Źródło: By Csaba Segesvári camera-man at Délmagyarország lapcom Kft. - This file has been extracted from another file: Imre Kertész (1929-) Hungarian writer II. by Csaba Segesvári.JPG, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=34881438
Węgierski pisarz żydowskiego pochodzenia, laureat literackiej Nagrody Nobla.
Urodził się w ubogiej rodzinie żydowskiej. W 1944 w wieku 15 lat został wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, później przeniesiony do Buchenwaldu. Cała jego rodzina zginęła w czasie wojny. Bolesne doświadczenia spowodowane pobytem w obozach i utratą bliskich wywarły decydujący wpływ na jego późniejszą twórczość.
W 1945 powrócił na Węgry, gdzie od 1948 pracował jako dziennikarz w gazecie "Vilagossag". Z pracy został zwolniony w 1951, gdy czasopismo stało się oficjalnym organem węgierskiej partii komunistycznej. Potem pracował m.in. w służbach prasowych Ministerstwa Przemysłu, skąd również go zwolniono w 1953. Od tego czasu poświęcił się głównie pisaniu i wykonywaniem tłumaczeń. W latach 50. i 60. tłumaczył z niemieckiego dzieła takich autorów jak: Nietzsche, Freud, Hofmannsthal, Schnitzler, Roth, Wittgenstein i Canetti, których wpływ można odnaleźć w jego twórczości.
Wyjątkowa. Pozornie prosta, by na końcu dotknąć głębokiej trudnej prawdy. Próbuje dać nadzieję, ale jest to desperacka próba, na przekór, tak aby nie utonąć, odziera tę nadzieję z egzaltacji, rozbraja prawdę na części pierwsze, na proste prawidła, nie ucieka w bon moty i wzniosłość, która by nie przystawała, jak ten kwiat do kożucha, jest to nadzieja utkana z dochodzenia swojego prawa do prawdy, do własnego sensu i przyczyny, zrozumienia niejasności, stanięcia w prawdzie, bez uników. Ale ten sens wybrzmiewa na zaledwie kilku stronach pod koniec.
Chyba dobrze, że nie skreśliłem Imre Kertesza już po pierwszej książce, która średnio przypadła mi do gustu.
Ta pisana jest z perspektywy obserwacji świata przez czternastolatka, więc nie razi jej naiwny nieco język, gdzie wielu sensów domyślamy się poprzez własną ich filtrację przez doświadczenia czytelnika dorosłego. Taki “Mikołajek” Sempego, tyle że mało zabawny, bo w innych czasach wypadają dziecięce zabawy...
Nie lubię literatury obozowej, której wysyp mamy obecnie na półkach (wszelkie te “krawcowe z Auschwitz”, “akuszerki z Auschwitz” i inne “i były miłości w Auschwitz”). Tym niemniej w swoim czasie przeczytałem i Borowskiego, i Nałkowską - i literatura ta wstrząsnęła mną jak należy. Przeczytałem nawet “Mój ojciec - Hans Frank” Anny Frank i jakoś wówczas to do mnie przemawiało, a teraz mógłbym poczuć z jednej strony przesyt, a z drugiej nie mam też zaufania do współczesnych autorów, że nie działają z pobudek innych niż czysto komercyjne, miast z potrzeby serca czy autoterapeutycznie. Po Kertesza zaś sięgam, bo to jednak obozowa literatura pierwszej czy drugiej fali - “z tamtych czasów”...
Tym, czym jest ta książka dla mnie, to jej język! A mamy tu opowieść węgierskiego czternastolatka, który odbywa podróż do obozów zagłady: Auschwitz-Birkenau i Buchenwaldu, a nam - jak się orientujemy po jakimś czasie - relacjonuje te wydarzenia z jakiejś niezbyt odległej perspektywy czasowej. I to relacjonuje właśnie językiem pojęciowym owego nastolatka: pisze nam to w stylistyce prymusowskiego wypracowania, a ja nieodmiennie mam wrażenie, że to jak słynny “opis ciotki” z podręcznika do języka polskiego, czyli przedstawienie, jak nie należy tego opisu ciotki tworzyć. Ale cóż począć, skoro sam podmiot tak tę opowieść czuje: sucho, beznamiętnie, metodycznie. Tu ten właśnie język daje najbardziej piorunujące wrażenie, a tymi wszystkimi wtrąceniami typu “jak nam zakomunikowano”, “o czym nas poinformowano”, “i tak w istocie było” sprawia wrażenie nieudolnej reporterki. Mnie zaś jakoś do głębi porusza.
Na osobną wzmiankę zasługuje lektor w wersji audio: Przemysław Bargiel. Dla mnie to nowa osoba w książkach audio, a tymczasem niebagatelna część wrażenia, jaką książka wywiera, to zasługa właśnie stylu lektora, który czyta ją w jakiś współgrający z bezemocjonalną treścią narracji sposób. Może tylko uwaga do wymowy nazw obcych: o ile można by uwierzyć, że niemczyzna młodego Węgra jest nieco nieporadna, to już wymowa nazw węgierskich (wszak dość dla nas niełatwych) zdradza, że to nie młody narrator, a sam lektor nieco się z nimi zmaga. Ale to drobna uwaga do mistrzowskiej niemal interpretacji…