Pióropusz
- Kategoria:
- literatura piękna
- Seria:
- Proza
- Wydawnictwo:
- Wydawnictwo Literackie
- Data wydania:
- 2010-01-01
- Data 1. wyd. pol.:
- 2010-01-01
- Liczba stron:
- 320
- Czas czytania
- 5 godz. 20 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-08-04421-6
- Tagi:
- literatura polska Nagroda Nike
- Inne
Znakomita powieść autora cenionego za twórcze łączenie prozy „nurtu chłopskiego” z tradycją gombrowiczowską.
Historia dotyczy powojennego dzieciństwa zadziornego bohatera pochodzącego z rodziny wiejskich „biedniaków” i złodziei. Niepiśmienny ojciec za eksces z nauczycielem oraz kradzież i zniszczenie tablicy szkolnej zostaje – jako wróg ludu – zamknięty do stalinowskiego więzienia. Chłopiec i jego matka dochodzą sprawiedliwości. Paradoksalnie, konieczność pisania podań w tej sprawie rodzi w bohaterze kult słowa pisanego. Symboliczny dar od ojca – kradzione pióro ze złotą stalówką – przesądza o jego dalszych losach.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Podróż do źródeł języka. Impresja po-Nike
Jak funkcjonuje dziś polska wieś w naszej świadomości kulturowej? Bo ważny jest to motyw w naszej literaturze niewątpliwie od zawsze. Widać to, jeśli rzut okiem wykonać na wskroś naszej tradycji literackiej - od Reja i Kochanowskiego, od Biernata z Lublina, Szymonowica, ale też, ze względu na tego Filona i tę Laurę pod Jaworem, Soplicowo – „centrum polszczyzny”, przez Norwida „Polskę Kołodziejów” i Wyspiańskiego „chłop potęgą jest i basta”, przez Orzeszkową, Konopnicką, naszego literackiego noblistę i jego „chłopski epos”, przez nawłociańskie włości Wielosławskich, aż po nurt chłopski w literaturze powojennej, którego reprezentantami byli Harasymowicz, Nowak, Kawalec, Hołuj. Dziś tematyka owa jest także bogato reprezentowana przez takich tuzów naszej literatury jak Redliński czy Myśliwski. I do tego nagroda „Nike 2011” dla Mariana Pilota – wydaje się, że trudno nie docenić znaczenia kultu czarnoleskiej lipy w polskiej kulturze.
A przecież Polska wieś dziś tak często pokazywana jest z pijaną mordą, z disco-polowym młóceniem, które wcale nie przypomina młócenia zboża, ze słabą młodzią, która jeszcze została nie wiadomo po co, bo reszta już pojechała za chlebem do Londynu, do Rotterdamu i jak czasem wraca, raz do roku, do rodziny, to stawia napitki. „Arizona” i „Czar PGR-u” płyną wartkim strumieniem pod sklepem. Sam zwiedzam nieraz okoliczne festyny i przyglądam się ludziom, bawiącym się przy łup-cup, pseudo-folklorystycznych rytmach i zadaję sobie pytanie o tę polską tradycję „złotopszczołą” z „domem modrzewiowym wiejskim”, która według słów Norwida brzmiała z muzyki Chopina. A nad głową mi Bayer Full bucha.
„Piórpusz” to kolekcja, zbiór połamanych piór, które wiejski dzieciak z mozołem eksploatował, pobierając szkolne nauki. Te kleksy paskudne – tak zwane „żydy”, błędy dziwne, takie co pokazują przepaść między mową, a pismem, że są to dwa różne języki - naturalny i wyuczony - to świat powieści Mariana Pilota, traktującej o świecie naturalnego języka, języka poza kontrolą. Dziś mówimy o wtórnym analfabetyzmie jako problemie społecznym, sprowadzamy język tylko do prostej komunikacji, wspieranej przez obraz i zapominamy, że jeszcze nie tak dawno istniała mnogość języków, że każda wieś miała swą własną odmianę polszczyzny, a co za tym idzie swój odrębny charakter.
Powieść Mariana Pilota przywołuje wiele kontekstów kulturowych i literackich. Kontekst ojca – dzisiaj to puste miejsce, ojciec nieobecny, pozbawiony swojej pozycji w świecie, niechętny, by podjąć się swojej roli. Najbardziej kojarzy mi się postać ojca z bohaterem „Sklepów cynamonowych” . Z kolei kontekst wsi – jest to obraz wsi powojennej - prymitywnej, pozbawionej edukacji, zamkniętej społeczności - znanej nam choćby z „Konopielki”, „Kamienia na kamieniu” czy „Tańczącego jastrzębia” Kawalca. Następny istotny trop to świat dziecka, świat dziwny, tajemniczy, nieopisany, taki, który jest jedynie próbą języka – tu widzimy charakterystyczną dla takiego opisu hiperbolizację czy wręcz monstrualizację rzeczywistości, widoczną na przykład w „Malowanym ptaku” Kosińskiego. I jest jeszcze próba ocalenia języka – języka sprzed epoki telewizji, sprzed epoki szkoły powszechnej, a nawet sprzed epoki pisma; próba okiełznania samoistnego żywiołu, która czyni z prozy Mariana Pilota poemat.
„Pióropusz” oscyluje między tymi wszystkimi możliwościami literatury, ale nie idzie do końca w żadną ze stron i dzięki temu nie zatraca swej integralności. Jakie jest zatem literackie miejsce „Pióropusza”? Jest to opowieść o dzieciństwie, rozliczenie ze światem, ale przede wszystkim próba ocalenia języka – języka naturalnego, języka nieopisanego, rzec można językowego żywiołu, z którego jako coś wtórnego wyłania się opowieść. Na tym polega jednostkowość, oryginalny byt tej, mimo wszystko, powieści, że wdziera się ona pod podszewkę procesów językowych i opisuje świat, który umarł. W tym sensie jest „Pióropusz” literacką etnografią, która pozwala przeżyć językowi przodków. W ten sposób literatura nie jest opisem świata, ale opisem języka, który ten świat przedstawia. Tutaj nie chodzi do końca o sensy, o przesłanie, o refleksję egzystencjalną, ale o wejście w strukturę tworzenia aktu mowy. To, co najlepiej udało się Marianowi Pilotowi, to stworzenie przekonującej kreacji narratora, wejście w potencję opisania świata przez małego chłopca, który z tymże językiem się zmaga, próbuje go zorganizować, by opisać niepojętą rzeczywistość i dzięki temu zaangażowaniu sam staje się władcą piór – pisarzem.
Nie możemy podejść do tej książki jak do klasycznej narracji, bo ominie nas to najważniejsze. Spróbujmy potraktować „Pióropusz” jak poemat prozą, wsłuchajmy się w dźwięki, w szum potocznej mowy, dajmy uwieść się melodii i odkrywajmy ojczyznę zaklętą w języku – dopiero z tej tkaniny, na którą spojrzymy z dystansu, zaczną wylegać magiczne obrazy utkane z przędzy słowa. Dla mnie uhonorowanie „Pióropusza” nagrodą „Nike” jest wielką radością, bo to nie tylko docenienie książki, ale także wybór określonego sposobu myślenia o literaturze – rozumienie literatury jako pamięci języka. Pamiętam oburzenie wielu, gdy nagrodę za utwór „Paw królowej” otrzymała Dorota Masłowska, jakby nie chciano dostrzec, jak autorka zwycięsko zmierzyła się z żywiołem mowy potocznej i nadała mu poetycki wymiar. I to nie jest tak, że wygrały pretensjonalne wywody. Wygrał język, a dla mnie język to najgłębszy sens literatury. Nie opowieścią, intrygą, przesłaniem stoi dzieło literackie – wszystko to są rzeczy drugorzędne wobec „sztuki słowa”.
Sławomir Domański
Oceny
Książka na półkach
- 444
- 376
- 129
- 15
- 14
- 12
- 8
- 7
- 6
- 6
Opinia
Wstyd mi, muszę przyznać. Długie lata przymierzałem się do książek Mariana Pilota. A dopiero, jak wziął i umarł, to zacząłem czytać i… I to mistrz języka rangi Myśliwskiego. Ależ mieliśmy stylistę. To słowotwórstwo, ta jędrność oryginalnego języka wielkopolskiej wsi, z Gombrowiczem i Marquezem pożeniona!
„Zdania złożone z mnóstwa słów, osobliwie i misternie posplatanych i pozawęźlanych, zgmatwanych, niepojęcie pokłębionych, szalonych i natchnionych” – takie atrakcje czekają tu na czytających. Acha, fabuła jest tu na szczęście szczątkowa, bo tu nie o nią chodzi (dialogów niemal nie ma). Mimo że życie w świecie przedstawionym nędzne i nieprzyjazne jest, to zarazem aż bucha tu od iście zmysłowej radości istnienia.
Pozornie jest to zatem opowieść o mało normatywnej wiejskiej rodzinie w tużpowojennej Polsce. Naprawdę zaś to brawurowa rzecz o mocy języka, jego sile przekazu, twórczości i sprawczości. A chodzi i o język wiejskich prostaczków, i partyjnych agitatorów, i przedstawicieli władz, i podań do tychże. Pisane jest to wszystko unikalnym stylem narratora - poniekąd samego Autora, pochodzącego z Siedlikowa pod Ostrzeszowem na pograniczu Wielkopolski i Śląska.
I jakżeż żywe słownictwo. Cóż za fenomenalne bogactwo i różnorodność środków wyrazu, często intencjonalnie prześmiewczych. Dla mnie to wręcz poezja prozą wypowiadana. Sporo tu dialektyzmów, archaizmów, cudownych neologizmów, ale także i wulgaryzmów, wspaniale zresztą przetwarzanych, które nie mogą nie budzić rozrzewnienia.
Tak, Marian Pilot ewokuje te szczęsne czasy, gdy umiano wyzywać od najgorszych, nie powtarzając się przy tym ani razu:
„- Ta kurwiszona! – krzyczała - Sukacicha!!! - Gzicha! - Ladaco! - Jebicha! - Puścirzyć! (...) - Psiocha! (I tłumaczyła: – Psu by dała! Psiocha!) - Gołarzyć! - Kurwiżona! - Rzyćniewyparzona! - Kurwiżona! Jeburzyca! - Polatucha! - Piździucha! Rebeka! - Kurwicyc! Kurwicha! - Kurwacicha! Ruchawica! - Śmierdzirzyć! Powsikurwa! - Dajminóżka! Kurwacórka!”.
I jeszcze takie w imię zasady równości płci: „Rzycie nasze wtedy się ozywały: hej, wy wszyscy tam na dole, smrody, gnoje, wszarze, gnidziarze, pokraki, kaliki, fajdańcy, dupograje, obesraje, kutasy, dupasy, ciule, popaprańcy, gówniarki, chuchujki, rympały, obrzympały, łysegały, łysepały!, rzycie nasze wypuczone tak na świat wołały i wołając, popierdywały”
Albo: :Brzydoki, chachulerze, złoduchy, babroki, paproki, badoki, haderloki, łotrowiny, paskudziny; wszystkim wam na głowy z gówna knut! (…) Pierdu wam, bamberskie łajzy, sadzeniaki, ćwoki, ciemniuchy, śmierduchy, flejtuchy, mamlasy, ciury, ciućmy-ciućmoki, niemrawe tłuki, pieróny pyrczyste, jezusinki, szmaciochy, bździochy, bździągwy, niczciwiary, chachary, pierdziele, fleje, choróbki, grzychy najostatniejsze!”.
Mamy tez fascynujące wymieszanie stylistyczne języka ludowego i totalitarnego gdy narrator pisze list w obronie ojca aresztowanego przez UB pod zarzutem "sprzeciwu wobec władzy ludowej":
”Miłosierny i Dobrotliwy Nad Ludem Polskim Panie prezydęcie My Biedacy Rolnicy Wypracowani u Panow kturzy Wyczerpali znas kardzą Żyłę i Kref przez takie Długie lata i zdniem Nadejścia potężnei Siły Wojska Radzieckiego i Naszych Braterskich Siył Wojska Polskiego oswobodziły nas Biednych Chłopów i Rolników Otakiei Nęndzy Jaką żeśmy Cierpieli i Wybiyła Godzina Wielkiei dlanas Uciechy Bonasz Dobrotliwy Obywatel Prezydęnt Polski Ludowej Kazał Rozdać Narodowi Ziemię (…) Zwracamy my nie świadomi biedacy Zwielką i Miłosierną proźbą do Naszego nad Nami Opiekóna Obywatela Prezydęnta iOjca nad Ludem Polskiem Bolesława Bieróta”.
I narrator pod naciskiem matki (która ma coś z takiej postaci z niezapomnianego „Widnokręgu”) zaczął pisać supliki do władz wszelakich, nawet do Stalina. „Nie było dla mnie wytchnienia od mordęgi literackiej, ratunku dla siebie nie widział żem znikąd i od nikogo” – czytamy początkowo, aby potem dojść do wyznań: „W ślad za matką nawet wierzyć poczynałem w potęgę pisarstwa”.
A przecież czytamy o społeczności wrogiej alfabetyzacji z ojcem narratora na czele (ostra obsesja stawiania gdziekolwiek bądź trzech krzyżyków): „Każdy wiedział, że lepiej nie pisać – żeby się czasem pod czym głupim nie podpisać. Czuł każdy pismo nosem”.
Szczególnie barwne są właśnie czyny i wyczyny ojca, złodzieja i kryminalisty, ewidentnie zaburzonego, ale zarazem jakiż z niego oryginał. Przypomina mi nieco niezapomnianego ojca narratora w arcydziele „Ogród i popiół” Danilo Kiša.
„Szpotawa noga żadną była dla niego zawadą. Odwrotnie, przynosiła mu w życiu stale powodzenie oraz szczęście. Prawda, kuśtykał ojciec, ale tylko wtedy, kiedy szedł pomału i bez celu, gonionemu ta koślawa noga służyła równie niezawodnie, co jaskółce skrzydło; w potrzebie cudem jakimś reperowała się kulawa noga”.
„Złodziej patentowany, napiętnowany, ustawiczny bywalec pierdli, cham, litery ani pisma nieświadomy, z raubriterską bezczelnością, pychą pogromcy więziennych pogromców, niewzruszenie przeświadczony o prawdziwości własnego, pokrętnego i przedziwnego fantasmagoryjnego wyobrażenia o naturze i porządku rzeczy, o świecie i wszechświatach”.
„Ojciec prowadził wojnę totalną, opór stawiając i atakując zarówno organy państwowe i partyjne komitety, jak instytucje kościelne i ich przedstawicieli, jednym słowem wszystkich, którzy sprawowali nad Wisłą, Wartą i rzeką Prosną realną nad narodem polskim władzę”.
„Jego złodziejstwo stawało się coraz wątlejsze i – jeśli to możliwe – uduchowione coraz bardziej i coraz bardziej symboliczne i – jeśli rzec tak można – coraz szlachetniejsze”.
Bo tajemnicą ojca było to, że „z dawien dawna uprawiał wysoce wyrafinowane, wielkopańskie złodziejstwo w tej tak ekskluzywnej i tak trudnej do umiejscowienia dziedzinie, jaką jest królestwo mowy”. I jeszcze: „Ojciec może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że porwał gdzieś nie wiedzieć gdzie ani komu słowo i ma je za swoje; ba, być może nawet słowa do niego lgnęły i same mu się porywały i kradły”.
Zupełnie genialny był rozpisany na paręnaście stron opis ubeckiej „uciążliwej rewizji” w rodzinnym domu narratora – czyli niszczenia wszystkiego, co tylko można.
Mamy tu też m.in. konflikt osiadłych mieszkańców z budzącymi pogardę wsi „repatriantami” (de facto - ekspatriantami) zza Buga. Nadaje im się tu takie miana, jak „zabugorzy”, Rusy, chaziaje. Nie przypadkiem jednemu z nich, koledze narratora, przydarzy się nieszczęście, za które - jak się nam będzie skarżył - ”nawet sam Bóg zdawał się mnie posądzać”.
„Kości miałem porachowane i Haniu miał policzone kości. Gorzej niż psy my oba byli żeśmy. My żeśmy wypędki, wysrańcy, scigańcy, smrody ostatnie”.
„Zgroźny widok! Jak świat światem nikt tu w naszych stronach nie widział tak bogatego pogrzebu ani żałoby tak nieujętej, płaczów tak nieszlochanych (…) Wielkanocne straże tak nie czuwały przy Grobie Pańskim jak zabugorze przy mogiłce (…). Trzymali wachę, wniebogłosy krzyczeli, wołali o pomstę, przysięgali zemstę. Nie wiedział żem, gdzie się kryć”.
A skąd „Pióropusz”? „Chodziłem z głową w tęczowym obłoku polskich i siedlikowskich pawio pysznych i łachmaniarsko nędznych słów, radosny i szczęśliwy splatałem z nich pyszny barwisty pióropusz” – pisze narrator, czy raczej sam Marian Pilot, szczerze a gorzko podsumowując samego siebie.
Owszem, jest tu nieco stylizacji, ale mocno selektywnej, nigdy nie dominującej nad całym przekazem. No i mało tu - na szczęście - powagi „lepszej” czy „wyższej” polszczyzny (Myśliwski powiedział gdzieś, że w mowie chłopi zawsze byli wolni).
Wszystko to składa się na niezwykle oryginalny styl Autora, nazywany przez niego „gwarą mikstacką”. Mówiono nią w jego rodzinnej wsi jeszcze dość długo po wojnie, aż telewizornia nie ujednoliciła beznadziejnie mowy Polaków, tak wcześniej zróżnicowanej, której ostateczny „cios łaski” zadał nie tak znów dawno Internet. I już dziś wszyscy mówimy tak samo płasko.
W sumie dlatego tak wielką frajdę sprawiła mi ta lektura. Tym bardziej, że Pilot nigdy nie jest wtórny - pozostaje cały czas oryginalny na poziomie, o jakim inni, tak dziś mrożąco popularni zaczerniacze papieru, mogliby tylko pomarzyć. Wybitnie zasłużona nagroda Nike (2011).
Mój zachwyt mieszał się przy lekturze tego cudeńka z odwiecznym, a często nawiedzającym mnie żalem, ze polska literatura nie przypadkiem nigdy nie miała swego odpowiednika „Gargantui i Pantagruela”….
Znakomita to odtrutka na te wszystkie identycznie sformatowane, lekkostrawne, wydmuszkowe teksty idealne dla współczesnego polskiego „mieszczanina”, nie dziwią zatem liczne głosy krytyczne przyzwyczajonych do językowej papki, łatwej do skonsumowania.
Na koniec smętnie zamarzyłem, jaki z tej książki byłby film (reżyserii jedynie Jana Jakuba Kolskiego!), tylko…, tylko dla kogo? Nawet tzw. ”zwrot ku chłopstwu” opiniotwórczych elit nie napędziłby tłumów do kin tak, jak np. przaśne „nowe przygody” Kargula i Pawlaka – czyli cepelia w stanie czystym , a przy tym o wiele głupsza od nieco wyższych, acz beznadziejnie popkulturowych ”Chłopów”…..
I jeszcze cytaty
…Pogrom. To złowieszcze słowo, ogniem przez leksykografów wypalone z naszych słowiańskich, ruskich i polskich słowników, strącone zostało na dno żydowskich encyklopedii i dykcjonarzy, gdzie poddane jest męce wiekuistej hańby…
…Szmata. Tak by się o nim nie powiedziało. Z niego nawet szmata się nie ostała.(…) On był rozdeptany (…). On z dowodu osobistego tylko był człowiek. On w Auschwitz przeszedł przez piec. Ostał się żywy, ale spalony....
…Śmiała się jak kotki i kocice się śmieją. Cała śmiała się. Złotym swoim błyszczącym zębem, dziąsełkiem, językiem, i różowym języczkiem najpierwej. Potem oczy zaśmiały się jej. Policzki, gołe ramiona zarumieniły się od śmiechu. Cała śmiała się. Pępkiem, gołą piętą….
…Wycierucha, swoją rzycią gumna we wszystkich stodołach do czysta wytarła. Komu to jajec nie huśtała! …
…Popłakiwała sobie po cichu dla zabicia czasu i rozrywki….
Wstyd mi, muszę przyznać. Długie lata przymierzałem się do książek Mariana Pilota. A dopiero, jak wziął i umarł, to zacząłem czytać i… I to mistrz języka rangi Myśliwskiego. Ależ mieliśmy stylistę. To słowotwórstwo, ta jędrność oryginalnego języka wielkopolskiej wsi, z Gombrowiczem i Marquezem pożeniona!
więcej Pokaż mimo to„Zdania złożone z mnóstwa słów, osobliwie i misternie...