Green Lantern: Blackstars Grant Morrison 6,8
W poprzednim tomie Grant Morrison bardzo odjechał, ale końcówka tomu okazała się zaskakująco normalna. Czy kolejny tom zmierzy więc w bardziej typowe superbohaterskie klimaty?
Tom otwiera miniseria „Green Lantern: Blackstars”. W wyniku wydarzeń z poprzedniego tomu rzeczywistość zmieniła się. Teraz Blackstars strzegą porządku we Wszechświecie, a nikt nie pamięta Zielonych Latarni. Hal Jordan jest jednym z czołowych Blackstars, ale zaczynają go ogarniać wątpliwości.
Jest to historia przypominająca komiks „Ród M” polegająca na zastąpieniu dawnej rzeczywistości. Podobnie jak we wspominanej miniserii tutaj też antagoniści są niejednoznaczni moralnie, a także jest dużo nawiązań do szerszego uniwersum. Chyba najciekawszym motywem jest tu ujawnienie genezy Belzebeth, która w dosyć groteskowy sposób nawiązuje do opowieści o wampirach. Trochę rozczarował mnie zwrot akcji w finale, który lekko drwi sobie z czytelnika.
W następnej opowieści Strażnicy Wszechświata postanawiają zrezygnować ze swojej funkcji na rzecz nowego pokolenia. Równocześnie Hal Jordan zostaje wysłany na misję z nowym partnerem, który jest… kryształem soli.
Początkowo trochę zdziwiło mnie, że są tutaj dwa wątki, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Ostatecznie okazało się jednak, że oba wątki bardzo się ze sobą splatają i wprowadzają nowy element do świata Zielonych Latarni. Przy tym w dalszym ciągu Morrison serwuje konieczne swoje dziwaczności.
Kolejna historia przenosi się na Ziemię. Hal Jordan bada sprawę gigantycznych piór, które zaczęły się pojawiać w pobliżu Cosmidor City. Okazuje się, że pradawna rasa ornitoidów wychodzi z ukrycia.
Historia ta to kolejne nawiązanie do zapomnianej opowieści z czasów Srebrnej Ery Komiksu. Nie jest ona jednak tak szalona jak można byłoby się spodziewać. Jest to dosyć typowa historia superbohaterska z dosyć oczywistym przebiegiem akcji. Jest jednak bardzo sprawnie opowiedziana.
W następnej historii niemal zupełnie nie ma zielonego pierścienia. Hal Jordan rusza odrzutowcem w poszukiwaniu zaginionej pilotki. Dociera w bardzo dziwne miejsca.
Jest to bardzo kameralna historia. Bohaterowie napotykają się na niespotykane zjawisko i starają się je badać. Motyw jest dosyć oryginalny, ale nie jest specjalnie dziwaczny. Doceniam też, że w bardzo ciepły sposób łączy się z poprzednią historią.
Kolejny rozdział już jednak jest bardziej dziwaczny. Hal Jordan i Barry Allen ruszają do innego świata, żeby uratować porwaną Olivię Reynolds. Tam będą musieli zmierzyć się ze złotym olbrzymem i armią zabawek.
Zarys fabuły wydaje się pozornie bardzo normalny. Jednakże inny świat i to z czym muszą walczyć bohaterowie jest pomieszaniem obcości i dziecięcych zabawek. Do tego dochodzi też nawiązanie do pewnej historii sprzed lat o Zielonych Latarniach. Poza tym język olbrzyma jest naprawdę bardzo trudny do zrozumienia i trzeba tu bardzo docenić tłumacza.
W przedostatniej historii Hal Jordan spotyka Hypermana, potężnego superbohatera, który nie ma jednak dobrych zamiarów. Opowieść ta miała być zapewne dekonstrukcją mitu Supermana. Jednakże tego typu pomysłów było już bardzo dużo w rozbudowanych formach. Doceniam jednak udział stworków z jednej z poprzednich opowieści.
Tom kończy nawiązanie do głównego wątku serii. Przybysze z uniwersum Antymaterii atakują kosmiczny szpital i Hal wraz z towarzyszami usiłuję ich powstrzymać. Jest to dosyć prosta bijatyka pozbawiona drugiego. Zresztą w pewnym momencie nawet główny bohater narzeka na pewną powtarzalność.
Za rysunki odpowiadają tutaj Xermanico oraz znany z poprzednich tomów Liam Sharp. Xermanico rysuje w dosyć neutralnym i poprawnym stylu. Czasami jednak niektóra kadry mogłyby być bardziej szczegółowe. Za to Liam Sharp eksperymentuje tu z różnorodnymi stylami. Do swojej wizji brudnego i nieprzyjemnego kosmosu zdążył już przyzwyczaić czytelników. Tutaj jednak również wykorzystuje grafikę komputerową, a także w pewnym momencie nawiązuje do bardzo klasycznego stylu rysowania komiksów superbohaterskich.
Ten tom jest dosyć nierówny. Jego większość stanowią bardzo oryginalne pomysły, które garściami czerpią z dawny komiksów. Pod koniec jednak odczuwałem pewne zmęczenie materiału i brak pomysłów. Na szczęście rysunki to nadrabiają.