Problemski Hotel
- Kategoria:
- literatura piękna
- Seria:
- z innej perspektywy
- Tytuł oryginału:
- Problemski Hotel
- Wydawnictwo:
- Claroscuro
- Data wydania:
- 2013-07-08
- Data 1. wyd. pol.:
- 2013-07-08
- Liczba stron:
- 152
- Czas czytania
- 2 godz. 32 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788362498147
- Tłumacz:
- Sławomir Paszkiet
- Tagi:
- imigracja imigrant uchodźcy Belgia Beneluks literatura belgijska rasizm ksenofobia tolerancja odmienność
Dmitri Verhulst spędził kilka dni w belgijskim ośrodku dla uchodźców. Pobyt tam stał się dla niego inspiracją do napisania powieści Problemski Hotel, która z zupełnie nowej perspektywy pokazuje problem uchodźstwa.
Narratorem powieści jest etiopski fotograf Bipul Masli. Opisuje on życie w ośrodku i hermetyczną społeczność jego mieszkańców, pochodzących z różnych stron kuli ziemskiej. Ten specyficzny świat rządzi się własnymi prawami. Wśród pozbawionych pieniędzy ludzi kwitnie handel wymienny, którego głównym przedmiotem są papierosy. Płaci się nimi m.in. za usługi seksualne. Uchodźcy prowadzą między sobą dziwaczną rywalizację: który z nich najwięcej wycierpiał i tym samym najbardziej zasługuje na azyl polityczny? Życie tam na pewno nie jest nudne, szczególnie wtedy, gdy w jednym pokoju zakwaterowani zostaną Rosjanin i Czeczen.
Masli jest jedynym, który zdaje się rozumieć, jak nikłe są ich szanse, żeby uzyskać pozwolenie na legalny pobyt w Belgii. Większość mieszkańców ośrodka żyje złudną nadzieją, albo snuje plany ucieczki, na wypadek, gdy ich wniosek zostanie odrzucony.
Nikt nie jest zadowolony z życia w ośrodku, ale realne problemy spychane są na drugi plan. Masli jako postronny oberwator z ironią opisuje codzienną rutynę uchodźców, ich rozczarowania, upokorzenia, nieudane próby integracji ze światem zewnętrznym. Czyni to jednak z dużą dawką poczucia humoru, dzięki której czytelnik zapomina o rozpaczy i prawdziwej goryczy życia bohaterów. Bezskuteczna walka Pakistańczyka Maqsood'a o uznanie go za uchodźcę jest przedstawiona w sposób tak śmieszny, jak i wzruszający. Kiedy ten zdaje sobie sprawę, że jedynym sposobem na uzyskanie azylu jest poślubienie Belgijki, rozpoczyna wędrówkę po dyskotekach i biurach matryminialnych, co skutkuje wieloma przezabawnymi sytuacjami.
Dmitri Verhulst doskonale wczuwa się w sytuację swoich bohaterów, próbujących odnaleźć się w zachodnich realiach. Dla autora postacie uchodźców są lustrem, w którym można się przejrzeć i zobaczyć jak widzą nas „obcy”.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Dom inny niż wszystkie
Po pierwszych linijkach chcę zamknąć książkę. Chcę posunąć się dalej, chcę wrzeszczeć i ciskać nią o podłogę aż się rozleci. Ale jadę kolejką i muszę się opanować, więc jedynie grzecznie ją zamykam. Co za ch…am, myślę sobie, co za bezczelny typ ten Verhulst ?! Co on sobie myśli?! Jak można patrzeć przez obiektyw aparatu na umierające z głodu dziecko i czekać na moment śmierci tylko po to, żeby uwiecznić go na kliszy. Jak w takiej sytuacji można kalkulować, marzyć, żeby tym razem to było TO zdjęcie?!
Takie rzeczy nie mieszczą się w wyfryzowanej co rano główce dobrze ułożonej dziuni. Co prawda, deklaruję co jakiś czas, że brak mi mięsa i krwi w literaturze, ale jak widać na przekraczanie granic i stereotypów nie byłam przygotowana.
Proszę państwa, do sedna. „Problemski hotel” to jest bardzo dobra książka. Żadne tam egzaltowane frazy, żadne tam zapachy w powietrzu, żadne ulotne wrażenia. To niedomyte ciało, bezsilność, smród, brud i bezpośredni, dosadny, i cudownie prześmiewczy język.
Na ogół nie lubię przytaczać treści, ale chyba tym razem warto, bo temat jest raczej niespotykany. Autor bowiem na własnej skórze sprawdził, jak wygląda życie w ośrodku dla uchodźców, po czym bez owijania w bawełnę podzielił się z nami kilkoma historiami, z których to wnioski wysuwają się same. Nie przedstawia w nich siebie jako superbohatera- zbawcę, nie jest też samarytaninem, ani biernym obserwatorem. Nie jest historykiem, politykiem, nie zdaje nam też suchej acz rzeczowej relacji z placu boju. On się wcielił w uchodźcę i nim po prostu jest, a od opowiadanych zdarzeń na zmianę jeży się włos i otwiera paszcza.
Książka wstrząsnęła mną do głębi. Nienawiść do autora przerodziła się w głęboki szacunek. Za bezkompromisowość, dosadność, przejrzystość spojrzenia, inteligencję i poczucie humoru. Za to, że aby zrozumieć tych ludzi i ich sytuację, nie musiałam się naczytać wielostronicowych, szczegółowych opisów z przypisami. Wystarczył dobry dialog i tło malowało się samo. Mam wrażenie, choć tego nie czuło się czytając, że te pozornie niewyważone zdania, niosły spory ciężar prawdy i doświadczeń.
Jeśli chcecie łyżki dziegciu do miodu dotychczasowej literatury, to przeczytajcie koniecznie, bo warto.
Monika Stocka
Książka na półkach
- 127
- 79
- 16
- 3
- 2
- 1
- 1
- 1
- 1
- 1
Opinia
Niedobrze!
Tak pomyślałam, gdy zobaczyłam muchę na tylnej okładce. Bardzo niedobrze, gdy ujrzałam drugą na stronie tytułowej. Bo muchy to zwiastuny padliny, rozkładu i śmierci. A ja już czytałam taką książkę pełną much na okładce i w treści. "Oczyszczenie" Sofi Oksanen, bo o nim myślę, poraziło mnie, ale i zachwyciło. Pamiętając tamto doświadczenie, bałam się czekających mnie emocji, ale i oczekiwałam ich, jak bolesnej, ale koniecznej inicjacji świadomości, by poznać śmietnik ludzkich odpadów wyrzuconych przez poprawnie politycznie społeczeństwo i hipokryzję polityki ich krajów. Poznać drugą stronę demokracji (innych form rządów również), na którą nie ma lekarstwa, nie ma sposobu, bo to jedna z jej cech, o której się nie mówi i stosuje wobec niej środki zastępcze, doraźne.
Ośrodki dla uchodźców.
Już pierwsza scena uderzyła mnie intensywnością ambiwalentnych emocji do tego stopnia, że musiałam przerwać na moment czytanie, bo straciłam ostrość widzenia przez wzbierające łzy. Miałam przed sobą swoiste, prawdopodobne, myślowe uzupełnienie chwili towarzyszącej powstaniu znanej fotografii Kevina Cartera, należącej do topu 10 najsłynniejszych i najbardziej szokujących, której autor popełnił potem samobójstwo. Dopisany tekst, ciąg myśli, wewnętrzny monolog profesjonalisty, fotoreportera, który fotografując umierające z głodu dziecko, objaśniał mi fachowym językiem, jak uwiecznić tę chwilę od strony technicznej, by swoją wizją uderzyła w splot słoneczny każdego patrzącego na nią odbiorcy, przemówiła do największej ilości człowieczych sumień, otworzyła najwięcej ludzkich serc i… portfeli właścicieli mediów, torując drogę nie tylko informacji do ludzkości, ale i drogę na szczyty sławy autorowi. Starał się bardzo mnie przekonać, że to, co robi, jest konieczne. Tyle że główny bohater powieści, Bipul Masli, nie miał wyrzutów sumienia, a autora jednego z najsłynniejszych zdjęć dopadły później. Potem dowiedziałam się, dlaczego Bipul Musli był wolny od emocji i skoncentrowany tylko na czasie, bo chciał dziecko "sfotografować umierające. Nie umarłe, bo to może zrobić przecież każdy".
Ten niezwykle skondensowany w przekazie, pierwszy, zaledwie ośmiostronicowy, rozdzialik, będący sam w sobie perełką literacką, która może funkcjonować, jako tekst szkoleniowy dla studentów dziennikarstwa, ilustrujący meandry etyki zawodu fotoreportera, był wstępem otwierającym klamrę, którą z kolei zamykała tuż po nim druga scena. Rozegrana dziesięć lat wcześniej w 1974 roku, w Złutopii, z udziałem wtedy jeszcze Bipula-chłopca, który w dwunaste urodziny otrzymał pierwszy w swoim życiu aparat fotograficzny, pierwszą szansę zrobienia wyjątkowego zdjęcia własnej siostrze, "w tym ułamku sekundy, kiedy kula trafiła ją w środek głowy" i pierwsze za nie pieniądze. Te dwie uzupełniające się sceny to teraźniejszość i początek życia fotografa prasowego Bipula Masliego, narratora opowieści.
Jednak między nimi istniał czas Bipula-azylanta, opowiedziany w dalszej części książki, który trafił do belgijskiego ośrodka dla imigrantów. Czas, który wykorzystał do wnikliwego przyjrzenia się swoim współmieszkańcom i towarzyszom w niedoli. Takim samym uchodźcom, jak on, z różnych części świata, w których nie dało się normalnie żyć z powodów ekonomicznych, politycznych, społecznych czy wojennych. Ludzi szukających na Starym Kontynencie lepszej lub przynajmniej spokojnej, bezpiecznej egzystencji. Gotowych ryzykować zdrowiem, a nawet życiem, płynąc do niej w kontenerach. Tak jak Asia, której "pochwa została pocięta na strzępy, a ona przypuściła szturm na Fort Europa w nadziei, że podobny los nie spotka jej córeczek, bo wycinanie narządów płciowych to kultura. Niewycinanie narządów płciowych to cywilizacja". A przecież "człowiek jest ssakiem miłującym kulturę". Tak jak małomówny Igor, Ukrainiec, który chciał się zaciągnąć do Legii Cudzoziemskiej, ale ona go odrzuciła. Małoletnia Lidia, która na każdej granicy uiszczała "cło ustami na wysokości rozpiętego rozporka". Maqsood, afgański więzień polityczny o czerwonych oczach, bo w ciemnej celi wielkości windy "rozpyla się tam bez przerwy gaz pieprzowy". I wielu, wielu innych poranionych fizycznie lub psychicznie z Albanii, Kosowa, Czeczenii, Serbii, Korei, Chorwacji czy Somalii, którzy "zdani na łaskę podejrzanych przemytników ludzi. Ukrywali się w szambach, chowali w ciężarówkach przewożących świnie, w zdartych butach przemierzali góry, czołgali się pod drutem kolczastym pod napięciem elektrycznym, aż na końcu tej odysei znaleźli się wreszcie na parkingu przy autostradzie w kraju marzeń", skąd w większości zostają odsyłani z powrotem.
Bipul, uważny obserwator, zrobił każdemu z nich zdjęcie ze słów. A potem jeszcze grupowe ukazujące codzienne życie w Problemskim Hotelu, jak nazwał ośrodek dla uchodźców jeden z jego mieszkańców – Pius, za którego głowę w jego kraju wyznaczono nagrodę. Hotelu, w którym różnorodność kultur, ale i światopoglądów (filozoficznych i religijnych) czy osobowości, stwarzała również problemy jego mieszkańcom. Bipul, uczestnik, ale i stojący z boku obserwator ze zmysłem fotoreportera, wychwytywał migawki niczym sceny z prób w miarę zgodnej koegzystencji lokatorów, używając do tego wszystkiego, co oferuje warsztat literacki. Nie tylko budował fabułę, splatając losy azylantów w hotelu, w teraźniejszości, ale i nawiązywał do ich przeszłości, która przywiodła ich do tu i teraz. Tym samym powodów i przyczyn szukania innego życia. Wprowadził dynamikę wydarzeń poprzez różnorodność dramatyzmu opowieści o ich tragicznych losach, czasami zakończonych informacją prasową o śmierci uchodźców w kontenerach, odczytywanych jak swoiste nekrologii przez pozostałych mieszkańców. Przenosił w różne rejony świata, ukazując nie ich piękno, ale koszmar, którego turyści nie oglądają. I żeby ta opowieść nie przytłoczyła mnie ciężarem negatywnych odczuć, smutkiem budowanych scen, depresyjnością obrazów, niepewnością oczekiwania na azyl, wprowadza absurd, sarkazm, ironię, paradoks, drwinę i groteskę.
To dzięki tym środkom stylistycznym i kategoriom estetycznym, przebrnęłam przez ten śmietnik ludzkich odpadów.
To dlatego śmiałam się głośno, pomimo początkowych łez. Autor wiele zrobił, żeby zabolało, ale też i sporo, żeby dało się ją doczytać do końca. Przełknąć niczym gorzką pigułkę prawdy o współczesnym świecie, w którym demokracja ma również twarz uchodźcy. Jednak nie to było dla mnie w tym najgorsze. Najbardziej przytłaczająca myśl pojawiła się potem. W momencie zamyślenia nad zamkniętą książką tuż po jej przeczytaniu.
NIC mnie nie chroni przed trafieniem na ten śmietnik.
Nie daje tej gwarancji, że nie dołączę do uchodźców w wyniku klęski żywiołowej, zapaści gospodarczej, rebelii politycznej czy rewolucji społecznej. Nikt nie zapewni mnie, że nie zamienię się rolą czytelnika na rolę nikomu niepotrzebnego człowieka. Ludzkiego śmiecia.
Wstrząsnął mną ten zbeletryzowany dokument, powstały na bazie doświadczeń autora, który spędził "kilka dni w ośrodku recepcyjno-pobytowym dla cudzoziemców ubiegających się o status uchodźcy w Arendork", w Belgii. Jednak jego położenie nie ma znaczenia, bo Problemskie Hotele istnieją w całej Europie. Również u nas. I jeśli autor pisze – "Aby uniknąć nieporozumień, winien jestem zaznaczyć, że prawie połowa tych historii jest zmyślona" to tylko po to, by zaraz dodać – "żadna z nich nie zawiera kłamstwa".
Jest problem i to z gatunku tych, których nikt nie potrafi rozwiązać.
Jak to ze śmieciami bywa, z których cieszą się tylko muchy – chciałoby się dodać, naśladując czarny humor autora.
naostrzuksiazki.pl
Niedobrze!
więcej Pokaż mimo toTak pomyślałam, gdy zobaczyłam muchę na tylnej okładce. Bardzo niedobrze, gdy ujrzałam drugą na stronie tytułowej. Bo muchy to zwiastuny padliny, rozkładu i śmierci. A ja już czytałam taką książkę pełną much na okładce i w treści. "Oczyszczenie" Sofi Oksanen, bo o nim myślę, poraziło mnie, ale i zachwyciło. Pamiętając tamto doświadczenie, bałam się czekających...