KM/H Mark Millar 6,7
ocenił(a) na 76 lata temu Mark Millar jest autorem, który doskonale wie, jak pisać rozrywkowe, pełne akcji opowieści. Można nawet powiedzieć, że szkocki scenarzysta specjalizuje się w tego rodzaju fabułach. Raz wychodzi mu lepiej („Czerwony Syn”, „Kick-Ass”),innym razem gorzej („Empress. Cesarzowa”),jednak praktycznie każdy kolejny komiks, który wychodzi spod jego pióra, charakteryzuje się wysokim tempem akcji i dużą efektownością. Niektórzy czytelnicy na ten stan rzeczy psioczą, narzekając, że Millar to tylko wyrobnik. Trochę racji w tych opiniach z pewnością jest, ja jednak dostrzegam w jego twórczości radość, która sprawia, że każdy kolejny tytuł ma w sobie coś interesującego. Podobnie jest z „KM/H”, lipcową nowością od Muchy.
Mieszkający w Detroit Roscoe nie jest aniołkiem. Ten młody mężczyzna utrzymuje się dzięki dilowaniu. Pracuje dla niejakiego Hala, który czerpie główne zyski z procederu. Pewnego dnia bohater ma pecha – transakcja, którą chce dopiąć, okazuje się ściemą, a kontrahent to w rzeczywistości policjant. Roscoe trafia do więzienia, gdzie przypadkowo natyka się na nowy, nieznany narkotyk, KM/H. Efekty jego zażycia przechodzą jego najśmielsze oczekiwania. Niesamowite przyspieszenie, którego doświadcza, umożliwia mu nie tylko ucieczkę z paki, ale czyni realnymi plany stania się bogaczem. By to osiągnąć, trzeba jednak nagiąć ponownie prawo i wejść na złodziejską ścieżkę.
Pomysł na fabułę „KM/H” jest naprawdę interesujący. W popkulturze wcale nie ma zbyt wielu speedsterów, na dobrą sprawę niespecjalnie kojarzę żadnych spoza komiksów związanych z Flashem, czyli była tu do uzupełnienia pewna luka. Millar tę szansę wykorzystał doskonale – jego najnowsze dzieło od początku do końca sprawia bowiem wrażenie świeżego i względnie pomysłowego. Podobać się może pochodzenie mocy bohaterów. Nie jest to żaden wypadek, w wyniku którego zwykły człowiek zyskuje nadludzkie zdolności. Nie, to po prostu narkotyk. Jasne, efekty jego działania wydają się przesadzone i raczej nierealne, jednak takie wyjście jest zdecydowanie bliższe rzeczywistości i łatwiejsze do zaakceptowania dla czytelnika.
„KM/H” nie jest zbyt długi. Składa się na niego pięć zeszytów, co automatycznie powoduje intensyfikację akcji. Wydarzenia toczą się w szybkim tempie, a odbiorca nie ma czasu na nudę. Fabuła jest przemyślana – Mark Millar to twórca zbyt doświadczony, by oddać w nasze ręce kaszanę. Podobać się może klamra, w jaką ujął całość – prolog, choć pozornie niezwiązany z główną opowieścią, bardzo ładnie i sensownie łączy się z resztą historii, nadając jej może nie tyle sens, ile na pewno oferując dodatkowe wyjaśnienia. Mnie podoba się też, że „KM/H” jest dziełem zamkniętym (przynajmniej do czasu, aż nie powstanie sequel) – na rynku ukazuje się już dostatecznie dużo tasiemców, kolejny niekoniecznie byłby potrzebny. Czasami dobrze zamknąć opowieść w mniejszej liczbie zeszytów i dać czytelnikom tytuł, który nie wymaga dalszego ciągu.
Lekturze sprzyja dobra kreacja protagonistów. Podobać się mogą przede wszystkim główny bohater i tajemniczy, zamknięty w odosobnieniu pierwszy speedster, niejaki Mister Springfield. Powiązania między tą dwójką to akurat spoiler, więc w ten temat się raczej nie zagłębię, ale mogę powiedzieć, że Millar wykoncypował to sobie w przemyślany i interesujący sposób. Także bohaterowie drugoplanowi nie sprawiają wrażenia zapchajdziur, bowiem towarzysze Roscoe’a są ważni dla fabuły, a Millar nie zapomniał dać im pewnego, może nie najszerszego, lecz ostatecznie wystarczającego tła, uwiarygadniającego ich działania.
Ilustracje Duncana Fegredo robią dobre wrażenie – są odpowiednio dynamiczne i efektowne, a na kolejnych kadrach często widzimy dużo nieźle zaprezentowanych szczegółów, co sprawia, że drugi plan pokazany jest odpowiednio starannie. Brytyjczyk nieźle poradził sobie też z rysowaniem twarzy, emocje rysujące się na twarzach protagonistów najczęściej są wyraźne i widoczne. Całość wydano w lekko powiększonym formacie, co chyba stało się już standardem, jeśli idzie o tytuły z Mucha Comics. Początkowo ten stan rzeczy nieco irytował, bo komiksy nie do końca pasowały do innych stojących na półce, ale teraz już chyba każdy się do tego przyzwyczaił – najważniejsze, że wydawca jest konsekwentny.
„KM/H” jest komiksem, do którego najlepiej pasuje kolokwialny przymiotnik „fajny”. Autor ślizga się bowiem po nieco głębszej tematyce, największy nacisk kładąc jednak na to, by zawsze na pierwszym miejscu znajdowała się warstwa rozrywkowa. A ta stoi na całkiem wysokim poziomie – fabuła angażuje i pobudza ciekawość, zapewniając kilka chwil przyjemnej, lekkiej zabawy. Jako że Millar podjął niedawno współpracę z Netflixem, a jego kolejne komiksy powstają dla tej właśnie platformy streamingowej, można się spodziewać, że prędzej czy później na ekranach naszych telewizorów, tabletów czy smartfonów zagości ekranizacja tego tytułu. Ja nie miałbym nic przeciwko temu, bo „KM/H” jest wręcz stworzony do efektownej adaptacji.
Recenzja do przeczytania także na moim blogu - https://zlapany.blogspot.com/2018/08/kmh-recenzja.html
oraz na łamach serwisu Szortal - http://www.szortal.com/node/14740