cytaty z książek autora "Jan Jakub Kolski"
Mam nadzieję, że jesteś ciągle w dobrym zdrowiu i podłym nastroju - nie odwrotnie.
Siebie nie zaznaczam, bo nie wiem, jakiej użyć interpunkcji.
Nie jestem jeszcze człowiekiem z kropką na końcu zdania...
Wierzę w przenajświetrzy sen i błogosławiony zanik pamięci. Modlę się o jedno i drugie, bo nie mam siły się zabić.
Nie jestem jeszcze człowiekiem z kropką na końcu zdania...
- A jeżeli będę... nikim?
- To i tak będziesz moim kochanym synkiem. Poza tym...
- Co, mamo?
- Nie można być nikim. To nie jest możliwe.
- A co jest możliwe?
- Wszystko. Absolutnie wszystko.
Nikt nie może być tobą zamiast ciebie; żadna matka ani ojciec. Bycie sobą jest nieuniknione i wkurwiające, ale nie ma przed nim ucieczki.
Przeczytałam... połowę. Można powiedzieć, że tego mistrza zaliczyłam, ale na Małgorzatę zabrakło mi siły. Za dużo opisów. Takie... w chuj niekonkretne.
Przybliżał się do wolności krok po kroku. To prawda, nie panował jeszcze nad paroma rzeczami, umykały mu, chowały się nieposłusznie w zakamarkach pamięci, ale miał już pomysły, jak temu zaradzić. Metodą miało być unieważnienie. Unieważni nieposłuszne myśli innymi myślami, przykryje nimi jak ziemią, pogrzebie. Wszystko mu się udawało, uda się i to.
- Byłam niezła z matematyki. Wcale nie taki osioł, wiesz?
- I co?
- Pomnożę tę noc i wczorajszy dzień przez trzysta sześćdziesiąt pięć. To mi da cały rok. A jak pomnożę jeszcze przez dwadzieścia, to mi da... siedem tysięcy trzysta dni, dwadzieścia lat życia z tobą. Zgoda?
Utrzymał się przy tej myśli przez jakieś pół drogi. Była skarbem, złotem drogocennym. Ale nie starczyła na długo. Inne wysypały się ze szczelin pamięci, głupie, raniące myśli.
A pan nie może spać? Pociąg to najlepsze miejsce do spania. Lepsze niż stres i psychoterapia. Sanatorium na kołach...
Nikomu nie chciało się wstawać. Jemu też. Miał w planie powolne przyklejanie się do dnia: nieśpieszne wstawanie, mycie twarzy, rąk i nóg, golenie głowy, jedzenie śniadania.
Nim zasnął, prosił o łaskę czarnej, bezbolesnej nocy. Ale ten, który sprawia nie posłuchał. Miał dziada w dupie. Zesłał sen z tamtego życia.
Pies nie szczeka, kot nie miauczy, tumaki nie popiskują. Nawet ty nie mówisz... Jakaś dziwna cisza, Jadzia. Ubywa nas, przybywa ciszy...
- (...)Jak mam żyć w świecie z ludźmi, kiedy nie potrafię żyć w świecie z jednym człowiekiem? Zabij mnie albo naucz, kim jestem.
Przyśniło mu się jeszcze kilka dobrych snów, ale ich też nie zapamiętał. Obudził się z wypracowaną przez lata pustką; szarą, jednorodną i bezpieczną. Nie było w niej miejsca na wielkie emocje, bo nie miało być.
Kobiety lgnęły do mnie, bo miałem pieniądze i charakter. No i jeszcze to coś, o czym nie wiadomo, czym jest ani jak się nazywa. Powiedzmy... urok wszeteczny. Że niby drań, ale podszyty dobrym człowiekiem, takim... słodkim, wiecznym chłopcem.
- Idź, idź, Nata. Mieliśmy przez tę noc rodzinę, dom i samochód. Mieliśmy też firanki w oknach, bibliotekę z książkami, fotele, stolik, telewizor. Ja w kapciach czytałem gazetę, ty odkurzałaś. Wszystko mieliśmy tej nocy. Idź, bo jak zostaniesz, stracimy to wszystko.
Dostali jeden dzień życia. Między tamtym, które było, a tym, które miało przyjść.
Usłyszał wszystko; każde słowo, każdą literę i każdy oddech po każdej kropce. Był wstrząśnięty; już wiedział, że choć nie zda egzaminu z literatury - nie odprawi jej. Obroniła swoją obecność przy leśnym dziadzie, jego śmietniku, suce, kunie leśnej i sraczu zbitym z sosnowych desek. Nie musiała wiele robić; wystarczyło kilka dobrze wycelowanych zdań.
Znów zamilkli na długie minuty, ale rozmowa nie stanęła. Ona poszła dalej na swój milczący sposób; ze słowami ukrytymi tuż pod powierzchnią, gotowymi do użycia w każdej chwili.