rozwińzwiń

Dziedzice krwi

Okładka książki Dziedzice krwi Mateusz Sękowski
Okładka książki Dziedzice krwi
Mateusz Sękowski Wydawnictwo: Novae Res fantasy, science fiction
418 str. 6 godz. 58 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Wydawnictwo:
Novae Res
Data wydania:
2013-10-24
Data 1. wyd. pol.:
2013-10-24
Liczba stron:
418
Czas czytania
6 godz. 58 min.
Język:
polski
ISBN:
9788377229156
Średnia ocen

6,6 6,6 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,6 / 10
16 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
1749
139

Na półkach: , ,

Mateusz Sękowski jest dla mnie jedną wielką niewiadomą. Ten debiutujący pisarz uczy się w liceum ogólnokształcącym w Warszawie. „Dziedzice krwi” to pierwsza książka w dorobku. Do debiutów literackich nieznanych mi pisarzy podchodzę nieufnie. Niestety, po raz kolejny okazało się, że postępuję słusznie.

Rodzice ćwierćelfa Aerdina Vaske zostają zamordowani, razem z całym dworem królewskim. Młody następca tronu, poprzysięga zemstę na oprawcach swojej rodziny. Przez osiemnaście lat poszukuje sprawców tego haniebnego czynu, by móc wypełnić obietnicę odwetu. Dociera do Wisielczych Marnot, ażeby poszukać dalszych tropów. Niestety najlepszy i najskuteczniejszy handlarz informacjami w państwie derveńskim, zwany Nieznajomym, nie mówi nic odkrywczego. Podsuwa jedynie stary ślad, a Aerdin postanawia za nim podążyć, jednak przyciąga problemy niczym magnes. Kto mu pomoże? Czy znajdzie sojuszników w tym strasznym i brutalnym świecie? Mężczyzna niejednokrotnie będzie musiał zmierzyć się z groźnymi nieprzyjaciółmi. Czekają go niebezpieczne potyczki, inteligentni przeciwnicy oraz potężna magia. Czy Aerdin stawi czoła wyzwaniom i dopełni swojej zemsty?

W książce naprawdę wiele się dzieje. Sytuacja zmienia się ze strony na stronę, a akcja powieści pędzi, jakby była żywa i uciekała przed strasznymi potworami. Czy to dobrze, że ta historia tak szybko się rozwija? Nie dla mnie w każdym razie. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że nie zapoznaję się z powieścią, tylko z protokołem zdarzeń. Zdawało mi się, że pisarz ma dokładny plan swojej pracy i każdy z podpunktów realizuje w kilku zdaniach i w potężnych dialogach. Przyznaję, że „Dziedzice krwi” to powieść dynamiczna, jednak zupełnie pozbawiona opisów. Wszędzie tylko wymiany zdań między bohaterami. Mateusz Sękowski odebrał mi szansę na wyobrażenie sobie danej sytuacji. Kiedy mój umysł analizował jeszcze poprzednie wydarzenie, autor zdążył opisać już dwa kolejne. Przez to byłam bardzo zagubiona, a całokształt przytłoczył mnie swoim tempem.

Książka składa się głównie z dialogów. Deskrypcje wyglądu, otoczenia, czy myśli pisarz ograniczył do minimum. Metoda telegraficznego skrótu została zastosowana także w opisie emocji. Sękowski wszelkie deskrypcje przeżyć wewnętrznych skondensował do krótkich zdań pojedynczych. Takie posunięcie zdecydowanie nie nadało głębi bohaterom. Brak im jakichkolwiek cech charakteru, rysu psychologicznego, czy też życia wewnętrznego. Nic w tym zresztą dziwnego, wszak ciężko stworzyć wielowymiarową postać nie stosując opisów.

Świat przedstawiony jest ciekawy i interesujący. Trudno mi jednak wypowiedzieć się na jego temat, ponieważ brak opisów spowodował to, że z trudem wyobrażałam sobie scharakteryzowaną w powieści rzeczywistość. Wydaje mi się jednak, że to jest konglomerat znanych już uniwersów. Jednakże nawet przyjemnie czytało się o elfach, krasnoludach i całej fantastycznej ferajnie.

Styl autora jest lakoniczny i skrótowy, a jego słowa nie roztaczały barwnych wizji w mojej głowie. Nie cierpię takiego pisania byle jak, byle szybko, byle dalej i byle prędzej. Język sam w sobie jest przeciętny. Pisarz próbował używać staropolszczyzny, ale zupełnie mu to nie wyszło. Tak jakby sądził, że archaizacja języka polega na odmianie przez przypadki słowa „chędożyć”. Osobie niezaznajomionej bądź nielubiącej staropolszczyzny nie powinno to przeszkadzać, gdyż została użyta niezbyt wprawnie i bardzo rzadko. Wszelakie żarty zawarte w powieści wywoływały mój uśmiech zażenowania. Cięte riposty były „stępione”. Przeszkadzały mi również twory językowe typu „szlachciarzyk”.

Z przykrością stwierdzam, że prawie nic mi się w tej powieści nie podobało. Spotkanie z tym debiutantem było dla mnie wielkim rozczarowaniem. Nie odradzam „Dziedziców krwi” ostatecznie. Możliwe, że komuś spodoba się bezuczuciowa narracja, natłok wydarzeń i bezpłciowe postacie. Niezbyt przypada mi do gustu okładka, choć sama książka jest schludnie i porządnie wydana. Korekta spisała się bez zarzutu. Ja z przykrością stwierdzam, że kolejne książki Pana Mateusza Sękowskiego będę omijała szerokim łukiem.

Mateusz Sękowski jest dla mnie jedną wielką niewiadomą. Ten debiutujący pisarz uczy się w liceum ogólnokształcącym w Warszawie. „Dziedzice krwi” to pierwsza książka w dorobku. Do debiutów literackich nieznanych mi pisarzy podchodzę nieufnie. Niestety, po raz kolejny okazało się, że postępuję słusznie.

Rodzice ćwierćelfa Aerdina Vaske zostają zamordowani, razem z całym...

więcej Pokaż mimo to

avatar
10
8

Na półkach:

Dygresja pierwsza.

Na jednym ze spotkań realizowanych w ramach projektu promocji czytelnictwa Eugeniusz Dębski radził, żeby nie zabierać się za pisanie powieści, dopóki nie zobaczy się w druku min. 10 opowiadań swojego autorstwa. Potem takie uwagi słyszałem wiele razy od różnych osób parających się składaniem literek. Ma to swoje logiczne powody:

Pisanie należy wyćwiczyć. Zabierającym się za "swoją pierwszą powieść" zadaję pytanie, dlaczego nikt nie idzie prosto ze sklepu muzycznego grać w filharmonii, a jednocześnie wielu osobom wydaje się, że nauczenie się czytania i pisania od razu pociąga za sobą umiejętność faktycznego pisania beletrystyki.

Każdemu trafiają się teksty słabe, czasem żenujące. Niekiedy powodem jest błąd w samych założeniach fabuły lub bohaterów - wówczas należałoby napisać całość od zera. Albo w ogóle odpuścić i napisać coś innego. Znacznie mniej boli, jeżeli praca nad niewypałem zajęła dwa dni, a nie dwa miesiące.

Opowiadania i szorty są znacznie trudniejsze do napisania: mało jest miejsca na ekspozycję i na stworzenie więzi między bohaterem i czytelnikiem. Tym samym pisanie opowiadań znacznie więcej uczy. W powieści można walnąć opis miejsca na dziesięć stron; w opowiadaniu można tylko podrzucić kilka charakterystycznych i budujących klimat elementów (tu absolutnym mistrzem jest Łukasz Orbitowski),a resztę pozostawić wyobraźni czytelnika.

Jednocześnie opowiadania pozwalają szybciej przećwiczyć różne zabiegi stylistyczne - narracja pierwszoosobowa, trzecioosobowa, akcja, suspens, dialogi itd. Wszystkie powyższe mogą wystąpić w powieści i dobrze by było je wypracować wcześniej, żeby dobrej historii nie położyły drewniane dialogi lub (co często się zdarza) komiczne opisy scen erotycznych, nudne pościgów czy niewiarygodne walki.

No i ktoś te próby musi przeczytać i skrytykować. Znacznie łatwiej znaleźć "betujących" czytelników lub redaktorów, gdy tekst ma 10 tys. znaków, niż gdy jest dziesięć razy dłuższy. Są całe rzesze życzliwych ludzi, którzy przejrzą tekst i wytkną błędy, ale pod warunkiem, że zajmie im to godzinę, nie tydzień.

Dygresja druga.

Jakiś czas temu obserwowałem dyskusję, która wybuchła w odpowiedzi na pytanie, czemu młodzi autorzy zabierają się za fantasy? Przyznam, że na pierwszy rzut oka fantasy może wydawać się gatunkiem łatwiejszym niż science fiction. Po pierwsze, nie jest potrzebny risercz naukowy i technologiczny, skoro wszystko można sobie wytłumaczyć magią. Po drugie, fantasy wszyscy znają - jest w grach komputerowych, kinie komiksie, RPG. Co może być trudnego w gatunku, w którym najbardziej skomplikowanym przedmiotem jest miecz?

To właśnie prawdziwa trudność. Czytuję próby literackie młodych autorów i jeżeli wrzucają opko fantasy, to zawsze będzie tam karczma, zawsze będą tolkienowskie krasnoludy i zawsze jakieś skrzyżowanie Aragorna z Geraltem. A, nie. Nie zawsze. Czasami są to jakieś wariacje na temat Conana lub Achai. Akwen morza fantasy jest "przełowiony", historie są wtórne i naprawdę trudno znaleźć świeży punkt widzenia.

Dygresja trzecia.

Kilka razy brałem udział w różnych panelach i dyskusjach związanych z "warsztatem" i tematami pokrewnymi. Na Wrocławskich Dniach Fantastyki krytykowałem selfpublishing, na KFASON-ie, Krakowskim Festiwalu Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju, broniłem korzystania ze schematów w grozie. W grozie, bo panel dotyczył tego gatunku, ale te same argumenty można odnieść do innych gatunków i to nie tylko w literaturze, ale w dowolnej formie "opowiadania historii". Dobrze zastosowany schemat ułatwia kontakt z odbiorcą i pozwala go zaskoczyć, gdy nagle się od niego odejdzie.

Koniec dygresji.

W piątek odbędzie się w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki spotkanie z Mateuszem Sękowskim, stołecznym licealistą, który wydrukował sobie powieść. Tzn. "wydał ze współfinansowaniem", czyli zapłacił za druk, łamanie, korektę i redakcję. Autorze, dałeś się oszukać, przynajmniej w tych dwóch ostatnich punktach.

Jego „Dziedzice krwi” to pełna odwołań i zapożyczeń, nielogiczna, naiwna i pełna merytorycznych błędów historia o ćwierćelfie (sic!),który od osiemnastu lat poszukuje zemsty. Długo, prawda? Czas trwania tej zemsty doskonale tłumaczy

FABUŁA

Aerdin Veske jest takim niby-Geraltem/Aragornem/Mordimerem Madderdinem, który jest twardy, mało empatyczny, skryty, zorientowany na cel, ale wyłącznie wtedy, kiedy o tym mówi, a i to nie zawsze. W pogoni za zabójcami swojej rodziny robi wszystko, żeby zmarnować każdą sytuację, która faktycznie zbliża go do realizacji tego celu. Od swojego znajomego, który nazywa się Znajomy (ale potem jakoś inaczej, tak po około 150 stronach),dowiaduje się, że w ataku brali udział najemnicy Czarnego Słońca. Aerdin przystępuje do nich (nie bez wysiłku),ale tylko na chwilę. Potem odchodzi, ale tylko na chwilę. Potem w ogóle przystaje do gwardii króla, ale na chwilę; uczy się u czarnoksiężnika, ale przez chwilę. Wrrr!

Owa chwilowość wynika z pogardy dla wszystkich wokół i dziwnie pojmowanego egocentryzmu, który objawia się deklaracją pogardzania chłopami czy prostytutkami, a potem natychmiastowym udzielaniem im pomocy zupełnie bez powodu i ze szkodą dla osobistych celów. Duch, który opętał jednego z najemników, pewnie jest demonem... dlatego bohater mu pomaga. Aerdin nie idzie na wojnę, bo to nie jego walka, ale tylko przez tydzień.

Ale jednak jest coraz bliżej celu, mimo że robi wszystko, żeby do niego nie dotrzeć. Postępy STAJĄ SIĘ zgodnie z logiką deus ex machina - nagle (kiedy to potrzebne) okazuje się, że Aedrin ma umiejętności w zakresie posługiwania się magią; nagle (kiedy to potrzebne) okazuje się, że Znajomy jest sprawnym skrytobójcą, bo inny skrytobójca nauczył go kilku sztuczek, jak skradanie się, posługiwanie się petardami i samo skryte mordowanie. Nagle okazuje się, że skryba Czarnych Słońc, który był wcześniej karczmarzem (sic!),postanawia Aerdina usunąć w sposób, który nie wzbudzi podejrzeń, tzn. w trakcie testów kwalifikacyjnych do Słońc. Tak właśnie - wysyła na arenę nie niewolników, ale żołnierzy, potem kuszników, a potem bazyliszka. Jakie to szczęście, że nikt z widowni nie zorientował się, że ktoś tu ma nie przeżyć walki. Bardzo sprytne!

Poza tym, że protagonista działa bezsensownie, to również głupio. W mieście podaje fałszywe imię i nazwisko... po czym zdradza prawdziwe pierwszej osobie, z którą się zaprzyjaźnia. Zupełnie bez powodu! Wisz-rozumisz, tak naprawdę to nie jestem osobą, za którą się podawałem, ale cicho o tym, bo zabiję!

Fabuła jest niespójna. Bardziej by się nadawała na zbiór opowiadań. Nie widzę żadnego uzasadnienia, żeby ten zlepek niezwiązanych ze sobą przygód zamykać w jedną powieść. Może dla spotęgowania efektu niekonsekwencji i przypadkowości. Fabuła kuleje, bo kulawi są bohaterowie (o nich później),ale też kuleje

KONSTRUKCJA ŚWIATA

Śródziemie, pardon, Temeria... ehem... Przeciętny świat fantasy składa się z podłych dziur, brudnych spelun, ścieków płynących ulicami, stereotypów i kalek z różnych powieści, filmów i gier, których jest więcej niż tych ścieków. Zamieszkują go ludzie, którzy są typowymi ludźmi, krasnoludy (tak bardzo typowe),elfy (jeszcze bardziej typowe),magowie klasyczni, królowie, przemytnicy i... zaprzęgnięci w wozy opryszkowie (jeden z wielu zabawnych błędów redakcyjnych). Czas w tym świecie biegnie w różnym tempie, przez co czasami rozmowa trwa dzień, a czasem kilometry marszu, potyczki, walki, posiłki, rozmowy itd. mieszczą się w kilkunastu godzinach. A może to bohaterowie rozmawiają czasem tak wolno, a czasem trajkoczą z prędkością karabinu? Nie wiem.

Również światło zachowuje się dziwnie, bo czasami jeszcze jest jasno (a mimo to na placu płonie jasnym płomieniem ognisko),ale jednocześnie ciemno (mrok rozświetlają pochodnie). Tu jest tyle denerwujących błędów redakcyjnych, że... aż czyta się z zapartym tchem. Jaka bzdura wyskoczy na następnej stronie? Jaki idiotyzm wymyślą...

BOHATEROWIE

Ci są różnorodni. Pojawiają się w kolejnych miejscach... i od razu ciągną za sobą fabułę. Tzn. jeżeli pojawi się X, to za chwilę będzie przygoda, w której X odegra kluczową rolę. Nie w następnym rozdziale, ale od razu - na następnej stronie. Po tej przygodzie protagonista poustawia nowemu przyjacielowi całe życie i odejdzie w stronę zachodzącego słońca. Na tydzień.

Wyjątkiem jest Znajomy, który pełni tę rolę, jaką odegrał stary Spock w „Star Trek Into Darkness” - kiedy fabuła utyka, zjawia się, żeby trochę ją popchnąć. Niby jakoś się tłumaczy, ale kogo to obchodzi?

Również tłumaczenie z offu jest problemem. Bohaterowie przeżywają może połowę przygód - pozostałą część sobie opowiadają. Wiemy, że są jakieś zaszłości między Aedrinem i Znajomym, bo obaj sobie o nich opowiadają w rozmowie. To bardzo głupie rozwiązanie z dwóch powodów, na przykładzie "A pamiętasz, jak braliśmy ślub? Miałaś wtedy białą suknię. - No jasne, że pamiętam, przecież braliśmy ślub. Byłam tam".

1. Bohaterowie przywołują sytuacje, które nie powinny pojawiać się w dialogach. Ja wiem, że mam u ciebie dług i ty powołujesz się na ten dług. Nie tłumaczysz całej historii długu. To wygląda bardzo sztucznie i niewiarygodnie.

2. Przywołują sytuacje, które może i były emocjonujące, ciekawe, ale czytelnik dostaje tylko syntetyczne streszczenie. To czemu nie dostaje streszczenia całej powieści? Bo to byłoby streszczenie. Takie rozwiązanie, poza tym, że jest niewiarygodne, jest też tandetne. Wali mnie to, od kogo Znajomy nauczył się "sztuczek". Wali mnie to, że od słynnego skrytobójcy, bo nie znam tego skrytobójcy. Równie dobrze mógłby się nauczyć z książki. Wywołałoby to u mnie identyczną reakcję.

Sam protagonista jest szlachcicem. Mówi jak szlachcic i zachowuje się jak szlachcic... w wyobrażeniu internetowej gimbazy. I wszyscy mu wierzą na słowo, ustępują z drogi, bo... bo to szlachcic. Tadaaa! Nawet nie papież, tylko zubożały szlachcic bez ziemi. Taki sienkiewiczowski Rzędzian.

Drugoplanowych i epizodycznych postaci jest multum. Nie tyle, co w GoT, ale też można się pogubić. Dzielą się na trzy kategorie: mistrzowie w swojej dziedzinie, ofiary potrzebujące opieki i pomocy oraz ci źli, na których protagonista musi się zemścić. Czasami z tej drugiej kategorii trafiają do pierwszej absolutnie bez swojej zasługi (np. poprzez transfer wiedzy w trakcie nawiedzenia przez ducha). Protagonista (oczywiście) jest lepszy w każdej specjalizacji każdego z napotykanych bohaterów.

Motywacje postaci pobocznych są równie zagmatwane i nielogiczne jak Aedrina. Otrutego na uczcie głównego bohatera przyjaciel przynosi do wynajętego pokoju i tak bardzo jest wzburzony, zdenerwowany i smutny, że... zasypia.

Na szczęście rano protagonista budzi się. Czuje, że jest gorzej niż poprzedniego wieczora (kiedy był nieprzytomny!),i czarami sam się odtruwa.

Pierdzielnik w opisanych wyżej elementach potęguje

STYL I KOMPOZYCJA

Napisanie utworu to może 1/4 pracy. Wcześniej trzeba zebrać materiały, bo nawet fantastyka musi być wiarygodna, a po napisaniu tekst trzeba zredagować i to porządnie zredagować, a potem odnieść się do uwag redaktora. Czasami powoduje to konieczność napisania od nowa znacznych partii książki. Wątpicie w deklaracje autorów, że nie czytają swoich utworów w druku? To uwierzcie. Po sztafecie między autorem i redaktorem, po przemaglowaniu każdego akapitu, każdej sceny i każdego opisu nie można już patrzeć na to wypieszczone dziecię.

Rezygnacja z porządnej (krytycznej i czepialskiej) redakcji naraża autora na śmieszność i tutaj jest śmiesznie. Przeszły błędy merytoryczne, razi niespójność czasu, rażą opisy pojedynków (a może bardziej śmieszą niż rażą?),redundantne sceny, np. gdy protagonista żegna się przez kilka stron z różnymi postaciami. Zawsze tak samo, zawsze tymi samym słowy: wyjeżdżam, może się kiedyś zobaczymy, mam swoje sprawy, powodzenia. Przy kolejnej okazji: wyjeżdżam itd. Przy trzeciej i szóstej tak samo. Aż ciśnie się na język szekspirowskie "brevity is the soul of wit", co znaczy STRESZCZAJ SIĘ!

Tak. „Dziedzice krwi” to gniot. Strasznie niedopracowany gniot, który może robić za encyklopedię grzechów pisarskich wieku niemowlęcego. Najgorsze jest to, że nawet porządnie zredagowana, poddana korekcie, zmieniona, poprawiona, odchudzona o kilkadziesiąt stron byłaby to historia nadal najwyżej przeciętna. Tu nie ma nic nowego. To już wszystko było. Właśnie dlatego fantasy jest obecnie tak trudnym gatunkiem - wszystko już było!

No dobra. Ale są też

ZALETY

Gdyby Autor nie rokował, nie poświęcałbym tyle miejsca na recenzowanie „Dziedziców...”. Powieść ma swoje zalety i choć zasadniczo jest niespójna, nielogiczna i miejscami po prostu głupia, to nie wolno ich nie docenić.

Postaci nie są płaskie. Mają swoje manieryzmy, swoje tło, są wpisane (lepiej lub gorzej) w otoczenie i chociaż wyskakują w dziwnych momentach, które często trudno uzasadnić, to różnią się od siebie.

Tym samym dialogi nie (wszystkie) są drewniane, a już sceny humorystyczne są po prostu śmieszne. Dominuje humor prosty, żołnierski, ale pasuje on do bohaterów i ich stereotypowej rasowej podbudowy. Takie zabawne przerywniki też są niezłą umiejętnością.

PODSUMOWANIE

Trochę współczuję Autorowi falstartu. Historia Aedrina nie powinna była się pojawić w druku, nie powinna być powieścią. To "młodzieńczy" utwór, którego miejsce jest w szufladzie jako punkt odniesienia. Autor co rok powinien zaglądać do pliku i cieszyć się postępami prac nad warsztatem, a raczej śmiać się ze swoich wczesnych prób. Co rok z większym sentymentem i większym zażenowaniem. To, że utwór nie pojawił się w wydawnictwie, a w drukarni, która wypuści wszystko, za co jej zapłacą, powinno już być pewną wskazówką: to się nie nadaje.

Bo się nie nadaje.

Opublikowane pod adresem http://www.tokfm.pl/blogi/ulewamiesie/2014/11/dziedzice_krwi_recenzja/2

Dygresja pierwsza.

Na jednym ze spotkań realizowanych w ramach projektu promocji czytelnictwa Eugeniusz Dębski radził, żeby nie zabierać się za pisanie powieści, dopóki nie zobaczy się w druku min. 10 opowiadań swojego autorstwa. Potem takie uwagi słyszałem wiele razy od różnych osób parających się składaniem literek. Ma to swoje logiczne powody:

Pisanie należy wyćwiczyć....

więcej Pokaż mimo to

avatar
247
76

Na półkach: ,

Przerywam ciszę na blogu, na jak długo? W sumie nie mam pojęcia. Teraz, kiedy urodził mi się syn, nie mam czasu zupełnie na nic. Myślałam, że będzie inaczej, niestety na „myśleniu” się skończyło. Międzyczasie, jak dziecko mi zasypia, próbuję nadrabiać zaległości. Z jakim skutkiem? No raczej miernym. Tak słabym, że czytam po jednej stronie czasem po dwie. Z „Dziedzicami Krwi” udało mi się zapoznać już jakiś czas temu, a to za sprawą mojej wizyty w szpitalu, jeszcze przed narodzinami najmłodszej latorośli. Może i książeczka nie należy do cieniutkich, nie mniej fabuła jest tak prowadzona, że kartki przewraca się bardzo szybko, no i nauczyłam się szybciej czytać. To kolejny plus bycia molem książkowym. Pan Mateusz swoje naczekał się na opinię. Oczywiście zapoznałam go ze swoimi uwagami, tak pokrótce, po przeczytaniu powieści. Opinia zatem jest formalnością.

O autorze wymienionej wyżej powieści jest w internetach raczej niewiele. Pokusiłam się zatem o zapytanie go, kim jest i skąd pochodzi. Pan Mateusz zgodził się odpowiedzieć na kilka prostych pytań, zatem wklejam Wam jego słowa. Mówi o sobie tak:

„Jeżeli chodzi o biografię, nie mam zbyt wiele do napisania. Urodziłem się w 1996 w Oslo, aktualnie kończę V LO Poniatowskiego w Warszawie. Czytam praktycznie wszystkie gatunki, choć najbardziej preferuję fantastykę. Jeżeli chodzi o powieść, z większości książek które czytałem wyciągnąłem coś, co wpłynęło na jej finalny obraz. Szczególnie inspirowałem się Sapkowskim, Piekarą, nieco Prachettem. Interesuję się literaturą, psychologią, muzyką, medioznastwem, kaligrafią. Lubię też oglądać filmy. Moje teksty ukazały się min. w Magazynie "Fanbook" oraz "Materiały Niezamówione". Obecnie kończę drugą cześć Dziedziców. później zamierzam poświęcić czas na trochę inny projekt. „

… A o czym „Dziedzice krwi”? Tradycyjnie już zrobię kopie opisu powieści:
„Ćwierćelf Aerdin Veske przebywa długą drogę, chcąc wypełnić dawno obiecaną zemstę - ukarać tych, którzy kiedyś wymordowali jego bliskich. Gdy dociera do Wisielczych Marnot, a najlepszy handlarz informacji derveńskiej ziemi podsuwa jedynie stary trop, nie pozostaje mu nic lepszego, niż za nim podążyć.
Nie okazuje się to jednak wcale proste, zważywszy na to, że już dwa dni później czeka na śmierć w więziennej celi, skazany przez jaśnie Pana Kircholma.

Przedzierając się między szeregami najemniczej armii Czarnych Słońc wędrowiec dociera na bitwę pod Gwerną i wkrótce uświadamia sobie , że Kircholm był tylko małym elementem znacznie większej tajemnicy, która pociągnie za sobą więcej, niż komukolwiek mogło by się wydawać...

A skąd to wiem? Uwierzcie mi przyjaciele, że za skromny mieszek złota można wiele się dowiedzieć.

A ja wiem wszystko, co wiedzieć warto.

Znajomy

Koniecznie pozdrówcie ode mnie Jego Wysokość Dejmara!”
Źródło: Wydawnictwo Novae Res

Jak zawsze słów kilka o okładce. Czy mi się podoba? Raczej mam mieszane uczucia. I się podoba i nie. Coś mi w niej nie pasuje. Jakby gryzło się z moją prywatną wizją tej oprawy. Może dlatego, że raczej spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Jest w niej jakiś element, który mnie drażni. Może to te spojrzenie rzeczonego bohatera, a może nasycenie barw. Sama nie wiem. Nie mniej jest to okładka, która przyciąga wzrok i może się podobać. Dobrze też oddaje charakter postaci. Wszak nasz Aerdin to taki protagonista bardzo pewny siebie, ale o nim za chwilę. Podobają mi się za to fonty oraz ich rozmieszczenie. Tak samo czcionka. Dzięki niej oczy się nie meczą i czyta się książkę płynnie i szybko. Lubie też tą gramaturę papieru, więc cud miód. Ogólnie wszystko jest ładnie i starannie dopracowane. Pozycja jest leciutka (wagowo). To kolejny plus. Wydawnictwo jest znane z pięknie opracowanych okładek, zatem w tym przypadku kończę moje psioczenie.

Od pierwszych stron powieści rzuca się nam w oczy postać głównego bohatera. Nie ma w tym nic niezwykłego, przecież główna kreacja musi być wyraźna. Nie mniej, w tym przypadku dostajemy zakochane w sobie książątko. Szczerze nie lubię tej postaci. Jest irytujący, wpatrzony w siebie, przeświadczony o swojej nieomylności, za każdym razem podkreślający fakt, że należy do arystokracji. Ja się pytam czemu? No „dlaczemu”, no? Podobno jego misja ma być dyskretna, że zemsta, jaką ma dokonać na zabójcach jego rodziców, ma stać się kwintesencją jego istnienia, iż nie spocznie dopóki nie dopnie celu. Kroczy więc dumnie po świecie i robi rzeźnię. Dosłownie. Nie ma strony w tej książce, na której nie padł by choć jeden trup finezyjnie położony ostrzem naszego arystokraty. Aż mi się na usta ciśnie odrobinę sarkastyczne zdanie: Że Pan Martin to pewnie ukradkiem łzy obciera. Bo więcej tam trupa niż w całej „Grze o tron”. Koniec uszczypliwości. Nie zmienia to faktu, że jedyna postacią, która wydała mi się fajna jest Letho. Nie piszmy jednak o nim. Czytelnicy samo go sobie odnajdą na stronach powieści.

Styl. No i tu jest raz dobrze, a raz bardzo źle. Doszukałam się masy błędów, ale to jestem ja. Niektóre rzeczy są bardzo nieprzemyślane i rzucają się oczy. Biorąc pod uwagę fakt, że zwracam uwagę na zupełnie inne kwestie niż większość, niektórych baboli pominąć się nie da. Jak choćby wyżej wspominana pędząca na łeb na szyję fabuła. Szczerze przewidziawszy brakowało mi opisów czegokolwiek. A jak się już pojawiały, potraktowane były bardzo po macoszemu. W sumie to sama nie wiem, jak wyglądają niektóre postaci spotkane na drodze zemsty naszego Aerdina. Są jakby cieniami, które przemykają nam przed oczami. Zlewają się z tłem i szybko o nich zapominamy. Nie ma tam nic wyraźnego poza zadufaniem w sobie głównym bohaterem. Moim zdaniem książkę o takim nasyceniu akcji, dało by się rozpisać na minimum dwa tomy i to spasłe tomiszcza. Walka też jest raczej słaba. Tu świśnie miecz, a tam głowa potoczy się po zwilżonej rosą murawie. Brak jakiegokolwiek przygotowania bohatera do niektórych wątków, tam zwyczajnie wszystko się dzieje, a wszyscy wiedzą to i owo, a czytelnik nie wie nic. Może tutaj jestem zbyt ostra i powinnam debiut potraktować nieco łagodniej, ale przychodzi mi to z trudem. Pan Mateusz zna moje zdanie na temat jego książki i chyba jestem usprawiedliwiona.

Plusy? Owszem są. Przede wszystkim historia. Może i wydaje się banalna, ale jest na tyle interesująca, że zmusza czytelnika do zagłębiania się w lekturę, nawet jeśli dostrzega masę drażniących rzeczy. To nie zmienia faktu, że chce się znać zakończenie. Można sobie nawet dla zabawy wklejać karteczki albo robić zakładki, i liczyć te nieszczęsne gęsto ścielące się trupy. Autor nie daje wytchnienia, wodzi za nos. A jeśli już fabuła zwalnia to raczej na sekundę. Kolejny plus powieści to wprowadzenie takich ras, jak krasnoludy, elfy. Mamy zmiennokształtnych, magów, potwory oraz duchy. Pojawiają się nawet sukuby. Te mnie zaskoczyły. Powieść napisana jest też bardzo specyficznym językiem, do którego trzeba przywyknąć. Krasnoludy operują charakterystyczną dla nich, nazwę to gwarą. W niektórych momentach usta same wykrzywiają się w uśmiechu. Ci krępi i uparci wojownicy są prześmieszni, nawet jeśli na daną chwilę są wyjątkowo poważni. Romantyczne dusze otrzymają wątek romansowy, choć wydaje mi się, że Pan Mateusz powinien jeszcze popracować nad opisywanymi relacjami damsko-męskimi. Moim zdaniem nieco suche i pozbawione napięcia.

Mimo tego całego mojego jazgotania i psioczenia książka wywarła na mnie dosyć pozytywne wrażenie. Wiem, że twórca ma przed sobą długą drogę i musi jeszcze się wiele nauczyć, ale wiem też, że z odrobiną chęci oraz posiadając motywację osiągnie swój cel. Ja osobiście ostatnio jestem bardzo surowa, ale zaczynam mieć już mocno sprecyzowany pogląd na niektóre rzeczy, stąd moje opinie takie, a nie inne. Pozycja spodoba się młodszemu czytelnikowi. Myślę, że spokojnie mogłabym tu podać target piętnaście +. Mawiają: nie ryzykujesz nie żyjesz. Ta lektura była dla mnie pewnego rodzaju ryzykiem, gdyż jakoś nie przepadam za wydawnictwem w jakim została wydana. Jeszcze mi się nie zdarzyło abym nie znalazła tam błędów w publikacjach tego wydawnictwa. No, ale ja to ja. Doskonale zdaje sobie sprawę, że sama nie jestem krystaliczna, więc dajmy sobie margines błędu i doskonalmy się wtedy kiedy tylko mamy na to sposobność. Polecam wszystkim tym, którzy lubią debiuty oraz fantasy z elfami, krwią i niebywale wartką akcją.

Przerywam ciszę na blogu, na jak długo? W sumie nie mam pojęcia. Teraz, kiedy urodził mi się syn, nie mam czasu zupełnie na nic. Myślałam, że będzie inaczej, niestety na „myśleniu” się skończyło. Międzyczasie, jak dziecko mi zasypia, próbuję nadrabiać zaległości. Z jakim skutkiem? No raczej miernym. Tak słabym, że czytam po jednej stronie czasem po dwie. Z „Dziedzicami...

więcej Pokaż mimo to

avatar
590
489

Na półkach: , , ,

Kiedy autor napisał do mnie czy chcę zrecenzować jego książkę, długo się nie wahałam. Uraczyła mnie jej okładka, jak również opis. Dodatkowo mało jest książek o elfach, także to przechyliło szale, aby zgodzić się na zrecenzowanie lektury. Czy decyzja była słuszna?

Ćwierć elf Aerdin, poprzysiągł zemstę na zabójcach matki, ojca, swojej służby i innych wieśniaków, którzy polegli podczas napadu na ich wioskę. Po osiemnastu latach, dzięki Znajomemu wpada na trop oprawców sprzed lat. I na tym mogłoby się wszystko zakończyć, gdyby nie fakt, że za dawnym morderstwem kryje się pewna tajemnica, a droga do rozwikłania jej nie jest taka prosta. Ktoś czyha na życie Aerdina i nie pozwoli mu aby przeżył i odkrył prawdę. Ćwierć elf niesie za sobą śmierć, ale także zyskuje przyjaciół. Wiele o nim się mówi, a na ostateczne starcie wyruszy z piątką kompanów. Jakie trudności napotka Aerdin, kim okażą się jego druhowie oraz jakie legendy o nim krążą i które są prawdziwe? Czy uda mu się przeżyć i pomścić swoją rodzinę?

W pierwszym momencie, kiedy zaczęłam czytać, odrzucił mnie język, w którym książka została napisana. Nie jest to zwykła pospolita polszczyzna. W pierwszej chwili trochę to utrudniało czytanie i bardzo męczyło, ale już po kilku stronach przyzwyczaiłam się i nawet nie zwracałam na to uwagi, choć wyłapałam kilka pospolitych przekleństw, które nieco mi nie pasowały do czasów, które zostały opisane. Mimo pierwszych trudności, książkę bardzo szybko się czyta. Dzieje się tam tyle, że nie sposób się nudzić, ani oderwać od czytania. Nie sposób wszystkiego opisać, po prostu za dużo tego. Dzięki temu, że tak dużo jest przygód, książka ma niebanalny urok, któremu nie sposób się oprzeć.

Każdy z bohaterów ma swój charakter, który jest bardzo widoczny. Postacie są dobrze opisane i każda z osobna wprowadza coś do całej historii. Nie będę wam za dużo zdradzała, ale dam wam delikatny zarys postaci, choć nie zdradzę kto jest kim. Jeden z nich jest świetnym szermierzem, mimo że zabija wiele osób na swej drodze, potrafi bronić niewinnych i słabszych. Dobrze dobiera sobie osoby, które go otaczają. Nie raz wpada w kłopoty, ale jego przyjaciele zawsze mu pomogą. Za to nasz drugi bohater to świetny informator. Zawsze dowie się tego czego chce. Jego informacje są bardzo przydatne i nie kiedy ratują życie. Często wpada w kłopoty, przez co bardzo często trzeba go ratować przed śmiercią z rąk władzy. Ale na tym nie koniec. Bohaterów jest o wiele więcej i każda wprowadza jakąś cząstkę siebie. Aby poznać ich wszystkich, musicie zapoznać się z lekturą.

Oprócz elfów, znajdziemy tutaj krasnoludów, magów, sukubów, ludzi, a nawet zmiennokształtnych, potwory i duchy. Część z nich znamy z innych książek. Nie wszyscy są dobrymi postaciami, a kto okaże się tymi najokrutniejszymi? Jak sami widzicie dzieje się wiele. Książka utrzymuje pewien poziom, który przez całą lekturę nie spada. Choć końcówka utrzymuje pewien standard, to jednak czegoś mi brakowało, coś zostało niedopowiedziane, bynajmniej mam takie wrażenie. A może to zwykłe złudzenie…

Niestety nie mogłam znaleźć informacji na temat samego autora, przez co niestety ubolewam, bo warto byłoby coś się o nim dowiedzieć. Patrząc na książkę, można wywnioskować, że jest to debiut. Lektura ukazała się w październiku 2013 roku. Niestety, gdyby nie autor to pewnie do tej pory bym o niej nie słyszała. Dowodzi to tylko, że nikt nie jest zaangażowany w promocję książki, a szkoda bo jest naprawdę dobra. Nie należy też do cienkich książeczek, jest dosyć obszerna, a sam druk nie jest ani bardzo drobny, ani bardzo rozległy. Dopełnia ją przepiękna okładka, która jest bardzo tajemnicza, ale również hipnotyzuje, przez co nie można się oprzeć lekturze. Pod względem estetycznym tej pozycji nie ma się do czego przyczepić. Mogę mieć tylko nadzieję, ze autor niepoprzestanie na jednej lekturze, a zaskoczy nas kolejną świetną pozycją.


Moja ocena: 8/10

Kiedy autor napisał do mnie czy chcę zrecenzować jego książkę, długo się nie wahałam. Uraczyła mnie jej okładka, jak również opis. Dodatkowo mało jest książek o elfach, także to przechyliło szale, aby zgodzić się na zrecenzowanie lektury. Czy decyzja była słuszna?

Ćwierć elf Aerdin, poprzysiągł zemstę na zabójcach matki, ojca, swojej służby i innych wieśniaków, którzy...

więcej Pokaż mimo to

avatar
165
74

Na półkach: ,

Dzisiaj do recenzji leci powieść fantasy autorstwa ucznia warszawskiego liceum – Mateusza Sękowskiego. Napisał do mnie maila, czy chciałabym rzucić okiem na jego książkę, a że przecież uwielbiam debiuty, po przeczytaniu notatki o książce – natychmiast się zgodziłam. Trochę czasu już minęło odkąd przeczytałam książkę, cierpiałam na mały brak weny ; ),więc mam nadzieję, że o niczym nie zapomnę wspomnieć.

“Dziedzice krwi” to pełna przygód i chęci zemsty powieść fantasy, skierowana do miłośników gatunku, w moim przekonaniu przede wszystkim do młodzieży. Głównym bohaterem jest ćwierćelf z magicznymi zdolnościami Aerdin Veske, który krąży po świecie szukając winnych za wymordowanie jego rodziny, kiedy on sam był jeszcze młodzieńcem. Jego jedyną, prawdziwą przyjaciółką jest zemsta, której chce dokonać. Podczas swoich dalekich wędrówek spotyka mnóstwo stworzeń zarówno popularnych, jak i mniej popularnych dla jego świata, od elfów, poprzez krasnoludy i magów, aż po smoka. Nie zabrakło wątku romantycznego, chwil poświęcenia godnych tylko najlepszych przyjaciół i kompanów, ciągłych walk i jakże pospolitego w tej książce obijania mordy.

Co mi się podobało? Jak wiecie uwielbiam fantasy, więc ta książka sprawiła mi naprawdę sporo przyjemności! Było wiele rzeczy, które jak najbardziej przypadły mi do gustu. Między innymi był fajny pomysł i zakończenie, w którym wyczuwam obietnicę kontynuacji książki ; ). Powieść nawet nieco wciąga i dość szybko można się z nią rozprawić. Językowo jest wszystko dobrze, jest lekko napisana i bardzo miło się czyta, aczkolwiek możecie doświadczyć szoku przy niektórych wulgarnych wiązankach (mając w pamięci, że autorem jest licealista),no ale cóż, taki to gatunek, że nie wyobrażam sobie grzecznej, fantastycznej książki, w której mowa o zemście i wojnie. Ciekawym zabiegiem było zrobienie z głównego bohatera ćwierćelfa – jest długowieczny, a wizualnie nie posiada praktycznie żadnych oznak bycia elfem.

Co nie do końca przypadło mi do gustu? Postacie niby są zróżnicowane, ale w całości wydawały mi się dość płaskie i do żadnej z nich nie zapałałam jakimś wyjątkowym uczuciem. Lubię książki, w których psychika bohatera jest rozłożona na części pierwsze, kiedy mogę się wczuć w jego sytuację, poczuć każdym zmysłem chwile uniesienia czy klęsk, tak jak gdybym siedziała w jego skórze. Nie chciałabym, żeby to była po prostu historia dla samej historii, a ta niestety częściowo taka jest. Kolejną rzeczą, która wyjątkowo mi się nie spodobała to wcześniej wspomniane przeze mnie tzw. obijanie mordy. Możemy przeczytać, że Aedrin uwielbiał wyzwania i zawsze chętnie prowokował tylko po to, aby móc stanąć z kimś do walki, wszystko zrozumiałe, fajnie, pięknie, ale… Czytanie co 20 stron o tym samym jest dla mnie po prostu męczące. W to miejsca można było wstawić o wiele ciekawsze rozwinięcie wątków, czy coś dodatkowego, a nie bijatyki, które często wiele do całej historii nie wnosiły.

Końcowe wrażenia są dość dobre. Mateusz ma jeszcze wiele lat, aby popracować nad swoim własnym, wyjątkowym stylem i życzę mu, żeby sobie takowy wypracował, bo czytałam już cały stos książek, które tej nie dorastały nawet do pięt i myślę, że może być z siebie bardzo zadowolony, że mimo swojego młodego wieku potrafi zdecydowanie prześcignąć o wiele bardziej doświadczonych pisarzy. Myślę, że “Dziedzice krwi” to świetny przykład tego, jak wiele Mateusz może zdziałać w przyszłości i jak wiele drzemie w nim potencjału. Nie będę zdziwiona, jeśli każda jego kolejna książka będzie coraz bardziej rozwinięta i dopracowana w szczegółach. Mam jeszcze jedno spostrzeżenie – podczas lektury, często nachodziło mnie wrażenie, że autor sporo czerpie ze świata Wiedźmina (nie tylko z książek),ale może to tylko moje subiektywne odczucie, możecie sprawdzić osobiście. Ja polecam jako lekką książkę na wieczór, dla kogoś kto nie przeczytał jeszcze stosów najwspanialszego fantasy jakie powstało, bo takie osoby poczują zdecydowany niedosyt. Za to jeśli dopiero zaczynasz swoją przygodę z tym gatunkiem to dołącz do Aedrina i jego kompanii, a z pewnością czeka Cię wiele niezapomnianych przygód.

http://ksiazkoholizm.wordpress.com/

Dzisiaj do recenzji leci powieść fantasy autorstwa ucznia warszawskiego liceum – Mateusza Sękowskiego. Napisał do mnie maila, czy chciałabym rzucić okiem na jego książkę, a że przecież uwielbiam debiuty, po przeczytaniu notatki o książce – natychmiast się zgodziłam. Trochę czasu już minęło odkąd przeczytałam książkę, cierpiałam na mały brak weny ; ),więc mam nadzieję, że o...

więcej Pokaż mimo to

avatar
652
133

Na półkach: , ,

Sięgnęłam po tę książkę z niemałą obawą. Jej autor, Mateusz Sękowski, uczęszcza jeszcze do liceum, na dodatek jest to jego debiut – nie mogłam więc spodziewać się jakiegoś niesamowitego dzieła, nie wierzyłam, że zostanę jakoś specjalnie zaskoczona, tym bardziej, że tak wiele książek o podobnej tematyce już powstało. Zaryzykowałam jednak, co w ostateczności nie było błędem, choć zachwycać się nie będę…

Zacznijmy od fabuły. Główny bohater, Aerdin Veske, jest ćwierćelfem. Z nieznanego mu powodu, podczas jego nieobecności, matka-półelfka, ojciec-człowiek oraz większość bliskich mu osób zostają brutalnie zamordowani. Postanawia się zemścić. Mijają lata, gdy udaje mu się zapoczątkować serię niefortunnych (dla jego wrogów) spotkań – nieustraszony, długowieczny, o magicznych zdolnościach właściciel błękitnego miecza oraz konia, którego tylko on jest w stanie dosiąść (!) nie traci czasu na zbędne ceregiele – dość szybko znajduje i zabija swoich przeciwników. Przy okazji poznaje wiele dość ciekawych osób (z reguły w jakiś sposób im pomaga, zostaje ich “bohaterem”) – niektórzy z nich się do niego przyłączają. Zwłaszcza wtedy, gdy powodem wędrówki staje się nie tylko pragnienie zemsty, ale również tajemniczy przedmiot, zwany artefaktem.

Ok. Wszystko pięknie. Historia, którą autor wymyślił i opisał na ponad 400 stronach, jest ciekawa. Przyznaję, że się nawet wciągnęłam. Acz z drugiej strony dziwię się bardzo, że tak się stało, gdyż tak wiele rzeczy jest w tej powieści niedopracowanych. Przede wszystkim sami bohaterowie. W większości przypadków są to zaledwie zarysy tego, nad czym autor mógł i powinien jeszcze popracować. Zabrakło mi w nich wyraźnych, charakterystycznych cech, zabrakło też konsekwencji w ich prowadzeniu. Krasnolud był chyba najbardziej przemyślaną postacią (charakterystyczny sposób mówienia, bycia, miał nawet swoje ulubione słówko: “kutasiny” ;)). Żałuję, że pozostali bohaterowie nie przekonali mnie do siebie. Może też dlatego, że autor nie dał im szansy. Wielu z nich bowiem okazało się być postaciami epizodycznymi, choć okoliczności ich wprowadzenia wskazywały na istotniejszy ich udział w dalszych perypetiach zdeterminowanego Aerdina Veske. Zabrakło mi odpowiedniego “wgłębienia” się w charakter postaci, w ich przeszłość, która miała przecież największy wpływ na to, kim teraz są i co robią. Owszem, autor wspominał o tych kluczowych dla nich wydarzeniach z lat wcześniejszych, acz w sposób bardzo ograniczony. Główny bohater też nie do końca mnie przekonał. Wiele w nim było sprzeczności. Chyba nie udało mi się tak naprawdę go poznać, a może po prostu nie potrafiłam obdarzyć go sympatią…

Poza bardzo częstymi walkami znalazł się również czas na miłość – a co! ;) Aerdin poznał piękną elfkę, która zdawała się odwzajemniać jego uczucia… Niestety autor nie posiadł jeszcze zdolności budowania emocji na tej przestrzeni. Właściwie mógłby być pominięty ten wątek – absolutnie nie “czaruje”. Ale to nic, bo, co muszę przyznać, w opisach walk Mateusz Sękowski radzi sobie bardzo dobrze. Umiejętność podtrzymywania akcji to jego atut. Do tego ma zdecydowanie większe predyspozycje. A i starodawny język, którym się posłużył, przyczynił się do przyjemniejszego czytania (choć uprzedzam, że nie szczędził przy tym wulgaryzmów).

“Dziedzice krwi” nie mogą się równać z książkami mistrzów gatunku fantasy, ale jest w tej pozycji coś, co się podoba. Autor ma potencjał, widać, że ten gatunek jest mu bliski i mimo wielu moich zastrzeżeń, nie skreślam Mateusza Sękowskiego jako pisarza. Wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że przyjmie moją krytykę jako akt życzliwości – choć nieco przewrotnej. Chciałabym bowiem, by następnym razem skupił się bardziej na szczegółach (moim zdaniem wprowadził za dużo niepotrzebnych wydarzeń, osób – czasem mniej znaczy więcej),by jego historia i postaci z nią związane zaczęły “żyć”. Jest to wielka sztuka, wymagająca wielkiej pracy, ale myślę, że warto się jej podjąć.

Polecam dla fanów fantastyki, potrafiących czasem przymknąć oko.


http://napieknej.wordpress.com/2014/03/14/dziedzice-krwi-mateusz-sekowski/

Sięgnęłam po tę książkę z niemałą obawą. Jej autor, Mateusz Sękowski, uczęszcza jeszcze do liceum, na dodatek jest to jego debiut – nie mogłam więc spodziewać się jakiegoś niesamowitego dzieła, nie wierzyłam, że zostanę jakoś specjalnie zaskoczona, tym bardziej, że tak wiele książek o podobnej tematyce już powstało. Zaryzykowałam jednak, co w ostateczności nie było błędem,...

więcej Pokaż mimo to

avatar
310
3

Na półkach:

„Gdzie tu jest prawo i sprawiedliwość?! – zawył ktoś z tłumu”[1].


Działo się! – powiedziałem sam do siebie, gdy skończyłem czytać; pech chciał, że akurat byłem w autobusie. Nic to – pomyślałem sobie, chowając książkę do plecaka. Kątem oka zobaczyłem, że współpasażer zerka na nią. Pokrótce streściłem mu akcję powieści, nieznajomy wziął telefon i wpisał ją na listę „muszę przeczytać” na pozycji nr 3, tuż pod Pratchettem i Sapkowskim. Słusznie; przeczyta – nie będzie żałował!

Na okładce jest ktoś, kto na pierwszy rzut oka przypomina Conana Barbarzyńcę – trop dobry, ale lepszy byłby Rambo, ponieważ krew tu tryska i trup ściele się gęsto.

Fabuła osadzona jest w całkowicie wymyślonym świecie. Jego realia są bardzo dokładnie opisane, świat ten jest bardzo logiczny. Mnóstwo w nim zła i przemocy – na szczęście znajdzie się ktoś, kto będzie chciał to zmienić.

Akcja jest bardzo dynamiczna. Gdzie tylko pojawia się Aerdin Veske (główny bohater – ćwierć-elf),tam pojawiają się również kłopoty. A to trzeba skrócić kogoś o głowę, a to zabić smoka, wytępić harpie, walczyć na arenie, kogoś ocalić, kogoś pokonać, nie dać się zwieść demonom, a do tego trzeba się kryć ze znajomością magii, ponieważ nierozsądnie byłoby narazić się inkwizycji. Nie ma chwili wytchnienia. A dookoła czają się wrogowie i niebezpieczeństwa. Pojawia się również przyjaźń i, rzecz jasna, miłość. Jest też artefakt, którego tajemnica była zapalnikiem dla wydarzeń sprzed dwudziestu lat, kiedy to rodzice Aerdina zostali zamordowani. Zemsta jest motorem działania głównego bohatera, ale go nie zaślepia – jest on wrażliwy na wszechobecną krzywdę i niesprawiedliwość.

Aerdin na swojej drodze spotyka również osoby, które stają się jego przyjaciółmi: pełnokrwistą elfkę, nieprzebierającego w słowach krasnoluda, handlarza informacjami, dowódcę płatnych zabójców, młodego chłopa i pewnego… smoka.

Nie tylko krasnolud używa bardzo dosadnego języka – gdyby Pasikowski przeczytał tę książkę, wziąłby ją jako gotowy scenariusz, bez konieczności dokładania przekleństw. Jednakże duża liczba słów, które uważane są za wulgarne, nie razi; mało tego, dodają one charakteru całej opowieści, to dzięki nim bohaterowie stają się bardziej realni, wyraziści, swobodni. Wyobraźmy sobie swoją reakcję, gdybyśmy spotkali smoka – padłby bluzg? Egzamin z używania realnego języka zdany!

Czytanie powieści Sękowskiego sprawia dużo radości, znajdziemy w niej wiele zabawnych sytuacji i dialogów. Mnie powaliła rozmowa Aerdina ze Śmiercią – kończąc ją, Śmierć mówi: „Ja tu tylko przejazdem. Ten świat nie stoi na wielkim żółwiu, prawda?”[2].

Niewątpliwie mocną stroną „Dziedziców krwi” są: świetna fabuła, wartka akcja, niepozwalająca złapać oddechu, bardzo wyraziści bohaterowie i język. Nie chodzi tylko o to, że wulgaryzmy są bardzo dobrze dobrane, ale i o świeżość tego języka.

„Dziedzice krwi” to fantastyka w najlepszym wydaniu! Novae Res zaczyna wyznaczać bardzo wysokie standardy jakości.

Koniecznie pozdrówcie ode mnie Jego Wysokość Dejmara!


---
[1] Mateusz Sękowski, „Dziedzice krwi”, wyd. Novae Res, s. 364.
[2] Tamże, s. 288.

„Gdzie tu jest prawo i sprawiedliwość?! – zawył ktoś z tłumu”[1].


Działo się! – powiedziałem sam do siebie, gdy skończyłem czytać; pech chciał, że akurat byłem w autobusie. Nic to – pomyślałem sobie, chowając książkę do plecaka. Kątem oka zobaczyłem, że współpasażer zerka na nią. Pokrótce streściłem mu akcję powieści, nieznajomy wziął telefon i wpisał ją na listę „muszę...

więcej Pokaż mimo to

avatar
807
360

Na półkach: , ,

Muszę przyznać, że lubię debiuty. Jeśli dodatkowo debiutem jest polski autor to tym chętniej sięgnę po książkę. Nie oczekiwałem zbyt wiele po "Dziedzicach krwi" Mateusza Sękowskiego, jednak muszę przyznać, że książka ta okazała się całkiem przyzwoitą pozycją w świecie fantasy.

"Dziedzice krwi" opowiadają historię ćwierćelfa Aerdina, szlachcica który stracił swoich rodziców jak i cały dwór podczas najazdu najemników. Wiedziony zemstą wyruszył w świat szukać tych, którzy zlecili wymordowanie jego rodziny. Podczas wielu przygód odkrywa, że za tym wszystkim kryje się coś o wiele większego niż mógłby przypuszczać.

Powyższy opis, podobnie jak oficjalne "streszczenie" wydawnictwa Novae Res nie jest w ogóle zachęcający. Brzmi jak kolejna, ckliwa, stereotypowa historyjka fantastyczna z elfami, magią, walką na miecze. Owszem, to wszystko znajdziemy na kartach historii, jednak sama fabuła - mimo tego, że miejscami wydaje się być oklepana - jest sprytnie przemyślana od początku do końca. Wiele spraw, które na początku wydają się zwyczajną wyobraźnią autora na zasadzie "a, bohater będzie sobie miał taki mieczyk" czy też "no dobra, to niechaj ta organizacja nazywa się tak" okazują się być na końcu ściśle ze sobą połączone. Po przeczytaniu książki ma się wrażenie, że przed przelaniem myśli na papier, Mateusz Sękowski wręcz rozpisał całą historię w formie konspektu.

Niestety jak na debiut przystało warsztat pisarski pozostawia wiele do życzenia. Już po kilku pierwszych stronach zastanawiałem się czy sięgnięcie po tę pozycję to jest dobry pomysł. Dialogi przywodzą mi na myśl kultowe gry cRPG takie jak "Baldur's Gate" czy "Icewind Dale". Ich prostota, nienaturalność biją od razu w oczy. Ponadto miejscami akcja jest niesamowicie nierealistyczna (nawet jak na powieść fantasy). Reakcje postaci bywają zmienne jak chorągiewka na wietrze. Mimo wszystko nie odnosi się wrażenia tworzenia fabuły specjalnie pod zakończenie. Osobiście jestem zdania, że można to wszystko wybaczyć autorowi - w końcu jest to jego pierwsza książka.

W wielu recenzjach spotykałem się z zarzutem zbytniej idealności głównego bohatera - Aerdina. Osobiście uważam, że został on wykreowany na zbyt niezniszczalnego. Jest wręcz tancerzem ostrza, magiem, czarwnikiem - w niczym nie ma sobie równych. Może to być denerwujące dla osób, które nie przepadają za przepakowanymi postaciami. Równowagą dla tego stanu rzeczy jest to, że wbrew pozorom ćwierćelf nie jest wyidealizowanym obrońcą wszystkie co żywe, stworzeniem dążącym do ładu, spokoju i pokoju oraz praworządności. Nie waha się uciąć głowy niewinnej postaci, podejmuje złe decyzje - innymi słowy pod tym względem wydaje się być postacią zbalansowaną.

Podczas czytania książki zastanawiałem się poważnie nad moim stosunkiem do niej. Posiada ona zarówno wiele minusów, jak i plusów, których się po niej nie spodziewałem. Końcem końców uważam, że jest to jednak wartościowa pozycja. Może nie idealna i nie taka, którą koniecznie trzeba przeczytać i mieć w swoim księgozbiorze, jednak nie powinienem skreślać człowieka za to, że nie ma warsztatu pisarzy z kilkunastoksiążkowym doświadczeniem.

Cieszę się, że mogłem tę książkę przeczytać i również cieszę się z tego, że wydawnictwo Novae Res wydaje debiutantów. Być może Mateusz Sękowski za kilka lat będzie kolejnym Pilipiukiem bądź Grzędowiczem. Z pewnością pod kątem pomysłów ma potencjał, na ćwiczenie pisarstwa ma czas. Każda kolejna napisana przez niego książka przybliży do go ideału kunsztu pisarskiego i na pewno znajdzie miejsce w mojej biblioteczce.

Opinia dostępna również na: http://zpiorem.blogspot.com/2014/02/dziedzice-krwi-mateusz-sekowski.html

Muszę przyznać, że lubię debiuty. Jeśli dodatkowo debiutem jest polski autor to tym chętniej sięgnę po książkę. Nie oczekiwałem zbyt wiele po "Dziedzicach krwi" Mateusza Sękowskiego, jednak muszę przyznać, że książka ta okazała się całkiem przyzwoitą pozycją w świecie fantasy.

"Dziedzice krwi" opowiadają historię ćwierćelfa Aerdina, szlachcica który stracił swoich rodziców...

więcej Pokaż mimo to

avatar
360
347

Na półkach: ,

Podobałby się Wam świat pełen elfów, krasnoludów, magii i walki o przetrwanie? Ja wprawdzie w nim żyć bym nie chciała, za to czytać jak najbardziej. Uwielbiam fantastkę, jednak z polską miałam do tej pory małą styczność, właściwie to ograniczała się ona do dwóch autorów. Na szczęście to się właśnie zmieniło, ale o tym za chwilę.

Aerdin Veske to ćwierćelf, jego matka była półelfką a ojciec człowiekiem, dzięki czemu on sam jest długowieczny. Jednak jest też sierotą. Pewnego razu gdy wrócił z przejażdżki okazało się że jego rodzice nie żyją. Spalono najbliższą wieść, a w zamku wszystkich wyrżnięto w pień. Nie oszczędzono nikogo i nie wiadomo też kto za tym stoi, jednak …

Mija wiele czasu a Aerdin z młodzieńca staje się mężczyzną, który samotnie wyrusza by pomścić śmierć najbliższych. Dociera do Wisielczych Marnot, gdzie najlepszy handlarz informacji – Znajomy, podsuwa mu stary trop. Jednak w tej sytuacji lepszy stary niż żaden i tak Aerdin wyrusza w podróż by dopełnić zemsty. Jednak nie wie, że już dwa dni później będzie czekał na karę śmierci w celi Pana Kircholma. A to dopiero początek wielkiej tajemnicy i wielkiej bitwy.

Muszę powiedzieć działo się i to bardzo! Uwielbiam polską literaturę i pan Mateusz zdecydowanie pokazał, że ma ona wysoki poziom! Świętnie napisana książka z wartką akcją i niezapomnianymi bohaterami. No i jest przede wszystkim tajemnica, za którą wraz z bohaterem podążamy, a im bliżej rozwiązania jesteśmy tym ciekawiej się robi. Do tego język jakim posługuje się autor jest adekwatny do epoki, ale też lekki, a opisy bardzo plastyczne, co tylko jeszcze bardziej pobudza wyobraźnię.

„Dziedzice krwi” Mateusza Sękowskiego to świetny debiut, któremu warto poświęcić swój czas. Książka wciąga, a każda kolejna strona przynosi nieoczekiwane zwroty akcji. No i sam Aerdin - to idealny bohater, który nie szczędzi języka ani głów, których wiele ściana. Dlatego jeśli lubicie fantastykę, elfy, krasnoludy, magię to koniecznie musicie poznać tą książkę. Polecam!!!

Podobałby się Wam świat pełen elfów, krasnoludów, magii i walki o przetrwanie? Ja wprawdzie w nim żyć bym nie chciała, za to czytać jak najbardziej. Uwielbiam fantastkę, jednak z polską miałam do tej pory małą styczność, właściwie to ograniczała się ona do dwóch autorów. Na szczęście to się właśnie zmieniło, ale o tym za chwilę.

Aerdin Veske to ćwierćelf, jego matka była...

więcej Pokaż mimo to

avatar
771
412

Na półkach:

Aerdin Veske to ćwierć elf, który od osiemnastu lat podróżuje po świecie, aby dokonać zemsty poprzysięgniętej mordercom swoich rodziców. Jednak nawet po takim czasie nie wiele udało mu się zdziałać. Ktoś bardzo nie chce, aby prawda wyszła na jaw i doskonale potrafi zacierać za sobą ślady. Nie zraża to młodzieńca, ma on swoje sposoby, aby zdobyć chociaż skrawki potrzebnych informacji. Ważne, żeby chociaż o centymetr przybliżały go do spełnienia obietnicy.

Niestety Aerdin często przekonuje się, że droga którą podąża wcale nie należy do bezpiecznych. Bardzo często ociera się o śmierć, ale nic go nie powstrzyma…

Jest to bardzo okrojone streszczenie fabuły, ale uwierzcie mi tyle się dzieje, że ciężko jest opisać wszystko tak, aby nie zdradzić tych najważniejszych wątków szczególnie, iż każda z takich przygód ma znaczący wpływ na dalsze wydarzenia, w jakich przychodzi brać udział głównemu bohaterowi. Jak więc łatwo się domyślić, fabuła jest dosyć złożona i niepozbawiona niespodzianek. Akcja mknie do przodu i nie sposób się przy niej nudzić.

Powinnam napisać teraz coś na temat autora, którego Dziedzice krwi są debiutanckim występem na scenie pisarskiej, ale niestety nie mam szansy tego zrobić, ponieważ nic nie można znaleźć o Mateuszu Sękowskim. Ani autor, ani wydawnictwo nie zamieścili nawet króciutkiej notki biograficznej. W sumie jest to nawet świetne posunięcie marketingowe, ponieważ taka niewiedza potęguje czasem ciekawość względem powieści.

Co do bohaterów, to chyba już taka jest tendencja debiutujących pisarzy, że ich główni bohaterowie są do znudzenia idealni i prawi. Tutaj niestety jest tak samo. Niestety wprowadza to lekką sztuczność, ale dającą się przeżyć. Na szczęście pozostała „plejada” bohaterów nadrabia tę „idealność” i to z nawiązką. Autor uwiarygodnił je, dużo bardziej niż protagonistę, po przez uwidocznienie zarówno ich zalet jak i wad, tych drugich zabrakło u Aerdina. Nie znaczy to jednam, że nie da się go nie lubić. Jest wręcz odwrotnie…

Podsumowując. Dziedzice krwi nie są pozbawione wad, ale przecież żaden debiut się bez nich nie obchodzi. Mimo to uważam, że warto poświęcić swój czas na zapoznanie się z tą lekturą. Autor miał naprawdę świetny pomysł, który udało mu się wykorzystać w stopniu zadowalającym. Polecam.

Aerdin Veske to ćwierć elf, który od osiemnastu lat podróżuje po świecie, aby dokonać zemsty poprzysięgniętej mordercom swoich rodziców. Jednak nawet po takim czasie nie wiele udało mu się zdziałać. Ktoś bardzo nie chce, aby prawda wyszła na jaw i doskonale potrafi zacierać za sobą ślady. Nie zraża to młodzieńca, ma on swoje sposoby, aby zdobyć chociaż skrawki potrzebnych...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    20
  • Przeczytane
    19
  • Posiadam
    8
  • Do recenzji
    2
  • 2014
    2
  • 52 książki 2013
    1
  • Fantastyka
    1
  • Posiadam książki
    1
  • Lit. PL (w planach)
    1
  • Samodzielne
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Dziedzice krwi


Podobne książki

Przeczytaj także