręki ukazało się wiele komiksów o tematyce wojennej między innymi „Dog Shit One”. „Cat Shit One” jest jedynym jego komiksem przetłumaczonym na język Polski. Za przetłumaczenie mangi, jak i za wydanie w naszym kraju, odpowiedzialne jest wydawnictwo Waneko.
Tym, co najbardziej zaskakuje w tym komiksie są postacie, gdyż autor zamiast ludzi w głównych rolach obsadził zwierzęta. Dzięki temu śledzimy losy jednego z amerykańskich oddziałów specjalnych, składającego się z trzech królików, walczących z Wietnamczykami, którzy zostali ukazani jako koty. Dodatkowo Rosjanie zostali przedstawieni, jako niedźwiedzie, a Japończycy jako małpy. Ale i tak najbardziej oberwało się Francuzom, za którymi autor chyba nie przepada - zostali przedstawieni jako świnie.
Jak już wspomniałem, akcja osadzona jest podczas wojny wietnamskiej, trwającej w latach 1957-75. Komiks składa się dziewięciu misji, na które zostają wysłani sami albo z posiłkami trzej żołnierze: Pakki, Parkins i Rats. Króliki już od pierwszych stron zdobyły moją sympatię i z całej siły kibicowałem im w powodzeniu kolejnych misji. Zwierzaki są przedstawione, jako zwyczajni żołnierze i żaden z nich nie ma jakiś nadzwyczajnych umiejętności, a także w komiksie nie ma tej przesady, tak często spotykanej. Przykładowo jeden Amerykanin zabija cały oddział kilkoma nabojami. Tutaj autor skupił się bardziej na realnym podejściu do tematu, jedna kula potrafi zabić, a jeden nie pokona całego dywizjonu. Dodatkowo do mangi został dodany jeden z odcinków „Dog Shit One” dlatego że komiks ten ukazujący się w „Combat Magazin” jest pierwowzorem tego opisywanego dziś. Moim zdaniem jest to bardzo dobry zabieg, gdyż daje możliwość porównania jak wyglądał ramki z ludźmi, a nie zwierzętami.
Manga prawie cała jest czarno-biała, tylko kilka stron zostało przedstawionych w kolorze i powiem szczerze, że jednak w czerni i bieli ma lepszy klimat. Kreska, choć czasem przy większej akcji na stronach bywa lekko chaotyczna, jest bardzo ładna i właśnie taką najbardziej lubię: bardzo dobrze odwzorowane zostały przede wszystkim maszyny i elementy fortyfikacyjne, a także na przykład most – jeden z nich bohaterowie musieli wysadzić w trakcie misji. Również bronie są bardzo dobrze odwzorowane i mamy tu tylko taki arsenał, jaki występował w prawdziwej wojnie.
Co jakiś czas na stronach komiksu dodawane są informacje, które pozwolą czytelnikowi, nie znającemu historii wojny wietnamskiej w przybliżeniu sobie jej. Także czytelnik ma dokładny opis sił uczestniczących w wojnie: dokładne statystyki ilu żołnierzy było wysłanych do Wietnamu oraz jakie były straty podczas wojny. Na sam koniec załączony został mały opis broni używanych przez obydwie strony konfliktu, i graficzne przedstawienie ich. Od kiedy są używane i skąd pochodzą.
Co do samego komiksu - jest świetny. Nie wiem czy gdyby ludzie byli jego bohaterami zwrócił bym na niego uwagę, a dzięki zabiegowi ze zwierzętami sięgnąłem po niego z wielką ciekawością. Wcale się na nim nie zawiodłem, czyta się go bardzo szybko i przyjemnie, lecz niestety po góra dwóch godzinach kończy się przygoda z trzema królikami. Jest to świetny sposób pokazania kompletnemu laikowi jak wyglądało piekło Wietnamu. Nawet jeśli ktoś się tym wcale nie interesuje, to i tak warto się zapoznać z tą pozycją, gdyż mało takich na polskim rynku. Co ciekawe i moim zdaniem warte zaznaczenia jest to że w całym komiksie, a więc na 135 stronach, nie pada ani jedno przekleństwo. I chociaż komiks jest miejscami brutalny, to polecam go każdemu, kto lubi dobrą kreskę i ciekawą historię.
Inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/cat-shit-one-kroliki-w-wietnamie.html#more
O wojnie w Wietnamie jest wiele artykułów, filmów i książek. Jeśli filmy, to przeważnie są one o tym jak dobrzy i dzielni Amerykanie starają się wyzwolić Wietnam spod okupacji ZSRR. Bardzo dużo książek można znaleźć o samej historii...
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/pierwsza-manga-na-blogu-czesc-michael.html
Właśnie pisząc tę recenzję siedzę i patrzę na pewną małą książeczkę, którą chcę Wam opisać i sam się dziwię, że właśnie tę wybrałem do kolejnej recenzji. Malutka nie tylko w sensie ilości stron, bo ich jest tylko 120, ale także i wymiarowo gdyż ma zaledwie 15x10,5 cm, jak widać jest o wiele mniejsza niż standardowe. Ale i tak nie jest to najdziwniejsze, gdyż chodzi mi o gatunek, przed którym wystrzegałem się przez wszystkie lata mojego czytania.
A wszystko przez to, że „Cześć Michael” autorstwa Kobayashi Makoto jest niczym innym jak mangą, których do niedawna unikałem jak ognia, gdyż sądziłem, że nie mają one w sobie nic ciekawego i nie będę bawił się przy nich tak dobrze jak przy zwykłych książkach bez obrazków. Lecz właśnie dzięki temu przyjaznemu kotu z okładki zaczynam przekonywać się do tego rodzaju literatury z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Za wydanie tej książki w Polsce odpowiada Waneko, do którego miałem okazję ostatnio zajrzeć. I sam nie mogłem uwierzyć, że tyle mangi (podobno bardzo dobre tytuły) wyszło spod szyldu tego wydawnictwa, którego siedziba mieści się w małym mieszkanie na jednym z warszawskich osiedli.
Książka na naszym rynku jest już od roku 1999,i była to pierwsza pozycja tego wydawnictwa, którego nieodłączną część logo stanowi do tej pory główny bohater opisywanej książeczki. Do tej pory ukazało się osiem tomów o przygodach tego kota, plus dziewiąty na życzenie czytelników, którzy byli ciekawi jakie opowiadania zostały uznane za mało ciekawe lub zbyt brutalne by je wydać w Polsce.
Główny bohater od pierwszego momentu, gdy zobaczyłem jak wygląda od razu skojarzył mi się z innym bardzo dobrze znanym w Polsce kotem – Garfieldem. Lecz te koty, jak się potem okazało, łączą tylko dwie cechy - obydwa są rude i leniwe. Poza tym różnią diametralnie gdyż jak wiemy Garfield jest to zwierzę, które w komiksie często pije kawę, czasem rozmawia z Jonem, a przede wszystkim bardziej przypomina człowieka niż klasycznego kota. Z Michaelem sprawa jest inna, gdyż - fakt jest leniwy - lecz zachowuje się jak prawdziwy kot, nie ma zdolności mówienia, a na zachowanie ludzi odpowiada zachowaniami kocimi, jakie znamy z obserwacji tych zwierząt na żywo. Sam Kobayashi Makoto przyznał w jednym z wywiadów, że Michael i Popcia wzorowane są na jego kotach i historie zawarte w 8 książeczkach jest tym, co sam zaobserwował.
Co ważne i co trzeba zaznaczyć, książka, chociaż wygląda jakby była skierowana do najmłodszego czytelnika, wcale taka nie jest. Jest ona raczej przeznaczona dla osoby w wieku nastoletnim i starszych, gdyż jej nieodłączną częścią są brutalne sceny z walki między kocurami oraz seks między kotami, czyli to, co w wykonaniu ludzkim często oznaczone jest czerwonym kółeczkiem i znaczkiem +18.
Jeśli dalej książka Cię nie zaciekawiła, bo uważasz tak jak ja na początku że leniwy kot to nic ciekawego i przeczytać te 120 stron jego przygód okaże się nudą, to zupełnie jak ja mylisz się. A to wszystko przez to, że Michael ciągle popada w jakieś przezabawne kłopoty lub wplątuje się w przygody. Mamy tu przeróżne dziwne sytuacje jak na przykład walka tytułowego bohatera z Kocillą lub to jak spotyka potwora lub muchę. Co również trzeba zaznaczyć, większość historii nie łączy się ze sobą. Michael nie ma tylko jednego opiekuna, a raczej całą ich grupę i czytelnik po pewnym czasie już nie wie, kto będzie zajmował się tym futrzakiem w kolejnym opowiadaniu, bo może to być członek Jakuzy, zwykła para narzeczonych, kociarz lub zwykłe małżeństwo.
Powiem, że nie spodziewałem się, że manga spodoba mi się tak bardzo i wszystkie pozostałe tomy przeczytam w parę godzin jednym tchem. Jej kreska jest bardzo przyjemna i miła dla oka. Wszystko i wszyscy zachowują się naturalnie jak na co dzień. Historie zawarte w tej małej książeczce wywołają śmiech nawet u największego ponuraka, a ci, co posiadają swoje koty zaśmieją się i prawdopodobnie zastanowią się skąd oni to znają. Książkę polecam każdemu, kto szuka chwili relaksu i szybkiej rozrywki, bo ta pozycja na pewno mu to dostarczy. A jeśli dodatkowo jesteś Kociarą lub Kociarzem, to pozycja powinna być obowiązkowa w Twojej bibliotece.
Recenzje i inne moje teksty znajdziecie również na moim blogu:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2014/02/pierwsza-manga-na-blogu-czesc-michael.html
Właśnie pisząc tę recenzję siedzę i patrzę na pewną małą książeczkę, którą chcę Wam opisać i sam się dziwię, że właśnie tę wybrałem do kolejnej recenzji. Malutka nie tylko w sensie ilości stron, bo ich jest tylko 120, ale...
Moi ulubieni autorzy z biegiem dojrzewania zmieniali się. W dzieciństwie, zaczytywałem się w bajkach Tuwima czy Brzechwy. W późniejszych latach przyszły książki dla nastolatków, gdzie w większości autorów już nawet nie pamiętam. A obecnie twórcy przychodzą i odchodzą, czasem jedną książką potrafią zepsuć moją ogromną sympatię do swojej twórczości. Ale są również twórcy, którzy towarzyszą mi przez lata jak na przykład John Flanagan. Jest też jeden wyjątkowy autor, który towarzyszy mi od najmłodszych lat aż do teraz - Papcio Chmiel.
Ale kim jest ten 93 letni starszy pan? Jerzy Henryk Chmielewski, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko Papcia Chmiela był w młodości Powstańcem walczącym w Powstaniu Warszawskim pod pseudonimem Jupiter. Dodatkowo, przez wiele lat pracował w "Świecie Przygód", który potem został przemieniony na "Świat Młodych", gdzie był rysownikiem i grafikiem. To właśnie tam narodził się Tytus de Zoo. Uczłowieczona małpa, której przygody do tej pory możemy śledzić na ponad 30 księgach. A "Tytus, Romek i A'tomek w bitwie grunwaldzkiej 1410 roku z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani" jest jednym z najnowszych tomów przygód tej trójki tak charakterystycznych harcerzy.
Bohaterami komiksu jest tytułowa trójka przyjaciół - mały i grubiutki A'tomek, szczupły i wysoki Romek i uczłowieczony szympans Tytus de Zoo (który również jest ikoną całej serii komiksów). W tym tomie nasi bohaterowie udają się w podróż w czasie do roku 1410. Wszystko zaczyna się w średniowiecznej Polsce, a Tytus pracuje jako jeden ze stajennych chłopców. Niestety nie została nam ukazana podróż w czasie i wehikuł czasu (może to dlatego by inni nie mogli stworzyć takiej maszyny?).
Gdy chłopcy odnajdują Tytusa uroczyście obwieszczają mu zmianę posady. Teraz już nie będzie
stajennym ale za to musi rozśmieszać samego Władysława Jagiełłę - Króla Polski. Gdy docierają na dwór, de Zoo od razu zaczyna tańczyć i figlować przed królem. Na dworze czuć już atmosferę zbliżającego się konfliktu z krzyżakami. I widać jak Jagiełło przygotowuje się do bitwy, która niedługo rozstrzygnie cały konflikt.
Dzięki swoim umiejętnością i temu z jaką łatwością chłopcy zyskują nowe kontakty, udaje im się zdobyć jedną z ważniejszych misji w ich życiu. Misji, od której będą zależały przyszłe wydarzenia podczas bitwy pod...
A po resztę recenzji zapraszam na bloga:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/06/mapa-pod-grunwaldem.html
Moi ulubieni autorzy z biegiem dojrzewania zmieniali się. W dzieciństwie, zaczytywałem się w bajkach Tuwima czy Brzechwy. W późniejszych latach przyszły książki dla nastolatków, gdzie w większości autorów już nawet nie pamiętam. A obecnie twórcy przychodzą i odchodzą, czasem jedną książką potrafią zepsuć moją ogromną sympatię do swojej twórczości. Ale są również twórcy,...
więcej Pokaż mimo to