Kościół płonie Andrea Riccardi 6,6
Sięgając po tę pozycję - nie mam wielkiego co do niej oczekiwania (a może nie mam jakiegoś KONKRETNEGO?). Może nieco obawiam się, że Andrea Riccardi - rzekomo znawca współczesnego Kościoła (katolickiego) - może okazać się apologetą obrońcy pedofilów JPII Świętego, którego jest wszak biografem. Autor zaczyna swoją opowieść o współczesności Kościoła i fantazje o jego potencjalnej przyszłości od mocnego obrazu: oto płonie katedra Notre-Dame. Wszyscy pamiętamy te obrazy sączone nam w czasie rzeczywistym przez telewizję (przez wszystkie niemal telewizje świata),sam zaś autor słusznie zauważa symbolikę łączącą płonący kościół-matkę Paryża z dogasaniem chrześcijaństwa w Europie. A wkrótce jeszcze przywoła o rok późniejsze przekazanie przez Erdogana Hagii Sophii dla kultu islamskiego (i zerwanie z niemal stuletnią tradycją świeckiego państwa tureckiego Ataturka, który to widział w tej świątyni o jakże burzliwych losach muzeum ludzkiego rozumu). Mamy więc pełen obraz na wejście w lekturę książki.
A dalej lektura ta zaskakuje - mnie przynajmniej - wielce! Prowadzi nas bowiem autor przez współczesną Europę chylącego się chrześcijaństwa albo i zamierającej religijności w ogóle ze znawstwem tematu godnym prawdziwego historyka myśli religijnej. Opisuje (i bogato dokumentuje bibliograficznie) przemiany dziejące się w poszczególnych państwach europejskich na przestrzeni ostatnich stu lat. Wielką zaletą jest tu przyznanie “własnego głosu” każdemu z opisywanych państw i doskonałej orientacji w indywidualnych drogach, jakie doprowadziły je do ich własnego “tu i teraz”. O ile historia upadku Kościoła we Francji, osłabienia we Włoszech czy wciąż relatywnie dobrze umocowanego w Niemczech jest w miarę powszechnie znana osobom interesującym się tematem, o tyle mnie zaskoczyła droga hiszpańska, którą religijność ludności tego kraju przebyła w XX wieku i początku obecnego stulecia, a gdzie dziś - w związku z uwikłaniem Kościoła w system rządów wojskowej junty Franco - kościół jest postrzegany jako relikt minionej epoki, zaangażowany po złej stronie historii…
Tym, co trzeba autorowi przyznać, to fakt, że dobrze odczytuje kryzysy tropiące współcześnie Kościół i nie zamyka oczu na trudne fakty. Ma obraz rzeczywistości raczej realistyczny niż życzeniowy. Znać tu dobry kronikarski warsztat z “przezroczystością” samego reportera. Może jedynie - a i to nie bezpośrednio - odsłania nam nieco sentymentu za chrześcijańską demokracją, które to ruchy i partie zniknęły (poza Niemcami) z mapy Europy, a jednocześnie sugeruje swój dość niechętny stosunek do ruchów i partii nacjonalistyczno-katolickich (w dzisiejszej Polsce czy Węgrzech dostrzegając cienie mussolinizmu, frankizmu czy salazaryzmu).
Doskonale również rozpisuje rozgrywający się w łonie Kościoła (zarówno na przestrzeni czasu, jak i w poprzek kolejnych epok-pontyfikatów) konflikt wizji chrześcijaństwa ewangelizującego (nawet jeśli pod postacią ludycznej religijności mas) z zamkniętym i kontemplacyjnym obrazem katolicyzmu topniejącego i koncentrującego się (na własnej jakości). I nie chodzi tu tylko o konfliktowe wizje pontyfikatów JPII i BXVI, a o spór toczący się już od początku XX wieku, a w tym ostatnim przykładzie tylko się po raz kolejny unaoczniający…
Co zaś do Wojtyły, to i z nim postępuje uczciwie z jednej strony widząc w nim jednego z poruszycieli i architektów rewolucji roku 1989, a z drugiej wspominając - choć nie powiem, w złagodzonej formie - zarzuty co do “nieupilnowania” biskupów tuszujących afery pedofilskie (a przecież moja ulubiona piosenka to “Jan Paweł nie wiedział”),wymuszenia zbyt szybkiej ścieżki kanonizacyjnej i przypominając, że w jego “rzuceniu się w tłum” wielu widzi element i fakt emocjonalny, a nie prawdziwą duchową odnowę i ożywienie kościoła.
Za wielką traumę kościoła - odmieniającą spojrzenie na papiestwo - uznaje autor abdykację Benedykta XVI i trudną oraz powolną odbudowę jego (urzędu) autorytetu przez jego następcę.
Słusznie również wskazuje - choć nie wiem, czy czerpie z nich pocieszenie i nadzieję - na kierunki, w których w przyszłości podążać będzie chrześcijaństwo, a więc wszelkiego rodzaju wzrastające i dziś ruchy neoprotestanckie i odmiany charyzmatyczno-magiczne. W dobie malejącej ilości księży i zakonników sprawowanie kultu przechodzi w ręce trochę samych wiernych, a trochę charyzmatycznych szarlatanów, którzy dziś już potrafią zapełnić stadiony w obcym sobie kulturowo kraju prędzej niż niejeden papież (vide “wskrzeszyciel” Boshobora). Więc z jednej strony charyzmatyczne para-chrześcijaństwo, a z drugiej kostniejący i topniejący katolicyzm w wersji watykańskiej? Gasnąca Europa kontra “nowe” ośrodki decyzyjne świata (Chiny, Stany Zjednoczone)? I tu i ja również zgadzam się z przepowiednią M. Eliade’go, że przyszłości religii i doświadczenia religijnego należy upatrywać w nowych - nieznanych może jeszcze - ich formach, a nie w tradycyjnych i skostniałych formach chrześcijaństwa, judaizmu i islamu (a z czym nie zgadza się do końca sam autor książki, widząc w tym wybujałe proroctwo).
Po tych rozdziałach - dość rzetelnie napisanych i dających uczciwe spojrzenie na współczesność Kościoła - nagle następuje przełom. Finał książki jest dla mnie najsłabszą jej częścią. Przełomem tym jest oburzenie autora na regulacje państwa Włoskiego związane z początkiem pandemii COVID-19 i licznymi zakazami, w tym tymi dotyczącymi zasad sprawowania kultu. Kompletnie nie poznaję autora który był taki wyważony we wcześniejszych rozdziałach, a taki emocjonalny przy opisywaniu owej “bezprecedensowej” sytuacji. Tak - państwo ma prawo prowadzić na swym terytorium dowolną politykę (w tym wypadku prozdrowotną czy antyepidemiczną) i w tym zakresie zrównywać instytucje typu kościoły i związki wyznaniowe z działalnością chociażby galerii handlowych, pubów i nocnych klubów!
W finale autor odpływa niemal zupełnie w kierunku rozważań teologiczno-mistycznych, coraz bardziej ujawniając swe zapatrywania i tęsknoty. Mam wrażenie że jednak ostatecznie - czegóż się spodziewałem? - próbuje bronić tego, co nie do obrony. W niewielkim stopniu jednak ten zawód w finale zmienia moje ogólnie pozytywne zaskoczenie całą pozycją. Nie spodziewałem się, że wyżej będę oceniał książkę pisaną z ewidentnie katolickiego stanowiska, niż czytaną ostatnio - dość marną - pozycję ateistyczno-heretycką…