Życie po życiu

Okładka książki Życie po życiu
Raymond A. Moody Wydawnictwo: Zysk i S-ka filozofia, etyka
Kategoria:
filozofia, etyka
Tytuł oryginału:
Life After Life
Wydawnictwo:
Zysk i S-ka
Data wydania:
2016-01-01
Data 1. wyd. pol.:
1975-01-01
Język:
polski
ISBN:
9788372989857

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,4 / 10
1322 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
73
72

Na półkach:

Dość dobra, ale tylko w kilku momentach.
Autor pozuje na "neutralnego i bez uprzedzeń", ale już na samym początku przyznaje się do wychowania w rodzinie neoprezbiteriańskiego pastora. I ten protestancki duch straszy przez całą książkę. Bez przerwy odwołuje się do Boga, Biblii, Jezusa. Jakoś mało wspomina o pacjentach-ateistach...

Podobały mi się "świadectwa" pacjentów, ale zostały zbite w jeden zlepek tak, że opowiadanie starszej kobiety, która wyszła z ciała w trakcie operacji, zlewa się z opowiadaniem młodego chłopaka, który rozbił się na drzewie podczas jazdy samochodem i również wyszedł z ciała.

Rozumiem, że autora obowiązuje tajemnica zawodowa, ale nie można było przed każdym akapitem zaznaczyć, że to są różni ludzie? Np. "kobieta, 61 lat: Miałam zawał i wyszłam z ciała". Następny akapit: "mężczyzna, 34 lata: Miałem wypadek z urazem głowy i wyszedłem z ciała". To wprowadziłoby nieco porządku do tych chaotycznych wspomnień - które czyje...

Ponadto, jeżeli autor chce być odebrany poważnie, powinien zachowywać się poważnie i naukowo, to znaczy trzymać się suchych faktów i nie silić się na ich interpretację, oczywiście w duchu neoprezbiteriańskim. "To na pewno był Jezus, bo w którymś fragmencie Nowego Testamentu powiedział: Ja jestem światłem". Kto zatem "przeprowadzał" w zaświaty dusze Izraelitów w poprzednich tysiącleciach? Też Jezus, który jeszcze nie zdążył się narodzić?

Według przedchrześcijańskich filipińskich legend, które nie zostały całkowicie wytępione przez konkwistadorów, przed śmiercią przychodzą do nas duchy zmarłych krewnych i ukochanych, aby nas "przeprowadzić". Te legendy mogą pochodzić od ludzi, którzy wrócili "stamtąd", lub umierali w otoczeniu bliskich, którzy słyszeli, jak umierający przemawiał do swoich dawno nieżyjących rodziców. Jestem w stanie uwierzyć, że każdy z nas ma swojego "sundo", doręczyciela na drugą stronę. Ale niekoniecznie musi to być Jezus!

Słowa Jezusa "Ja jestem światłem" mogą raczej dowodzić tego, że sam Jezus - będąc człowiekiem, śmiertelnikiem - doświadczył wyjścia z ciała. W pewnym momencie życia spędził ponad miesiąc na pustyni, głodując i wystawiając się na niekorzystne warunki atmosferyczne (nocą na pustyni jest zimno!).
Nowy Testament był wielokrotnie przekazywany ustnie, kopiści zaś często woleli fantazję zamiast wierności... Gdyby zaś czterej ewangeliści naprawdę byli autorami przypisywanych im dzieł, musieliby żyć ok. 200 lat, tak bowiem datuje się wiek Ewangelii. Również Apokalipsa przypisywana św. Janowi została napisana jakieś sto lat po czasach, w których żył...
Stąd prawdopodobne słowa Jezusa "Ja byłem po drugiej stronie i widziałem światło" mogły zostać przeinaczone tak, aby brzmiały bardziej wiarygodnie dla nowo utworzonej religii.

Śmierć kliniczna mogła również przydarzyć się Mahometowi. Pierwsza część to podróż na skrzydlatej klaczy, w trakcie której trafił do niebios. Druga część to rozmowa ze świetlistą istotą, którą określił jako archanioła Gabriela. Świetlista istota mówiła Mahometowi, jak ma żyć. Brzmi znajomo?

Najprawdopodobniej, śmierci klinicznej w pewnym momencie doświadczył również Budda. I właśnie to spowodowało jego oświecenie. Oficjalnie, przemiana Buddy zaczęła się po tym, kiedy ujrzał starość, chorobę i śmierć, ale nie jest to prawda. To jedynie zapoczątkowało proces myślenia nad bezsensem próżniaczego życia królewicza, co sprawiło że uciekł z pozłacanej pałacowej klatki.
Przez pewien czas był ascetą, co wiązało się ze skrajnym zaniedbywaniem potrzeb ciała. Głód, pragnienie i sen są potrzebami, których zaniedbanie prowadzi do śmierci.
Być może skrajne wyczerpanie organizmu sprawiło, że Budda otarł się o śmierć, doznając przebudzenia jako nowy i lepszy człowiek, wprowadzający nowe zasady moralne i przestrzegający ich.

Dlatego dziwi mnie, że autor, pozujący na eksperta od śmierci klinicznej, nie potrafił rozpoznać jej u swojego ulubionego proroka, którego postać tak często przywołuje.

Jeden plus za przytoczenie tybetańskiej Księgi Zmarłych oraz dzieł Platona - historia żołnierza brzmi wiarygodnie.

Podobnie jak niektórzy inni czytelnicy, nie zgadzam się z "karą po śmierci" dla samobójców bądź ludzi, którzy zabili człowieka.

Istnieją sytuacje gorsze od śmierci, w których ludzie wolą skrócić sobie cierpienie. Istnieje również bezpośrednie zagrożenie życia, dlatego ludzie zabijają w samoobronie. Domyślam się, że autor zapewne nigdy nie doświadczył żadnego nieszczęścia, skoro ma celność sądzić ludzi, nie będąc na ich miejscu.

Rozumiem, że tysiące samurajów przestrzegających Drogi Shinto, było w błędzie? Zabijali wrogów, aby chronić swojego pana - to obowiązek żołnierza i rycerza. Popełniali seppuku, aby nie wpaść w ręce wroga i uniknąć tortur (numer jeden na liście rzeczy gorszych od śmierci). Kobiety z kasty samurajskiej również zabijały się, aby uniknąć hańby (oprócz tortur groził im również gwałt, czyli kolejna rzecz gorsza od śmierci).
Zresztą nie tylko samuraje przestrzegający Drogi "dopuszczali się" samobójstwa lub zabójstwa. Rycerze i żołnierze istnieli zawsze, i zabijali zawsze. Dziewice, które broniły swojej czci za cenę życia, również istniały w wielu kulturach.

Oprócz hańby, kolejną rzeczą gorszą od nagłej śmierci jest nieuleczalna choroba, powodująca cierpienie fizyczne (np. ból nowotworowy), odbierająca godność (brak kontroli nad własnymi zwieraczami w niektórych schorzeniach neurologicznych), władze umysłowe (Alzheimer). Jeżeli ktoś poznaje diagnozę i wie, jaki koszmar go czeka, ma prawo sam skrócić sobie cierpienie.

Tak samo nikt nie ma prawa osądzać ludzi, którzy zabili się na skutek depresji opornej na leki. Nie twierdzę, że takim ludziom należy proponować eutanazję jako alternatywę leczenia, ale nie wolno tych ludzi karać ani straszyć Piekłem!!! Jeżeli u mordercy stwierdzono chorobę psychiczną, jest on niepoczytalny i nie podlega karze. Ta sama amnestia powinna dotyczyć samobójców działających pod wpływem depresji, która jest przecież chorobą jak każda inna.

W "piekle dla samobójców" znajdowały się też dusze pokutujące za inne "przestępstwa". Jakie? Tego już autor nie raczył napisać.

Autor pomija też inne niewygodne fakty, jak np. podróż do piekła w wykonaniu osób, które nie były zbrodniarzami.
Mam tu na myśli artykuł na temat pewnego amerykańskiego emeryta, byłego oficera marynarki. Doznał on zawału serca i przeszedł operację kardiochirurgiczną. W trakcie tych wydarzeń zaliczył "zły trip" do piekła i z powrotem. Opisywał demony, które w wymyślny sposób torturowały i wykorzystywały seksualnie swoje ludzkie ofiary. Były marynarz nie był jedyną osobą, która miała "złą podróż". Takich osób było więcej, i nie byli to seryjni mordercy, tylko zwykli ludzie z sąsiedztwa, często lubiani przez otoczenie, określani jako łagodni i sympatyczni.

Zgadzam się z tym, że śmierć kliniczna nie musi być sprzecza z ideą reinkarnacji. Świetlista istota pyta, czy byłeś zadowolony ze swego życia, i czy jesteś gotowy pójść dalej. To "dalej" nie musi oznaczać nieba, a kolejne wcielenie. Ponadto w większości odłamów buddyzmu, dusza potrzebuje czasu przed kolejnym wcieleniem, a czas ten zależny jest od wielu czynników, głównie stopnia dojrzałości owej duszy.

Nie zgadzam się jednak z "poznawaniem" poprzednich wcieleń w hipnozie. Sama uczestniczyłam w takim zabiegu, jednak użyteczny jest on jedynie w leczeniu nerwic i lęków (powoduje rozluźnienie i odstresowanie). Ale nic więcej.
Ludzka podświadomość to nie zabawa, zwłaszcza jeżeli nie poznaliśmy jeszcze dokładnie tajników ludzkiego mózgu (to tak, jakby amisz bawił się suszarką w wannie). Doświadczeni psychologowie zajmujący się hipnoterapią ostrzegają, że jeżeli mamy do czynienia z amnezją o charakterze psychologicznym, to używanie hipnozy do wywlekania drastycznych wspomnień może spowodować nawrót traumy u przebudzonego pacjenta, skonfrontowanego z owymi wspomnieniami.

Ponadto... Osoba zahipnotyzowana jest podatna na sugestie hipnotyzera, więc i jej "wspomnienia" mogą być zasugerowane, jak również sam "pacjent" może puścić wodze fantazji, która w hipnozie jest mniej skrępowana. Stąd te "wspomnienia" z "życia przed życiem" są kompletnie niewiarygodne.

Układ nerwowy staje się zdolny do gromadzenia wspomnień dopiero ok. 2 roku życia, więc niepodobieństwem jest posiadać wspomnienia sprzed tego okresu, np. z życia płodowego.

Podobnie jak wspomnienia z poprzedniego życia - wg badań prof. Stevensona są wiarygodne jedynie gdy spełnione są niektóre warunki. Muszą występować: 1) "na trzeźwo", 2) jedynie we wczesnym dzieciństwie, 3) jedynie przez pewien czas (potem zanikają), i
4) tylko wtedy gdy można to potwierdzić ("tak, istniał taki mężczyzna, który zmarł na krótko przed narodzinami chłopca", "tak, istnieją tacy i tacy krewni i znajomi zmarłego oraz inne fakty, które chłopiec podał, a nie miał prawa ich znać").

To, co pisze Szalonooki Moody w innych swoich książkach, jest bełkotem pisanym pod publikę. Natomiast ta pierwsza książka, jako jedyna, nosi przynajmniej jakieś ślady naukowej bezstronności. Szkoda, że tylko ślady.

Dość dobra, ale tylko w kilku momentach.
Autor pozuje na "neutralnego i bez uprzedzeń", ale już na samym początku przyznaje się do wychowania w rodzinie neoprezbiteriańskiego pastora. I ten protestancki duch straszy przez całą książkę. Bez przerwy odwołuje się do Boga, Biblii, Jezusa. Jakoś mało wspomina o pacjentach-ateistach...

Podobały mi się "świadectwa" pacjentów, ale...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    1 934
  • Chcę przeczytać
    733
  • Posiadam
    410
  • Teraz czytam
    36
  • Ulubione
    31
  • Chcę w prezencie
    8
  • Literatura faktu
    6
  • 2021
    5
  • 2020
    5
  • Popularnonaukowe
    5

Cytaty

Więcej
Raymond A. Moody Życie po życiu Zobacz więcej
Raymond A. Moody Życie po życiu Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także